Kuźnia przeklętych - Anna Klejzerowicz - ebook + audiobook

Kuźnia przeklętych ebook i audiobook

Anna Klejzerowicz

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Lasy w okolicy Kryszewa kryją tajemnicę. W starej zruinowanej kuźni głęboko w lesie dochodzi do tajemniczego morderstwa wysokopostawionego radnego Kryszewa. Niedługo później w tym samym miejscu pojawiają się dwie kolejne ofiary, kolejni lokalni politycy. Co mogli mieć wspólnego z tym opuszczonym miejscem? Czy miała z ich śmiercią związek legenda o skarbie w przeklętej kuźni i odcisku kopyta diabła na posadzce w głównej sali? A może odezwała się tragiczna historia tego miejsca z okresu II wojny światowej?

Tę i inne tajemnice tego miejsca, jak i zagadkę ostatnich morderstw postara się rozwikłać Felicja Stefańska – dziennikarka śledcza i rzeczniczka prasowa gminy Kryszewo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 279

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 28 min

Lektor: Wojciech Zawioła

Oceny
4,1 (36 ocen)
14
15
4
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anna-M-1

Nie oderwiesz się od lektury

Generalnie książka bardzo mi się podobała. Niestety jeżeli chodzi o audiobooka, to lektor beznadziejny.
00
aurelialach

Dobrze spędzony czas

W bibliotece przeprowadza się skontrum, nie inwentaryzację.
00
Gerreth

Nie oderwiesz się od lektury

Anna Klejzerowicz jak zwykle nie zawiodła. W tyglu współczesnych i historycznych wydarzeń aż kipi od emocji, a zagadka do końca pozostała dla mnie tajemnicą. Mam nadzieję, że autorka zlituje się nad czytelnikami i nie zrezygnuje z pisania tego cyklu.
00
Kadfael

Nie polecam

Lubiłam tę serię. Ale niestety z książki na książkę jest coraz słabsza. Z tą dotrwałam do połowy, ale jak przeczytałam, że rzeczniczka urzędu gminy nie zna zastępcy wójta, nie wie, jaki majątek ma gmina i co zamierza z nim zrobić, tudzież wiele innych podobnych kiksów, stwierdziłam, że chyba dam sobie spokój.
00
monias761

Dobrze spędzony czas

tragiczny lektor
00

Popularność




Część I

CZĘŚĆ I

Kryszewo. Przed świtem

Kry­szewo. Przed świ­tem

Star­sza kobieta się prze­bu­dziła. Coś wyrwało ją ze snu, może usły­szała jakiś dźwięk, sze­lest, stuk­nię­cie wywo­łane przez kota, który wła­śnie zesko­czył z para­petu. Albo ciśnie­nie znowu dawało się we znaki, jak to na przed­wio­śniu. Lub dopadł ją senny kosz­mar. A może… prze­czu­cie? Leżała jesz­cze przez chwilę, nasłu­chu­jąc, po czym wstała. Mimo dzie­więć­dzie­siątki na karku była jesz­cze cał­kiem sprawna. Dobre geny. Kobiety w jej rodzi­nie bez pro­blemu prze­kra­czały setkę. Ona też nie zamie­rzała się pod­dać. Jesz­cze nie­prędko.

Zapa­liła lampkę nocną, wsu­nęła stopy w bam­bo­sze – dom był stary i zimny – i poszła sko­rzy­stać z przy­le­ga­ją­cej do sypialni toa­lety. Przy oka­zji nalała sobie wody do szklanki, by spłu­kać przy­kry posmak pozo­stały ze snu. Już miała wra­cać do łóżka, ale jesz­cze odru­chowo zer­k­nęła w okno, w ciem­ność nocy, bo choć do świtu było nie­da­leko, jed­nak tutaj, w lesie, pomię­dzy sta­rymi drze­wami nad­cho­dził póź­niej niż gdzie indziej. I wtedy to zoba­czyła: miga­jące świa­tełko w sta­rej kuźni. Świa­tło, któ­rego nie powinno tam być. Budy­nek od dawna stał w ruinie, a wokół niego nic, tylko wąska dolinka, dość wartki potok, nie­użytki i kolejna ściana lasu. Jedy­nie ich dom znaj­do­wał się w pobliżu, a tuż za nim szosa.

Znowu! – pomy­ślała z biją­cym ser­cem. To się znowu dzieje!

Kot ponow­nie wsko­czył na para­pet i zamiau­czał, jakby znał jej myśli. Pogła­dziła jego grzbiet uspo­ka­ja­ją­cym gestem. Zga­siła lampkę i przez pewien czas oboje obser­wo­wali mru­ga­jące świa­tło. Przy­ga­sało i oży­wało na zmianę, ktoś poru­szał się w opusz­czo­nym budynku, być może przy­świe­ca­jąc sobie latarką. O tej porze? Zer­k­nęła na auto­ma­tyczny budzik na sto­liku noc­nym, pre­zent od syna.

O trze­ciej nad ranem?… Chyba jedy­nie duchy. A duchów tam pełno. Gdy tak stała, drżąc w noc­nej koszuli, bo wycho­dząc tylko do łazienki, zapo­mniała narzu­cić na ramiona szla­frok, wró­ciły do niej wspo­mnie­nia. Roz­pacz­liwe krzyki rodziny pędzo­nej przez ulewny deszcz pod lufami kara­bi­nów. Płacz dzieci. Gar­dłowe komendy opraw­ców. Upiorne cie­nie w świe­tle lata­rek i reflek­to­rów. Wtedy też stała w tym samym oknie i się bała. Tyle że była jesz­cze dziew­czynką. Miała jakieś dzie­sięć lat. A może tro­chę wię­cej? Kiedy ten czas zle­ciał?…

Przez moment pod­dała się reflek­sji, szybko jed­nak odpę­dziła od sie­bie sen­ty­menty. W póź­niej­szych latach jesz­cze kilka razy widy­wała jakiś poblask w ruinach. I za każ­dym razem zapo­wia­dał śmierć.

Wzdry­gnęła się. Nie zapa­la­jąc lampy, zawró­ciła w stronę łóżka, zarzu­ciła na sie­bie fla­ne­lową kwie­ci­stą podomkę i nie­mal po omacku wyszła na kory­tarz. Lepiej nie kusić złego. Dopiero tam poświe­ciła sobie małą pod­ręczną latarką, którą na wszelki wypa­dek nosiła zawsze w kie­szeni szla­froka. Kot szedł za nią krok w krok, tuż przy nodze, miękko i bez­sze­lest­nie. Nie opusz­czał jej, dzięki czemu czuła się pew­niej. Był nie­mal tak stary jak ona. Oczy­wi­ście w kocich latach.

Po chwili zastu­kała ener­gicz­nie do drzwi sypialni syna.

Kryszewo, kwiecień

Kry­szewo, kwie­cień

Ostry dźwięk tele­fonu zbu­dził Feli­cję o jakiejś nie­mi­ło­sier­nej porze poranka. Gdy spło­szona zer­k­nęła w okno dachowe, dopiero robiło się widno: noc powoli prze­cho­dziła w świt, czerń w sza­rość. Na szy­bie leni­wie roz­pry­ski­wały się drobne kro­ple kwiet­nio­wego desz­czu. Zaklęła pod nosem, pró­bu­jąc oprzy­tom­nieć, zanim nie­chęt­nie wycią­gnęła rękę po smart­fon, który nie chciał umilk­nąć, wciąż dzwo­nił upar­cie, bez lito­ści. Na wyświe­tla­czu wid­niało tylko jedno słowo: Ryba. Dopiero wtedy usia­dła na łóżku, a raczej na mate­racu, nieco przy­tom­niej­sza. Ryba? O tej godzi­nie? Bez naprawdę waż­nego powodu nie ośmie­liłby się! Ode­brała.

– Hej, Ryba, czy coś…

– Zry­waj się, redak­torko! – prze­rwał jej poli­cjant. – Tak, coś się stało. Dia­bli nadali, jak nie urok, to sraczka. Jeśli nie chcesz stra­cić tematu, to się pospiesz i przy­jeż­dżaj do dolinki, gdzie stoi stara kuź­nia. Zanim zrobi się szum. Wiesz, gdzie to jest?

– Cho­dzi o ten opusz­czony budy­nek za lasem?

Ste­fań­ska auto­ma­tycz­nie zaczęła się zbie­rać, uspo­ka­ja­jąc Burego łypią­cego na nią z wyrzu­tem. A niech śpi dalej – poża­ło­wała psa.

– Tak, dokład­nie, o tę, kurwa, prze­klętą kuź­nię czy kuź­nię prze­klę­tych, róż­nie ją tu nazy­wają.

– No dobra, zbie­ram się, ale co się dzieje? Możesz mi wresz­cie powie­dzieć? – Się­gnęła po swe­ter i klapki.

– A, wła­śnie. Trupa zna­leźli. I to nie byle jakiego, ale o tym na miej­scu. Tylko pospiesz się, nim sprawa się roz­nie­sie. Pałka jest już w dro­dze, to on kazał mi do cie­bie zadzwo­nić. Pew­nie sam się bał, dla­tego zwa­lił to na mnie. No. Ktoś z pro­ku­ra­tury doje­dzie póź­niej, czyli mamy tro­chę czasu. Aha, Greta też zaraz będzie…

– Greta?! Nic z tego nie kumam.

Dzien­ni­karka zbie­gła z antre­soli, po dro­dze do łazienki włą­czyła eks­pres. Śnia­da­nia zjeść raczej nie zdąży, ale kilka łyków moc­nej kawy powinno posta­wić ją na nogi.

– Zro­zu­miesz, jak doje­dziesz – uciął Ryba. – Muszę koń­czyć, dotarli tech­niczni. Widzimy się! ‒ Roz­łą­czył się.

Cie­kawe, o co cho­dzi, co znowu za trup… Może jakiś wypa­dek, skoro ścią­gnęli Gretę? Nor­mal­nie nie zda­rzało się, żeby od rana nie­po­koić wójta gminy.

Umyła się pospiesz­nie, wlała w sie­bie w biegu kubek kawy, przy oka­zji parząc usta, wcią­gnęła dżinsy, narzu­ciła na sie­bie grubą bluzę z polaru i wia­trówkę z kap­tu­rem. Mimo wio­sen­nej pory poranki wciąż były zimne. Nie­sforne brą­zowe włosy spięła gumką na karku.

Za bar­dzo uro­sły, pomy­ślała, trzeba by je było w końcu przy­ciąć, ufar­bo­wać… ale wie­działa, że i tak o tym zapo­mni.

Zasznu­ro­wała buty. Bury nawet się nie ruszył. I dobrze, niech jesz­cze poleży w cie­płej pościeli. Pozaz­dro­ściła mu przez chwilę, szybko jed­nak zgar­nęła tele­fon, klu­cze i zbie­gła na dół, sta­ra­jąc się nie obu­dzić gospo­da­rzy. Na pod­jeź­dzie przed domem cze­kał jej wysłu­żony kam­per. Ale nie, tym razem wystar­czy rower. To w końcu tylko kawa­łek drogi, w kwa­drans doszłaby tam z buta, szkoda nawet odpa­lać samo­chód. Aż tak bar­dzo nie pada. A przy­naj­mniej dobu­dzi się w dro­dze, na świe­żym powie­trzu…

– Greto, przyj­rzyj się, roz­po­zna­jesz tego gościa? Czy to radny z waszej gminy? – zapy­tał nad­ko­mi­sarz Pal­czyń­ski.

Greta musiała się zmu­sić do spoj­rze­nia jesz­cze raz na twarz trupa. Widać było po niej, że ciężko to znosi, bar­dzo zbla­dła. Nic dziw­nego, widok nie nale­żał do naj­przy­jem­niej­szych: denat miał roz­łu­paną czaszkę, co w kałuży nie­stę­ża­łej krwi wyglą­dało upior­nie, zwłasz­cza że twarz pozo­stała w zasa­dzie nie­na­ru­szona. Sze­roko otwarte, wręcz wyba­łu­szone oczy, zasty­głe w wyra­zie bez­brzeż­nego zdu­mie­nia i prze­ra­że­nia jed­no­cze­śnie prze­szy­wały powie­trze. Feli­cja chwy­ciła przy­ja­ciółkę za ramię, ści­ska­jąc je mocno, by dodać jej odwagi i pod­trzy­mać, gdyby zasła­bła.

– Tak, to nasz radny – potwier­dziła pani wójt nie­ocze­ki­wa­nie moc­nym gło­sem. – Nazywa się… nazy­wał… Marek Kow­nacki.

– Dzię­kuję. Aha, jesz­cze jedno. To twój radny? To zna­czy z two­jego ugru­po­wa­nia?

– Nie, cho­lera! – Pokrę­ciła głową i cof­nęła się, byle dalej od zwłok. – Niech to szlag, to radny opo­zy­cyjny. Jeden z moich naj­bar­dziej zacie­kłych wro­gów w radzie gminy. Ale co on robił w tych ruinach po nocy?!

Pałka wzru­szył ramio­nami.

– Tego będziemy się musieli dowie­dzieć – odparł. – Na razie wiemy tyle samo co wy. Wygląda na to, że cze­goś szu­kał lub na kogoś cze­kał. Nikt go tu raczej siłą nie zacią­gnął, dobro­wol­nie przy­szedł. I dostał w łeb.

– Jestem podej­rzana? Myśli­cie, że ja go stuk­nę­łam, bo był z opo­zy­cji? – Greta Pazik odro­binę pod­nio­sła głos, który zadrżał lekko.

– Daj spo­kój, stara – wtrą­ciła Ste­fań­ska. – Oni na razie nic nie myślą. A na tym eta­pie wszy­scy są podej­rzani. Chyba że się okaże, że facet prze­wró­cił się i roz­wa­lił sobie głowę o kamienną posadzkę. Bez niczy­jej pomocy. Artur, mogło tak być?

– Nie sądzę, ale… – Poli­cjant wes­tchnął. – Lekarz już jedzie. Zoba­czymy, co powie.

– Czuję kło­poty – upie­rała się Greta. – To ja będę miała kło­poty. Wszy­scy wie­dzieli, że pro­wa­dzimy, że pro­wa­dzi­li­śmy spór.

– Uspo­kój się, Gretka, nie dra­ma­ty­zuj. Mogę zro­bić zdję­cia? – Feli­cja zwró­ciła się do Pal­czyń­skiego.

– Rób, ale ogólne uję­cia. Nie foto­gra­fuj zwłok. Nie pod­chodź za bli­sko i nie wchodź w drogę tech­ni­kom, oni są w pracy. Zresztą, co ja ci tłu­ma­czę, sama wiesz.

– Nie bój się, nie­bosz­czyka i tak w razie czego wypik­se­lu­jemy – obie­cała dzien­ni­karka i odda­liła się, by uchwy­cić naj­lep­sze kadry.

Miej­sce było odludne, ponure, choć malow­ni­cze. Zruj­no­wany budy­nek – oto­czony zde­wa­sto­wa­nym ogro­dze­niem z siatki – stał w kotli­nie oto­czo­nej lasem, tuż obok wez­bra­nego tego dnia potoku. Za drze­wami, na stoku znaj­do­wało się osie­dle dom­ków jed­no­ro­dzin­nych, tutaj jed­nak nie docie­rały ślady życia. Jedy­nym widocz­nym stąd zna­kiem cywi­li­za­cji była samotna, żółta willa sto­jąca wśród drzew po dru­giej stro­nie rzeczki. Z oddali od czasu do czasu dobie­gały odgłosy prze­jeż­dża­ją­cych szosą aut, zagłu­szane szu­mem lasu i stru­mie­nia. Feli­cja dostrze­gła Rybę, który wła­śnie pod­szedł do Grety i coś do niej mówił uspo­ka­ja­jąco. Ta pota­ki­wała, choć raczej bez prze­ko­na­nia. Ste­fań­ska zro­biła kilka zdjęć i wró­ciła do nich.

– Kto go zna­lazł? – zapy­tała Rybę, bo Pałka aku­rat roz­ma­wiał przez tele­fon.

– Facet z tego domu, tam! – Aspi­rant wska­zał ręką na kawa­łek lasu za ple­cami. – Wie­cie, ten nasz pia­ni­sta…

– Pia­ni­sta? Ten, jak mu tam, no… Bagiń­ski? – zdu­miała się. – To on tam mieszka, w tym lasku?

– No. Od stu lat, to zna­czy jego rodzina, ale on też od uro­dze­nia. Mieszka tam razem z matką. I ona zoba­czyła w nocy przez okno świa­tło w tych ruinach. Kazała mu iść spraw­dzić, więc poszedł, no i go tu zna­lazł. A świa­tło waliło z latarki, która leżała na ziemi. Muzyk wyka­zał się przy­tom­no­ścią umy­słu, od razu kap­nął się, że pomóc już nie zdoła, więc do nas zadzwo­nił. Dla­tego denat nawet nie zdą­żył stę­żeć.

– Ale po co kazała mu spraw­dzać?

– To star­sza pani. – Ryba wzru­szył ramio­nami. – Podobno ma jakieś obse­sje z zamierz­chłej prze­szło­ści, a syn jej niczego nie odma­wia. Wiesz, to był kie­dyś budy­nek kuźni, coś tu się w wojnę działo, w każ­dym razie ponoć tu stra­szy.

– W ruinach zawsze stra­szy. – Feli­cja zro­biła jesz­cze jedno zdję­cie, tym razem budyn­kowi. – Gdzie jest teraz ten arty­sta?

– A tam stoi, komi­sarz kazał mu cze­kać na przy­jazd pro­ku­ra­tora. Na pewno będzie go chciał prze­słu­chać, zna­czy się, pro­ku­ra­tor jego, tego muzyka, jako świadka. – Ryba wska­zał brodą za sie­bie.

Fak­tycz­nie, kil­ka­na­ście metrów dalej stał okryty weł­nia­nym płasz­czem wysoki, szczu­pły męż­czy­zna z bujną szpa­ko­watą czu­pryną. Wyglą­dał niczym ikona swo­jej sztuki. Kry­stian Bagiń­ski miał około sześć­dzie­siątki i był naprawdę bar­dzo przy­stojny. Nie­stety – jak śmiała się Greta, gdy kie­dyś o nim roz­ma­wiały – stra­cony dla świata, a przy­naj­mniej dla świata kobiet: muzyk był gejem.

– Mogę z nim poga­dać? – zapy­tała dzien­ni­karka.

– Teraz nie. W ogóle nie dziś. Innym razem go dopad­niesz. Na razie nie rzu­caj się w oczy.

Pal­czyń­ski skoń­czył roz­ma­wiać przez tele­fon, wło­żył apa­rat do kie­szeni i pod­szedł do nich szyb­kim kro­kiem.

– Greta, jak się czu­jesz? – zapy­tał, a kiedy pani wójt pokrę­ciła głową, dodał: – Zaraz będzie pro­ku­ra­torka. Lepiej stąd zni­kaj­cie, dziew­czyny. Ona nie lubi osób postron­nych na miej­scu zda­rze­nia, gdy pro­wa­dzone są czyn­no­ści. Ryba, wypro­wadź je stąd i wra­caj od razu. Będziesz potrzebny, bo to ty poja­wi­łeś się tutaj jako pierw­szy. Pospiesz­cie się. Feli­cja, skar­bie, zaj­rzę do cie­bie po robo­cie, dobrze?

– Okej. – Pomimo oko­licz­no­ści zmu­siła się do uśmie­chu.

Aspi­rant zgar­nął obie kobiety i odpro­wa­dził do tere­nówki Grety. Nie pro­te­sto­wały. Ste­fań­ska zabrała rower spod budynku sta­rej kuźni, ale Pazi­kowa zatrzy­mała ją, zanim redak­torka zdą­żyła na niego wsiąść.

– Ładuj go do bagaż­nika – powie­działa. – Znowu zaczyna padać. Odwiozę cię, a przy oka­zji chcę z tobą poga­dać…

Greta była spięta, nawet pro­wa­dziła ina­czej, ner­wowo. No i jechała o wiele szyb­ciej niż zazwy­czaj, aż samo­cho­dem zarzu­cało. Pnąc się wąską drogą przez lasek, dobrnęły do szosy i skrę­ciły w lewo, do cen­trum Kry­szewa.

– Naj­chęt­niej zabra­ła­bym cię do sie­bie na kawę, ale dziś nie mogę, za godzinę powin­nam być w biu­rze – ode­zwała się Pazi­kowa.

– To może jedźmy do mnie, do redak­cji? Kaśki jesz­cze nie będzie, w ponie­działki przy­cho­dzi dopiero na dzie­siątą – zapro­po­no­wała Feli­cja.

– Nie, szkoda czasu. Pój­dziemy do naszej cukierni. Mam ochotę na ciastko, może osło­dzi mi życie. – Greta wresz­cie lekko się uśmiech­nęła. Wyglą­dała na sku­pioną, a jed­no­cze­śnie roz­tar­gnioną. Jakby zato­pioną w innym wewnętrz­nym świe­cie, w swo­ich myślach.

– Ale tam trudno roz­ma­wiać! – zaopo­no­wała dzien­ni­karka. – To mały lokal, obsługa nad­sta­wia ucha, prze­cież nie będziemy przez cały czas szep­tać…

– To chyba dawno do nich nie zaglą­da­łaś? Jakiś czas temu mieli remont. Zaadap­to­wali sporą część zaple­cza na kafejkę. Teraz sto­liki stoją w zupeł­nie innej czę­ści niż lada i jest ich wię­cej. No i zaopa­trzyli się w porządny eks­pres do kawy.

– Serio? No to jedziemy, muszę to zoba­czyć.

Feli­cja odru­chowo zła­pała za uchwyt, kiedy przy­ja­ciółka gwał­tow­nie przy­ha­mo­wała przed ron­dem. Ale nie powie­działa na ten temat ani słowa.

Dotarły na miej­sce i Greta zapar­ko­wała przed cen­trum han­dlo­wym. Cukier­nia mie­ściła się kilka kro­ków stąd. Już po chwili sie­działy przy sto­liku pod oknem. Rze­czy­wi­ście, kawiar­nia wyglą­dała zupeł­nie ina­czej niż wcze­śniej, przede wszyst­kim została odizo­lo­wana od sklepu. Z gło­śni­ków dobie­gała relak­su­jąca muzyczka, białe okrą­głe stoły nakryto dzier­ga­nymi ser­wet­kami, a w cera­micz­nych wazo­ni­kach stały kwiatki – i to wcale nie sztuczne. Wszystko wyglą­dało ład­nie i gustow­nie.

Feli­cja zajęła miej­sce. O tej porze nie było jesz­cze gości. Przy ladzie jakieś dwie kobiety z małymi dziećmi wybie­rały ciastka na wynos. Greta poszła zło­żyć zamó­wie­nie. Posta­no­wiły, że sama coś wybie­rze, bo Ste­fań­skiej jak zwy­kle było obo­jętne, co będzie jadła.

Po chwili Pazi­kowa wró­ciła z dwoma kawał­kami ser­nika na tale­rzy­kach.

– Daj kurtkę, powie­szę – zapro­po­no­wała dzien­ni­karce i sama zdjęła swój ele­gancki biały płasz­czyk. – Wzię­łam ser­nik z cze­ko­ladą, bo mają tu wyborny. Za chwilę pani nam przy­nie­sie kawę.

Feli­cja jak zwy­kle obser­wo­wała ją zazdro­śnie, lecz z podzi­wem, kiedy zręcz­nie manew­ro­wała pomię­dzy sto­li­kami. Zawsze nie­na­gan­nie ubrana, z dys­kret­nym maki­ja­żem. Tym razem Greta miała na sobie bla­do­ró­żowy kostium, a pod nim białą bluzkę z żabo­tem, do tego buty i torebkę w tym samym kolo­rze. Bujne blond włosy spły­wały luźno na ramiona. Kobieta, za którą oglą­dali się wszy­scy faceci, bez względu na wiek, od nasto­lat­ków po wie­ko­wych męż­czyzn, o ile nie byli ślepi.

– Jak ty to robisz? – wyce­dziła przez zęby, gdy Greta wresz­cie usia­dła naprze­ciw niej.

– Co?

– Że tak wyglą­dasz?

– A coś ze mną nie tak? – Pazi­kowa unio­sła brew, lecz po chwili obej­rzała się na ladę, zza któ­rej dobie­gał już draż­niący zmy­sły zapach kawy.

– Prze­ciw­nie, wój­cino, wyglą­dasz jak zawsze. Czyli jak gwiazda fil­mowa. Jak ty to robisz, pytam!

– Moja droga, jeśli chcia­łaś mnie pocie­szyć, to ci się udało. Nic nie robię. Po pro­stu jestem sobą. Lubię este­tykę – odparła tro­chę prze­kor­nie. – Ale ty też nie­źle wyglą­dasz! – dodała, obrzu­ca­jąc przy­ja­ciółkę wzro­kiem peł­nym uzna­nia.

– No weź! Ja w ogóle nie wyglą­dam.

– Serio, Felka. Ty nawet nie zda­jesz sobie sprawy, jaką atrak­cyjną kobietą jesteś. Masz naprawdę świetną figurę i ory­gi­nalną urodę. Gdy­byś tylko nie robiła wszyst­kiego, żeby to ukryć…

– E, daj spo­kój. – Skrzy­wiła się, się­ga­jąc po ciastko. – I bez Fel­ko­wa­nia, bar­dzo cię pro­szę. Na szczę­ście Artu­rowi podoba się, że jestem jaka jestem.

– No i jego zda­nie jest naj­waż­niej­sze! – zgo­dziła się Greta z uśmie­chem. – To co, latem ten wasz ślub? O, idą nasze kawki…

Gdy już fili­żanki z aro­ma­tycz­nym napa­rem wylą­do­wały na sto­liku, Feli­cja odpo­wie­działa:

– Tak, jesie­nią. Będziesz świad­kiem.

Greta poki­wała głową, ale nagle spo­waż­niała.

– Oczy­wi­ście. O ile do tego czasu wszystko się nie syp­nie… – odparła dziw­nym tonem, po czym lekko dmuch­nęła w piankę i upiła łyk cap­puc­cino.

Feli­cja wytrzesz­czyła na nią oczy.

– Co ty bre­dzisz? Co ma się syp­nąć? – Odło­żyła widel­czyk z kawał­kiem ser­nika. – Ostat­nio zro­bi­łaś się cho­ler­nie tajem­ni­cza. Nic nie rozu­miem.

Greta wes­tchnęła prze­cią­gle, nagle zakło­po­tana. Wyraź­nie toczyła wewnętrzną walkę.

– Bo, widzisz… Wła­śnie o tym chcia­łam z tobą poroz­ma­wiać – odparła i zamil­kła, wpa­tru­jąc się inten­syw­nie w widok za szybą. Nic cie­ka­wego się tam nie działo, wciąż sią­pił deszcz.

– No to mów! – znie­cier­pli­wiła się dzien­ni­karka. – Ma to zwią­zek z tym nie­bosz­czy­kiem? Dobrze się domy­ślam?

– Nie wiem, czego się domy­ślasz, ale tak, ma zwią­zek. Chyba. Kur­czę, nie wiem, od czego zacząć…

– Od początku.

– Dobrze ci gadać. Tylko gdzie ten począ­tek. Widzisz, cho­dzi o to, że za chwilę zacznie się kam­pa­nia wybor­cza. A w zasa­dzie już od dawna trwa. Nie zamie­rzam ponow­nie kan­dy­do­wać, choć teraz to bez zna­cze­nia. Ten facet jest, a raczej był… moim zaprzy­się­głym wro­giem. Jak całe jego ugru­po­wa­nie, ale on szcze­gól­nie. Per­so­nal­nie mnie nie cier­piał. Nic ci na ten temat nie mówi­łam, bo po co, to wewnętrzne sprawy w radzie, zresztą nie trak­to­wa­łam tego zbyt poważ­nie. Wszy­scy jed­nak o tym wie­dzieli w gmi­nie i nie tylko.

– To czemu ja nie wie­dzia­łam, będąc rzecz­niczką pra­sową waszej gminy?! – zde­ner­wo­wała się Ste­fań­ska.

Greta Pazik wzru­szyła ramio­nami.

– Bo to brudy. Cie­bie ni­gdy nie inte­re­so­wała nasza lokalna poli­tyka. Nie chcia­łam obar­czać cię tymi intry­gami, sama zresztą usi­ło­wa­łam igno­ro­wać tę sytu­ację. Tym­cza­sem oka­zało się, że nie mia­łam racji. Chyba wygląda na to, że sprawa jest o wiele poważ­niej­sza, niż myśla­łam…

Dzien­ni­karka napiła się kawy, ale na ser­nik stra­ciła ochotę.

– Greta, ale ja dalej nie za bar­dzo rozu­miem. To się nie trzyma kupy! Mówi­łaś, że nie będziesz już kan­dy­do­wać, choć nie uwie­rzę, że wybie­rasz się na eme­ry­turę. Poza tym prze­cież wybory samo­rzą­dowe w tym roku się nie odbędą. Prze­su­nęli je. Więc? O co tu cho­dzi?

Greta spoj­rzała jej pro­sto w oczy.

– Myśl! – pona­gliła przy­ja­ciółkę.

– Nie możesz powie­dzieć wprost?

– No dobrze. – Pazi­kowa znowu wes­tchnęła. – To prawda. Nie będę kan­dy­do­wać w wybo­rach samo­rzą­do­wych. Zamie­rzam wystar­to­wać w par­la­men­tar­nych.

Feli­cja począt­kowo zanie­mó­wiła, jed­nak po chwili miała ochotę zakla­skać.

– Greta, to świetny pomysł! Brawo! Wciąż ci powta­rza­łam, że powin­naś spró­bo­wać, że wła­śnie takich poli­ty­ków nam potrzeba! Ale ty się z tego śmia­łaś. Co ci się stało, że nagle pod­ję­łaś decy­zję?

– Dosta­łam pro­po­zy­cję startu z mojego ugru­po­wa­nia. Mia­ła­bym nawet dobre miej­sce na liście. A ponie­waż czasy są wyjąt­kowo trudne, uzna­łam, że nie powin­nam się migać, kiedy mogę jesz­cze coś z sie­bie dać, tym razem nie tylko lokal­nie. – Greta się zmie­szała. – To miała być dla cie­bie nie­spo­dzianka. Dla­tego na razie trzy­ma­łam wszystko w sekre­cie. Zamie­rza­łam zapy­tać, czy popro­wa­dzi­ła­byś moją kam­pa­nię…

– Nad tym musia­ła­bym pomy­śleć. Ni­gdy tego nie robi­łam, nie pra­co­wa­łam w żad­nym komi­te­cie wybor­czym. Ale to dru­go­rzędne. W czym pro­blem? Prze­cież nie zamor­do­wa­łaś tego rad­nego?

– Nie, nie mam zwy­czaju zabi­jać ludzi, z któ­rymi się nie doga­duję, ale sama widzisz! Nawet tobie coś takiego przy­szło do głowy! – odparła pode­ner­wo­wana.

– Zwa­rio­wa­łaś? Prze­cież żar­to­wa­łam!

– Ale inni nie będą żar­to­wać. Bo ty jesz­cze jed­nego nie wiesz. Cała ta… gra, tak bym to ujęła, trwa już od ład­nych paru mie­sięcy. I ma ści­sły zwią­zek z miej­scem, w któ­rym go zna­leźli.

Feli­cja poczuła, że musi zapa­lić. Ale nie mogła. Cho­lerne zakazy!

– Jak to? – pod­jęła. – Z tym opusz­czo­nym budyn­kiem? W jaki spo­sób? Znowu jakaś afera grun­towa?

– Bar­dzo moż­liwe. Tak to wygląda. Ten „opusz­czony budy­nek” to zaby­tek, naj­star­sza kuź­nia w regio­nie i naj­star­sza tego typu w całej Pol­sce. Ow­szem, zapo­mniana i zanie­dbana, bo… No wła­śnie, to dłuż­sza histo­ria…

– Nie było kasy na reno­wa­cję?

– Nie tylko o to cho­dzi. Tak, to też, wia­domo że zawsze cho­dzi o pie­nią­dze. W tym jed­nak przy­padku sprawa jest jesz­cze bar­dziej skom­pli­ko­wana. – Greta zer­k­nęła w popło­chu na swój maleńki złoty zega­rek. – Nie­stety, teraz ci już tego nie opo­wiem, muszę lecieć do urzędu! W dodatku czeka mnie tam hor­ror. – Zerwała się z miej­sca i pobie­gła po płaszcz. – Wieść już się zapewne roz­nio­sła. Przy­nieść ci twoją kurtkę?

Feli­cja poma­chała ręką, że nie.

– Skoń­czę ciastko. A ty leć i trzy­maj się tam! Poroz­ma­wiajmy póź­niej, może wie­czo­rem w redak­cji?

– Nawet koniecz­nie. Gdzie­kol­wiek. Zadzwo­nię! Aha, rower ci przy­wiozę! – Nie­mal wybie­gła z lokalu odpro­wa­dzana cie­kaw­skim wzro­kiem per­so­nelu. Dla nich Greta była tu gwiazdą.

Feli­cja, zamy­ślona, dokoń­czyła ser­nik, dopiła kawę i wyszła. Skrę­ciła w stronę ławki przy cen­trum han­dlo­wym i z ulgą zapa­liła papie­rosa.

Kiedy Ste­fań­ska wró­ciła na swoje pod­da­sze – miesz­czące zarówno jej kwa­terę, jak i biuro redak­cji – Kasia Mali­now­ska, młoda asy­stentka Feli­cji, była już obecna i sie­działa przed kom­pu­te­rem, stu­ka­jąc zapal­czy­wie w kla­wi­sze. Robiła to w impo­nu­ją­cym tem­pie.

– Cześć, Kaśka!

– Hej, zacze­kaj chwilę, zaraz prze­rwę, tylko skoń­czę jedną myśl… No, gotowe. – Kasia obró­ciła zama­szy­ście swoje krze­sło w stronę sze­fo­wej. – Bury już nakar­miony i wysi­kany – zamel­do­wała. – Słu­chaj, co się tutaj znowu dzieje? Od rana byłam z zastępcą wójta na otwar­ciu nowego przed­szkola w Sosnówce, więc jestem nie na bie­żąco. Jakieś poru­sze­nie panuje w mia­steczku, ale sły­sza­łam tylko ploty, z któ­rych trudno coś wywnio­sko­wać. Ponoć cho­dzi o starą kuź­nię za lasem. Założę się, że ty już wiesz.

– Wiem. Nawet stam­tąd wra­cam. – Feli­cja przy­wi­tała się z psia­kiem i powie­siła kurtkę na wie­szak. – Dzieje się. W ruinach zna­leźli trupa i nie zgad­niesz jakiego…

– Nawet nie chcę go sobie wyobra­żać. – Wzdry­gnęła się Mali­now­ska.

– Ej, nie pękaj, młoda! Nie w tym sen­sie. Cho­dzi o to, kim był nie­bosz­czyk.

– A kim był?

– Rad­nym gminy.

– O matko! Kolega pani Grety?

– Gorzej. Z opo­zy­cji.

– Czemu gorzej?

– Zasta­nów się. Faceta ktoś zała­twił. Nocą, w odlud­nym miej­scu. Ma roz­wa­lony łeb. Trwają walki wybor­cze. Pierw­sze, co zro­bią gliny, to prze­orają lokal­nych poli­ty­ków. Greta może być wśród podej­rza­nych.

– Masa­kra. Biedna pani wójt. Chcesz kawy? – zapy­tała Kasia. – Bo ja się muszę napić. Zaszo­ko­wa­łaś mnie.

– Her­baty.

– Już parzę.

Bury oczy­wi­ście pole­ciał za Kaśką do kącika kuchen­nego w nadziei, że może znowu coś mu tam się trafi. Zapewne zresztą się nie roz­cza­ruje: młoda dzien­ni­karka miała wyjąt­kowo mięk­kie serce, a on już o tym wie­dział.

Pod­czas gdy Mali­now­ska zajęła się przy­rzą­dza­niem napo­jów, Feli­cja włą­czyła swój lap­top i zna­la­zła stronę urzędu. Klik­nęła w zakładkę „Radni” i wyszu­kała Marka Kow­nac­kiego. Powięk­szyła zdję­cie. Młody, śli­ski, uli­zany. Bru­net z wąsi­kiem, z twa­rzy faszy­sta. Spoj­rzała na dane. Poko­le­nie mile­nial­sów. Eko­no­mi­sta z zawodu, wcze­śniej pra­cow­nik kor­po­ra­cji. No tak…

– Czego szu­kasz? – Po chwili weszła Kaśka z tacą. – Tego rad­nego?

– No. Zna­la­złam.

– I co? Pokaż…

– Raczej anty­pa­tyczny typ. O zmar­łych się niby źle nie mówi, ale my tu nie będziemy niczego owi­jać w sre­berka.

– Fak­tycz­nie, okropny – zgo­dziła się Mali­now­ska, zer­ka­jąc na ekran. – Koja­rzy mi się z… z agre­sją. Nie cier­pię takich face­tów, co nie zna­czy, że trzeba ich mor­do­wać. Ale chodźmy do sto­lika, bo nam wszystko wysty­gnie. I opo­wia­daj.

– Może zacze­kamy na Pal­czyń­skiego? – zapro­po­no­wała Ste­fań­ska. – Jest jesz­cze pew­nie na miej­scu zbrodni. Powi­nien nie­długo przy­je­chać. Zresztą Greta też.

– O nie! Tylko ja o niczym nie mam poję­cia. Nie zga­dzam się. Przy­naj­mniej wpro­wadź mnie w temat!

Feli­cja unio­sła ręce.

– Okej, okej, ale naj­pierw powiedz gło­śno, że nie będzie ci prze­szka­dzać, jeśli zapalę sobie do her­baty.

– Spry­ciaro… Spoko, nie będzie mi prze­szka­dzać. Mów!

Feli­cja stre­ściła wszystko, czego dowie­działa się tego dnia na miej­scu zda­rze­nia i od Grety Pazik. Kasia Mali­now­ska wysłu­chała jej w sku­pie­niu, notu­jąc szcze­góły w note­sie.

– Bar­dzo dziwna sprawa. – Zamy­śliła się, wpa­tru­jąc się w zapi­ski. – Zagad­kowa. Myślisz, że za tym kryje się poli­tyka?

Ste­fań­ska wzru­szyła ramio­nami, gasząc papie­rosa w pustej doniczce.

– Nie wiem, czy poli­tyka, może raczej eko­no­mia? – odparła.

– To z reguły się łączy…

– To prawda. Zaczy­nasz dora­stać, Kaśka! – Uśmiech­nęła się do dziew­czyny, która spoj­rzała na nią z uda­wa­nym obu­rze­niem.

– Co? Myśla­łam, że już od dawna jestem doro­sła. Skąd ten wnio­sek, sze­fowo?

– Bo tra­cisz złu­dze­nia.

– No może. Trudno ich nie stra­cić, kiedy się w tym żyje. Coś w tym jest – zgo­dziła się po chwili zasta­no­wie­nia. – Nie tak dawno temu stra­ci­łam je na wła­snej gło­wie.

Feli­cja pomi­nęła to mil­cze­niem, przy­po­mi­na­jąc sobie, że Kasia została zaata­ko­wana pod­czas dzien­ni­kar­skiego śledz­twa i wiele mie­sięcy spę­dziła w szpi­talu, wal­cząc o życie i pełną spraw­ność.

– Zasta­na­wiam się, o co cho­dziło Gre­cie. Miesz­kasz tu od dziecka. – Wró­ciła do tematu. – Co wiesz na temat tam­tego miej­sca?

– Tej daw­nej kuźni? Bo tam kie­dyś była kuź­nia, a może kuź­nica, nie wiem, czym to się różni, nie znam się na tym za bar­dzo. Ale dawno temu. Podobno to jest bar­dzo stary budy­nek. Przed wojną mie­ściła się w nim restau­ra­cja albo kawiar­nia. Taka raczej dosyć eks­klu­zywna. Po woj­nie nie wiem, jakieś maga­zyny. Budy­nek ucier­piał w trak­cie walk, a potem nisz­czał. Chcieli tam coś robić, dom kul­tury, dom dziecka, coś w tym rodzaju, ale nie wypa­liło. No i ludzie gadali, że tam stra­szy czy coś…

– Oczy­wi­ście. Tam też? – Feli­cja się zaśmiała. – Zresztą w któ­rych sta­rych budyn­kach nie stra­szy!

– Tak, ale tam podobno nie stra­szą duchy, tylko dia­beł. Jest nawet odcisk jego kopyta. No i… ale od razu mówię, że świad­kiem nie byłam – zastrze­gła się Mali­now­ska. – Tylko powta­rzam, co sły­sza­łam od dziecka. Więc mówią, że każdy, kto kie­dy­kol­wiek skusi się na ten budy­nek, wywo­łuje dia­bła, który uważa tę kuź­nię za swoją wła­sność. I taka osoba ginie. A dia­beł wciąż tam mieszka. Nie­któ­rzy nawet boją się obok niego prze­cho­dzić!

Feli­cja napiła się her­baty.

– Przy­nieść her­bat­niki? – zapy­tała Kasia.

– Co? Nie, daj spo­kój. Już dziś jadłam ciastko, mam dość sło­dy­czy. Ale ty sobie weź…

– To wezmę kra­kersy.

– Bierz, co chcesz. Może przez tego dia­bła nikt nie zago­spo­da­ro­wał tej kuźni? – Feli­cja lekko pod­nio­sła głos, żeby Kaśka lepiej sły­szała z kącika kuchen­nego.

– Pew­nie tak. – Młoda wró­ciła razem z Burym, który zro­zu­miał, że ma szansę na kra­kersa. – Ludzie są prze­sądni. A zwłasz­cza kie­dyś byli – dodała.

– Byli, są i będą. Oświata może upaść, ciem­nota jest wieczna. Ale wcze­śniej w tym miej­scu były jakieś zwłoki?

– Ja nic o tym nie wiem. – Mali­now­ska ugry­zła ciastko, a resztę oddała psu. – Może i kie­dyś były, ale za moich cza­sów o żad­nych tru­pach tam nie sły­sza­łam. Dia­bła też zresztą nie widzia­łam.

– Dia­bła to można spo­tkać wszę­dzie… Na każ­dym kroku.

– Ale aku­rat tam go nie spo­tka­łam. Choć cho­dzi­li­śmy do tych ruin jako dzieci.

– Nie bali­ście się?

– Bali­śmy. Jesz­cze jak! Wła­śnie dla­tego się tam cho­dziło. – Dziew­czyna uśmiech­nęła się do wspo­mnień.

– Znam to, znam. Z tego samego powodu sto lat temu uma­wia­łam się z innymi dzie­cia­kami na cmen­ta­rzu. Musimy wypy­tać Gretę o tę kuź­nię. O wszystko, czego nie zdą­żyła mi wyja­śnić. Bo może cho­dziło jej o to, że ktoś poku­sił się o ten budy­nek, przez co wywo­łał dia­bła, no i wasza stara prze­po­wied­nia się speł­niła?

– Ale…

Roz­mowę prze­rwał im dzwo­nek tele­fonu. Melo­dyjka dobie­gała z kie­szeni Feli­cji. Dzien­ni­karka wyjęła apa­rat i zer­k­nęła na ekran.

– To Pałka – oznaj­miła, stu­ka­jąc w zie­loną słu­chawkę. – No hej, gdzie jesteś? – zapy­tała z mimo­wol­nym uśmie­chem na ustach.

– Wła­śnie koń­czymy robotę tutaj, za kwa­drans mógł­bym być u cie­bie.

– No to przy­jeż­dżaj! Cze­kamy w biu­rze razem z Kasią. Jeste­śmy bar­dzo cie­kawe, co do tej pory usta­li­li­ście. A Greta…

– Z Gretą roz­ma­wia­łem, dzwo­niła do mnie. Powie­dzia­łem jej, że do cie­bie jadę, więc uzgod­ni­li­śmy, że ona też będzie.

– Wiem, też się z nią tak uma­wia­łam. – Zaśmiała się. – Czyli robimy naradę? Jesz­cze tu tylko Ryby bra­kuje.

– Nie bra­kuje – chrząk­nął. – Pyta, czy też mógłby się zabrać. I tak go pod­wożę, bo poli­cyjny wóz zabrał wasz poste­run­kowy, który musiał pil­nie zasu­wać do jakiejś stłuczki.

– No to super. Czyli kawa dla pię­ciu osób?

– Zostaw­cie tę kawę. Mie­li­śmy jej cztery ter­mosy. Przy­wie­ziemy piwo.

– A jak potem wró­cisz do Gdań­ska?

– Może nie wrócę?

Feli­cja znowu się uśmiech­nęła, szybko zer­ka­jąc na Kasię, która na szczę­ście zajęła się dokar­mia­niem Burego sma­ko­ły­kami. Od czasu do czasu Pal­czyń­ski zosta­wał na noc, a wtedy oboje prze­no­sili się do kam­pera Feli­cji. Usta­wiony w ustron­nym miej­scu w ogro­dzie, ukryty za drze­wami zapew­niał im pry­wat­ność.

– Okej – rzu­ciła. – Niech się zabiera. To cze­kamy. Tym­cza­sem zro­bimy kanapki do tego piwa. To zna­czy Kaśka zrobi, bo jej to lepiej wycho­dzi!

Mali­now­ska ode­rwała się od psa i poka­zała sze­fo­wej język. Zanim jed­nak Feli­cja zdą­żyła się roz­łą­czyć, z rezy­gna­cją udała się do zaim­pro­wi­zo­wa­nej na pod­da­szu kuchni, by zająć się przy­rzą­dza­niem prze­ką­ski. Dosko­nale wie­działa, że w wyko­na­niu Feli­cji dosta­liby po pro­stu chleb z serem. Kiedy cho­dziło o sprawy kuli­narne, jej naczelna wyka­zy­wała się kom­plet­nym bra­kiem wyobraźni.

Kiedy poli­cjanci poja­wili się w drzwiach, pobrzę­ku­jąc butel­kami, pół­mi­sek z kolo­ro­wymi korecz­kami stał już na niskim stole w czę­ści łączą­cej biuro redak­cji z pry­wat­nym lokum Feli­cji. Pal­czyń­ski wyglą­dał na wykoń­czo­nego, Ryba jak zwy­kle try­skał ener­gią. Obu ser­decz­nie witał Bury.

– Sia­daj­cie na kana­pie, my sobie przy­sta­wimy krze­sła – zadys­po­no­wała Ste­fań­ska. – Fotel zostawmy dla Grety.

– A wła­śnie, za chwilę powinna być, spo­tka­li­śmy się w skle­pie. Chciała kupić jesz­cze jakieś cia­sto – wtrą­cił Ryba. – To co, można otwie­rać piwko?

– A ty się już nie możesz docze­kać, aspi­ran­cie? – zakpił Pałka.

– No, suszy tro­chę, sze­fie. Tyle godzin w robo­cie…

– Zacze­kajmy na panią wójt. Wytrzy­masz jesz­cze tro­chę. Nie wypada zaczy­nać bez niej.

Po kilku minu­tach usły­szeli stu­ka­nie obca­sów na scho­dach. Greta Pazik zdą­żyła się prze­brać w obci­słe nie­bie­skie dżinsy i kre­mowy swe­te­rek, w czym wyglą­dała jak zwy­kle bosko. Mało tego, nie widać było u niej nawet śladu zmę­cze­nia, choć minę miała zatro­skaną.

– Przy­nio­słam pla­cek droż­dżowy. Z kru­szonką, jak lubi Feli­cja. – Wrę­czyła paku­nek Kasi i padła na fotel. – O, pro­szę, co widzę: piwo i kanapki? Chęt­nie, ale ja bym jed­nak zaczęła od kawy…

– Czeka w dzbanku. Kaśka tego dopil­no­wała. A co do placka droż­dżo­wego to lubię tylko samą kru­szonkę – dodała Ste­fań­ska.

– Spoko, resztę zjem za cie­bie – obie­cał Ryba.

– Nie wąt­pię. No to otwie­raj to piwo, Zyg­muś! I opo­wia­daj­cie, co udało wam się do tej pory usta­lić.

Pod­czas gdy aspi­rant (szta­bowy, jak sam zawsze doda­wał) roz­le­wał piwo do szkla­nek, komi­sarz się­gnął po kanapkę.

– Zanim zaczniemy… Wybacz­cie, ale jestem cho­ler­nie głodny, nie mia­łem czasu nic zjeść.

– No prze­cież po to są, panie komi­sa­rzu, pro­szę się czę­sto­wać – upo­mniała go Mali­now­ska, sta­wia­jąc przed Gretą dzba­nek z kawą i fili­żankę.

– Bury, prze­stań żebrać, na miłość boską, dość się już dzi­siaj nacha­pa­łeś! Dobra, wystar­czy tej gry wstęp­nej, gadaj­cie, co macie – znie­cier­pli­wiła się w końcu Feli­cja.

Pal­czyń­ski zwró­cił się naj­pierw do Grety:

– Przy­kro mi, Greto, ale będę z tobą szczery: nie­stety, możesz mieć kło­poty. Chyba sama wiesz dla­czego. To był podobno twój wróg numer jeden, poli­tyczny prze­ciw­nik. Ludzie już gadają, spe­ku­lują.

Pazi­kowa nie odry­wała wzroku od fili­żanki.

– Rozu­miem. Spo­dzie­wa­łam się tego. – Wzru­szyła ramio­nami. Uda­wała spo­kój, choć głos miała zmie­niony, jakby lekko schryp­nięty. Feli­cja znała ją już na tyle długo, że od razu to wychwy­ciła. – Ale mam nadzieję, że jesz­cze mnie nie aresz­tu­je­cie? Tak bez udo­wod­nie­nia winy? – Ten żart nikogo nie roz­śmie­szył. Prze­ciw­nie, wszy­scy zamil­kli.

– Ależ, Greto, bła­gam cię – żach­nął się komi­sarz. – Lito­ści. Prze­cież nie to mia­łem na myśli.

– Tylko co? – Greta była wyraź­nie roz­draż­niona.

Zakło­po­tany Ryba wbił wzrok w pod­łogę, jakby chciał się odciąć od tego, co mówi szef, by nie obe­rwać ryko­sze­tem. Kasia Mali­now­ska nagle wstała i pod byle pre­tek­stem poszła do kuchni.

– Raczej kło­poty w pracy – wyja­śnił Pałka. – W poli­tyce. Twoi prze­ciw­nicy z pew­no­ścią marzą o pod­sta­wie­niu ci nogi. Prze­cież wia­domo, jak to jest w tym cho­rym światku: świń­stwa, pomó­wie­nia, intrygi, haki. Teczki. Wyko­rzy­stają każde gówno, żeby znisz­czyć kon­ku­ren­cję.

– A tu się aku­rat nie mylisz. – Greta poki­wała głową. – Liczę się z tym. Więc już plot­kują, mówisz?

– Wie­ści szybko się roz­cho­dzą, zwłasz­cza sen­sa­cyjne. Poste­run­kowi pod­słu­chali wśród gapiów.

Kasia przy­nio­sła cia­sto, które kupiła Greta, i nało­żyła jej kawa­łek. Feli­cja nalała sobie piwa i wzięła kanapkę.

– Zostawmy na razie poli­tykę – zapro­po­no­wała. – Naj­pierw upo­rząd­kujmy to. Co udało wam się usta­lić? Na czym sto­imy, co wiemy?

– Racja! – zgo­dził się z nią Ryba. – Komi­sa­rzu?

– Ty mów. W razie czego będę się wtrą­cał.

– Okej. No więc…

– Nie zaczyna się zda­nia od „no więc” – mruk­nęła Ste­fań­ska.

– Nie bądź taka skru­pu­latna. Więc tak… Nasza ofiara to Marek Kow­nacki, radny z pra­wicy. Trzy­dzie­ści cztery lata, młody gniewny.

– Faszy­sta, sły­sza­łam?

– Naro­do­wiec. Nie uro­dził się w Kry­sze­wie, choć jego rodzina ze strony matki stąd pocho­dzi. Kilka lat temu prze­pro­wa­dził się z Gdań­ska na to nowe osie­dle na obrze­żach gminy. Kawa­ler, bez­dzietny. Nie wia­domo, co robił po nocy w sta­rej kuźni, ale wygląda na to, że na kogoś tam cze­kał, może był z kimś umó­wiony. Prze­py­ta­li­śmy świad­ków. Jak już wie­cie, star­sza pani zauwa­żyła świa­tło w ruinie i zaalar­mo­wała syna, tego muzyka. Nie miał ochoty tam iść, bo lało i było ciemno, a on taki deli­katny raczej, arty­sta… Ale matka nale­gała. Więc poszedł i zna­lazł trupa. Zadzwo­nił na alar­mowy. Jak wie­cie, zwłoki znaj­do­wały się w progu, tuż przed wej­ściem do budynku, pod oka­pem, tam nie ma drzwi, tylko otwór po nich. W środku na ster­cie desek leżała włą­czona latarka i sporo petów, stąd nasz wstępny wnio­sek, że facet na kogoś cze­kał.

– Albo z kimś tam roz­ma­wiał?

– Raczej nic na to nie wska­zuje. Wygląda to tak, jakby ktoś go wywo­łał lub kogoś usły­szał. Wyszedł i od razu dostał w łeb kamie­niem. Zakrwa­wiony kam­lot leżał na gle­bie obok, zabez­pie­czy­li­śmy go.

– Żad­nych śla­dów, świad­ków? Zwłoki były świeże?

– Tak, to się musiało stać chwilę wcze­śniej. Bagiń­ski, Kry­stian Bagiń­ski, wiesz, ten muzyk, zauwa­żył, że krew nie skrze­pła, wypły­wała z rany. Prze­stra­szył się, bo zda­wało mu się, że usły­szał jakiś sze­lest i kroki, jakby ktoś biegł w stronę lasu. Nie miał nic do obrony, tylko latarkę i jakiś kij, więc nie pobiegł za tym dźwię­kiem, zresztą nie był pewien, czy mu to się zda­wało. W końcu to las, docho­dzą stam­tąd różne odgłosy, a strach ma wiel­kie oczy. Nawet trudno się czło­wie­kowi dzi­wić.

– Spraw­dzi­li­ście to?

– Feli­cja, oczy­wi­ście. – Tym razem odpo­wie­dział jej Pal­czyń­ski. – I nawet zna­leź­li­śmy jakieś ślady na skraju lasu, które ewen­tu­al­nie mogłyby być odci­skami stóp, ale to w niczym nam nie pomoże.

– Czemu?

– Bo lało. Wtedy lało i potem wciąż padało. Deszcz zmył wszystko.

– Rze­czy­wi­ście, szlag by to…

– No.

– Ta star­sza pani Bagiń­ska… Czego ona się bała? Wie­rzy w legendy o dia­ble i prze­kleń­stwie?

Pałka wzru­szył ramio­nami.

– Nie­wiele wiem o waszych zabo­bo­nach, ale może i wie­rzy. Zdaje się, że tutaj wielu w nie wie­rzy? Ale o co innego cho­dzi. Ta kobieta ma jakieś oso­bi­ste wspo­mnie­nia zwią­zane z tym budyn­kiem. Z cza­sów wojny. Poza tym przez wiele lat była soł­ty­ską Kry­szewa i chro­niła ten budy­nek przed zaku­sami… prze­pra­szam cię, Greto, znowu ci pod­padnę… przed zaku­sami urzęd­ni­ków i poli­ty­ków, ale także wan­dali, któ­rzy chcieli go znisz­czyć, może ze stra­chu przed tym dia­błem. Zaby­tek był jej oczkiem w gło­wie.

– No i krą­żyły pogło­ski, że w opusz­czo­nym budynku już ze dwa razy zna­le­ziono zwłoki. Ona też o tym wspo­mniała – dodał aspi­rant. – Świa­tło w ruinach od razu jej się z tym sko­ja­rzyło.

– Wie­cie coś o tym? – zapy­tała Ste­fań­ska. – O tam­tych tru­pach?

– Nie, mnie się zda­wało, że to legendy. Star­sza pani nie potra­fiła niczego kon­kret­nego wska­zać. Jeśli w ogóle to prawda, to musiało być dawno temu, na pewno jesz­cze za głę­bo­kiej komuny.

Greta chrząk­nęła.

– Podobno w latach pięć­dzie­sią­tych albo sześć­dzie­sią­tych – wtrą­ciła. – Ale ja też wiem o tym tylko z plo­tek. Nato­miast mogę wam powie­dzieć, czego szu­kał tam Kow­nacki, choć to tylko moje domy­sły. I tak byście do tego doszli. Aktu­al­nie trwa w gmi­nie spór o ten zaby­tek. Kow­nacki wła­śnie tym się zaj­mo­wał, a raczej jego stron­nic­two, pomysł wyszedł od nich. Chcieli sprze­dać tę pose­sję dewe­lo­pe­rom z Azji. Z dru­giej strony stoją moi radni, któ­rzy pla­nują odre­stau­ro­wa­nie obiektu i zago­spo­da­ro­wa­nie go przez gminę i na uży­tek gminy. Oczy­wi­ście obie strony usta­wicz­nie pod­sta­wiają sobie nogi, a ist­nieje jesz­cze trze­cia opcja: ludzie. Część miesz­kań­ców chce ten stra­szący budy­nek wybu­rzyć, grunt zaorać i posa­dzić tam las.

– A ty po któ­rej jesteś stro­nie, Greto? – zapy­tał komi­sarz.

– Po stro­nie inte­resu gminy, to jasne, ale tak naprawdę nie uczest­ni­czę w tych roz­gryw­kach. – Wzru­szyła ramio­nami.

– Ty nie uczest­ni­czysz? – Uniósł brew Pal­czyń­ski. – Nie wie­rzę.

– Bo widzisz…

– Powiedz im – zachę­ciła ją Feli­cja. – Powinni wie­dzieć.

– Nie chcia­łam jesz­cze się z tym zdra­dzać, ale… to moje ostat­nie mie­siące w cha­rak­te­rze wójta – wyja­śniła Greta. – Nie będę kan­dy­do­wać powtór­nie.

Wszy­scy zasty­gli.

– Ale jak to, dla­czego? – ode­zwał się w końcu Pałka. – Prze­cież mogła­byś. Nic chyba nie stoi na prze­szko­dzie? Są z tobą wyborcy, jesteś popu­larna, świet­nie sobie radzisz, co z tego, że masz też prze­ciw­ni­ków? To prze­cież nor­malne w poli­tyce. Nie rozu­miem, dla­czego chcesz zre­zy­gno­wać. Poza tym wybory samo­rzą­dowe mają być dopiero w przy­szłym roku, o ile się nie mylę?

Greta spoj­rzała na Feli­cję zakło­po­tana.

– Mia­łam na razie o tym nie mówić, ale… – zawa­hała się.

– Bo zamie­rza wziąć udział w wybo­rach par­la­men­tar­nych – dokoń­czyła za nią Ste­fań­ska.

Ponow­nie zanie­mó­wili.

– Greto, ależ to jest świetna wia­do­mość! – Kla­snął w dło­nie komi­sarz. – Nie mia­łem poję­cia!

– Chcesz nas zosta­wić? – Ryba udał tro­skę, choć gęba mu się śmiała.

Kaśka też pisnęła z emo­cji.

– Czas dać w gmi­nie szansę młod­szym. A gdyby mi się udało, to mogła­bym stam­tąd zro­bić wię­cej dobrego dla samo­rzą­dów, niż sie­dząc przez kolejną kaden­cję tutaj – odparła Pazi­kowa. – Lecz w związku z tym musia­ła­bym na czas kam­pa­nii wybor­czej zawie­sić peł­nie­nie urzędu. Dla­tego sta­ram się nie wcho­dzić już w żadne nowe pro­jekty, spory, układy, przy­naj­mniej nie bez­po­śred­nio.

– No tak, rozu­miem – zgo­dził się Pal­czyń­ski. – Ale twoi radni uczest­ni­czą w… no, jak by to powie­dzieć… w tej grze o budy­nek kuźni?

– Tak jak wspo­mnia­łam. – Greta wzru­szyła ramio­nami. – To w końcu ważna kwe­stia dla gminy.

– Okej – wes­tchnął. – Będziemy musieli z nimi poroz­ma­wiać.

– Oczy­wi­ście. To jasne.

Ste­fań­ska zastu­kała ołów­kiem w blat i dolała sobie piwa, a Buremu rzu­ciła kawa­łek szynki z kanapki.

– Dobra, czyli pod­su­mujmy – zapro­po­no­wała. – Wszy­scy twier­dzi­cie, że za tym zabój­stwem stoi kasa i poli­tyka, tak? Kon­kret­nie spory o ten budy­nek. Wy jeste­ście o tym prze­ko­nani – zwró­ciła się do komi­sa­rza. – Greta naj­wy­raź­niej też?

– Tak chyba musimy zakła­dać. Trudno tu o inny motyw? – wtrą­cił Ryba, a pozo­stali ski­nęli zgod­nie gło­wami.

– Teo­re­tycz­nie mogłoby cho­dzić o coś zupeł­nie innego, na przy­kład… radny miał schadzkę z mężatką w ruinach i dostał w łeb od męża. – Feli­cja prych­nęła. – Ale oczy­wi­ście zga­dzam się z wami, że to raczej nie przy­pa­dek.

– W sumie masz rację. Natu­ral­nie spraw­dzimy różne warianty – dodał Pal­czyń­ski.

– Wia­domo. Powiedz, co my tu na miej­scu możemy zro­bić, żeby wam pomóc w docho­dze­niu. Bo póki tu jestem, nie odpusz­czę.

– Co to ma niby zna­czyć „póki jestem”?! – zanie­po­ko­iła się Kasia Mali­now­ska. – Ty też coś kom­bi­nu­jesz?

– Szy­kują się zmiany, Kaśka. Wieje wiatr histo­rii – zakpiła repor­terka. – Ale na razie się tym nie przej­muj. Artur?

– Co może­cie zro­bić? To co zwy­kle. – Komi­sarz uśmiech­nął się do niej cie­pło. – Czyli pro­wa­dzi­cie swoje nor­malne dzien­ni­kar­skie śledz­two. Obser­wuj­cie, przy­glą­daj­cie się, roz­ma­wiaj­cie z miesz­kań­cami. Byle dyplo­ma­tycz­nie. Przed wami na pewno odsło­nią się szyb­ciej niż przed poli­cją. Ryba będzie do dys­po­zy­cji, jakby co. Pomoże. Ale bez jego wie­dzy nie rób­cie niczego… rozu­miesz… kon­tro­wer­syj­nego. I nawet mi do głowy nie przy­szło, skar­bie, że ty byś mogła odpu­ścić! – dodał.

Felicja

FELI­CJA

Mówiąc Kaśce o „wie­trze histo­rii”, oczy­wi­ście zażar­to­wa­łam, ale nie do końca. Od pew­nego czasu sama – coraz wyraź­niej – czuję jego podmu­chy. I to na kilku fron­tach. Wojna za naszą gra­nicą trwa, zaraza niby odpusz­cza, a może wcale nie odpusz­cza, tylko się zmie­nia i ewo­lu­uje. Wkrótce się tego dowiemy. Nasza wewnętrzna „domowa wojenka” też ma się dobrze, choć nie try­wia­li­zo­wa­ła­bym jej, kiedy wal­czymy o kształt naszej przy­szło­ści. O pod­sta­wowe war­to­ści współ­cze­snej cywi­li­za­cji. Naszej w sen­sie kraju, następ­nych poko­leń, bo my sami już pomału odcho­dzimy, by stać się czę­ścią histo­rii. Oby nie nie­chlubną. W osta­tecz­nym roz­ra­chunku bowiem zostaje tylko histo­ria. A ona nie wyba­cza i nie da się jej na dłuż­szą metę zakła­mać. Zawsze osą­dzi. I zawsze wypły­nie. Nato­miast tu, na naszym poletku, wiatr histo­rii wieje także dla nas. To led­wie wyczu­walny zefi­rek, lecz gdy łączy się z hura­ga­nem dzie­jo­wym, jego podmu­chy odczu­wamy wyraź­nie. „Jak na górze, tak i na dole; Jak na dole, tak i na górze”. Stara alche­miczna zasada – prawo powią­za­nia. Wszystko jest ze sobą połą­czone i powią­zane. Makro­ko­smos i mikro­ko­smos. Świat zewnętrzny jest tylko odbi­ciem wewnętrz­nego. Bo wszystko dzieje się w nas. W jed­nost­kach i spo­łe­czeń­stwach. Dobra. Wia­domo, o co cho­dzi. Teraz do rze­czy. Dla mnie ten wiatr przy­wiał zmiany w życiu oso­bi­stym. Nie lubię wiel­kich słów, ale być może to miłość. Może szczę­ście. W każ­dym razie coś nowego. Pod­ję­li­śmy z Artu­rem decy­zję o sfor­ma­li­zo­wa­niu naszego związku i już się z tego nie wyco­fam. Zresztą nie chcę. Jemu na tym bar­dzo zależy, a ja chcę zro­bić coś dobrego. Dla niego, dla sie­bie. Choć będzie się to łączyć z rewo­lu­cją w moim świe­cie, może nie tyle upo­rząd­ko­wa­nym, ile oswo­jo­nym. Gry­złam się tym, że będę musiała zre­zy­gno­wać z pracy w Kry­sze­wie, nie wie­dzia­łam, jak powie­dzieć o tym Gre­cie. Ale oka­zało się, że wiatr i tutaj zawiał. I to mocno. Greta chce wresz­cie zro­bić coś, do czego ją od dawna nama­wia­łam. A to i tak zmie­ni­łoby wszystko, bo z chwilą, kiedy Greta prze­sta­nie być wój­tem, moja rola rzecz­niczki pra­so­wej urzędu gminy sta­nę­łaby pod zna­kiem zapy­ta­nia. Każdy wło­darz ma prze­cież prawo do swo­jego rzecz­nika. Zresztą zostaje Kasia Mali­now­ska, którą wszy­scy tu kochają, więc nikt jej zapewne nie odwoła, bo po co: jest neu­tralna. Nie to co ja. Ja byłam zwią­zana z osobą Grety, dla niej w swoim cza­sie pod­ję­łam się tego zada­nia. Zresztą bez Grety nie będzie to już to samo Kry­szewo. Nie dla mnie. Teraz przy­naj­mniej wszystko koń­czy się w natu­ralny spo­sób. Jeśli plany się powiodą, popro­wa­dzę jesz­cze jej kam­pa­nię wybor­czą. Mam nadzieję, że Gre­cie się uda. Że uda się nam wszyst­kim. Że wiatr histo­rii wieje we wła­ści­wym kie­runku. Że nie zostawi po sobie mar­twej pustyni, tylko przy­nie­sie ożyw­czy oddech. Chcę w to wie­rzyć. Muszę w to wie­rzyć. Ina­czej nic nie mia­łoby sensu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki