Nadzieja matką głupich. Swallow. Tom 2 - Aleksandra Muraszka - ebook

Nadzieja matką głupich. Swallow. Tom 2 ebook

Muraszka Aleksandra

4,7

88 osób interesuje się tą książką

Opis

Nawet bolesna prawda jest lepsza od fałszywego szczęścia. trzy słowa. dziewiętnaście liter. miesiące.

Nadzieja bywa złudna, a jeśli się w niej zatracisz, możesz stracić wszystko. Bo kiedy wydaje się, że gorzej już być nie może, świat pokazuje ukryte karty i udowadnia, że cierpienia nigdy nie jest za wiele. Wracają uśpione demony przeszłości, głęboko skrywane sekrety wychodzą na światło dzienne, a czyhające za rogiem zagrożenie daje o sobie znać.

Każdy staje się podejrzany. i nic już nie jest pewne.

Osiemnaście.
Dwadzieścia pięć.
Czy to… czy to przypadek?

Piękna i bolesna opowieść o pragnieniu odnalezienia nadziei, która nie może wydobyć się z cienia traum z przeszłości.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 831

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (18 ocen)
13
5
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dolores88

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem wielka fanką tej serii ,i nie moge doczekac sie finałowej czesci trylogii. Ta część, a zwlaszcza końcówka, wbiła Mnie w fotel, to ostania pewnie zmiecie z planszy,juz nie moge sie doczekać, a Wam polecam te ksiazki z całego serca!...
00
Sylllkaaa

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna. Chce na już kolejny tom 😁
00
koktajlhere

Nie oderwiesz się od lektury

pierwsza część przeorała mnie emocjonalnie, a druga...sprawiła,że wiele razy miałam łzy w oczach i serducho pękało wielokrotnie, GENIALNA
00
Sayuri8899

Nie oderwiesz się od lektury

Drugi tom nie zawiódł. Ta historia dalej niesamowicie angażuje. Autorka potrafi rewelacyjnie przelać na papier emocje swoich bohaterów. Płakałam razem z nimi, śmiałam się i nie raz miałam taką ogromną ochotę by ich wszystkich mocno przytulić i powiedzieć, że jeszcze wzejdzie światło. Jednak ta historia jest odrobinę inna niż pierwsza część. Przede wszystkim część rozdziałów poznajemy również z perspektywy James’a, do tego często wracamy do przeszłości, by wszystkie elementy układanki mogły wskoczyć na swoje miejsce. Odkrywamy prawdę o przeszłości naszych bohaterów kawałek po kawałku, by na koniec zostać znowu z szczęką na podłodze. Swallow nie dość, że porusza najwrażliwsze strony w sercu, jest pełne bólu i nadziei, to jeszcze zaskakuje. To historia o niesamowitej przyjaźni, o rodzinie, która dla siebie sami wybieramy oraz o miłości, dla której warto stać się lepszym i pokonać swoje demony. Bardzo się cieszę, że ta historia powstała, że autorka nie bała się poruszyć w niej tematu ...
00
magstep06

Nie oderwiesz się od lektury

czytajcie SWALLOW!!❤️❤️
00

Popularność




Copyright © 2024 by Aleksandra Muraszka

Redakcja: Anna Adamczyk

Korekta: Agnieszka Zygmunt-Bisek

Skład i łamanie: Hotch Studio Paweł Czarkowski

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Fotografie wykorzystane wewnątrz książki: Kamila Szafrańska-Całus

Ilustracja jaskółek na s. 5: Martyna Szymańska @m_likesbooks

Grafiki i zdjęcia wykorzystane na okładce i wewnątrz książki:

© SpicyTruffel/Shutterstock.com, © KDdesignphoto/Shutterstock.com,

© Istry Istry/Shutterstock.com

Copyright for the Polish edition © 2024 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w internecie.

ISBN 978-83-8266-389-1

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2024

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

Ostrzeżenie!

W tej książce pojawiają się takie tematy, jak: przemoc, ataki paniki, samobójstwo, zaburzenia lękowe, depresja, morderstwo. Jeśli jesteś osobą o wysokiej wrażliwości, zastanów się, czy czytanie tej historii będzie dla Ciebie odpowiednie.

Playlista

Clinton Kane – Dancing All Alone

Rachel Grae – Outsider

Alexander Stewart – If You Only Knew

Jessica Baio – Glad You’re Settling

Faouzia – Born Without A Heart

Chloe Adams – She Used To Be Mine

Reulle – War Of Hearts

Natalie Jane – Bloodline

Emeli Sandé – Clown

Half Hearted – We Three

Brent Morgan – Gonna Be Okay

Benson Boone – To Love Someone

Dove Cameron – Sand

Aaryan Shah – Still Alive

Benson Boone – Beautiful Things

Jessica Baio – He Loves Me, He Loves Me Not

Christina Aguilera – Hurt

Dove Cameron – Boyfriend

Neoni – Darkside

Rozdział 1

Haelyn

Biorę głęboki wdech, starając się utrzymać w bezruchu, ale moje mięśnie z sekundy na sekundę drżą coraz bardziej. Zagryzam dolną wargę. Wytrzymałam już kilkadziesiąt sekund, więc wytrzymam też kolejne. Chyba.

– Nie zniżaj się. Prosta postawa – słyszę głos mojego trenera, który aż prosi się o strzał w bark za ten wycisk, jaki mi daje od czterdziestu minut. Pastwi się nade mną, jak nic. Może sprawia mu to jakąś przyjemność? Ileż można tego wytrzymać? Jestem spocona, zmęczona, głodna i w dodatku sfrustrowana.

Ręce się pode mną załamują i ląduję twarzą na macie.

– Mam dość – burczę, obracam się na plecy i głośno sapię.

Choć zamknęłam oczy, doskonale wiem, że Trav stoi nade mną i zapewne kręci głową z rozbawieniem.

– Cienias. – Szturcha mnie butem w kostkę i prycha głośno.

– Nie każdy jest takim mięśniakiem jak ty – odpyskowuję i siadam, krzywiąc się przy tym. Od dłuższego czasu nie miewam zakwasów, moje ciało przywykło już do regularnych ćwiczeń, ale zaraz po treningu jestem nie do życia. Odnoszę wrażenie, jakby ktoś stanął mi na klatce piersiowej ciężkim buciorem. Boże, daj mi jeszcze trochę pożyć, proszę. – Jesteś bezlitosny – sapię.

– Jestem profesjonalny – odbija piłeczkę, patrząc na mnie z góry.

Krzyżuję ramiona na piersi tak jak on.

– Raczej bestialski – rzucam.

– Niezawodny.

– Bezduszny.

– Seksowny.

– I bardzo skromny – parskam śmiechem, a on wystawia do mnie dłoń. Przyjmuję ją.

Przychodzę z nim na tę siłownię od kilku miesięcy, bo suszył mi głowę tak długo, że wreszcie uległam. Nie jarają mnie spocone ciała i śmierdzące szatnie, ale dobre samopoczucie już tak. Poza tym zagwarantował, że dzięki porządnemu treningowi mój umysł się oczyści i choć przez chwilę nie będę myśleć. O niczym. A zwłaszcza o…

– Za dziesięć minut przy wyjściu? – pyta, wyrywając mnie z zamyślenia. Przytakuję i kieruję się do szatni, prosto pod prysznic.

Rozprowadzam wiśniowy żel po ciele, a potem stoję pod ciepłym strumieniem, dopóki piana całkiem ze mnie nie spłynie. Moje mięśnie już nie drżą. Kiedy zakręcam kurek, owiewa mnie przyjemny chłód. Wycieram się szybko, ubieram i wychodzę na recepcję, gdzie Trav już na mnie czeka. Spoglądam na telefon. Spóźniłam się dwie minuty, a ten dupek na bank mi to wypomni. Za trzy, dwa, jeden…

– Spóźniłaś się – mówi, gdy przystaję przy nim. Słysząc to, przewracam oczami. – Całe dwie minuty i piętnaście sekund.

– Skoro już oboje wiemy, że potrafisz liczyć, czy możemy pominąć etap pochwał i gratulacji i wyjść nareszcie z tego budynku? Jestem potwornie głodna.

Trav parska śmiechem, patrząc na mnie, i podpiera się pod boki. Wygląda na naprawdę rozbawionego, a ja jestem naprawdę bardzo głodna. Lepiej niech teraz ze mną nie igra.

– Masz szczęście, że cię lubię, bo dostałabyś za to po głowie. – Wyciąga palec wskazujący i daje mi pstryczka w nos. – Na co masz ochotę?

Zastanawiam się tylko przez chwilę. Od kilku dni chodzi za mną zwyczajna pizza z ananasem. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam ją w ustach. Dziś o niczym innym nie marzę. Mój żołądek ściska się w supeł na samą myśl, a w brzuchu zaczyna mi coraz głośniej burczeć. Po ustaleniu, do jakiej pizzerii się wybieramy, wychodzimy na zewnątrz, a w twarz uderza mnie mroźny powiew wiatru. Zima przyszła nagle, to nie tylko widać, ale i czuć, zwłaszcza z samego rana i wieczorem.

Wskakuję do samochodu Travisa i szczękam zębami, bo zdążyłam już zmarznąć. Zapomniałam zabrać rękawiczek z domu i teraz mam skostniałe palce. A szliśmy zaledwie kilkadziesiąt metrów!

– Zimno ci? – pyta Trav, po czym odpala silnik i podkręca ogrzewanie.

– Wiesz, że wiele mi nie potrzeba, by zamarznąć – odpowiadam, na co on śmieje się cicho.

– Fakt. Zapnij pasy – poleca, a ja od razu to robię. Zawsze, bez wyjątku, dopóki ich nie zapnę, Trav nie rusza z miejsca.

Czeka cierpliwie i dopiero po upewnieniu się, że wykonałam jego polecenie, włącza się do ruchu. Jedziemy chwilę w ciszy, ale kiedy w radio puszczają pierwszą świąteczną piosenkę w tym roku, Trav nie wytrzymuje, pogłaśnia i zaczyna śpiewać na cały samochód:

– Snow is falling, all around me. Children playing, having fun. It’s the season, love and understanding. Merry Christmas everyone.

Uśmiecham się szeroko i zakrywam uszy.

– Przestań! Nie mogę znieść tych tortur! – udaję, że jego śpiew sprawia mi ból, ale nie wytrzymuję i śmieję się, gdy zaczyna głośniej wyśpiewywać kolejną zwrotkę. – Wariat! – staram się przekrzyczeć muzykę.

Nikt nie potrafi mnie rozbawić tak jak Trav. Przez ostatnie miesiące spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, że poznałam jego poczucie humoru i potrafię rozpoznać, kiedy żartuje, a kiedy mówi śmiertelnie poważnie. Jest jednym z tych ludzi, którzy otwierają się po jakimś czasie, gdy poznają bliżej drugą osobę. A kiedy już to zrobią, okazują się najlepszym towarzystwem, na lepsze i gorsze dni. Zresztą to nie pierwszy raz, kiedy Travis poprawia mi humor, odgania natrętne myśli i zajmuje mnie czymkolwiek innym niż skupianie się na nieprzyjemnych rzeczach. Uwielbiam go i nie wiem, co bym bez niego zrobiła. Jest moim najlepszym przyjacielem (płci przeciwnej, oczywiście). Pamiętam, jak zawzięcie walczył o to, bym z nim porozmawiała, kiedy nie chciałam rozmawiać z nikim, bo zamknęłam się w pokoju i rozpaczałam nad swoim losem.

Jedenaście miesięcy wcześniej

Zamarłam. Otworzyłam szerzej oczy i po prostu gapiłam się na niego z niedowierzaniem. Czy on powiedział…

– Zabiłem swojego brata – powtórzył nieco głośniej, jakbym nie usłyszała.

A słyszałam. Bardzo dokładnie. Ale… ale jak? Chciałam zadać mu tyle pytań, lecz byłam w szoku. Stałam tylko w miejscu i patrzyłam w jego ciemne oczy. Przeszły mnie ciarki i zrobiło mi się niedobrze, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch.

– Co? – wydukałam i pokręciłam głową. – O czym ty mówisz?

Nie rozumiałam. A może nie chciałam rozumieć? Bo mnie to bolało? Przerażało? Bo przecież „zabiłem” to wielkie słowo. Słowo, które doskonale znałam i drżałam na samo jego brzmienie. A jednak Rion powtórzył je dwa razy, przez co trafiłam do prywatnego piekła. W sekundę mnie sparaliżowało, a przez moją głowę zaczęły przepływać tysiące myśli.

– Mam ci powiedzieć, jak do tego doszło? Nie chcę poruszać tego tematu, bo i tak wyglądasz, jakbyś chciała zwiać.

Zmarszczyłam brwi. Naprawdę tak wyglądałam? Nie chciałam uciekać. On nie zrobiłby mi krzywdy, tego byłam pewna. To, co powiedział… To musiało być jakieś nieporozumienie. Na pewno coś źle zrozumiałam.

– Nie mogłeś go zabić, bo siedziałbyś w więzieniu – powiedziałam rzeczowo i splotłam palce dłoni za plecami.

Bardzo chciałam zachować powagę i siłę w głosie, ale nic nie mogłam poradzić na to, że załamał się chwilę po tym, jak wypowiedziałam pierwsze słowo. Rion zrzucił na mnie bombę, której nie potrafiłam ogarnąć. Sprawił, że myśli gotowały mi się w głowie. Nie mogłam zrozumieć, jak to się mogło stać. Chciałam wiedzieć dlaczego. Jak do tego doszło. Kiedy to się wydarzyło i przede wszystkim: jakim cudem był na wolności, skoro twierdził, że dopuścił się morderstwa?

– Nie zabiłem go tak dosłownie – powiedział wreszcie, a ja poczułam coś na kształt ulgi.

Już wyobrażałam sobie, jak Rion wbija nóż w brzuch swojego brata, jak topi go w rzece albo uderza wielkim kamieniem w potylicę. Odetchnęłam głęboko, kiwając głową, bo to było już coś. Udało mi się uzyskać przynajmniej jedną informację.

– Ale przyczyniłem się do jego śmierci – dodał słabym głosem. – Nie żyje przeze mnie.

Spojrzałam mu w twarz i skupiłam się na znalezieniu w jego oczach kłamstwa albo czegokolwiek, co powiedziałoby mi, żeby mu nie wierzyć. Niczego takiego jednak nie dostrzegłam. Rion mówił prawdę. Wyglądał na przybitego. Wspomnienie jego brata musiało przywołać nieprzyjemne obrazy, które sprawiały mu ból. Czułam to na odległość. Widziałam cierpienie w ciemnych tęczówkach chłopaka. Mocno zaciskał dłonie w pięści. Jego szczęka również była zaciśnięta. Szybko oddychał.

Zrobiłam dwa duże kroki w jego kierunku, ale on się odsunął i odwrócił wzrok.

– Nie podchodź.

– Dlaczego? Nie uciekaj. Ja tego nie robię, więc i ty tego nie rób.

Starałam się go uspokoić, zatrzymać przy sobie, choć wiedziałam, że za mniej niż dwie minuty i tak go stąd zabiorą. Bo nasz czas dobiegał końca. I to bolało mnie najbardziej. Miałam tyle myśli w głowie, tyle zmartwień. Musiałam się skupić i wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji.

– Rion – szepnęłam, dotykając jego ramienia. Drgnął, ale się nie odsunął. Ciągle na mnie nie patrzył. – Nie będę cię do niczego zmuszać. Nie chcesz ze mną rozmawiać? Okej, ale proszę cię – przełknęłam ślinę i pierwsze gorzkie łzy – błagam, współpracuj ze specjalistami. Opowiedz im o tym, co cię dręczy, oni ci pomogą.

Prychnął i nareszcie uniósł na mnie spojrzenie. Bolało jak cholera. Widziałam, jak bardzo jest zły i zrozpaczony, bo, jak by nie patrzeć, ja oraz jego najlepszy przyjaciel zdradziliśmy go i postanowiliśmy umieścić w szpitalu psychiatrycznym. To nie była łatwa decyzja. Nie głosowałam za tym, ponieważ wolałam, by Rion sam zdecydował. Ale po akcji nad rzeką James nie dał się przekonać i właściwie to on podjął tę decyzję. Nie dziwię mu się, bo gdyby chodziło o Miley, pewnie postąpiłabym tak samo. Rion stanowił dla siebie zagrożenie, zatem mogliśmy wysłać go do szpitala bez jego zgody. Sięgnął dna już dawno, jeszcze zanim się poznaliśmy. I tak jak powiedział kiedyś James, ani ja, ani on nie zdołalibyśmy mu pomóc. Bo problemy nie rozwiązują się same. Nie znikają nagle po poznaniu odpowiedniej osoby. Stałam się dla Riona nadzieją, ale nie naprawiłam jego życia, bo to mógł zrobić tylko on sam.

– Nie znoszę tego pierdolenia – warknął, przez co odsunęłam się o krok. – Wiesz, ile razy to słyszałem? – Przekrzywił głowę i wbił we mnie niemalże morderczy wzrok. Teraz to ja zadrżałam. – „Wiem, co czujesz”. „Mogę ci pomóc”. „To kiedyś minie” … Te ich wszystkie regułki nadają się tylko do kosza, bo nikt, do kurwy nędzy, nie może mi pomóc! – podniósł głos jeszcze bardziej.

– Nieprawda – zaprzeczyłam, ale on nie chciał mnie słuchać. Ja wierzyłam w specjalistów. Wierzyłam, że mogli mu pomóc. Że to nie były tylko puste słowa. W końcu Rion nie był pierwszym złamanym człowiekiem, który nie widział świata w jasnych barwach. Skoro pomogli wielu innym, dla niego też istniała szansa.

– Oni nie siedzą w mojej głowie. – Nachylił się i zmrużył oczy, cały czas przygniatając mnie spojrzeniem. – I takie pieprzenie, że wiedzą, co czuję, tylko bardziej mnie wkurwia.

– Przepraszam, nie chciałam cię zdenerwować. Pragnę ci tylko pomóc – zaszlochałam i wtedy on się wyprostował, opuścił ramiona, a całe napięcie jakby z niego zeszło.

– Wiem, nie powinienem na ciebie krzyczeć – powiedział słabo.

Do drzwi ktoś zapukał. Serce zaczęło wybijać szybki rytm w mojej klatce piersiowej, ponieważ wiedziałam, co to oznaczało. Spojrzałam na Riona i bez słowa pokonałam dzielący nas dystans. Oplotłam go rękami w pasie i mocno przytuliłam.

– Proszę, nie poddawaj się. Proszę, Rion – szeptałam w jego klatkę piersiową, a on przytulił mnie z taką samą rozpaczą i trzymał mocno, nawet wtedy, gdy ktoś wszedł do pomieszczenia.

Poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciłam głowę, to był James. Patrzył na mnie wyczekująco i pokazał gestem, żebym się odsunęła. Na powrót spojrzałam w twarz Riona, w jego oczach czaiły się łzy. Z moich już płynęły na całego, zalewając moje policzki.

– Zrób to dla mnie – powiedziałam cicho. Rion pochylił się w moją stronę, a ja stanęłam na palcach i dodałam mu prosto w usta: – Zrób to dla siebie. – Złożyłam szybki pocałunek na jego wargach, ale nim zdążył zareagować, James odciągnął mnie od niego, by sanitariusze mogli go wyprowadzić z pomieszczenia.

Rion nie wziął nawet torby, do której miał się spakować. Kiedy mnie mijał, posłałam mu delikatny uśmiech, by dodać mu otuchy. Widziałam, jak bardzo był złamany. Najbardziej bałam się, że nie będzie walczył. Ale tego nie mogłam do siebie dopuścić. Chciałam wierzyć za naszą dwójkę. Musiałam trzymać się nadziei, bo tylko ona mi pozostała. Ktoś mógł nazwać mnie głupią, ale wolałam być głupia, niż ją stracić.

Kilka godzin później zamknęłam się we własnym pokoju i głośno płakałam. Czułam się tak bardzo bezradna. Rozłąka z Rionem zaczęła dawać mi się mocno we znaki, a najbardziej bolała mnie myśl, że nie mogłam w każdej chwili do niego pójść. Bo jego pokój był pusty. Bo jego tam nie było i nie będzie przez jakiś czas. Ta niewiedza, ile to będzie trwać, mnie przygniatała.

– Haelyn, mogę wejść? – zapytał znajomy głos, ale byłam w takim szoku, że nie skojarzyłam go z żadną twarzą. Nie chciałam kojarzyć. Chciałam zostać sama. Odburknęłam coś i usłyszałam zza drzwi Minnie.

– Nie chce z nikim rozmawiać – powiedziała komuś, ale ten ktoś nadal pukał i nie dawał za wygraną.

– Wchodzę – oznajmił ten sam głos i chwilę później usłyszałam szczęk zamka.

Podniosłam kołdrę i spojrzałam na drzwi. Do mojego pokoju wszedł Travis, z tak przejętą miną, że znów zachciało mi się płakać. Usiadł na materacu i wyciągnął do mnie dłoń. Pogładził mnie po policzku, a ja zamknęłam oczy.

– Porozmawiaj ze mną.

– C-co tu robisz? – wyjąkałam i uniosłam powieki.

– Dzwoniłem do ciebie, ale nie odbierałaś. Martwiłem się – powiedział cicho, zaczął zataczać kciukiem kojące kółka na moim policzku. – Wreszcie odebrała twoja przyjaciółka i powiedziała mi, że źle się czujesz. Nie chciała mi za wiele zdradzić, napomknęła tylko, że to sprawy sercowe. Dlatego przyjechałem.

Przyjechał, bo się o mnie martwił. Te słowa wycisnęły ze mnie tylko więcej łez. Trav objął mnie mocno, a ja pozwoliłam się przytulić i kołysać uspokajająco. Nie miałam siły z nim walczyć.

– Nie wiem, co się wydarzyło, ale wiedz, że cokolwiek to było, czas sprawi, że będzie mniej bolało – szeptał w moje włosy.

Czas faktycznie sprawił, że bolało mniej, ale nie zabrał całego bólu ani wspomnień.

– Jest mi tak strasznie przykro, Trav – szlochałam jak opętana, ale nie mogłam się powstrzymać i uspokoić. – Tak strasznie przykro.

– Ciii, wypłacz się, a później porozmawiamy, dobrze?

Pokiwałam tylko głową. Na więcej nie było mnie stać.

Obecnie

– Wszystko w porządku? – Głos Travisa sprowadza mnie do rzeczywistości. Zerkam na niego i dopiero teraz orientuję się, że dojechaliśmy na miejsce. Szyld pizzerii świeci jasno na tle zapadającego w sen miasta.

– Tak, zamyśliłam się – odpowiadam i odpinam pas. – Idziemy?

Trav potakuje i wysiada z samochodu. Wchodzimy do środka i od razu uderza mnie zapach pizzy. Matko, w moim brzuchu burczy jeszcze głośniej. Zajmujemy miejsce pod oknem, kiedy podchodzi do nas Paul, uśmiechnięty od ucha do ucha. Tak dawno go nie widziałam. Nic a nic się nie zmienił. Jego siwe włosy przypominają o upływającym czasie, poza tym nadal ma tyle samo zmarszczek na czole, co kilka miesięcy wcześniej. Trzyma się, skubany.

– Haelyn! Jak miło cię widzieć! Gdzie zgubiłaś Miley? – pyta, a ja posyłam mu równie przyjazny uśmiech i zerkam na mojego towarzysza.

– Pracuje, dziś przyszłam z Travisem – przedstawiam go szefowi kuchni, bo to pierwszy raz, kiedy jesteśmy tu sami. Kilka tygodni temu przyszliśmy całą paczką z wydawnictwa, ale Paula akurat wtedy nie było. Teraz więc zobaczył Travisa po raz pierwszy.

Paul mierzy chłopaka ciekawskim spojrzeniem, ale ani na chwilę uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Za to uwielbiam tego faceta! Zawsze jest taki pozytywny i radosny. Zaraża dobrym humorem wszystkich wokół.

– Jestem Paul, szef kuchni.

– Travis, miło mi. – Odwzajemnia uścisk dłoni i spogląda na mnie pytająco. – To co zamawiamy?

– Poprosimy pizzę hawajską z dodatkową kukurydzą oraz colę – mówię i unoszę brwi. – Chyba że masz ochotę na coś innego?

– Nie, odpowiada mi twój wybór.

– A co chcesz do picia? – dopytuję.

– To samo – stwierdza i unosi wzrok na Paula, który kiwa głową i klaszcze w dłonie zadowolony.

– Moja najlepsza pizza! Już się robi. – Odchodzi, a wtedy Trav opiera łokieć na blacie i podpiera brodę na dłoni, wpatrując się we mnie z wyczekiwaniem.

– Czasami przychodzimy tu z Minnie – wyjaśniam. – Od prawie czterech lat – dodaję. – To najlepsza pizzeria na świecie, a Paul jest wspaniały.

– Och, wygórowana opinia.

– Bo to prawda. – Wzruszam ramionami i opieram się wygodnie o oparcie krzesła.

– Nie jadłaś pizzy we Włoszech, zmieniłabyś zdanie.

Otwieram szerzej oczy.

– Byłeś we Włoszech?

Potakuje i rozsiada się wygodniej.

– To tam jadłem najlepszą pizzę. Myślę, że by ci zasmakowała. – Puszcza do mnie oczko i na chwilę przenosi wzrok na kelnerkę, która przynosi nam zamówioną colę. Trav nalewa ją najpierw do jednej szklanki, którą mi podaje, a później do drugiej.

– Nie ma to jak zdrowa żywność po treningu – śmieję się pod nosem.

– Nie przyzwyczajaj się, to wyjątkowa sytuacja – odpiera i upija pierwszy łyk. – Potraktuj to jako prezent świąteczny.

Święta tuż, tuż, a ja dopiero teraz zaczynam się tym stresować. W zeszłym roku spędziłam je z Rionem i to był zdecydowanie najlepszy czas ostatnich kilku lat. Nie spodziewałam się, że tak się to wszystko potoczy. Ale niestety tym razem będę zupełnie sama, chyba że skorzystam z zaproszenia Minnie. Co roku próbuje mnie przekonać, żebym pojechała z nią, lecz ja nie czuję się z tym dobrze i zawsze odmawiam. Doceniam jej troskę, naprawdę, ale jakoś wyobrażenie mnie przy stole z całą jej rodziną sprawia, że robi mi się niewytłumaczalnie przykro. Zapewne i tym razem zostanę w domu.

Staram się teraz o tym nie myśleć. Dlatego uśmiecham się do Travisa i splatam dłonie na stoliku.

– À propos świąt, wylosowałam ciebie – mówię, za co natychmiast beszta mnie wzrokiem.

Tydzień temu na zebraniu całego zarządu wydawnictwa zorganizowane zostało losowanie. Każdy z nas wyciągał ze szklanej miski karteczkę z nazwiskiem osoby, której mamy zrobić prezent pod choinkę. To spoko inicjatywa i w sumie nawet się cieszę z takiej atrakcji. Dzięki temu przypomniały mi się lata szkolne, kiedy w klasie co roku odbywało się takie losowanie. To dość miłe wspomnienia.

– Ej! To miała być tajemnica. Dlaczego psujesz całą zabawę? – obrusza się Trav, na co unoszę kącik ust.

– Przepraszam, że zburzyłam twój system.

– Mój system? – Marszczy brwi.

– To ty wymyśliłeś to całe losowanie i zasady – przypominam mu.

– Żeby było ciekawiej. Teraz nie będę mógł się zastanawiać, od kogo dostałem prezent świąteczny – oburza się i krzyżuje ramiona na piersi. – Dzięki, Moone, niszczycielu dobrej zabawy.

Kręcę głową z rozbawieniem i popijam colę, kiedy nadchodzi nasza pizza. Pachnie tak dobrze, że aż ślinka mi cieknie. Kelnerka życzy nam smacznego, a ja od razu zabieram się za pożeranie pierwszego kawałka.

– Ja wylosowałem Grega, ale zamieniłem się z Maud, która wylosowała ciebie – mówi i zapycha sobie usta pizzą. Patrzę na niego spod na półprzymkniętych powiek i oskarżycielsko wystawiam w jego stronę palec.

– I kto tu nie przestrzega zasad? – pytam.

Trav wzrusza ramionami.

– Skoro ja już wiem, ty też możesz.

– Dlaczego się zamieniłeś?

Posyła mi nieodgadnione spojrzenie, podczas gdy ja czekam cierpliwie na odpowiedź. Po chwili wyciera dłonie w serwetkę i prostuje się nieco.

– Bo prezent dla ciebie nie jest żadnym wyzwaniem.

– Czy mam się teraz obrazić? – Nakładam sobie na talerz kolejny kawałek i smaruję go sosem czosnkowym.

– Absolutnie nie. Po prostu dobrze cię znam i wiem, co cię zadowoli – mówi o prezencie, a ja mimowolnie się rumienię, bo zabrzmiało to dość dwuznacznie. Na pewno nie tak miało zabrzmieć.

Rany, o czym ja myślę?

Spuszczam wzrok i wbijam go w kawałek ananasa.

– Ja za to nie mam pojęcia, co kupić tobie. Może też się z kimś zamienię? – proponuję, ale widzę, jak Trav kręci głową na moje słowa.

– Nie rób tego, i tak już wystarczająco nagięłaś zasady.

– Tak jak i ty – wytykam mu, spoglądając w jego jasne oczy. Przez chwilę milczymy, wpatrując się w siebie. Staram się nie mrugnąć pierwsza, choć nie wypowiedzieliśmy sobie żadnej wojny na spojrzenia. W końcu jednak nie wytrzymuję i odwracam wzrok.

– Co robisz w te święta? – pyta nieoczekiwanie, przez co tracę rezon.

Nie wiem, co odpowiedzieć. Skłamać, że będę u rodziny, czy wyznać prawdę? Tak czy siak będę się czuła źle.

– Jeszcze nie wiem – mówię w końcu dla zmyłki. – A ty?

Trav wgryza się w swój kawałek pizzy i przeżuwa w milczeniu. Gdy kończy, odpowiada z przejęciem:

– Jadę do rodziny na Florydę.

Otwieram szeroko usta.

– Masz rodzinę na Florydzie?

Przytakuje i dopija colę do końca.

– Tak, moi rodzice mają tam dość duży dom. Na święta zjeżdża się do nich cała rodzina, a uwierz mi, jest naprawdę spora. – Nachyla się i uśmiecha do mnie szeroko. Kiedy mówi o rodzinie, bije od niego tyle ciepła. Musi ich wszystkich bardzo kochać. Też chciałabym mieć dużą rodzinę,przemyka mi przez myśl.

– Masz rodzeństwo, prawda? Kiedyś wspominałeś o siostrze – wypalam, szczerze ciekawa.

– A mam – potwierdza, a kąciki jego ust wędrują jeszcze wyżej, o ile to w ogóle możliwe. Jego twarz rozpromienia się w ułamku sekundy. – Ośmiu braci i sześć sióstr.

– Och, wow – wyduszam zaskoczona. – To naprawdę sporo.

Trav śmieje się z mojej reakcji.

– Połowa adoptowanych, ale to akurat najmniej istotne. Rodzice nauczyli mnie, że nie liczą się więzy krwi. Jesteśmy rodziną i traktuję ich tak samo jak biologiczne rodzeństwo. Wszyscy byliśmy wychowywani na równi, nikt nie był faworyzowany.

– To bardzo piękne – mówię i staram się wyobrazić sobie ich wszystkich w jednym domu. Małego Travisa, który z miłością patrzy na swoje rodzeństwo. W mojej wyobraźni to przepiękny obrazek. – Masz naprawdę wspaniałych rodziców.

– Są wspaniali, to prawda – odpowiada i przygląda mi się z namysłem. – A twoi? Opowiesz mi o nich?

Waham się przez chwilę, bo jakoś tak wyszło, że odkąd się znamy, nie rozmawialiśmy na takie tematy. On nigdy nie pytał, skąd jestem i gdzie mieszka moja rodzina. Dlatego teraz przechodzi mnie dreszcz i czuję nieprzyjemny ból w klatce piersiowej. Ponieważ ja nie mogę pochwalić się czymś takim jak on. Nie mogę z uśmiechem na ustach mówić o rodzeństwie, bo go nie mam. Nie mogę wspomnieć o rodzicach bez choćby jednej łezki w oku. A jedyny członek rodziny, jaki mi pozostał (czyli Ri), znowu się do mnie nie odzywa.

– Oni też byli wspaniali – podejmuję w końcu temat.

Trav marszczy lekko brwi.

– Byli?

– Nie żyją.

Sięga po moją dłoń nad stołem i ściska ją delikatnie, na co uśmiecham się smutno. Nie chcę, żeby było mu mnie żal, a właśnie to widzę teraz w jego oczach.

– Haelyn, przepraszam, ja…

– Nie masz za co przepraszać – odpieram od razu. – Skąd mogłeś wiedzieć? – Staram się pokazać, że mnie to nie ruszyło, ale po jego minie wnioskuję, że chyba słabo mi to wychodzi. – To wydarzyło się dawno temu, ale z tego, co pozostało w mojej pamięci, wynika, że byli naprawdę cudowni. Kochali mnie, a to najważniejsze.

– Mogę zapytać, jak to się stało? Dlaczego nie żyją? – Widzę, że naprawdę go to interesuje. Jest przejęty i cały czas trzyma mnie za rękę.

Przypominam sobie, jak dużo zrobił dla mnie w ciągu ostatnich miesięcy, i postanawiam opowiedzieć mu swoją historię. A on słucha mnie w milczeniu, co jakiś czas kiwając tylko głową. O dziwo, nie płaczę, wspominając tamto zdarzenie. Trav ściska mocniej moją dłoń, gdy docieram do końca. Czuję wsparcie, jakim mnie obdarza. Cieszę się, że mogłam mu to powiedzieć, bo teraz nie będę musiała unikać tematu rodziny.

– W takim razie z kim spędzasz święta? – pyta o to, czego mogłam się spodziewać. Trav nie odpuszcza tak łatwo.

– Z nikim – wzdycham i zanim zdąży wejść mi w słowo, szybko dodaję: – Ale z własnego wyboru. Mogłabym jechać z przyjaciółką do jej rodziny, ale sam rozumiesz, nie czułabym się tam najlepiej.

– Może…

– Nawet o tym nie myśl. – Grożę mu palcem jak małemu dziecku.

– Ale dlaczego nie? Jedna osoba w tę czy we w tę nie zrobi nam żadnej różnicy, a tak przynajmniej nie będziesz sama. Moi rodzice przyjęliby cię z otwartymi ramionami.

Widzę, jak bardzo mu na tym zależy, lecz nie chcę podejmować takiej decyzji ze względu na niego. To przede wszystkim ja muszę czuć się z tym komfortowo. A na pewno nie będę. Więc grzecznie odmawiam.

– Gdybyś zmieniła jednak zdanie…

– Tak, wiem. – Posyłam mu lekki uśmiech. – Dzięki, Trav.

Podchodzę do okna i macham Travisowi, by wiedział, że dotarłam bezpiecznie do mieszkania. Odmachuje mi i dopiero wtedy wsiada do samochodu, odpala silnik i odjeżdża. Ustaliliśmy ten znak kilka miesięcy temu i weszło mi to w krew. Robię to za każdym razem, automatycznie.

– To strasznie słodkie – słyszę za plecami i podskakuję jak oparzona. Odwracam się, trzymając dłoń na piersi, i morduję Minnie spojrzeniem.

– Czy ty chcesz pochować przyjaciółkę w wieku dwudziestu dwóch lat?

Minnie kręci głową, śmiejąc się pod nosem. Co ją tak bawi? Ja prawie zeszłam na zawał!

– Co ty tu w ogóle robisz? – pytam, bo miała być do późna na zmianie w klubie.

– Wróciłam wcześniej, ta nowa dobrze sobie radzi i mój szanowny szef pozwolił mi wrócić do domu – mówiąc „szef”, przewraca oczami. – Nie cieszysz się na mój widok?

– Na twój widok prawie dostałam zawału – odpowiadam. – Więcej mnie tak nie strasz. – Odwracam się, by poprawić zasłonkę w oknie, i niemal wpadam na Minnie, kiedy chcę wyjść z pokoju. Nie ruszyła się z miejsca ani o krok. – Dlaczego tak dziwnie na mnie patrzysz?

Widzę, jak mruży oczy, tupie nogą i z założonymi na piersiach rękami przygląda się mojej twarzy. O nie, znam to spojrzenie i wcale mi się nie podoba. Chcę ją minąć, ale mi na to nie pozwala.

– Lubię tego Travisa – stwierdza z uśmiechem na ustach.

– Tak? To super, ja też. A teraz mnie przepuść, bo chciałabym się wykąpać.

– Uciekasz – mówi, na co zamykam oczy. Z sekundy na sekundę czuję się coraz bardziej sfrustrowana. Spoglądam na przyjaciółkę i staram się nie wybuchnąć.

– Nie uciekam – zaprzeczam. – Ale wiem, do czego zmierzasz, i nie podoba mi się to.

– Och, no weź. – Puszcza mnie, a ja od razu z tego korzystam. Już mam wyjść z pokoju, kiedy ona zatrzymuje mnie kilkoma słowami. – Minęło wiele miesięcy.

Sztywnieję i nabieram głęboko powietrza w płuca. Wiedziałam, że wreszcie wyciągnie ten argument. Choć boli mnie ta świadomość, wiem, że ma rację, i chyba to wkurza mnie najbardziej.

– Haelyn…

– Nie – odzywam się słabo. Żeby brzmieć bardziej stanowczo, chrząkam i odwracam głowę w jej stronę. – Nie chcę o tym rozmawiać – dodaję i wychodzę, zostawiając ją samą.

Zamykam się w łazience i dopiero pod ciepłym strumieniem pozwalam sobie na rozmyślanie. Pozwalam sobie na cały ten ból. Bo choć, jak słusznie zauważyła Minnie, minęło sporo miesięcy, ja nadal nie mogę wymazać z głowy twarzy Riona, kiedy wyprowadzano go z własnego mieszkania. Widziałam w jego oczach tyle emocji, tyle rozczarowania, tyle cierpienia, że do tej pory, gdy opuszczam powieki, przechodzą mnie ciarki. Bo poniekąd to moja wina. Bo nie broniłam go, kiedy James postanowił wysłać go do szpitala. Ba, nawet po czasie zgodziłam się z nim, że to będzie najlepsza opcja. Ponieważ Rion nie był zdolny do podjęcia samodzielnej decyzji. Nie chciał pomocy, ale rozpaczliwie jej potrzebował. Ponieważ postanowiliśmy o niego zawalczyć, chociaż on już dawno się poddał.

Kolejna próba samobójcza przelała czarę goryczy. James powiedział mi, że po ostatnim razie obiecał Rionowi, że wreszcie zareaguje i zgłosi, że potrzebuje on specjalistycznej pomocy. I tak zrobił. Dla niego. A Rion, choć był zły, jeszcze mu za to podziękuje. Przynajmniej mam taką nadzieję.

Rozdział 2

James

Jedenaście miesięcy wcześniej

Stałem za drzwiami, ale i tak wszystko słyszałem. To nie tak, że podsłuchiwałem, po prostu oni za głośno rozmawiali. Haelyn była zrozpaczona, Rion wzburzony. Dałem im chwilę, bo wiedziałem, że jej potrzebują. W końcu za moment przyjadą tu odpowiednie służby i przez dłuższy czas nie będą mieli okazji porozmawiać. Nadal wyrzucam sobie tę decyzję, choć tego po mnie nie widać. Jednak wiem, że to była ostateczność. Nie mogłem pozwolić Rionowi na kolejny upadek. Przeraził mnie tym wyskokiem nad rzeką. Kiedy nie mogłem go nigdzie znaleźć, serce podeszło mi do gardła i zacząłem panikować. Dlatego zadzwoniłem do Haelyn.

– Jest z tobą Rion? – spytałem na wstępie, a gdy odpowiedziała, że nie, miałem już przed oczami tylko czarne scenariusze. Widziałem tyle obrazów, tyle nieprzyjemnych możliwości. Było mi niedobrze. Choć bardzo nie chciałem dopuszczać do siebie negatywnych emocji, chujowo mi to wychodziło.

– James, co się dzieje? – zapytała, a ja gorączkowo zacząłem przeszukiwać jego pokój.

Sam nie wiem, czego szukałem. Chociaż nie, dokładnie wiedziałem, a fakt, że nie mogłem tego znaleźć, sprawiał, że krew coraz głośniej huczała mi w uszach. Dłonie mi się trzęsły, gdy otwierałem i zamykałem kolejne szuflady i szafki.

– Wróciłem do mieszkania po ładowarkę do telefonu, bo mam sporo nauki i będę do późna siedział na uczelni. Zobaczyłem otwarte drzwi do jego pokoju, więc zajrzałem tam, ale jego nie było.

– Pewnie gdzieś wyszedł. Nie panikuj – usłyszałem po drugiej stronie słuchawki i przystanąłem na moment.

Ona nie zdawała sobie sprawy, jak wielki był to powód do paniki. Kucnąłem, bo dostrzegłem komórkę Riona na podłodze. Miała rozbity ekran, ale i tak zdołałem ją odblokować i zobaczyć to, czego wolałbym nie widzieć. Serce na moment zamarło mi w piersi. Cholera, cholera, cholera. Niedobrze. Bardzo, bardzo niedobrze.

Postanowiłem powiedzieć Haelyn o moim odkryciu, nie zdradzając jej za wiele. Bo co miałem powiedzieć? Że na zdjęciu, którewysłał Rionowi zapewne jego jebnięty ojciec, z dopiskiem „Gdybyś zapomniał”, jest jego martwy brat? O nie, to nie była moja rola. Nie ode mnie powinna się dowiedzieć. Ale podzieliłem się z nią swoim zmartwieniem i miałem nadzieję, że to zrozumie. Że powie coś, co wesprze mnie na duchu. Że pójdzie go ze mną szukać. Zamiast tego zapytała:

– James, nie przesadzasz?

Kurwa mać. Nie, nie przesadzałem. Byłem bliski wybuchu, ale powstrzymywałem się resztkami zdrowego rozsądku. Musiałem myśleć trzeźwo. Skupić się i znaleźć te cholerne tabletki.

– Nie znasz go tak jak ja – odezwałem się po chwili. – Był ostatnio w bardzo złej formie. Już dłużej nie mogę na to patrzeć i stać z założonymi rękami. Musisz mi pomóc, bo jeśli kogoś posłucha, to tylko ciebie – mówiłem, bo to pomagało mi się skupić. Musiałem zająć czymś myśli, by nie uciekały w nieodpowiednią stronę. Dłońmi także starałem się coś robić. Ciągle przewracałem różne rzeczy i podnosiłem przedmioty. Frustracja rosła we mnie w zastraszającym tempie.

– W czym mam ci niby pomóc? – zapytała, gdy przeszukałem już wszystkie możliwe kąty w pokoju, i nadal nie znalazłem tego, czego szukałem. Nie było ich. Rion musiał zabrać tabletki ze sobą. Rwałem włosy z głowy, bo zdawałem sobie sprawę, że to moja wina. Mogłem się przyznać do tego, że doskonale wiedziałem, że nadal je ma. A ja, jak ostatni głupiec, postanowiłem to przemilczeć. Teraz miałem za swoje. Jeśli nie zdążę… Jeśli tym razem mu się uda…

Zakląłem pod nosem, gdy trzasnąłem drzwiczkami szafki nocnej.

– James?

– W jego szufladzie były… pewne tabletki – odezwałem się ze ściśniętym gardłem. Tak trudno przyszło mi wypowiedzenie tych słów na głos. – One zniknęły, Haelyn. Zniknęły, tak samo jak Rion, i chyba już wiem, dokąd się udał.

– Dokąd? – zapytała przejęta.

Zamknąłem oczy i odetchnąłem głęboko, bo wypuszczenie kolejnych słów z ust kosztowało mnie wiele siły.

– Tam, gdzie wszystko się skończyło.

Haelyn była przestraszona. Wyczuwałem to nawet przez telefon. Poprosiła, żebym mówił jaśniej, a ja już bez oporów przypomniałem jej naszą rozmowę sprzed kilku miesięcy.

– Pamiętasz, jak kiedyś ci mówiłem, że Rion nie szanuje swojego życia? – Mruknęła ciche „mhm”, więc kontynuowałem: – Po tym, co się stało… – nie mogłem wyjawić jej prawdy, choć ta cisnęła mi się na usta – …on kilka razy próbował się zabić.

Nastała długa cisza. Słyszałem swój przyspieszony oddech i wyobrażałem sobie przerażone oczy Haelyn. Musiałem jej to powiedzieć, bo sytuacja była naprawdę poważna. Inaczej nie zechciałaby mi pomóc. Spławiłaby mnie zaraz po tym, jak powiedziałem, że się martwię o Riona, bo nie ma go w domu. Ona nie miała pojęcia… Nie wiedziała i nie winiłem jej za bagatelizowanie sprawy.

– Myślisz, że…

Nie musiała nawet kończyć. Doskonale wiedziałem, o co chciała zapytać.

– Tak – odparłem, po czym mocno zacisnąłem szczękę. Byłem o krok od wpadnięcia w furię. Czułem tak wielką niemoc, że nie potrafiłem sobie z nią poradzić. To nie był pierwszy raz, a ta świadomość sprawiała, że bałem się jeszcze bardziej.

Po przekazaniu jej wszystkich informacji i wysłaniu adresu sam rzuciłem się biegiem do samochodu. Musiałem zawiadomić odpowiednie służby i modlić się, by Haelyn dotarła do niego pierwsza. I by nie było za późno. Trzęsły mi się dłonie, ale starałem się jak mogłem, by jechać prosto i nie spowodować po drodze wypadku. Prawdopodobnie nie powinienem w takich emocjach w ogóle wsiadać za kółko, ale nie widziałem innej opcji. Gnałem, ile fabryka dała. Kiedy chciałem odebrać dzwoniący telefon, ten spadł mi pod siedzenie. Zakląłem głośno, bo zdążyłem zauważyć imię Haelyn na ekranie.

Czego mogła chcieć? Znalazła Riona? A może zgubiła się i potrzebowała pomocy? A może już przy nim była, tylko nie zdążyła i…

Musiałem przestać zakładać najgorsze. Powiadomiłem pogotowie, ratownicy jechali tuż za mną. Musiałem tylko bezpiecznie dotrzeć do Windsor. Tylko i aż. Kiedy nareszcie zatrzymałem pojazd, wyskoczyłem z niego jak oparzony. Pobiegłem w dół rzeki, a kiedy dostrzegłem Haelyn, serce zamarło mi w piersi. Płakała. Tuliła do siebie Riona. Oboje byli cali przemoczeni. Czyżby ten głupek rzucił się do rzeki? Jak się potem okazało, to Haelyn do niej wpadła, a on wskoczył za nią, żeby ją uratować. Teraz nadeszła nasza kolej, by uratować jego.

Karetka gnała szybko do szpitala, podczas gdy ratownicy rozpoczęli już pierwsze próby utrzymania Riona przy życiu. Widziałem, jaka przejęta była Haelyn. Jak bardzo się bała. Strach przepełniał ją całą. Zresztą nie tylko ją. Ja również trząsłem się z emocji i modliłem w duchu, by i tym razem nie było za późno. Nie zniósłbym tego. Nie wybaczył sobie. To poniekąd moja wina. Powinienem był zareagować natychmiast, tuż po pierwszym razie, ale dałem się omamić obietnicami i zamydlić sobie oczy. Rion naprawdę szybko trafił pod opiekę specjalistów. Zabrali go na płukanie żołądka, a nam kazali czekać na zewnątrz. Haelyn została opatrzona. Jej życiu nic nie zagrażało. Była tylko nieco wyziębiona i nabawiła się lekkich otarć.

Lekarz, który zajmował się moim przyjacielem, w końcu, po niemiłosiernie długich godzinach, wyszedł z sali. Ściągnął maseczkę z twarzy i spojrzał po nas, zatrzymując spojrzenie na mnie. Skłamałem, że Rion to mój brat, by bez trudu udzielili mi wszystkich informacji.

– Sytuacja opanowana – powiedział, na co odetchnąłem z ulgą. Całe szczęście. – Ale chłopak jest w bardzo złym stanie psychicznym.

Na słowa doktora przeszły mnie ciarki. Wiedziałem, że to nastąpi, że będę musiał zadać to pytanie, a jednak, kiedy przyszedł odpowiedni moment, gula wielkości jabłka stanęła mi w gardle. Próbowałem ją przełknąć, jednak trochę mi to zajęło.

– Zdaję sobie z tego sprawę – wydukałem słabo.

Lekarz powiedział, że u Riona był psychiatra i że zalecił pobyt w szpitalu psychiatrycznym, jednak on kategorycznie odmówił.

– Da się to jakoś… obejść? – zapytałem pełny nadziei. Niewiele wiedziałem o psychologii i temacie prób samobójczych, ale jednego byłem pewny. Tym razem nie mogłem tego tak zostawić. Musiałem zrobić wszystko, co w mojej mocy, by mu pomóc. Nie tak, jak tego chciał, a tak, jak potrzebował.

– Jest jedna opcja – odparł mężczyzna, przyglądając mi się badawczo. Zamierzałem z niej skorzystać.

– Zrobię, co trzeba – poprzysiągłem. Czułem, jak Miley ściska moją rękę. Dobrze, że była przy mnie, bo inaczej już dawno bym się rozsypał. – Tym razem zrobię, co trzeba – dodałem.

Po trzech dniach wypisali go ze szpitala, a teraz kłócił się z Haelyn, zamiast wykorzystać ten czas w inny sposób. Chciałem zareagować, ale kiedy tylko dotknąłem klamki, usłyszałem te trzy słowa, i aż mnie zmroziło.

– Zabiłem swojego brata.

Powiedział jej. Nareszcie jej powiedział. Cofnąłem dłoń. Przez kolejne minuty rozmawiali już o wiele ciszej, tak że nie byłem w stanie niczego zrozumieć. Gdy do drzwi zapukali sanitariusze, otworzyłem im z ociąganiem, chcąc dać Haelyn i Rionowi jeszcze kilka sekund. Wreszcie wszedłem do pokoju i choć bardzo tego nie chciałem, musiałem oderwać od niego Haelyn. Płakała. Tak bardzo płakała, a mnie serce ściskało się na ten widok.

Kiedy zostaliśmy już tylko we dwójkę, chciałem ją przytulić, ale odsunęła się ode mnie. kręcąc głową.

– Jeśli to nic nie da, a on nam nie wybaczy…

– Pomogą mu – wszedłem jej w słowo. Widziałem, że zaczynała się nakręcać. Nie mogłem na to pozwolić. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

– No nie wiem. – Objęła się ramionami i z tęsknotą w oczach spojrzała na drzwi wejściowe, za którymi chwilę wcześniej zniknął Rion. – Boję się, James. Po prostu się o niego boję.

– Już więcej nie będziesz musiała – odparłem i mimo wszystko zrobiłem krok w jej stronę. Tym razem się nie odsunęła, gdy położyłem dłoń na jej ramieniu. – To, co wydarzyło się kilka dni temu, już się nie powtórzy – zapewniałem, choć sam nie mogłem wziąć tego za pewnik. Jeśli chodziło o mojego przyjaciela, to nic nie było pewne. Pozostawało tylko jedno…

– Skąd możesz to wiedzieć, hmm? – Kolejne łzy spłynęły po jej policzkach. Starła je pośpiesznie wierzchem dłoni.

– Po prostu w to wierzę. Trzymam się nadziei, że tak będzie. Że będzie dobrze – dodałem.

– Nadzieja jest matką głupich – burknęła pod nosem. – Ale też się jej trzymam.

Jednym ruchem zmusiłem ją, by spojrzała mi w oczy.

– A więc jesteśmy głupcami. – Po tych słowach objąłem ją mocno i pogładziłem po plecach.

„Będę ją chronił, obiecuję”.

Przypomniałem sobie słowa, które zdążyłem wypowiedzieć do Riona, nim wyszedł. I tak zamierzam uczynić. Dopóki nie wróci, będę chronił naszą Jaskółkę za wszelką cenę. Bo ona jest naszą nadzieją. Naszą nadzieją. Jego i moją.

Obecnie

Rytmicznie stukam długopisem o blat. Jeszcze chwila i będę wolny. Ostatnie zajęcia przed przerwą świąteczną w tym roku wleką się niemiłosiernie długo. Ta magisterka mnie wykończy. Chciałbym już stąd wyjść. Dzisiejszy dzień jest okropnie wyczerpujący. Boli mnie głowa. Przeziębiłem się wczorajszego wieczoru, ponieważ dałem się namówić Miley na łyżwy. Nienawidzę jeździć na łyżwach i żeby było jasne, zrobiłem to tylko dlatego, że poprosiła mnie o to moja dziewczyna. A ja w dupie mam asertywność, kiedy chodzi o nią.

Profesor nareszcie kończy swój megadługi wywód, więc wstaję jako pierwszy i wychodzę, jakby się paliło. Od jakiegoś czasu jestem przemęczony, a wczorajszy wieczór oraz moje przemoczone skarpetki (i stłuczony tyłek, bo upadłem na lód chyba z dziesięć razy) nie poprawiły mojego samopoczucia. Wręcz przeciwnie, nabawiłem się gorączki i zatkanego nosa. Nie wspominałem o tym jednak Miley, bo zaczęłaby się martwić, a tego nie chcę. Ona też ma teraz urwanie głowy na zajęciach. Nawet jej dziś nie minąłem.

Komórka wibruje mi w dłoni. Unoszę ją i odczytuję wiadomość.

Brian:Czekam na zewnątrz, za ile kończysz?

Ja:Właśnie wychodzę.

Mijam po drodze kilku znajomych i nim dochodzę do samochodu Briana, kicham pięć razy. Świetnie. Zapinam pasy i smarkam w chusteczkę, podczas gdy Brian cały czas bacznie mi się przygląda.

– Tylko mnie nie zaraź, mam jutro randkę – mówi, na co przewracam oczami.

– Czuję się jak kupa gówna.

– I tak też wyglądasz. – Odpala silnik i wyjeżdża z parkingu. – Gdzie się tak załatwiłeś?

– Powiem tylko jedno słowo: łyżwy.

Brian się śmieje, bo doskonale wie, jak ich nie znoszę. I pewnie zaraz zacznie mi o tym przypominać.

– Ta blondyna zmusza cię do takich katuszy?

– Ta blondyna ma na imię Miley. Tak trudno ci zapamiętać? – pytam, marszcząc brwi, bo nie podoba mi się, że nadal ją tak nazywa. Jakby była w moim życiu tylko jakimś epizodem. Tymczasem jesteśmy razem ponad rok. Mógłby już do tego przywyknąć.

– Nie złość się tak – wzdycha, a dobry humor nie opuszcza go ani na chwilę. – Po prostu wyleciało mi z głowy.

– A coś w niej w ogóle zostaje? – pytam kąśliwie.

– Auć – odpiera i udaje, że zabolały go moje słowa. W rzeczywistości ma je jednak gdzieś.

Brian to taki typ człowieka, który ma wywalone na wszystko i na wszystkich. Odkąd pamiętam, zachowywał się tak, jakby był nietykalny, i sprawiał wrażenie faceta niemal ze stali. Nigdy nie widziałem, by był załamany albo czymś bardzo przejęty. Zdaję sobie sprawę z tego, że to może być tylko jego warstwa ochronna, ale nie wnikam w to. Nie jesteśmy ze sobą już tak blisko jak kiedyś.

– Tak w ogóle to, co się dzieje z O’Brienem? Nie widziałem go od kilku miesięcy. Czyżby zamknęli go w zoo? – żartuje, ale mi nie jest ani trochę do śmiechu. Nawet nie wie, jak temat Riona na mnie wpływa, bo staram się zakryć to lekkim uśmiechem.

– A co cię to interesuje?

Przez ostatnie tygodnie w ogóle o niego nie pytał. Kilka razy tylko się śmiał, że pewnie znowu zamknął się w sobie i dlatego nie wyściubia nosa z mieszkania.

– Jezuuu, nie obruszaj się tak. – Zerka na mnie i dociska pedał gazu, po czym skręca gwałtownie w prawo. Nienawidzę tych jego popisów. Kiedyś wyląduje samochodem na jakimś drzewie albo na innym uczestniku ruchu drogowego. Oby tylko mnie nie było z nim wtedy w środku.

– Patrz przed siebie i zwolnij.

– A co, narobiłeś w gacie?

Za moment zetrę mu ten uśmiech z twarzy, myślę. Na szczęście dostrzega moje spojrzenie i wreszcie przestaje prowadzić jak idiota.

– Może tego po mnie nie widać, ale martwię się.

Marszczę brwi na te słowa. Chyba się przesłyszałem.

– O Riona? – dopytuję, a Brian potwierdza skinieniem. – Chyba jesteś chory.

– Nie dogadywaliśmy się ostatnimi czasy, ale naprawdę przejmuję się jego sytuacją. Przecież nie jestem z kamienia.

Spoglądam na niego z zaskoczeniem i niedowierzaniem. Co on pierdoli? Dotykam dłonią jego czoła, na co odsuwa się ode mnie i krzywi.

– Co ty robisz?

– Serio jesteś chory – stwierdzam.

– Odsuń się i nie dotykaj mnie. Masz pełno zarazków na rękach! – marudzi.

Kręcę głową, bo nie chce mi się wierzyć, by on się tym przejmował. Zarówno Rionem, jak i zarazkami.

– Wszystko u niego dobrze? – dopytuje dalej.

Brian przejawiający jakiekolwiek ludzkie odruchy to rzadki widok. I choć zna sytuację Riona, bo zanim zginął jego brat, trzymaliśmy się razem i wychodziliśmy częściej większą grupą, to nadal zadziwia mnie fakt, że zaczął się nim interesować. Przecież kiedy Rion naprawdę potrzebował wsparcia, Brian machnął ręką i olał temat.

– Niepotrzebnie zaprzątasz sobie nim umysł – rzucam szybko. – Wszystko po staremu. Po prostu ma sporo na głowie.

– Nie spotyka się już z tą rudą? – pyta, a ja gwałtownie odwracam twarz w jego stronę. – Znaczy z Haelyn. – Kiedy nie odpowiadam, dodaje: – Widziałem ją kilka razy z jakimś innym typem, ale ani razu z O’Brienem. Nie dziwi cię to?

– Nie – odpieram. Mam nadzieję, że udało mi się uciąć ten temat, bo nie mam zamiaru rozmawiać o tym akurat z nim. Najlepiej w ogóle nic bym nie mówił. Zaczyna boleć mnie gardło. Chyba rozchorowałem się na całego. Do świąt muszę wyzdrowieć. Nie chciałbym nikogo zarazić.

– Wysadź mnie tutaj, przejdę się.

Wskazuję puste miejsce pod sklepem obuwniczym. To tylko jedna przecznica, a jeśli uratuje mnie przed kolejną serią niewygodnych pytań ze strony Briana, to niech będzie. Poświęcę swoje zdrowie, byleby tylko wysiąść z tego auta jak najszybciej. I choć początkowo chłopak protestuje, w końcu zatrzymuje samochód i wypuszcza mnie na zewnątrz.

– Na razie – żegnam się i opatulam ciaśniej szalikiem. Jest naprawdę zimno. Idę powoli, by nie poślizgnąć się na śniegu, a kiedy nareszcie docieram pod dom, jestem już zupełnie zmęczony.

Wchodzę do mieszkania i rzucam torbę na podłogę. Chwilę stoję z zamkniętymi oczami i po prostu głęboko oddycham. Boli mnie głowa. Zaczynam odczuwać również ból w nogach i rękach. To chyba czas, by zacząć się szprycować jakimiś lekami. Ruszam się z miejsca, ale zaraz zatrzymuję się gwałtownie, bo drzwi do pokoju Riona są uchylone. Nie, to niemożliwe. Podchodzę do nich i zaglądam do środka z duszą na ramieniu. W środku nikogo nie ma. Ale okno jest otwarte, więc zapewne zrobił się przeciąg. Zamykam je, a potem udaję się do kuchni. Przygotowuję sobie herbatę z miodem i cytryną (mama wpoiła mi to lata temu i zawsze, kiedy jestem chory, to jest pierwsze, co robię), a potem łykam tabletkę przeciwbólową. Jeszcze tylko przydałoby się coś na zatoki i byłoby cudownie.

Siadam na kanapie i momentalnie otacza mnie cisza. Oddycham głęboko przez usta, a wypuszczane przeze mnie powietrze to jedyny dźwięk, jaki słyszę. Po tylu miesiącach to nadal jest dla mnie dziwne. Fakt, że go nie ma. Choć zdecydowanie najgorzej było w pierwszych tygodniach po jego wyjeździe. I kiedy już chcę się pogrążyć w otchłani wspomnień, dzwoni mój telefon.

Miley.

No świetnie. Jeśli odbiorę, usłyszy, że jestem przeziębiony. Jeśli nie odbiorę, będzie się martwić. I co ja mam zrobić? Czekam jeszcze chwilę, zbieram odwagę z podłogi i decyduję się nacisnąć zieloną słuchawkę. Przed Miley nie ucieknę.

– Hej, kochanie. – O dziwo, mój głos nie jest w najgorszym stanie. – Co słychać?

– Nie widziałam cię cały dzień i już tęsknię, czy to uzależnienie? – pyta i śmieje się cicho po chwili. Chyba jest jeszcze na uczelni, bo słyszę gwar rozmów w tle. – Marzę tylko o tym, by się do ciebie przytulić.

Och, ja też o tym marzę.

– O której kończysz? – pytam, po czym upijam łyk gorącej herbaty. Może ona nieco mi pomoże, tak jak lek, który zaczyna wreszcie działać. Głowa mnie już tak bardzo nie boli. Uff, całe szczęście.

– Właśnie wychodzę i jadę prosto do ciebie.

– Coś mnie dopadło po wczorajszym wieczorze – postanawiam się przyznać. – Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś do mnie przyjeżdżała.

– Żartujesz sobie?

– Nie chciałbym cię zarazić. – I jak na potwierdzenie, kicham dwa razy. Nienawidzę kataru!

W słuchawce słyszę ciche westchnienie, a potem nastaje dłuższa cisza.

– Jesteś tam? – pytam.

– Właśnie wsiadam do auta i jadę do apteki. – Do moich uszu dociera dźwięk odpalanego silnika. – Połóż się i czekaj na mnie, niedługo będę.

– Ale…

– Buziak! – krzyczy i rozłącza się, nim zdążę dodać coś jeszcze.

Moja spryciula. Cały czas tak samo uparta. Gdy coś sobie wbije do tej ślicznej głowy, to nie ma siły, która przekona ją do zmiany zdania. Lubię to w niej, ale momentami sprawia nam to problemy, bo ja również taki jestem. Haelyn twierdzi, że idealnie się dobraliśmy. Ja też tak uważam, choć w sytuacjach, kiedy każde chce postawić na swoim, aż między nami iskrzy. Muszę się przyznać, że to ja częściej ulegam jej.

Na ekranie mojego smartfona wyświetla się nowa wiadomość. Przewracam oczami, gdy widzę, od kogo jest.

Brian:Sorry za tamto, nie chciałem poruszać grząskiego tematu. Mam nadzieję, że zarówno u ciebie, jak i u O’Briena wszystko gra. Chociaż nie pałam do niego miłością, to nie jestem dupkiem, za jakiego mnie macie

Prycham pod nosem, bo Brian i dupek to akurat dwa idealnie pasujące do siebie słowa. Ale tego mu nie napiszę.

Ja:Zaczynam podejrzewać, że nareszcie rozwinął ci się mózg

Brian:Zabawny jesteś. Chyba już czujesz się lepiej, co?

Ja:Odrobinę

Brian:Zasmarkałeś mi cały samochód, obym tylko się od ciebie nie zaraził. Mówiłem poważnie z tą randką.

Ja:Co to za szczęściara?

Przez chwilę wpatruję się w trzy kropeczki, skaczące na ekranie, tylko po to, by za moment… zniknęły. Hmm, czyżby wyszczekany Brian nie wiedział, co odpowiedzieć? A to nowość.

Brian:Nie jest stąd. Przyleciała z LA na święta do siostry. Gorąca laska. Poczekaj, wyślę ci jej zdjęcie!

Długo nie muszę czekać. Po kilku sekundach przed moimi oczami pojawia się naprawdę ładna brunetka o wielkich, brązowych oczach. Ma szpiczasty nos i kilka piegów, ciekawe połączenie. Jest w typie Briana. Ale co taka dziewczyna w nim dostrzegła? Bo na pewno nie poderwał jej na te swoje kiepskie teksty. Musiałaby być albo bardzo zdesperowana, albo głucha.

Brian:I co myślisz?

Ja:Ładna.

Brian: Tylko ładna? Stary, gdzie ty masz oczy? Ta blondyna zepsuła ci również wzrok?

Ja:Jeszcze raz nazwij tak Miley, a osobiście pozbawię cię gałek ocznych i języka.

Brian:Chodzi mi o to, że kiedyś zachowywałeś się inaczej. A odkąd jesteś z MILEY, stałeś się jakimś cholernym pantoflarzem.

Przewracam oczami, nie mam pojęcia, który raz dzisiaj, i wystukuję odpowiedź szybciej niż zazwyczaj. Ja mu dam pantoflarza. Dupek zasrany.

Ja:To się nazywa ZDROWY ZWIĄZEK.

Brian:To się nazywa UPADEK LUDZKOŚCI.

Brian:Totalnie odwaliło ci na jej punkcie.

Brian: Zaczynam się martwić.

Ja:To, że nie zarywam do wszystkiego, co się rusza, jak ty, nie oznacza, że coś jest ze mną nie tak. To raczej ja powinienem martwić się o ciebie.

Brian:Na bank znów gorączkujesz, bo bredzisz. Odezwij się, kiedy już wyzdrowiejesz. Nara!

Kręcę głową i odkładam komórkę na stolik. Ten facet jest niemożliwy. Dlaczego ja w ogóle nadal się z nim zadaję? Nie mam pojęcia. To chyba kwestia sentymentu. Znamy się od piaskownicy. Pamiętam czasy, gdy zachowywał się zupełnie inaczej, dopiero w okresie dojrzewania zaczęło mu odwalać. Niektórzy zrzucali to na szalejące w nim hormony, reszta twierdziła, że jest po prostu głupi. A ja zawsze stałem pośrodku, bo nie oceniam ludzi na podstawie plotek czy opinii innych. Zawsze sam muszę się przekonać, jaka jest dana osoba. Dopiero potem wysnuwam własne wnioski.

Do drzwi puka Miley. Wstaję, ale nim zdążę do nich dojść, wchodzi, a ja wtedy orientuję się, że ich nie zamknąłem. Kiedy na mnie spogląda, jej mina rzednie.

– Och, biedaku – mówi, odstawiając reklamówki na ziemię. Ściąga kurtkę, czapkę, szalik i wysokie kozaki, po czym podchodzi do mnie i obejmuje moją twarz dłońmi. – To moja wina.

– Co? – Marszczę czoło i zaprzeczam od razu: – Nie, absolutnie się tym nie obarczaj. – Obejmuję ją w talii i choć mam ogromną ochotę ją pocałować, powstrzymuję się, bo nie chcę jej zarazić. I tak już wystarczająco się naraża, przebywając ze mną w jednym pomieszczeniu, niemalże twarzą w twarz.

– Niepotrzebnie ciągnęłam cię wczoraj na te łyżwy. – Wykrzywia usta w grymasie.

– Było fantastycznie – mówię, na co robi tę swoją minę mówiącą „słabo kłamiesz”.

Puszcza mnie i sięga po torby z zakupami.

– Ugotuję ci zupę – informuje mnie i mija, idąc do kuchni. Odwracam się i podążam za nią, ale szybko wygania mnie do salonu na kanapę.

– Lubię, kiedy mi tak rozkazujesz – mówię, a ona spogląda na mnie, trzymając w ręku marchewkę, i przechyla głowę w bok. Boże, jest taka seksowna.

– Tak? W takim razie słuchaj poleceń i się kładź – każe, po czym odwraca się z powrotem do blatu. Obserwuję ją, jak kroi warzywa, i mogę śmiało stwierdzić, że to jeden z najbardziej gorących widoków, jakie przyszło mi oglądać. Szkoda, że nie mogę jej pomóc, bo nawet gdybym się uparł, ona i tak przegoniłaby mnie z tej kuchni szybciej, niż zdążyłbym policzyć do pięciu. A więc postanawiam leżeć i cierpliwie czekać.

Mijają kolejne minuty, a ja czuję dreszcze na całym ciele, przez co przykrywam się kocem niemalże pod sam czubek nosa. Matko Boska, ta herbata i tabletka pomogły tylko na chwilę. Znów zaczyna boleć mnie całe ciało. W gardle mnie piecze, nie wspominając już o zatkanym nosie.

– Miley? – pytam słabo.

Dziewczyna w sekundę zjawia się przy moim boku.

– Co jest? – Zawisa nade mną, wierzchem dłoni dotykając mojego czoła. – Jesteś rozpalony. – Widzę cień zmartwienia przemykający przez jej twarz.

– Przyniesiesz mi kartkę i długopis? – proszę, na co ona marszczy brwi.

– Po co?

– Muszę spisać testament. Na wypadek gdybym tego nie przeżył – odpowiadam całkowicie szczerze, ale to ją rozbawia, bo parska śmiechem i kręcąc głową, wychodzi z salonu. Chcę się podnieść, by zobaczyć, dokąd poszła, ale nagle straciłem wszystkie siły. Cholera, nie lubię być chory. Jestem wtedy taki bezużyteczny i totalnie pozbawiony energii.

Miley wraca z termometrem w dłoni i kuca przy mnie, a następnie zaczyna mierzyć mi temperaturę.

– Jest bardzo źle? – Obserwuję uważnie jej twarz. Zaciska usta i sapie cicho.

– Cóż, ta kartka jednak może się przydać – odpowiada z poważną miną. No nie. Ja tylko żartowałem, a ona tak na serio?

Widząc moje przerażenie, wybucha nagle śmiechem, przez co mam wielką ochotę trzepnąć ją za to po głowie. Na śmieszki się jej zebrało. Żartownisia.

– Ja tu cierpię, a ty się ze mnie nabijasz – burczę, opatulając się ciaśniej kocykiem.

– James, masz trzydzieści osiem stopni. To jeszcze nie powód do paniki.

– A myślałem, że mnie kochasz.

– Bo kocham, głuptasie. – Całuje mnie w nos, nim zdążę zaprotestować, i przykłada mi do czoła mokrą szmatkę. – Trzymaj, powinno pomóc. – Sięga za siebie i podaje mi kubek z czymś parującym w środku. – A to pomoże na ból mięśni i dreszcze.

Wypijam od razu całość, choć napój jest tak ohydny, że o mało nie zwracam go na ten mięciutki kocyk, który mnie okrywa. Miley głaszcze mnie po głowie, a mi natychmiast chce się spać. Wtuliłbym się w nią i bez najmniejszego problemu zasnął w ciągu sekundy.

– Prześpij się. Kiedy się obudzisz, już będzie lepiej, gwarantuję – słyszę, jak szepcze mi do ucha, a potem moje powieki opadają i poddaję się sile wyższej.

Budzę się, gdy za oknem jest całkiem ciemno. W salonie pali się jedna mała lampka za moimi plecami. Przez odsłonięte zasłony widzę, jak gęsty śnieg zasypuje ulice. Piękny widok. Na zewnątrz na pewno jest okropnie zimno. Dobrze, że jestem w ciepłym mieszkaniu i nie muszę wychodzić.

– Witaj z powrotem – słyszę za sobą i powoli podnoszę się do siadu. – Jak się czujesz? – pyta Miley, odkładając książkę na bok. Chwila, czy ona czytała…?

– Czytałaś książkę? – pytam zaskoczony, bo wiem, że nie jest wielbicielką literatury. Przynajmniej nigdy nie widziałem, by czytała coś z własnej woli.

Wstaje i podchodzi do mnie, po czym siada obok, a jej włosy falują przy każdym kroku.

– A co? Nie wolno? – Podpiera głowę na dłoni, opierając łokieć o zagłówek kanapy.

– To po prostu niecodzienny widok – zauważam. – Coś ciekawego?

Spogląda w stronę książki, a na jej usta wkrada się delikatny uśmieszek. Oho, cokolwiek to jest, wywarło na niej naprawdę dobre wrażenie. Ona nie uśmiecha się w ten sposób z byle powodu.

– It Ends with Us.

Nic mi to nie mówi.

– To jakiś romans?

– I to jaki! Rany boskie, dlaczego ja się tyle przed tym broniłam? – zaczyna trajkotać, a ja opieram się wygodniej o poduszki i słucham, jak mówi z fascynacją w oczach. – Haelyn wiele razy namawiała mnie, żebym po nią sięgnęła, ale jakoś nigdy nie czułam takiej potrzeby. Dziś jednak miałam dziwne przeczucie, że może mi się przydać coś do czytania, bo zajęcia były meganudne. Jak widać, dobrze, że zawinęłam ją z regału Haelyn, bo kiedy ty smacznie spałeś, Atlas Corrigan robił mi jedzenie.

Unoszę wysoko brwi i udaję oburzenie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.

– Atlas, tak? Kochanie, nieważne, co zostało opisane w tej książce, bo ja i tak jestem lepszy od niego. Nie musisz wzdychać do fikcyjnego bohatera – mówię z całkowitą pewnością i pochylam się delikatnie w jej stronę. – Przy sobie masz prawdziwego faceta. Z krwi i kości.

– Zazdrosny? – mruczy, a kąciki jej ust unoszą się leniwie.

– Tylko o to, że mówiąc o nim, świecą ci się oczy.

Jej mina nieco się zmienia. Patrzy na mnie zaskoczona i siada przodem, przez co znajduje się jeszcze bliżej mnie.

– Nawet nie wiesz, z jaką fascynacją mówię o tobie – pada z jej ust, a mnie na moment wmurowuje w kanapę. – Haelyn może potwierdzić – dodaje głośniej.

– Doprawdy?

– Nie zamieniłabym cię na nikogo innego – szepcze niemalże przy moich wargach.

– Odsuń się, skarbie, nie chcę cię zarazić – mówię, choć bardzo pragnę ją pocałować. To jest tak silna potrzeba, że tylko cudem jeszcze się na nią nie rzuciłem.

– Mam to gdzieś.

Patrząc mi głęboko w oczy, kładzie dłoń na moim karku, by przyciągnąć mnie jeszcze bliżej. Momentalnie zapominam o chorobie i o tym, że jeszcze kilka godzin temu czułem, że umieram. Usta Miley są tak miękkie i pociągające, że choćbym nie wiem, jak bardzo się opierał, nie dałbym rady się od niej oderwać. Odwzajemniam pocałunek, a ona nagle się odsuwa.

– Naprawdę jestem wdzięczna losowi za to, że pojawiłeś się w moim życiu.

Te słowa sprawiają, że ściska mi się serce. Po moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło. Porusza każdą struną, każdym fragmentem, wywołując nawet gęsią skórkę. Tak wiele chciałbym jej powiedzieć. Tyle przekazać. Ale jestem w stanie tylko wydukać:

– Ja też.

Rozdział 3

Haelyn

Dziesięć miesięcy wcześniej

Minął miesiąc, odkąd nie było Riona, a ja mimo to nie potrafiłam się odnaleźć. Wysłałam do niego list, ale nie odpowiedział. Ba! Wrócił do mnie po kilku dniach. Martwiłam się, tym bardziej że wraz z Jamesem chcieliśmy z nim porozmawiać, jednak on odmówił jakiegokolwiek kontaktu.

– I co? – spytałam, podchodząc do Jamesa. Właśnie wszedł do naszego mieszkania w towarzystwie Minnie. Spojrzeli po sobie, a kiedy chłopak znów przeniósł na mnie wzrok, tylko pokręcił głową. No nie, błagam. Znów złe wieści? Nie zniosę tego dłużej. – Niczego się nie dowiedziałeś? – Rozłożyłam bezradnie ręce.

– Nie chce mieć z nami żadnego kontaktu, tyle przekazał mi jego lekarz. On… nie współpracuje, Haelyn.

Widziałam w jego oczach zawód, jaki zapewne tlił się również w moich. Oboje byliśmy tym faktem bardzo przejęci, bo przecież najbardziej zależało nam na dobru Riona. Nie chcieliśmy dla niego źle. Ale on nas odsuwał. Nie chciał się z nami kontaktować, nie odebrał mojego listu, choć na pewno wiedział, że takowy do niego przyszedł. Bolało mnie to bardziej, niż sądziłam, że będzie, choć byłam na to przygotowana. Czułam, że tak może się zdarzyć.

– Co możemy zrobić? – Stałam i patrzyłam na niego z nadzieją. Tak bardzo chciałam usłyszeć choć jedną dobrą informację. James odsunął się od wejścia i przystanął przede mną, przez co musiałam zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy.

– Niestety nic, teraz wszystko zależy od Riona.

Te słowa prześladowały mnie przez kilka następnych dni. Wiedziałam, że to prawda, ale gdy po raz kolejny słyszałam, że nic się nie zmieniło, a Rion nadal nie chce współpracować z lekarzami, czułam coraz większą niemoc. Tak bardzo pragnęłam, by wyszedł na prostą. Zasługiwał na to. I choć teraz mógł myśleć inaczej, wierzyłam, że jeszcze kiedyś będzie czuł się lepiej.