Mike - Andrew Norriss - ebook

Mike ebook

Andrew Norriss

0,0
39,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Poznaj Floyda.

Floyd jest wschodzącą gwiazdą tenisa. Być może jest tak dobry, że pewnego dnia mógłby wygrać Wimbledon. Gdyby chciał…

Poznaj Mike’a.

Mike jest… inny. Przychodzi nagle i bez zapowiedzi znika, często milczy lub mówi niezrozumiałe rzeczy, a wszystko wskazuje na to, że Floyd jako jedyny może go zobaczyć. I wcale mu się to nie podoba. Prawda jest jednak taka, że Mike ma powód, by się pojawiać. Odkrycie przyczyny jest prawdopodobnie najważniejszą sprawą w życiu Floyda.

Co to znaczy podążać własną drogą, odnaleźć siebie? Opowieść o Floydzie i Mike’u dotyka kwestii związanych z zaburzeniami psychicznymi, radzeniem sobie z presją otoczenia, dokonywaniem trudnych życiowych wyborów. Inspiruje. Polecamy nastolatkom i ich rodzicom.

Książka może spodobać się również miłośnikom morskich przygód.

 

Książkę polecają:

Mike  ksiazki z podpisem  

Mike  logo cogiteon    Mike  la fontaine   Mike  idylla

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 181

Rok wydania: 2022

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natalkapralkaautomatyczna

Oceń książkę

super co
10
AmeliaKotkowa

Oceń książkę

Ciekawa.
10
MariankaiMisia

Oceń książkę

👍
00



Ty­tuł ory­gi­nału Mike
Text © An­drew Nor­riss, 2019 First pu­bli­shed in Great Bri­tain in 2019 as MIKE by Da­vid Fic­kling Bo­oks, 31 Be­au­mont Street, Oxford, OX1 2NP, UK
Ilu­stra­cja i pro­jekt okładki: Agata Du­dek / Aca­pulco Stu­dio
© tłu­ma­cze­nie: Anna Klin­go­fer-Szo­sta­kow­ska
Re­dak­torka pro­wa­dząca: Ka­ta­rzyna Wę­gie­rek
Re­dak­cja: Hanna Tru­bicka
Ko­rekta: Re­dak­tor­nia.com, Mag­da­lena Wój­cik
Kon­sul­ta­cja przy­rod­ni­cza: dr To­masz Ko­wal­czyk
Kon­sul­ta­cja spor­towa: Fi­lip Ko­la­siń­ski
Skład i ła­ma­nie wer­sji pol­skiej: Ma­ria Gro­mek
Opieka pro­duk­cyjna: Mul­ti­print Jo­anna Da­nie­luk
© for Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Wid­no­krąg
Pia­seczno 2022 Wy­da­nie I
ISBN 978-83-965236-7-9
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część ni­niej­szej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana w ja­kiej­kol­wiek for­mie i w ja­ki­kol­wiek spo­sób bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­daw­nic­two WID­NO­KRĄG
www.wy­daw­nic­two-wid­no­krag.pl
www.bli­skie-da­le­kie-są­siedz­two.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla mo­ich uro­czych przy­ja­ció­łek –

Anny, która przed­sta­wiła mi Mike’a,

i Henny, która za­ra­bia na ży­cie

na­kła­nia­niem lu­dzi, aby go słu­chali.

Jest to opo­wieść praw­dziwa...

CZĘŚĆ I

- 1 -

Floyd od­bił piłkę od ziemi trzy­krot­nie, przy­ło­żył na chwilę do ra­kiety, po czym wy­rzu­cił w po­wie­trze ru­chem, który ćwi­czył przy­naj­mniej sto razy dzien­nie przez ostat­nie osiem lat. Wspiął się na palce, wziął za­mach i po­słał piłkę na prze­ciw­le­gły ko­niec kortu.

Na­gle jego uwagę przy­kuł ja­kiś ruch po pra­wej. Roz­pro­szył go tylko na mo­ment, ale piłka zna­la­zła się przez to w chwili ude­rze­nia przez ra­kietę cen­ty­metr ni­żej, niż po­winna, i za­miast mu­snąć szczyt siatki, otarła się o płó­cienną ta­śmę i od­biła nie­znacz­nie do góry, za­nim wy­lą­do­wała znów na kor­cie.

– Net! – za­wo­łał sę­dzia. – Dru­gie po­da­nie.

Floyd wy­jął ko­lejną piłkę z kie­szeni i zer­k­nął w stronę pu­blicz­no­ści. To, co zo­ba­czył, nie­szcze­gól­nie go za­sko­czyło.

Mike. No ja­sne.

Prze­szedł wzdłuż gór­nego rzędu try­buny, w czar­nym płasz­czu do ko­stek, po­wie­wa­ją­cym na lek­kim wie­trze, po czym skrę­cił i ru­szył scho­dami w dół.

Wi­dzo­wie nie po­winni prze­miesz­czać się po try­bu­nach w trak­cie me­czu. Z chwilą jego roz­po­czę­cia sia­dają na miej­scach i tam zo­stają, bo ruch może roz­pro­szyć za­wod­ni­ków. Floyd od­bił piłkę kilka razy i cze­kał. Mike pew­nie chciał usiąść w jed­nym z niż­szych rzę­dów, żeby być bli­żej ak­cji, i nie było sensu wzna­wiać gry, do­póki tego nie zrobi.

Mike zszedł na sam dół, lecz – ku za­sko­cze­niu Floyda – za­miast zna­leźć so­bie miej­sce, otwo­rzył bramkę ogro­dze­nia ota­cza­ją­cego kort i pod­szedł do sta­no­wi­ska sę­dziego.

– Gdy tylko bę­dzie pan go­towy, pa­nie Be­res­ford! – za­wo­łał sę­dzia.

Naj­wy­raź­niej nie za­uwa­żył Mike’a, który stał te­raz za nim, lekko scho­wany.

Floyd wska­zał ra­kietą.

– Ma pan go­ścia – po­wie­dział.

Sę­dzia zmarsz­czył brwi.

– Czy coś się stało, pa­nie Be­res­ford?

– Ow­szem – od­parł Floyd, na­dal wska­zu­jąc na Mike’a. – On.

Bruzdy na czole sę­dziego po­głę­biły się. Męż­czy­zna zer­k­nął w dół, jakby pa­trzył na Mike’a, a po­tem spoj­rzał znów na Floyda..

– Hm... Chyba nie ro­zu­miem.

– Prze­cież nie mogę grać, kiedy on jest na kor­cie, prawda? – Floyd za­sta­na­wiał się, dla­czego sę­dzia tak wolno ko­ja­rzy. – Czy może go pan po­pro­sić, żeby so­bie po­szedł? Wśród pu­blicz­no­ści roz­szedł się po­wścią­gliwy po­mruk, lecz sę­dzia nie ru­szył się, aby ka­zać Mike’owi odejść. Ro­zej­rzał się, a jego palce za­wi­sły nie­pew­nie nad pa­dem punk­to­wym.

Oj­ciec Floyda wszedł na kort z za­tro­skaną miną.

– O co cho­dzi? – za­py­tał, gdy pod­szedł do syna. – Co się stało?

– Nic się nie stało – od­parł Floyd – poza tym, że nie mogę grać, kiedy on tu jest, prawda?

– Ale kto?

– On! – Floyd wska­zał na Mike’a. – Dla­czego wszyst­kim się wy­daje, że można so­bie ot tak, wejść na kort w trak­cie me­czu i nie ma to żad­nego zna­cze­nia?

Mike uważ­nie przyj­rzał się niebu, po czym sta­nął przed Floy­dem.

– Może pój­dziemy na spa­cer? – spy­tał. – Nad mo­rze.

– Nie idę na ża­den spa­cer! – od­parł sta­now­czo Floyd. – Gram w te­nisa. A te­raz czy mógł­byś po pro­stu... so­bie pójść?

– Nic nie mó­wi­łem o żad­nym spa­ce­rze – zdzi­wił się jego oj­ciec. – I bar­dzo chęt­nie so­bie pójdę, gdy tylko po­wiesz mi, co się dzieje.

– Nie mó­wi­łem do cie­bie – spro­sto­wał chło­pak. Nie mógł po­jąć, dla­czego wszy­scy tak dziw­nie się za­cho­wują. – To było do Mike’a.

– Do Mike’a? On tu jest? – Oj­ciec Floyda ob­ró­cił się gwał­tow­nie i po­pa­trzył po kor­cie. – Gdzie?

– Tam! – Floyd wska­zał pal­cem po­wie­trze. – Tuż obok sę­dziego!

Jego oj­ciec spoj­rzał na krze­sełko sę­dziego, a po­tem znów się ro­zej­rzał.

– Wy­bacz – po­wie­dział w końcu – ale ja tu ni­kogo nie wi­dzę.

– Ale... prze­cież... – Floyd za­mru­gał. Dla­czego jego oj­ciec nie wi­dział Mike’a? Prze­cież stał za­le­d­wie kilka me­trów od niego, prawda? Floyda prze­szedł lekki dreszcz nie­po­koju, gdy wpa­try­wał się w po­stać nie­wi­dzialną, jak się oka­zało, dla wszyst­kich poza nim.

– W po­rządku! – Mike uśmiech­nął się, pod­no­sząc dłoń, żeby go uspo­koić. – Nie ma się czym mar­twić. Je­stem przy­ja­cie­lem.

– O co cho­dzi? – Pani Be­res­ford przy­szła za mę­żem na kort. – Co się dzieje?

– Mówi, że wi­dzi Mike’a – wy­ja­śnił pan Be­res­ford ci­cho i wska­zał w kie­runku sta­no­wi­ska sę­dziego. – Tam.

Pani Be­res­ford po­wio­dła wzro­kiem za jego ge­stem i zmarsz­czyła czoło.

– Ale tam ni­kogo nie ma!

– Wła­śnie że jest! – za­pro­te­sto­wał Floyd. – Mike tam jest.

– W po­rządku, sta­ruszku. – Pan Be­res­ford oto­czył syna ra­mie­niem. – Za­kończmy już na dzi­siaj, do­brze?

– Nie! – po­wie­dział Floyd. – Nie chcę jesz­cze koń­czyć. Gram w te­nisa.

– Nie grasz. Nie dziś po po­łu­dniu. Chodź. – Pan Be­res­ford wziął syna pod ra­mię. – Pój­dziemy do domu... – do­dał i ła­god­nie spro­wa­dził chło­paka z kortu.

Ani Floyd, ani pan Be­res­ford nie pla­no­wali wła­śnie ta­kiego za­koń­cze­nia tur­nieju.

- 2 -

Ro­dzice Floyda za­wieźli go do Al­trin­gham Ho­use, pry­wat­nego szpi­tala na przed­mie­ściach Shef­field, spe­cja­li­zu­ją­cego się w le­cze­niu ura­zów spor­to­wych. Floyd był tam wcze­śniej kilka razy, z róż­nymi pro­ble­mami, od ze­rwa­nego mię­śnia szyi do ukru­szo­nej ko­ści kostki, więc dok­tor Wil­lis, kie­row­nik pla­cówki, po­wi­tał ich jak sta­rych zna­jo­mych. Gdy tam do­tarli, była już siódma wie­czo­rem, on jed­nak cze­kał w re­cep­cji, skąd za­pro­wa­dził ich pro­sto do ga­bi­netu.

Po jed­nej stro­nie po­miesz­cze­nia przy dwóch koń­cach ko­minka stały dwie ogromne skó­rzane sofy zwró­cone ku so­bie. Dok­tor wska­zał ro­dzi­com Floyda, aby usie­dli na jed­nej z nich, a sam za­jął miej­sce obok chło­paka, na dru­giej z sof.

– Twój tata na­kre­ślił mi z grub­sza sy­tu­ację przez te­le­fon – po­wie­dział, gdy pie­lę­gniarka przy­nio­sła tacę z kawą i ka­nap­kami i po­sta­wiła je na sto­liku przed nim – ale chciał­bym, abyś opo­wie­dział mi szcze­góły. Co do­kład­nie się stało?

Floyd wy­ja­śnił, że wła­śnie roz­gry­wał w Scar­bo­ro­ugh ostatni mecz trzy­dnio­wego tur­nieju w ka­te­go­rii po­ni­żej osiem­na­stego roku ży­cia, gdy po­ja­wił się Mike.

– Pro­wa­dził, bez dwóch zdań – wtrą­cił pan Be­res­ford. – Wy­grał pierw­szy set sześć do dwóch, w dru­gim było już pięć do jed­nego i Floyd wła­śnie ser­wo­wał na mecz.

– Czyli... – dok­tor Wil­lis zwró­cił się znów do Floyda – by­łeś go­towy ode­brać ko­lejne zwy­cię­stwo Be­res­forda, gdy... po­ja­wił się nie­wi­dzialny czło­wiek.

– Dla mnie nie był nie­wi­dzialny – za­uwa­żył Floyd.

– Ja­sne. – Dok­tor Wil­lis po­czę­sto­wał się ka­napką. – Jak on to zro­bił? Cho­dzi mi o to, w jaki spo­sób się po­ja­wił.

– On po pro­stu tam... był – od­parł Floyd. – Naj­pierw zo­ba­czy­łem, jak idzie ko­roną try­buny. Po­tem zszedł po scho­dach. Cze­ka­łem, bo my­śla­łem, że szuka miej­sca, żeby usiąść, ale on wy­szedł na kort i sta­nął obok sę­dziego. Nie ro­zu­mia­łem, dla­czego nikt mu nie każe odejść. Do­piero kiedy przy­szedł tata, zo­rien­to­wa­łem się, że...

– Że nikt inny go nie wi­dzi. – Dok­tor Wil­lis po­ki­wał głową ze współ­czu­ciem, koń­cząc zda­nie za chłopca. – To mu­siało cię za­nie­po­koić.

– Ow­szem – po­twier­dził Floyd. – Tro­chę mnie to za­nie­po­ko­iło.

– Z tego, że znasz jego imię, wno­szę, że wi­dzia­łeś już wcze­śniej tego ca­łego „Mike’a”?

– Tak. Kilka razy. – Floyd po­czuł, że lekko się poci. Dok­tor Wil­lis wy­py­ty­wał de­li­kat­nie, ale te py­ta­nia spra­wiły, że chło­pak zro­zu­miał, jak dziwne jest to wszystko, także dla oto­cze­nia.

– A kiedy wi­dzia­łeś go po­przed­nio... Co ro­bił?

– Prze­waż­nie ob­ser­wo­wał. Wie pan. Wi­dzę, jak stoi w tłu­mie, kiedy gram, a on... po pro­stu się przy­gląda.

– Roz­ma­wia­łeś z nim wcze­śniej?

– Parę razy – od­parł Floyd. – Ale wtedy, jak tre­no­wa­łem sam.

– I wy­da­wał się cał­kiem nor­malny?

– Tak! Ni­gdy nie ro­zu­mia­łem, dla­czego tam jest, ale... za­wsze wy­glą­dał re­al­nie.

– Hmm... – Dok­tor Wil­lis w za­my­śle­niu po­pi­jał kawę. – Cie­kawe.

– Jak pan my­śli, o co tu cho­dzi? – spy­tała po­de­ner­wo­wana pani Be­res­ford.

– Cóż, wła­śnie tego mu­simy się do­wie­dzieć, prawda? – Dok­tor Wil­lis od­sta­wił fi­li­żankę. – My­ślę, że naj­le­piej bę­dzie, je­śli Floyd zo­sta­nie tu dziś, a ju­tro zro­bimy ba­da­nia, ale te­raz też szybko go zba­dam, je­śli pań­stwo po­zwolą. Upew­nimy się, że nie dzieje się nic, czym pil­nie na­le­ża­łoby się za­jąć. – Wstał. – To po­trwa tylko kilka mi­nut.

Dok­tor Wil­lis wy­pro­wa­dził Floyda drzwiami po prze­ciw­nej stro­nie po­miesz­cze­nia do in­nego ga­bi­netu, gdzie cze­kała już pie­lę­gniarka z for­mu­la­rzami. Wska­zał chłopcu, aby usiadł na le­żance, po czym sta­nął przed nim.

– Za­cznę tylko od paru py­tań – po­wie­dział. – Ja­kieś bóle głowy ostat­nio?

– Nie – od­parł Floyd.

– Za­ma­zany wzrok?

– Nie.

– Bóle mię­śni? – Dok­tor po­ma­cał wę­zły chłonne pod brodą chłopca.

– Nie.

– Pro­blemy ze snem w nocy?

– Nie.

– Bie­rzesz nar­ko­tyki?

Ostat­nie py­ta­nie za­sko­czyło Floyda.

– Nie – za­pro­te­sto­wał. – Ni­gdy.

– Nie cho­dzi mi tylko o mięk­kie nar­ko­tyki. – Dok­tor Wil­lis uważ­nie przy­glą­dał się Floy­dowi, gdy to mó­wił. – Wielu spor­tow­ców wie, że za­ży­wa­nie pew­nych sub­stan­cji che­micz­nych w ja­kiś spo­sób po­prawi ich wy­niki. Czy ty... eks­pe­ry­men­to­wa­łeś z czymś ta­kim?

– Ależ skąd – od­parł Floyd. – W ży­ciu.

– Roz­sądny chło­pak! – Dok­tor Wil­lis uśmiech­nął się i po­kle­pał go po ra­mie­niu. – W ta­kim ra­zie pro­po­nuję, aby­śmy wró­cili i zje­dli te ka­napki, a Ja­nice przy­go­tuje ci łóżko.

– Dzię­kuję – po­wie­dział Floyd. – Czy mogę spy­tać... to zna­czy... czy to coś po­waż­nego?

Dok­tor Wil­lis oto­czył pa­cjenta ra­mie­niem, kie­ru­jąc go w stronę drzwi.

– My­ślę, że wszystko, co od­ciąga cię od te­nisa, jest nie­zwy­kle po­ważne, ale chyba nie mu­sisz się zbyt­nio mar­twić. Gdzie­kol­wiek tkwi pro­blem, na­sze za­da­nie po­lega na tym, aby się z tym upo­rać, a trzeba przy­znać, że je­ste­śmy w tym cał­kiem nie­źli! Ty mu­sisz za­dbać tylko o to, aby po­rząd­nie się wy­spać!

Dok­tor Wil­lis miał ta­lent do prze­ko­ny­wa­nia lu­dzi, aby wie­rzyli w to, co mó­wił – był to je­den z po­wo­dów, dla któ­rych kli­nika Al­trin­gham od­nio­sła taki suk­ces – a Floyd wy­szedł z ga­bi­netu uspo­ko­jony, że dok­tor Wil­lis znaj­dzie roz­wią­za­nie i wtedy... wszystko bę­dzie do­brze.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki