Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„To zachwycająca książka – jest w niej japońska prostota i precyzja, tajemnica, upalna miejskość Tokio i skomplikowane relacje bardzo młodych i bardzo fascynujących bohaterów. Jako tłumaczka jestem zachwycona tym, że Yosimoto napisała powieść o tłumaczach i o sztuce przekładu, wydobywając na światło dzienne wszystko to, co w tej sztuce niemożliwe, karkołomne i …magiczne. Nie da się do końca wyjaśnić, dlaczego N.P. porywa od pierwszej sekundy. Po prostu trzeba wejść w ten świat”.
Katarzyna Tubylewicz
Banana Yoshimoto (jap. 吉本 ばなな Yoshimoto Banana), właściwie Mahoko Yoshimoto (jap. 吉本 真秀子 Yoshimoto Mahoko, ur. 24 lipca 1964 roku) jest jedną z najbardziej znanych pisarek japońskich. Zadebiutowała w wieku 23 lat powieścią „Kuchnia”. Banana Yoshimoto w swoich książkach mówi o pustce, która gnieździ się w człowieku po stracie ukochanej osoby, o samotności i strachu, a jednocześnie o magii miłości i przyjaźni. Jej książki przetłumaczono i wydano w przeszło 20 krajach. N.P. – jedna z wcześniejszych powieści autorki – to historia o prawdziwej naturze miłości, o tabu jakim jest otaczana, o przyjaźni i przeznaczeniu. Równocześnie jest to „książka o książce”, o trudnym zawodzie tłumacza, o niebezpieczeństwach, jakie zawód ten wpisuje w życiorysy bohaterów, włącznie z cieniem zagadkowej śmierci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 139
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Banana Yoshimoto
N.P.
Przekład z języka japońskiego
Katarzyna Tran Trang
Od tłumaczki
W tekście zastosowano polską normę zapisu nazwisk, tj. imię przed nazwiskiem.
Nazwy japońskie — z wyjątkiem najpopularniejszych w naszym kraju i już spolszczonych, takich jak Tokio, Jokohama — zapisane są w międzynarodowej transkrypcji.
Główne zasady wymowy:
ch czytamy jak polskie ć
j czytamy jak polskie dź
sh czytamy jak polskie ś
w czytamy jak polskie ł
y czytamy jak polskie j
z czytamy jak polskie dz
Kreska nad samogłoską oznacza jej przedłużenie (wymawiamy jedną długą samogłoskę).
Przykłady wymowy:
Yoshimoto – jośimoto
Shōji – śioodźi
Kazami Kanō – kadzami kanoo
Minowa – minoła
Setagaya – setagaja
*
O pisarzu Sarao Takase wiedziałam dokładnie tyle:
Mieszkał w Stanach Zjednoczonych, a pisał w lepszych chwilach swego ponurego życia.
W wieku 48 lat popełnił samobójstwo.
Z żoną, z którą się rozwiódł, miał dwoje dzieci.
Jego książka przez chwilę była w Stanach hitem. Nosiła tytuł N.P.
Być może brakowało pisarzowi cierpliwości, gdyż jego dzieło składało się z wyjątkowo krótkich historii pisanych prozą. Zawierało 97 opowiadań.
Opowiedział mi o nim kiedyś Shōji, mój chłopak. Tłumaczył niepublikowane Opowiadanie 98, które sam odnalazł.
Tego roku znalazłam się w samym środku Opowiadania 100. Muszę o tym opowiedzieć. Wciąż czuję się tak, jakby niebo upalnego lata chciało mnie pochłonąć. To, co opowiem, wydarzyło się w naprawdę krótkim czasie.
*
Dzieci Sarao Takase spotkałam jeden raz, ponad pięć lat temu, gdy chodziłam jeszcze do liceum.
Shōji zabrał mnie na przyjęcie w wydawnictwie. W sali na wielkim, szerokim stole ułożono różnokolorowe potrawy w srebrnych naczyniach; tłum wesoło gawędzących gości oświetlały małe żyrandole w kształcie katlei.
Na przyjęciu brakowało młodzieży, więc nawet się ucieszyłam na widok dwójki rodzeństwa.
Gdy Shōji pogrążył się z kimś w rozmowie, znalazłam miejsce, z którego mogłam lepiej ich obserwować. Ogarnęło mnie dziwne uczucie — jakby tych dwoje już wiele razy odwiedziło mnie we śnie. Jednak szybko wróciłam do rzeczywistości i stwierdziłam, że każdy, kto na nich patrzy, musi odnosić podobne wrażenie. Ta para wywoływała w patrzących uczucie nostalgii.
Gdy gapiłam się na nich, Shōji zagadnął mnie:
— Oto żywa pamiątka po Takase.
— Obydwoje? — zapytałam.
— Są bliźniętami, zdaje się, dwujajowymi.
— Chyba mi mówiłeś.
— Przedstawić cię?
— Ale powiedz, że mam dwadzieścia lat. Wstydzę się! — roześmiałam się.
— Zgoda, chodźmy! Przedstawię cię. — Shōji również się roześmiał.
— Dobrze, ale jeszcze przez chwilę na nich popatrzę.
Oglądanie ich z tej odległości było najbardziej interesujące. W trakcie rozmowy nie mogłabym ich już tak swobodnie obserwować.
Wiedziałam, że są dziećmi Sarao Takase z małżeństwa zawartego we wczesnej młodości. Mieli mniej więcej tyle lat co ja. Ojciec opuścił ich, gdy byli mali. Po śmierci Takase, wraz z matką, przenieśli się do jego rodziny w Japonii.
Ciekawie tak ich obserwować, pomyślałam.
Obydwoje byli wysocy i mieli brązowe włosy. Dziewczyna kruchej budowy, o pięknej cerze. Miała na nogach czarne buty na wysokim obcasie mocno opinające łydki, a znad rozdekoltowanej sukienki spoglądała niewinna buzia. Była niesamowicie, olśniewająco seksowna. Chłopak miał miłą twarz i wyglądał zdrowo, ale patrzył nieco chmurnie… W jego spojrzeniu błyskało pewne szaleństwo, wyczuwało się w nim dziedziczny rys po ojcu.
Obydwoje wciąż się uśmiechali. Cały czas rozmawiali, promiennie się uśmiechając.
Pamiętam, że gdy ich obserwowałam, udzielił mi się ich nastrój.
Kiedyś spacerowałam w ogrodzie botanicznym w pobliżu domu. Na trawniku odpoczywała matka z dzieckiem. W ogrodzie prawie nikogo nie było, a trawnik oświetlały złote promienie wieczornego słońca. Na rozścielonym białym ręczniku młoda matka ułożyła do snu ledwie półroczne malutkie dziecko. Nie pieściła go ani się nie uśmiechała do niego; po prostu uważnie mu się przyglądała. Od czasu do czasu spoglądała w niebo, jakby sobie o czymś przypominając. I matce, i dziecku jednakowo powiewały włosy na wietrze; przeświecało przez nie słońce. W jego promieniach wyglądali jak zatrzymani na obrazie Wyetha.
W tym wieczornym, statycznym obrazie połączyły się szczęście i melancholia. Bóg ogarnął spojrzeniem matkę i dziecko.
Podobną aurą promieniowało rodzeństwo Takase — melancholią słonecznego wieczoru. Młodość, radość odsunęły się na drugi plan, w ich żyłach płynął talent.
— Tłumaczysz teraz książkę Sarao Takase? — zapytałam Shōjiego.
— Tak — odparł tryumfalnie Shōji i spojrzał na mnie.
— Jaki jest jej tytuł? Zdaje się, że to jakieś inicjały?
— N.P.
— Co to jest N.P.?
— To skrót od North Point.
— Co to znaczy?
— To tytuł starej piosenki.
— Jakiej piosenki?
— Strasznie smutnej — powiedział Shōji.
*
Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie ze snu.
— Halo? — Wysunęłam rękę z łóżka i chwyciłam słuchawkę.
— Kazami? To ja. Jak się masz? — Usłyszałam niski głos mojej siostry. Charakterystyczne trzaski przerywające dźwięk rozbudziły mnie. Oznaczały połączenie międzynarodowe.
— Czy coś się stało?
W pokoju było ciemno i cicho jak w grobie, zegarek wskazywał piątą rano. Przez szparę między zasłonami dojrzałam ciężkie, ołowiane, świtające niebo. Wciąż pada, pomyślałam z roztargnieniem.
— Nic, po prostu dzwonię — odparła siostra.
— Wciąż zapominasz o różnicy czasu, tutaj jest piąta rano — powiedziałam.
— Sorry, sorry — roześmiała się siostra. Po ślubie z obcokrajowcem zamieszkała w Londynie.
— A u ciebie która godzina?
— Ósma wieczorem.
Zawsze popadam w dziwny nastrój na myśl o różnicy czasu. Doceniam linię telefoniczną, która nas z takim trudem łączy.
— Jakieś zmiany? — zapytałam.
— Prawdę mówiąc, śniłaś mi się — powiedziała siostra. — Śniło mi się, że byłaś blisko domu. Szłaś pod ramię z dużo starszym od siebie mężczyzną.
— Blisko, to znaczy w Londynie?
— Tak. W pobliżu kościoła za domem.
— Jak się spełni, to świetnie! — ucieszyłam się. Sny siostry od dawna często się sprawdzały.
— Ale obydwoje byliście smutni. Nie słyszałam, o czym mówicie. Mężczyzna był wysoki i wyglądał na nerwowego. Miał na sobie biały sweter. Nie wiem, dlaczego ty byłaś ubrana w szkolny mundurek. Wiesz, ta scena wyglądała trochę podejrzanie.
— Wszystko w porządku — mówiąc to, zadrżałam. Bez cienia wątpliwości we śnie siostry spacerowałam z Shōjim.
Ale siostra nie znała Shōjiego.
— No cóż, straciłam intuicję.
— Może to i lepiej… — W głowie miałam burzę myśli. Czy to jakiś omen? Ostatnio Shōji wciąż zwraca na siebie moją uwagę. Zresztą nie tylko myślę o nim, ale widzę go wszędzie: w zachmurzonym niebie, w mokrym czarnym asfalcie, w szybach wystaw sklepowych. A przecież już o nim zapomniałam. — A co u twojego męża?
— W porządku. Zimą przyjeżdżamy do Japonii. Spotykasz się z mamą?
— Aha, od czasu do czasu. Tęskni za tobą.
— Pozdrów ją ode mnie. Przepraszam, że cię obudziłam. Zadzwonię jeszcze.
— Wcześniej oblicz sobie różnicę czasu.
— Jasne. Ale trzymaj się z daleka od nieszczęśliwych i nielegalnych związków miłosnych, dobrze? — roześmiała się siostra.
— Dobrze, dobrze — powiedziałam i rozłączyłam się.
Gdy odłożyłam słuchawkę, przytłoczyła mnie cisza w pokoju, która nabrała realnych kształtów. Pokój wypełnił się błękitem świtającego nieba.
Odechciało mi się spać. Wyszłam z łóżka, otworzyłam dolne drzwiczki biurka i wyjęłam pudełko, do którego rzadko zaglądałam. W środku leżało stare broszurowe wydanie N.P., skoroszyt i ciężki zegarek marki Rolex — pamiątki po Shōjim.
Cztery lata temu popełnił samobójstwo, zażywając środki nasenne. Jego rzeczy stały się moimi ukrytymi skarbami. Myślałam o nich, na przykład, w południe w trakcie pracy na uniwersytecie. Gdy nagle z daleka słyszałam dźwięk syreny wozu strażackiego, pędzącego przez miasto, wtedy odruchowo martwiłam się o pamiątki po Shōjim.
Trzymałam je w ręce, upewniając się o ich istnieniu. W końcu schowałam wszystko na swoje miejsce i wskoczyłam do łóżka. Znów zasnęłam.
*
Do dziewiętnastego roku życia mieszkałam z mamą i siostrą.
Rodzice rozwiedli się, gdy miałam dziewięć lat, a siostra jedenaście. Ojciec miał kochankę.
Mama była tłumaczem i w związku z pracą dużo czasu spędzała poza domem, ale po rozwodzie ze względu na nas zaczęła pracować w domu. Tłumaczyła dosłownie wszystko, co jej się trafiło.
Było nam smutno bez ojca, miałyśmy jednak ciekawe życie. W ciągu jednego dnia wiele razy zamieniałyśmy się rolami. Gdy jedna z nas płakała, druga ją pocieszała; gdy jedna narzekała, druga dodawała otuchy; gdy jedna się przymilała, druga serdecznie tuliła ją w ramionach; gdy jedna się gniewała, druga naprawiała błędy. Przywykłyśmy do takiego życia.
Pewnego razu mama stwierdziła, że poświęca nam za mało czasu i dlatego zaczęła nas uczyć angielskiego. Co wieczór, po dziesiątej, rozkładałyśmy w kuchni na stole zeszyty i uczyłyśmy się przez godzinę — wymowy, podstawowych słów, prostych dialogów. Byłyśmy jeszcze dziećmi i wcale nas to nie bawiło, jednak z zapałem przystępowałyśmy do lekcji, aby tylko sprawić mamie przyjemność.
Dlatego, gdy teraz myślę o mamie, to nie jak o osobie pochylonej nad kuchennym blatem. Widzę ją, gdy uczy nas angielskiego… widzę z profilu jej nieumalowaną twarz w srebrnych okularach, jej białe palce z niezwykłą prędkością wertujące słownik. Ucząc nas, z cudowną determinacją wracała do początku swej drogi życiowej. Jeszcze raz przechodziła przez bardziej niż elementarne podstawy, jeszcze raz wyrzynała je w sercu.
Nie mieszkam już z mamą, ale zawsze, gdy się spotykamy, z radością wspominamy dawne czasy. To dzięki jej wspaniałym lekcjom pracuję na wydziale anglistyki, a siostra wyszła za mąż za Anglika. I za to mamę najbardziej kocham.
*
Tego ranka obudziłam się nagle. Ujrzałam czyste letnie niebo i słońce przeświecające przez szparę w zasłonach. Tak jak w moim śnie. We śnie płakałam. A teraz poczułam się, jakbym przyniosła do domu złoty pył z czystej rzeki snu.
Dlaczego płakałam? Spotkało mnie coś przykrego czy po prostu było mi smutno? Ale mimo wszystko nie mam zamiaru jeszcze wstawać, pomyślałam z roztargnieniem.
Przez uchylone okno powiał chłodny wiatr.
Przez cały dzień w pracy nie opuszczało mnie to uczucie, jakie mną zawładnęło w czasie snu.
— Dziwne — wyrywało mi się, gdy rozbiłam filiżankę, pomieszałam kopie i przy każdej podobnej wpadce.
Z pewnością coś było nie tak. Czułam się, jakby nastrój ze snu przeniknął do rzeczywistości. Zastanawiałam się, co to w ogóle był za sen. Dlatego omal nie zawyłam, gdy nie zdążyłam odebrać telefonu. Było to dziesiąte potknięcie tego ranka. Telefon odebrał profesor, patrząc na mnie ze zdumieniem.
— Słucham? — po czym zwrócił się do mnie. — Kanō, to do pani.
Z wymuszonym uśmiechem przekazał mi słuchawkę.
— Przepraszam — powiedziałam, podchodząc do telefonu. — Halo? — jak tylko się odezwałam, rozmówca się rozłączył. Odwróciłam się do profesora. — Czy ten ktoś się przedstawił? — zapytałam.
— Nie, tylko zapytał, czy jest pani Kanō. To była kobieta — powiedział profesor. — Kanō, zmęczona jest pani dzisiaj, niech sobie pani zrobi przerwę obiadową.
— Dobrze, ale jeszcze nie ma jedenastej. — Gdy to powiedziałam, wszyscy, których dziś w pracowni nawet nie zauważałam, również dodali, że to świetny pomysł. Niemal wyrzucili mnie z sali.
.
Rozmyślając nad tym, co się dzisiaj ze mną działo, przeszłam przez opustoszałe boisko i wyszłam za bramę uniwersytetu. Byłam nieprzytomna. Dopiero zaczynałam wracać do rzeczywistości i patrzeć jasno na świat. Może to był sen o przychodzeniu na świat?
Po drodze na wzgórze za uniwersytetem znajdowała się księgarnia. Postanowiłam coś w niej kupić do poczytania na dwugodzinną przerwę obiadową i pójść na wzgórze. I wtedy wpadłam na Otohiko. Widziałam go drugi raz w życiu. Akurat mijałam stary sklep, nieprzytomnie patrzyłam na witrynę, obserwując z zafascynowaniem jak błękit nieba miesza się z różem i srebrem kwiatów na wystawie. Pamiętam, że przed oczyma jeszcze tańczyły mi kolory. I nagle przede mną wyrósł człowiek, który schodził ze wzgórza.
— To ty! — wykrzyknęłam odruchowo. — Syn pana Takase.
— Słucham?
Spojrzał na mnie podejrzliwie. Naturalnie… Zmieszana przedstawiłam się.
— Spotkaliśmy się kiedyś na przyjęciu w wydawnictwie. Nazywam się Kazami Kanō.
Przyjrzał mi się dokładnie.
— A tak… byłaś razem z tłumaczem, Shōjim Todą.
— Dobrze pamiętasz — powiedziałam.
— Byliśmy tam jedynymi młodymi ludźmi — uśmiechnął się.
— Mieszkasz tutaj? — zapytałam.
— Tak, wprawdzie mój dom jest w Jokohamie, ale teraz pomieszkuję u siostry. Siostra mieszka na wzgórzu, robi studia podyplomowe z psychologii na tutejszym uniwersytecie.
— Tutaj?
— Właśnie.
— Co za zbieg okoliczności! Ja pracuję na wydziale literatury angloamerykańskiej.
— Ach, tak? Siostra była wtedy ze mną na przyjęciu. Nazywa się Saki.
— Na pewno nie raz się mijałyśmy.
— Masz czas? Napijemy się herbaty? — zapytał.
Miałam mnóstwo czasu.
— Jasne, chodźmy — powiedziałam.
Usiedliśmy naprzeciw siebie w pustej o tej porze kawiarni i zamówiliśmy kawę. Nie odnosiłam już wrażenia, że jest postacią z powieści. Dziwne. Całkowicie się zmienił. Miał na sobie białą koszulkę polo, a w wyrazistej twarzy królowało ciemne, bezkompromisowe spojrzenie. Za pierwszym razem tak nie wyglądał.
— Otohiko, całkiem się zmieniłeś.
— Naprawdę?
— Wyglądasz tak dojrzale. A przecież między nami są tylko dwa lata różnicy. Patrz, wszystko o tobie wiem.
— To znaczy, że ty masz teraz dwadzieścia dwa?
— Właśnie.
— Czyli wtedy byłaś jeszcze w liceum, prawda?
— Tak.
— To już pięć lat… Jeśli o mnie chodzi, wcale nie chciałem dojrzewać, może to dlatego, że byłem za granicą.
— Gdzie?
— W Bostonie. Wróciłem dopiero w kwietniu.
Był typem człowieka, który z desperacją zachowywał dumę w popychającym go, wypaczonym życiu; niewyraźnie, w charakterystyczny sposób zamykał się w sobie. Za pierwszym razem tego nie odczułam.
— Do tej pory cały czas mieszkałeś w Japonii?
— Tak, u dziadków w Jokohamie.
— Od śmierci ojca?
— Tak, wprawdzie ojciec nas opuścił, gdy byliśmy mali, jednak wciąż należeliśmy do rodziny. Dziadkowie czuli się samotni i dlatego zaprosili nas do siebie.
— Kiedy to było?
— Mieliśmy czternaście lat. Na wieść o śmierci ojca mama doznała szoku, a my udawaliśmy dorosłych i nakłanialiśmy ją do podróży. Gdy już trochę pojeździliśmy, zaczęliśmy rozważać, co dalej, czy nie wrócić do Japonii. Mama się wahała, ale udało nam się ją namówić. Twierdziliśmy wspaniałomyślnie, że u dziadków otworzy się przed mamą przyszłość… mieliśmy na myśli powtórne małżeństwo, bo wtedy, po śmierci ojca, mama się załamała, miała dosyć mieszkania tylko z dziećmi. Wykazaliśmy się odwagą, udając, że chcemy wyjechać, bo w rzeczywistości nie chcieliśmy opuszczać kraju, w którym się wychowaliśmy.
— Rozumiem cię, u mnie było podobnie. Rodzice się rozwiedli i w domu zostały trzy kobiety: mama, siostra i ja.
— Niezdrowo jest żyć z problemami.
— Właśnie, ciężko jest sobie uświadamiać nieobecność ojca.
— Wszyscy popadają w nerwice.
— Znam to — powiedziałam. — Ja na jakiś czas straciłam głos.
— Z powodu ojca? — zapytał z żywym zainteresowaniem.
— Tak to wyglądało. Bez wyraźnej przyczyny przestałam mówić i niespodziewanie zaczęłam na nowo.
— Tak, z całą pewnością w twoim małym ciele toczyła się ostra walka — powiedział.
Trzy miesiące po odejściu ojca straciłam głos, tak jakbym chciała wymusić, aby zestresowana mama zaopiekowała się mną.
Tamtego dnia napadało dużo śniegu. Po szkole zbyt długo bawiłam się na dworze, a wieczorem dostałam wysokiej gorączki. Nie poszłam do szkoły, kilka dni przeleżałam w łóżku. Bolało mnie całe ciało, a gardło miałam ściśnięte od opuchlizny.
Któregoś dnia, gdy leżałam osłabiona gorączką, usłyszałam strzępek rozmowy mamy z siostrą.
— …dlaczego tak myślisz? — powiedziała mama.
— Nie wiem, ale tak myślę — odparła siostra.
— Kazami nie wydaje żadnego głosu? — zapytała mama. Wypowiedziała to głośno, histerycznie.
— Tak, tak mi się wydaje — powiedziała spokojnie siostra.
Siostra była obdarzona wyjątkową intuicją, wiedziała, kto zadzwoni, jak zmieni się pogoda, potrafiła przewidzieć różne rzeczy. W takich sytuacjach była nad podziw zrównoważona, zachowywała się jak dorosła.
— Zabraniam mówić o tym przy Kazami — powiedziała mama trochę przerażona.
— Dobrze — zgodziła się siostra.
Nie mam głosu, czyżby?, pomyślałam dziwnie opanowana. Przy próbie wyduszenia dźwięku z wyschniętego gardła, nie wydobył się nawet najcichszy szept.
Zimny kompres ograniczał mi w połowie pole widzenia, jednak gdy wyciągnęłam szyję i spojrzałam przez okno, ujrzałam cudowny zachód słońca, różowe chmury tworzyły apetyczne stopnie, ciągnące się daleko na zachód. W tamtym momencie, owładnięta gorączką, nie byłam w stanie pojąć, co się stało…
…tata, który odszedł i gdzieś tam miał inną rodzinę…
…cowieczorne lekcje angielskiego…
…ogród przy szkole zasnuty na biało śniegiem…
…rozmywające się ostre światło latarni ulicznych, gdy wracałam w gorączce do domu.
Aaa… chodzi chyba o to, że wszystko wydarzyło się w jednym czasie, pomyślałam poważnie.
.
W rzeczywistości, gdy choroba minęła, nie odzyskałam głosu. I mama, i siostra zachowywały się niezwykle delikatnie. Ale po wizycie u specjalisty mama się załamała, ponieważ lekarz sugerował u mnie oczywiście neurozę na tle seksualnym.
Wszystkie straciłyśmy poczucie bezpieczeństwa, więc i ja wpadłam w panikę — przeraziłam się, że nie potrafię już kontrolować własnego organizmu. Jednak dzięki czułej i kochającej mamie stopniowo zaczęłam wracać do zdrowia, mimo iż na początku byłam zła i poirytowana brakiem głosu. W południe siedziałam w domu, przestałam chodzić do szkoły, na spacery wychodziłam wczesnym rankiem lub wieczorem.
Nie mogłam mówić, więc zaczęłam zapominać słowa. Po dwóch dniach milczenia wpadłam w nawyk wypowiadania się w myślach. Na przykład, odruchowo wołałam w myślach „boli!”, gdy siostra nadepnęła mi na nogę. A gdy w telewizji pokazywano znane mi miejsce, myślałam: „Aaa… to tam, ciekawe kiedy tam byłam ostatni raz?”, zupełnie tak, jakbym mówiła.
Z powodu niemoty zaszła we mnie dziwna zmiana. Potrafiłam dostrzec barwy ukryte w słowach. Gdy siostra dotykała mnie czule, jej postać spowijało jasne różowe światło. Wyraz twarzy i słowa mamy, gdy uczyła nas angielskiego, miały przyjemny złoty kolor, a gdy mama pochylała się nad kotem przy drodze i głaskała go, wokół rozprzestrzeniała się radość w kolorze jasnego złota.
Wydawać by się mogło, że w ten sposób żyłam pod presją poważnych ograniczeń, jakie niosły ze sobą słowa.
W tamtym czasie poważnie zainteresowałam się językiem jako narzędziem porozumiewania się. Byłam dzieckiem i na własnej skórze doświadczałam zaniku mowy — narzędzia, które zawierało w sobie wieczność i przemijanie.
Cała sprawa skończyła się równie nagle, jak się zaczęła. Tego dnia padał deszcz. Siedziałyśmy z siostrą, która wróciła już ze szkoły, przy piecyku kotatsui czekałyśmy na mamę. Leżałam i, nie mogąc zasnąć, z roztargnieniem obserwowałam siostrę, która czytała czasopismo. Siostra przewracała strony z regularnością spadających kropli. Przez szum deszczu docierał do nas dźwięk telewizora z sąsiedniego domu. W pokoju zrobiło się niemal gorąco, szyby w oknie zaparowały. Zatopiłam się w myślach.
Za chwilę wróci mama, jak zwykle trochę zmęczona, w każdej ręce przyniesie torbę z zakupami z supermarketu. Będzie zupa, która została ze śniadania, jakaś prosta potrawa, specjalnie przygotowana przez mamę sałatka, owoce. Cały dom wypełni się zapachem potraw, a gdy mama skończy je przygotowywać, siostra i ja nakryjemy do stołu. Po kolacji będziemy się uczyć angielskiego, obejrzymy telewizję, umyjemy się, a potem powiemy dobranoc i pójdziemy spać. A gdy będziemy zasypiać, z sąsiedniego pokoju dobiegnie nas odgłos kroków mamy… Przytulne szczęście. Ogromne poczucie bezpieczeństwa tworzone przez trzy osoby.