Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Komisarz Sokołowski, wrocławski policjant z wieloletnim doświadczeniem, trafia na pozornie spokojną prowincję – do Wschowy, gdzie największe przestępstwa to znikające z piwnic słoiki. Wydaje się, że nic go tu nie zaskoczy, ale spokój bywa złudny.
Gdy młoda matka odbiera sobie życie, w Sokołowskim budzi się instynkt śledczego – coś w tej sprawie nie daje mu spokoju. W tym samym czasie w okolicy zaczyna kiełkować prawdziwe zło, gdy niepozorny lokalny złodziej nagle zmienia się w bezwzględnego oprawcę.
Czy komisarzowi uda się odkryć, co tak naprawdę doprowadziło samobójczynię do ostatecznego kroku? I czy zdoła powstrzymać zbrodniarza, zanim spirala przemocy pochłonie kolejne niewinne istnienia?
Bezsilna to hipnotyzujący portret miejsca, gdzie zło nie krzyczy – ono cicho rośnie tuż pod skórą codzienności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 468
Serce nigdy nie ma zmarszczek, ono ma blizny.
Sidonie-Gabrielle Colette
Wschowa, 8 lipca 2019 r.
Zaparkował swojego passata przed budynkiem wschowskiej komendy. Zapalił papierosa i przez chwilę patrzył na jadące ulicą samochody. Zastanawiał się, czy dobrze robi. Jeszcze miesiąc temu był przekonany, że tak. W zeszłym tygodniu także nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Jednak od tamtego czasu wiele się zmieniło. Kochał Justynę i chciał z nią założyć rodzinę. Był już na to najwyższy czas. Skończył trzydzieści sześć lat; większość jego kolegów miała już żony i dzieci. Kilku kumpli było już nawet po rozwodzie. Jedynie on, Tomek Sokołowski, jak dotąd nie stanął na ślubnym kobiercu. Wydawało mu się, że z Justysią stworzyli szczęśliwy związek. Z naciskiem na „wydawało się”. Czas pokazał, jak bardzo się mylił. Trzy miesiące temu Justyna dostała w spadku po babci mieszkanie we Wschowie. Wciąż pamiętał ten dzień, kiedy powiedziała mu, że mogą zamieszkać w tej mieścinie. On przeniesie się do tutejszej komendy, a ona, jako pielęgniarka, postara się zatrudnić w miejscowym szpitalu. Przekonywała, że nie ma sensu wynajmowanie mieszkania we Wrocławiu, skoro mogą zamieszkać na swoim. Był to mocny argument w dyskusji. Oboje pracowali w budżetówce, więc nie mieli praktycznie żadnych oszczędności. Niby narzekać na zarobki nie mogli, ale najem mieszkania i codzienne życie pochłaniały większość ich dochodów. O odłożeniu na własne lokum nie było mowy, a żadne nie miało zdolności kredytowej. Nawet na wakacje rzadko mogli sobie pozwolić, dlatego urlopy spędzali w mieście. Zresztą Tomka do wzięcia urlopu trzeba było zmuszać. Lubił swoją pracę, a siedzenie w domu przed telewizorem go nudziło. Wolał swoje codzienne zmagania ze zbrodniarzami.
Sokołowski był doświadczonym gliną z wydziału zabójstw komendy miejskiej policji we Wrocławiu. Miał doskonałe wyniki, wysoką wykrywalność, a przed sobą perspektywę przeniesienia do komendy wojewódzkiej lub nawet do cebosiu. Miał plany i ambicje. To dlatego początkowo nie uważał przeprowadzki do Wschowy za dobry pomysł. Zdawał sobie sprawę, że dla niego i Justyny to duża zmiana. A on nie lubił zmian. Od urodzenia mieszkał we Wrocławiu i spędził w tym mieście całe swoje dorosłe życie. Ostatecznie jednak dał się przekonać dziewczynie. Jak to mówią, raz kozie śmierć. W końcu jeśli nie spróbuje, nie przekona się, czy to dobra decyzja.
Justyna przeniosła się do Wschowy już jakiś czas wcześniej. On musiał jeszcze przekazać swojemu następcy kilka zaległych spraw. Trzy tygodnie temu otrzymał zgodę na zmianę miejsca służby. Miał się przeprowadzić w najbliższy piątek, tak się umawiał z Justyną, ale naczelnik pozwolił mu wyjechać już w czwartek. Cieszył się, że zrobi ukochanej niespodziankę. Gdy wjechał do Wschowy, zatrzymał się jeszcze przy kwiaciarni. Kupił bukiet tulipanów i skierował się w stronę kamienicy, w której odtąd miał mieszkać razem ze swoją kobietą. Już wchodząc po schodach, słyszał głośną muzykę dobiegającą zza drzwi. Zapukał, ale Justyna nie otworzyła.
Pewnie sprząta i nie słyszy, przebiegło mu przez głowę.
W końcu sięgnął po klucz, włożył go do zamka i przekręcił. Z bukietem schowanym za plecami wszedł do środka i spojrzał w stronę przymkniętych drzwi sypialni. Serce przyspieszyło mu gwałtownie, gdy zorientował się, że słyszy nie tylko muzykę, ale też odgłosy wyraźnie świadczące o tym, że ktoś uprawia seks. Kolana się pod nim ugięły, ale zdołał zrobić kilka kroków i pchnąć drzwi.
Na łóżku, całkiem naga, z pochyloną głową i twarzą zasłoniętą włosami, klęczała Justyna, a jakiś facet brał ją od tyłu. Żadne z nich nawet nie zauważyło Tomka. On zaś stał i patrzył, jak kobieta, którą chciał poślubić, przyprawia mu rogi. Ogarnięty nagłym wstrętem, cisnął bukietem przed siebie; tulipany rozsypały się po podłodze. Dopiero wtedy kochankowie spostrzegli, że nie są sami. Facet zerwał się na równe nogi, zasłonił dłonią krocze i zaczął w pośpiechu zbierać swoje ubrania. Justyna owinęła się prześcieradłem, podeszła do Sokołowskiego i z przestrachem w oczach spytała, czy mogą porozmawiać w kuchni. Próbowała go objąć, ale się odsunął.
O czym niby mieli gadać? O zdradzie, której właśnie był świadkiem? O tym, że nikt nigdy nie zawiódł go tak jak ona? O tym, że stał się rogaczem? A może o tym, że kobieta, którą kochał, w kilka sekund stała się dla niego nikim? Nie miał ochoty na żadne rozmowy. Był wściekły i rozczarowany. Dlatego po prostu obrócił się na pięcie i wyszedł z mieszkania.
Justyna próbowała się z nim skontaktować przez cały weekend, ale nie odbierał telefonu. Na esemesy też nie odpowiadał, nawet ich nie czytał. Miał do niej ogromny żal. Nie mógł uwierzyć, że okazała się tak podła. W pierwszej chwili nawet chciał wrócić do Wrocławia. Po namyśle jednak stwierdził, że to nie ma sensu. Wypowiedział już najem, więc nie miał gdzie mieszkać. W komendzie też dziwnie by na niego patrzyli. Postanowił nie zmieniać planów, lecz znacząco je zmodyfikować. Na pewno usunął z nich jeden niepasujący element – Justynę.
Patrzył teraz na budynek wschowskiej komendy. Dopalił papierosa i wyrzucił niedopałek za okno. Pora zacząć służbę we Wschowie.
Paulina Szostak spojrzała na swoją córeczkę. Kochała Dorotkę z całego serca. Już w dniu, gdy ją urodziła, pół roku temu, obiecała, że zapewni jej wszystko, co najlepsze, pomimo że sama nie miała lekko. Krzysiek, ojciec małej, zupełnie się nią nie interesował, zresztą jeszcze gdy Paulina była w ciąży, naciskał na aborcję. Kobieta wolała go pogonić, niż być z kimś, kto nie chce własnego dziecka. To, że Dorotka była z wpadki, nie oznaczało przecież, że jest gorsza.
Ona sama od pewnego momentu wychowywała się bez ojca i to odcisnęło na niej piętno. W dzieciństwie rówieśnicy wytykali ją palcami. Wcześniej, gdy ojciec jeszcze żył, każdy tylko mówił, że pije i nie interesuje się rodziną. Ona jednak uważała inaczej. Dla niej najważniejsze było, że miała tatę, który nazywał ją swoją małą córunią i opowiadał ciekawe historie. Jego śmierć kompletnie zszokowała Paulinę. Potem było już tylko gorzej. Matka, kobieta skrajnie toksyczna, nie potrafiła się już z nikim związać. Nastolatka zamykała się w swoim pokoju i uciekała w świat literatury, gdzie przynajmniej nikt nie mógł jej skrzywdzić. Kiedy działo się coś złego czy niebezpiecznego, wystarczyło zamknąć książkę. Był taki czas, że marzyła nawet, by zostać pisarką, ale nie potrafiła wymyślić żadnej ciekawej opowieści. Zresztą odnosiła wrażenie, że cokolwiek napisze, i tak będzie to słabe. Zwyczajnie brakowało jej pewności siebie.
Jej dorosłe życie też nie było usłane różami. Najpierw związała się z Maćkiem. Parę spotkań zakończonych pocałunkiem, z czasem seks. Nic poważnego. Potem miała jeszcze kilku partnerów, ale każdy pojawiał się tylko na chwilę. W żadnym nie była zakochana. Do czasu, aż spotkała Krzyśka. Od razu poczuła, że chce z nim spędzić resztę życia. Szybko stał się całym jej światem. Był dobry i opiekuńczy, wydawało się jej, że są ze sobą naprawdę szczęśliwi. Ale gdy zaszła w ciążę, kompletnie ją zaskoczył. Zamiast cieszyć się razem z nią, kazał jej dokonać aborcji. Stwierdził, że jest za młody, by babrać się w pieluchach. Że nie zamierza sobie marnować życia, zanim jeszcze na dobre je rozpoczął. Była zszokowana jego podejściem. Mimo to zdecydowała się urodzić i wychować to dziecko, nawet jeśli będzie musiała być samodzielną matką. Codziennie jednak myślała o tym, że chciałaby dla Dorotki lepszego życia niż to, jakie sama miała. Może to dlatego zaczęła się spotykać z Marcinem. Wreszcie wszystko zaczęło się układać, nawet po tym, co ostatnio zrobił jej chłopak. Dopiero diagnoza, którą Paulina usłyszała w ostatni piątek, sprawiła, że wszystko legło w gruzach…
– Patrzę na pańskie akta, komisarzu, i widzę, że przybył do nas prawdziwy as – stwierdził naczelnik wydziału kryminalnego nadkomisarz Grzegorz Tomasik.
Sokołowski wyczuł w jego słowach ironię. Zdawał sobie sprawę, że gliniarz, który trafia do powiatówki z komendy miejskiej, i to w dużym mieście, może nie być mile widziany. Początkowo wszyscy takiego obserwują, starając się wyczuć, kim jest i czego się po nim spodziewać. On sam pewnie patrzyłby na nowego z nieufnością. Węszyłby, żeby ustalić, z kim ma do czynienia. To naturalne w środowisku. W małych miejscowościach – i małych komendach – ludzie są ze sobą poukładani. Tutaj biznes przeplata się z władzą, władza z gliniarzami, gliniarze z biznesmenami… I tak to wszystko się kręci. A policjant z zewnątrz zaburza ustalony przez lata porządek.
– Powiedzcie no, komisarzu, dlaczego chcecie tu służyć? – podjął tymczasem naczelnik. – Z Wrocławia na takie zadupie? Przecież to jak zesłanie, a nie awans.
Sokołowski wiedział, że nie musi odpowiadać na to pytanie. Złożył raport o przeniesienie i ten został pozytywnie rozpatrzony. Nikomu nie musiał się tłumaczyć. Miał jednak świadomość, że lepiej na starcie nie zrażać do siebie przełożonego.
– Moja była odziedziczyła tu mieszkanie – wyznał zgodnie z prawdą. – Mieliśmy mieszkać we Wschowej…
– We Wschowie – wszedł mu w słowo naczelnik. Zdumiony Sokołowski wyczuł w jego głosie lekką irytację. – Tak się poprawnie odmienia. Ale mało kto o tym wie. Podobnie jak o tym, że to królewskie miasto i nieoficjalna stolica Polski. A powinni tego w szkole uczyć. Co więcej, to tutaj mieszkał Bronisław Geremek. Wiecie, kto to był Geremek?
Sokołowski miał gdzieś politykę, ale nazwisko opozycjonisty z czasów komuny akurat doskonale kojarzył.
– Wiem – odparł.
– No właśnie. A gówniarzeria nie ma pojęcia. Widziałem kiedyś w internecie, jak przepytywano maturzystów. Żaden nie wiedział! I to ma być przyszłość narodu? Za moich czasów dostaliby od starych wpierdol kablem od prodiża i raz-dwa wiedzę by ogarnęli.
– Świat się zmienił. Teraz za samą groźbę spuszczenia manta można mieć problemy – stwierdził Tomek z uśmiechem. Pamiętał, jak sam wiele razy oberwał od matki, bo to ona zajmowała się w ich domu karaniem. Kiedyś, jak wróciła z zebrania w szkole, połamała mu na tyłku trzepaczkę do dywanów. Ona go lała, a on się tylko śmiał. W końcu odpuściła.
– Dobra, Sokołowski. Będziemy sobie mówić normalnie, po imieniu, tak będzie łatwiej. – Naczelnik wyciągnął rękę. – Grzesiek.
– Tomek.
– No i fajnie. To teraz, Tomek, tak szczerze: dlaczego się tu przeniosłeś? Bo w bajki o wielkiej miłości, za którą przyjechałeś do Wschowy, nie wierzę. Powiedziałeś, że twoja była odziedziczyła tu kwadrat. Tylko czemu była?
– Tak wyszło. – Sokołowski wzruszył ramionami. – Laska się puściła, a ja nie miałem już do czego wracać. To postanowiłem zostać.
– Dała komuś dupy? – Naczelnik zacmokał, kręcąc głową. – No to nie zazdroszczę. Powiem ci, że moja ślubna też kiedyś poszła w tango. Była na wczasach z dzieciakami i siostrą. Po powrocie złożyła kwity o rozwód. Że niby zakochała się w jakimś kutafonie. Gość nosił markowe ciuchy i potrafił ściemnić babki do tego stopnia, że te zostawiały swoich mężów. Potem się okazało, że rozjebał w ten sposób ze cztery małżeństwa. Jak tę moją kopnął w dupę, przylazła do mnie się kajać. Chciała, żebym ją z powrotem przyjął. Ale pogoniłem szmatławca. – Tomasik sięgnął do szuflady i wyjął z niej papierosy. – Od tamtej pory zacząłem jarać – dodał, wyciągając paczkę w stronę Sokołowskiego.
– Można tu palić? – zdziwił się Tomek.
– Na nieoficjalu tak. Stary się nie dopierdala, pod warunkiem że nie szlajasz się z kiepem po fabryce. Większość jara w klopie, ale ja mam swoją prywatną palarnię tutaj.
Sokołowski poczęstował się papierosem.
– W wydziale będziesz miał za partnera babę – podjął Tomasik, podając mu ogień. – Masz coś przeciwko takiemu sparowaniu?
– Nie. Miałem już okazję współpracować z kobietą.
– No i super. U nas będziesz tyrał z Anką Komudą. Niezła dupa, ale ma swoje zasady. Jak spróbujesz ją zbolcować, z miejsca wyłapiesz w ryj. W robocie nie wdaje się w romanse. Jak jeden z naszych „ruchaczy” chciał ją kiedyś puknąć, wylądował na SOR-ze z połamanym nosem i wybitym zębem.
– Spokojnie, nie w głowie mi teraz dupy – skwitował Sokołowski, wydmuchując dym.
– I dobrze, bo nie chcę kwasów w wydziale. Ale jak ją zobaczysz, sam przyznasz, że może działać na faceta. – Naczelnik puścił oko i zgiął rękę w łokciu w wymownym geście.
Sokołowski pamiętał, jak dwa lata temu we Wrocławiu do wydziału przyszła młoda policjantka. Iwona była żółtodziobem, ale z wielkim zapałem do roboty. Nie przeszkadzało jej, że dostaje papierologię i cały odpad, którym nikt nie chciał się zajmować. Była ambitna i chciała zostać najlepszą policjantką w komendzie. Wszystko się zmieniło, gdy zakochała się w Janiku z narkotykowego. Z czasem okazało się, że Iwona bierze prochy, które załatwiał Janik. Raz Sokołowski przyłapał ją, jak wciągała w kiblu ścieżkę. Upomniał ją, żeby nie ćpała w fabryce, ale naczelnikowi na nią nie doniósł. Z czasem okazało się to błędem. Któregoś dnia Iwona pojechała z Mirkiem, swoim partnerem z wydziału, do zatrzymania bandziora. Facet, widząc, jak podjeżdżają pod jego dom, wyskoczył przez okno – wtedy Iwona wyjęła broń i strzeliła w powietrze. Chwilę później wycelowała w uciekającego przestępcę. Dwa razy pociągnęła za spust. Pierwsza kula trafiła go w łydkę, a druga utkwiła w lędźwiowym odcinku kręgosłupa. Facet trafił na wózek. Niestety okazało się, że policjantka podczas wykonywania czynności była pod wpływem narkotyków. Wewnętrzni ją dojechali. Dostała zarzuty prokuratorskie. Wyleciała ze służby jeszcze przed zakończeniem sprawy. Marzenia o karierze prysły jak bańka mydlana. Zresztą problem z narkotykami miała nie tylko Iwona, jeszcze paru gliniarzy wspomagało się podczas służby. Kiedyś Sokołowski też kilka razy zażył amfetaminę, gdy potrzebował być na pełnych obrotach, jednak miał nad tym kontrolę. Od dwóch lat nie sięgał po żadne narkotyki. Alkoholu też już nie nadużywał, co kiedyś było problemem.
– W wydziale oprócz mnie i Anki są jeszcze aspirant Mariusz Iwanicki, komisarz Marcin Tomala, sierżant Robert Michalski i aspirant Krzysztof Maciejewski. Tworzymy zgrany zespół i chcę, żeby tak zostało. Dowiem się, że coś kombinujesz, z miejsca wypierdalasz w pizdu. Taryfy ulgowej nie masz. Rozumiemy się? – spytał naczelnik.
– Tak. – Sokołowski skinął głową. Nie zamierzał się tu z nikim zaprzyjaźniać, ale nie chciał też być kimś, kto rozwala team.
– No, to do roboty. – Szef wstał z fotela i wskazał na drzwi. – Chodź, pokażę ci moje królestwo.
Paulina Szostak kolejny raz spojrzała na swoje wyniki. Wiedziała, że są równoznaczne z wyrokiem śmierci, i to takim, od którego nie ma już odwołania. Była przekonana, że nie zostało jej dużo czasu. Kojarzyła sprzed kilku lat sprawę chorej kobiety, której mąż walczył o nią z wielkim zaangażowaniem. Robił dosłownie wszystko, by ją ocalić. Organizował zbiórki w internecie, nagłaśniał sprawę w mediach. Tamta kobieta miała raka jelita albo płuc. Paulina starała się przypomnieć sobie jej nazwisko.
– Szymańska, Anna albo Agnieszka…
Kiedy chora na nowotwór kobieta umarła, zostawiając męża samego z dzieckiem, wiele osób zaangażowanych w pomoc nie mogło w to uwierzyć, na jej pogrzebie płakały tłumy. Paulina zastanawiała się, kto pomógłby jej. I ilu ludzi przyjdzie ją pożegnać…
Spojrzała na leżącą w łóżeczku Dorotkę – i nagle zdała sobie sprawę, że nie może zostawić jej samej. Na Krzyśka przecież nie ma co liczyć. Zresztą z tego, co słyszała, kompletnie się stoczył. Nie zajmie się małą, nawet alimentów nie płacił. Ani razu nie zadzwonił zapytać, co u dziecka. Marcin też ostatnio okazał się zwykłym skurczybykiem. Nakryła go, jak całował się ze swoją byłą. Gdy go o to zapytała, przyznał się, że dawna miłość odżyła w jego sercu. Paulina była tym zaskoczona. Wcześniej opowiadał, że jego eks oszukiwała go i zdradzała, wyzywał ją od zdzir. Podobno potrafiła bez najmniejszych skrupułów przespać się z jego kuzynem, a kiedyś w kłótni powiedziała, że mogłaby to zrobić nawet z jego ojcem, gdyby tylko ten ją poprosił. Dla Pauliny ta laska była nikim i nie mogła pojąć, dlaczego Marcin zdecydował się do niej wrócić. Zawiódł ją, okazał się nie być godzien jej zaufania. Tym bardziej nie potrafiła myśleć o tym, że miałby opiekować się Dorotką po jej śmierci.
Było tylko jedno rozwiązanie… złe, ale innej możliwości nie widziała. Poczuła, jak serce jej pęka, a z oczu płyną łzy. Tak bardzo pragnęła, żeby te wyniki oznaczały coś innego. Tak bardzo chciała dać tej małej istotce wszystko to, czego sama nie miała.
– Kocham cię, moja koniczynko – szepnęła, gładząc zaróżowiony policzek Dorotki. – Moja czterolistna koniczynko.
– To jest komisarz Tomasz Sokołowski – powiedział naczelnik, gdy tylko wprowadził go do pokoju. – Od dzisiaj będzie z wami ogarniał ten syf.
Tomek powiódł wzrokiem po siedzących przy biurkach funkcjonariuszach, zatrzymując się na przydzielonej mu do pary policjantce. Anna Komuda rzeczywiście była bardzo atrakcyjną kobietą. Można było stracić dla niej głowę. Pomny słów przełożonego wiedział jednak, że nie warto z nią niczego próbować.
– Cześć. – Podszedł do nowej partnerki i wyciągnął rękę. – Tomek.
– Anna – odparła krótko, zaszczycając go tylko przelotnym spojrzeniem.
Następnie przywitał się z pozostałymi członkami wydziału. Nie było jednak czasu na dłuższe rozmowy, bo naczelnik klasnął w ręce, skupiając uwagę wszystkich na sobie.
– Dobra, poznali się, to do roboty! Zbóje sami się nie złapią. Anka – spojrzał na policjantkę – będziesz w parze z Tomkiem. Wdrożysz go w sprawy. Dzisiaj ma jeszcze taryfę ulgową, ale od jutra macie ostro zapierdalać.
– Jasne, szefie.
Gdy Tomasik wyszedł z wydziału, Sokołowski rozejrzał się po pomieszczeniu. Jak na jego gust było tu trochę za ciasno. We wrocławskiej komendzie miejskiej mieli do dyspozycji trzy pokoje tej wielkości i nie musieli się gnieść jak sardynki w puszce.
– Gdzie mam siedzieć? – zwrócił się do Anny.
– U mnie na kolanku – zażartował Tomala.
Sokołowski bez chwili wahania podszedł do niego i zajął wspomniane miejsce.
– Mówisz, masz – powiedział z szerokim uśmiechem.
– Ej! Popierdoliło cię?! – zawołał Marcin, spychając go. – Żartowałem przecież! Co ty taki, kurwa, dosłowny?
Sokołowski wzruszył ramionami i zwrócił się do Anny:
– To jakie sprawy mamy obecnie na tapecie?
– Same ciężkie zbrodnie. Włam do piwnicy na Kostki, kradzież roweru z klatki schodowej na placu Grunwaldu… A, i bym zapomniała, Rozpustna Elwira oskarżyła klienta o kradzież.
– Rozpustna Elwira? – powtórzył Tomek, nie kryjąc zdziwienia.
– Nasza lokalna prostytutka. Zniszczona przez alkohol i fajki. Kiedyś była piękną kobietą, ale czas i wóda zrobiły swoje. Teraz to tylko wyjątkowy desperat, w dodatku fest napruty, mógłby chcieć skorzystać z jej wątpliwej jakości wdzięków – wyjaśniła Komuda.
– Tia, i małolaty, co za paczkę fajek podadzą jej do dzioba – dodał Iwanicki.
– Wyrażaj się – upomniała go Anna. – To, że jesteś chamem, nie znaczy, że będziemy tolerować takie słownictwo. O kobiecie się wyrażasz.
– Kobietą to jest moja matka, ty, a nie ktoś, kto z łamania szóstego przykazania zrobił sobie źródło dochodu – odparował Mariusz.
– A ty co, kasa fiskalna w jej dupie jesteś? Jej ciało, więc ma prawo robić z nim, co chce. – Komuda sięgnęła do kieszeni spodni i wyjęła papierosy. – Palisz? – spytała Sokołowskiego.
– Jak smok.
– No to chodź do klopa. Zajaramy i przy okazji powiem ci, co będziemy robić.
Gdy ruszyła w stronę wyjścia, Tomek mimowolnie spojrzał na jej krągłe pośladki opięte przez niebieskie dżinsy. Coraz bardziej mu się podobała.
Mariusz Moskal spojrzał na swoje zakrwawione dłonie. Nie mógł uwierzyć, że zrobił coś tak potwornego. Jeszcze kwadrans temu nic nie zapowiadało tragedii, która stała się jego udziałem. Wrócił spokojnie do domu i zasiadł do obiadu, który przygotowała dla niego Gosia. Dzisiaj były kluski śląskie z podsmażoną cebulką. Jedli w milczeniu, aż w pewnym momencie żona oznajmiła, że zamierza od niego odejść. Powiedziała, że chce rozwodu i ma nadzieję, że nie będzie jej robił pod górkę. Był zszokowany. Gdy spytał o powód takiej decyzji, wyznała, że ma innego i zamierza się z nim związać. Że niby facet jest wyjątkowy i w przeciwieństwie do niego potrafi ją docenić. Patrzył na nią oczami okrągłymi jak spodki. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Wcześniej nawet nie pomyślał, że jest zdradzany, nie widział żadnych symptomów. W pierwszym odruchu postanowił walczyć o swoje małżeństwo, jednak gdy powiedział o tym żonie, ta go wyśmiała. Stwierdziła, że jest nieudacznikiem i nie dorasta do pięt jej kochankowi. Kiedy dodała, że tamten jest o niebo lepszy w łóżku i że nawet penisa ma większego, Mariusz nie wytrzymał. Bez namysłu chwycił leżący na stole nóż i rzucił się na Gośkę, dźgając ją raz za razem. Nie liczył zadanych uderzeń. Gdy wreszcie przerwał, a ciało żony zastygło w bezruchu, upadł na kolana i zaczął płakać. Starał się ją reanimować, wiedział jednak, że jest martwa – nie oddychała, a jej oczy patrzyły nieruchomo w sufit. Odsunął się i zasłonił twarz zakrwawionymi dłońmi. Wiedział, że musi zawiadomić policję o tym, co zrobił. Nie zamierzał uciekać ani się ukrywać. Zdawał sobie sprawę, że nie miałoby to sensu, bo prędzej czy później zostałby złapany. Bał się więzienia. Był pewny, że z miejsca padłby ofiarą współosadzonych. Nie poradziłby sobie w jednej celi z prawdziwymi kryminalistami. Odruchowo spojrzał w stronę okna. Kusiło go, by wspiąć się na parapet i wyskoczyć, istniało jednak ryzyko, że upadek z czwartego piętra skończyłby się nie śmiercią, lecz kalectwem. Ta wizja też go przerażała.
Podniósł się z podłogi i poszedł do łazienki. Z szafki pod umywalką wyciągnął sznurek do wieszania bielizny. Zamierzał się powiesić.
Anna oparła się o drzwi kabiny i zaciągnęła papierosem.
– Widzisz, u nas nie ma Bóg wie jakich zbrodni – powiedziała, wydmuchując dym. – Jeśli liczysz na naprawdę ciężkie sprawy, to się przeliczysz.
– Nie liczę – odparł Sokołowski, też biorąc macha.
– A co cię podkusiło, by przyjechać na takie zadupie? Ze Wschowy każdy ucieka.
– Moja była odziedziczyła tu mieszkanie.
– Była? – Anna przyjrzała mu się uważniej.
Tomek poczuł się nieswojo. Nie chciał jednak zaczynać współpracy od niedomówień i tajemnic.
– Ano była. Rozstaliśmy się. Miałem już przyklepaną robotę u was, a że nie lubię robić z gęby cholewy, zostałem. Tyle. – Wzruszył ramionami. – Jak widzisz, żadna sensacja. – Zaciągnął się i strzepnął popiół.
Anna na szczęście nie drążyła tematu. Zamiast tego powiedziała:
– Wschowa to specyficzne miasto. Nic się tu nie dzieje. Niekiedy trafi się drobna burda, zabójstw na szczęście nie ma. Jakiś czas temu zdarzały się jeszcze porachunki między grupami przestępczymi, ale teraz cisza.
– Wojna gangów? Tutaj? – zdziwił się Sokołowski.
– „Wojna” to za dużo powiedziane. W latach dziewięćdziesiątych zdarzyło się parę pobić, jak dotąd niewyjaśnionych. Ale teraz jest już spokój.
Tomek pokiwał głową. Przez chwilę palili w milczeniu.
– Pytałaś o mnie – podjął w końcu. – A może opowiesz coś o sobie? Będziemy partnerami. Chciałbym wiedzieć, z kim tyram.
Komuda parsknęła śmiechem.
– Ze zwykłą babką. Nic szczególnego.
– No nie powiedziałbym…
Popatrzyła na niego ostro spod zmrużonych powiek.
– Pierwszy dzień, a ty już smalisz do mnie cholewki? Nie za szybko, chłopaku?
Sokołowski poczuł, że się czerwieni.
– Nie miałem na myśli nic złego.
– Spokojnie, żartowałam. – Parsknęła krótkim śmiechem. – Pewnie naczelnik nagadał ci głupot i teraz trzęsiesz gaciami jak małolat przyłapany na kradzieży oranżady w szkolnym sklepiku.
– Fakt, powiedział, że jesteś ładna i żebym nie próbował do ciebie startować, bo zgasisz mnie jak peta. – Tomek zaciągnął się ostatni raz i zgasił papierosa o brzeg umywalki.
W odpowiedzi Anna tylko pokręciła ze śmiechem głową.
Nakarmiła Dorotkę i położyła ją sobie na brzuchu. Tak bardzo chciała nacieszyć się córeczką, póki jeszcze mogła. Za jakiś czas na wszystko będzie już za późno. Przypomniały jej się słowa lekarza: „Glejak wielopostaciowy umiejscowiony w płacie skroniowym. Nieoperowalny. Proponuję chemioterapię, ale rokowania są kiepskie. Szanse na przeżycie dwunastu miesięcy wynoszą zaledwie piętnaście procent. Patrząc na wyniki, obstawiałbym jednak najwyżej pół roku. Przykro mi”… Mówiąc to, doktor miał kamienną twarz. Paulina była przekonana, że wiele razy przekazywał już podobne informacje i zwyczajnie przywykł.
Dla niego to były tylko wyniki, dla niej – koniec świata. Diagnoza była jak grom z jasnego nieba. Jeszcze w ciąży regularnie się badała. Nic nie wskazywało na to, że w jej organizmie rozwija się cichy zabójca. Dopiero po porodzie pojawiły się pewne niepokojące objawy. Zaczęło się od zawrotów głowy i nudności. Myślała jednak, że w połogu to normalne. Później zaczęły się drobne problemy z pamięcią. Potrafiła zapomnieć, gdzie położyła pieluchy, zdarzyło jej się nawet zwyczajnie ich nie kupić. Miała też problemy z koncentracją. Gdy Dorotka spała, próbowała czytać książkę, ale nie potrafiła się skupić. W życiu jednak nie pomyślałaby, że jej mózg zżera agresywne raczysko. Dopiero gdy dostała pierwszego w życiu ataku padaczki, postanowiła sprawdzić, co jej dolega. Teraz miała do siebie żal, że tyle czekała – może gdyby zareagowała wcześniej, szanse byłyby większe? Tak naprawdę jednak tylko się okłamywała. Po diagnozie sporo czytała na temat glejaka i wiedziała, że nie ma żadnych szans, nawet najmniejszych.
Pogłaskała Dorotkę po główce, patrząc na jej drgające przez sen powieki. Ta mała, bezbronna istotka była całym jej światem. Paulina pragnęła uchylić jej nieba, tymczasem musiała podjąć najtrudniejszą w życiu decyzję.
– I co? Wydygałeś i stwierdziłeś, że nie będziesz do mnie startował? – upewniła się Komuda, patrząc badawczo na Tomka.
– A po co mam oberwać? Nie potrzebuję kłopotów – odparł Sokołowski. – A z tego, co mówił naczelnik, swego czasu jakiś kolo z drogówki wylądował na SOR-ze.
Anna uśmiechnęła się i skinęła głową.
– Kawał gnoja z niego i tylko kwestią czasu było, kiedy wyłapie.
– A co takiego zrobił?
– Nie ma za grosz szacunku do kobiet. Zwykły placek, któremu się wydaje, że jak ma fiuta, to jest kimś lepszym. I tak też traktował babki.
– Facet pewnie nie był w Tajlandii, to nie widział, ile babek ma fiuty. Zdziwiłby się! – zaśmiał się Sokołowski.
– W każdym razie nie musisz się niczego obawiać, dopóki nie będziesz do mnie rzucał krzywych tekstów.
– Nie zamierzam.
W tym momencie zaczęła dzwonić komórka Anny. Policjantka wyjęła telefon z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz.
– Kurwa mać – zaklęła i odrzuciła połączenie.
– Co jest?
– Mój były. Co jakiś czas dzwoni i mędzi, żebyśmy się zeszli.
– Może warto dać mu szansę?
Komuda pokręciła głową.
– Nie ma takiej opcji. Wiesz, co ten gnojek mi zrobił?
– Nie mam pojęcia.
Zapaliła kolejnego papierosa i wydmuchnęła dym pod sufit.
– Byłam z nim dwa lata. Facet nie miał ambicji. Pracował, bo musiał, ale zarabiał najniższą krajową. Twierdził, że kasa nie ma znaczenia.
– Bo w sumie większego znaczenia nie ma – przyznał Sokołowski, również sięgając po nową fajkę. – Jest potrzebna do życia, ale niektórzy traktują ją jak życiowy cel. Im więcej mają, tym więcej chcą mieć.
Anna machnęła ręką.
– Ale brak ambicji to jedno. Gorsze było to, że nie czułam się przy nim dobrze. Sporo pił. Nie było dnia, żeby nie trzasnął minimum trzech browarów. Próbował się wtedy do mnie dobierać. Wychodził z założenia, że o udanym związku świadczy codzienny seks. Nie potrafił tylko zrozumieć, że nie w głowie mi amory ze śmierdzącym piwskiem oblechem.
– Alkohol jest dla ludzi, pod warunkiem że znają granice. – Sokołowski strzepnął popiół do umywalki.
– Ja też tak uważam. Sama lubię napić się browara, ale nie codziennie i nie takie ilości.
– Może kiedyś wyskoczymy na piwo?
– Spoko. Tylko że we Wschowie za bardzo nie ma gdzie. – Anna odkręciła kran i zgasiła papierosa pod wodą. – Dobra, dość ględzenia. Do roboty.
Drżącą dłonią sięgnął po komórkę i wybrał numer alarmowy. Wiedział, że musi wezwać policję. Nie zamierzał uciekać. Nie miał też odwagi ze sobą skończyć. Popatrzył na wiszący pod sufitem sznurek. Jeszcze kilka minut temu był gotów popełnić samobójstwo. Kiedy jednak założył sobie pętlę na szyję, poczuł strach. Pragnął żyć…
– Centrum Powiadamiania Ratunkowego. Operator numer jedenaście – usłyszał w słuchawce.
– Dzień dobry. Zabiłem ją…
– Kogo?
– Moją żonę. Leży martwa…
– Proszę podać adres.
– Boczna trzy – powiedział, a potem się rozłączył.
Dopiero wtedy się zorientował, że nie podał numeru mieszkania. Postanowił poczekać na policję przed klatką.
Podszedł do martwej Gośki i przez chwilę patrzył na nią z góry.
– I po co to zrobiłaś? – spytał, choć przecież nie mogła mu odpowiedzieć. – Nie mogło być tak jak wcześniej?
Usiadł przy stole i spojrzał na talerz z obiadem. Wszystko było już zimne. Nabił na widelec jedną kluskę śląską, włożył ją do ust i powoli zaczął przeżuwać. Nie wiedział, kiedy w areszcie dostanie coś do jedzenia. Bo to, że tam trafi, było więcej niż pewne.
Po kilku minutach usłyszał sygnał radiowozu. Odłożył widelec. Jego czas powoli się kończył.
Anna zaparkowała służbową kię przed budynkiem przy ulicy Bocznej. To tutaj doszło do zbrodni. Sprawca siedział już w radiowozie. Wysiedli i podeszli do stojącego przy aucie sierżanta.
– Co mamy? – spytała Komuda.
– Facet zabił żonę. Sam zadzwonił na numer alarmowy – odparł mundurowy.
– Przewieźcie go na komendę. Później się nim zajmiemy.
Policjanci skierowali się w stronę wejścia do budynku, weszli po schodach na ostatnie piętro, a następnie do mieszkania, gdzie rozegrała się tragedia. W kuchni obok stołu leżały zwłoki kobiety. Anna założyła lateksowe rękawiczki. Sokołowski zrobił to samo, po czym przykucnął przy ciele.
– Facet zabił ją nożem – powiedział, wskazując na kilkanaście ran kłutych.
– Widać, że działał w nerwach – przytaknęła Komuda. – Dźgał, gdzie popadnie. Ciekawe, jaki miał motyw.
– Jak mu się dobierzemy do skóry, to się dowiemy. – Sokołowski wstał i rozejrzał się po pomieszczeniu. Na stole stały dwa talerze. Jeden był pusty. – Może mu żarcie nie smakowało – stwierdził, wskazując na blat.
– Myślisz, że zupa była za słona?
W tym momencie do mieszkania weszło dwóch techników.
– Cześć, Aniu – rzucił jeden z nich, po czym spojrzał na Sokołowskiego. – A kolegi to nie znam.
– Tomek Sokołowski – przedstawił się komisarz.
– Poważnie? – Technik uniósł brwi.
– No, poważnie.
– W takim razie muszę na ciebie uważać.
– Niby czemu?
– Bo on ma na nazwisko Wróblewski – zaśmiała się Anna. – Wiesz, sokół może pożreć wróbelka.
– Spokojnie, nie zamierzam cię zjadać. – Sokołowski podał technikowi rękę. – Tomek.
– Daniel. – Wróblewski kiwnął głową na swojego kompana. – A ten tutaj to Jarek.
Po wymienieniu uścisków dłoni technicy pochylili się nad zwłokami.
– No, to wreszcie mamy we Wschowie zabójstwo – skwitował Daniel, zacierając ręce.
Krzysztof Żmudziński spojrzał na swoją komórkę. Zastanawiał się, czy Paulina odbierze, gdy do niej zadzwoni. Nie byli razem już prawie rok. On w tym czasie miał kilka związków, ale żaden nie przetrwał próby czasu. Coraz częściej myślał o powrocie do swojej byłej. Mieli dziecko – może ten argument przekona ją, by spróbowali jeszcze raz. W sumie kiedyś nawet im się układało. No, do czasu, kiedy stracił pracę… Ale przeczucie mówiło mu, że jak się zejdą, wszystko wróci do normy.
Odblokował ekran i wybrał numer Pauliny. Po chwili usłyszał komunikat, że abonent jest niedostępny.
– Pierdol się – warknął ze złością, rzucając komórkę na stół.
Poszedł do kuchni, wyjął z lodówki piwo i kilkoma łykami opróżnił puszkę. Zgniótł ją i od razu sięgnął po kolejną.
– Pierdolona szmata… – zaklął, podchodząc do okna. – Oby ci życie dojebało!
Zobaczył, że chodnikiem w stronę Biedronki idzie Agnieszka, jego koleżanka jeszcze z podstawówki. Kiedyś słyszał, że wyprowadziła się do Głogowa i pracuje tam w jakimś butiku. Postanowił zejść i z nią pogadać.
Gdy wrócili do wydziału, zastali pusty pokój. Wszyscy działali w terenie. Anna od razu usiadła przy swoim biurku, sięgnęła po telefon i wybrała jakiś numer.
– Cześć, tu Komuda – odezwała się po chwili. – Podeślijcie nam tego zatrzymanego z Bocznej. – Odłożyła słuchawkę i spojrzała na Sokołowskiego. – Ty się nim zajmiesz czy ja?
– A możemy razem?
– Jak tam chcesz. – Wzruszyła ramionami. – Mój ostatni partner każdego zbója chciał słuchać osobiście. Ależ mnie to wkurzało…
– To ze mną będziesz miała inaczej. – Tomek rzucił na blat protokół zewnętrznych oględzin zwłok.
– Oby. – Uśmiechnęła się do niego.
Sokołowski zobaczył w jej oku błysk. Nie był pewny, co to może oznaczać, przeczucie podpowiadało mu jednak, że się jej spodobał.
W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
– Wlazł! – zawołała Anna, a gdy w progu stanął sierżant z mężczyzną zatrzymanym za zabicie żony, dodała: – Posadź go. Dzięki.
Już po chwili zostali sami ze sprawcą morderstwa. Sokołowski przystawił swój fotel obok Anny, usiadł i zwrócił się do przesłuchiwanego:
– Powiem ci, chłopie, że nawaliłeś.
– Wiem. Przepraszam… – odparł cicho Mariusz Moskal.
– Mnie nie masz za co przepraszać. – Sokołowski spojrzał na Annę, dając jej znak, że może zacząć przesłuchanie.
– Dlaczego zabiłeś żonę? – spytała Komuda.
Moskal spuścił wzrok na swoje dłonie. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała kompletna cisza.
– Zdradziła mnie – odezwał się w końcu. – Zamierzała odejść do innego.
– To jeszcze nie powód, żeby zabijać.
– Może i nie. W kłótni jednak powiedziała mi kilka przykrych słów. Nie wytrzymałem i złapałem za nóż…
– Ile ciosów zadałeś? – wtrącił się Sokołowski.
– Nie mam pojęcia. – Moskal pokręcił głową. – Uderzałem na oślep. Byłem w takich nerwach, że nie zdawałem sobie sprawy, co robię.
– Ale zdajesz sobie sprawę, że prokurator postawi ci zarzuty z artykułu sto czterdzieści osiem paragraf pierwszy? – spytała Anna. – Myślę, że nie masz co liczyć na to, że do rozprawy pozostaniesz na wolności.
– Czyli trafię do aresztu? – spytał Moskal.
– Tak. Zaraz spiszemy twoje wyjaśnienia, a potem podpiszesz protokół przesłuchania i wrócisz do pedozetu. Tam poczekasz na decyzję o zastosowaniu środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania. Myślę, że doczekasz się jej jutro.
Moskal spuścił głowę.
– Boję się – powiedział cicho. – I naprawdę żałuję tego, co zrobiłem Gosi.
Sokołowski wiedział, że mężczyzna mówi szczerze. Był spokojny, inny niż zabójcy, z którymi miał do czynienia we wrocławskiej komendzie. Tamci nie wykazywali cienia skruchy. Moskal na pewno oddałby wszystko, żeby cofnąć czas. Niestety w życiu nie ma tak łatwo. Jest wina – musi być kara.
Wschowa, 9 lipca 2019 r.
Sokołowski całą noc się męczył. Było mu gorąco, a na dodatek śnił mu się koszmar. W tym śnie siedział na ławce i starał się powstrzymać wypływające z brzucha wnętrzności. Obok niego stał zamaskowany mięśniak z długim nożem myśliwskim. Czuł kwaśny zapach trzewi, parujące, ciepłe jelito przepływało mu między palcami. Obudził się i przez godzinę jeszcze leżał, patrząc w sufit, aż wreszcie kilka minut przed piątą postanowił wstać.
Dopił kawę i postanowił trochę poćwiczyć. Zapuścił się ostatnio, stracił kondycję. Pora to zmienić. Zrobił trzydzieści pompek i pięćdziesiąt brzuszków. Potem usiadł na krześle w kuchni i zapalił papierosa. Myślał o Annie. Podobała mu się i miał wrażenie, że on też wpadł jej w oko. Wiedział jednak, że romans ze współpracownicą może nie być mile widziany w komendzie. Postanowił poczekać, zobaczyć, jak się rozwinie sytuacja.
Spojrzał na zegarek. Było dwadzieścia po szóstej; zaraz musiał wychodzić do pracy. Podszedł do okna i zobaczył, że na parking podjeżdża kia. Od razu rozpoznał auto należące do wydziału. Za kierownicą siedziała Anna. Wysiadła, zapaliła papierosa i spojrzała w górę. Widząc Sokołowskiego, pomachała mu. Odwzajemnił gest, a potem włożył buty i wyszedł z mieszkania.
– Skąd wiedziałaś, że mieszkam na Herbergera? – spytał, podchodząc do partnerki.
– Znajdywanie ludzi należy do moich obowiązków, nie? – rzuciła, wydmuchując dym.
– W sumie fakt.
– A tak serio to poprosiłam koleżankę z kadr, żeby podała mi twój adres. Raz, że dobrze wiedzieć, gdzie ma chatę partner. A dwa tak na wszelki wypadek, gdyby coś ci się stało.
– A co niby miałoby mi się stać?
Sokołowski też zapalił papierosa i spojrzał jej prosto w oczy.
– A na przykład zawał. Nie jesteś nastolatkiem, a i im się przytrafia. Lepiej dmuchać na zimne. – Anna puściła mu oko.
– Bez przesady, mam dopiero trzydzieści sześć lat.
– Sporo więcej niż ja. Ja mam dwadzieścia dziewięć.
– To cytując klasyka, „ty młoda dupa jesteś”.
– Ale czasem czuję się, jakbym miała więcej. – Komuda zagasiła papierosa na kuble i oparła się o bok auta.
– Też tak mam – powiedział Sokołowski. – Zobacz na mnie. Mam trzydzieści sześć lat i nie mam nikogo. Z laską rozstałem się po tym, jak doprawiła mi rogi.
– Brzydzę się zdradą.
– Ja też. Nakryłem ją, jak się posuwała z jakimś typem. Z miejsca wyszedłem. Miałem z nią zamieszkać, ale po tym, co zrobiła, to już nie miało sensu. Na szczęście udało mi się coś tu wynająć. – Tomasz wskazał na kamienicę.
– Ja też wynajmuję. Na własne mnie nie stać i to się raczej nie zmieni. Jak w banku zobaczyli moje zarobki, kiedy pytałam o kredyt, to ledwo się powstrzymywali od parsknięcia śmiechem. A niby mówią, że budżetówka ma ułatwioną drogę do kredytu. O kant dupy to potłuc. – Policjantka spojrzała na zegarek. – Dobra, misiu, na nas już pora.
– Pojadę swoim.
– A po cholerę masz prywatną wachę marnować? Jedziemy od razu do roboty.
Przyczyna Dolna, 9 lipca 2019 r.
Gdy Kazimiera Janiak, jak co dzień, poszła do kurnika, zauważyła, że ktoś się do niego włamał. Zerwana kłódka wisiała luźno na skoblu. Kobieta ostrożnie pociągnęła za drewniane drzwi i zajrzała do środka. Przez chwilę patrzyła na puste pomieszczenie. Ktoś ukradł jej wszystkie siedem niosek.
– Cholera jasna. Oby ci łapy uschły, złodzieju! – powiedziała ze złością.
Spojrzała na stojącą kawałek dalej przy stodole budę. Dwa tygodnie temu zdechł jej Azor. Miała dostać od Matysiakowej szczeniaka, jak jej suka urodzi. Złodziejem musiał być ktoś, kto wiedział, że w obejściu nie ma psa. Podejrzewała Heńka Mazura. Ten pijak i złodziej zawsze sprawiał problemy. Miał zaledwie trzydzieści pięć lat, a w poprawczaku, a potem więzieniu spędził w sumie blisko dwie dekady. Na dodatek nie miał żadnych zasad. Kiedyś nie kradło się tam, gdzie się mieszkało. Mazur jednak na to nie zważał. Zdarzyło się nawet, że okradł własną babcię, a do tego ją pobił. Stara Mazurowa chodziła wtedy z podbitym okiem. Niby mówiła, że się potknęła w obejściu i uderzyła głową o pieniek, ale nikt w to nie wierzył. Heniek był porywczy i potrafił przyłożyć, zwłaszcza gdy wypił. A pił praktycznie każdego dnia. Najbardziej cierpiała na tym jego matka, która nie raz padła ofiarą syna, ale nigdy na niego nie doniosła. Kazimiera uważała, że to dlatego Heniek czuł się bezkarny. Teraz była pewna, że to on włamał się do jej kurnika. Postanowiła, że mu tego nie podaruje. Skoro nikt nie potrafił się za niego wziąć, ona to zrobi.
Wróciła do domu i z szuflady kredensu wyciągnęła telefon komórkowy, który sprezentowała jej córka. Następnie sięgnęła po notes i szybko odnalazła numer wschowskiej komendy. Już po chwili czekała na połączenie.
Wschowa, 9 lipca 2019 r.
Krzysztof Żmudziński włączył telewizor, sięgnął po puszkę piwa i wziął kilka łyków. Wciąż analizował wczorajszą sytuację z Agnieszką. Gdy podszedł do dziewczyny, ta w pierwszej chwili go nie poznała. Można nawet powiedzieć, że lekko się przestraszyła. Kiedy zaproponował jej wspólną kawę, popatrzyła na niego dziwnie, a potem go wyśmiała. Powiedziała, że z menelami się nie umawia. Miał ochotę zdzielić ją w twarz. Jak mogła tak go potraktować?! To, że wypił kilka piw i że od dwóch dni się nie kąpał, nie oznaczało jeszcze, że jest jakimś menelem. Odparował jej, że z tępymi laskami się nie umawia i sam nie wie, czemu w ogóle zaproponował jej kawę.
Chciał jej jeszcze ostrzej przygadać, ale wokół było sporo ludzi i nie chciał robić zamieszania. Dlatego wrócił do domu i od razu wyjął z lodówki piwo. Po kilku łykach postanowił spróbować jeszcze raz dodzwonić się do Pauliny. W końcu mieli wspólne dziecko i miał prawo je zobaczyć. To, że nie chciał, aby wpisywała go w akt urodzenia, i nie płacił na nie alimentów, nie oznaczało, że nie ma do niego praw. Co prawda nie wiedział nawet, czy to chłopak, czy dziewczyna, ale jakie to miało znaczenie? Był ojcem i tylko to się liczyło.
Wybrał numer byłej dziewczyny, jednak znów usłyszał komunikat, że abonent jest niedostępny. Rzucił samsunga na wersalkę i dopił piwo. Potem obalił jeszcze kilka puszek, aż w końcu zasnął.
Rano obudził się z wrażeniem, że ma pustynię w ustach. Nie pamiętał nawet, ile wczoraj wypił. Zasnął w ubraniu. Miał kaca, a doświadczenie podpowiadało mu, że na kaca najlepszy jest browar. Nie miało znaczenia, że była dopiero siódma rano. Duszkiem wypił piwo i rozejrzał się po pokoju. Szukał swojej komórki. Zamierzał kolejny raz zadzwonić do Pauliny. W końcu zobaczył telefon leżący w rogu wersalki. Podniósł go i wybrał numer byłej. Niestety znów bezskutecznie.
– Głupia cipa – mruknął i sięgnął po piwo, ale puszka była już pusta.
Wstał z wersalki i chwiejnym krokiem skierował się do kuchni.
Weszli do wydziału i Sokołowski skinął wszystkim głową na przywitanie.
– Gratuluję – powiedział Iwanicki.
– Czego?
– Sukcesu. Pierwszy dzień w robocie, pierwsze zabójstwo od dłuższego czasu i sprawca zatrzymany.
– Fuks. Koleś sam nas wezwał. Nie ma tu żadnego mojego sukcesu. – Sokołowski wzruszył ramionami.
– Patrzcie go, jaki skromny!
– Albo tak się zgrywa – wtrącił się Michalski. – My to tylko drobnica, a on z miejsca nielegalny ubój.
– Dajcie Sokołowi spokój – ucięła przepychanki Anna.
Tomasz odwrócił się do niej zaskoczony. Nikt nigdy nie nadał mu żadnej ksywy, a tu drugi dzień w robocie i już został Sokołem.
– Sokołowi? – spytał.
– No a jak? Pasuje do ciebie. Iwanicki to Iwan, Michalski to Michaś, więc ty możesz być Sokołem.
– A ty jaką masz ksywę?
– Śliczna Ania. – Komuda parsknęła śmiechem. – Ale nie waż się tak do mnie mówić.
W tym samym momencie zaczął dzwonić stojący na biurku telefon. Anna podniosła słuchawkę, wcisnęła guzik głośnika i powiedziała:
– Komuda. Wydział kryminalny.
– Cześć. Macie zgłoszenie z Przyczyny Dolnej. Kradzież z włamaniem.
– Co zginęło?
– Nie pytaj.
– No mów.
– Kury. Niejaka Janiak zgłosiła włamanie do kurnika i kradzież kilku niosek.
– Noż kurwa mać… Bez przesady!
– Co ja ci poradzę? Jest przestępstwo i trzeba je obrobić.
Komuda wiedziała, że dyżurny ma rację. Nie pracowali w Chicago czy nawet w Warszawie. Wschowa rządziła się swoimi prawami. Nie było tu przestępczości zorganizowanej, nie musieli się mierzyć z poważnymi zbrodniami. Ich rzeczywistością były kradzieże kur.
– Dobra, mus to mus. – Westchnęła z rezygnacją. – Dawaj adres.
Przyczyna Dolna, 9 lipca 2019 r.
Krystyna Mazur z podłogi spojrzała na swojego syna. Przed chwilą Heniek kolejny raz ją pobił. Stał teraz nad nią i ciężko dyszał.
– Mówiłem ci, żebyś mnie nie wkurwiała! Po co to robisz?
Kobieta nie odpowiedziała. Ledwie kwadrans temu siedziała przy stole kuchennym i cerowała skarpety. Heniek wszedł do kuchni i popatrzył na nią spode łba. Wiedziała, że zaraz będzie chciał od niej pieniądze. Wczoraj wieczorem był u Kasperczaka i pili bimber. Obudził się na kacu i pewnie będzie chciał pójść do Lidla po piwo. Problemem było tylko to, że nie miał swoich pieniędzy i zawsze wyciągał gotówkę od niej. Dawała mu, bo wiedziała, że lepiej go nie denerwować. Dzisiaj jednak nie miała mu co dać. Emerytura jeszcze nie przyszła, a w domu miała nie więcej jak dwa złote. Dlatego gdy Heniek zażądał pieniędzy, zgodnie z prawdą powiedziała mu, że nie ma. Wtedy wpadł w szał. Wyrwał jej z ręki skarpetę, którą cerowała, i uderzył ją z otwartej dłoni w twarz. Potem chwycił ją za włosy i szarpnął. Bolało, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Wolała w ciszy znosić cierpienie, niż okazać przed nim słabość. Z doświadczenia wiedziała, że to tylko bardziej go nakręci.
W końcu pchnął ją na ścianę i uderzył pięścią w brzuch. Gdy zgięła się wpół, uniósł jej głowę i ponownie uderzył. Z jej nosa poleciała krew. W ustach też czuła metaliczny posmak. Wiedziała, że rozbił jej wargę. Na szczęście nie podbił oka, tak jak zrobił ostatnio. Teraz leżała na podłodze i marzyła tylko o tym, by Heniek wyszedł z domu. On jednak stał nad nią i patrzył.
– To masz tę kasę, kurwa, czy nie?
– Nie mam – powiedziała cicho.
Podszedł do kredensu i wyjął z niego jej torebkę. Otworzył ją i wysypał zawartość na podłogę. Następnie podniósł portmonetkę.
– Chyba sobie jaja robisz? Gdzie kasa? – warknął, gdy szybko przeszukał zakamarki.
– Nie mam. Emerytura jeszcze nie przyszła.
– Ja pierdolę! – powiedział Heniek, rzucając w nią portfelem.
Dostała w skroń. Przymknęła oczy. Po policzku spłynęła jej łza.
– Dobra, idę do Władka. A ty się nie maż. Nie wyłapałaś przecież mocno – rzucił i skierował się do wyjścia.
Gdy zamknęły się za nim drzwi, Krystyna podniosła się z podłogi. Spojrzała na rozsypaną zawartość torebki. Nie miała siły tego zbierać. Skryła twarz w dłoniach i cicho zapłakała.
Wschowa, 9 lipca 2019 r.
Żmudziński dopił piwo i popatrzył na stojący na stole rząd pustych puszek. Przeliczył szybko – było ich jedenaście. Zapalił papierosa, po czym położył się na wersalce i wbił wzrok w sufit. Ostatnio wszystko mu się sypało. Wiedział, kto jest za to odpowiedzialny. Paulina. W sumie nie umiał tego uzasadnić, ale ta wersja najbardziej mu pasowała. Odkąd go pogoniła, nic mu się nie udawało. Tymczasem ona żyła sobie jak pączek w maśle. Z tego, co słyszał, spotykała się z Marcinem, synem lokalnego bogacza. Widział ich kiedyś, jak parkowali przed Netto wypasionym autem tego frajera. Miał ochotę wziąć kamień i powybijać mu szyby. On sam nigdy by się nie dorobił lexusa. W sumie nie znał nikogo, kto ciężką pracą zarobiłby na taką furę. Facet musiał być złodziejem albo zwykłym oszustem. Na pewno kręcił państwo na podatkach i nie płacił swoim pracownikom. Krzysztof był przekonany, że gdyby policja lub skarbówka bliżej mu się przyjrzała, raz-dwa straciłby to auto i został zwykłym gołodupcem. Był wściekły na Paulinę – nie tylko za to, że nie chce do niego wrócić, ale też że związała się z kimś takim jak ten cały Marcin.
Poszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Oprócz kilku parówek i musztardy było w niej tylko światło. Ostatnio mało jadł. Głównie pił. Postanowił pójść do Dino i uzupełnić zapasy piwa. Sięgnął po leżący na stole portfel i zajrzał do środka. Były w nim dwa banknoty po dwadzieścia złotych. Na koncie miał jeszcze około dwóch stów. Musiał szybko poszukać jakiejś roboty, bo kasa mu się kończyła, a pić trzeba.
Podszedł do okna i wtedy ją zobaczył. Szła z wózkiem w stronę klasztoru.
– Ty kurwo pierdolona… – mruknął pod nosem. – Już ja ci pokażę.
Ruszył do pokoju, żeby szybko założyć spodnie, ale ilość wypitego alkoholu sprawiła, że runął na podłogę jak długi. Trzymając się ściany, wstał i – już wolniej – poszedł się ubrać. Na koniec wsunął stopy w adidasy i wyszedł z mieszkania.
Gdy stanął przed kamienicą, spojrzał w kierunku klasztoru franciszkanów. Pauliny nie było już widać. Zastanawiał się, czy poszła do centrum, czy może skręciła w Wolsztyńską.
– Mogła pójść do biedry – powiedział cicho.
Chwiejąc się na nogach, skierował się do dyskontu.
Przyczyna Dolna, 9 lipca 2019 r.
Komuda zaparkowała przy furtce i spojrzała na Sokołowskiego.
– Gotowy na najtrudniejszą sprawę w karierze?
– Nie wiem, czy podołam. We Wrocku miałem od pyty zabójstw. Kradzieży kury nigdy.
– Kur. Liczba mnoga. To sprawia, że czyn zabroniony jest większego kalibru.
Sokół ledwo powstrzymał śmiech. Wysiedli z auta i poprawił kaburę przy pasku.
– Dobra, trzeba się zmierzyć z tą zbrodnią – powiedział, ruszając do furtki.
W tym samym momencie w domu otworzyły się drzwi i na ganku stanęła starsza kobieta.
– Do kogo? – zawołała, wycierając dłonie w fartuch.
– Policja. W sprawie kradzieży – odparła Komuda.
– Zapraszam.
Weszli na teren posesji i po kilku krokach stanęli przed gospodynią.
– Pani zgłaszała kradzież kur, zgadza się? – zaczęła Anna.
– Tak. Rano poszłam po jajka i okazało się, że kurnik jest pusty. Nie było ani jednej nioski.
– A ile ich pani miała?
– Siedem. Jakby ktoś ukradł jedną, to może bym machnęła ręką, ale wszystkie? Na coś takiego nie pozwolę! Chcę, żebyście znaleźli złodzieja. I ma mi za te kury zapłacić.
Anna zaczęła notować słowa pokrzywdzonej. Sokołowski tymczasem rozejrzał się po gospodarstwie. Kawałek dalej stała stodoła, obok której stała jakaś brona czy pług – nie był pewny, nie znał się na sprzęcie rolniczym. Za otwartymi wrotami stodoły widać było stary ciągnik. Ursus od wielu lat był nieużywany, na co wskazywały kompletnie sflaczałe opony. Obok stodoły była pusta psia buda.
W końcu policjant spojrzał na znajdujący się z boku kurnik.
– A bierze pani pod uwagę inną okoliczność? – spytał.
– A niby jaką?
– No na przykład taką, że lis się zakradł i porwał kury.
Kazimiera Janiak popatrzyła na niego z ukosa.
– Pan to chyba miastowy, co?
– Po czym pani wnosi?
– Bo jakby zakradł się lis, to byłyby ślady. Pióra, a nawet flaki. Tutaj jest czysto.
– Rozumiem.
Kobieta uśmiechnęła się do niego.
– Poza tym to musiałby być wyjątkowy okaz. Lisy podkopują się lub przeciskają przez szpary. Ten rozwalił kłódkę i wszedł drzwiami.
– Czyli kłódka jest uszkodzona – wtrąciła się Komuda. – Możemy zobaczyć?
– Oczywiście.
Całą trójką skierowali się w stronę kurnika. Już z kilku metrów widać było uszkodzenia typowe dla włamania.
– Podejrzewam Heńka Mazura – powiedziała Janiak.
Sokołowski spojrzał na nią uważnie.
– A czemu akurat jego?
– Bo to nicpoń i złodziej. Pani zresztą może to potwierdzić. – Janiak spojrzała na Komudę.
– Mazur jest nam dobrze znany. – Anna skinęła głową. – Jak cokolwiek w okolicy znika, jest pierwszym podejrzanym. Zresztą Heniek to nie tylko złodziej. To także pijak i awanturnik. Na szczęście nie ma na koncie nic poważniejszego od włamań i kradzieży. Kilka razy brał udział w bójce, ale nikt nie złożył zawiadomienia i za to nie kiwał.
Sokołowski założył na dłonie lateksowe rękawiczki i dotknął kłódki.
– Trzeba wezwać techników – stwierdził. – Może są paluchy i uda się je dopasować do tego Mazura.
Wschowa, 9 lipca 2019 r.
Mariusz Moskal został wprowadzony do celi w policyjnej izbie zatrzymań. Kilka minut temu dowiedział się, że prokurator wystąpił do sądu z wnioskiem o tymczasowe aresztowanie. Gdy zamknęły się za nim drzwi, położył się na drewnianej pryczy i przykrył kocem. Myślał o tym, jak zniszczył swoje życie. Gdyby Gośka go nie zdradziła, wszystko byłoby inaczej. Ona wciąż by żyła, a on nie tkwiłby tutaj z perspektywą co najmniej kilkunastu lat odsiadki. Nie wiedział, czy da sobie radę w zamknięciu. Bał się więzienia. Niby wszystko jest dla ludzi, ale on zdawał sobie sprawę ze swoich słabości. Nigdy nie był jakoś specjalnie wysportowany, jeszcze w szkole unikał wuefu, wolał czytać książki. Później też nie chodził na siłownię jak niektórzy jego kumple. Był przekonany, że w więzieniu stanie się łatwym celem dla kryminalistów. Słyszał, że nowy w celi może paść ofiarą przemocy nie tylko fizycznej, ale też seksualnej. Bał się gwałtu. Wiedział, że nie da rady wytrzymać takiego bólu i upokorzenia. Dlatego postanowił ze sobą skończyć. Żałował, że nie zrobił tego, jak miał okazję. Wtedy bał się rozstać z życiem, ale teraz nie miał już żadnych obaw. Niestety nie miał też zbyt wielu możliwości.
Wstał z pryczy, podszedł do okna i spojrzał na błękitne niebo. Zapragnął być w innym miejscu. Najchętniej na plaży w Lginie. Pragnął wystawić twarz do słońca, oddychać spokojnie. Wiedział, że prawdopodobnie już nigdy nie będzie miał takiej okazji. Podjął decyzję: skończy ze sobą. Nie wiedział jeszcze jak, ale coś wymyśli.
Aspirant Mariusz Iwanicki spojrzał z uśmiechem na swojego partnera. Na wprost nich dwóch nastolatków sprayem mazało po elewacji.
– Patrz, jakie tłuki – mruknął.
– Ja rozumiem, że mogą nie jarzyć, że jest dzień i każdy może ich zobaczyć, ale to już przesada. Stoimy zaledwie dwadzieścia metrów dalej, a oni napierdalają na żywca – skomentował sierżant Robert Michalski.
– Michaś, czego ty oczekujesz po młodych, jak tacy żyją w świecie memów, fejsa i innych tiktoków. Oni nie myślą już logicznie. Kiedyś słyszałem, że za dwadzieścia lat ludzkość wróci do pisma obrazkowego.
– Ty weź nie strasz. Dobra, nie ma co czekać. Bierzemy się za nich.
Obaj wysiedli ze służbowej kijanki i ruszyli w stronę małolatów. Ci, zajęci mazaniem po murze, zauważyli, że mają towarzystwo, dopiero gdy policjanci byli dwa metry od nich. Próbowali rzucić się do ucieczki, ale było już za późno.
– Auuu! – jęknął jeden z nich, gdy Iwanicki mocno chwycił go pod ramię.
– Spokojnie. Nie szarp się, to nie będzie bolało – powiedział policjant.
– Niech mnie pan zostawi!
– Chłopaku, nie ma takiej opcji. Właśnie na naszych oczach dokonaliście aktu wandalizmu.
– Proszę, niech panowie nas puszczą – powiedział drugi i spojrzał błagalnie na Michalskiego. – Proszę.
– Nie ma takiej możliwości – odparł twardo Michaś.
– Ale rodzice dadzą nam szlaban.
– Poważnie? Chłopaku, pomazaliście sprayem ścianę bloku. To nie będzie kosztowało dwa złote, tylko kilkaset. A może nawet kilka tysięcy. Myślisz, że groźba szlabanu sprawi, że puścimy was wolno na chatę?
Nieletni milczeli. Iwanicki spojrzał na zniszczoną elewację. Nie miał pojęcia, ile kosztuje usunięcie takich szkód, ale nie mogli puścić tym małolatom tego płazem.
– Dobra, idziemy do radiowozu. Pojedziemy na komendę i tam powiadomimy waszych rodziców.
– Błagam, niech panowie tego nie robią… – jęknął chłopak stojący przy Michalskim.
Iwanicki chciał coś powiedzieć, ale w tym samym momencie młody wyrwał się Michalskiemu i ruszył biegiem w stronę Kościuszki. Drugi z zatrzymanych stał w miejscu. Iwan przytrzymał go mocniej, by nie próbował sztuczek. Michalski ruszył w pogoń za uciekinierem. Chłopak wbiegł na Kościuszki, a potem na jezdnię, żeby uciec w kierunku osiedla Jagiellonów. W tym samym momencie został potrącony przez jadącą ulicą skodę. Przeleciał nad maską i uderzył w szybę.
Michalski doskoczył do niego i przyklęknął. Nastolatek żył, ale miał otwarte złamanie ręki; biała kość wystawała na zewnątrz.
– I po co ci to było? – spytał policjant.
Nastolatek nie odpowiedział, tylko skrzywił się z bólu.
Michalski wiedział, że teraz zaczną się problemy.
Przyczyna Dolna, 9 lipca 2019 r.
Henryk Mazur pił z sąsiadem samogon. Po wyjściu z domu był wściekły na matkę. Nie miała dla niego pieniędzy, a przecież mogła dzień wcześniej pójść na pocztę i je wybrać.
– Jebana sucz – warknął cicho.
– Kto? – spytał Władek Zamojda.
– Aaa, moja stara. Chciałem kilka złociszy na bronka, a okazało się, że ta ma pusty portfel. Nie pomyślała, bladź, że w domu zawsze powinna być kasa na czarną godzinę. Ale nie, ona forsę w banku kitra.
– Przecież ona ma najniższą emeryturę. Co tu kitrać?
– Gdzie tam najniższą! Nie słyszałeś o tych starych babach, co oszuści robią je na wnuczka i nagle się okazuje, że spały na milionach?
– I myślisz, że ona śpi? Heniek, czy ty sam siebie słyszysz? Większej bzdury nie mogłeś wymyślić.
Mazur popatrzył na sąsiada z wściekłością. Doskoczył do Zamojdy, chwycił go za koszulę i zbliżył twarz do jego twarzy.
– Ty, kurwa, do mnie się stawiasz? – warknął.
– Daj spokój. Nic złego przecież nie powiedziałem… – Władek starał się załagodzić sytuację.
– Jak nie? Powiedziałeś, że gadam bzdury. Jak ci wykurwię, to zęby będziesz zbierał po całej Przyczynie.
– Heniek, spokojnie, brachu… Nie ma co się nakręcać. Kto jak kto, ale ja nie jestem przecież twój wróg. Sam zobacz, nie miałeś kasy na browara, a ja od razu wyjąłem księżycówkę. Kto cię poratował na kacu?
Mazur trochę ochłonął. Puścił sąsiada i wrócił na swoje miejsce. Nalał sobie wódki do kieliszka i szybko go opróżnił.
– Powiem ci, Heniek, że trochę się przestraszyłem, jak żeś na mnie skoczył… – Zamojda poprawił koszulę i wskazał na butelkę. – Smakuje?
– Może być. – Heniek ponownie napełnił kieliszki i spojrzał w stronę okna. – Ki chuj…? – mruknął do siebie.
Przed jego dom, po drugiej stronie, podjeżdżał właśnie samochód. Z miejsca rozpoznał tajniaków.
– Ta stara kurwa pały na mnie nasłała!
Z samochodu wysiadła kobieta i mężczyzna. Policjantkę już znał – jak ostatnio był zatrzymany za włamanie, to właśnie ona siedziała obok gliniarza, który go przesłuchiwał. Faceta, który z nią przyjechał, widział pierwszy raz.
– Myślisz? – spytał Władek, podchodząc bliżej okna.
– Skitraj się, kurwa, bo cię zauważą – syknął Mazur.
Zamojda od razu się cofnął. Nie chciał zdenerwować Heńka.
Krystyna Mazur spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Warga lekko napuchła. Na szczęście Heniek nie podbił jej oka jak ostatnio. Zaczęła się zastanawiać, gdzie popełniła błąd. Czy źle wychowała syna? Dopóki żył Romek, wszystko było w porządku. Mąż trzymał syna krótko. Pamiętała, jak Heniek wrócił kiedyś ze szkoły z podbitym okiem i dziurą w spodniach. Pobił się z kolegą o kolekcję kapsli, którymi grali w Wyścig Pokoju. Romek, widząc zniszczone spodnie, początkowo nic nie powiedział. Poszedł na podwórko i zaczął rąbać drewno. Po godzinie wrócił, cały spocony, trzymając siekierę w dłoni. Położył ją na stole, zawołał syna, a potem wskazał na krzesło na wprost siebie. Heniek patrzył na siekierę jak zahipnotyzowany. Krystyna nie miała pojęcia, co się szykuje. W końcu Romek powiedział, że jak jeszcze raz Henio wróci do domu w podartych spodniach, odrąbie mu tą siekierą rękę. Młody się przestraszył i przez następne dni był grzeczny jak aniołek. Ojciec był srogi, ale jak trzeba było, potrafił zadbać o rodzinę. Po tym, jak dostał zawału podczas żniw i umarł na traktorze, Krystyna długo nie umiała się pozbierać. Została sama z dorastającym synem.
To wtedy zaczęły się problemy. Heniek miał wtedy szesnaście lat. Zaczął wąchać klej i włóczyć się z szemranym towarzystwem po ulicach Wschowy. Sprowadzał też do domu dziewczyny, nawet się nie krył z tym, co z nimi robił. Wiele razy słyszała, jak jęczą za ścianą. Raz obudziła się w nocy i poszła do kuchni napić się wody. Jej syn stał nago przy oknie, a przed nim klęczała jakaś nastolatka. Krystyna zwróciła im uwagę, ale Heniek warknął tylko, żeby się nie wtrącała, chyba że chce zastąpić tę dziewczynę. Poczuła do niego wstręt. Chciała go uderzyć, ale złapał ją za nadgarstek i zaczął się z niej głośno śmiać. Nikt nigdy tak jej nie upokorzył.
Kilka dni później pierwszy raz ją uderzył. Pamiętała ten dzień, jakby był wczoraj. Zrobiła wtedy śniadanie i obudziła Heńka. Gdy syn wszedł do kuchni, popatrzył na talerz z kanapkami z żółtym serem, a potem przeniósł wzrok na matkę. Spytał, czy nie ma jakiejś kiełbasy, bo ser to mogą jeść myszy. Powiedziała mu, że ma zjeść, co mu daje, a wtedy doskoczył do niej i uderzył ją z pięści w brzuch. Gdy zgięła się z bólu, popchnął ją na ścianę. Uderzyła w nią plecami i upadła na podłogę. Stał nad nią i głośno się śmiał. Stwierdził, że teraz on rządzi w domu. Próbowała zaprotestować, ale chwycił ją za włosy i mocno szarpnął do góry. Popatrzył jej prosto w oczy i wycedził przez zęby, że ma się dostosować, bo jak nie, przyjdzie do niej w nocy i ją zatłucze. Nie miała odwagi ani siły się buntować.
Niedługo później Heniek zaczął kraść i pić alkohol. Coraz częściej pojawiała się u nich policja. W końcu dostał pierwszy wyrok. Krystyna poczuła ogromną ulgę. Przez następne lata odsiedział kilka kar. Drżała ze strachu, gdy tylko miał wyjść z więzienia. Każdej nocy modliła się, by znowu go zamknęli. Miałaby wtedy choć odrobinę spokoju.
Komuda zaparkowała przed wejściem do domu, w którym mieszkał mężczyzna podejrzany o kradzież kur. Wysiadła z samochodu i spojrzała na zapuszczone podwórko. Sokołowski stanął obok niej.
– Myślisz, że to on zakosił te kury? – spytał.
– Z Heńkiem od lat są problemy. Żyje od odsiadki do odsiadki. Jest narwany, a do tego bardzo brutalny. Bije matkę, ale ta nie składa zawiadomień, więc nic nie możemy zrobić.
– Czyli przemocowiec i damski bokser. Taki wschowski Biedroń.
– No. Tylko on do polityki nie pójdzie. A tak poważnie, jeśli miałabym stawiać jakąkolwiek kasę, powiedziałabym, że to nie on zajebał ten drób.
– A po czym wnosisz?
– Bo na kij mu kury? Sprzedać nie sprzeda. Zeżreć tyle chyba nie dałby rady, chociaż fakt, koleś jest potężnie zbudowany.
– Dopóki z nim nie pogadamy, to się nie dowiemy. – Sokołowski spojrzał w stronę budynku. – Dobra, nie ma co czekać.
Skierował się do furtki i już miał nacisnąć klamkę, gdy się zawahał. Komuda to zauważyła.
– Co się dzieje? – spytała.
– Pies.
– Co „pies”?
– No pies. U tej okradzionej babki była buda, ale nie było psa.
– Nie zwróciłam na to uwagi. Ale co w związku z tym?
Sokołowski uśmiechnął się szeroko.
– Złodziej musiał wiedzieć, że nie ma psa. Każdy ogarnięty nie ryzykowałby włamu do kurnika stojącego dziesięć metrów dalej, wiedząc, że jakiś kundel może zaalarmować Janiakową.
Anna pokiwała głową w zamyśleniu.
– Masz rację. To ma sens.
– Trzeba będzie do niej wrócić i spytać, od kiedy nie ma czworonoga.
– Ale najpierw zajmiemy się tym tutaj. – Komuda wskazała na budynek.
– Myślisz, że Heniek jest w domu?
– Jeśli jest, będziemy mieli ułatwione zadanie. Nie chce mi się jeździć za nim po całej okolicy.
Policjantka wcisnęła guzik dzwonka. Tymczasem Sokołowski spojrzał na dom sąsiadów. Miał wrażenie, że ktoś przygląda im się zza firanki.
Wschowa, 9 lipca 2019 r.
Przewinęła Dorotkę i położyła ją do łóżeczka. Przez kilkanaście minut patrzyła, jak mała zasypia. Nie miała żadnych problemów z córką. Mała jadła i zaraz po odłożeniu do łóżeczka zasypiała. Dzieci, z tego, co czytała Paulina jeszcze przed porodem, często mają kolki czy marudzą, ale jej córeczka była wyjątkowa. Pamiętała, jak przez pierwsze dni bała się w ogóle wziąć ją na ręce, bała się ją kąpać, mała była taka kruchutka. Marcin w niczym jej nie pomagał. Najpierw mówił, że nie chce jej przez przypadek uszkodzić. Potem, po kilku miesiącach, w przypływie gniewu stwierdził, że nie zamierza bawić cudzego bachora. To przekreśliło go w jej oczach raz na zawsze. Akurat zbiegło się to z tym, że na powrót zaczął się spotykać ze swoją byłą. Wyprowadził się od Pauliny dwa tygodnie temu i praktycznie się do niej nie odzywał. Nie tęskniła za nim. Tak naprawdę nie był jej do niczego potrzebny.
Znowu została sama. W dodatku z ogromnym zmartwieniem. Nie dawała jej spokoju myśl, kto zajmie się Dorotką, gdy jej zabraknie. Matce na pewno nie powierzy opieki nad swoim dzieckiem. Dla małej byłoby to piekło. Teresa była pijaczką i nie liczyło się dla niej nic z wyjątkiem kieliszka. Piła wszystko, co jej wpadło w ręce. Kiedyś Paulina znalazła w jej kuchni nawet butelki po denaturacie. To już była przesada. Rozumiała tanie wino, najgorszą wódkę czy nawet bimber, ale dykta?! Powiedziała wtedy matce, że się za nią wstydzi. Teraz się zastanawiała, co właściwie sprawiło, że matka zaczęła nadużywać alkoholu. Przecież jak ojciec żył, ciągle robiła mu awantury o picie. A potem sama stoczyła się na dno…
Paulina odeszła od łóżeczka i stanęła przy regale. Sięgnęła po album ze zdjęciami. Wyjęła kilka swoich fotografii i zaczęła je przeglądać. Dłonią otarła łzę, która spłynęła po jej policzku.
Przyczyna Dolna, 9 lipca 2019 r.
Patrzyli na idącą w ich stronę matkę podejrzanego. Już z odległości kilku metrów Sokołowski zauważył, że kobieta jest pobita.
– Widzisz to? – szepnął do Anny.
– Mówiłam: damski bokser.
– Chętnie zostałbym z nim sam na kwadrans. Wytłumaczyłbym mu, że przemoc to coś złego.
– Przemocą chcesz zapobiegać przemocy? – Partnerka popatrzyła na niego zaskoczona. Po chwili jednak puściła do niego oko.
Sokół wzruszył ramionami.
– Czasem tak trzeba.
– Dzień dobry. Państwo do kogo? – spytała Krystyna Mazur, podchodząc do nich.
– Policja. Zastaliśmy Henryka Mazura? – zaczęła Komuda.
– Syna nie ma.
– A gdzie możemy go znaleźć? – spytał Sokół.
Kobieta rozejrzała się nerwowo. Jej wzrok zatrzymał się na chwilę na sąsiednim domu. Sokołowski ponownie spojrzał w tamtą stronę.
– Nie mam pojęcia – powiedziała. – Syn mi nie mówi, dokąd chodzi.
– Czy możemy się rozejrzeć po posesji? – zapytała Anna.
– A w jakim celu? Czy Heniek coś zrobił?
– Czysty jak łza nie jest, prawda? A to już wystarczająca przesłanka, by wykonać czynności na terenie państwa gospodarstwa. Poza tym syn jest podejrzany o dokonanie kradzieży – wytłumaczyła Komuda.
Krystyna Mazur westchnęła z rezygnacją i skinęła głową.
– Proszę, niech państwo robią, co do nich należy.
Sokołowski popatrzył na nią czujnie.
– Czy chce pani złożyć zawiadomienie o naruszeniu nietykalności cielesnej? – zapytał.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
