Motocyklista i ja - Honorata Agnieszka Larska - ebook

Motocyklista i ja ebook

Honorata Agnieszka Larska

3,6

Opis

Przelotna wymiana spojrzeń, przypadkowe trącenie się łokciami. I nagły prąd, przeszywający ich oboje. Tak zrodziło się niezwykłe uczucie.
Długowłosy, przystojny motocyklista, dusza towarzystwa, otoczony wianuszkiem wpatrzonych w niego z uwielbieniem dziewczyn. I „szara myszka”, rozpoczynająca samodzielne życie z dala od rodzinnego miasteczka. Wydawałoby się, że więcej ich dzieli, niż łączy. A jednak miłość czyni cuda. Ona stara się zaakceptować jego pasję. On dla ukochanej gotów jest zrezygnować z niebezpiecznych motocyklowych wyścigów. Pod jednym warunkiem: weźmie w nich udział jeszcze tylko ten jeden, ostatni, pożegnalny raz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 132

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (10 ocen)
4
2
1
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
poprawakat

Nie oderwiesz się od lektury

poryczałam się, piękne opowiadanie aczkolwiek bardzo smutne
00
Agnieszka369

Nie oderwiesz się od lektury

Czytając - byłam tam, czułam się jak bohaterka, odczuwałam jej radość i ból. To piękna, smutna historia. Polecam serdecznie
00
Greydee76

Nie oderwiesz się od lektury

Zryczałam się jak bóbr. Dziękuję Ci za tą opowieść.
00

Popularność




Honorata Agnieszka Larska
Motocyklista i ja
© Copyright by Honorata Agnieszka Larska 2021Projekt okładki: Weronika Węsierska
ISBN 978-83-7564-643-6
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Rozdział I

Jeden z najpiękniejszych dni, który utkwił mi w pamięci do końca życia. Piękne pogodne popołudnie będzie miało to szczególne miejsce w moim sercu. Już na zawsze…

Nigdy nie zapomnę tych promieni słonecznych, które przenikały przez ubrania, dobijając się do naszej skóry. Delikatny powiew wiatru raz po raz głaskał mnie po policzku.

Poszłyśmy z koleżankami na pizzę i piwo z sokiem, złocisty nektar z dawką maliny. Usiadłyśmy przy stoliku w ogródku pizzerii. Rozbawione, szczęśliwe prowadziłyśmy rozmowę o wszystkim i o niczym. Czas, a właściwie świat przez chwilę się zatrzymał. Spojrzałam w lewą stronę i ujrzałam podjeżdżających trzech motocyklistów. Zaparkowali swoje niesamowite maszyny i niestety zajęli stolik obok nas. Nie miałam pojęcia, jak los chce mnie zaskoczyć, i to pozytywnie.

Wśród tych trzech chłopaków był on. Kątem oka spojrzałam na wysokiego blondyna i zaniemówiłam. Przystojny, dobrze zbudowany, o zniewalającym uśmiechu – wręcz niebiańskim. Tylko na niego zwróciłam uwagę, a przy tym poczułam lekkie ukłucie w  sercu. Podświadomość podpowiadała mi, że ten nieznajomy chłopak zagości w moim życiu na dłużej. Ujrzałam nitkę promienia słonecznego na jego ramieniu i nagle przepełniło mnie poczucie, że to ktoś wyjątkowy. Dziewczyny od razu widziały po mojej minie, że bardzo mi się spodobał. Niespodziewanie dla mnie samej oblałam się rumieńcem. Mało tego, nawet nogi zaczęły mi się trząść!

Po niedługim czasie chłopcy przysiedli się do naszej „świętej trójcy”. Tak nas nazywali znajomi i przyjaciele. Byłyśmy przyjaciółkami od serca, zawsze mogłyśmy na siebie liczyć. Każda z nas miała inny charakter, inny wygląd i inne spojrzenie na świat. A jednak w tym wszystkim jakoś się uzupełniałyśmy. Trzy żywioły, które poskromić ciężko, a nam się udawało. Razem się śmiałyśmy, żaliłyśmy i razem płakałyśmy. Przeżywałyśmy każdą porażkę jednej z nas, jakby to była nasza własna porażka, każdy sukces jednej z nas, jakby był naszym własnym sukcesem. Po nietrafionej strzale Amora, byłyśmy wszystkie gotowe się wspierać, i to bardzo mocno.

Obie moje przyjaciółki mieszkały w Szczecinie. Edytka od urodzenia, Ania natomiast przeprowadziła się tu z Mazur. Ja wywodziłam się z niewielkiej miejscowości wielkopolskiej, ale zamieszkałam i pracowałam też tutaj. Zresztą pokochałam to miasto, czułam je całym swoim sercem. Miałyśmy świetną pracę, tak nam się wydawało – w sklepie, na stoiskach z odzieżą damską. Takie młode dziewczyny, które potrafiły samodzielnie się utrzymać, bez żadnej pomocy rodziców, to już coś. Całe życie było przed nami, same piękne barwy, które układały się niczym tęcza wychodząca tuż po przerażającej ulewie.

Podejrzewam, że naszym największym szczęściem było to, że mamy siebie. Obiecałyśmy sobie, że będziemy się przyjaźnić do końca życia. Nawet zawarłyśmy pakt przyjaźni zwany braterstwem krwi, polegający na jej wymieszaniu po nacięciu opuszka palca serdecznego. Tak bardzo sobie ufałyśmy i przysięgałyśmy, że nic nas nie rozdzieli, nawet najbardziej złośliwy chichot losu.

Dosiadając się do naszego stolika, mój obiekt westchnień usadowił się dosłownie obok mnie, krzesło przy krześle. Dziwne, ale w tym momencie poczułam delikatne ukłucie w sercu, tak jakby ktoś mi wbił szpilkę. Nigdy nie doświadczyłam podobnego doznania – taki ból, ale jakby pozytywny?

Gdy nasze oczy przypadkowo się spotkały, ujrzałam w nich błękit nieba. Dreszcz emocji ogarnął moje ciało. Czułam, a raczej byłam przekonana, że on doświadczył tego samego.

Gdy niechcący dotknęliśmy się łokciami, zaraz przeszły iskry – dosłownie, nawet odczułam porażenie prądem. Widziałam po jego twarzy, że jest też zaskoczony tym wszystkim. Dla mnie był najprzystojniejszym chłopakiem pod słońcem, którego miałam przyjemność spotkać.

To niespodziewane spotkanie miało swój ciąg dalszy. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo ważny dla mnie będzie ten obcy człowiek. Uśmiechając się do niego, nie miałam pojęcia, że to mój przyszły najważniejszy rozdział w życiu. Nie wiedziałam, że jego obraz będę nosić w sercu do końca moich dni. Byłam przepełniona szczęściem i błękitem jego oczu.

Maciek, mój obiekt westchnień, urodził się i mieszkał w Szczecinie. Dzielnica Gumieńce zawsze będzie mi się kojarzyła tylko z nim, miejscem, gdzie miał swój rodzinny dom.

Mieszkał z mamą Zofią. Była bardzo ciepła i niesamowicie sympatyczna. Dbająca o syna, dom i przepiękny ogród, który był jej pasją. Nie dziwię się, że syn ją bardzo szanował i kochał, była przede wszystkim wspaniałym człowiekiem. O ojcu mało wspominali i jakby niechętnie. Dużo później dowiedziałam się dlaczego. Ojciec mojego przyszłego chłopaka zostawił ich, gdy Maciek był malutki. Za chlebem i zapewnieniem godnego bytu rodzinie wyjechał do Francji. Niestety rozłąka sprawiła, że poznał tam kobietę. Później założył nową rodzinę, a oni zostali sami już na zawsze. Pani Zofia nigdy nie ułożyła sobie życia z kimś innym, postanowiła samotnie wychować syna. Straciła zaufanie do mężczyzn, na pewno nie chciała przeżywać drugi raz porzucenia. Było jej strasznie ciężko, ale dała radę. Starała się być matką i ojcem dla syna. Teraz wiem, że dorastanie Maćka miało wpływ na jej kolejne życiowe decyzje.

Maciek był wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną. Włosy jasny blond, tak jak i moje, zresztą długość do ramion jak i u mnie. Oczy piękne, błękitne, a uśmiech moim zdaniem wart grzechu. Pracował jako mechanik samochodowy i studiował zaocznie. Mimo obowiązków miał piękne hobby – motocykle. Gdy opowiadał o swojej maszynie, widziałam blask w jego pięknych oczach. Oddał całe serce tej niesamowitej pasji. Uwielbiał swoją hondę, bardzo dbał o nią. Czasami miałam wrażenie, że traktował ją jak ukochaną dziewczynę. Potrafił dużo czasu spędzić w garażu, pielęgnując swoją perełkę. Łączyła go z tą maszyną nierozerwalna więź. Kobieta na pewno może być zazdrosna o taką „rywalkę”, jestem tego pewna.

Mój niebieskooki blondyn otaczał się ludźmi z uczelni, to byli jego znajomi. Ale miał dwóch najwierniejszych przyjaciół wśród motocyklistów. Byli jak trzej muszkieterowie, nierozłączni jak bracia. Najważniejszy punkt ich przyjaźni opierał się na lojalności, mogli na siebie liczyć w każdej sytuacji. Przyjaźnili się od szkoły podstawowej. Kiedy ich poznałam, mieli po dwadzieścia sześć lat. Podejrzewam, że ich przyjaźń to prawdziwe braterstwo krwi, coś podobnego, jak my z dziewczynami. Trafiliśmy na siebie, tak czułam przez skórę.

Nie wiedziałam, co to znaczy zakochać się w motocykliście, który w życiu kierował się swoimi zasadami. Cenił przede wszystkim prawdę, choćby była najgorsza. Często powtarzał mi, że lepsza gorzka prawda niż słodkie kłamstwo. Byłam zachwycona tym, jak dbał o swój motor. Gdy któryś z kolegów zadzwonił w nocy, że coś się stało z motocyklem, to wtedy nie było dla niego problemu, po prostu ubierał się i jechał pomóc. Mogli na nim polegać w każdej sytuacji. A poza tym pracował jako mechanik samochodowy i był specjalistą w swoim zawodzie. Chociaż klienci grymasili i kręcili nosem, kiedy wynajdował kolejne usterki w samochodzie, to i tak później do niego wracali. Oddając auto w jego ręce, mieli pewność, że zostawiają je u prawdziwego fachowca. Był po prostu szczery i oddany pracy, zachowywał się jak lekarz dbający o swoich pacjentów. Bardzo to w nim ceniłam i powoli rodziło się moje wielkie uczucie do niego. To był jeden z kilku powodów, dla których coraz bardziej się do niego przekonywałam.

Powoli zauroczenie przemieniało się w poważniejsze uczucie. Nawet nie zauważyłam, kiedy wszedł do mojego serca i zawładnął moimi pragnieniami, myślami i ciałem.

Nie wiedziałam, jaki ślad zostawi w moim całym życiu. Nie miałam też pojęcia, jak bardzo będę cierpieć – wtedy, gdy już nigdy nie będziemy mogli być razem, a ja będę pamiętać to wszystko do końca moich dni.

Nazajutrz, gdy tylko zjawiłam się w pracy, powiedziałam przyjaciółkom, co się dzieje w moim sercu. Popatrzyły na mnie z rozbawieniem i nutką litości. Edytka stwierdziła, że nie ma miłości od pierwszego spojrzenia. Najpierw trzeba kogoś poznać, pobyć z nim i przekonać się, jakie wartości wyznaje w życiu. Przecież ten obcy chłopak mógł chcieć mnie tylko zbajerować i wykorzystać. Zresztą, jak to sama określiła: motocykliście to tylko w głowie szybka jazda, wyścigi i szybkie dziewczyny. Szanowałam jej zdanie, bo ją ceniłam. Trochę zbiła mnie z tropu, jednak wiedziałam, że to jest ten, z którym chcę spędzić resztę życia. Spotkałam właściwą osobę we właściwym czasie. Czułam, że wyrastają mi białe anielskie skrzydła i unoszę się nad ziemią.

W tym dniu w pracy wszystko szło znakomicie, bardzo pokaźna suma utargu, klientki bardzo miłe. Nawet mieszkanie udało się wynająć na Gumieńcach, z umową na dwa lata. Byłam wniebowzięta i stwierdziłam, że los mi sprzyja. Anioł Stróż nade mną czuwał, tak było bez wątpienia.

Mogłam sama się utrzymać, a o to mi przecież chodziło. Musiałam być bardzo samodzielna pod każdym względem, bo na rodziców nie mogłam liczyć. Po skończeniu szkoły średniej wyjechałam do Szczecina za pracą, nowym życiem. Wiedziałam, że tu spotka mnie coś dobrego, tak mówiła mi intuicja. Czułam się spełniona.

Zastanawiałam się tylko, czy jeszcze spotkam mojego motocyklistę.

Pewnego dnia, gdy szłam na przystanek, by jechać do pracy, po drodze zaskoczyła mnie burza z piorunami. Deszcz zmoczył mnie doszczętnie. Nagle wyrósł przede mną jak prawdziwy dąb on – Maciek. Poprzez krople deszczu zauważyłam jego twarz – to był mój motocyklista. Uśmiechnął się do mnie i przywitał mnie zwykłym „cześć”. Byłam zbita z tropu. Wyobrażałam sobie nasze spotkanie każdego wieczora – że podchodzi do mnie i mnie przytula oraz daje całusa w policzek, a tu nic. Jednak Edyta miała rację, byłam tylko kolejną poznaną dziewczyną, i to wszystko. Po chwili, gdy już byłam przemoczona do suchej nitki, spojrzał na mnie i zaproponował, że mnie podwiezie. Podczas jazdy, gdy rozmawialiśmy, dowiedziałam się, że mieszkamy niedaleko siebie. Umówiliśmy się na kawę i spacer. Wymieniliśmy numery telefonów i obiecaliśmy sobie, że się zdzwonimy. Tak więc dojechałam do pracy ociekająca wodą, ale z blaskiem w oczach – w tym momencie gwiazdy przy moich oczach to nic, wielkie zero. Koleżanki od razu zauważyły zmianę w moim wyglądzie i zachowaniu. Nie chodziło o to, że wyglądałam jak zmokła kura. Opowiedziałam im więc o przypadkowym spotkaniu, które mnie bardzo zaskoczyło.

Specjalnie podkreśliłam, że to na pewno zrządzenie losu. Od tej chwili wiedziałam, że to moja największa miłość, jaką w  życiu spotkałam.

Był piątek trzynastego, po pracy przyjechałam do domu – to znaczy do swojego wynajmowanego mieszkania. Miałam chandrę i dlatego o dwudziestej leżałam już w łóżku; tak zwyczajnie nic mi się nie chciało. Prawdziwym powodem było to, że nie zadzwonił, a minął już tydzień od naszego przypadkowego spotkania. Czułam, że to wszystko wydarzyło się tylko w mojej głowie.

Szlochałam w poduszkę, a raczej wyłam z bólu, bo tęskniłam, i to cholernie!

Prawie zasypiałam z twarzą opuchniętą od płaczu, gdy zadzwonił telefon. Jednak los potrafi płatać figle! Gdy usłyszałam głos w słuchawce, o mało nie zemdlałam. To był on!

Głos miał miły i przyjemny, wręcz podniecający, a przy tym tak niski, że przez moje ciało przeszedł dreszcz.

Myślałam, że o mnie zapomniał. Byłam zwyczajną, prostą dziewczyną, nawet mi się nie śniło, że do mnie zadzwoni. Taki przystojniak mógł mieć każdą, a ja byłam przeciętna.

Umówiliśmy się na godzinę szesnastą w niedzielę przy Bramie Portowej. Nie spałam całą noc z wrażenia, wyglądałam okropnie. Całą sobotę się denerwowałam i myślałam o spotkaniu. Wieczorem nawet zaaplikowałam sobie proszki nasenne, żeby zasnąć. Pogrążyłam się w błogim śnie.

W niedzielę od rana piłam same kawy, jedną za drugą, aż było mi niedobrze. W końcu zwymiotowałam, pewnie z nerwów. W międzyczasie wybierałam kreację na randkę, ale nic mi nie pasowało. Przebierałam się kilkanaście razy, aż w końcu wybrałam sukienkę na szelkach w niebieskie kwiatki. Tak, to był odpowiedni strój, w sam raz na spotkanie z chłopakiem.

Na spotkanie dotarłam kwadrans po szesnastej. Maciek już czekał na mnie, a w ręku miał bukiecik polnych kwiatów. Byłam zaskoczona. Przyjechał swoją maszyną i właśnie wtedy po raz pierwszy w życiu jechałam z nim na przejażdżkę. Gdy wsiadłam na motor, mocno go objęłam i się przytuliłam. Zdałam sobie sprawę, że w tej chwili moje życie jest w jego rękach. Pomknęliśmy na Wały Chrobrego, serce waliło mi bardzo mocno. Pogoda w tym dniu była piękna, zaliczyliśmy długi spacer, a później poszliśmy na kawę i lody. Najważniejsze było to, że gdy siedzieliśmy przy stoliku, patrzył mi głęboko w oczy i słuchał mnie uważnie. Często nasze spojrzenia się spotykały, tak po prostu. Chciał o mnie wiedzieć dosłownie wszystko, ale nie da się opowiedzieć wszystkiego na pierwszej randce. Jedno zauważyłam – a raczej odczułam – gdy nasze dłonie przypadkowo się dotknęły, to przeszedł nas niesamowity prąd, aż oboje go poczuliśmy. Maciek opowiadał mi przede wszystkim o motocyklu, który był jego pasją. Wywnioskowałam, że podczas jazdy czuł się wolny jak ptak. Bardzo chciałam doświadczyć tego doznania, aż mu zazdrościłam. Obiecałam sobie, że kiedyś też kupię sobie motocykl i będę mknąć po szosach wolna, a przede wszystkim niezależna od nikogo.

Można powiedzieć, że zaraził mnie swoją miłością do motocykli. Uwielbiałam, gdy opowiadał o swojej hondzie. Zauważyłam szaleństwo w jego oczach, czyli krótko mówiąc, miał bzika na punkcie motoru. Tylko przez moment nutka lekkiego niepokoju, a nawet strachu przebiegła mi przez myśl.

Dowiedziałam się, że koledzy nadali mu ksywkę „Apacz”, ponieważ miał długie włosy, sięgające do ramion. Poza tym lubił zakładać chustę na głowę. Jego koledzy to Adam, czyli Czarny, oraz Miłosz, czyli Michu. Tak, rzeczywiście – to na pewno byli trzej muszkieterowie. Apacz i Czarny byli stanu wolnego, a Michu miał dziewczynę i trzyletniego synka. Przyjaźnili się od dziecka, a miłość do motocykli tylko pogłębiła ich wspaniałą relację. Często umawiali się na wyjazdy w dłuższe trasy, nawet w góry. To było niezwykłe, że potrafili żyć pełną piersią. Podświadomie czułam, że ten chłopak jest mi przeznaczony.

Mogłabym z nim spędzić tydzień, a nawet dwa, tylko go słuchając. Co ja mówię za głupstwa… Chciałabym spędzić z nim całe życie i nie miałabym nigdy dość opowieści o jego pasji i pracy. Mówił o tym z takim błyskiem w oku, wręcz z fascynacją. Gdy się uśmiechał, to kącik ust mu się podnosił, to było takie ujmujące. Jedno wiem na pewno: jego uśmiech był zniewalający. Byłam nim zauroczona, tak jakbym była na zielonej łące pełnej pięknych kwiatów. Pierwszy raz w życiu poczułam taki zachwyt mężczyzną. Dosłownie wszystko mi w nim odpowiadało, nawet to, że miał taki tik i często mrugał okiem. Był moim natchnieniem i wiedziałam już, że chcę być jego na zawsze.

Nawet nie zauważyliśmy, jak szybko minął czas, minuta po minucie, godzina po godzinie.

Dla nas to nie miało znaczenia, bo czuliśmy się dobrze w swoim towarzystwie.

Zdawałam sobie sprawę, że miał powodzenie u dziewczyn, i wiedziałam, dlaczego tak jest. Słyszałam, że zmieniał dziewczyny jak rękawiczki.

Niestety taka prawda, że urody mogłaby mu pozazdrościć niejedna dziewczyna. Też miałam takie zdanie, zresztą wystarczyło na niego spojrzeć, był jak młody Herkules. Chodził na siłownię, a także na basen. Rzeźba jego ciała przebijała się przez ubrania, można było to zauważyć gołym okiem. Na pewno robił wrażenie na kobietach. Czułam się cholernie zazdrosna o niego. Jego sposób bycia też mi odpowiadał – był silny i niczego ani nikogo się nie bał. Chyba potrzebowałam takiego bezpieczeństwa – byłam drobną blondynką i chciałam się skryć w jego ramionach. Imponował mi pod każdym względem, a chociaż rozmawialiśmy zaledwie kilka godzin, to miałam wrażenie, jakbym znała go całe życie. Zdarzyło się tak, że myśleliśmy o tym samym i chcieliśmy to samo powiedzieć – takie bratnie dusze. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś tak fantastyczny zainteresował się mną – zwykłą dziewczyną. Oczywiście miałam swoje plany i sposób na życie, ceniłam miłość, dobroć, a także zaufanie i szacunek do innych ludzi.

Moją uwagę przykuło to, że za każdym razem, jak coś opowiadałam, patrzył na mnie i słuchał uważnie. Nie uciekał wzrokiem, nie patrzył na innych, tylko na mnie. Tematów do rozmów mieliśmy bardzo dużo, zaczynał zdanie, a ja kończyłam, rozumieliśmy się świetnie. Obiecał mi, że zabierze mnie na niesamowitą przejażdżkę, tylko muszę się odpowiednio ubrać. Powiedział, że sukienka bardzo ładna, ale na jazdę motorem nie pasuje, bo zmarznę i będę później chorować. Wyczułam wtedy, że troszeczkę martwi się o mnie, a może nawet troszczy? Zasugerował, że jak będę chciała, to nauczy mnie jeździć na motocyklu. Co ja wtedy przeżywałam? Byłam dosłownie w siódmym niebie!

Z mojej strony wyglądało to tak, jakbym doznała olśnienia na tym spotkaniu. Taki prawdziwy chłopak z krwi i kości i był ze mną na randce! Tysiące myśli przebiegało mi przez głowę, że może mieć inną ładniejszą, zgrabniejszą, mądrzejszą, a przede wszystkim bogatszą.

Zawsze czułam się jakby troszeczkę gorsza, bo pochodziłam z biednej rodziny, w której na dodatek nie było miłości. Może dlatego bardzo pragnęłam, żeby ktoś pokochał mnie naprawdę, z całego serca. Chciałam czystej miłości, przede wszystkim za to, jaka jestem. Nie zamierzałam się zmieniać dla nikogo. Zawsze starałam się być sobą, mieć wady i zalety, ale to były moje własne i nikogo innego. Musiałam twardo stąpać po ziemi i być realistką. Wiedziałam, że tak naprawdę spoczywa na mnie obowiązek utrzymania siebie na powierzchni. Miałam marzenia, ale te realne, takie zwyczajne do spełnienia.

Właściwie to bałam się marzyć, bo gdyby za marzenia karali, to ja na pewno dostałabym dożywocie. To wszystko brało się z dzieciństwa niestety, dom rodzinny ma duże znaczenie.

Postanowiliśmy wracać do domu. Wsiedliśmy na motor i wtedy mocno go objęłam. Chyba poczuł, że tak bardzo chciałam się do niego przytulić.

Podczas jazdy nawet zamknęłam oczy, to było bardzo ekscytujące wręcz podniecające.

Gdy mnie przywiózł, zszedł z motoru i ja również. Popatrzyłam na niego i lekki uśmiech zagościł na mojej twarzy. Odwróciłam się i poszłam. On patrzył, jak odchodzę, i nagle usłyszałam:

– Bella!

Takiego zakończenia się nie spodziewałam. Podszedł do mnie, pochylił się i mnie pocałował.

Ale