9,61 zł
Moje wspomnienia są fragmentami już wydanych książek i tej ostatniej, jeszcze niepublikowanej, dotyczące pracy w szkole.
Maria Guzik zd. Zajdel to autorka książek o transformacji ustrojowej w Polsce i o emigracji zarobkowej. To specjalistka od pewnych trudnych rozważań, rodzinnych i nie tylko… Wyróżniana w kilku konkursach literackich.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 24
© Maria Guzik, 2016
© Martyna Niemczyk, projekt okładki, 2016
Moje wspomnienia są fragmentami już wydanych książek i tej ostatniej, jeszcze niepublikowanej, dotyczące pracy w szkole.
ISBN 978-83-65236-87-6
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Praca w szkole była samodzielna i mnie, indywidualistce, bardzo przypadła do gustu. Musiałam tylko poradzić sobie ze współpracownicą, która niewiele robiąc, powtarzała: nadgorliwość jest gorsza niż faszyzm.
Pracę podzieliłam na dwa etapy: przed rokiem 2000 i po 2005 roku, gdy wróciłam z Włoch. Ciekawe moim zdaniem jest porównanie, jak się to ma do transformacji ustrojowej w naszym Kraju, bowiem przed i po systemowych przemianach pracowałam w tej samej osiedlowej szkole. Było w niej w szczytowym okresie 2200 uczniów. Na Ustroniu i Prędocinku mieszkało dużo inteligencji. Ich dzieci, ale nie tylko, zdobywały laury w licznych konkursach i olimpiadach. Szkoła miała bardzo dobrą markę. Jakie miejsce w rankingu? Wydaje mi się, że wtedy takowych nie było. Wiem tyle, że dzieci, które zdobyły u nas podstawy wykształcenia, zasilają całą Unię Europejską a nawet Amerykę w fachowców i w ogóle w wartościowych ludzi.
W tamtych czasach spotykałam też wiele biednych, brudnych i zaniedbanych dzieci. Zdarzało się nawet kilkaset przypadków wszawicy. Dobrze pamiętam dzień, kiedy nauczycielka ze świetlicy przyprowadziła mi dziecko, które rozsiewało wokół siebie wszy. Mimo, że nie było to moim obowiązkiem, szybko się nim zajęłam. Był w apteczce zalecany wtedy Delacet i zrobiłam prędko czepiec. Dziewczynka miała włosy, które prawie pasowały do opisu „plica polonica”, czyli kołtun polski. Ręcznik, który służył do zabiegu był czarny od insektów. Muszę się pochwalić, że zanim w roku 2000 na pewien czas odeszłam ze szkoły, zdobyłam środki (były one już skuteczniejsze — z Zachodu) i rozniosłam je po środowiskach. W ten sposób przyczyniłam się do zlikwidowania ostatnich, jak mi się wydawało, stu przypadków wszawicy.
Obecnie, już w drugim etapie, kiedy pracuję w Gimnazjum i Liceum w ramach indywidualnego kontraktu z NFZ, tylko kilka razy rozpoznałam tę chorobę pasożytniczą. To już nowe czasy i pielęgniarka szkolna nie może tak sobie bez zgody rodzica sprawdzać dziecku głowy. Szybko uzyskałam zgodę i sprawnie rozwiązałam problem. To tyle na ten mało literacki temat.
Co do przeglądów, to popieram obecne przepisy o nietykalności cielesnej dzieci i jestem za niezaglądaniem im bez powodu pod koszulkę. Według mnie uczy to większej pewności siebie i wpływa na obraz własnego ja. Nie wyobrażam sobie sytuacji sprzed lat, że bez ostrzeżenia wchodzę do klasy, oglądam głowy, paznokcie, bieliznę… itp. Taka procedura to pozostałość po przedmiotowym traktowaniu ludzi, a najokrutniejszym tego przejawem była wojenna i powojenna przemoc. Jej reminiscencję w późniejszych latach przeżyłam w wielu aspektach życia.
Lubię dzieci z III RP. Są czyste, miłe, ładnie ubrane w przewiewne higieniczne t-shirtyi bawełniane dresy, a nie jak kiedyś w sztuczne, naelektryzowane, stylonowe fartuchy. Dzieci nie mają zasmarkanych nosków. Noszą chusteczki, a jak które nie ma, to znajdzie ich u mnie pod dostatkiem. Znakiem czasów jest, że szkoła — tak jak społeczeństwo — jest bardziej elitarna i dzieci wzorem rodziców prześcigają się w strojach i gadżetach raniąc w ten sposób te biedniejsze. Na początku transformacji ustrojowej bardzo mnie to raziło, ale teraz stosując zasadę, co możesz zmienić — zmień, a pogódź się z tym, co się zmienić nie da — jakoś żyję.