Morski ptak. Siedem królestw tom 5 - Kristin Cashore - ebook

Morski ptak. Siedem królestw tom 5 ebook

Cashore Kristin

0,0
54,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

 

Wyczekany, finalny tom uwielbianego cyklu pióra Kristin Cashore poruszy Was do głębi

Bitterblue i jej dworzanie po zakończeniu misji dyplomatycznej w Zimogrodzie ruszają w rejs powrotny do domu, wioząc ze sobą recepturę na sporządzenie nowej broni wybuchowej. Zdobycie tych tajnych zapisków to zasługa szpiegini Havy, która także na morzu wspiera i chroni młodą królową.

Pewnego dnia gwałtowny sztorm spycha statek z kursu, a następnie rozbija go na lodowym wybrzeżu. Ocaleni rozbitkowie wraz z Bitterblue podejmują przerażająco trudną wędrówkę poprzez ziemie mroźnej północy. Czy wszyscy wrócą do rodzinnej Monsei?

Morski ptak tohistoria opowiedziana głosem i z punktu widzenia Havy, osobistej szpiegini, a jednocześnie przyrodniej siostry królowej. Gdy Bitterblue próbuje udźwignąć ciężar odpowiedzialności związanej z dostępem do groźnej broni, Hava stara się wyjaśnić kilka tajemnic. Czuje też, że powinna zrozumieć siebie i zrobić coś z własnym życiem. Czy znajdzie sobie miejsce w nowym świecie, który właśnie urządza jej siostra?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB

Liczba stron: 688

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Seasparrow

Copyright © 2022 by Kristin Cashore All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Krystyna Chodorowska & Paweł Dembowski Copyright © for the Polish edition by Poradnia K, 2025

Wydanie I

Projekt okładki: Micaela Alcaino

Mapa: © 2022 by Ian Schoenherr

Opieka redakcyjna: Małgorzata Wróblewska

Redakcja: Katarzyna Sarna

Korekta: Paulina Zaborek, Rafał Sarna

Adaptacja okładki: Marzena Piłko

ISBN 978-83-67784-83-2

Wydawnictwo Poradnia K Sp. z o.o. Prezes: Joanna Bażyńska 00-544 Warszawa, ul. Wilcza 25 lok. 6 e-mail: [email protected]

Poznaj nasze inne książki. Zapraszamy do księgarni:www.poradniak.plfacebook.com/poradniaklinkedin.com/company.poradniakinstagram.com/poradnia_k_wydawnictwotiktok.com@poradnia_k

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Dla Marie Rutkoski,wspaniałej pisarki i drogiej przyjaciółki

Uwagido Czytelników

Wydaje się wątpliwe, by w świecie opisanym w mojej powieści fantasy bohaterowie używali rachuby czasu będącej dokładnym odwzorowaniem kalendarza gregoriańskiego, a także by posługiwali się taką miarą jak siedmiodniowy tydzień. Ilekroć używam w tej książce współczesnych nazw miesięcy i dni tygodnia, uznajcie to, proszę, za rodzaj tłumaczenia i przybliżenia cudzego kalendarza. Chciałabym, abyście mogli skupić się na przeżyciach bohaterów, zamiast zastanawiać się, o jakim dniu miesiąca aktualnie mowa.

Weźcie pod uwagę, że niniejsza historia zawiera wzmianki o napaści i przemocy seksualnej, jakiej bohaterowie doświadczyli w przeszłości lub której stali się świadkami.

Na końcu książki znajduje się spis postaci – może komuś się przyda.

Rozdział 1

Co byście zrobili, gdybyście mieli ochotę kogoś podsłuchać, ale tak, żeby się nie zorientował? Gdybyście mogli zamienić się w beczkę, splecioną linę albo płótno żaglowe leżące gdzieś na pokładzie, gdzie akurat stoi dwoje ludzi i wyznaje sobie sekrety... Czy jesteście pewni, że nie skorzystalibyście z tej możliwości?

***

„Podsłuchiwać”... Ciekawa jestem, skąd się wzięło to określenie. Czy kiedyś ludzie chowali się, dajmy na to, pod podłogą, a potem wyskakiwali z okrzykiem: „Niespodzianka!”, patrząc, jak jakiś nieszczęśnik podryguje wystraszony i rozsypuje papiery?

To byłoby nawet zabawne. Nigdy tego nie zrobiłam.

Spytałam o to Giddona, ale on powiedział, że nie ma pojęcia. Stwierdził, że bardziej podoba mu się słowo „przebiśnieg” – i w sumie ma rację, to dobre słowo. Tutaj, na morzu śnieg pada prawie codziennie, więc miło jest wyobrazić sobie, że to płatki kwiatów niesione wiatrem.

Giddon wypowiedział na głos słowo „przebiśnieg”, gdy staliśmy na fordeku Monsei, gdzie pokład statku kołysze się bardziej niż gdziekolwiek indziej. Lubię stać tutaj. Wtedy mam wrażenie, że zaraz wydarzy się coś ciekawego.

– Naparstnica to też ładne słowo – stwierdził Giddon. – Albo powój – dodał, patrząc ponad szarą wodą, jakby doznał objawienia.

Giddon jest wysoki, postawny i przystojny, ma tak zwane szlachetne rysy, ciemną, krótko przyciętą brodę i bladą cerę, tak jak ja. Ma również gorące serce, ale zwykle okazuje je tylko Bitterblue. Wiedziałam, że gdy tak stał i wymieniał nazwy roślin, w myślach układał dla niej bukiet.

– O... ostróżka – dodał z rozmarzeniem, więc żeby się z nim podroczyć, podsunęłam kolejną propozycję:

– Smrodzieniec.

– Smrodzieniec?! – wykrzyknął i spojrzał na mnie z oburzeniem. – Oczywiście, że nie!

– Niecierpek – stwierdziłam wymownie, ale on już odszedł w stronę śródokręcia z rozmarzonym wyrazem twarzy.

Pomyślałam, nie po raz pierwszy zresztą, że naprawdę chciałabym, aby Giddon i Bitterblue – królowa Monsei, moja przyrodnia siostra – w końcu powiedzieli mi o swoim świeżo upieczonym romantycznym związku. Nie jestem głupia. Jestem szpieginią. Moja praca polega na tym, żeby domyślać się różnych rzeczy. Bitterblue w końcu jest moją siostrą, nawet jeśli mało kto o tym wie. Powinna mi mówić takie rzeczy.

Gdy wrócimy do domu, zapytam Teddy’ego o podsłuchiwanie. Teddy pracuje w Ministerstwie Edukacji. Jest wygadany, co znaczy, że dobrze radzi sobie ze słowami, dużo lepiej niż Giddon. Moja matka, w przypływie rzadkiej u niej przytomności umysłu, poradziła mi kiedyś, żebym spisała sobie listę rzeczy, które cenię u przyjaciół. Nigdy tego nie zrobiłam. Przecież nie jest tak, że ludzie podchodzą do mnie, by poddać się ocenie, z listą swoich cech wypisaną na czole. Ale gdybym sporządziła taką listę, to słowo „wygadany” pewnie by się na niej znalazło.

To nie tak, że Giddonowi brakuje zalet. Na przykład urwałby głowę każdemu, kto skrzywdziłby moją siostrę.

Teraz przypomniałam sobie, że jako dziecko czasami chowałam się, by zaskoczyć mamę. Ukrywałam się przed nią, a potem nagle się ukazywałam. Wyciągałam do niej ręce i śmiałam się w głos. Któregoś razu, gdy to zrobiłam, mama krzyknęła z przerażenia tak głośno, że król, mój ojciec, przybiegł zobaczyć, co się dzieje. Wtedy szybko się schowałam i już nigdy więcej tego nie powtórzyłam. Zrozumiałam, że nie należy straszyć mamy. Jej umysł był na to za słaby.

***

W każdym razie chciałam tylko powiedzieć, że wcale nie muszę się chować pod podłogą, aby podsłuchiwać.

Mogę stanąć tuż przed wami, w całej okazałości, a potem zrobić taką sztuczkę, żeby wasz umysł zobaczył coś innego. Na tym polega mój Dar. Przebywacie teraz w jakimś pomieszczeniu? Rozejrzyjcie się wokół siebie. Mogłabym stać tuż przed wami, a wy tylko prześlizgnęlibyście się po mnie wzrokiem. Zamiast mnie zobaczylibyście płaszcz na wieszaku albo roślinę w doniczce. Gdybyście uważnie się przyjrzeli, odnieślibyście wrażenie, że ubranie czy kwiatek kształtem przypominają człowieka, ale nie zrobicie tego. Czy jest jakiś zakątek pokoju, który wydaje wam się szczególnie nudny i nie chcecie skupiać na nim wzroku? Możliwe, że tam jestem. To nie wasza wina. Odwracam waszą uwagę i zmieniam się w to, co wam się wydaje, że widzicie.

Ale to tylko niezobowiązujący przykład. Nie zrobiłabym tego dla zabawy. Tak właściwie nie powinnam tego robić w ogóle, chyba że na polecenie Bitterblue i w sprawach wagi państwowej. Oczywiście jako szpiegini zawsze zajmuję się sprawami wagi państwowej. Muszę dbać o bezpieczeństwo królowej, a robię to właśnie dzięki temu, że się chowam i podsłuchuję. Że nie ufam ludziom. I mam różne przygody. Pożeglowałam na drugi koniec świata i podróżowałam w latającej maszynie. Rozmawiałam ze srebrokrowami i wyciągnęłam szpilę, przez co doszło do eksplozji. Ukradłam tajne zapiski z recepturą na broń, dzięki której moja siostra stanie się potężna. Odwiedziłam Zimogród, a teraz wracamy do domu.

Rozdział 2

Życie na statku nie przypomina niczego, co znam.

Każdego ranka budzi mnie to samo kołysanie, szum fal i skrzypienie desek, które kołysało mnie do snu wieczorem. Szybko wbiegam na górę, by zobaczyć, jaka zapowiada się pogoda – śnieg padający z szarego, zachmurzonego nieba czy złote promienie wschodzącego słońca przebijające się przez szczeliny w chmurach.

Kiedy staję na dziobie, wiatr mnie przenika. Dziób statku wbija się w fale, a to zapowiada bardziej ekscytujący dzień niż jakikolwiek spędzony na lądzie. Gdy odwracam się w stronę śródokręcia, mam ochotę krzyczeć z radości, bo jeszcze nie wiem, jak działa wszystko na tym statku, ale się tego nauczę. Na świecie jest wiele rzeczy, których nikt jeszcze nie rozumie, na przykład dlaczego ja urodziłam się z Darem, a Giddon i Bitterblue nie. Wiem, że statek pływa po wodzie dzięki prawom fizyki, i planuję kiedyś je poznać i zrozumieć.

Dzisiaj, gdy odwróciłam się od dziobu, zobaczyłam, że Kera, pierwsza oficerka, stoi tuż za mną i szturcha ręką coś dużego, metalowego i wystającego z pokładu. To duże, cylindryczne coś owinięte łańcuchami. Byłam tak zdziwiona, że aż podskoczyłam, co było trochę krępujące, ale ona nic nie zauważyła. Kera sprawia wrażenie, jakby zawsze przebywała myślami gdzieś daleko. Burzę kasztanowych włosów upycha pod wełnianą czapką, a jej cera jest jasna i czysta. Tego ranka na czubku jej czapki zebrała się kupka śniegu niczym na szczycie góry.

– Dzień dobry – przywitałam się z nią. – Co to jest?

– Kabestan kotwiczny – odpowiedziała z roztargnieniem.

– Co?

– Wybacz. – Kera jakby się obudziła i spojrzała mi w oczy. – Dzień dobry, Havo. Kabestan kotwiczny to takie koło, na które nawijamy łańcuch kotwiczny. A to są handszpaki, które żeglarze trzymają podczas pracy z kabestanem. Obracamy go, żeby rzucić albo podnieść kotwicę. Chodź, pokażę ci – powiedziała. Podprowadziła mnie do relingu i pokazała mi olbrzymią kotwicę przywiązaną do burty. Gruby łańcuch przeciągnięty przez kluzę w pokładzie prowadził wprost do kabestanu. – Ostrożnie – ostrzegła, gdy wychyliłam się przez burtę, i ścisnęła mnie mocniej za ramię.

W sumie doceniam jej troskę. Gdy płynęliśmy do Zimogrodu, Bitterblue wypadła za burtę, a my nie zorientowaliśmy się w porę. Ja akurat spałam, a Giddon był przekonany, że moja siostra też śpi. Zostawiliśmy Bitterblue w wodzie. Na szczęście wyratowali ją miejscowi, ale potem postanowili uwięzić. Różne szumowiny zawsze będą próbowały skrzywdzić królową. Dlatego potrzebuje kogoś takiego jak ja.

Ale ja nie wypadnę za burtę.

– Nie wiedziałam, że tu jest kotwica.

– Na rufie też jest.

– Dlaczego szturchałaś kabestan? Coś z nim jest nie tak?

– W środku znajduje się trzpień, który zabezpiecza łańcuch, żebyśmy przypadkowo nie rzucili kotwicy. Widzisz go? – Kera poprowadziła mnie znów do kabestanu. – Annet mówiła, że trzpień się ślizga. Woda dostaje się do środka i tam zamarza.

– Och! – wykrzyknęłam radośnie, trawiąc tę wiedzę. – Co teraz? – spytałam. – Czy będziemy to naprawiać? Czy dolińskie i zimogrodzkie statki mają te same mechanizmy kotwiczne? A co by było, gdybyśmy teraz rzucili kotwicę? Jeśli jest taka ciężka, to czy mogłaby przewrócić statek?

– Ciekawe pytania – stwierdziła Kera. – Czy ktoś już opowiadał ci o balaście w zęzie?

Nikt mi nie opowiadał, ale teraz już wiem. Balast to inaczej worki z piaskiem, żeglarze przenoszą je z miejsca na miejsce, żeby zrównoważyć ciężar statku i zapewnić odpowiednią wyporność.

„Wyporność” to obecnie moje ulubione słowo. Przywodzi na myśl bąbelki powietrza unoszące się z morskich głębin na powierzchnię. To zabawne, że targamy ze sobą tyle ciężkich niepotrzebnych rzeczy tylko po to, żeby nasz dom na wodzie miał odpowiednio stabilne fundamenty.

– Idziesz na śniadanie? – spytała Kera.

Rozdział 3

Przy śniadaniu – i podczas innych posiłków – w mesie nakładam sobie takie porcje, jakbym nigdy więcej miała nie zobaczyć jedzenia. Jeden z monseańskich żeglarzy imieniem Jacky ciągle dopytuje, czy aby nie mam tasiemca.

Dzisiaj usiadł na rogu stołu – żeglarze często zajmują takie miejsca, jakby próbowali zachować się uprzejmie, ale jednocześnie nie znaleźć się zbyt blisko mnie – spojrzał na mój talerz i przypomniał mi, że jedzenie na tym statku jest znakomite, bo to królewski statek.

– Na prawdziwym statku z prawdziwymi żeglarzami jest zupełnie inaczej – dodał, jakby chciał mnie obrazić, ale nie zauważył, że jednocześnie obraża sam siebie. Tak strasznie mu zależy, żeby mi uświadomić, jak bardzo jestem oderwana od rzeczywistości.

Jacky jest bardzo wysoki, umięśniony i mniej więcej w moim wieku, ale sprawia wrażenie młodszego, bo wiecznie próbuje coś komuś udowodnić. Wydaje mi się, że jest też całkiem przystojny: ma ciemne włosy układające się w fale i wydatne usta, wiecznie skrzywione w półuśmieszku. Zwykle po prostu go ignoruję.

Potem przyszedł Linny i usiadł obok niego, naprzeciwko mnie. Linny jest Dolinianinem, on i Jacky są kumplami, ale czasami wydaje mi się, że jeden z nich się mnie boi, a drugi nie. Linny czasem przygląda mi się z dziwną miną, jakbym była dzikiem koniem, którego on stara się nie spłoszyć. Chyba bierze mnie za kogoś innego, bo mnie niełatwo jest spłoszyć.

Linny często zjada wszystko, wstaje, bierze sobie dokładkę, a potem patrzy na mnie z uniesionymi brwiami, jakby pytał, czy ja też chcę. Kiedy kiwam głową, on bierze mój talerz i nakłada mi kolejną porcję, żebym nie musiała wstawać. Nigdy nie prosiłam go, żeby tak robił, po prostu sam zaczął. Poza tym świetnie się domyśla, na co mam największą ochotę. Jeszcze nie zdecydowałam, czy powinnam go prosić, żeby przestał, czy udawać, że wszystko jest w porządku. Kiedyś schowałam się przed nim na deku, gdy zwijał liny. Obserwowałam go i zastanawiałam się, czy jest umysłoznawcą, Obdarzeńcem takim jak ja, czy może potworem z Dolin. Szukałam oznak, które mogłyby go zdradzić, na przykład różnokolorowych oczu albo dziwnej barwy włosów. Ale niczego nie znalazłam. Jego oczy nie różnią się od siebie kolorem: w świetle słońca wydają się bursztynowe, są ładne, ale normalne, zwłaszcza jak na Dolinianina. Jego cera jest śniada, a włosy, ciemne i proste, zawsze opadają mu na czoło. On nie zagląda w mój umysł. Po prostu wie, co lubię jeść.

Linny właściwie trochę przypomina dziewczynę, bo ma szczupłą twarz i delikatne rysy, ale jego ciało jest żylaste i chłopięce. Widziałam kiedyś, jak razem z Jackym pływali w morzu nago. Próbowałam się na nich nie gapić. Wielu żeglarzy tak się kąpie i zupełnie się nie krępują. Ja biorę kąpiele w naszej kajucie, którą dzielę z Bitterblue. Linny i Jacky przynoszą nam wtedy miedzianą balię i wypełniają ją wodą, mieszając zimną z gorącą. Jacky zawsze mówi wtedy, że taka kąpiel na statku to wielki luksus, kpi sobie z mojego wygodnego życia. Linny nic nie mówi.

Czasami rozmawiają razem na pokładzie – myślą, że ich nie słyszę – i Jacky mówi wtedy inaczej. W jego głosie nie słychać kpin czy złośliwości. Ten chłopak nie chce być służącym królowej. Chciałby pracować na kutrze albo na wielorybniku lub we flocie handlowej, nie na królewskim statku – przynajmniej tak mu się wydaje. Linny, który żegluje dłużej od niego, opowiada mu wtedy o odmrożeniach i spleśniałym jedzeniu, zatłoczonych kubrykach i różnych chorobach. Potem przekrzywia głowę, jakby coś słyszał, a ja boję się, że wyczuł moją obecność.

Annet, która jest kapitanką, mówi, że mój apetyt bierze się z zimna. Powiedziała mi, że na Morzu Brumala w grudniu zawsze jest zimno, ale w tym roku jest gorzej niż zwykle, a od zimna ludziom zawsze chce się jeść. Dziś rano kucharz dodał do jajecznicy coś takiego, że była miękka jak puch. Nakładłam na chleb, ile tylko mogłam, a potem wpychałam sobie do ust, jakbym umierała z głodu. Nasz kucharz Liel to prawdziwy geniusz. Wchodzi do ładowni przez luk w górnym pokładzie i przynosi stamtąd warzywa, przyprawy i mąkę. Nie psują się, bo dzięki otaczającej nas lodowatej morskiej toni w ładowni jest zimno. Potem zabiera kurom jajka, niesie to wszystko do kambuza i robi z tego cuda, z których korzystają wszyscy na pokładzie.

Jest nas tu dwadzieścia jeden osób, do tego kot, cztery świnie, trochę kurczaków i jeden błękitny lis. Wypłynęliśmy z Ledry, stolicy Zimogrodu, na początku grudnia, trzy i pół tygodnia temu. Monsea to trójmasztowiec, a konkretnie barkentyna, co oznacza, że tylko jeden maszt ma ożaglowanie rejowe. Pozostałe maszty mają gaflowe, co pozwala nam żeglować ostro do wiatru przy nielicznej załodze. Jeszcze nie wiem, co to znaczy. Ale słyszałam, że Annet powiedziała tak do Giddona. Zabrzmiało fascynująco. Żagle rejowe są kwadratowe i wielkie, pozostałe żagle są trójkątne, a Monsea jest przepiękna. Właściwie to wszystko, co należy wiedzieć o tym statku. Kadłub jest zielony na tle szarego morza, a żagle są jak skrzydła. Królewskie statki muszą nosić nudne patriotyczne nazwy, więc nasz statek nazywa się Monsea, ale ja wolałabym nadać mu imię, która kojarzy się z ptakiem i zimą. Może Śnieżna Sowa? Albo Brumalska Rybitwa? Albo Rybołów? Monsea mknie po falach, jakby latała. Wyobraźcie sobie statek, który zamienia się w ptaka.

Z dwudziestu jeden osób na pokładzie Monsei ośmioro to dworzanie, a trzynaścioro to żeglarze.

Dworzanie to: ja, Giddon, królowa, jej dwóch strażników: Ranin i Mart, oraz trzech doradców: Froggatt, Barra i Coran. Coran jest też lekarzem, a Ranin i Mart zajmują się pracami pokładowymi. Wszyscy jesteśmy Monseańczykami, jeśli nie liczyć Giddona. On pochodzi z Middlanów i kiedyś miał tam majątek. Potem król spalił jego dwór i wygnał go z kraju, bo Giddon jest rewolucjonistą, który pomaga ludziom buntować się przeciw tyrańskim rządom. On i jego przyjaciele buntownicy założyli organizację, którą nazywają Radą, i są znani z tego, że często łamią prawo. Czy nie tkwi w tym pewna sprzeczność, że kochanek królowej podróżuje po świecie i obala monarchie? Czy taka osoba rzeczywiście może być towarzyszem królowej?

„Towarzysz” to śmieszne słowo. Co-warzysz? To-warzysz. Zdecydowanie wolę towarzystwo żeglarzy niż dworzan. Mogą mnie więcej nauczyć.

Statkiem dowodzi Annet, kapitanka, która oczywiście jest Monseanką. Są tu także: Kera, pierwsza oficerka (też Monseanka – nie ma to większego znaczenia, ale zaznaczam dla porządku), to ta, która szturchała kabestan kotwiczny. Navi, druga oficerka, jest Zimogrodzianką. Są też Jacky (Monseańczyk) i Linny (Dolinianin). Ozul, Sorit, Noa i Lisa – wszystkie są Zimogrodziankami. Alzar i Riz, oboje z Kamassaru, przed tygodniem wzięli ślub. Coran, nasz lekarz, udzielił im ślubu na pokładzie dziobowym. Najwyraźniej mają tu taki zwyczaj, że lekarz może udzielać ślubów. Dziwny moment sobie wybrali, ale niech im będzie. Jest też Liel, kucharz, który pochodzi z Monsei. I Olivan, na którego mówią Ollie, chłopiec okrętowy. Jest najmłodszy na statku, pochodzi z Lienidu i często mnie rozbawia.

Każdego ranka po śniadaniu muszę przejść z papierami do małej kajuty na dziobie. To najzimniejsze miejsce na całym statku, położone najdalej od pieca. A zatem napchana jajecznicą po uszy wychodzę z mesy i wtykam głowę do kambuza, gdzie króluje Liel. Przyłapałam go, jak dawał jajka swojemu kotu Tulipanowi. Tulipan jest wielki jak bulterier i teraz już wiem dlaczego.

Gdy Liel mnie zobaczył, sięgnął po stojący koło pieca i owinięty szmatką termos i podał mi go bez słowa. Liel jest wysoki i chudy jak tyczka, ma jasne, błękitne oczy, nieśmiałe spojrzenie i niewiele mówi. Ale codziennie rano szykuje mi do pracy termos pełen gorącej herbaty.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki