Moment, czyli po nitce do kłębka - A. K. Sar - ebook + audiobook

Moment, czyli po nitce do kłębka ebook i audiobook

A.K. Sar

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Spełniający aspiracje swojej matki lekarz psychiatra, znudzony pokrętnymi tłumaczeniami pracownika szef, zawiedziona synem matka, niezadowolona z małżeństwa żona. Co łączy wszystkie te osoby? Ich losy ściśle wiążą się z losem bohatera tej książki, którego życie pewnego poranka wywraca się do góry nogami. Być może okaże się, że dosłownie kilka chwil, podczas których tracimy wewnętrzną równowagę, jest w stanie na zawsze przekreślić to, co budowaliśmy przez lata... Jak bardzo oczekiwania, osądy i decyzje innych osób wpływają na naszą codzienność? I czy da się nie zwariować w świecie pełnym powierzchownych opinii i krzywdzących stereotypów?

Jeden dzień, który potrafi odwrócić Twoje życie do góry nogami. Jeden jedyny, który nagle pojawia się w Twoim życiu i na początku nie masz świadomości, czym się zakończy. Nie ma perfekcyjnego planu, nie ma możliwości przewidzenia wszystkiego. Nawet jeśli ktoś mówi nam, że może powiedzieć, co nas czeka czy co kiedyś osiągniemy.

A.K. Sar (RASKA) – całe swoje życie zawodowe skoncentrowała wokół rozwiązań tele, zarówno w zakresie obsługi, jak i sprzedaży. Wielokrotnie miała możliwość przyglądania się rozwojowi kariery zawodowej w tych strukturach – od korporacji po średnie i małe przedsiębiorstwa. Swoje spostrzeżenia wykorzystuje, tworząc unikalne i łamiące stereotypy środowiska pracy, optymalizując procesy już istniejące i wprowadzając nowe rozwiązania w firmach. Prywatnie spełniona mama nastolatki. W swoim dorobku wydawniczym posiada thriller psychologiczny pt. „M” z 2014 roku oraz wydany w 2019 roku poradnik „Korpoface, czyli potęga słonia krokiem ślimaka”.

Strona autorska: www.raska.pl/artysta/

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 100

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 34 min

Lektor: Tomasz Sobczak

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Książkę dedykuję mojej wspaniałej Nusi, która wielokrotnie w zaciszu swego serca kryła ból i cierpienie. W głębi duszy rozgrywała trudne batalie, a na zewnątrz zawsze emanowała ciepłem, miłością i uśmiechem.

Mamo, kocham Cię bezgranicznie!

Ta książka nie zaistniałaby, gdyby nie:

Tocha – rozbrajasz mnie tym, że zawsze starasz się znaleźć dobro nawet w beznadziejnych sytuacjach. Pamiętaj, aby stosować to również u siebie ☺

Mała – niepojętym jest, że można żyć, nie mając przed oczami więcej niż teraźniejszość, podziwiam Cię za to bezgranicznie.

Paweł – uświadomiłeś mi, że na tym świecie dla niektórych liczą się wyłącznie oni sami, a budowanie swojego biznesu na nieszczęściu innych może być dla wielu chlebem powszednim.

Piotrek – dzięki Tobie zrozumiałam, że w biznesie nie ma miejsca na sprawiedliwość.

Marcin – pokazałeś mi, że w wielu sytuacjach ratunkiem jest wyłącznie chowanie się w skorupę.

Przemek – dałeś mi cenną lekcję tego, że nie warto wykazywać się niczym więcej poza tym, do czego jest się zobowiązanym.

Monia – wiem, nie lubisz tego zdrobnienia, ale trudno, wiedz, że bardzo umocniłaś mnie w moich przekonaniach, pokazując wielokrotnie, że myślisz podobnie jak ja. Dziękuję, zaczynałam już myśleć, że to ze mną jest coś nie tak ☺

Strefa komfortu ma również swoje granice.

A.K. Sar

Poradnia

Masakra, miałem nadzieję skończyć dziś wcześniej. W końcu nie zawsze ma się taką szansę. Plan zakładał, że się uda. Ale nie wiedzieć dlaczego panie z recepcji są tak łaskawe, że umawiają kolejnego pacjenta, choć wyraźnie prosiłem, by tego nie robiły. Nie wiem, czy to problem ciągłej rotacji pracowników, czy mają kłopot z przepływem informacji, ale wiecznie są z nimi jakieś trudności. Ja też jestem tylko człowiekiem i muszę mieć czas, aby odpocząć i naładować baterie. Planuje sobie człowiek dzień, ma nadzieję wykorzystać popołudnie inaczej, a tu klops. Żona się wścieknie, miałem odebrać rzeczy z pralni i zrobić zakupy. Matka też szczęśliwa nie będzie, bo obiecałem podjechać z receptami. Znów nasłucham się wieczorem wywodu, jaki to jestem wyrodny syn, że rzadko zaglądam, a jak jest potrzeba, to nigdy mnie nie ma. I tak w kółko, i wciąż granie na uczuciach. Bo jak to ja czegoś potrzebuję, to dla niej nie ma granic i zawsze znajdzie możliwość. Swoją drogą ta kobieta faktycznie nigdy nie zawodziła. Nawet gdy byłem dzieckiem, tak wszystko potrafiła zaplanować, że nigdy nie brakowało jej czasu. A i dla mnie miała go pod dostatkiem. Ot choćby wtedy, jak dostałem pałę z geografii. Siedziała ze mną bidusia cały weekend, a i tak ojciec miał ugotowane, posprzątane i poprasowane. Złoty człowiek. Nie kumam, jak ona to ogarniała. Zawsze marzyła, aby być lekarzem, i coś poszło nie tak. Coś. Doskonale wiem co. Dziadków zwyczajnie nie było stać na to, by posłać ją na tak drogie studia. Same podręczniki kosztowały tyle, że wyżywiliby rodzinę przez miesiąc czy nawet dwa. Trudno się zatem dziwić, że swoje aspiracje przelała na mnie. Była najdumniejszą z mam, jakie widziałem na wręczeniu dyplomów. Cieszyła się razem ze mną, a w duszy grały jej zapewne fanfary triumfu, że cel osiągnęła, no bo przecież ja jestem jakby naturalnym przedłużeniem niej samej. Dlatego nie lubię jej zawodzić. Ona to doskonale przekuwa na swoją modłę, a ja później leczę się z kaca moralnego przez wiele dni. Ciekawe, czy zmieszczę się jednak w standardowym interwale. Recepcjonistka zaklinała się, że to wyjątkowy przypadek i muszę się spotkać z tym pacjentem dzisiaj, i że to nie może poczekać na koniec dnia.

Przyszedł z samego rana, za chwilę generalnie powinienem przyjąć pierwszego planowego pacjenta, ale nie, nie mogę, bo dostaję jakiś priorytet. Kim jest ta lalunia w recepcji żeby decydować, że mam kogoś pilnie przyjąć? Kto tutaj jest psychiatrą? Ona czy ja? W jaki sposób dokonała diagnozy? Na czym oparła swoją teorię, że facet nadaje się do umówienia, i to w trybie pilnym? No cóż, zobaczymy, czy to taki naglący przypadek. Oby tak było, bo wkurzę się, jeśli zmarnuję ten czas. Tym bardziej że to nowy pacjent, zatem sam wywiad zajmie mi sporo czasu. A jeśli paniusia z recepcji wyszła zbędnie przed szereg, to nie ukrywam, że zrobię wokół tego krwawą jatkę. Nie może tak być. Szanujmy swój czas i miejmy świadomość tego, że inni mogą mieć jakiś plan.

Jeszcze chwilka, dopisuję ostatnie uwagi do systemu po wczorajszym dniu. Ten nowy nawet nie puka do drzwi. Grzecznie tam siedzi i czeka? Źle, bardzo źle, to wróży, że spotkanie będzie długie. Mijają kolejne minuty, nadal cisza. Kurde, no przecież siedząc tak, tylko przedłużam agonię. Wstaję, podchodzę do drzwi, otwieram je i wyglądam na korytarz. Na krześle, tuż obok mnie, siedzi mężczyzna. Twarz ma ukrytą w dłoniach, a łokcie oparte na kolanach. Głośno oddycha, jakby starał się uspokoić. Może jednak nie będzie tak źle. Widać, że walczy z samym sobą. Zapraszam pana do środka. Podnosi na mnie wzrok, ma zapuchnięte oczy, płakał co najmniej od godziny. Nabiera głośno powietrza, podrywa się, jakby nagle do niego dotarło, że o niego chodzi. Prostuje się jak struna i wyciąga do mnie dłoń na powitanie. Ściskam ją, jest ciepła i mokra, a uścisk niezwykle delikatny. Uśmiecham się pogodnie i zapraszam do gabinetu.

Plusem jest to, że korytarz jest pusty, a zatem kolejny pacjent albo zrezygnował, albo się spóźni, a wówczas chociaż nie trzeba będzie niczego tłumaczyć. Jeśli przyjdzie teraz, to może mieć poczucie, że poprzednia wizyta się przeciągnęła. Jeśli nie przyjdzie, to tym lepiej, bo przynajmniej nie mam okienka. Nie będę się jednak przychylał do tej drugiej opcji, bo to by znaczyło wykazanie wyrozumiałości dla pani z recepcji, od czego jestem w tej chwili bardzo daleki.

Wchodzę pierwszy i zajmuję miejsce za biurkiem. Pan podąża za mną wzrokiem, ale dopiero po chwili przestępuje próg gabinetu, obraca się i zamyka drzwi. Stoi chwilę w bezruchu i jak sądzę, walczy z napadem płaczu. Nie poganiam go, siedzę i czekam, choć dzisiaj trudno u mnie o cierpliwość. Takie poranne niespodzianki często potrafią mnie wytrącić z równowagi i trudno mi później ją złapać w ciągu dnia. Nie lubię tego. Nawet zwykłych przyziemnych niespodzianek nie lubię. Choćby na przykład prezenty niespodzianki na urodziny. Nienawidzę takich, nigdy nie są trafione. Zawsze przydarzy się jakiś bubel, który później bezskutecznie szuka w moim domu miejsca lub zastosowania. Najczęściej go nie znajduje i ląduje w koszu na śmieci. Choć nie zawsze. Ostatnio znalazłem ciekawe zastosowanie dla takich nietrafionych prezentów. Sam przekazuję je w prezencie dalej. Dbam jedynie o to, by się nigdzie nie uszkodziły, i tak sobie czekają na okazję do wydania. Myślałem nawet raz, aby oddawać takie prezenty dokładnie tym ludziom, od których je otrzymałem. Bo skoro nie trafili w mój gust, to niech oni chociaż mają pociechę. W końcu jeśli wybierali, to chyba w czymś takim gustują? A jeśli nawet nie, to tym lepiej. Niech odczują na własnej skórze, jak to jest dostać coś kompletnie bezużytecznego, co absolutnie nie cieszy, a jedynie rodzi problem, co z tym zrobić.

Facet odwraca się w moją stronę i spotyka mój wzrok. Ponownie uśmiecham się serdecznie i wskazuję dłonią krzesło na wprost mnie. Rusza w tym kierunku. Idzie niespiesznie, a ja czuję, jak rośnie we mnie napięcie. Zerkam nerwowo na zegarek. No nie wierzę, sam wstęp zajął nam dziesięć minut. Pan zajmuje miejsce na krześle, spuszcza wzrok i trwa w milczeniu kolejne dwie minuty. Normalnie dałbym mu jeszcze chwilę, ale dzisiaj sam jej nie mam. Uspokojony jednak wewnętrznie tym, że nikt nie puka, a co za tym idzie, prawdopodobnie planowany pacjent nie dojedzie, usadawiam się wygodniej w krześle. Następnie kładę dłonie na biurku i otwartym gestem rozchylam je, starając się zasygnalizować delikatnie, by zaczął. Nie przynosi to jednak oczekiwanego rezultatu.

Odczekuję kolejną minutę lub dwie, po czym decyduję się na chwilowe przejęcie inicjatywy. Przerywam milczenie. Zagaduję o pogodę. Moje działania nie odnoszą jednak wstępnie żadnego rezultatu. Próbuję złapać kontakt wzrokowy. Spogląda na mnie. Wzrok ma jakiś nieobecny. Otwiera usta i nabiera powietrza, po czym wreszcie zaczyna opowiadać. Stopniowo cedzi kolejne słowa i widać, że przychodzi mu to z trudnością.

Początkowo słucham z troską, ale nagle padają słowa, które przykuwają moją uwagę. Czy on naprawdę sądzi, że wystawię mu zwolnienie z poświadczeniem, że jest niezdolny do pracy, tylko z tego powodu, że jest mu ciężko? A komu jest lekko? Dlaczego panuje przekonanie, że najlepszym wyjściem z sytuacji jest zawsze ucieczka na L4? I to sprytnie zawsze tak kombinują, żeby pracodawca nie mógł im zarzucić bezzasadności takiego kwitu. Fakt, ciężko udowodnić, że zwolnienie tego typu jest bezzasadne. Prawda jest taka, że to moi koledzy i koleżanki po fachu doprowadzają do takich sytuacji i panującego powszechnie przekonania. W obliczu takich zdarzeń człowiek poważnie chory i wymagający niezwykłej troski jest stawiany na jednej szali z symulantem. Psychiatrzy zaś są traktowani przez pracodawców jak złodzieje kradnący im ręce do pracy i z łatwością ulegający przekonaniu, że pracownik jest niezdolny do wykonywania swoich obowiązków.

Nie można tak robić, ale ten pan tutaj chyba ma na to bardzo wywalone. Inna sprawa gdybym to ja doszedł do takich wniosków, opierając się na dokonanej diagnozie. Jakim cudem osoba pogrążona w rozpaczy albo podupadająca na siłach psychicznych jest w stanie logicznie i chłodno ocenić fakt, że zwolnienie od pracy cokolwiek zmieni? Często jest to początek agonii. Nigdy już nie będzie mu dobrze w tej pracy. Po pierwsze dlatego, że pracodawca ma z pewnością ugruntowane przekonanie co do tego, jak wygląda proces leczenia u psychiatry. Z pewnością niejeden pracownik dostarczał mu historycznie tego typu atrakcji i ma już wyrobione zdanie na ten temat. Ja natomiast nie chcę i nie zamierzam dokładać do tego ręki.

Poza tym jest jeszcze jedna ważna rzecz. Praca to najczęściej jedyne lekarstwo na załamanie czy chwilowe wahanie w poczuciu własnej wartości i swojego jestestwa. Najważniejsze bywa stawienie czoła rzeczywistości, a moją rolą w tym wszystkim jest nagięcie jej obrazu tak, by była przystępniejsza w odbiorze przez mojego pacjenta. Czasem oczywiście wymaga to wsparcia farmaceutycznego, ale często opiera się wyłącznie na dialogach, które oczywiście powinny być stałe i cykliczne. Z początku częste, a później coraz rzadsze.

Pacjenci są różni. Często potrzebują jedynie wskazania im właściwej drogi, do czego przeważnie w trakcie dialogu dochodzą sami. Czasem zdarza się, że pomoc farmakologiczna jest niezbędna, by zapanować nad rosnącą w organizmie paniką. To z kolei może się objawiać wielorako. Trudności w oddychaniu, pocenie się, zmiana koloru skóry w postaci licznych wypieków. Emocje to coś, co nas często przytłacza i z czym każdy człowiek boryka się niemal każdego dnia. Wywołują je konkretne bodźce z otoczenia, ale sposób postrzegania przez nasz mózg tych bodźców jest tutaj kluczowy. Nie jest dobrym rozwiązaniem uciekanie od problemu. Przykładowo w przypadku tego tutaj pana wstępnie widzę, że wybrał najłatwiejszą drogę, czyli ucieczkę. Skoro problemem jest sama praca, pomogę mu, i owszem, ale zapanować nad emocjami, natomiast on sam powinien stawić czoła temu, co go przeraża. Gdyby do tego doszły problemy zdrowotne, rodzinne, czy jeszcze o innym podłożu, temat stałby się bardziej złożony. W tej chwili wydaje się prosty i z pewnością nie zawiera przesłanek do odpoczynku, bo ten tylko spowoduje narastanie problemu i jego przerost ponad faktyczną wartość.

Dopytuję o szczegóły. Staram się zbadać czy to, co właśnie oceniłem, ma rzeczywiście właściwe podłoże. Ale pan kręci się cały czas wokół tematu pracy. Stale opowiada o tym, jak to szef go nie rozumie, jak koledzy z pracy utrudniają mu realizację zadań. Co ciekawe, po chwili sam podaje kolejne informacje, które temu zaprzeczają. Widzi to, bo zapętla się w wypowiedzi.

Zatrzymuję go gestem dłoni, po czym przejmuję inicjatywę. Próbuję ustalić jak wyglądają sytuacja życiowa, przyjaźnie, zdrowie. Bez rezultatu, pacjent wciąż wraca do tego, że nie jest w stanie iść do pracy i musi od niej odpocząć. Jasna cholera, od tego, człowieku, masz urlop. Ja też bym chciał odpocząć od swojej pracy, ale co, mam poprosić kolegę po fachu o wystawienie zwolnienia lekarskiego, by było niepodważalne? Albo nie, lepiej – sam je sobie wystawię, bo przecież zdiagnozuję u siebie przesłanki ku temu. Litości.

Daję panu kolejną szansę, staram się sięgać tematem dalej niż tylko ostatnie dni w pracy. Na moje oko to świeża kwestia i sporo się w tej firmie musi dziać. Z tego, co opowiada, jest dużo zmian, z którymi sobie nie radzi. Nie może się skupić, ma problem z dotarciem na czas do pracy. Jednak gdy zagłębiam się w szczegóły, twierdzi, że w domu wszystko jest idealnie, wychodzi z niego punktualnie, ale wiedząc, co go czeka w pracy, zmierza do niej niespiesznie. Odrzuca kompletnie to, co do niego mówię, że sam sobie w takim razie szkodzi, bo świadomie ściąga na siebie dalsze negatywne oceny jego pracy przez pracodawcę. Jednak mój krótki wywód nie trafia do pana. Zaczyna naciskać na wydanie zaświadczenia.

Przyjmuję postawę obronną, ale