Nasze światy - Claudia Moonever - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Nasze światy ebook i audiobook

Moonever Claudia

3,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kolejny dzień w Biurze Podróży Między Światami wywraca życie Suzy i Iana do góry nogami. Gdy oboje zostają oskarżeni o przestępstwa, których nie popełnili, czeka ich karkołomne zadanie.

 

Aby przywrócić równowagę w światach i udowodnić swoją niewinność, Suzy i Ian muszą naprawić osie zdarzeń. Wyruszają więc w niebezpieczną podróż między wymiarami, która okaże się dla nich krętą drogą do poznania samych siebie i prawdy o tym, co ich łączy.

 

Czy po wszystkim, czego doświadczą, będą dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi?

 

Nasze światy” to opowieść o przemianie młodych ludzi, którzy w poszukiwaniu prawdy muszą skonfrontować się ze swoimi wyobrażeniami na temat siebie i bliskich osób.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 8 min

Lektor: Maria Kozłowska

Oceny
3,1 (7 ocen)
0
3
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lupusrevelio

Z braku laku…

Nudna, zero przywiązania do bohaterów, intryga słaba, za tydzień zapomnę, że przesłuchałam...
00

Popularność




Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Re­dak­cja: Ida Świer­kocka
Ko­rekta: Dag­mara Po­wolny, San­dra Po­pław­ska, ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Skład: Mo­nika No­wicka
Pro­jekt okładki: Mo­nika No­wicka
Ilu­stra­cja wy­ko­rzy­stana na okładce: Pa­nas­sak Charn­pra­sert/Shut­ter­stock.com
© Co­py­ri­ght for text by Clau­dia Mo­one­ver, 2024 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024 All ri­ghts re­se­rved
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów książkimoż­liwe jest tylko na pod­sta­wiepi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-8299-688-3
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Gdyby twoje ży­cie po­to­czyło się ina­czej,

czy był­byś w sta­nie so­bie za­ufać?

SUZY

Je­śli nie wy­gram z Ia­nem, je­stem skoń­czona.

Wy­pusz­czam po­wie­trze ustami, nie gu­biąc celu z pola wi­dze­nia. Krew szumi mi w uszach od wy­rzutu ad­re­na­liny, więc od­li­czam do trzech. Mrużę oczy i po­cią­gam za spust. Siła wy­strzału lekko mnie od­py­cha, ale nie tracę rów­no­wagi. Strze­lam jesz­cze kilka razy. Wszyst­kie cztery na­boje tra­fiają w ósmy lub dzie­wiąty punkt na tar­czy.

Za­bez­pie­czam broń. Ścią­gam oku­lary i słu­chawki, a pierw­sze, co sły­szę, to en­tu­zja­styczne brawa.

– Ian, daj spo­kój. – Śmieję się, gdy przy­ja­ciel za­czyna kla­skać co­raz szyb­ciej. Robi to tak ener­gicz­nie, że jego włosy trzęsą się ra­zem z resztą ciała.

– Kiedy pierw­szy raz tu przy­szłaś, nie są­dzi­łem, że wy­szkolę no­wego mi­strza strzel­nicy. – Wy­ciąga do mnie dłoń, więc przy­bi­jamy piątkę. – Cho­ciaż mnie i tak nie po­ko­nasz.

Sztur­cham go w ra­mię i wkła­dam mu sprzęt do rąk. Pew­ność sie­bie tego chło­paka mie­ści się gdzieś mię­dzy ciężką pracą a aro­gan­cją, błysk w jego oczach świad­czy jed­nak o tym, że Ian trak­tuje nasz za­kład bar­dzo ho­no­rowo. Może aż na­zbyt jak na po­waż­nego prak­ty­kanta w pań­stwo­wej pla­cówce.

– Twoja ko­lej. – Od­su­wam się na bok, żeby zro­bić mu miej­sce.

Zerka na mnie i z uśmie­chem za­sła­nia oczy oku­la­rami. Re­gu­luje słu­chawki i na­kłada je na uszy. Wy­ciąga przed sie­bie ręce z bro­nią, wi­dzę więc, jak czarny pod­ko­szu­lek lekko opina mu się na ra­mio­nach. Przez chwilę nic się nie dzieje, a po­tem pa­dają cztery strzały z rzędu. Ian po­syła na­boje w sam śro­dek tar­czy.

Od­kłada pi­sto­let i zerka na mnie, zdej­mu­jąc oku­lary. Trium­falny uśmiech roz­ciąga się na jego twa­rzy, zu­peł­nie jak u dzie­się­cio­latka, który wła­śnie wy­grał za­bawkę na fe­sty­nie. Prze­wra­cam oczami, a on pod­cho­dzi i obej­muje mnie ra­mie­niem.

– To nie fair – mru­czę pod no­sem. – Ty pra­wie co­dzien­nie masz szko­le­nia strze­lec­kie, a ja sie­dzę nad pa­pie­rami. Jak mia­ła­bym z tobą wy­grać?

– Droga Suzy, przy­po­mi­nam, że strzel­nica na­leży do Biura, w któ­rym oboje ro­bimy prak­tyki, więc mo­żesz z niej ko­rzy­stać, kiedy ze­chcesz. – Po­py­cha mnie w stronę wyj­ścia.

Gdy Ian od­daje sprzęt, ja prze­cha­dzam się głów­nym ko­ry­ta­rzem. Nie ma tu zbyt wielu lu­dzi: prze­waż­nie o tej po­rze po­łowa wy­cho­dzi do domu, a druga część sie­dzi przy biur­kach, usi­łu­jąc zdą­żyć ze wszyst­kim, żeby tylko nie być zmu­szo­nym do nad­go­dzin. Z okien w tym skrzy­dle wi­dać inne bu­dynki i sek­cje, które skła­dają się na Biuro Po­dróży Mię­dzy Świa­tami, a nad nimi gó­ruje wieża dworca ko­le­jo­wego z ogrom­nym cy­fro­wym ze­ga­rem.

Ni­gdy nie lu­bi­łam po­dróży po­cią­gami – są w końcu naj­bar­dziej za­tło­czo­nym środ­kiem trans­portu – ale od­kąd przy­cho­dzę na prak­tyki do Wy­działu Prze­stępstw Mul­ti­wer­syj­nych i Wy­działu Zdro­wia, mu­sia­łam do tego przy­wyk­nąć. Czę­ściej uczę się ana­li­zo­wać zdję­cia i do­wody ze­brane przez funk­cjo­na­riu­szy, niż po­dró­żuję do in­nych uni­wer­sów, choć zda­rza się to od czasu do czasu.

Prze­glą­dam ulotki i bro­szury uło­żone na sto­jaku. Wy­cią­gam tę, któ­rej jesz­cze nie wi­dzia­łam.

Na od­wro­cie przy­glą­dam się zdję­ciu cze­goś, co bar­dziej przy­po­mina jacht wy­ciecz­kowy niż ty­powy sta­tek. Biuro mu­siało się wy­kosz­to­wać, za­pew­nia­jąc śro­dek trans­portu skie­ro­wany do bo­gat­szych klien­tów, jed­nak nie ma wąt­pli­wo­ści, że in­we­sty­cja się zwróci. W końcu to oczy­wi­ste: im wię­cej czło­wiek po­siada, tym wię­cej pra­gnie. Za­płata za moje prak­tyki mo­głaby nie wy­star­czyć na tak luk­su­sową wy­cieczkę, a biuro za­pew­nia swoim pod­opiecz­nym po­dróże tylko ze śred­niej półki ce­no­wej.

Na­gle Ian wy­ciąga mi ulotkę z rąk i za­stę­puje ją kub­kiem z kawą. Od­kłada ko­lo­rową kartkę w przy­pad­kowe miej­sce na sto­jaku, więc się­gam i umiesz­czam ją we wła­ści­wym.

– Na­groda po­cie­sze­nia. – Chło­pak śmieje się, wska­zu­jąc na pa­pie­rowy ku­bek, i ru­sza ko­ry­ta­rzem. Kręcę głową, ale idę za nim, a gdy się zrów­nu­jemy, on uśmie­cha się ką­ci­kiem ust.

– Mam na­dzieję, że do­brze ci za­pła­cili za ten mie­siąc, bo szy­kuje się grill stu­le­cia.

Za­tem dziś stracę pół wy­płaty. O ni­czym in­nym nie ma­rzy­łam.

Za­trzy­mu­jemy się przed windą, od­ru­chowo wci­skam gu­zik. Ian sior­bie her­batę, cho­ciaż do­sko­nale wie, że tego nie zno­szę. Moja lewa brew sama drga w tiku, lecz igno­ruję tę za­czepkę i upar­cie wpa­truję się w drzwi.

– Ma­cie dziś za­ję­cia edu­ka­cyjne w Wy­dziale Zdro­wia? – pyta mój to­wa­rzysz, gdy nu­dzi mu się od­li­cza­nie pię­ter, które po­ko­nuje winda.

– Tak. Ra­zem z ja­kimś neu­ro­lo­giem będę opo­wia­dać dzie­cia­kom o po­dró­żach mię­dzy świa­tami. – Upi­jam łyk kawy, czu­jąc na so­bie spoj­rze­nie przy­ja­ciela. Wbija je we mnie z taką in­ten­syw­no­ścią, że świa­do­mość każe mi się do niego ob­ró­cić.

– „Ja­kimś neu­ro­lo­giem”? Na­wet nie znasz imie­nia ko­legi z wy­działu?

– Nie je­ste­śmy ko­le­gami – stwier­dzam, wra­ca­jąc wzro­kiem do błysz­czą­cych drzwi. – Pierw­szy raz z nim współ­pra­cuję.

Ci­che pik­nię­cie oznaj­mia za­trzy­ma­nie się windy. Za­nim wejdę do środka, Ian wy­ciąga rękę i mierzwi mi grzywkę jak ma­łemu dziecku.

– Tym ra­zem po­sta­raj się być bar­dziej otwarta. Wtedy może na­wet do­wiesz się, jak ma na imię.

Po­pra­wiam włosy, wcho­dzę do windy i wy­bie­ram od­po­wied­nie pię­tro. Ian ma­cha do mnie, gdy drzwi się za­my­kają, aż w końcu znika mi z oczu. Dźwig ru­sza, a ja wzdy­cham ci­cho.

Do tej pory otwo­rzy­łam się na cztery osoby i jak na ra­zie wy­star­czy. Żeby naj­waż­niej­sze re­la­cje mo­gły się po­głę­biać, po­zo­stałe mu­szą być po­wierz­chowne: ta­kie nie wy­ma­gają za­an­ga­żo­wa­nia – nie roz­cza­ru­jesz się, je­śli nie masz ocze­ki­wań. Skoro nie da­jesz ni­czego, nic nie zo­sta­nie ci ode­brane. Tak jest ła­twiej.

Gdy wcho­dzę do sali kon­fe­ren­cyj­nej, tycz­ko­waty chło­pa­czek roz­kłada na dłu­gim stole fol­dery. Nie pod­cho­dzę do niego, bo z tej od­le­gło­ści spo­koj­nie mogę mu się przyj­rzeć nie­zau­wa­żona. Gu­ziki ko­szuli ma nie­równo za­pięte, a włosy lekko roz­czo­chrane. Dło­nie trzęsą mu się przy usta­wia­niu ko­lo­ro­wych pa­kie­tów. Ziewa prze­cią­gle, ob­ra­ca­jąc się w moją stronę, a kiedy mnie za­uważa, za­myka szybko usta. Gra­na­towa smycz, taka sama jak moja, na któ­rej wisi iden­ty­fi­ka­tor, ozna­cza, że to prak­ty­kant. Nie­wy­spany i ze­stre­so­wany prak­ty­kant.

– Pani Young... dzień do­bry. – Uśmie­cha się prze­pra­sza­jąco i wska­zuje blat. – Pan pro­fe­sor ka­zał mi przy­go­to­wać salę i prze­ka­zać, żeby za­jęła się pani mul­ti­me­diami.

Ki­wam głową i bez słowa pod­cho­dzę do lap­topa. Grupę li­ce­ali­stów przy­pro­wa­dza siwy pro­fe­sor, po­chło­nięty dys­ku­sją z jedną z na­uczy­cie­lek, cho­ciaż wszystko wska­zuje na to, że nie jest to dys­ku­sja, lecz ra­czej przy­długi mo­no­log.

Pod­czas swo­jej pre­zen­ta­cji spo­glą­dam na niego od czasu do czasu. Usiadł na krze­śle za­raz obok drzwi, jakby chciał mieć moż­li­wość wyj­ścia w każ­dej chwili. Re­gu­lar­nie spraw­dza ze­ga­rek, po­stu­ku­jąc ob­ca­sem wy­po­le­ro­wa­nego buta o pod­łogę. Ziewa osten­ta­cyj­nie, na­wet nie si­ląc się na za­sło­nię­cie ust.

Igno­ruję go i prze­rzu­cam ko­lejne slajdy pre­zen­ta­cji, za­trzy­mu­jąc się na wła­ści­wym.

– Jak wie­cie ze szkoły, na ca­łym świe­cie wy­stę­pują okna prze­strzenne, na­zy­wane też stre­fami ano­mal­nymi. Te miej­sca do nie­dawna były owiane le­gendą. Twier­dzono, że lu­dzie ot tak zni­kają w ich po­bliżu.

– Albo że po­rywa ich UFO – rzuca dziew­czyna z końca sali, a przez gro­madkę uczniów prze­biega ci­chy śmiech.

– Wła­śnie tak. – Zmie­niam slajd i na ekra­nie po­ja­wia się flota UNI­VERSE. – Dziś wia­domo, że te miej­sca prze­no­szą nas do in­nych, rów­no­le­głych świa­tów. Przez okna prze­strzenne można bez­piecz­nie przejść przy po­mocy róż­nych środ­ków trans­portu, ta­kich jak choćby po­ciągi. Mu­si­cie jed­nak zwra­cać uwagę, na jaką go­dzinę ku­pu­je­cie bi­let. Dla przy­kładu okno nu­mer je­den w sek­to­rze pierw­szym zmie­nia się co dwie mi­nuty. – Wska­zuję ta­belę z roz­pi­ską do­stęp­nych dla tego przej­ścia uni­wer­sów, zgod­nie z ich ko­dem. – Je­śli prze­kro­czy­cie to samo okno o dwu­na­stej, to znaj­dzie­cie się w in­nym wy­mia­rze niż o dwu­na­stej dwie lub cztery.

– Co się dzieje po przej­ściu na drugą stronę? – pyta chło­pak z przodu, jed­nak nie daje mi od­po­wie­dzieć, tylko kon­ty­nu­uje: – Wcho­dzimy w ciało na­szej wer­sji? Nie chcę, żeby ktoś był mną za­miast mnie. To obrzy­dliwe. – Krzywi się, a ja kręcę głową.

Jak wi­dać, pro­gram na­ucza­nia nie obala mi­tów roz­po­wszech­nia­nych przez li­te­ra­turę i filmy science fic­tion.

– Nikt nie bę­dzie cię kon­tro­lo­wał, świat wcale się nie za­pad­nie ani nic po­dob­nego. Je­ste­ście dwoma osob­nymi ener­giami. Je­dy­nym zda­rze­niem po­twier­dzo­nym przez lu­dzi, któ­rzy do­tknęli in­nej wer­sji sie­bie, jest do­świad­cze­nie prze­bły­sku wspo­mnień dru­giej osoby.

Le­dwo koń­czę, a od­zywa się dziew­czyna sie­dząca naj­bli­żej mnie. Tłu­ma­czę so­bie, że lep­sze to niż gro­bowa ci­sza, choć moja brew lekko drga.

– Czy po­dróże są bez­pieczne? Bab­cia mówi, że ma pro­blemy z pa­mię­cią, od kiedy wró­ciła z le­cze­nia w in­nym świe­cie.

Otwie­ram usta, żeby jej od­po­wie­dzieć, ale uprze­dza mnie siwy pro­fe­sor neu­ro­lo­gii, który do tej pory przy­sy­piał pod drzwiami. Pod­ry­wa­jąc się z krze­sła, pro­stuje się jak struna. Po­pra­wia ma­ry­narkę i chrząka, żeby zwró­cić na sie­bie uwagę.

– Oczy­wi­ście, że są bez­pieczne. By­łem kon­sul­tan­tem Alety, która stwo­rzyła lek chro­niący pa­mięć przed ne­ga­tyw­nym dzia­ła­niem po­dróży na układ ner­wowy. To naj­więk­sze osią­gnię­cie na­szych cza­sów. – Wy­ciąga mi z ręki pi­lota i zmie­nia slajd na za­wie­ra­jący in­for­ma­cje na te­mat leku. Roz­kręca się w swo­ich roz­wa­ża­niach w kwe­stii ewen­tu­al­nego po­dró­żo­wa­nia bez przyj­mo­wa­nia ta­ble­tek, jakby pro­wa­dził dys­ku­sję aka­de­micką, a nie wy­kład edu­ka­cyjny dla szkół śred­nich. Koń­czy do­piero, gdy na­uczy­cielka daje mu znać, że mi­nął czas prze­zna­czony na spo­tka­nie. Wszy­scy opusz­czają salę, a ja bez słowa za­bie­ram się do skła­da­nia po­zo­sta­wio­nych in­for­ma­to­rów. Star­szy męż­czy­zna roz­piera się w jed­nym z ob­ro­to­wych fo­teli. Przy­gląda mi się i cho­ciaż ci­sza z jego strony jest zba­wie­niem, nie po­trafi jej za­cho­wać.

– My­śla­łaś, że skrad­niesz mi show? – pyta, ba­wiąc się dłu­go­pi­sem. – Nie wiem, dla­czego mu­sia­łem brać udział w czymś, co jest tak bar­dzo po­ni­żej mo­ich kom­pe­ten­cji. Tam­ten prak­ty­kant mógłby ci we wszyst­kim po­móc, a za­miast tego po­pija cap­puc­cino. – Upusz­cza dłu­go­pis i opiera ręce na pod­ło­kiet­ni­kach. – Ale skoro już tak się stało, to oczy­wi­ście nie mogę po­zwo­lić, byś ze­brała wszyst­kie laury...

Od­kła­dam z trza­skiem pliki ma­te­ria­łów. Męż­czy­zna wzdryga się i przy­ci­ska dłoń do piersi.

– Ustalmy pewne fakty... – Uśmie­cham się ką­ci­kiem ust, sta­ra­jąc się za­cho­wać neu­tralny wy­raz twa­rzy. – Ni­czego nie chcia­łam panu pro­fe­so­rowi skraść. Ro­bi­łam to, o co mnie po­pro­szono, zgod­nie z moją naj­lep­szą wie­dzą. – Chce mi prze­rwać, ale nie po­zwa­lam mu na to, kon­ty­nu­ując zim­nym to­nem: – I naj­waż­niej­sze: czy był pan pro­fe­sor tak bli­sko z moją matką, że prze­szedł z nią na ty?

– Nie, ale...

– Więc z sza­cunku dla zmar­łej i jej ro­dziny pro­szę mó­wić: „Pro­fe­sor Aleta Young”.

Wy­cho­dzę z sali, za­nim męż­czy­zna zdąży co­kol­wiek od­po­wie­dzieć.

Otwie­ram drzwi, gdy roz­lega się dzwo­nek, a w progu za­staję Maksa i Dolly. On jak zwy­kle jest w ele­ganc­kiej ko­szuli i ma­ry­narce. Ona za­stą­piła uni­form Wy­działu Prze­stępstw roz­cią­gnię­tym swe­trem, a włosy zwią­zała w kok, ale i tak nie zdo­łała okieł­znać bu­rzy blond lo­ków.

Przy­ja­ciółka wyj­muje jedno piwo z siatki, wrę­cza mi ją i kie­ruje się na dach.

– W środku jest pa­ra­gon, znasz mój nu­mer konta – rzuca, zni­ka­jąc za drzwiami.

Maks kręci głową i ści­ska mnie na po­wi­ta­nie.

– Co ro­bi­li­ście, że prze­gra­łaś? – Kle­pie mnie po ple­cach w ge­ście po­cie­sze­nia, a ja śmieję się su­cho.

– Strze­la­li­śmy do celu.

– Więc na­stęp­nym ra­zem na­mów go na dżudo, wtedy na pewno wy­grasz. – Mruga do mnie. Uśmie­cham się pod no­sem i za­bie­ram z blatu ku­chen­nego tacę z mię­sem. Przy­ja­ciel bie­rze pół­mi­ski wa­rzyw i ru­sza za mną po scho­dach.

Dolly już włą­czyła lampki, któ­rych sznury roz­wie­si­łam na ba­rier­kach da­chu. Roz­sta­wiła też le­żaki wo­kół ni­skiego sto­lika i po­roz­rzu­cała na nich po­duszki. Gdy ukła­damy wszystko na bla­cie, ona przy­gląda się nam z uśmie­chem. Pa­kuje do ust ko­lejną garść chip­sów, sięga po puszkę i otwiera ją z ci­chym syk­nię­ciem.

– Za­cze­kam na was, żeby nie wyjść na nie­uprzejmą. – Ob­li­zuje palce, je­den po dru­gim.

Kiedy Ian przed­sta­wił mi tę dziew­czynę, mia­łam ją za bar­dzo upo­rząd­ko­waną, obo­wiąz­kową i na­wet tro­chę sztywną.

I rze­czy­wi­ście, gdy wi­dzi się ją w Biu­rze, można dojść do ta­kiego wnio­sku, ale kiedy nada­rza się oka­zja do im­pre­zo­wa­nia, chęt­nie z niej ko­rzy­sta. Pro­blem w tym, że jej szcze­rość i od­waga ro­sną wprost pro­por­cjo­nal­nie do ilo­ści spo­ży­tego al­ko­holu. Dla­tego je­śli wiemy, że Dolly szy­kuje się na to­ur­née po pu­bach, ktoś z na­szej trójki musi od­pro­wa­dzić ją do domu, a naj­le­piej tam za­mknąć. Ry­glu­jąc przy oka­zji wszyst­kie okna.

Maks bie­rze ode mnie siatkę z al­ko­ho­lem, roz­kłada puszki, za­biera jedną dla sie­bie i jedną wrę­cza mnie. Siada na le­żaku obok Dolly, a ja zaj­muję miej­sce na­prze­ciw niej. Dziew­czyna co chwila od­rzuca po­łą­cze­nia wi­bru­ją­cego te­le­fonu.

– Mama? – Ki­wam brodą w stronę urzą­dze­nia, a ona przy­ta­kuje, prze­wra­ca­jąc oczami.

– Wku­rzyła się, że po ostat­niej im­pre­zie wró­ci­łam późno, pi­jana i bez karty miej­skiej.

– Po­wie­dzia­łaś w końcu, że jej córka jest do­ro­sła? – pyta Maks, śmie­jąc się pod no­sem.

Dolly zerka na niego, mru­żąc oczy.

– Dla niej wciąż je­stem dziec­kiem. My­ślę, że gdyby mo­gła, wpro­wa­dzi­łaby za­kaz pi­cia do trzy­dziestki. – Wy­pija całą za­war­tość puszki dusz­kiem, jakby na prze­kór.

To, że mama Dolly wy­daje się zbyt kon­tro­lu­jąca, to jedno. A to, że dziew­czyna używa al­ko­holu w celu od­re­ago­wa­nia ży­cia w oto­cze­niu re­stryk­cyj­nych na­ka­zów, to dru­gie. Dość pa­towa sy­tu­acja, bio­rąc pod uwagę jej szko­le­nie w aka­de­mii po­li­cyj­nej.

Pa­trzymy z Mak­sem po so­bie, pró­bu­jąc się nie ro­ze­śmiać. Chło­pak otwiera piwo i roz­piera się na le­żaku.

– Jak do­brze się w końcu zo­ba­czyć – mówi, zby­wa­jąc po­przedni te­mat, a po­tem ob­raca się w kie­runku skła­dzika. – Po­móc ci? – pyta Iana, który nie­sie w rę­kach mały elek­tryczny grill, sta­wia go na sto­liku i opada na le­żak obok mnie.

– Mo­żesz go włą­czyć. – Śmieje się, bio­rąc z blatu puszkę al­ko­holu. – O czym roz­ma­wia­li­ście?

– Że się stę­sk­ni­li­śmy. – Maks kle­pie go po ko­la­nie, jed­no­cze­śnie uru­cha­mia­jąc grill.

Dolly kła­dzie na pły­cie mięso i par­ska.

– Mów za sie­bie. Ja wi­duję Iana co­dzien­nie. – Pod­nosi na niego wzrok i od­gar­nia z twa­rzy loki. – Mógł­byś choć raz nie przyjść do Biura, skoro i tak opie­kun ka­zał ci tro­chę przy­sto­po­wać.

Za­pada ci­sza, co jest rzad­ko­ścią w na­szym gro­nie. Ra­zem z Mak­sem pa­trzymy na Iana, a on sku­pia wzrok na swo­jej puszce. Bębni ryt­micz­nie pal­cami o me­tal, a to wy­raźny sy­gnał, że coś jest nie tak. Czę­sto zaj­muje czymś ręce, gdy jest ze­stre­so­wany lub zmar­twiony.

– Coś się stało? – Od­sta­wiam na bok piwo.

– Chcą cię wy­rzu­cić? – pyta Maks, na co Dolly pry­cha pod no­sem.

– Wy­rzu­cić? My­ślę, że nie­długo mnie prze­goni i zo­sta­nie prak­ty­kan­tem mie­siąca. – Po­ciąga długi łyk al­ko­holu, po raz drugi po­zwa­la­jąc, by za­pa­dła ci­sza.

Ian wcze­śniej zde­cy­do­wa­nie nie był ty­pem pra­co­ho­lika. Gdy prze­pro­wa­dzi­łam się do bu­dynku na­prze­ciwko niego, na­wet nie wy­rzu­cał re­gu­lar­nie śmieci. Kon­se­kwent­nie uni­kał nad­pro­gra­mo­wego wy­siłku. Nie lek­ce­wa­żył prak­tyki w Wy­dziale Prze­stępstw Mul­ti­wer­syj­nych, ale też nie zo­sta­wał po go­dzi­nach. Jed­nak Dolly miała ra­cję – ostat­nio wra­cał do domu co­raz póź­niej.

Ob­ser­wuję, jak Ian przy­kłada piwo do ust i pije tak szybko, że aż ciek­nie mu po bro­dzie. Gdy koń­czy, wy­ciera twarz dło­nią i pod­rywa się z miej­sca.

– Pójdę po wię­cej prze­ką­sek – rzuca i znika za drzwiami od miesz­ka­nia.

Pa­trzę za nim przez chwilę i nie­przy­jemne uczu­cie chwyta mnie za gar­dło.

Za­zwy­czaj ob­raca wszystko w żart. Jego słowa spra­wiają, że pro­blemy wy­dają się błahe i ła­twe do roz­wią­za­nia. Jesz­cze ni­gdy, od­kąd się znamy, ot tak nie uciekł.

Za­pa­dam się w le­żak, pa­trząc na przy­ja­ciół. Maks ze świ­stem wy­pusz­cza po­wie­trze, uno­sząc brwi, i po­ciera kark. Dolly huśta puszką, przy­glą­da­jąc się jej za­war­to­ści. Na­gle od­sta­wia ją i klasz­cze w ręce.

– Na co ma­cie ochotę? Schab, kur­czak, tofu, cu­ki­nia? – Po­chyla się nad gril­lem, ob­ra­ca­jąc je­dze­nie, choć jesz­cze na­wet się nie za­ru­mie­niło.

Maks chrząka i przy­wo­łuje na usta uśmiech. Nie­wy­raźny, uno­szący oba ką­ciki ust, ale nie­się­ga­jący oczu.

– Dla mnie może być kur­czak.

Nie chcę psuć at­mos­fery w je­den z nie­wielu wspól­nych wie­czo­rów, dla­tego do­łą­czam do uda­wa­nej bez­tro­ski. Na­kła­dam so­bie na ta­lerz tro­chę wa­rzyw i cze­kam, aż mięso bę­dzie go­towe. Wgry­zam się w po­mi­dorka kok­taj­lo­wego z ci­chym wes­tchnie­niem.

– Maks, roz­łóż rzut­nik. Może obej­rzymy coś od­móż­dża­ją­cego? – pyta Dolly, po czym do­pija piwo i bez zwłoki sięga po ko­lejne.

Pod­no­szę się szybko, od­su­wa­jąc z pi­skiem le­żak.

– Ja pójdę.

Kie­ruję się w stronę skła­dzika zbi­tego z bla­chy. Roz­ko­do­wuję kłódkę, za­pa­lam świa­tło w środku i prze­ga­niam ręką pył. Omi­jam kar­tony opi­sane jako „rze­czy mamy” i za­glą­dam na tył po­miesz­cze­nia. Z półki ścią­gam rzut­nik – pre­zent na osiem­nastkę. Ostroż­nie ście­ram z niego war­stwę ku­rzu i czysz­czę rę­ka­wem so­czewkę.

Raz do roku, w moje uro­dziny, urzą­dza­ły­śmy so­bie ca­ło­nocny ma­ra­ton fil­mowy. Ni­gdy nie po­zwo­li­łam, żeby kto­kol­wiek poza mną i mamą do­tknął tego urzą­dze­nia – jest dla mnie zbyt cenne. I nie mam na my­śli pie­nię­dzy – pa­mię­tam, jak mama chwa­liła się, że zgar­nęła go z ga­ra­żo­wej wy­prze­daży.

Tylko to urzą­dze­nie wi­działo nas ra­zem śmie­jące się do łez. Tylko ono po­wo­do­wało, że mama nie od­bie­rała te­le­fo­nów z la­bo­ra­to­rium i od­dzwa­niała do­piero po na­pi­sach koń­co­wych. Wła­śnie dla­tego ma taką war­tość.

Wra­cam z rzut­ni­kiem do przy­ja­ciół i usta­wiam go tak, żeby wy­ko­rzy­stać jako ekran białą ścianę bu­dynku. Maks pod­łą­cza te­le­fon, po czym prze­gląda filmy i se­riale, pod­czas gdy ja i Dolly przy­su­wamy le­żaki bli­żej wy­świe­tla­nego ob­razu. Na szczę­ście jest cie­pło, więc nie trzeba ni­czego cho­wać do po­miesz­czeń ani roz­kła­dać za­da­szeń.

Za­pa­dam się w jed­nym z sie­dzisk i zer­kam na ob­raz. Wi­dok bia­łego na­pisu „Przy­ja­ciele” z ko­lo­ro­wymi krop­kami mię­dzy li­te­rami bu­dzi we mnie cie­płe uczu­cia. Mimo że ten sit­com ma już tyle lat, jest ulu­bio­nym se­ria­lem Iana.

Gdy Maks zaj­muje miej­sce obok Dolly, wresz­cie wraca Ian z po­pcor­nem. Uśmie­cham się i kle­pię dło­nią w le­żak obok, a on zaj­muje go, od­wza­jem­nia­jąc uśmiech. Po­daje Dolly jedną paczkę, a drugą otwiera dla nas.

W cza­sie se­rialu ob­ser­wuję go ką­tem oka. Śmieje się i żar­tuje, jakby za­po­mniał o wcze­śniej­szej sy­tu­acji. Wkłada do ust tro­chę po­pcornu, a po­tem zerka na mnie. Jak zwy­kle do­sko­nale wie, gdy ktoś na niego pa­trzy. Nie bez po­wodu zo­stał funk­cjo­na­riu­szem w Wy­dziale Prze­stępstw Mul­ti­wer­syj­nych.

Na­gle chwyta dło­nią mój nad­gar­stek i na­sy­puje mi na rękę sporą por­cję po­pcornu, po czym wraca do oglą­da­nia. Moja uwaga sku­pia się jed­nak na czymś in­nym – wspo­mnie­niu dzi­siej­szego po­po­łu­dnia.

„Z sza­cunku dla zmar­łej i jej ro­dziny”. Długo nie by­łam pewna, czy będę mo­gła mó­wić o so­bie jako o członku ja­kiej­kol­wiek ro­dziny. By­cie sie­rotą na­uczyło mnie, że żadna pew­ność nie ist­nieje. By­łam jak nie­chciany szcze­niak – zwy­kły nie­tra­fiony pre­zent. Za­bawka, którą za kilka dni ktoś i tak odda, bo nie speł­nia jego wy­ma­gań. Z tego po­wodu nie ufa­łam do­ro­słym, któ­rzy za­bie­rali mnie do sie­bie. Na pal­cach jed­nej ręki mo­głam zli­czyć, ile po­trwa mój po­byt w „no­wym domu”. Cza­sem były to ty­go­dnie, cza­sem mie­siące, ale ni­gdy lata. Kiedy więc pro­fe­sor Aleta Young po­wie­działa mi, że to już ko­niec mo­jej tu­łaczki, zwy­czaj­nie jej nie uwie­rzy­łam. Przez pierw­sze dni nie wy­cho­dzi­łam z po­koju – naj­pierw dla­tego, że nie chcia­łam; po­tem dla­tego, że za­czę­łam czy­tać książki, które stały na re­gale. Mnó­stwo na­uko­wych po­zy­cji, któ­rych ni­gdy nie wi­dzia­łam w sie­ro­cińcu ani szkole do niego na­le­żą­cej. Zgo­dzi­łam się opu­ścić po­kój, do­piero gdy pro­fe­sor Aleta obie­cała, że po­każe mi kilka eks­pe­ry­men­tów che­micz­nych i obej­rzy ze mną gwiazdy przez te­le­skop. Prze­sta­łam się przed nią za­my­kać, ale wciąż nie po­wie­dzia­łam do niej ani słowa. Wszystko przy­cho­dziło bar­dzo po­woli i tylko dzięki jej cier­pli­wo­ści oraz wy­ro­zu­mia­ło­ści. Gdy po raz pierw­szy po­wie­dzia­łam do niej „mamo”, roz­pła­kała się na ulicy i przy­tu­liła mnie tak mocno, że za­bra­kło mi tchu. Mia­łam wtedy pięt­na­ście lat – równo pięć lat za­jęło mi otwar­cie się na nią i za­ufa­nie jej na tyle, bym mo­gła uznać ją za swoją nową ro­dzinę.

Kiedy by­łam już star­sza, dużo roz­ma­wia­ły­śmy na różne te­maty, a w mo­jej gło­wie for­mo­wał się co­raz bar­dziej przej­rzy­sty ob­raz tego, kim wła­ści­wie jest Aleta Young. Wzbu­dzała mój po­dziw – była na­ukow­czy­nią w dzie­dzi­nie me­dy­cyny i che­mii oraz kon­sul­tantką Wy­działu Zdro­wia w Biu­rze Po­dróży Mię­dzy Świa­tami. To ona stwo­rzyła lek, któ­rego dziś uży­wają po­dró­żu­jący, aby sta­bi­li­zo­wać pa­mięć. Bez niego re­gu­larne przej­ścia by­łyby nie­moż­liwe lub skraj­nie nie­bez­pieczne.

Wspie­rała mnie w wy­bo­rze stu­diów i po­mo­gła mi w prze­pro­wadzce. Gdy zo­sta­łam przy­jęta na prak­tyki do Biura Po­dróży Mię­dzy Świa­tami, opra­wiła za­wia­do­mie­nie i po­wie­siła je na ścia­nie. Oczy­wi­ście, to nie tak, że była kom­plet­nie po­zba­wiona wad. Za­po­mi­nała o wszyst­kim, gdy po­świę­cała się na­uce. Zni­kała na całe noce, by kon­tro­lo­wać ba­da­nia.

Kie­dyś za­py­ta­łam, dla­czego mnie wy­brała i nie od­rzu­ciła. Po­wie­działa: „Po­trze­bo­wa­łam cię tak samo jak ty mnie: żeby każda z nas mo­gła prze­ka­zać dru­giej naj­waż­niej­szą lek­cję w swoim ży­ciu”. Spo­tka­ły­śmy się w mo­men­cie, w któ­rym zwąt­piła w sie­bie, a jej ka­riera – je­dyne źró­dło sa­tys­fak­cji – utknęła w mar­twym punk­cie. Pro­wa­dzo­nym przez nią ba­da­niom za­rzu­cano błędy w me­to­dzie. Twier­dziła, że dzięki mnie zro­zu­miała, że ma prawo ukryć się przed świa­tem w sy­tu­acjach, gdy ten jest dla niej nie­przy­ja­zny. W za­mian na­uczyła mnie, krok po kroku, jak ufać tro­chę bar­dziej. To dzięki niej mam dziś przy so­bie trójkę przy­ja­ciół.

– Pa­pier, ka­mień no­życe: kto tym ra­zem od­pro­wa­dza im­pre­zo­wiczkę do domu? – Ian z wes­tchnie­niem wy­łą­cza rzut­nik. Oboje wy­cią­gamy przed sie­bie ręce, ale Maks pod­nosi się z le­żaka.

– Ja to zro­bię. Może tym ra­zem się uwi­niemy i droga nie zaj­mie nam pół­to­rej go­dziny.

Śmie­jemy się tak, żeby Dolly nie sły­szała. Ostat­nio, gdy żar­to­wa­li­śmy z jej stanu, pró­bo­wała za­dzwo­nić do kie­row­nic­twa Biura, żeby nas zwol­nili.

Ian też wstaje i kle­pie przy­ja­ciela po ple­cach. Przez chwilę szuka cze­goś w kurtce, a po­tem wkłada Mak­sowi do ręki kilka bank­no­tów.

– Złap­cie tak­sówkę. Jak już do­je­dzie­cie, za­dzwoń do nas.

Że­gnamy się szybko i Maks za­biera Dolly, a ja z Ia­nem za­czy­namy sprzą­tać. Szo­ruję za­schnięte ta­le­rze. Jest ich tyle, jakby ja­dła z nami cała ar­mia: Dolly ma w zwy­czaju na­kła­dać na ta­lerz tylko jedną po­trawę. Pu­szek jest jak dla dwóch ar­mii, z czego duża część zo­stała opróż­niona przez na­szą przy­ja­ciółkę.

– Za­stanę ju­tro pa­nią w Biu­rze? – pyta Ian, ukła­da­jąc w zmy­warce ostat­nie szklanki.

Od­kła­dam umyty ta­lerz i zwra­cam się cia­łem w jego stronę. Ob­ser­wuję go przez parę se­kund, szu­ka­jąc oznak, że so­bie ze mnie żar­tuje, ale nie do­strze­gam żad­nej. Jest roz­luź­niony, dłońmi przy­trzy­muje się blatu, a ką­ciki jego ust są de­li­kat­nie unie­sione.

– Mó­wi­łam ci, że nie mogę ju­tro przyjść.

– Kiedy? – Marsz­czy brwi, prze­chy­la­jąc głowę w prawą stronę.

Jak to moż­liwe, że aku­rat on, ob­da­rzony nie­mal fo­to­gra­ficzną pa­mię­cią, za­po­mniał, o czym roz­ma­wia­li­śmy za­le­d­wie dwa dni temu? W na­szej czwórce to on jest osobą, która by­łaby zdolna wy­po­mnieć ko­muś błąd i po­dać jego do­kładną datę z go­dziną.

– Mó­wi­łam ci przed­wczo­raj, że mu­simy do­mknąć kilka pro­jek­tów w po­radni Wy­działu Zdro­wia.

Wy­cie­ram mo­kre dło­nie w ręcz­nik, nie spusz­cza­jąc z niego wzroku. Jego oczy otwie­rają się sze­rzej, a źre­nice zmniej­szają.

– Ian – od­zy­wam się, a on nie po­trafi po­wstrzy­mać le­dwo za­uwa­żal­nego wzdry­gnię­cia – na pewno wszystko w po­rządku?

Spo­gląda na mnie, a jego usta roz­cią­gają się po­woli w lek­kim uśmie­chu, który nie sięga oczu. Ma­cha ręką, jakby od­po­wiedź na moje py­ta­nie była nie­istotna.

– Tak, chyba po pro­stu wy­le­ciało mi z głowy. – Roz­gląda się po kuchni i od­cho­dzi od blatu. – Skoro już wszystko sprząt­nięte, idę do sie­bie. Do zo­ba­cze­nia po­ju­trze. – Mierzwi mi grzywkę jak za­wsze, gdy chce mnie zde­ner­wo­wać.

Tym ra­zem nie je­stem zła. Nie zro­bił tego, żeby się ze mną dro­czyć, tylko żeby uciąć te­mat. Klu­czem do do­wie­dze­nia się, co ukrywa, są cier­pli­wość i czas.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki