Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
W prehistorycznym kamiennym kręgu na Kaszubach zostają znalezione okrutnie okaleczone zwłoki młodego chłopca. Okoliczności wskazują na zabójstwo rytualne. Jednak gdy para dziennikarzy śledczych z działu historycznego trójmiejskiej gazety – Nina Kiryłło i Eryk Morski – docierają na miejsce, okazuje się, że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana, a korzenie tej zbrodni wcale nie sięgają starożytności…
Reporterzy wynajmują domek letniskowy na wsi i próbują poznać lokalne środowisko. Niestety, nie zdają sobie sprawy z tego, że naruszyli ukryte miejscowe„gniazdo żmij”. Wkrótce sami znajdą się w tarapatach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 232
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 5 godz. 20 min
Lektor: Małgorzata Gołota
Tak jestem smętny jak kurhan na stepie
a tak samotny, jak wicher na morzu
a tak zbłąkany, jak liść na rozdrożu
a tak zwinięty, jak połoz w czerepie.
Straszą mnie widma i tajemne zbrodnie,
śpiewają rajów skrzydlate Ahury
gdybym rozedrzeć mógł na sercu chmury,
rzucałbym gwiazdy sercem bezpodobnie!
Gdybym ja nie był druid skamieniały,
bóg bez wieczności i król bez korony
gdybym ja nie był ptak morski szalony
gdybym ja nie był od męki sczerniały,
gdybym ja nie był jak śpiew na mogile
powiódłbym – na Termopile!
Tadeusz Miciński, Tak jestem smętny…
Osoby, wydarzenia i niektóre miejsca występujące w tej książce są fikcją literacką i nie mają bezpośrednich odniesień do rzeczywistości.
Noc nigdy nie jest głucha. Ani cicha. Przeciwnie. Noc słucha w skupieniu i wchłania setki, tysiące najróżniejszych głosów. I sama mówi, a raczej szepcze, szeleści, oddycha. Niewielu zna i rozumie tę mowę…
Niektórzy jej nawet nie słyszą.
Podobnie było i tej nocy. W lesie tylko z pozoru uśpionym wciąż toczyło się życie. Korony drzew szumiały, poruszane wiatrem znad pobliskiego jeziora, skrzypiały stare konary, szeleściły zwiędłe liście. Pod nimi i nad nimi uwijały się robaki i owady, miliony istnień, pomiędzy nimi przemykały leśne zwierzęta, których czujne oczy połyskiwały w ciemnościach jak ogniki. Czasem odezwał się nocny ptak. A może leśny duch? A może demon?
Panował spokój, może niepokój, trudno stwierdzić, gdyż granica pomiędzy nimi jest cienka. Był to stan naturalny dla tego miejsca i tej pory. Nagle jego ciszę, a może nie ciszę, zakłóciły dźwięki zupełnie niezwiązane z lasem, pochodzące z innego świata. Ze świata ludzi. A może nie ludzi? Może potworów? A może to jedno i to samo?
Ciemność przeszyły światła, przy których oczy dzikich stworzeń gasły. Zamigotały płomyki poruszane ledwie wyczuwalnym ruchem powietrza. Od strony drogi pojawił się milczący pochód spowitych w czerń, zamaskowanych postaci – ich ciężkie kroki miażdżyły liście, mech i kępki trawy. Ludzie ci na ramionach dźwigali jakiś ciężar: podłużny kształt, który odcinał się od nich bielą.
Kiedy dotarli do polany w głębi lasu, zatrzymali się i złożyli go na ziemi. Rozległ się cichy jęk, a może westchnienie. Świetlne ogniki wydobyły z ciemności masywny, porośnięty trawą kopiec, wokół niego mniejsze kopczyki, a także potężne, jakby trójkątne głazy, ustawione w wyraźny kształt kręgów.
Postacie ponownie podniosły przyniesiony balast, ułożyły go u stóp kopca na powalonym, płaskim kamieniu i utworzyły wokół niego krąg. Rozległ się szmer przypominający mamrotanie, cichy monotonny zaśpiew, a może modlitwę. Lub rozmowę. Nie można mieć pewności, gdy mglista noc tłumi dźwięki.
Błysnęło srebrne ostrze.
Powietrze przeszył przeciągły jęk, przechodzący w krzyk, który został szybko zduszony…
Ostre promienie brutalnie wyrwały Ninę ze snu, drażniąc jej powieki. Z początku – w samoobronie – zacisnęła je, lecz słońce nie ustępowało, atakując mózg, aż w końcu otworzyła oczy. Światło wpadało przez niezasłonięte okna. Jeszcze nie do końca rozbudzona, pomacała ręką poduszkę obok: była jeszcze ciepła. Kiryłło usiadła na łóżku. Ogarnęła wzrokiem rozgrzebaną kołdrę i zaczęła nasłuchiwać. Z głębi mieszkania doleciało do niej wesolutkie pogwizdywanie. Zapewne z łazienki albo kuchni. Znak, że Eryk już wstał, radosny jak skowronek. Niechętnie wyplątała się z pościeli, wsunęła bose stopy w klapki i narzuciła na siebie mechaty szlafrok.
Eryk był w kuchni. Ubrany w dżinsy i koszulkę, krzątał się wokół ekspresu do kawy.
– Strasznie fałszujesz, misiu – skrytykowała, stając w drzwiach.
– O, cześć, kochanie! – Odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem. – Ciebie też miło widzieć o poranku. Leć pod prysznic, zaraz będzie kawa. Co byś zjadła na śniadanie? Jajecznicę? – Wcisnął guzik ekspresu, a do Niny dotarł ożywczy zapach kawy. Zawsze twierdziła, że kawa lepiej pachnie, niż smakuje.
– Dla mnie tylko owsianka. Bez mleka.
– A idź! Co to za jedzenie? Zrobię ci jeszcze grzankę z dżemem pomarańczowym…
– Nie wiem, czy dam radę. Rano nie chce mi się jeść.
– To najwyżej zjem za ciebie – odparł beztrosko, zabierając się z energią do przyrządzania śniadania.
Już w drodze do łazienki Nina mimowolnie się uśmiechnęła. Przejrzała się w lustrze, wzdychając. Trudno jej było wykrzesać z siebie energię od razu po wstaniu, musiała jednak przyznać, że obecność tego konkretnego faceta w jej domu działa na nią ożywczo. A już na pewno poprawia nastrój. Od paru miesięcy mieszkali razem i nie narzekali. Lubiła z nim przebywać, gadać, milczeć. Seks z Erykiem był czuły i ożywczy, każda noc była dla nich obojga przygodą.
„Odmłodniałam”, pomyślała.
No cóż, poniekąd musiała: był od niej sporo młodszy.
Weszła pod prysznic, choć wcześniej zwykle poprzestawała na myciu przy umywalce, a włosy traktowała suchym szamponem. Potem ubrała się w swój strój „roboczy” – czyli wygodną flanelową koszulę i bojówki – wyszczotkowała włosy, na koniec zrobiła lekki makijaż.
Kiedy w końcu wróciła do kuchni, poczuła się głodna: w ten sposób podziałał na nią kuszący aromat przypiekanego w tosterze pieczywa i parującej w kubkach kawy. Eryk czekał na nią przy kuchennym stole z nosem w laptopie.
– Poranna dawka informacji? – zażartowała, zajmując miejsce naprzeciw niego i pociągając pierwszy łyk kawy, zanim zanurzyła widelec w owsiance przyozdobionej cynamonem i kryształkami brązowego cukru.
– No wiesz, trzeba wiedzieć, co w trawie piszczy. – Odsunął od siebie laptop i sięgnął po grzankę. – Może trafi nam się jakaś sensacyjka, odzyskany obiekt muzealny lub coś w tym stylu… – Rozmarzył się. – Szczerze mówiąc, mam już po dziurki w nosie przedwojennych gdańskich kasiarzy i złodziei kieszonkowych.
– Rozumiem cię. Nudy na pudy. – Skinęła głową. – Ale przecież niedawno pisaliśmy o cudem odnalezionym obrazie Bruegla. Nie sądzisz chyba, że codziennie odzyskuje się cenne dzieła sztuki?
– No weź, a przecież mogliby! – Morski parsknął śmiechem. – Tymczasem co mamy zaplanowane na dziś?
– Paserów z Wolnego Miasta Gdańska. – Wzruszyła ramionami z drwiącym uśmieszkiem, po czym wzięła grzankę z dżemem. – Lepiej się pospieszmy, bo w redakcji czeka na efekty wkurwiona Marzanna. Znowu się spóźnimy.
Marzanna Kowalska była ich szefową, a prywatnie od wielu lat przyjaciółką Niny. Wciąż marudziła, że wpędzą ją do grobu.
– Zwłaszcza jeśli będziemy tam jechać twoim rzęchem – dodał z przekąsem, dolewając sobie kawy.
– Dziś możemy pojechać twoim. – Wstawiła do zlewu oba talerze i odkręciła kran, lecz Morski wyjął jej naczynie z rąk.
– Idź się szykuj. Sam umyję, zanim coś stłuczesz…
Wpadli do redakcji minutę przed czasem, a mimo to powitały ich tajemnicze miny i znaczące spojrzenia. Siedząca w głębi pomieszczenia młoda dziennikarka z włosami w kolorze intensywnego różu pomachała im i od razu gestem wskazała przeszklony gabinet naczelnej, a raczej wicenaczelnej, jako że oficjalny naczelny siedział w stolicy. To właśnie on im naraił Morskiego.
– O co chodzi? – mruknęła Kiryłło do Eryka. – Przecież nie spóźniliśmy się nawet o ułamek sekundy! Ej, ty! – zwróciła się do redaktora w okularach, siedzącego najbliżej i udającego, że bez reszty pochłania go ekran komputera. – Nie wiesz przypadkiem, o co chodzi Kowalskiej? Po cholerę nas wzywa, bo rozumiem, że wzywa?
Chłopak wzruszył ramionami, z ociąganiem odrywając spłoszony wzrok od laptopa.
– Nie mam pojęcia – odparł.
– Przecież ty zawsze wszystko wiesz! – zakpiła Nina.
– Nie przesadzaj. – Zaczerwienił się aż po czubki uszu. – Po prostu siedzę blisko, więc czasem udaje mi się coś więcej usłyszeć. Z tego, co zaobserwowałem, szefowa nie jest zła, raczej… – Zawahał się.
– Co raczej?
– No, podekscytowana – dodał, po czym wrócił do pracy.
– Słyszałeś? – Kiryłło ponownie zwróciła się do Morskiego. – Coś mi się widzi, że szykuje dla nas nowy temat.
– Skąd wiesz?
– Znam ją. Wiem, co ją ekscytuje. To maniaczka, podniecają ją wszelkiego rodzaju sensacje podbijające liczbę czytelników. Chodźmy. – Pociągnęła go za rękaw w stronę gabinetu szefowej.
Nina się nie myliła. Marzanna przywitała ich z wyraźną ulgą, wskazała krzesła i od razu przeszła do rzeczy:
– Kochani, na szybko, bo nie mam czasu. Rzucajcie w diabły to, co teraz robicie, mam dla was coś ciekawszego. Na pewno czytaliście już o tym w sieci. W jednej takiej wiosze pod Gdańskiem, gdzie są te… no… starożytne cmentarzyska, jakaś sekta złożyła ofiarę z ludzi, znaczy się, z człowieka. Z jednego, przynajmniej na razie. Sataniści zapewne…
– Zaraz, zaraz, czekaj! – Nina weszła jej w słowo. – Jakie znowu cmentarzyska? Starożytne? Upadłaś na głowę?
– Zamknij dziób, Kiryłło! – Kowalska się zezłościła. – Te w lasach, no. Głazy takie i kopce. Oj, dobrze wiesz, o co mi chodzi, byłyśmy kiedyś razem na wycieczce w tych, no…
– Aha, chyba już kumam. W Węsiorach? Albo w Odrach?
– No właśnie, choć to nie tam. W innej miejscowości.
– To wy tu macie tyle kamiennych kręgów i kurhanów? – wtrącił się Morski. – Coś takiego jak Stonehenge? No, no…
– A widzisz w tym coś aż tak niebywałego, warszawski Antku? – odparła drwiąco pytaniem na pytanie Kiryłło.
– No wiesz, nie jest to aż tak powszechna wiedza.
– Dla historyka powinna być. Nawet jeśli jest z Warszawki. Swoją drogą, czytałeś te portale, czemu ani słowa o tym nie znalazłeś?
– Nie zdążyłem, bo mi przeszkodziłaś – wytknął.
– Zamknijcie się wreszcie! – przerwała im ostro naczelna. – Trochę ich jest na tych terenach. Nie wszystkie tak znane jak te, które wymieniała Ninka. No i w jednym takim miejscu dziś rano znaleziono trupa, złożonego na… czymś w rodzaju ołtarza. Miał poderżnięte gardło i jakieś znaki wycięte na piersi. – Marzanna się wzdrygnęła. – Nastolatek, prawie dziecko. Resztę znajdziecie w internecie. Chcę, żebyście zajęli się tym tematem.
– Ale co to ma wspólnego z historią? Oprócz tych starych kamieni? Zdawało mi się, że my zajmujemy się zagadkami historycznymi – zaoponowała Nina.
– A to, że ileś tam lat temu w tym samym miejscu popełniono prawie identyczną zbrodnię. Chyba w latach osiemdziesiątych. I jeszcze wcześniej podobno składano tam ofiary z ludzi.
– Jasne. Poza tym tam straszy, widywane są duchy, zjawy i kosmici, emanuje pozaziemska energia i krasnoludki. – Kiryłło zachichotała.
– Nic się nie bierze z niczego! – przerwała jej stanowczo naczelna. – Do roboty. Spadajcie do tego swojego bunkra i zacznijcie od wyszukania informacji, bo ja nic więcej nie wiem. Eryku, tobie powierzam czuwanie nad tym projektem, nie tej wariatce…
– Przynajmniej z przedwojennymi paserami mamy już święty spokój – stwierdził ożywiony Eryk, zamykając drzwi ich ciasnej kanciapy, znajdującej się w piwnicznym korytarzyku, zaraz obok toalet.
Nina bez słowa usiadła za swoim biurkiem i uruchomiła komputer. Morski włączył czajnik elektryczny.
– Kawka? – zapytał.
– Herbata, jeśli będziesz tak dobry. Kawę już piłam.
– Jasne. – Przyszykował dwa wyszczerbione kubki, oba z trupimi czaszkami, po czym wyjął z szafki pojemnik z kawą rozpuszczalną oraz puszkę czarnej herbaty i włączył komputer. – To co, zaczniemy chyba od lokalnych portali?
– Tak jest, szefie. – Usłyszał.
– Hej, co z tobą?! – Spojrzał zdumiony na przyjaciółkę. – Dobrze się czujesz? Czemu jesteś wściekła?
Nina wzruszyła ramionami.
– Wściekła? – odparła. – Bo grzecznie słucham twoich poleceń? To przecież twój projekt. Ty tu rządzisz.
Eryk, początkowo zdumiony, uderzył się otwartą dłonią w czoło, a potem się roześmiał.
– Aaa, o to ci chodzi! Już rozumiem… O to, że Marzanna powiedziała, że to ja mam czuwać nad tym projektem. Zwariowałaś?
– Chyba ty.
– Ninka – dziennikarz podszedł do partnerki i objął ją – nie świruj. Każdy w redakcji wie, że ty jesteś kierowniczką tego zespołu. Kowalska tylko tak sobie palnęła, bez konsekwencji. To niczego nie zmienia. Nie przyjechałem tutaj, by wchodzić ci w paradę. To nie było polecenie, po prostu chciałem się skonsultować, jak zawsze. I… żebyśmy mieli jasność: to nie mój projekt. Raczej naszej naczelnej. Ona to znalazła. Jeśli o mnie chodzi, to nawet nie wiedziałem, że jest tutaj aż tyle kamiennych kręgów. O Węsiorach coś słyszałem, ale nawet tam nigdy nie byłem. No, przestań się dąsać…
– Dodaj jakieś czułe słówko!
– Co? – Wytrzeszczył oczy.
Parsknęła.
– No, dalej, dodaj! – Nie zamierzała ustąpić.
– Przestań się dąsać… skarbie. – Zerknął na nią ostrożnie spod oka.
Śmiała się teraz pełną gębą.
– Co ty sobie pomyślałeś, idioto? – rzuciła rozbawiona. – Że ja na serio jestem zazdrosna o jakiś głupi projekt? O kierowanie nim? Tak mnie oceniasz? No wiesz, misiu… – Pokręciła głową z politowaniem. – Nie o to chodziło – dodała już poważniej. – Dobrze wiesz, że rano zawsze mam lekki wkurw. Poza tym to raczej Marzanna mnie wkurzyła. Ona zawsze musi z czymś wyskoczyć.
– Ale… no, nie narzekaj. To przecież ciekawsze niż ci przedwojenni kasiarze… – Wreszcie i on odważył się uśmiechnąć nieśmiało.
– Może i tak. Ale mogłaby to choć ubrać w inną formę! Jesteśmy samodzielnym zespołem, a ona nam narzuca temat jak żółtodziobom. – Skrzywiła się. – Ale w porządku. Niech już jej będzie, skoro ciebie te rzeczy jarają. I chętnie poddam się twojemu kierownictwu, bo i tak nie mam zielonego pojęcia, jak to ugryźć. Sekty? Jezu…
– Kamienne kręgi, megalityczne budowle i kurhany na całym świecie przyciągają różnych świrów – zauważył. – Dobra. To zaczynamy od wyszukania informacji w necie, musimy się dowiedzieć, co się tam tak na serio wydarzyło. Marzanna mówiła chaotycznie. Potem chyba trzeba będzie pojechać w tamto miejsce, rozpytać ludzi mieszkających w pobliżu, ustalić, kim była ofiara, i…
– Wszystko się zgadza. Odszukać rodzinę tego nieszczęsnego dzieciaka. O ile to rzeczywiście dzieciak, bo Kowalska kocha nadinterpretację. Tudzież trzeba pociągnąć gliny za język. Ale najpierw zrób herbatę.
– Już się robi, szefowo.
Morski uważnie odmierzył odpowiednie porcje kawy i herbaty, nasypując je do kubków. Musiał jeszcze raz włączyć czajnik, bo woda zdążyła już wystygnąć. Gdy postawił napój na biurku Niny, ta już buszowała w sieci ze zmarszczonym czołem.
TAJEMNICZE MORDERSTWO
W LESIE POD GDAŃSKIEM
POLICJA:to nie przypadek
Województwo pomorskie. W lesie przylegającym do miejscowości Gajowo, na terenie ponad tysiącletniego cmentarzyska kurhanowego, znaleziono ciało nastolatka w wieku 17–19 lat o nieustalonej jeszcze tożsamości. Ofiara miała liczne rany cięte i kłute. Zwłoki były obnażone, jednak nic nie wskazuje na zabójstwo o podłożu seksualnym, choć trudno to jednoznacznie wykluczyć. Stan zwłok wskazywał, że śmierć nastąpiła już jakiś czas temu: mogły to być nawet 2–3 doby. Pamiętajmy, że zbrodni dokonano w środku lasu, na odludnym terenie, gdzie zapuszcza się niewielu spacerowiczów, natomiast grasują w nim dzikie zwierzęta. Na ciało – upozowane w dziwny sposób, jakby złożone na ołtarzu – natknęli się harcerze. Policja natychmiast rozpoczęła działania operacyjne. Z naszych informacji wynika, że są już pierwsze zatrzymania. Jak po każdej tragedii, i w tym przypadku pojawiły się spekulacje dotyczące motywu zbrodni. Niektórzy sugerują, że mogła to być „robota satanistów lub innej sekty”. Śledczy na razie nie komentują tych pogłosek, jednak przyznają, że zbrodnia raczej nie była przypadkowa. W tym samym uroczysku miały już miejsce podobne zabójstwa (w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku oraz całkiem niedawno, bo zaledwie kilka lat temu, natomiast podobno w czasach historycznych odprawiano tam pogańskie obrzędy kultywujące śmierć). Więcej informacji na temat przyczyny śmierci może wnieść sekcja zwłok, która ma się odbyć w najbliższych dniach.
– No, to by było na tyle – powiedziała lekko zdegustowana Nina. – W zasadzie wszędzie w sieci lata ta sama notka, niemal słowo w słowo. Czyli niewiele więcej, niż przekazała nam Marzanna.
– Ale jednak troszkę więcej. Ewidentnie wygląda mi to na robotę jakichś psychopatów albo maniaków religijnych. Najwyraźniej lokalsów, bo rozumiem, że miejsce nie jest tak znane jak choćby Węsiory albo Odry, gdzie, zdaje się, zjeżdżają świrusy z całej Polski, a nawet spoza, zwłaszcza że to nie pierwsza taka sytuacja. Może mieszkają tam wyznawcy pogańskich kultów? Musimy na razie potraktować to jako punkt zaczepienia. Teraz trzeba będzie dowiedzieć się szczegółów.
– Spróbuję swoimi kanałami… – rzuciła Nina.
– Na policji?
– Też.
– Dobra, nie dopytuję – uciął Morski. – I tak będziemy musieli tam pojechać. Wiesz, gdzie to jest? Daleko?
– Nie bardzo. Jakieś czterdzieści minut jazdy samochodem, góra godzina. To piękne tereny, wyjątkowo malownicze.
– U was wszędzie jest malowniczo.
– O kurwa mać… – Morski stęknął, pakując do bagażnika dwie ciężkie siatki wypchane wszelkim dobrem na kilka dni.
Odkąd zamieszkali razem, wprowadzili system, zgodnie z którym raz w tygodniu zrzucali się i po drodze z pracy robili wspólne zakupy w dowolnie wybranym supermarkecie. Tym razem padło na Auchan.
Nina już siedziała w samochodzie, zapalając właśnie papierosa. Przy otwartych drzwiach, bo tylko pod tym warunkiem Eryk się na to zgadzał. To był jego wóz.
– Zasapałeś się, misiu, jak jakiś miech kowalski – dogryzła mu. – A sam chciałeś bohatersko targać te torby!
– Bo ciężkie! Ty to byś się dopiero zmachała… – odgryzł się, zajmując miejsce za kierownicą.
– Może byś tak kiedyś poszedł na siłkę?
– Na co? Na siłownię?
– No. Teraz wszyscy chodzą.
– Jeszcze czego. Nie lubię robić tego, co wszyscy. A ty niby chodzisz?
– Zwariowałeś? – Zaśmiała się. – Ja nie potrzebuję. Wystarczy, że gimnastykuję umysł, jest mi bardziej potrzebny niż gibkie ciało.
Morski ze szczerym uznaniem zmierzył wzrokiem jej ciało. Nina – mimo swoich lat, których prawdziwej liczby nikt w redakcji nie znał, z wyjątkiem Kowalskiej i niego – świetnie się trzymała i z daleka wyglądała jak dziewczyna, a z bliska jak całkiem jeszcze młoda kobieta. Wciąż była piękna, choć zupełnie nie dbała o swoją urodę, jedynie farbowała włosy na platynowy blond. Nosiła je ciasno spięte na karku, odsłaniając orle rysy szczupłej twarzy. Ciemne oczy o żywym spojrzeniu zdradzały nieprzeciętną inteligencję. Figurą też mogła się chwalić. Nie uprawiała sportów, a i tak była smukła i zwinna, choć raczej drobna. Nie stroiła się, nie robiła makijażu. I to sprawiło, że się w niej zakochał, nie zważając na fakt, że był od niej sporo młodszy, ale wcale się tak nie czuł. Owszem, on też uchodził za przystojniaka. No, może umiarkowanego. Po czterdziestce jednak co nieco przytył, stąd zapewne ten „miś”, jak się sam domyślał (bo Nina temu zaprzeczała). Szatyn, bródka. Rozwodnik z dorosłą córką, na której utrzymanie w dobrym amerykańskim campusie łożył. Typ naukowca – którym zresztą w istocie był, zanim ostatecznie został dziennikarzem. Flegmatyk, w przeciwieństwie do partnerki, zdecydowanej choleryczki.
– Niech ci będzie. – Westchnął. – Ty się zresztą gimnastykujesz w robocie. Ale ja też! – dodał tryumfalnie, jednocześnie przyznając w duchu, że ona bardziej. To głównie Nina latała „po mieście”. On był raczej od ślęczenia przy komputerze. Choć czasami bywało na odwrót. Dogadywali się zarówno w pracy, jak w domu. Nina zaproponowała, by przeprowadził się do jej mieszkania na gdańskiej Żabiance, kiedy musiał zrezygnować z wynajmowania kawalerki ze względów finansowych. Była żona – obecnie ponownie zamężna z dobrze sytuowanym przedsiębiorcą – zażądała od niego, by (poza alimentami) dokładał się do prywatnej stancji ich córki, która zresztą unikała kontaktów z ojcem. Wybrała ojczyma. Skomplikowany układ, musiał przyznać. To z tego powodu opuścił stolicę i znalazł etat w Trójmieście, by zacząć tutaj nowy rozdział. Ale przecież dziecku nie odmówi. Dzięki temu zresztą zamieszkał ze swoją nową miłością.
Na początku oboje bali się wspólnego życia. Niepotrzebnie. Okazało się, że świetnie się uzupełniają. Kiedy akurat pracowali w domu, on zajmował kuchnię (jego królestwo, uwielbiał gotować, Nina nie za bardzo), a ona ich maleńką wydzieloną sypialnię. Z kolei dzienny pokój przeznaczyli na wspólne wieczory oraz długie dyskusje ze szklanką whisky albo piwa. Oboje nie mieli praktycznie prywatnego życia: żyli pracą. Kiryłło była wdową (dziwacznie to brzmi, zauważył), straciła męża w młodości. Był zapalonym żeglarzem. Utonął podczas tak zwanego białego szkwału na jeziorze mazurskim, kiedy samotnie wypłynął jachtem. Nina nie tolerowała współczucia, twierdziła, że nieboszczyk zginął na własne życzenie, ponieważ był lekkomyślnym idiotą. Eryk jednak wiedział, że jego partnerka udaje tylko cyniczną jędzę. W końcu nie wyszła powtórnie za mąż. Owszem, miewała kochanków, ale nikogo na stałe. Dopiero on postanowił to zmienić…
– Ty się gimnastykujesz? – zakpiła. – Nie wiem kiedy. Chyba że przerzucając stare papiery w archiwach. A i tak korzystamy raczej z tych zdigitalizowanych.
– Dobra, nie będę się z tobą kłócił. Gaś tego śmierdzącego peta, zaraz jedziemy. Marzę o porządnej kawie.
Ponieważ obiad zjedli w jednej z knajpek w centrum handlowym, więc nic już nie gotowali, napili się tylko kawy z ekspresu, której Eryk by nie ominął – w pracy mogli używać tylko rozpuszczalnej lub sypanej z fusami – i po krótkim odpoczynku oboje zatopili się w internecie. Nina szukała przypadków zabójstw na tle „religijnym” albo obrzędowym, sugerujących w tle jakiś rodzaj kultu, podobnych do tego obecnego. Dzwoniła też w różne miejsca i umawiała się na spotkania. W tym samym czasie Morski poszukiwał wszelkich informacji o starożytnych oraz wczesnośredniowiecznych cmentarzyskach na Pomorzu. Znał temat w ogólnym zakresie, w kontekście całego kraju, choć przecież – jak sam przyznawał – na zdrowy rozum tutaj, w regionie nadmorskim, były one najbardziej uprawnione. Niewątpliwie wiązały się z żeglugą.
Czytał i robił notatki, gdy do kuchni weszła Nina.
– Skończyłam na dziś. – Przeciągnęła się. – A ty? Długo ci to jeszcze zajmie? Bo napiłabym się teraz czegoś mocniejszego od kawy.
– Jeszcze sekundkę. Też zaraz kończę. Zaczytałem się. To jest naprawdę bardzo ciekawe! – przyznał.
– Ciekawe, mówisz? To opowiedz mi trochę, bo w tym temacie jestem zielona. Wprawdzie byłam kiedyś w Węsiorach i w Odrach, razem z Marzanną, ale dawno temu. Wybrałyśmy się wtedy razem na taką weekendową wycieczkę. Pamiętam kręgi, ale nic poza tym. Zbudowali je wikingowie? – zapytała niepewnie Kiryłło, kiedy rozsiedli się już wygodnie w „saloniku”, Nina nad szklaneczką swojej ulubionej whisky, a Eryk z kufelkiem piwa.
– To nie takie proste. – Uśmiechnął się w odpowiedzi. – Opowiem ci, ale już nie dziś. Sam jeszcze za mało wiem. Chciałbym najpierw zajrzeć do książek, jeśli pozwolisz, bo wiesz, jak to jest w sieci: czasem trudno odsiać ziarno od plew.
– O ile to morderstwo czy raczej nawet te morderstwa w ogóle wiążą się z przeszłością tych budowli…
– Myślę, że w jakiś sposób się łączą. Nawet jeśli mordercom tylko wydaje się, że nawiązują do historii. A ty coś ciekawego znalazłaś?
Nina ziewnęła.
– Owszem. Nawet sporo. Ale też mi się już dziś nie chce o tym gadać. Poza tym jutro jadę na policję, może dowiem się więcej na temat tego konkretnego zabójstwa…
Następnego ranka rozdzielili się: wprawdzie razem przyjechali do centrum, jednak Morski wysadził Ninę w okolicach dworca i pojechał do redakcji, a ona tymczasem udała się „w nieznanym kierunku”, jak to żartobliwie ujął.
– O, hej! Gdzie Ninka? – zaczepiła go przechodząca przez główną salę Marzanna, zdziwiona widokiem samotnego Eryka.
– Dziś w terenie – odparł.
– I co, dowiedzieliście się już czegoś ciekawego?
– Właśnie się dowiadujemy. Zaraz siadam do komputera, żeby szukać kolejnych informacji. Potem może przejdę się jeszcze do biblioteki i do archiwum.
– Okej. A kiedy pojedziecie tam na miejsce?
– Niedługo. Najpierw chcemy zorientować się w temacie.
– Tylko błagam, działajcie zgodnie z prawem. – Na ładnej, okrągłej twarzy szefowej odbił się niepokój. – Pilnuj tego, kochany. Liczę na ciebie. I nie narażajcie się znowu!
– Znowu?
– No, jak przy tej ostatniej sprawie. Mogliście zginąć, a ja miałabym was na sumieniu. Nawet się cieszyłam, kiedy zajmowaliście się tymi dawnymi złoczyńcami… – Westchnęła i pognała suszyć głowę innemu dziennikarzowi.
Eryk zszedł na dół, do ich ciasnego, ciemnego biura, powszechnie nazywanego „kanciapą”. Włączył komputer i zaparzył sobie kawę, zastanawiając się w duchu, co też robi teraz jego partnerka…
Nina tymczasem siedziała w kawiarni naprzeciwko dworca, mieszając łyżeczką cukier w herbacie, w oczekiwaniu na swojego informatora. Ten akurat był z policji. Przez lata pracy w charakterze reporterki śledczej – zanim warszawski szef zlikwidował w gazecie komórkę kryminalną (w porozumieniu z zatroskaną o bezpieczeństwo przyjaciółki Marzanną, jak podejrzewała), aby wmanipulować ją „w historyczne śledztwa”, co w sumie okazało się całkiem ciekawe – wyrobiła sobie wiele takich znajomości w różnych środowiskach. Okazało się, że i teraz się przydają. Obie strony czerpały z tego profity. Czasem, owszem, musiała zabulić za informacje, i to zazwyczaj z własnej niezasobnej kieszeni, zazwyczaj jednak odbywało się to na zasadzie wzajemnych korzyści. Dla przykładu: policjant, z którym miała się za chwilę spotkać, wiedział już, że Kiryłło zachowa dla siebie wszystko, co usłyszy, przynajmniej do czasu zakończenia sprawy, natomiast podzieli się z nim tym, co sama odkryje. A on zapunktuje u przełożonych. Ta reguła zawsze się sprawdzała. Trudniej bywało z informatorami z kręgów, powiedzmy… z półświatka. Bo i takich miała, choć były to raczej same płotki. W tym przypadku od czasu do czasu robiła za „plecy” w wymiarze sprawiedliwości.
– Witam panią redaktor! – Usłyszała za plecami i uśmiechnęła się na widok znajomej twarzy funkcjonariusza w ciemnych okularach, których ten facet chyba nigdy nie zdejmował, nawet w pomieszczeniu. Śmiała się z tego, bo chłop nie musiał się maskować, był po cywilnemu, a z wyglądu niczym nie rzucał się w oczy. Po prostu miał taki nawyk. Twierdził, że oczy mu łzawią od światła.
Tym razem Nina wybrała przytulne wnętrze kawiarni z uwagi na brzydką jesienną pogodę. Czas złotej polskiej jesieni właśnie się skończył, na zewnątrz wiał chłodny wiatr i siąpił deszcz. Nie dałoby się już wysiedzieć w kawiarnianym ogródku.
– Cześć. – Zaczekała, aż zajmie miejsce po drugiej stronie stolika. – Co ci zamówić?
– Kawa wystarczy.
– Robi się. – Skinęła na kelnerkę. – Masz coś dla mnie? – zapytała swego gościa, zanim tamta nadeszła z zamówieniem.
Żachnął się.
– A czy kiedykolwiek przyszedłem do ciebie z niczym? Jak obiecałem, to obiecałem…
Kiedy dwie godziny później Nina przyszła do redakcji, Morski zawzięcie notował coś w swoim brudnopisie. Na ekranie jego komputera widniały zdjęcia najróżniejszych menhirów, dolmenów czy innych megalitów. Nina poznała już te tajemnicze nazwy, choć jeszcze ich za bardzo nie rozróżniała. Nie uważała też, żeby miało to jakieś wielkie znaczenie w kontekście zabójstwa. Eryk był jednak innego zdania. W kółko powtarzał, że jeśli ktoś popełnia zbrodnię w takim, a nie innym miejscu, to musi być istotne i należy się w tym orientować. Nie zamierzała się z nim wykłócać.
– Misiu, oderwij się wreszcie od tych starych kamlotów! – upomniała go, wieszając kurtkę na haczyku. Włączyła czajnik elektryczny. – Pracoholik. Myślałam, że czekasz na mnie z kawą, a ty…
– O, jesteś! – Raczył zauważyć. – Jedną chwileczkę, zaraz zarobię kawę, bo sam też muszę się napić. Niech tylko skończę.
– To kończ, a ja już sama zaleję tę kawę. Widzę, że dobrze ci idzie, jesteś w swoim żywiole, co?
– To prawda… No, już. – Zamknął notatnik. – Siadaj i odpoczywaj, zajmę się wszystkim. Na biurku masz batony, przyniosłem z automatu. Fitness. Takie, jakie lubisz. Bo dla siebie mam normalne. Muszą nam wystarczyć do obiadu.
– Raczej do kolacji. – Zerknęła na ekran komputera, sprawdzając czas. – Tak szybko się stąd nie wyrwiemy. Też chcę jeszcze na gorąco zanotować sobie, czego się dzisiaj dowiedziałam. Ale w przeciwieństwie do ciebie wolę to mieć zapisane w kompie.
– Dużo się dowiedziałaś? – Zainteresował się.
– Całkiem sporo – odparła zadowolona. – Na temat tego morderstwa, ale i poprzednich, dokonanych w tym samym miejscu.
– Od policji? – Eryk nasypał kawę do kubków i zalał ją wrzątkiem.
– Miałeś nie dopytywać. Obiecałeś. Nie powinnam zdradzać swoich informatorów, nawet tobie. Taka jest umowa. Ale możesz mi zaufać, to wiarygodne źródło. Mam swoje kontakty od lat.
– Niech ci będzie. Nie będę dociekał. Masz kawkę, zjedzmy i zaraz mi wszystko opowiesz. Bo i ja mam ci trochę do przekazania…
– Widzę, że już nie możesz się doczekać, żeby zasypać mnie wiedzą na temat starożytnych kamieni – zażartowała.
– To jest bardzo ciekawe. Sama zobaczysz!
– No dobra, więc na początek ogólnie, a później dogadamy sobie szczegóły – rozpoczęła Nina. – Parę dni temu we wczesnych godzinach popołudniowych, po szkole, grupka harcerzy w wieku mniej więcej czternastu, piętnastu lat, chłopaków i dziewczyn, udała się do lasu, by tam bawić się… nie jestem pewna, czy to właściwe określenie… może grać? No, grać w podchody. Na szczęście byli z jakimś druhem czy kimś takim, nie znam się na tym, nigdy nie należałam do harcerstwa. Starszym od nich w każdym razie. W trakcie podchodów mieli iść za znakami i pozbierać jakieś ukryte „skarby”, a na sam koniec przyjść na polanę, na której znajdują się kurhany, bo w tym miejscu zaplanowali sobie relaks: chcieli podsumować wyniki i zjeść coś w rodzaju lunchu. Jako pierwszy znalazł się tam zespół składający się z czworga dzieciaków. Już z oddali na środku polany zobaczyli coś dziwnego, ale jeszcze do nich nie dotarło, co widzą. Z pewnej odległości wydawało się im, że na płaskim kamieniu, tuż obok największego kopca, leży biała kukła. Dopiero gdy podeszli bliżej, poczuli odór, a potem zobaczyli krew na kamieniu i rój much, bo tamtego dnia było jeszcze ciepło. Sami korzystali z ładnej jesiennej pogody. Wtedy dotarło do nich, że widzą trupa. Zaczęli wzywać pomocy, krzyczeć, jedna z dziewczynek zemdlała, chłopiec się porzygał. Na te ich przeraźliwe nawoływania zareagowali pozostali harcerze. Po chwili przybiegli na miejsce. Razem z nimi dotarł także druh, który najpierw, gdy już udało mu się docucić zemdloną dziewczynkę, ewakuował dzieciaki z polany, a kiedy znaleźli się kawałek dalej, za linią drzew, zadzwonił na sto dwanaście. Musieli zaczekać w pobliżu. Przyjechała policja, prokurator i pogotowie, ale ci ostatni mogli już tylko pomóc harcerzom, czyli dać im coś na uspokojenie. – Nina przerwała, zerknęła do notatek, potem kontynuowała: – Podobno te dzieciaki nie rozpoznały ofiary, choć wszystkie pochodzą z okolicy. Ale niby jak miały rozpoznać, przecież nie przyglądały się zwłokom. Mam nadzieję. Tymczasem ustalono już, kim był denat. Maciej Glonke, lat szesnaście, zamieszkały w sąsiedniej wiosce, chociaż ostatnio raczej rzadko przebywał w domu, bo odkąd skończył dwanaście lat, lądował co rusz w różnego rodzaju ośrodkach wychowawczych. Tym razem również był na gigancie, dlatego pewnie nie od razu został rozpoznany, pogotowie opiekuńcze wprawdzie zgłosiło ucieczkę, ale wiesz… Rodzice też nie zgłaszali, bo nie wiedzieli o ucieczce. Tak twierdzą. To rodzina wielodzietna, biedna, ojciec alkoholik. Mają tylko małe, zaniedbane gospodarstwo. Harcerze mogli więc nie znać chłopaka. Do szkoły razem z nimi nie chodził, harcerzykiem nie był, to pewne. Gliny sprawdzają teraz jego środowisko, kontakty. Podobno miał niejedno za uszami. Gdzieś na tej ucieczce spędzał czas. Musiał biedak trafić w niewłaściwe towarzystwo. Może rzeczywiście do jakiejś sekty. Wydaje mi się, tak jak i mojemu informatorowi, że śledztwo skupia się, jak dotąd, głównie na tym wątku. Próbują odtworzyć, co i gdzie robił ten Glonke od chwili ucieczki…
W tym miejscu, wbrew umowie, Morski jej przerwał:
– Ale pisali w komunikatach, że były już w tej sprawie jakieś zatrzymania. To prawda? Sprawdzałaś to?
Kiryłło machnęła ręką.
– Tak – odparła. – Ale to bzdura. Dezinformacja albo nadinterpretacja. Policja, owszem, zatrzymała do wyjaśnienia parę osób, jednak po to, żeby ich przesłuchać. Ojca chłopca, gdy wytrzeźwiał, dyrektora ośrodka, młodego dilera od narkobiznesu z okolicy, który kumplował się z tym Maćkiem. Tego przetrzymali, bo było podejrzenie, że kontaktował się z chłopakiem. Ale i tak musieli go wypuścić, bo nic na niego nie znaleźli. Na czas zabójstwa miał alibi. Godzinę śmierci określono na około dwie doby przed znalezieniem zwłok. Diler w tym czasie robił interesy w Trójmieście.
– A sekcja już była?
– Tak. Młody stracił życie w wyniku wykrwawienia. Każda z zadanych mu ran mogła być śmiertelna.
– To by wyglądało na robotę profesjonalistów – zauważył Eryk.
– Albo doświadczonych amatorów – dodała. – Z praktyką. Takich, dla których składanie ofiar z ludzi to codzienny rytuał, bułka z masłem. Teoretyzuję. A, zapomniałabym: przesłuchiwali jeszcze jednego człowieka. To lokalny dziwak, tak go przynajmniej nazywają okoliczni mieszkańcy. Inteligent, z wykształcenia historyk, tak samo jak ty. Z tym że ten tu był kiedyś nauczycielem, dopóki nie został zwolniony. Potem imał się różnych zajęć, pisał artykuły do gazet, prowadził jakieś pogadanki, dyżurował w oddziale bibliotecznym. Obecnie od paru lat na emeryturze. Ma domek z ogrodem w Gajówce, niedaleko Gajewa, stary kawaler, mieszka samotnie. Zajmuje się, uwaga… dawnymi słowiańskimi obrzędami, kultem pogańskich bóstw i tak dalej. Specjalizował się w tym.
– I tylko z tego powodu go przesłuchiwali?!
– No wiesz, nie chodzi o to, że go od razu podejrzewali. Ale zna się na tych rzeczach, może mógłby pomóc. Wskazali na niego dwaj faceci, z którymi tu się liczą: ksiądz proboszcz oraz gliniarz z wiejskiego posterunku. – Kiryłło się skrzywiła. – Oni też podobno stali za tym, że ten gość nie mógł znaleźć pracy w zawodzie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
