N.P. - Yoshimoto Banana - ebook + książka

N.P. ebook

Yoshimoto Banana

3,3

Opis

„To zachwycająca książka – jest w niej japońska prostota i precyzja, tajemnica, upalna miejskość Tokio i skomplikowane relacje bardzo młodych i bardzo fascynujących bohaterów. Jako tłumaczka jestem zachwycona tym, że Yosimoto napisała powieść o tłumaczach i o sztuce przekładu, wydobywając na światło dzienne wszystko to, co w tej sztuce niemożliwe, karkołomne i …magiczne. Nie da się do końca wyjaśnić, dlaczego N.P. porywa od pierwszej sekundy. Po prostu trzeba wejść w ten świat”.
Katarzyna Tubylewicz

Banana Yoshimoto (jap. 吉本 ばなな Yoshimoto Banana), właściwie Mahoko Yoshimoto (jap. 吉本 真秀子 Yoshimoto Mahoko, ur. 24 lipca 1964 roku) jest jedną z najbardziej znanych pisarek japońskich. Zadebiutowała w wieku 23 lat powieścią „Kuchnia”. Banana Yoshimoto w swoich książkach mówi o pustce, która gnieździ się w człowieku po stracie ukochanej osoby, o samotności i strachu, a jednocześnie o magii miłości i przyjaźni. Jej książki przetłumaczono i wydano w przeszło 20 krajach. N.P. – jedna z wcześniejszych powieści autorki – to historia o prawdziwej naturze miłości, o tabu jakim jest otaczana, o przyjaźni i przeznaczeniu. Równocześnie jest to „książka o książce”, o trudnym zawodzie tłumacza, o niebezpieczeństwach, jakie zawód ten wpisuje w życiorysy bohaterów, włącznie z cieniem zagadkowej śmierci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 139

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (42 oceny)
5
13
15
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Muszka1980

Z braku laku…

Infantylne
00
sniff

Dobrze spędzony czas

nostalgiczna opowieść o samotności
00
lacerta_

Z braku laku…

Zabierając się za "N.P" nie do końca wiedziałam czego się spodziewać. Po początkowych stronach przyszło mi na myśl, że może to być odrobinę dziwna książka, ale temat wydawał mi się nieszablonowy i dość niespotykany. Niestety po zakończonej lekturze czuję spory niedosyt. Postacie wydawały mi się dość słabo zarysowane i płaskie, dialogi dość nudne, a przemyślenia narratorki często przegadane i trochę dziwne. "N.P" nie jest historią, która by mnie poruszyła i szczerze mówiąc czuję się trochę rozczarowana.
00
Yanadis

Z braku laku…

Jestem głęboko przekonana, że to kiepski przekład zabił tę książkę.
00
Risuu

Z braku laku…

Egzaltowana I pretensjonalna historyjka. Wątek kazirodztwa w sumie nie wiadomo po co, bo w żaden sposób nie jest rozwinięty. Przynajmniej krótka.
00

Popularność




Banana Yoshimoto

N.P.

Przekład z języka japońskiego

Katarzyna Tran Trang

Od tłumaczki

W tekście zastosowano polską normę zapisu nazwisk, tj. imię przed nazwiskiem.

Nazwy japońskie — z wyjątkiem najpopularniejszych w naszym kraju i już spolszczonych, takich jak Tokio, Jokohama — zapisane są w międzynarodowej transkrypcji.

Główne zasady wymowy:

ch czytamy jak polskie ć

j czytamy jak polskie dź

sh czytamy jak polskie ś

w czytamy jak polskie ł

y czytamy jak polskie j

z czytamy jak polskie dz

Kreska nad samogłoską oznacza jej przedłużenie (wymawiamy jedną długą samogłoskę).

Przykłady wymowy:

Yoshimoto – jośimoto

Shōji – śioodźi

Kazami Kanō – kadzami kanoo

Minowa – minoła

Setagaya – setagaja

*

O pisarzu Sarao Takase wiedziałam dokładnie tyle:

Mieszkał w Stanach Zjednoczonych, a pisał w lepszych chwilach swego ponurego życia.

W wieku 48 lat popełnił samobójstwo.

Z żoną, z którą się rozwiódł, miał dwoje dzieci.

Jego książka przez chwilę była w Stanach hitem. Nosiła tytuł N.P.

Być może brakowało pisarzowi cierpliwości, gdyż jego dzieło składało się z wyjątkowo krótkich historii pisanych prozą. Zawierało 97 opowiadań.

Opowiedział mi o nim kiedyś Shōji, mój chłopak. Tłumaczył niepublikowane Opowiadanie 98, które sam odnalazł.

Tego roku znalazłam się w samym środku Opowiadania 100. Muszę o tym opowiedzieć. Wciąż czuję się tak, jakby niebo upalnego lata chciało mnie pochłonąć. To, co opowiem, wydarzyło się w naprawdę krótkim czasie.

*

Dzieci Sarao Takase spotkałam jeden raz, ponad pięć lat temu, gdy chodziłam jeszcze do liceum.

Shōji zabrał mnie na przyjęcie w wydawnictwie. W sali na wielkim, szerokim stole ułożono różnokolorowe potrawy w srebrnych naczyniach; tłum wesoło gawędzących gości oświetlały małe żyrandole w kształcie katlei.

Na przyjęciu brakowało młodzieży, więc nawet się ucieszyłam na widok dwójki rodzeństwa.

Gdy Shōji pogrążył się z kimś w rozmowie, znalazłam miejsce, z którego mogłam lepiej ich obserwować. Ogarnęło mnie dziwne uczucie — jakby tych dwoje już wiele razy odwiedziło mnie we śnie. Jednak szybko wróciłam do rzeczywistości i stwierdziłam, że każdy, kto na nich patrzy, musi odnosić podobne wrażenie. Ta para wywoływała w patrzących uczucie nostalgii.

Gdy gapiłam się na nich, Shōji zagadnął mnie:

— Oto żywa pamiątka po Takase.

— Obydwoje? — zapytałam.

— Są bliźniętami, zdaje się, dwujajowymi.

— Chyba mi mówiłeś.

— Przedstawić cię?

— Ale powiedz, że mam dwadzieścia lat. Wstydzę się! — roześmiałam się.

— Zgoda, chodźmy! Przedstawię cię. — Shōji również się roześmiał.

— Dobrze, ale jeszcze przez chwilę na nich popatrzę.

Oglądanie ich z tej odległości było najbardziej interesujące. W trakcie rozmowy nie mogłabym ich już tak swobodnie obserwować.

Wiedziałam, że są dziećmi Sarao Takase z małżeństwa zawartego we wczesnej młodości. Mieli mniej więcej tyle lat co ja. Ojciec opuścił ich, gdy byli mali. Po śmierci Takase, wraz z matką, przenieśli się do jego rodziny w Japonii.

Ciekawie tak ich obserwować, pomyślałam.

Obydwoje byli wysocy i mieli brązowe włosy. Dziewczyna kruchej budowy, o pięknej cerze. Miała na nogach czarne buty na wysokim obcasie mocno opinające łydki, a znad rozdekoltowanej sukienki spoglądała niewinna buzia. Była niesamowicie, olśniewająco seksowna. Chłopak miał miłą twarz i wyglądał zdrowo, ale patrzył nieco chmurnie… W jego spojrzeniu błyskało pewne szaleństwo, wyczuwało się w nim dziedziczny rys po ojcu.

Obydwoje wciąż się uśmiechali. Cały czas rozmawiali, promiennie się uśmiechając.

Pamiętam, że gdy ich obserwowałam, udzielił mi się ich nastrój.

Kiedyś spacerowałam w ogrodzie botanicznym w pobliżu domu. Na trawniku odpoczywała matka z dzieckiem. W ogrodzie prawie nikogo nie było, a trawnik oświetlały złote promienie wieczornego słońca. Na rozścielonym białym ręczniku młoda matka ułożyła do snu ledwie półroczne malutkie dziecko. Nie pieściła go ani się nie uśmiechała do niego; po prostu uważnie mu się przyglądała. Od czasu do czasu spoglądała w niebo, jakby sobie o czymś przypominając. I matce, i dziecku jednakowo powiewały włosy na wietrze; przeświecało przez nie słońce. W jego promieniach wyglądali jak zatrzymani na obrazie Wyetha.

W tym wieczornym, statycznym obrazie połączyły się szczę­ście i melancholia. Bóg ogarnął spojrzeniem matkę i dziecko.

Podobną aurą promieniowało rodzeństwo Takase — melancholią słonecznego wieczoru. Młodość, radość odsunęły się na drugi plan, w ich żyłach płynął talent.

— Tłumaczysz teraz książkę Sarao Takase? — zapytałam Shōjiego.

— Tak — odparł tryumfalnie Shōji i spojrzał na mnie.

— Jaki jest jej tytuł? Zdaje się, że to jakieś inicjały?

— N.P.

— Co to jest N.P.?

— To skrót od North Point.

— Co to znaczy?

— To tytuł starej piosenki.

— Jakiej piosenki?

— Strasznie smutnej — powiedział Shōji.

*

Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie ze snu.

— Halo? — Wysunęłam rękę z łóżka i chwyciłam słuchawkę.

— Kazami? To ja. Jak się masz? — Usłyszałam niski głos mojej siostry. Charakterystyczne trzaski przerywające dźwięk rozbudziły mnie. Oznaczały połączenie międzynarodowe.

— Czy coś się stało?

W pokoju było ciemno i cicho jak w grobie, zegarek wskazywał piątą rano. Przez szparę między zasłonami dojrzałam ciężkie, ołowiane, świtające niebo. Wciąż pada, pomyślałam z roztargnieniem.

— Nic, po prostu dzwonię — odparła siostra.

— Wciąż zapominasz o różnicy czasu, tutaj jest piąta rano — powiedziałam.

— Sorry, sorry — roześmiała się siostra. Po ślubie z obcokrajowcem zamieszkała w Londynie.

— A u ciebie która godzina?

— Ósma wieczorem.

Zawsze popadam w dziwny nastrój na myśl o różnicy czasu. Doceniam linię telefoniczną, która nas z takim trudem łączy.

— Jakieś zmiany? — zapytałam.

— Prawdę mówiąc, śniłaś mi się — powiedziała siostra. — Śniło mi się, że byłaś blisko domu. Szłaś pod ramię z dużo starszym od siebie mężczyzną.

— Blisko, to znaczy w Londynie?

— Tak. W pobliżu kościoła za domem.

— Jak się spełni, to świetnie! — ucieszyłam się. Sny siostry od dawna często się sprawdzały.

— Ale obydwoje byliście smutni. Nie słyszałam, o czym mówicie. Mężczyzna był wysoki i wyglądał na nerwowego. Miał na sobie biały sweter. Nie wiem, dlaczego ty byłaś ubrana w szkolny mundurek. Wiesz, ta scena wyglądała trochę podejrzanie.

— Wszystko w porządku — mówiąc to, zadrżałam. Bez cienia wątpliwości we śnie siostry spacerowałam z Shōjim.

Ale siostra nie znała Shōjiego.

— No cóż, straciłam intuicję.

— Może to i lepiej… — W głowie miałam burzę myśli. Czy to jakiś omen? Ostatnio Shōji wciąż zwraca na siebie moją uwagę. Zresztą nie tylko myślę o nim, ale widzę go wszędzie: w zachmurzonym niebie, w mokrym czarnym asfalcie, w szybach wystaw sklepowych. A przecież już o nim zapomniałam. — A co u twojego męża?

— W porządku. Zimą przyjeżdżamy do Japonii. Spotykasz się z mamą?

— Aha, od czasu do czasu. Tęskni za tobą.

— Pozdrów ją ode mnie. Przepraszam, że cię obudziłam. Zadzwonię jeszcze.

— Wcześniej oblicz sobie różnicę czasu.

— Jasne. Ale trzymaj się z daleka od nieszczęśliwych i nielegalnych związków miłosnych, dobrze? — roześmiała się siostra.

— Dobrze, dobrze — powiedziałam i rozłączyłam się.

Gdy odłożyłam słuchawkę, przytłoczyła mnie cisza w pokoju, która nabrała realnych kształtów. Pokój wypełnił się błękitem świtającego nieba.

Odechciało mi się spać. Wyszłam z łóżka, otworzyłam dolne drzwiczki biurka i wyjęłam pudełko, do którego rzadko zaglądałam. W środku leżało stare broszurowe wydanie N.P., skoroszyt i ciężki zegarek marki Rolex — pamiątki po Shōjim.

Cztery lata temu popełnił samobójstwo, zażywając środki nasenne. Jego rzeczy stały się moimi ukrytymi skarbami. Myślałam o nich, na przykład, w południe w trakcie pracy na uniwersytecie. Gdy nagle z daleka słyszałam dźwięk syreny wozu strażackiego, pędzącego przez miasto, wtedy odruchowo martwiłam się o pamiątki po Shōjim.

Trzymałam je w ręce, upewniając się o ich istnieniu. W końcu schowałam wszystko na swoje miejsce i wskoczyłam do łóżka. Znów zasnęłam.

*

Do dziewiętnastego roku życia mieszkałam z mamą i siostrą.

Rodzice rozwiedli się, gdy miałam dziewięć lat, a siostra jedenaście. Ojciec miał kochankę.

Mama była tłumaczem i w związku z pracą dużo czasu spędzała poza domem, ale po rozwodzie ze względu na nas zaczęła pracować w domu. Tłumaczyła dosłownie wszystko, co jej się trafiło.

Było nam smutno bez ojca, miałyśmy jednak ciekawe życie. W ciągu jednego dnia wiele razy zamieniałyśmy się rolami. Gdy jedna z nas płakała, druga ją pocieszała; gdy jedna narzekała, druga dodawała otuchy; gdy jedna się przymilała, druga serdecznie tuliła ją w ramionach; gdy jedna się gniewała, druga naprawiała błędy. Przywykłyśmy do takiego życia.

Pewnego razu mama stwierdziła, że poświęca nam za mało czasu i dlatego zaczęła nas uczyć angielskiego. Co wieczór, po dziesiątej, rozkładałyśmy w kuchni na stole zeszyty i uczyłyśmy się przez godzinę — wymowy, podstawowych słów, prostych dialogów. Byłyśmy jeszcze dziećmi i wcale nas to nie bawiło, jednak z zapałem przystępowałyśmy do lekcji, aby tylko sprawić mamie przyjemność.

Dlatego, gdy teraz myślę o mamie, to nie jak o osobie pochylonej nad kuchennym blatem. Widzę ją, gdy uczy nas angielskiego… widzę z profilu jej nieumalowaną twarz w srebrnych okularach, jej białe palce z niezwykłą prędkością wertujące słownik. Ucząc nas, z cudowną determinacją wracała do początku swej drogi życiowej. Jeszcze raz przechodziła przez bardziej niż elementarne podstawy, jeszcze raz wyrzynała je w sercu.

Nie mieszkam już z mamą, ale zawsze, gdy się spotykamy, z radością wspominamy dawne czasy. To dzięki jej wspaniałym lekcjom pracuję na wydziale anglistyki, a siostra wyszła za mąż za Anglika. I za to mamę najbardziej kocham.

*

Tego ranka obudziłam się nagle. Ujrzałam czyste letnie niebo i słońce przeświecające przez szparę w zasłonach. Tak jak w moim śnie. We śnie płakałam. A teraz poczułam się, jakbym przyniosła do domu złoty pył z czystej rzeki snu.

Dlaczego płakałam? Spotkało mnie coś przykrego czy po prostu było mi smutno? Ale mimo wszystko nie mam zamiaru jeszcze wstawać, pomyślałam z roztargnieniem.

Przez uchylone okno powiał chłodny wiatr.

Przez cały dzień w pracy nie opuszczało mnie to uczucie, jakie mną zawładnęło w czasie snu.

— Dziwne — wyrywało mi się, gdy rozbiłam filiżankę, pomieszałam kopie i przy każdej podobnej wpadce.

Z pewnością coś było nie tak. Czułam się, jakby nastrój ze snu przeniknął do rzeczywistości. Zastanawiałam się, co to w ogóle był za sen. Dlatego omal nie zawyłam, gdy nie zdążyłam odebrać telefonu. Było to dziesiąte potknięcie tego ranka. Telefon odebrał profesor, patrząc na mnie ze zdumieniem.

— Słucham? — po czym zwrócił się do mnie. — Kanō, to do pani.

Z wymuszonym uśmiechem przekazał mi słuchawkę.

— Przepraszam — powiedziałam, podchodząc do telefonu. — Halo? — jak tylko się odezwałam, rozmówca się rozłączył. Odwróciłam się do profesora. — Czy ten ktoś się przedstawił? — zapytałam.

— Nie, tylko zapytał, czy jest pani Kanō. To była kobieta — powiedział profesor. — Kanō, zmęczona jest pani dzisiaj, niech sobie pani zrobi przerwę obiadową.

— Dobrze, ale jeszcze nie ma jedenastej. — Gdy to powiedziałam, wszyscy, których dziś w pracowni nawet nie zauważałam, również dodali, że to świetny pomysł. Niemal wyrzucili mnie z sali.

.

Rozmyślając nad tym, co się dzisiaj ze mną działo, przeszłam przez opustoszałe boisko i wyszłam za bramę uniwersytetu. Byłam nieprzytomna. Dopiero zaczynałam wracać do rzeczywistości i patrzeć jasno na świat. Może to był sen o przychodzeniu na świat?

Po drodze na wzgórze za uniwersytetem znajdowała się księgarnia. Postanowiłam coś w niej kupić do poczytania na dwugodzinną przerwę obiadową i pójść na wzgórze. I wtedy wpadłam na Otohiko. Widziałam go drugi raz w życiu. Akurat mijałam stary sklep, nieprzytomnie patrzyłam na witrynę, obserwując z zafascynowaniem jak błękit nieba miesza się z różem i srebrem kwiatów na wystawie. Pamiętam, że przed oczyma jeszcze tańczyły mi kolory. I nagle przede mną wyrósł człowiek, który schodził ze wzgórza.

— To ty! — wykrzyknęłam odruchowo. — Syn pana Takase.

— Słucham?

Spojrzał na mnie podejrzliwie. Naturalnie… Zmieszana przedstawiłam się.

— Spotkaliśmy się kiedyś na przyjęciu w wydawnictwie. Nazywam się Kazami Kanō.

Przyjrzał mi się dokładnie.

— A tak… byłaś razem z tłumaczem, Shōjim Todą.

— Dobrze pamiętasz — powiedziałam.

— Byliśmy tam jedynymi młodymi ludźmi — uśmiechnął się.

— Mieszkasz tutaj? — zapytałam.

— Tak, wprawdzie mój dom jest w Jokohamie, ale teraz pomieszkuję u siostry. Siostra mieszka na wzgórzu, robi studia podyplomowe z psychologii na tutejszym uniwersytecie.

— Tutaj?

— Właśnie.

— Co za zbieg okoliczności! Ja pracuję na wydziale literatury angloamerykańskiej.

— Ach, tak? Siostra była wtedy ze mną na przyjęciu. Nazywa się Saki.

— Na pewno nie raz się mijałyśmy.

— Masz czas? Napijemy się herbaty? — zapytał.

Miałam mnóstwo czasu.

— Jasne, chodźmy — powiedziałam.

Usiedliśmy naprzeciw siebie w pustej o tej porze kawiarni i zamówiliśmy kawę. Nie odnosiłam już wrażenia, że jest postacią z powieści. Dziwne. Całkowicie się zmienił. Miał na sobie białą koszulkę polo, a w wyrazistej twarzy królowało ciemne, bezkompromisowe spojrzenie. Za pierwszym razem tak nie wyglądał.

— Otohiko, całkiem się zmieniłeś.

— Naprawdę?

— Wyglądasz tak dojrzale. A przecież między nami są tylko dwa lata różnicy. Patrz, wszystko o tobie wiem.

— To znaczy, że ty masz teraz dwadzieścia dwa?

— Właśnie.

— Czyli wtedy byłaś jeszcze w liceum, prawda?

— Tak.

— To już pięć lat… Jeśli o mnie chodzi, wcale nie chciałem dojrzewać, może to dlatego, że byłem za granicą.

— Gdzie?

— W Bostonie. Wróciłem dopiero w kwietniu.

Był typem człowieka, który z desperacją zachowywał dumę w popychającym go, wypaczonym życiu; niewyraźnie, w charakterystyczny sposób zamykał się w sobie. Za pierwszym razem tego nie odczułam.

— Do tej pory cały czas mieszkałeś w Japonii?

— Tak, u dziadków w Jokohamie.

— Od śmierci ojca?

— Tak, wprawdzie ojciec nas opuścił, gdy byliśmy mali, jednak wciąż należeliśmy do rodziny. Dziadkowie czuli się samotni i dlatego zaprosili nas do siebie.

— Kiedy to było?

— Mieliśmy czternaście lat. Na wieść o śmierci ojca mama doznała szoku, a my udawaliśmy dorosłych i nakłanialiśmy ją do podróży. Gdy już trochę pojeździliśmy, zaczęliśmy rozważać, co dalej, czy nie wrócić do Japonii. Mama się wahała, ale udało nam się ją namówić. Twierdziliśmy wspaniałomyślnie, że u dziadków otworzy się przed mamą przyszłość… mieliśmy na myśli powtórne małżeństwo, bo wtedy, po śmierci ojca, mama się załamała, miała dosyć mieszkania tylko z dziećmi. Wykazaliśmy się odwagą, udając, że chcemy wyjechać, bo w rzeczywistości nie chcieliśmy opuszczać kraju, w którym się wychowaliśmy.

— Rozumiem cię, u mnie było podobnie. Rodzice się rozwiedli i w domu zostały trzy kobiety: mama, siostra i ja.

— Niezdrowo jest żyć z problemami.

— Właśnie, ciężko jest sobie uświadamiać nieobecność ojca.

— Wszyscy popadają w nerwice.

— Znam to — powiedziałam. — Ja na jakiś czas straciłam głos.

— Z powodu ojca? — zapytał z żywym zainteresowaniem.

— Tak to wyglądało. Bez wyraźnej przyczyny przestałam mówić i niespodziewanie zaczęłam na nowo.

— Tak, z całą pewnością w twoim małym ciele toczyła się ostra walka — powiedział.

Trzy miesiące po odejściu ojca straciłam głos, tak jakbym chciała wymusić, aby zestresowana mama zaopiekowała się mną.

Tamtego dnia napadało dużo śniegu. Po szkole zbyt długo bawiłam się na dworze, a wieczorem dostałam wysokiej gorączki. Nie poszłam do szkoły, kilka dni przeleżałam w łóżku. Bolało mnie całe ciało, a gardło miałam ściśnięte od opuchlizny.

Któregoś dnia, gdy leżałam osłabiona gorączką, usłyszałam strzępek rozmowy mamy z siostrą.

— …dlaczego tak myślisz? — powiedziała mama.

— Nie wiem, ale tak myślę — odparła siostra.

— Kazami nie wydaje żadnego głosu? — zapytała mama. Wypowiedziała to głośno, histerycznie.

— Tak, tak mi się wydaje — powiedziała spokojnie siostra.

Siostra była obdarzona wyjątkową intuicją, wiedziała, kto zadzwoni, jak zmieni się pogoda, potrafiła przewidzieć różne rzeczy. W takich sytuacjach była nad podziw zrównoważona, zachowywała się jak dorosła.

— Zabraniam mówić o tym przy Kazami — powiedziała mama trochę przerażona.

— Dobrze — zgodziła się siostra.

Nie mam głosu, czyżby?, pomyślałam dziwnie opanowana. Przy próbie wyduszenia dźwięku z wyschniętego gardła, nie wydobył się nawet najcichszy szept.

Zimny kompres ograniczał mi w połowie pole widzenia, jednak gdy wyciągnęłam szyję i spojrzałam przez okno, ujrzałam cudowny zachód słońca, różowe chmury tworzyły apetyczne stopnie, ciągnące się daleko na zachód. W tamtym momencie, owładnięta gorączką, nie byłam w stanie pojąć, co się stało…

…tata, który odszedł i gdzieś tam miał inną rodzinę…

…cowieczorne lekcje angielskiego…

…ogród przy szkole zasnuty na biało śniegiem…

…rozmywające się ostre światło latarni ulicznych, gdy wracałam w gorączce do domu.

Aaa… chodzi chyba o to, że wszystko wydarzyło się w jednym czasie, pomyślałam poważnie.

.

W rzeczywistości, gdy choroba minęła, nie odzyskałam głosu. I mama, i siostra zachowywały się niezwykle delikatnie. Ale po wizycie u specjalisty mama się załamała, ponieważ lekarz sugerował u mnie oczywiście neurozę na tle seksualnym.

Wszystkie straciłyśmy poczucie bezpieczeństwa, więc i ja wpadłam w panikę — przeraziłam się, że nie potrafię już kontrolować własnego organizmu. Jednak dzięki czułej i kochającej mamie stopniowo zaczęłam wracać do zdrowia, mimo iż na początku byłam zła i poirytowana brakiem głosu. W południe siedziałam w domu, przestałam chodzić do szkoły, na spacery wychodziłam wczesnym rankiem lub wieczorem.

Nie mogłam mówić, więc zaczęłam zapominać słowa. Po dwóch dniach milczenia wpadłam w nawyk wypowiadania się w myślach. Na przykład, odruchowo wołałam w myślach „boli!”, gdy siostra nadepnęła mi na nogę. A gdy w telewizji pokazywano znane mi miejsce, myślałam: „Aaa… to tam, ciekawe kiedy tam byłam ostatni raz?”, zupełnie tak, jakbym mówiła.

Z powodu niemoty zaszła we mnie dziwna zmiana. Potrafiłam dostrzec barwy ukryte w słowach. Gdy siostra dotykała mnie czule, jej postać spowijało jasne różowe światło. Wyraz twarzy i słowa mamy, gdy uczyła nas angielskiego, miały przyjemny złoty kolor, a gdy mama pochylała się nad kotem przy drodze i głaskała go, wokół rozprzestrzeniała się radość w kolorze jasnego złota.

Wydawać by się mogło, że w ten sposób żyłam pod presją poważnych ograniczeń, jakie niosły ze sobą słowa.

W tamtym czasie poważnie zainteresowałam się językiem jako narzędziem porozumiewania się. Byłam dzieckiem i na własnej skórze doświadczałam zaniku mowy — narzędzia, które zawierało w sobie wieczność i przemijanie.

Cała sprawa skończyła się równie nagle, jak się zaczęła. Tego dnia padał deszcz. Siedziałyśmy z siostrą, która wróciła już ze szkoły, przy piecyku kotatsui czekałyśmy na mamę. Leżałam i, nie mogąc zasnąć, z roztargnieniem obserwowałam siostrę, która czytała czasopismo. Siostra przewracała strony z regularnością spadających kropli. Przez szum deszczu docierał do nas dźwięk telewizora z sąsiedniego domu. W pokoju zrobiło się niemal gorąco, szyby w oknie zaparowały. Zatopiłam się w myślach.

Za chwilę wróci mama, jak zwykle trochę zmęczona, w każdej ręce przyniesie torbę z zakupami z supermarketu. Będzie zupa, która została ze śniadania, jakaś prosta potrawa, specjalnie przygotowana przez mamę sałatka, owoce. Cały dom wypełni się zapachem potraw, a gdy mama skończy je przygotowywać, siostra i ja nakryjemy do stołu. Po kolacji będziemy się uczyć angielskiego, obejrzymy telewizję, umyjemy się, a potem powiemy dobranoc i pójdziemy spać. A gdy będziemy zasypiać, z sąsiedniego pokoju dobiegnie nas odgłos kroków mamy… Przytulne szczęście. Ogromne poczucie bezpieczeństwa tworzone przez trzy osoby.