Modlitwa działa! Ogarnij katolicką duchowość - Matthew Leonard - ebook

Modlitwa działa! Ogarnij katolicką duchowość ebook

Leonard Matthew

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Jesteśmy gotowi do modlitwy! Nasze dusze zostały stworzone, aby rozmawiać z Bogiem. Nikt nie zna nas lepiej od Niego, ani się bardziej o nas nie troszczy. Modlitwa nie jest zarezerwowana dla wtajemniczonych. Jest dla każdego, bez względu na wiek, sytuację życiową czy doświadczenie. Matthew Leonard pokazuje, że kiedy się modlimy odzyskujemy radość i sens życia. Odkrywamy na nowo cud i głębię bliskiej obecności Boga. Modlitwa naprawdę działa!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 186

Data ważności licencji: 6/9/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

Prayer works! Getting a Grip on Catholic Spirituality

© Copyright © 2014 by Matthew Leonard

© Copyright for this edition by Wydawnictwo W drodze, 2025

 

Redaktor prowadząca – EWAKUBIAK

Redakcja – PAULINAJESKE-CHOIŃSKA

Korekta – EWAROZMIAREK, PAULINAJESKE-CHOIŃSKA

Skład i łamanie wersji do druku– Lucyna Sterczewska

Redakcja techniczna – JÓZEFAKURPISZ

Projekt okładki i layoutu – KRZYSZTOFLORCZYKOP

Fotografia (strona przedtytułowa) – SIMONMARMION, Zdjęcie z krzyża (ok. 1473).

Ze zbiorów Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku.

 

 

 

 

 

 

 

 

ISBN 978-83-7906-855-5 (wersja drukowana)

ISBN 978-83-7906-856-2 (wersja elektroniczna)

 

Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.

Wydanie I

ul. Kościuszki 99

61-716 Poznań

tel. 61 852 39 62

[email protected]

www.wdrodze.pl

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Przedmowa

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Matthew Leonarda, był pogrążony w modlitwie.

Obserwowałem go z daleka. Siedział w samochodzie zaparkowanym przed moim domem. Prawdopodobnie błagał Boga, żeby zamienił mnie w słup soli. Jako bogobojny, wierny Biblii ewangelik wiedział, że istnieje precedens, który dopuszcza takie działanie (zob. Rdz 19,26). I z pewnością czuł, że to właściwy moment na dramatyczną interwencję z nieba.

Spotkałem się z jego rodzicami. Oboje aktywnie działali we wspólnocie protestanckiej. Tata był pastorem, a mama pisarką. Przejechali kawał drogi, żeby zobaczyć się ze mną – obecnie teologiem katolickim, dawniej pastorem ewangelickim. Mieli pytania i byli żądni odpowiedzi. Matt wybrał się z nimi z Illinois do Ohio, żywiąc nadzieję, że w trakcie podróży zdoła ich odwieść od tych zamiarów. A ponieważ mu się nie udało, opuścił ich na ostatnim odcinku – nie wszedł do mnie do domu. Zamiast tego siedział w rozgrzanym jak piec samochodzie i modlił się, by moja katolicka teologia nie wywarła wpływu na jego rodziców.

Jak się domyślacie, nie jestem – i nigdy nie byłem – słupem soli. Co nie znaczy, że Matt Leonard nie potrafi się skutecznie modlić. Wręcz przeciwnie.

Matt Leonard modli się – i robi wszystko inne – intensywnie, transparentnie i w skupieniu. Mam zaszczyt często obserwować, jak się modli, teraz już z całkiem bliskiej odległości.

Niedługo po tym pierwszym „widzeniu” znów stanął u moich drzwi. Tym razem rozpoczynał katechumenat – a później studia teologiczne – i szukał lokum na czas nauki. Więc obserwowałem go na modlitwie z bliska – w towarzystwie mojej rodziny – w trakcie semestru, który spędzał u nas. W tamtym roku, czyli 1998, został przyjęty do Kościoła.

Teraz widuję go, jak modli się ze swoją rodziną na mszy świętej. Modlimy się też wspólnie na rekolekcjach i w gabinetach, które dzielimy w Centrum Teologii Biblijnej św. Pawła.

Kiedy widzę, jak się modli, chcę go naśladować. Pozostał dobrym synem, który prosi Boga o dobre rzeczy; ale teraz ma też świadomość, że jest Jego synem i idzie tam, dokąd On go poprowadzi. Zdaje sobie również sprawę z tego, że takie życie będzie pełne niespodzianek i przygód. Jego życie takie właśnie jest. Bóg często nie spełniał jego próśb, by otrzymał to, czego naprawdę mu trzeba.

Kiedy Matt siedział uparcie przed moim domem, nie było wątpliwości, że modli się intensywnie. A odpowiedź Boga okazała się jeszcze intensywniejsza. Jeśli chociaż trochę znacie się na fizyce, możecie się domyślić, że to połączenie nadało naszemu przyjacielowi pęd ku wierze katolickiej.

Po (niełatwej) drodze poznał wielowiekową katolicką tradycję życia duchowego, jej ścieżki, środki i etapy, i zrozumiał, że jest ona głęboko zakorzeniona w Biblii. Dowiedział się, że ci wszyscy święci od dawien dawna byli zanurzeni w Piśmie Świętym i żarliwie wcielali je w życie.

Poznał wartość ciszy – zrozumiał, że warto się przymknąć, nawet na modlitwie, nawet w jej trakcie. (Ach, oby więcej z nas się tego nauczyło! Obym ja się tego nauczył!).

A do tego głosi Ewangelię z niesamowitym poczuciem humoru. Zauważycie to na kartach tej książki. Matt jednocześnie bawi i prowadzi nas ku rozpoznaniu naszych słabostek. Możemy się utożsamić z jego staraniami, upadkami i ostatecznym podporządkowaniem się Bożej łasce. Podobnie jak G.K. Chesterton pomaga nam dostrzec radość wplecioną w tkaninę stworzenia i odkupienia.

Większość książek o modlitwie sprawia, że duchowość wydaje się sucha i nudna jak skład betonu. Uwielbiam to, jak beton ułatwia mi życie, ale nie mam ochoty o nim czytać. Większość książek o duchowości sprawia, że modlitwa wydaje się równie rozkoszna, co zestawienie wyników badań krwi.

Matt Leonard ukazuje radość życia modlitewnego, życia duchowego – jakkolwiek je nazwiemy. Ta książka jest dla wszystkich, bez względu na wiek, sytuację życiową czy to, ile lektur na ten temat macie już na koncie.

Ta książka to zaproszenie, nie obciążenie, i tak właśnie powinno być. Bóg wzywa nas na ucztę weselną (zob. Ap 19,9).

Scott Hahn1

Rozdział pierwszy. Po co się modlić?

Modlitwa jest wielka. Przez wielkość mam na myśli głębię, przepastną, wszechogarniającą. Nasza komunikacja z Bogiem jest pełna wejść, wyjść, wzlotów, a czasem i upadków (z naszej strony). Wymiary modlitwy składają się z kolejnych wymiarów. To jej istota – po prostu nie możesz mieć relacji z Bogiem, jeśli nie chcesz uczyć się modlitwy i w nią angażować.

Piękno tkwi w tym, że tradycja katolicka zapewnia ramy, które pomagają nam przybliżać się do właściwego spotkania z Bogiem. I nie mówię tu tylko o pompejance czy litaniach, choćby nie wiem jak dobrych. Mówię o całym tym kramie.

Ta książka została napisana po to, by pomóc ci wznieść życie modlitewne na nowy poziom, nawet jeśli dopiero zaczynasz (w tym przypadku każdy poziom jest nowy). Odpowiada nie tylko na pytanie „dlaczego?”, ale również „jak?”. Opisuję w niej różne rodzaje i etapy modlitwy. Dotrzemy nawet na poziomy życia duchowego, które odkryto w starożytności. Być może nigdy o nich nie słyszałeś – natknąłem się na nie dopiero po prawie dziesięciu latach bycia katolikiem. Wszystko to jest naprawdę ważne, ponieważ modlitwa, właściwie rozumiana, to duchowy dynamit w rękach katolika.

W modlitwie bądź wierny jak pies

Nie pozwól sobie wmówić, że modlitwa nie działa. Nie twierdzę, że zawsze działa tak, jak byśmy chcieli – nawet Rolling Stonesi wiedzieli, że dostajesz to, czego ci trzeba, a niekoniecznie to, co byś wolał2 – ale działa. Gdyby tak nie było, nie znalazłbym się w posiadaniu psa. Nie żebym nie lubił psów, ale dla mnie są jak żaglówka – lepiej znać kogoś, kto ją ma, niż samemu ją posiadać. A więc, co sprawiło, że dorobiłem się dwudziestopięciokilowej, śliniącej się, liniejącej, kudłatej kulki energii o imieniu Sam? Modlitwa. Oczywiście nie moja, tylko moich dzieci.

Modlitwa zawsze ma moc, ale w rękach dziecka staje się śmiercionośną bronią. Zapomnij o kobiecie, która w Ewangelii św. Łukasza naprzykrzała się sędziemu (zob. Łk 18). Każdy rodzic wie, że kiedy dzieci bardzo czegoś chcą, nagle zapominają, co znaczą słowa: „nie teraz”, „nie”, a nawet „nigdy w życiu”. Mówisz do nich, twoje struny głosowe drgają, fale dźwiękowe się rozchodzą, ale już nie docierają do uszu. Żądania naszego potomstwa są natarczywe jak telefony od firm windykacyjnych, które mają w bazie niewłaściwy numer.

Tylko najbardziej nieugięci z rodziców potrafią przetrwać natarcie dziecka przekonanego o słuszności swojej prośby. Uważam, że to nie fair. One przecież nie muszą się wysilać, by stać się jak dzieci, do czego wzywa nas Chrystus (zob. Mt 18,3). Ich intencje zwykle są czystsze – a w moim przypadku – czystej krwi (nasz pies jest rasowy).

Przez lata opierałem się nieustającym prośbom o psa. Niewielu ojców w historii mogło się w duchu poszczycić taką stanowczością. Faraon? Błagam, to mięczak. Nawet on ostatecznie pozwolił uciec Izraelowi, pierworodnemu synowi Pana. Ja byłem o wiele lepszy – dopiero mój drugi syn powalił mnie na kolana.

Po jednodniowym wypadzie do wioski amiszów, gdzie bohatersko odpierałem natarczywe, rozpaczliwe błagania o jednego z „dostępnych od zaraz” szczeniaczków, na lodówce pojawiła się karteczka. Moja siedmioletnia córka napisała na niej modlitwę pod tytułem „Modlitwa o białego psa i świnkę” (nawet nie pytajcie o to drugie, ta historia dotyczy wyłącznie psa). Jej tekst brzmiał następująco: „Proszę Cię, Jezu, pomóż Tacie zrozumieć, czego najbardziej pragnę i jak bardzo pragnę mieć psa i świnkę. Pomóż mu, żeby pozwolił nam mieć psa i świnkę. Amen”.

Mój śmiech zwyczajnie tuszował dreszcze, które z wolna zaczęły wstrząsać moim ciałem. Wiedziałem, że wpadłem w poważne tarapaty. Modlitwy i niekończące się prośby trwały miesiącami. Pewnego sądnego dnia, kiedy moja cierpliwość wreszcie się skończyła, popełniłem kardynalny błąd. „Weźmiemy psa pod warunkiem, że Bóg go do nas przyprowadzi” – oświadczyłem stanowczo. I koniec! Pozamiatane! Myślałem, że furtka zamknięta. W rzeczywistości ją otworzyłem – tylko na to czekali.

Krótko po tej pamiętnej deklaracji siedziałem przed domem z dwojgiem moich najmłodszych dzieci. W sąsiedztwie, w którym nigdy dotąd nie widziałem bezdomnego zwierzaka, znikąd pojawił się złotowłosy pies. Biegł ulicą – sam. Rozejrzałem się. Ani żywej duszy. Kiedy czworonóg przystanął pod pobliskim drzewem, w ułamku sekundy został zaatakowany „miłością” – moja dwulatka rzuciła się na niego z czułościami. O dziwo pies ani drgnął, cierpliwie znosił pieszczoty. Byłem pod wrażeniem. Gdy córka skończyła, poszedł dalej.

Co ciekawe, to spotkanie siedziało mi w głowie przez cały wieczór.

– Z pewnością dobrze zniósł brutalną miłość Sophie – rozmyślał aniołek siedzący mi na ramieniu. – Niewiele psów by się tak zachowało.

– Ale ona dorośnie, a on nie! – odpowiadała moja ciemna strona.

– Może tego chce Bóg – odparł aniołek.

– Na pewno nie – stwierdził ponuro głos rozsądku. – On nie chce ci dokładać roboty.

Ku mojemu zmartwieniu, pies nie wychodził mi z głowy, a mentalne odbijanie piłeczki trwało przez cały kolejny dzień. „Widzę, że Bóg odpowiada na modlitwy moich dzieci” – myślałem. „Chart gończy niebios. To do Niego podobne”.

– Zapomnij! Będziesz go musiał wyprowadzać w mrozie. Codziennie!

– Ale z drugiej strony, gdyby przeczytać wspak angielskie słowo God (Bóg), wyszedłby… dog (pies).

Zdecydowanie miałem kryzys. Nie mogłem się pozbyć tych myśli. Żywy pies nawiedzał mnie jak duch. Wiedziałem, że sprawiłbym dzieciakom nieopisaną radość, ale zdawałem sobie też sprawę, że to odbierze mi ostatni skrawek spokoju w moim życiu (który tak naprawdę był fikcją). Wreszcie przeprowadziłem z Bogiem męską rozmowę, żeby postawić sprawę jasno.

– Nie wierzę, że w ogóle to mówię, Boże, ale jeśli chcesz, żebym wziął tego psa – powiedziałem stanowczo – to on musi tu wrócić.

Sądziłem, że to całkiem hojny gest z mojej strony, bo przynajmniej otworzyłem się na mało prawdopodobny scenariusz. Oczywiście miałem tak dużą szansę na wygraną, że mógłbym obstawiać w Vegas. Nie ma opcji, żeby ten bezdomniak tu wrócił. Próbując się uspokoić, włożyłem buty i wyszedłem z dzieciakami z domu.

Pięć minut później ten sam pies, z wywieszonym jęzorem, zmierzał prosto na mój podjazd. Tyle że tym razem był na smyczy. Towarzyszyli mu mężczyzna i kobieta. „Dzięki Ci, Boże!” – omal nie krzyknąłem. Zostałem wybawiony z opresji. Bóg usłyszał wołanie mojego serca. Miałem ochotę śpiewać z radości, ale nigdy w życiu bardziej się nie pomyliłem (poza tym jednym razem, kiedy myślałem, że włożenie palca do zszywacza nie zaboli).

Krótko mówiąc, okazało się, że para prowadząca psa zabrała go z ulicy. Przez pół godziny gawędziliśmy o wspólnych znajomych, zajęciach z filozofii, na które chodzili z moim teściem (świat jest mały) i, rzecz jasna, o psach – a zwłaszcza o psie, który dyszał u moich stóp. Nazajutrz zamierzali go oddać do schroniska i powiedzieli, że mam im dać znać, czy nie chciałbym go jednak przygarnąć. Wziąłem od nich numer telefonu, głównie z grzeczności, i pożegnaliśmy się.

Wtedy zaczęło się we mnie zagnieżdżać poczucie winy. Próbowałem uciszyć myśli, ale przecież powiedziałem Bogu, co powiedziałem. Przeklinając swoją astronomiczną głupotę, wspomniałem o tym spotkaniu żonie, która w tej sprawie była całkowicie po stronie dzieci. W tym momencie pojawiły się przy nas znienacka jak rekiny, które wyczuły krew. Wiedziałem, że to koniec.

Po kilku daremnych, niepewnych próbach wyszarpnięcia zwycięstwa z paszczy porażki – przypomniałem im o odstręczających obowiązkach związanych z opieką nad psem, podczas gdy one, jak wszystkie dzieci tego świata, zapewniały, że to nie problem – ruszyłem za napotkaną parą na pierwszym pojeździe, który wpadł mi w ręce – na różowym rowerku mojej córki. Swoją męskość wrzuciłem do rowu jak zużytą zapałkę i pognałem ulicą na oczach sąsiadów. Niewiele mnie to obchodziło. Moja duma została skruszona pod ciężarem modlitw dzieci i moich własnych pochopnych deklaracji. A niech patrzą. Miałem misję od psa – to znaczy od Boga3.

Naturalna religijność

Celem życia duchowego, a w szczególności modlitwy, jest bliskość z Bogiem. Oczywiście dla moich dzieci nie to było najważniejsze, kiedy zaczęły szturmować niebo, prosząc o psa. Niemniej sam fakt, że w pierwszej kolejności wybrały modlitwę, świadczy o, choć częściowym, zrozumieniu jej wartości i mocy. Wiedziały, dokąd się zwrócić, żeby otrzymać coś, co było poza zasięgiem ich możliwości. Wszyscy to robimy.

Czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie, każdy z nas w jakiś sposób pojmuje „Innego”, do którego może się zwrócić. Chrześcijaństwo nie wymyśliło sobie modlitwy, podobnie jak nie stworzyło pojęcia religii. Oba zjawiska były częścią cywilizacji od zarania dziejów. Aztekowie, Egipcjanie, Marsjanie, nieistotne. Religia towarzyszy nam od zawsze.

Z jakiegoś powodu bawią mnie stwierdzenia, że ktoś był złym człowiekiem, ale „przyjął religię” i zmienił się na lepsze. Religii się nie „przyjmuje”. Nie można jej kupić w internecie ani znaleźć w sklepie. Nie ma takiej potrzeby. Jako stworzeni na obraz Boży wszyscy jesteśmy religijni z natury. „Pragnienie Boga jest wpisane w serce człowieka” (KKK 27). Papież Benedykt XVI wtóruje Katechizmowi Kościoła katolickiego: w głębi duszy wiemy, że poza nami jest „Inny”, któremu powinniśmy oddawać cześć, do którego możemy się zwrócić. To pragnienie Boga, które w sobie nosimy, papież nazywa „duszą modlitwy”4.

Modlitwa wyraża nasze łaknienie Boga, jest naturalna jak samo mówienie. Gdy ludzie po raz pierwszy zwracają się do swojego Stwórcy, nieważne z jakiego powodu, prawie zawsze przybiera to formę modlitwy: „Boże, jeśli naprawdę jesteś…”, „Boże, jeśli mnie słyszysz…”, „Boże, proszę, pomóż mi!”. Wołamy do Boga, kiedy jesteśmy w potrzebie. Powiedzenie „w okopach nie ma ateistów” zwykle się sprawdza, bo w obliczu śmierci uświadamiamy sobie, że nasze życie nie należy tylko do nas. Jest jakiś „Inny”, który musi istnieć, by nam dopomóc.

Kryzys często wyciąga tę prawdę na wierzch. W ciągu ostatnich kilkuset lat cywilizacja dość mocno się rozwinęła i wielu z nas żyje się całkiem wygodnie. Ale wbrew powszechnym przekonaniom, wynalazki czy postęp technologiczny nie mogą zbawić świata i jego mieszkańców (czy słyszeliście o kimś, kto na łożu śmierci błagałby o iPhone’a?). A pieniądze? Nie. Politycy? Proszę cię!

Musimy wrócić do podstaw i na nowo odkryć to, że modlitwa jest konieczna. Bez niej nie rozleje się zbawcza łaska. Zdaniem św. Augustyna nikt nie może zostać zbawiony bez Bożej pomocy, a prosi Go o pomoc tylko ten, kto się modli5.

Boża pomoc przez modlitwę jest koniecznością nie tylko dla żółtodziobów w okopach. Jeśli kiedyś szedłeś przez życie z Bogiem, ale przestałeś, to prawdopodobnie dlatego, że już się nie modlisz. „Wszyscy zaś potępieni, nie modląc się, upadli. Gdyby się modlili, nie zginęliby”, jak mówi św. Alfons Liguori6. Ludzie zaprzestają modlitwy z wszelkich możliwych powodów. A jednym z głównych winowajców jest – moim zdaniem – mylne rozumienie tego, co to znaczy wieść duchowe życie.

Wszystko jest dobre

To błędne myślenie wynika z powszechnego przekonania, że wzrastanie w modlitwie i życie duchowe skupiają się wyłącznie na wyrzekaniu się siebie – na bólu i cierpieniu. Musimy się umartwiać jak mnisi w filmie Monty Python i Święty Graal: z pieśnią Pie Jesu Domine na ustach, waląc się deskami po głowach. Trzeba być trochę dziwnym, żeby się czymś takim ekscytować. Przecież wszyscy chcemy cieszyć się życiem. Możemy się przejechać na tej karuzeli tylko raz, więc powinniśmy się dobrze bawić.

Trudno nas za to winić. Bóg bezsprzecznie dał nam świat pełen cudów i piękna. Jak każdy dobry ojciec pragnie, żebyśmy się nim cieszyli. Ale jeśli na tym poprzestaniemy, to wiele nas ominie. To ograniczone, krótkowzroczne podejście podkopie nasze życie duchowe.

Jeśli utkniemy na tym świecie – jeśli pozwolimy, by miłość do rzeczy stworzonych uczyniła nas ślepymi na Stwórcę – nie będziemy w stanie podnieść wzroku na to, co będzie po nim. Musimy otworzyć oczy także na rzeczywistość nadprzyrodzoną, bo choć wszechświat jest wspaniały, tylko przesłania to, co nadejdzie. Gdy przestaniemy szukać spełnienia w świecie doczesnym, porzucimy coś dobrego na rzecz niepojętej wielkości w świecie przyszłym.

Czasami się przed tym wzbraniamy w obawie przed cierpieniem. I rzeczywiście, wyzbycie się przywiązania do tego świata może wywołać pewien dyskomfort. Ale wzrastanie w życiu duchowym to nie męka – to ekstaza! Umieramy dla siebie, by żyć. Wszystko, co cierpimy na tej ziemi, jest „po to, by też wspólnie mieć udział w chwale” – pisze św. Paweł w Liście do Rzymian (8,17)7. Ale nie chodzi tylko o dobre życie po śmierci. Chodzi o to, by nasze obecne życie było obfite, pełne przygód i niosące spełnienie.

Modlitwa prowadzi do bliskości z Osobą, która uczyniła wszystko na tym świecie – i to samym słowem. Wyobraźcie to sobie. Bóg w jednej chwili stworzył wszystko, do czego dążymy, by osiągnąć spełnienie. Ale przygotowuje dla nas coś o wiele lepszego. Coś, co będzie trwało wiecznie – Siebie. To On jest tym „więcej”, którego pragniemy. To On jest jedynym „więcej”, które może nas wypełnić. A wypełnianie zaczyna się właśnie teraz – poprzez sakramenty wzmocnione modlitwą.

Modlitwa pomaga nam zacząć przyjmować Bożą dobroć. Unosi zasłonę tego świata kawałek po kawałku, pozwalając nam dostrzec przebłyski przyszłej chwały. Im więcej się modlimy, tym lepiej rozumiemy, że żyjemy dla Niego. Tylko żywa relacja z Bogiem może dać nam spełnienie.

Pan orzeźwia moją duszę

Pamiętacie spotkanie Jezusa z Samarytanką przy studni opisane w Ewangelii Janowej? Jezus prosi kobietę, by zaczerpnęła wody i dała Mu pić. Jest zaskoczona, bo Żydzi zwykle nie zadawali się z Samarytanami. Jezus reaguje na jej zdumienie słowami: „O, gdybyś znała dar Boży i [wiedziała], kim jest Ten, kto ci mówi: Daj Mi się napić, to prosiłabyś Go, a dałby ci wody żywej” (J 4,10).

Jako kobieta praktyczna zauważa, że Jezus nawet nie ma czerpaka, więc niby jak miałby zaczerpnąć tej „żywej wody”. Wtedy Jezus zabija jej ćwieka:

Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem tryskającym ku życiu wiecznemu (J 4,13–14).

Jezus zna nasze tęsknoty. Wie, że jesteśmy spragnieni. I wie też, jak to pragnienie ugasić. To dlatego daje nam siebie i nieustannie nas szuka. Musimy jedynie Go przyjąć. I tutaj wkracza modlitwa, która „jest spotkaniem Bożego i naszego pragnienia” (KKK 2560).

I to nie jest wskazówka na później. Nie mówimy tylko o niebie. „Żywa woda”, którą otrzymujemy, zaczyna wypełniać nas teraz, zaspokaja nasze pragnienie w chwili obecnej i „tryska ku życiu wiecznemu”, dopóki nie osiągniemy doskonałości.

Modlitwa jest ogromnie istotna, Chrystus bowiem wezwał nas do tego, byśmy byli „doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). Ale doskonałość to nie rzecz, że się tak wyrażę. To osoba – Bóg. A zatem doskonałość to nie bycie alfą i omegą. Nawet najbardziej etyczne postępowanie nie wystarczy, by uczynić człowieka świętym. Bóg jest doskonały, a modlitwa upodabnia nas do Niego i to właśnie dlatego ma tak wielką wagę (zob. KKK 2572).

Modlitwa to naprawdę jeden z najbardziej niesamowitych darów, jaki kiedykolwiek otrzymaliśmy. Nawet nie wyobrażasz sobie tego, żeby wziąć telefon i z miejsca połączyć się z prezesem Apple, IBM czy innej międzynarodowej korporacji, prawda? Na litość boską, trzeba by wielkiej siły woli, żeby dodzwonić się do właściciela lokalnego spożywczaka. Ale Bóg wszechświata nieustannie jest do naszej dyspozycji. Jak zdarta płyta zespołu Blondie powtarza: „Call me! Call me anytime”. „Zadzwoń do mnie! Dzwoń o każdej porze”.

Oczywiście nawet najprostsza rozmowa telefoniczna wymaga wsparcia technologicznego. Podobnie za każdą rozmową z Wszechmogącym stoi „technologia duchowa”. Im lepiej zrozumiemy, czym jest modlitwa i jak się modlić, tym bardziej rozwiniemy się duchowo. Wtedy nic nas nie powstrzyma.

Czytając dalej, miej w pamięci, co napisał duchowy mistrz o. Eugene Boylan: naszym celem jest „nawiązywać kontakt z Chrystusem na drodze własnego rozwoju duchowego tak wcześnie, jak tylko się da, przy okazji każdej związanej z owym rozwojem czynności, szczególnie podczas modlitwy, i utrzymywanie owego kontaktu wszelkimi możliwymi środkami oraz za wszelką cenę”8.

Przypisy

1 Dr Scott Hahn kieruje Katedrą Teologii Biblijnej i Nowej Ewangelizacji im. o. Michaela Scanlana na Franciszkańskim Uniwersytecie w Steubenville, na którym wykłada od 1990 roku. Jest także założycielem i prezesem Centrum Teologii Biblijnej św. Pawła i autorem wielu książek, takich jak Uczta Baranka oraz Nieście i przyjmujcie Dobrą Nowinę.

2 Chodzi o piosenkę You Can’t Always Get What You Want – „Nie możesz zawsze dostawać tego, czego chcesz” (przyp. tłum.).

3 Ang. gra słów: „I was on a mission from dog – I mean, God” (przyp. tłum.).

4 Benedykt XVI, Katecheza podczas audiencji ogólnej 11 maja 2011 roku, https://www.ekai.pl/dokumenty/katecheza-benedykta-xvi-podczas-audiencji-ogolnej-11-maja-2011-roku (dostęp: 30.12.2024).

5 Benedict Baur, In Silence with God, Scepter Publishers, New York 1997, s. 136.

6 Św. Alfons Maria de Liguori, Modlitwa – środek zbawienia, przeł. K. Kut OSsR, w: Stając przed Bogiem, Homo Dei, Kraków 2010, s. 38.

7 Cytaty z Pisma Świętego za: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2006 (przyp. tłum.).

8 Eugene Boylan, Modlitwa myślna i towarzyszące jej trudności, przeł. K. Bednarek, Promic, Warszawa 2011, s. 80–81.

O Autorze

Matthew Leonard (ur. 1971) — jest amerykańskim mówcą radiowym i telewizyjnym, autorem popularnego podcastu „The Art of Catholic”, założycielem portalu formacyjnego „Science of Sainthood”, reżyserem (m.in. serialu Katolicyzm) i pisarzem. Zanim przeszedł na wiarę katolicką, był misjonarzem w Ameryce Łacińskiej. Skończył teologię na Franciscan University of Steubenville. Mieszka w Ohio z żoną Veronicą i szóstką dzieci.

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Przedmowa

Rozdział pierwszy. Po co się modlić?

Przypisy

O Autorze

Punkty orientacyjne

Spis treści

Cover

Title Page

Copyright Page