Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Pola zrywa z narzeczonym i likwiduje swój fitnessowy biznes. Ucieka na daczę, aby przemyśleć „nowe życie”. Później ma zamiar ruszyć… dokądś. Na trasie nachodzi ją myśl, że dobrze byłoby pożegnać się w zgodzie z rodziną i zorganizować święta Bożego Narodzenia. Tymczasem zaskakuje ją śnieżyca, samochód ześlizguje się w las…
I nagle pojawia się nieznajomy z blizną, który niczym rycerz z bajki oswobadza ją, a potem przekonuje, że organizacja świąt to nic takiego. Gabriel staje się dla niej spowiednikiem, przewodnikiem, ale też… katalizatorem przemian. Prowadzą rozmowy o życiu, a w tle trwają przygotowania do wigilii. Rodzi się „smakowita” przyjaźń.
Pola odkrywa swoje drugie ja, w tym ukryte fascynacje kulinarne. Z każdym dniem czuje się coraz lepiej i coraz mniej myśli o wyjeździe w świat.
Czy te święta będą udane?
Kim jest Gabriel?
Co się kryje za jego poświęceniem?
Czy to coś więcej niż przyjaźń?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 340
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 8 godz. 30 min
Lektor: Dominika Sell-Kukułka
1
✱
Wisielczy nastrój Poli Jazłowieckiej, który dopadł ją natychmiast po przebudzeniu, idealnie współgrał z zachmurzonym grudniowym niebem nad Gdynią. A nastrój ten wynikał z podjętej niedawno decyzji, aby jak najszybciej pozbyć się swojego ukochanego biznesu i wyjechać jak najdalej stąd. Podpis, który miała dzisiaj złożyć pod umową jego sprzedaży, jawił się jej jak cyrograf zamykający poprzednie życie. Co miało być potem, jeszcze nie całkiem wymyśliła. Chciała po prostu uciec stąd, choćby do Hiszpanii, i tam rozpocząć zapisywanie nowej życiowej karty. Mimo złego samopoczucia poszła rutynowo, jak co dzień, do pobliskiego sklepiku po świeże pieczywo. Zwyczajowo zjadła na śniadanie bułkę z żółtym serem i kleksem żurawiny, ale szło jej to tak, jakby miała „drewniane zęby”. Spojrzała przez okno na swój żółciutki samochód Toyotę Aygo, który pieszczotliwie zwała „Igą”, stojący na parkingu w pełnej nieświadomości, że za dwie godziny wywiezie ją z miasta. Igę traktowała jak przyjaciółkę, zawsze jej się zwierzała z największych tajemnic, ale dokąd dzisiaj pojadą, wcześniej nie zdradziła.
Już za moment Pola miała się udać do swojego wypieszczonego fitness klubu wzbudzającego zachwyty przyjaciół i jęki zawiści osób jej nieprzyjaznych, aby tam podpisać umowę jego sprzedaży. Potrząsnęła głową, nie chcąc kolejny raz roztrząsać powodów tego kroku. Już po pierwszej rozmowie z notariuszką przygotowującą niezbędne dokumenty zdecydowała, że podpisze je w swoim biurze, gdyż chciała ominąć sztywną ceremonię w kancelarii prawniczki. Zresztą wówczas musiałaby się ubrać inaczej, a tak mogła włożyć codzienny zestaw „roboczy”, idealnie pasujący do podróży samochodem, w którą zamierzała wyruszyć tuż po złożeniu podpisów. Latem byłby to zapewne sportowy top i spodenki push up, do tego sandałki lub sneakersy. W zimowe dni wkładała legginsy uzupełniane wełnianymi getrami, ale na nogi niezmiennie sneakersy, tyle że z grubszymi podeszwami. Dopiero gdy było wilgotno, wskakiwała w adidasy, a kiedy padało, nosiła krótkie kaloszki. Ubioru dopełniła bluza z kapturem, bo uznała, że na ocieplaną kurtkę zimową jeszcze nie pora.
Podpisanie dokumentów umowy sprzedaży przebiegło sprawnie. Znajoma notariuszka przez cały czas patrzyła pytająco w twarz Poli, czekając na jakieś wyjaśnienia. Jednak mimo dosłownie wiszącego w powietrzu pytania: DLACZEGO? żadne inne tłumaczenie poza frazą: MUSZĘ PILNIE WYJECHAĆ, z jej ust nie padło. Pola, siląc się na uśmiech, złożyła nowemu właścicielowi klubu życzenia radości z kolejnej inwestycji. Wreszcie podała mu trzy komplety kluczy do lokalu i raz jeszcze się uśmiechnęła. Po kilku kolejnych minutach grzecznościowej rozmowy pani notariusz, uznając, że jej rola się skończyła, w milczeniu zaczęła się zbierać do wyjścia.
– Proszę, pani Polu, jeszcze chwilę na mnie poczekać, tylko odprowadzę panią notariusz do wyjścia. – Nowy właściciel fitness klubu także poderwał się z krzesła.
Kiedy oboje wyszli, Pola podeszła do okna, spojrzała na stojącą na parkingu Igę i głęboko westchnęła. Poczuła mocny ucisk w żołądku. Zmarszczyła czoło, przykładając do niego rękę, a drugą pomasowała brzuch. Nie zdążyła o niczym pomyśleć, bo nowy właściciel błyskawicznie wrócił do biura. Jak zahipnotyzowany od progu wpatrywał się w leżące na stole klucze, wreszcie przeniósł spojrzenie na twarz byłej właścicielki.
– A zdradzi mi pani… choć odrobinę, swoje dalsze plany? Bo nie wierzę, że mając tak ogromne doświadczenie, odchodzi pani z branży. Kupuje pani coś, na przykład w Gdańsku? – Spojrzał pytająco w jej twarz.
– Po prostu wyjeżdżam – ucięła krótko Pola.
– Niech będzie. – Mężczyzna machnął ręką.
Pola odniosła wrażenie, że nawet jest zadowolony, iż dalszej rozmowy o sprawie nie będzie.
– Marysia, która jest pani fanką i będzie szefowała klubowi, powiedziała, że niczego w nim nie zmieni – rzucił po chwili, oglądając się na drzwi. – Przynajmniej przez pół roku. Jako pani klientka zawsze była wszystkim zachwycona, a odkąd zaczęłyście sobie mówić po imieniu, wolała spędzać każdą wolną chwilę raczej tutaj niż w domu.
– Niektóre jej luźne uwagi bywały dla mnie inspiracją do wprowadzania kolejnych zmian. Zachowuję Marysię w sercu i w kontaktach telefonicznych. – Pola uśmiechnęła się raz jeszcze, ale poczuła kolejny bolesny ucisk w dołku.
– Żona liczy, że mimo skręconej kostki wyskoczymy dzisiaj razem na obiad, no może choćby na kawę – poprawił się, wypatrując reakcji Poli na swoje słowa. – Czeka na mój sygnał. – Zerknął na telefon, który przed momentem odłożył na biurko. – Może jednak przyjmie pani nasze zaproszenie?
– Ruszam natychmiast w drogę. – Pola zdecydowanym ruchem głowy wskazała na okno. – Jestem już poumawiana na trasie – skłamała bez mrugnięcia powieką.
– No tak, znam panią jako doskonale zorganizowaną osobę. Dzięki pani polubiłem ćwiczyć; rower i bieżnia naprawdę już mi sporo dały. – Poklepał się dumnie po klatce piersiowej i lekko uśmiechnął. – Oczywiście to Marysia przekonała mnie, żebym razem z nią przychodził do klubu – uzupełnił. – Dobrze, już pani nie zatrzymuję, ale proszę się odezwać z nowego miejsca.
– Obiecuję.
Jeszcze jeden wymuszony uśmiech, uścisk ręki z nowym właścicielem i po pięciu minutach Pola wsiadała do auta. Miała w nim wszystko, co zaplanowała na dzisiejszą podróż, więc już bez zwlekania ruszyła ulicą Władysława IV w kierunku Orłowa. Celem jazdy było rodzinne letnisko nad jeziorem Sudomie, kilkanaście kilometrów za Kościerzyną. Od wielu już lat był to dom całosezonowy, ale zimą tam nie bywali. Tato zawsze mawiał, że na dłuższe w nim pobyty przyjdzie czas na emeryturze. Zerknęła w lusterko i ujrzała w nim swoją smutną twarz.
– Tylko mi się nie rozrycz! – syknęła, ale nieposłuszne łzy jednak wypłynęły spod jej powiek.
Nieco zwolniła i przetarła oczy chusteczką. Na orłowskim skrzyżowaniu koło kościółka pod wezwaniem Matki Boskiej Bolesnej, w którym trzydzieści dwa lata temu została ochrzczona, skręciła w ulicę Wielkopolską. Po przejechaniu pod wiaduktem kolejowym nagle ujrzała przed sobą niebo znacznie ciemniejsze niż dwie godziny temu.
Czyżby miało padać?! Nawet nie zainteresowałam się pogodą – pomyślała. Nigdy zresztą się nią specjalnie nie interesowała.
Na najbliższym czerwonym świetle pociągnęła łyk wody z butelki i zerknęła na odtwarzacz.
Nie, jeszcze za wcześnie. Włączę trochę dalej – postanowiła.
Nie lubiła ciszy w samochodzie, ale dzisiaj była okoliczność specjalna, więc nie przerywając jej, dojechała aż do Chwaszczyna, gdzie czekając na zmianę świateł, sięgnęła znowu po butelkę. Dopiero za rozjazdami w Żukowie, znalazłszy się już na kościerskiej trasie, zatrzymała się na poboczu, by jednak włączyć odtwarzacz. Po otwarciu torebki w poszukiwaniu pendrive’ów z muzyką przypomniała sobie, że wczoraj wszystkie schowała do kieszeni plecaka, a ten z kolei jest w bagażniku. Wzruszyła ramionami i nacisnęła przycisk radia. Na ledowym wyświetlaczu pojawiła się nazwa stacji Radio Plus, a z głośników popłynęły dźwięki piosenki Ciągle pada, jednego z dawnych przebojów Czerwonych Gitar.
– Niech będzie, chociaż nie pada – mruknęła pod nosem, rozejrzawszy się wokół.
Ruch samochodów w stronę Kaszub nie był duży, więc po chwili bez najmniejszych problemów wyjechała na szosę.
Nie dziwota, że mało kto dzisiaj jedzie w tę stronę, bo niby po co? Ja jadę, bo muszę. Muszę?! – pomyślała.
Podświadomie postukiwała palcem o koło kierownicy w rytm nostalgicznej piosenki, zastanawiając się, czy w domu zrobiła, co należy, i wszystko z niego zabrała. Na pewno wyłączyła lodówkę i wyciągnęła z niej ostatnie dwa jogurty, zaczętą kostkę masła i paczkę żółtego sera. Spakowała też pozostałe bułki kupione rano u Szydłowskiego, a z koszyka na kredensie zgarnęła cytryny, banany i jabłka.
Ile tego było? No… trochę – pomyślała i wzruszyła ramionami. Na dzisiaj jedzenia jej wystarczy. Ważne, że wyłączyła bezpieczniki i zakręciła wodę.
Uśmiechnęła się gorzko i spuściła powietrze.
Wpatrywała się przelotnie w pojawiające się przy drodze nazwy miejscowości: Babi Dół, Borcz, Hopowo, Egiertowo. Myśli przeskakiwały z tematu na temat, ale nie potrafiła się zatrzymać na żadnym z nich. Odrzucała je kolejno, bo nie były nijak odpowiednie na dzisiejszą jazdę. Wreszcie wertując kolejne komórki pamięci, uzmysłowiła sobie, że za dziesięć dni zaczynają się święta Bożego Narodzenia.
– O czym ja myślałam, że to mi całkiem umknęło? – zapytało głośno i ciężko westchnęła. – A może…? – zastanowiła się, ale niejako w odpowiedzi pokręciła głową. – Chociaż z drugiej strony, dlaczego nie?! – Wróciła raz jeszcze do porzuconej przed chwilą myśli. – Przecież zorganizowanie na letnisku rodzinnych świąt Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku na pożegnanie mojego „starego życia” to całkiem dobry pomysł. Co ja mówię, wręcz genialny!
Pacnęła dłonią w kierownicę i pierwszy raz od wyjazdu z Gdyni się uśmiechnęła. Podkręci się ogrzewanie w całym domu, a nie tylko na dole. Wszystkie rury wodociągowe od wielu lat są preizolowane, więc od tej strony wszystko jest okej! – Znowu się uśmiechnęła. – Czasami jeździliśmy tam na jeden dzień w trakcie pierwszego weekendu po Nowym Roku powspominać poprzednie wakacje i zaplanować nowe. Od czasu, gdy zajęłam się fitnessem, wpadałam na daczę tylko sporadycznie, bo uważałam, że muszę mieć nieustannie oko na swój biznes. To była właściwie wymówka dla rodziny, a prawda była taka… – Zagryzła wargi, nie chcąc nawet w myślach ciągnąć bolesnego wątku, który wiązał się z klubem i Adrianem. Po kilkunastu sekundach wróciła do rozmyślań o organizacji świąt. – Rodziców powiadomię lada dzień po niedzieli. A jakie przygotuję menu? Powiedzmy, że na razie chodzi tylko o wigilię. – Zmarszczyła czoło. – Zupa grzybowa, karp smażony, ziemniaki… to oczywiste. – Starała się odtworzyć w pamięci wygląd wigilijnego stołu i potraw na nim. – Musi być jeszcze kompot z suszu, śledź w śmietanie też jest zawsze. No i kapusta zasmażana! Bardzo ją lubię. – Prawie się oblizała.
Potem przypominały jej się jeszcze inne potrawy, jakie w ich domu pojawiały się na świątecznym stole; było ich całkiem sporo.
– Ale, ale… – mruknęła. – Przecież to wszystko przekracza moje możliwości!
Nigdy zbytnio nie garnęła się do poznawania tajników ich przygotowywania. W kuchni oprócz usmażenia jajecznicy czy omletu niewiele potrafiła zrobić. Jednak bez przesady! Kiedyś zrobiła jeszcze kotlety schabowe i wspomagała mamę w przygotowaniu obiadu z polędwiczek. Ale kiedy miała mieć czas na jakieś inne potrawy? Przecież najpierw uczyła się w liceum, a później studiowała na AWF-ie! Miała w planie ogarnąć to potem, ale potem, po ukończeniu uczelni wyższej, czasu wolnego było jeszcze mniej. Za to znakomicie opanowała zamawianie cateringów! O! I tak właśnie zrobi na święta! Wszystko zamówi w jakiejś tego typu firmie w Kościerzynie albo Bytowie. Nie znała tam dotąd żadnych, ale potrafi wyszukać najlepsze z funkcjonujących tam i zamówić odpowiednie dania!
Zachichotała, przypomniawszy sobie, że uchodziła wśród znajomych za wyjątkową specjalistkę w tej dziedzinie, wręcz ekspertkę.
Tymczasem niebo, jak okiem sięgnąć, przybrało jeszcze ciemniejszą barwę, niż było za Orłowem. Zrobiło się szaro jak późnym popołudniem. Poli wydało się, że ruch na szosie jest jeszcze mniejszy niż za Żukowem. Całe szczęście, że w Radiu Plus grali miłą muzykę, pojawiała się co jakiś czas także piosenka świąteczna. Przy jednej z nich, Last Christmas George’a Michaela z zespołem Wham, na jej buzi wykwitł bananowy uśmiech. W tle piosenki odtwarzał jej się w pamięci klip wideo nakręcony w zimowym anturażu, z rozbawioną młodzieżą w samotnej chacie pod lasem. Jej pięterko zawsze przywodziło na myśl dom na ich rodzinnym letnisku. Miało podobne jak tam proste drewniane ogrodzenie z sosnowych żerdzi, które ułatwiało jej zanurzanie się w las w dowolnym kierunku bez konieczności przechodzenia przez furtkę. Na jej twarzy znowu zagościł uśmiech. Ostatnimi laty przyjeżdżała nad Sudomie rzadko i na krótko. Wpadała zawsze na gotowe, czasami tylko przywoziła pizzę z Kościerzyny, którą zamawiała gdzieś z postoju na trasie, choć zawsze po uzgodnieniu z rodzicami. Po ukończeniu studiów przestała się włączać nawet w prace nad utrzymywaniem porządku na letnisku, tłumacząc sobie, że nie ma na to czasu. Często odnosiła wrażenie, że rodzicom i bratu niezbyt się to podoba. Wprawdzie nikt nie wymawiał jej tego na głos, ale ich spojrzenia były niekiedy wymowne. Miała talent do szybkiego rozweselania rodziny, zmieniania tematu, więc jej pobyty mijały na ogół bez kwasów.
Dlatego nim wyjadę gdzieś tam… – na moment przerwała tok myśli, ale po chwili wzruszyła ramionami, bo do tego wątku miała jeszcze zbyt mało danych – muszę jakoś w ich pamięci zatrzeć swój zły obraz. Organizacja świąt na letnisku na pewno się do tego przyczyni! – Podkreśliła tę myśl skinięciem głową.
Kiedy za Kłobuczynem z obu stron szosy pojawiły się lasy, z zaskoczeniem dostrzegła wirujące wolno w powietrzu płatki śniegu. Grudzień, więc coś białego ma prawo z nieba spaść, ale na pewno zaraz przestanie. Płatków jednak z każdą chwilą przybywało, więc co jakiś czas uruchamiała wycieraczki. Wreszcie zaczął padać gęsty śnieg. Trochę ją to zaniepokoiło. Ponieważ oprócz filmów na Netfliksie żadnych innych programów telewizyjnych nie oglądała, nie słuchała także audycji radiowych, nie miała najmniejszego pojęcia, że opady śniegu były zapowiadane od kilku dni, a w pogodzie miała nastąpić poważna zmiana. O czymś takim jak aura w jej klubie się nie rozmawiało. Wpatrując się w coraz gęściej padający śnieg i pracujące już nieustannie wycieraczki, pomyślała przez chwilę, aby wrócić do domu. Jednak po kilku sekundach uznała, że ma już za sobą blisko trzy czwarte trasy, więc to nie miałoby sensu. Tymczasem szosa była coraz bardziej zasypana śniegiem. Pola czuła, że nawet na łagodnych zakrętach koła samochodu zaczynają się lekko ślizgać. Musiała więc mocno zwolnić.
– Powinnam mieć jednak zimówki! – wyszeptała z lekkim przestrachem.
Do tej pory uważała, że takie opony nie są jej potrzebne. Do pracy miała tylko kilkaset metrów. Tak reagowała na podpowiedzi znajomych, że trzeba je sobie sprawić, bo z pogodą nigdy nic nie wiadomo. Dotychczas, kiedy śniegu napadało trochę więcej, a ulice nie były wystarczająco czarne, Pola na kilka dni zapominała, że ma auto. Czego słońcu nie udało się roztopić na karoserii, wieczorem usuwała parasolką albo domową miotłą. Zresztą i tak na ogół wolała chadzać do pracy pieszo, nawet zimą. Samochód służył jej tylko do wyjazdów po większe zakupy, w odwiedziny u rodziny czy na spotkania ze znajomymi albo na letnisko. Uśmiechnęła się, ale natychmiast spoważniała, usiłując przebić spojrzeniem padający gęsto śnieg. Kurczę! Wycieraczki naprawdę mają co robić! Zatrwożyła się nie na żarty. Na drodze pojawiały się już tylko sporadycznie samochody. Pewnie inni, widząc, co się dzieje, zrezygnowali z wyjazdu, ale widocznie nie mieli takiej potrzeby jak ona. W Kościerzynie, której opłotki przekroczyła niebawem, jechało jej się po ulicach nieco lepiej, ale z kolei musiała bardziej uważać, bo jesienią pozmieniali w mieście trasę przejazdu.
Za rogatkami miasta jeszcze bardziej zwolniła, gdyż należało przemyśleć wybór ostatniego odcinka trasy nad jezioro Sudomie. Jeden wiódł przez Rybaki i Sycową Hutę, drugi przez Łubianę. Druga trasa była nieco dłuższa, ale zawsze bardziej ją lubiła za sprawą częstych wizyt w sklepiku przy zakładach porcelany. Wyroby stamtąd kupowały przecież renomowane sieci hoteli. Charakterystyczny i piękny serwis w ludowe kaszubskie wzory pojawił się nawet w filmie Amelia ze słodką Audrey Tautou, na co kiedyś zwróciła jej uwagę mama. Kiedy była młodsza, prosiła rodziców, żeby pojechać tamtędy, bo wówczas była okazja wybrać sobie jakiś drobiazg ze sklepowych regałów. Niezmiennie wtedy mawiała, że to do przyszłej kolekcji. Rodzice się uśmiechali, ale na ogół jej ulegali.
Tymczasem śnieg nie przestawał padać. Poli coraz trudniej było rozpoznać trasę. Biała szosa, pokryte śniegiem pobocza, lasy i pola po obu jej stronach wyglądały już zupełnie inaczej, niż pamiętała z okresu od wiosny do jesieni. Dlatego bez wahania wybrała nieco dłuższą drogę wiodącą przez Łubianę. Stamtąd przejechała w pobliżu jeziora Suminko do Sycowej Huty, a dopiero za nią wjechała w leśną drogę wzdłuż jeziora Sudomie. Do daczy pozostało nieco ponad dwa kilometry, więc najpierw odczuła ulgę, że wkrótce nastąpi koniec jazdy, ale po kilku minutach pojawiła się radykalna zmiana nastroju. Przestraszyła się nie na żarty, bo samochód z widoczną trudnością pokonywał grube warstwy śniegu. Miała problem, by utrzymać go na leśnej drodze. Żadnych wyjeżdżonych śladów. Jechała tędy jako pierwsza od chwili, gdy zaczęło padać. Przez moment zastanawiała się, czy przypadkiem się nie zatrzymać i nie przeczekać gdzieś na poboczu. Pamiętała jednak, że nawet latem nie było tu za bardzo gdzie zaparkować. Ta myśl pojawiła się zbyt późno, zdążyła bowiem wjechać w sekwencję ciasnych zakrętów. Pocieszała się tylko, że gdy je minie, zostanie już jakieś pięćset metrów do daczy. Tymczasem na jednym z zakrętów źle wpasowała się w znacznie węższą tutaj drogę i zaczęła się zsuwać bokiem w las. Silnik zawył, kiedy spróbowała skorygować tor jazdy, opony zaczęły się ślizgać, w efekcie samochód przestał jej słuchać, aż wreszcie oparł się lewym bokiem o pnie drzew. I to akurat po stronie jej drzwi.
– Mój lakier! – wrzasnęła.
Żeby sprawdzić, czy nie uszkodziła karoserii, musiała wyjść przez drzwi pasażera i dopiero wówczas się zorientowała, że ma na nogach sneakersy. W Gdyni było sucho, a temperatura wynosiła plus pięć stopni. Przed wyjazdem planowała przecież, że na daczy zaparkuje pod wiatą z tyłu domku, do drzwi wejściowych dotrze bez problemu… zresztą o śniegu w ogóle nie myślała. Żadnych cieplejszych rzeczy z Gdyni też nie wzięła, bo w letniskowych szafach było wszystko, co potrzebne w zimne czy deszczowe dni: śniegowce, kalosze, buty trekkingowe, czapki, szaliki, dresy, grube skarpety, kurtki ocieplane, parasole. Od parunastu lat już nie rosła, więc wszystkie stare czy niezbyt modne rzeczy wciąż nadawały się do noszenia. Dlatego z domu wzięła tylko plecak z osobistą bielizną i przyborami toaletowymi. Ręczniki, pościel, wszystko było na miejscu. Ta właśnie sprawa, pomimo bolesnego problemu osobistego i podjętej w jego efekcie decyzji o sprzedaży biznesu, szczególnie pozytywnie nakręciła ją przed wyjazdem. Ważne było, żeby po niewielkim bagażu nikt z sąsiadów się nie domyślił, że wyjeżdża z Gdyni na dłużej.
Mimo padającego nieustannie śniegu obeszła samochód, by zobaczyć, jak wyglądają uszkodzenia. Uspokoiła się, bo nie było aż tak tragicznie. Od razu sobie wybaczyła, bo przecież taka sytuacja mogła się przytrafić każdemu. Znajomy lakiernik w mig to ogarnie, podobnie jak kiedyś, gdy przy galerii Klif otarła się na tamtejszym parkingu o stalowy słupek. Tylko tamto było z prawej strony auta.
– Miałam znajomego lakiernika! – wrzasnęła, wracając do samochodu.
W tej samej chwili się poślizgnęła. Próbując ratować się przed upadkiem, chwyciła się ośnieżonych gałązek pobliskich krzaków, ale nic to nie dało. Zanim upadła pupą w kopny śnieg, uderzyła jeszcze prawym kolanem o pień drzewa.
– Auu! Boli! – jęknęła. – I mam całe mokre dupsko! – krzyknęła, gdy udało jej się podnieść na nogi. – No tak, głupia babo, kurteczka do połowy bioder i legginsy – pastwiła się nad sobą.
Kuśtykając i jęcząc z bólu, wsiadła do auta. Jej ładniusie sneakersy po obejściu Igi były zupełnie przemoczone, a od mokrego zadka mróz jej przenikał plecy.
– Boże! I co teraz?!
Z trudem przecisnęła się na miejsce za kierownicą. Próbowała ponownie ruszyć na wstecznym biegu, ale samochód tylko wył, drżał i jeszcze bardziej przyklejał się do drzew, które mimo padającego śniegu rozpoznała jako brzózki.
– A tak je lubię… I co teraz?! Nieźle się zaczyna to moje nowe życie. Miały być święta. Szlag! – wrzasnęła znowu.
Zdjęła sneakersy i puściła ciepłe powietrze na nogi, by trochę je ogrzać, a jednocześnie podsuszyć obuwie.
– Nie wzięłam na zmianę nawet skarpetek. – Krytycznie spojrzała na nogi. – Bo po co?! Jest ich pełno na daczy – szydziła z samej siebie.
Spojrzała na leżący na półce telefon. Dobrze, że go wzięła. To był niestety ten drugi, z kontaktami do rodziny, pierwszy, biznesowy aparat, używany na co dzień, wrzuciła rano na dno plecaka. W nim jest pełno kontaktów do ludzi ze starego życia. Tylko niby do kogo i po co miałaby dzwonić? I tak nikt się tutaj nie pojawi, żeby pomóc jej wydostać się ze śnieżnej matni. Sięgnęła po telefon i zmartwiała; jego bateria była prawie rozładowana. O kurczę… Mogę zrobić tylko jedno – pomyślała nagle przytomnie. Zadzwonić pod sto dwanaście. Powiem im, gdzie mniej więcej jestem, oni przekierują sprawę do strażaków, którzy mnie wyciągną. Tak, chwała Bogu, że na to wpadłam. Wystukała numer na klawiaturze i w tym momencie komórka padła.
Jak to?! Przecież wczoraj ją ładowałam!
Po kilku chwilach uzmysłowiła sobie, że owszem, kabel podłączyła do telefonu, ale pewnie nie nacisnęła czerwonego podświetlanego przełącznika na przedłużaczu. Przeszkadzało jej nocami to światełko, więc przycisk był zazwyczaj ustawiony w pozycji OFF.
– Idiotka! – syknęła.
I co teraz?
Przez długą chwilę patrzyła przed siebie bez żadnej myśli czy emocji. Jakby nie rozumiała, co się stało. A potem nagle wrócił do niej stary, zapomniany koszmar z dzieciństwa. Śnił jej się czasem, gdy była mała. W wyjątkowo ciemny wieczór była sama w jakimś domu. Chodziła po jakichś sieniach, pokojach, nawet komórkach, aż nagle wpadła do dołu, chyba piwnicy. I wtedy budził ją własny krzyk. Mama przybiegała, tuliła, w jej ramionach odzyskiwała poczucie bezpieczeństwa.
Na Boga, czemu jej się to teraz przypomniało? Siłą woli odpędzała tamte natrętne myśli. Czas płynął, dygotała z zimna.
Coraz bardziej nerwowo, z rosnącą paniką spoglądała na leśną drogę. Po półgodzinie, kiedy śnieg nie przestawał padać, zaczęła bać się już nie na żarty. Dotarło do niej, że teraz jedynym wyjściem jest powrót pieszo do szosy, którą przyjechała z Sycowej Huty, i tam szukanie pomocy. Jednak taka przemoczona i z pulsującym bólem kolana?! Co prawda przy końcu jeziora są jeszcze gospodarstwa tutejszych mieszkańców, widywała je często z łódki, ale nigdy tam nie była. Zresztą tam też nie dotrze. Szlag, szlag!
Zatrzęsła się z zimna. Zerknęła na konsolę i wskaźniki: paliwa jest jeszcze pół zbiornika. Uspokoiła się nieco, ale natychmiast przypomniała sobie słowa ojca, że silnik podczas pracy na jałowym biegu może mieć kłopoty z ładowaniem akumulatora. Boże! I co wówczas?!
Trochę zmniejszyła temperaturę powietrza z dmuchawy, bo okna były już całkiem zaparowane. By cokolwiek widzieć, co jakiś czas przecierała je irchową szmatką, którą zawsze woziła w schowku na drzwiach, i włączała wycieraczki, z wielkim trudem odgarniające padający nieustannie śnieg.
– I co dalej, kretynko? – wysyczała.
Co chwilę rozcierała pulsujące kolano, zastanawiając się, czy już powinna ruszyć w kierunku asfaltowej szosy, czy dać sobie jeszcze kilka minut.
– Niczego tu nie wysiedzę! SZLAG, SZLAG!
Nagle w lusterku wstecznym zauważyła przebijające się przez padający śnieg światła nadjeżdżającego samochodu. Zanim w swoim aucie uruchomiła światła awaryjne, wciągnęła pośpiesznie sneakersy, włączyła klakson i jakoś wydostała się na zewnątrz, samochód wyminął ją, ale po kilkunastu metrach się zatrzymał. Z samochodu wysiadł mężczyzna.
– Cóż to? Przymierza się pani do roli Dziewczynki z zapałkami czy może bawi się w szkołę przetrwania? Jeśli to drugie, pomyliła pani pory roku. A swoją drogą, takim samochodzikiem wybierać się do zasypanego śniegiem lasu? Do tego z letnimi oponkami?
Zbliżając się do Poli, na przemian wymądrzał się i zrzędził, a na koniec jeszcze dobił ją opinią o oponach.
Była zdumiona, że w kilka zaledwie chwil celnie wyłapał wszystkie jej błędy. Zatkało ją. Zbliżył się, obszedł jej auto wokół i pokręcił głową. Spoważniał.
– Tak z marszu nie wyciągnę pani. Oprócz mojego samochodu potrzebny jest jeszcze inny, a najlepiej traktor, bo inaczej można porysować cały lewy bok toyoty. Najbliższe zabudowania gospodarskie leżą ponad dwa kilometry stąd. – Wskazał ręką przed siebie. – Dokąd i po co pani jedzie?
– Sorry, ale co to pana obchodzi?
– To było dodatkowe pytanie i wcale nie najważniejsze, ale na wcześniejsze też nie usłyszałem odpowiedzi. – Spojrzał na nią przenikliwie, po czym jego wzrok znowu przesunął się na chwilę na jej obuwie.
– Niecały kilometr stąd… przy drodze jest moja dacza… – wydukała w końcu. – Nie znałam prognozy pogody…
– To tylko nieco wyjaśnia sprawę – nie pozwolił jej dokończyć. – Ja mam letnisko przy tamtym końcu jeziora – machnął ręką – a ponieważ przejeżdżam w pobliżu pani daczy, więc mogę podwieźć.
– A mój samochód?
– Tutaj nie zginie i nikt go nie znajdzie. Szybko go śnieg zamaskuje. – Mężczyzna się uśmiechnął, ale zaraz spoważniał. – Może uda mi się załatwić traktor jeszcze na dzisiaj, a jeśli nie, to na jutro rano.
– I on tu będzie stał tak sam?
– Mój też będzie stał pod chmurką.
– W zasadzie mój też tak ma na co dzień… i to przez cały rok – przyznała Pola.
– Więc raczej z tym nie ma problemu, prawda?
– A może udałoby się jednak panu szybciej załatwić traktor?
– Gospodarz przez cały rok zasuwa na polach, więc jak pada śnieg, to może sobie wreszcie spokojnie poleżeć pod pierzyną.
– Faktycznie tak może być. – Pola zgodziła się z nim i pokiwała głową.
– Poważnie tak pani myśli o ich pracy?! A zwierzęta same się nakarmią? Trzeba wydoić krowy, w kurnikach powyzbierać jajka, nakarmić świnie i pozostałą trzodę, zrobić im wszystkim czysto pod dupskami. – Pokręcił głową. – No nic, proszę mi podać swoje bagaże i zapraszam do mojego auta. Nie ma tu co stać. Śnieg tak szybko nie ustanie.
Pola wyciągnęła plecak z bagażnika, torbę z jedzeniem i torebkę z siedzenia, zamknęła samochód i potulnie ruszyła za nim. Mimo wciąż padającego śniegu dostrzegła, że jego samochód to wypasiona fura Land Rover Defender Octa 90. Napatrzyła się wystarczająco na auta takiej klasy pod swoim klubem.
Kim on jest?! – pomyślała, ale nie odważyła się zadać pytania na głos, tylko od czasu do czasu zerkała na mężczyznę. Różnił się od wszystkich jej znajomych. Owszem, ma furę, ale poza tym nie zauważyła u niego podczas krótkiej wymiany zdań jakiegoś pozerstwa, za to dostrzegła pewność w słowach i podejmowanych decyzjach. Zna się na tym jak mało kto!
Jego auto bez trudu pokonało pozostałe zakręty i prosty odcinek leśnej drogi do jej rodzinnej daczy. Kiedy chciała wysiąść, by otworzyć bramę, wyciągnął rękę. Domyśliła się, że czeka na klucze. Land rover wkrótce bez wysiłku podjechał pod domek. Przy nim od razu, i to bez najmniejszych trudności, nieznajomy zawrócił. Pola wysiadła i po chwili wahania zaprosiła mężczyznę do środka.
– Dziękuję, może przy innej okazji – podziękował stanowczo. – Wymieńmy się na wszelki wypadek numerami telefonów. – Sięgnął po swój aparat, a Pola wspomniawszy na rozładowaną komórkę, wyjęła z torby notes i długopis. – Czy w domku da sobie pani ze wszystkim radę, czy mam jeszcze w czymś pomóc? – spytał, kiedy każde z nich zapisało u siebie numer nowego abonenta.
– Poradzę sobie. Ogrzewanie jest elektryczne, więc wystarczy tylko regulacja jednym pokrętłem.
– W takim razie do usłyszenia i zobaczenia. Życzę zdrowia!
– Dziękuję, będę czekała na wiadomość o traktorze.
2
✱
Najpierw zrzuciła z nóg przemoczone sneakersy, potem ściągnęła mokrą kurtkę, koszulkę i całą resztę, po czym pokuśtykała na górę. Tam włożyła ciepłą bieliznę, grube wełniane skarpety, dres, ciepłą kurtkę i jeszcze opaskę na uszy.
– Bez sensu byłoby się teraz rozchorować – powiedziała na głos.
Tak zabezpieczona zeszła na dół. Przypomniała sobie o rozładowanej baterii w telefonie i szybko podłączyła go do sieci.
Sprawdziła, jaką temperaturę wskazuje ścienny termometr w salonie. Odczytała z niego dziewięć stopni Celsjusza. Oceniła, że wnętrze domu utrzymało ciepłotę, a piec w kotłowni nie musiał się dotąd włączać. Ostatnia jego wymiana, a przy okazji termostatycznych zaworów na kaloryferach, przyniosła więc oczekiwane efekty. Kiedy była tu na krótko z ojcem pierwszego listopada, po wizycie na cmentarzu na Witominie, wyjaśnił jej, że ustawienie pokrętła na znaczniku gwiazdki znajdującej się na obudowie zaworów odpowiada ośmiu stopniom, a przy ustawieniach pokrętła na cyfrach od jednego do pięciu temperatura wzrośnie każdorazowo o cztery stopnie. Dlatego na wszystkich kaloryferach pokrętło ustawił nieco na lewo od gwiazdki.
– Moim zdaniem – powiedział – to będzie odpowiadało sześciu stopniom Celsjusza, a tyle wystarczy, żeby woda w rurach wodociągowych nigdzie w domu nie zamarzła.
Nawet ona to zrozumiała. Teraz zeszła do kotłowni i sprawdziła na własne oczy, że piec rzeczywiście wciąż śpi, bo pali się czerwona lampka czuwania. Po chwili była na powrót w salonie. Pokrętło kaloryfera przesunęła na trójkę, co miało odpowiadać dwudziestu stopniom. Po czym ponownie, nie bacząc na bolące kolano, zeszła do kotłowni. Tym razem na piecu paliła się już zielona lampka, czyli piec zaczął podgrzewać wodę. Pokazała sobie kciuk.
Potem kuśtykając, odwiedziła kolejno wszystkie pomieszczenia w domu, zerkając na pokrętła, i pozamykała drzwi. W swoim pokoju ustawiła pokrętło także na trójkę, a w łazience nieco na lewo od niej, co jej zdaniem miało oznaczać temperaturę osiemnastu stopni. W przylegającej do salonu kuchni i kompleksie sanitarnym na parterze też ustawiła pokrętła na osiemnaście stopni. Na wszelki wypadek zajrzała jeszcze do spiżarni przy kuchni i po zerknięciu na termometr, na którym odczytała temperaturę ośmiu stopni, uchyliła jedną z dwóch kratek wentylacyjnych, pociągając za sznurek.
– Może się przyda albo i nie, ale temperatura powinna się tu jednak trochę obniżyć.
Zamknęła spiżarnię, spojrzała na torbę z bułkami, serem, masłem i owocami, którą położyła na kuchennym stole, a potem przeniosła spojrzenie na lodówkę.
– Dzisiaj jest niepotrzebna. Może włączę ją jutro po zakupach.
Liczyła, że za dwie godziny przynajmniej w salonie zrobi się cieplej.
Raz jeszcze, kuśtykając i co pewien czas przystając, przedefilowała po pomieszczeniach całego domu, na wszelki wypadek sprawdzając zamknięcie okien. Nie miała zastrzeżeń.
Pewnie by mnie tata pochwalił – pomyślała. Co rodzice powiedzą, kiedy usłyszą, że tu jestem? I to tak szczęśliwie uratowana z niebezpiecznej sytuacji.
Gdy zamknęła drzwi do kuchni i holu, temperatura w salonie szybko zaczęła rosnąć. Po dwóch godzinach było już w nim dwanaście stopni, więc zdjęła opaskę i rozpięła kurtkę. Po kolejnych dwóch temperatura osiągnęła już piętnaście stopni. Kilka razy przechodziła obok radioodtwarzacza, ale nie uruchomiła go. Co jakiś czas posiadywała na kilka minut w fotelu, rozcierając i masując kolano, a potem znowu spacerowała. Otwierała szuflady, drzwiczki szafek, sprawdzała, gdzie się dało, porządek, przestawiała według swojego upodobania. Wreszcie uznała, że powinna zjeść choćby banana. Wkrótce odwiedziła wszystkie pomieszczenia sanitarne w domu, bo przypomniała sobie, że warto sprawdzić jeszcze zawory wody. I w tym względzie nie miała uwag. Wyglądała od czasu do czasu przez salonowe okna, ale śnieg nie przestawał padać. Ślady, które na leśnej drodze zostawił samochód nieznajomego wybawcy, po piętnastej już były niewidoczne.
– Co będzie jutro?! – Zaniepokojona potarła ręką czoło. Było nieco cieplejsze niż zwykle, ale nie gorące. Dobre i to.
Po szesnastej, kiedy chwilę wcześniej zapaliła stojącą pomiędzy fotelami lampę w salonie, zrobiła sobie gorącą herbatę z cytryną i zjadła bułkę z serem, postanawiając, że kolejną zje wieczorem, a dwie pozostałe zostawi na jutro.
Kolacja z obiadem za jednym przysiadem – przez głowę przeleciało jej zasłyszane kiedyś powiedzenie, ale nawet ono jej nie rozśmieszyło.
A może jednak teraz powinna zjeść jeszcze jedną bułkę? Wpatrzyła się w torbę z pieczywem i nabiałem. Już wyciągała po nią rękę, gdy przypadkiem znowu spojrzała w okno. Wciąż gęsto sypało. A co będzie, jeśli do rana nie przestanie padać?
Przeniosła wzrok na telewizor, ale po chwili uznała, że w stanie, w jakim jest, zupełnie nie ma ochoty rozmawiać z operatorem Polsatu, żeby włączył sygnał.
Dotąd nie oglądałam prognoz, to i dzisiaj się jakoś obędę – pomyślała i machnęła ręką. I tak śnieg pada. Zobaczymy, co będzie rano. Na operację z traktorem już nie można liczyć, bo robiło się ciemno.
Ruszyła do swojego pokoju. Pościeliła łóżko, znalazła ciepłą piżamkę i nie spiesząc się, zrobiła dokładny przegląd rzeczy w szafie. Na koniec przygotowała sobie zestaw do ubrania na następny dzień, gdy wybierze się z nieznajomym odkopywać Igę. Odkurzyła książki w biblioteczce, zatrzymując się na dłużej przy Biblii. Po chwili zastanawiania się przeniosła ją na szafkę nocną i skinęła głową. Po ukończeniu porządków w biblioteczce otworzyła kosz z lalkami i skrzynię z puzzlami i grami. Rozejrzała się, by sprawdzić, czy wszystkie bajkowe pluszaki z Kubusia Puchatka znajdują się na swoich miejscach. Odkurzyła pokój, a potem zeszła z odkurzaczem do salonu. Wolała coś robić, niż siedzieć bezczynnie, bo wówczas mogłyby się pojawić myśli o Adrianie. Sprzątnęła także kuchnię, chociaż doskonale wiedziała, że mama przed wyjazdem zawsze to robi dokładnie. Umyła wszystkie naczynia znajdujące się w szafkach i sztućce z szuflady. Zmęczyło ją to nieco, a zanim przyszła noc, zjadła kolejna bułkę z serem, przegryzła jabłkiem, popiła herbatą z cytryną, a przed kąpielą zjadła ostatniego już banana. Nagle zakręciło ją w nosie i głośno kichnęła.
– O nie, tylko nie to!
Po kąpieli udało jej się znaleźć w sypialni rodziców pudełko z aspiryną Bauera i dwie tabletki łyknęła od razu. Wpadło jej w oko kilka kolorowych gazet z krzyżówkami i wzięła je do swojego pokoju. Z nimi zapakowała się do łóżka. Wpatrzyła się w Biblię, którą wcześniej położyła na szafce. Pokręciła głową. Może kiedyś, ale nie dzisiaj. Rozwiązywanie krzyżówek też szło jej opornie, stopy wciąż nie mogły się rozgrzać, raz jeszcze kichnęła, więc dodatkowo przykryła kołdrę ciepłym pledem. Na wszelki wypadek przełożyła kartonik z chusteczkami z biurka na szafkę nocną. Ból kolana z kolei przypomniał jej o taśmie kinezjologicznej pasotape, rodzaju plastra przeciwbólowego, którą zawsze zalecała klubowym klientkom na bolące po treningu kolana, łydki czy ramiona. Wyjęła z szuflady pudełko z taśmą i odciąwszy spory kawałek, okleiła nim bolące kolano.
Komórkę swoim zwyczajem położyła na podłodze, przedtem przepisawszy z notesu numer telefonu nieznajomego mężczyzny, nie wiedzieć czemu uśmiechnęła się, przypominając sobie przez moment, że gdzieś niedaleko śpi jej wybawca. Przerzucała gazety, wpisywała do krzyżówek hasła, wreszcie oczy jej się zmęczyły i zasnęła. W nocy budziła się kilka razy, bo z nosa jej już ciekło, raz nawet na pół godziny zapaliła lampkę, przestraszona wyświetlonym we śnie „filmem” ze zdarzenia pomiędzy Adrianem, jej byłym narzeczonym, a jedną z pracujących w klubie instruktorek zumby. Od wczorajszego ranka broniła się przed myśleniem o nim, ale ze snami nie potrafiła walczyć. O zdarzeniu, które pojawiło się we śnie, usłyszała od jednej z poważnych klientek, która nieoczekiwanie wróciła z szatni do opustoszałej już sali ćwiczeń po jakąś zapomnianą rzecz. Instruktorka, leżąc na plecach na skórzanej ławeczce z ugiętymi kolanami, wyciskała gryf od sztangi. Wtedy pojawił się przy niej Adrian. Przejął od instruktorki ciężar, odstawił go na stojak, ona zaś leżała, jakby wyczekując. On nachylił się ku niej i długo się całowali.
„Musiałam to pani powiedzieć” – przypomniała sobie słowa klientki. – „Pani wkłada tyle serca w klub, a narzeczony… nie jest dla pani dobry”.
Pola wielokroć wyobrażała sobie, że ta ławeczka mogła im służyć jako… Ten film wiele razy jej się wyświetlał, męczył ją i zawsze kończył się w tym samym miejscu, ale wyobraźnia podpowiadała jej ciąg dalszy, bo w klubie mebli wygodniejszych niż ta ławka nie brakowało. Prawda była też taka, że kilka razy zostawiała Adrianowi klucze, by zamknął klub, a sama szła przodem przygotować kolację dla nich dwojga. Ostatnim razem znalazła na jego policzku ślad szminki…
– Przeziębiłam się nie na żarty! – rzuciła na głos, by zdecydowanie odciąć się od snu, który ją zbudził.
Usiadła na łóżku, spojrzała na drzwi, ale po chwili pokręciła głową i otworzyła szufladę szafki nocnej. Chwilę w niej pogmerała, a po chwili uśmiechnęła się do trzymanego w rękach małego niebieskiego słoiczka z kamforowo-mentolową maścią Vicksa.
Kiedyś pomagała, to i dzisiaj pomoże – pomyślała z przekonaniem.
Najpierw posmarowała nią delikatnie skronie i nos, a po chwili, już obficiej, krzyż i pośladki. Od razu poczuła, że maść zaczyna działać. Zerknęła na leżący na podłodze opodal łóżka telefon i się uśmiechnęła. Zgasiła światło, przywołała z pamięci twarz nieznajomego z land rovera i szybko zasnęła.
Rankiem postanowiła, że śniadanie zje dopiero, kiedy wczorajszy nieznajomy się odezwie, co załatwił z traktorem, a może nawet po przeprowadzeniu całej operacji. Po ósmej odezwał się sygnał przychodzącej wiadomości od abonenta, którego numer wczoraj zapisała pod hasłem: Land Rover.
Będę około 9-tej.
Szybko wysłała odpowiedź:
Bardzo dziękuję. Czekam.
Pojawił się kilka minut przed dziewiątą, a tuż przed jego samochodem jechał traktor, odgarniając śnieg przyczepionym z przodu pługiem. Fontanny białego puchu efektownie pryskały na boki, więc Pola dopiero teraz mogła ocenić, jak dużo śniegu spadało. Po chwili dojrzała, jak obaj kierowcy rozmawiają na oczyszczonej drodze i spoglądają w stronę jej domu. Pomachała im przez kuchenne okno; obaj unieśli dłonie. Po chwili traktor ruszył w kierunku zakrętów, za którymi gdzieś pod brzozami spała jej Iga. Szybko ubrała się w przygotowany wczoraj zestaw, ale zanim zeszła z tarasu, by wsiąść do auta nowo poznanego mężczyzny, cofnęła się po kuchenną zmiotkę.
– A co będzie pani robić tym maleństwem? – spytał kierowca land rovera, zanim ruszyli.
– W swoim samochodzie nie mam niestety nawet takiego małego dynksa. – Poruszyła zmiotką.
– Dynksa! – Zachichotał. – A jak pani odśnieża auto na co dzień?
– Śnieg rzadko u nas pada, a jeśli już mnie zaskoczy, to odgarniam starą długą parasolką albo przynoszę z domu miotłę na kiju – palnęła szczerze.
– Prawdziwa kobieta! – prychnął zabawnie.
Nie zdążyła dopytać, co miał na myśli, bo odwrócił się znacząco za siebie. Podążyła za jego spojrzeniem; na tylnym siedzeniu leżał zestaw do odśnieżania: zmiotka na długim kiju, skrobaczki do szyb krótkie i teleskopowe z miotełkami oraz nieprzemakalne rękawice.
– W bagażniku mam jeszcze dużą łopatę do odśnieżania chodnika, szpadel ogrodowy, a także mocną saperkę, gdyby trzeba było porządnie podkopać koła. Na wszelki wypadek wziąłem też piłę akumulatorową, gdyby trzeba było naciąć gałęzi świerkowych i ułożyć je pod kołami.
– No tak, prawdziwy mężczyzna.
Spojrzała na niego z uznaniem i w tym samym momencie kichnęła.
– Aha – usłyszała.
– Zdarza się – odparła, po czym wytarła głośno nos.
– No, no, no. To pewnie te wczorajsze tenisówki.
– A ja myślałam, że to ze stresu – skłamała, bo wczoraj nawet o tym nie pomyślała; pokręcił głową i raz jeszcze ją otaksował.
– Zygmunt… – właściciel land rovera machnął głową w kierunku jazdy; domyśliła się, że mówi o gospodarzu, który pojechał przed nimi traktorem – też ma na pokładzie całą kupę zimowego sprzętu, więc powinniśmy szybko odkopać pani cacko.
Kiedy dotarli na miejsce wczorajszego zdarzenia, traktorzysta zdążył odśnieżyć fragment drogi już prawie do gołej ziemi, a teraz dużą łopatą odrzucał śnieg wokół Igi.
– Dzień dobry panu i dziękuję – przywitała się.
– Dzień dobry, nie ma sprawy – odpowiedział. – Pasuje do pani. – Wskazał głową na odśnieżony fragment żółtej karoserii i mrugnąwszy, poprawił czapkę na głowie.
Kierowca land rovera bez słowa uruchomił piłę i zaczął wycinać drzewka i krzaki rosnące obok jej auta. Traktorzysta wskazał mu jeszcze inne, które mogły stanowić utrudnienie podczas wyciągania samochodu.
– A nie szkoda tych małych drzewek? – spytała po chwili Pola.
– Nie szkoda, bo to samosiejki, a zresztą to mój las. – Traktorzysta machnął ręką. – Kiedy stopią się śniegi, będę musiał trochę poszerzyć całą drogę, a szczególnie tutaj, na zakrętach. – Spojrzał w jedną i drugą stronę. – Miałeś, Gabrielu, rację, że wspomniałeś o tym, bo inaczej musiałbym częściej tu przyjeżdżać. Zresztą nie tylko zimą.
– Z każdym rokiem na tej drodze jest coraz większy ruch. – Pola zdecydowała się powiedzieć coś na temat, przyznając przy okazji rację obu mężczyznom. – To na pewno kłopot wyciągać ze śniegu czy grząskiego pobocza takie ofiary losu jak ja, prawda? – Zerknęła na mężczyznę, który, jak rozumiała, gospodarzył gdzieś na końcu jeziora.
– Żaden tam kłopot. Jak można pomóc, to się pomaga. Gdyby śnieg tak mocno wczoraj nie padał, a pani nie zdecydowała się wjechać w las, to nikt by nie wiedział, że jest taka konieczność. Jak to się mówi: „Potrzeba matką wynalazków”. – Zręcznie wykorzystał znane przysłowie. – Miała pani szczęście, że Gabriel też zapomniał wcześniej coś zrobić na swojej działce, bo inaczej byłby prawdziwy kłopot… – Nie dokończył, tylko pokręcił głową. – Będzie pani tym drobiazgiem zacierała wczorajsze ślady? – Huknął śmiechem, kiedy wypatrzył w jej rękach małą zmiotkę.
Pola dopiero w tym momencie się zorientowała, że wciąż trzyma ją kurczowo. Skwitowała uśmiechem jego słowa, po czym dokładniej wpatrzyła się w spory kopiec śniegu wkomponowany pomiędzy brzózki, uzmysławiając sobie, że tak właśnie wygląda skuteczne maskowanie Igi.
– Miał pan wczoraj rację, że nikt jej nie zauważy – zwróciła się do właściciela land rovera, przenosząc po chwili spojrzenie na ponaddwudziestocentymetrową puchową pierzynkę, która otulała jej samochód.
W milczeniu przypatrywała się, jak obaj mężczyźni po sprawnym odśnieżeniu Igi zaczepili do jej podwozia linki holownicze, ich końce przymocowując do swoich pojazdów. Zgodnie z ich poleceniem wsiadła do auta, uruchomiła i wysprzęgliła silnik, a podczas wyciągania jej z pobocza wykonywała kierownicą, zgodnie z poleceniami, tylko niewielkie ruchy. Oni zaś działali spokojnie i z wielką dozą rutyny, tak jakby czynili to kilka razy każdego dnia. Wkrótce jej żółty samochód stał na drodze. Uradowana efektem zakończonej operacji sięgnęła po torebkę.
– Jak dla pani pierwszy raz gratis, ale za drugim razem będzie podwójna stawka. – Traktorzysta się zaśmiał, pomachał ręką, wsiadł do kabiny ciągnika i ruszył odśnieżać pozostały odcinek leśnej drogi.
Pola w miarę spokojnie pokonała kilka pierwszych metrów drogi odśnieżonej pługiem do gołej ziemi, ale kawałek dalej koła zaczęły buksować, wobec czego musiała się zgodzić, by land rover wziął ją na hol. W połowie podjazdu od bramy pod dom nieznajomy zatrzymał się, wyciągnął z auta łopatę i zabrał się do odśnieżania drogi do garażowej wiaty na tyłach domu. Kiedy Pola, by go wspomóc, przyniosła z szauerka drugą, nieco mniejszą łopatę, z wdziękiem ją odprawił, prosząc tylko o kluczyki od auta.
– Ale chyba muszę tutaj być… – zaczęła oponować.
– Pani ma katar… Mam nadzieję, że tylko to. Proszę pójść włączyć wodę na herbatę! – zareagował stanowczo, choć z uśmiechem na ustach. – To nie jest praca dla kobiety, kiedy ja tu jestem. Gdybym miał jakiś problem, poproszę.
Pola przyglądała się przez kuchenne okno, jak sprawnie odśnieża frontowy placyk i dojazd do wiaty na tyłach domu, a potem wolno wciąga Igę pod górę. Kiedy jej auto stanęło już na płaskiej części placyku, przesiadł się do niego, włączył silnik i bez kłopotów pojechał zaparkować pod wiatą. Kiedy wrócił przed dom, pokazał jej kciuk, zadowolony z siebie, po czym ustawił swój samochód przodem do bramy. Pola podziękowała i przywołała go do wnętrza. Pokręcił głową, wskazując na podjazd prowadzący od bramy na górkę. Aha! Chce odśnieżyć i tam! Postanowiła wyjść na zewnątrz i choć trochę go wspomóc. Tym razem już nie oponował.
– Dałbym sobie radę, ale we dwójkę będzie raźniej. A nieco ruchu przy katarze też nie zaszkodzi.
Po kwadransie machania łopatami siedzieli już w salonie przy stole. Pola oprócz kubków z parującą herbatą z plasterkami cytryny postawiła przed każdym talerzyk z bułką, a na środku stołu na drugim talerzyku masło i żółty ser.
– Czym chata bogata… – rzuciła i uśmiechnęła się rozbrajająco. – Nie jest tego dużo, ale na pierwszy posiłek jakoś wystarczy. Potem, gdy przemyślę, co jest potrzebne, wyskoczę po zakupy. – Spojrzała w stronę okna.
Mężczyzna zbył milczeniem jej zamiar, natomiast rozejrzawszy się wokół, pochwalił wnętrze salonu.
– My również mamy w planie postawić kominek, chociaż najpierw czekają nas większe wyzwania.
Gdy Pola miała zamiar poprosić, by rozwinął myśl, on zajadając bułkę z serem, uprzedził ją.
– Najpewniej stanowi pani forpocztę większej ekipy, która tu przyjedzie, prawda? – Spojrzał na nią wnikliwie, a Pola nie wiedząc, jak odpowiedzieć, wzruszyła ramionami i głęboko westchnęła. – Proponuję, abyśmy mówili sobie po imieniu. Jestem Gabriel – zaproponował nieoczekiwanie.
– Jeszcze nigdy nie miałam znajomego o takim imieniu. – Uśmiechnęła się szeroko. – A ja jestem Pola. – Wyciągnęła rękę.
Uścisnął jej dłoń z lekkim uśmiechem i dziwnym błyskiem w oczach. W tym momencie zauważyła sporą bliznę nad jego okiem. Kiedyś musiała tam być fatalna rana, ale teraz nieznajomy z blizną wydał jej się jeszcze bardziej męski. Uśmiechnęła się lekko do własnych myśli.
– Ja również dotąd nie miałem żadnej znajomej o tak niecodziennym imieniu. Myślałem, że to imię zostało wymyślone tylko dla Poli Negri, to znaczy naszej Apolonii Chałupiec. Jesteś nie mniej piękna niż ona. – Teraz on obdarował ją uśmiechem.
Pola przyłożyła dłonie do policzków, które po jego słowach błyskawicznie oblały się pąsem. Jeszcze nigdy podobnego komplementu pod swoim adresem nie usłyszała od nikogo, nawet od Adriana, a tu facet, z którym poznała się wczoraj w niecodziennych okolicznościach, zasunął jej coś takiego.
– Jestem zaskoczona… – zdołała tylko wykrztusić, co było najprawdziwszym opisem jej aktualnego stanu. Kichnęła i wytarła głośno nos, żeby zapomniał o jej reakcji.
– Leczony katar trwa siedem dni, a nieleczony tydzień – rzucił powiedzonkiem. Pola westchnęła. – Pamiętam, że takie imię nosiła także znana szczególnie przed wojną nasza pisarka Pola Gojawiczyńska – pociągnął wcześniejszy temat.
– Chyba na listach lektur nie było żadnej jej książki, prawda?
– Chyba nie, ale tak jak dzięki ojcu obejrzałem kiedyś odcinek starego telewizyjnego programu W starym kinie1 poświęcony właśnie Poli Negri, tak mama namówiła mnie innym razem do obejrzenia dwu filmów na podstawie twórczości Gojawiczyńskiej. Były to Dziewczęta z Nowolipek i Rajska jabłoń.
– Oglądałeś takie dziewczyńskie filmy?
– Nie za bardzo miałem wybór… to znaczy nie wypadało odmówić mamie – odparł na raty.
– Nie wypadało?
– Byłem w dosyć specyficznej sytuacji. Miałem pewne opory, ale kiedy zacząłem oglądać pierwszy z filmów, to już nie żałowałem.
– Aż tak?!
– Uważasz, że to coś dziwnego?
– Tak zupełnie szczerze, to tak. Chłopacy, mężczyźni na ogół wolą filmy akcji, wojenne, sensacyjne…
– Takie też lubię. Kiedyś je namiętnie oglądałem, teraz, o ile mam wolny czas, dalej oglądam, ale lubię też polską filmotekę, szczególnie tę starą, przedwojenną. To znaczy filmy powojenne lubię także, ale współczesne polskie kino, z fabułami wzorowanymi na filmach zachodnich, już mnie raczej nie pociąga.
– Czyli współczesne filmy nie bardzo ci się podobają, ale stare ramoty już tak?
– Jakby ci tu powiedzieć… – Zawiesił głos. – Wiem, że teraz pomyślałaś sobie o mnie, że jestem dziwakiem. Zgadłem?
– No, może nie aż tak, ale twoja pochwała starych filmów jest przynajmniej jak dla mnie nieco ekstrawagancka. – Mrugnęła.
– Podoba mi się twoja opinia. Dowiedziałem się, że jestem ekstrawagancki, o czym nie miałem zielonego pojęcia. Pewnie potraktuję to jako komplement. – Parsknął śmiechem, starając się, by nie był on zbyt donośny.
– Marka twojego samochodu, a z drugiej strony bezinteresowne udzielenie mi pomocy w wyciągnięciu ze śnieżnej pułapki mojej Igi, wysłuchane przed chwilą informacje o twoich niecodziennych zainteresowaniach, wszystko to mi pasuje do określenia „ekstrawagancki”.
– Skoro tak uważasz? – Rozłożył ręce.
– Żeby ci nie było przykro, ja też jestem dziwaczką. – Pola podniosła palec. – Zdradzę ci jako pierwszemu, że postanowiłam zorganizować tutaj święta Bożego Narodzenia dla rodziny. – Jej spojrzenie przebiegło wokół salonu.
– Taki wspaniały plan nazywasz dziwactwem?!
– Trochę zmusiły mnie do tego okoliczności, ale decyzję w tej sprawie podjęłam spontanicznie.
– A to ciekawe. Wyjeżdżasz skądś na daczę w jakimś nieznanym wcześniej celu, a w trakcie podróży postanawiasz zorganizować na niej święta. – Pokręcił głową. – Jesteś piękna i bardzo tajemnicza. – Uniósł brew, wywołując swoimi słowami czarowny uśmiech Poli.
– Zawsze jesteś takim komplemenciarzem?
– Nie mogę ci zabronić uznać moich słów za komplementy, ale sądzę, że scharakteryzowałem cię właściwie. – Spojrzał na nią z prawie poważną miną.
– Chcesz powiedzieć, że tę tajemniczość jakoś po mnie widać?
– Może wyłowiłem ją wyłącznie ze słów, ale sądzę, że za twoim pięknym świątecznym zamiarem kryje się jakaś tajemnica – podkreślił słowem i gestem.
– Z tych kilku moich słów zdołałeś coś takiego wyczytać?! – Zmarszczyła czoło.
– Takim jestem dziwakiem, że szybko potrafię rozszyfrować każdego rozmówcę. Masz szansę połączyć tę cechę z moją ekstrawagancją.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.W starym kinie, cykliczny program Telewizji Polskiej emitowany od 23 maja 1965 do 25 maja 2000, w którym prezentowano starsze produkcje filmowe Autorem i prowadzącym program był Stanisław Janicki Był to najdłużej nadawany program filmowy w historii polskiej telewizji – na podstawie https://plwikipediaorg/wiki/W_starym_kinie [dostęp: 15092025] [wróć]
