MIA. Najlepszy moment, by odejść - Valentina M. Nova Valentina M. - ebook

MIA. Najlepszy moment, by odejść ebook

Valentina M. Nova Valentina M.

0,0

Opis

Marząca o stabilizacji Mia poznaje mężczyznę swoich marzeń. Przystojny, bogaty i opiekuńczy Brandon wydaje się tym, kogo całe życie szukała.
Okazuje się jednak, że ten „szczęśliwy koniec” to dopiero początek historii.
Walcząc o miłość, kobieta odbywa epicką podróż – przez kluby Barcelony, klasztorny burdel w Los Angeles, aż po zwodniczy blichtr Dubaju. Poznaje galerię barwnych postaci, które odmienią jej życie na zawsze. Tracąc wszystko, zdobywa jedynie śmiertelnych wrogów i naraża życie swoich bliskich. Wydarzenia nieuchronnie prowadzą do tragicznego finału na pustyni, gdzie bohaterka uświadamia sobie, jak niszcząca jest siła ślepej namiętności.
Inspirowana prawdziwą historią, pełna akcji, seksu i czarnego humoru opowieść, która pochłonie i nie pozwoli o sobie zapomnieć.

"Sześć cel umieszczono po jednej stronie pomieszczenia, w półkolu. Były otwarte. Światło w celach miało lekko błękitny odcień. Zapewne Harry stwierdził, że to kolor niewinności. Na ścianie, obok każdego z wejść, umieszczony był panel z przyciskami, a nad wejściem przytwierdzone były duże ekrany. Panele służą zapewne wpisywaniu ofert za dziewczyny, a kwoty wyświetlają się na ekranach. Teraz na wszystkich jaśniał napis: MIŁUJMY SŁUŻĄCE PANU. Harry potrafił stworzyć w swoim burdelu prawdziwie niebiański klimat."

Ta niesamowita książka oparta jest na prawdziwej historii miłości, której przebieg był niezwykle destrukcyjny. Autor zdecydował się jednak zmienić imiona, miejsca i inne szczegóły, aby zachować prywatność osób, których życie stało się inspiracją dla tej powieści. Wszelkie podobieństwa do rzeczywistych osób, miejsc lub sytuacji są przypadkowe i nie mają na celu przedstawiania rzeczywistości. W ten sposób autor szanuje prywatność i dobro osób zaangażowanych w tę historię, jednocześnie przekazując czytelnikom poruszającą opowieść.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 416

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WSTĘP

 

To nie jest typowa powieść dla kobiet. Bohaterka wprawdzie poznaje tu księcia, ale jak się okazuje, nie został on skrojony na miarę mokrego, disneyowskiego snu. Biorąc pod uwagę trendy na rynku tzw. „powieści kobiecej”, ta historia płynie nieco pod prąd. Nie byłam Kopciuszkiem i nie musiałam prosić Matki Chrzestnej o suknię. Zanim wszystko się zaczęło, miałam ich już całą kolekcję. Poznałam swojego „księcia”, żeby z czasem zrozumieć, kim tak naprawdę jest idealny mężczyzna. Że jego rola nie polega na obdarowaniu kobiety szczęściem, ale raczej wskazaniu, gdzie należy go szukać. Wystarczy, że wybranek jest odpowiednio toksyczny, a wybranka zostaje odpowiednio uświadomiona.

Opisana relacja poprowadziła Mię przez serię najbardziej nieprawdopodobnych sytuacji. Zastanawiałam się, na ile wiernie opisać to, czego doświadczyłam. Ale stwierdziłam, że nie będę niczego łagodzić. Poznałam mnóstwo ludzi, wypełniających w moim życiu określoną misję. Każde spotkanie prowadziło do kolejnego, w naturalny sposób pozwalając zrealizować się przeznaczeniu. Najbardziej absurdalne wydarzenia w końcu ujawniały swój sens. Z czasem zrodziło się przeświadczenie, że nurt życia wiedzie nas zawsze w pewnym ustalonym kierunku.

Bohaterka błądzi, tworzy sobie iluzje, lekceważy sygnały ostrzegawcze, ćpa i popełnia w imię miłości mnóstwo błędów. Ale mam poczucie, że dzięki temu jest jakaś, tak, jak ja jestem. Nie jest jedynie ornamentem, trofeum, które mężczyzna siłą swojego uczucia wydobywa z niebytu. Ona już „ JEST”, zanim go poznaje.

Moja historia, jak historia każdego człowieka, trwa, wciąż jest w procesie. Zastanawiałam się w jakim miejscu zakończyć „Najlepszy moment, by odejść”. Opowieść, naturalnie poprowadziła mnie do najbardziej dramatycznego wydarzenia w moim życiu, które stanowi finał utworu. I otwiera kolejny, zupełnie nowy rozdział.

Przebieg akcji został oparty na wydarzeniach autentycznych, ale ze względów bezpieczeństwa, wszelkie imiona, nazwiska i lokalizacje zostały zmienione.

ROZDZIAŁ IBARCELOŃSKIE ŻYCIE

Z okien apartamentu widać było zatokę i bulwar. Jachty w oddali sunęły powoli. Ludzie na deptaku poruszali się trochę szybciej. Ich kolorowe stroje mieniły się w słońcu. Lubiłam obserwować ten widok z góry, ale czasami zjeżdżałam windą i mieszałam się z tłumem. Wyobrażałam sobie, że jestem tu pierwszy raz, a wszystko co widzę, jest nowe i świeże. Coraz rzadziej mi się to udawało. Z jednej strony, kochałam to miasto, a z drugiej, zaczynałam odczuwać przesyt i potrzebę zmian.

Podczas jednej z tych przechadzek, miesiąc temu, poznałam Jorge. Zaczepił mnie, pozując na samca Alfa, jednocześnie zupełnie nie radząc sobie z lodami. Spływały mu po palcach, a on robił zabawne uniki, żeby ocalić swoje zamszowe mokasyny. I w sumie to ta jego nieporadność mnie rozczuliła. Już na pierwszej randce wabił mnie wizją epickiego seksu i inwestycji z kosmicznym zwrotem. Był uroczy i sugestywny. Jego dłonie kreśliły w powietrzu zamaszyste wzory, obrazujące rozmach operacji finansowych, by następnie kojąco, na ułamek sekundy, lądować na moim kolanie. Sugerowane przez niego lokaty kapitału okazały się jednak całkowicie chybione. Mogłam to przeczuć już wcześniej, widząc jak nieporadnie lokuje swojego penisa. Jak się okazuje, dobry seks, nawet w Barcelonie jest towarem deficytowym.

Od miesiąca z nikim nie spałam. Nie był to jakiś przerażający post, zdarzały mi się o wiele dłuższe. Teraz jednak świadomie postanowiłam nie rozpraszać energii.

Wpatrywałam się w sunące po zatoce żagle. Do niedawna i ja miałam jacht, który dostałam w apogeum związku z Hanim. Nie, nie kochał mnie, ale uważał, że jego kobieta powinna mieć jacht. Uroda nie przeszkadzała mi już w Polsce, pomagała mi w Niemczech, ale dopiero w Katalonii zaczęłam naprawdę odcinać od niej kupony.

Ale też, uczciwie trzeba powiedzieć, że nie oszczędzałam na wyglądzie. Zawsze miałam ponadprzeciętną urodę i nie zamierzałam marnować tego kapitału. Inwestowałam w siebie, ale z dużym szacunkiem dla materiału wyjściowego. Myślę, że zachowałam ducha oryginału, co udaje się niewielu kobietom, inicjującym relację z igłami i skalpelem. Jasne, znałam teorie o pięknie naturalnym i kobiecie będącej najpiękniejszą bez makijażu. Głosiły je najczęściej strasznie zaniedbane dziewczyny, które zwyczajnie znikały dla otoczenia, kiedy pojawiałam się ja. Naturalnie zgrabna i ładna, ale precyzyjnie zrobiona.

Kiedy odcinanie kuponów mnie znudziło, założyłam firmę konsultingową, żeby spożytkować kontakty, zebrane w różnych krajach, na przestrzeni ostatnich lat. Biznes dobrze się kręcił i część kasy mogłam włożyć w swoją markę modową i dwa butiki, tak na początek. Dość szybko okazało się, że sporo pieniędzy muszę przelewać rodzinie w Polsce. Żeby utrzymać styl życia i zachować finansową swobodę manewru, dwa tygodnie temu sprzedałam ten głupi jacht. Nie brakowało mi go, tak jak i Haniego.

Uwielbiałam spacery tutejszym deptakiem nad morzem i zawsze zatłoczoną La Rambla – leniwe poranki przy flat white albo białym winie, wieczorne kolacje w ulubionych restauracjach. Lubiłam szarmancką atencję tutejszych mężczyzn, lubiłam też poczucie, że tyle jeszcze przede mną. Ale coraz mniej lubiłam swoją samotność.

Po rozstaniu z Hanim odbyłam półroczną podróż w poszukiwaniu siebie. Miałam dość głupich wyborów życiowych i zagubienia, które się za mną ciągnęły jeszcze z Polski. Poczułam, że potrzebuję innej perspektywy – na ludzi i na siebie. Medytowałam na Bali, uprawiałam tantryczny seks na Sri Lance, paliłam opium w peruwiańskiej wiosce, ale nadal mi to nie wystarczało. Para, z którą wspinałam się na Machu Picchu opowiadała o szamanie w Iquitos i ayahuasce. Wzięłam namiary i poleciałam do dżungli już następnego dnia. Rzucałam się łapczywie na wszelkie okazje, by więcej doświadczać i dzięki temu – nieco więcej zrozumieć. Wkrótce po tym spędziłam Boże Narodzenie na Wyspie Wielkanocnej, żeby trochę przewietrzyć głowę i poukładać nowe myśli. Hindus ze Sri Lanki, ten który dał mi niewysłowioną rozkosz w czasie naszych spotkań „medytacyjnych”, zaprosił mnie do siebie do Delhi, ale nie miałam najmniejszej ochoty na jakiekolwiek uwiązanie. Ani do miejsc, ani ludzi. Wróciłam do Europy z poczuciem nowej siły i odporności na idiotyzmy tego świata. Z czasem zaczęłam tracić to poczucie wolności, gubić perspektywę, z którą zaraz po powrocie było mi tak dobrze. Wtedy szłam do klubu, albo dzwoniłam po Diego, który przynosił kokę. Wiem, to droga na skróty, ale przecież żyjemy w świecie skrótów i jeśli nie przeraża nas tymczasowość, to możemy nią dojść wszędzie. Dwa tygodnie temu wykasowałam numer Diego. Przepuszczanie kasy ze sprzedaży jachtu na kokę wydawało mi się trochę niedojrzałe. Dzisiaj rano, po przebudzeniu, nie wiedzieć czemu, przypomniałam sobie tę sekwencję cyfr. Ale nie zamierzałam robić z tej wiedzy użytku. Póki co…

Zastanawiałam się czy siadać do nowego projektu. W kolekcji, którą zamierzałam wypuścić we wrześniu chciałam jeszcze uwzględnić torebki. To niezłe wyzwanie, wymyślić coś, co będzie stylistycznie spójne z całą z całą kolekcją, a jednocześnie nie będzie przesadnie nawiązywało do looku największych projektantów. Miałam ambicje być rozpoznawalną, nie porównywalną. Tutaj zdecydowanie potrzeba dużo wina. W lodówce zostało tylko trochę Merlot, smutne półtorej lampki. Czy takie śladowe ilości są w stanie pobudzić kreatywność? Szczerze wątpię. Może czas nauczyć się rozwijać trzeźwią inwencję? Egzystencjalne rozważania przerwał telefon. To ojciec.

− Z babcią znowu gorzej – zaczął bez zbędnych czułości.

− To znaczy? – zaniepokoiłam się.

− Po ostatnich iniekcjach guz się zmniejszył, ale obrzęk jest na tyle duży, że nie ma z nią kontaktu.

− I co teraz?

− Można ją przewieźć do kliniki w Zabrzu.

− Ile to będzie kosztowało?

− 20 tysięcy, na początek.

Szybko obliczyłam moje rezerwy finansowe i wpływy, jakie otrzymam w ciągu dwóch tygodni.

− Będę miała 13 tys. za tydzień.

− Dobrze, czekam na przelew.

Tak, ojciec nie bawił się w czułości. Kwota, termin – tyle go interesowało. Wiedziałam, że babci już nie pomoże. Teraz to już tylko gra o czyste sumienie. Tak naprawdę to ona mnie wychowywała, zatem zapłaciłabym każdą sumę, żeby choć trochę jej ulżyć. Jedyna miłość, jakiej doświadczyłam będąc dzieckiem, pochodziła właśnie od niej. I dzięki temu sama potrafiłam kochać.

Jednak do tej pory trafiałam ze swoją miłością pod złe adresy. Na szczęście dwa tygodnie temu dokładnie sprecyzowałam swoje oczekiwania i rozpoczęłam afirmację. Spodziewałam się, że już niedługo wydarzy się coś, co kompletnie odmieni sytuację.

Siadłam do projektu. Kurwa, tak mi się nie chciało. A do tego znowu telefon. Viktoria. Tak, na nią zawsze można liczyć.

− Hej Mia, zakładam, że masz wolny wieczór.

− Podoba mi się twoje założenie.

− Can Cortada?

− Świetny pomysł, dawno nie jadłam dorsza. Oczywiście rezerwację zrobiłaś pół roku temu?

− Zaraz do niej siadam – łobuzersko powiedziała Viki.

Can Cortada to jedna z lepszych restauracji w Barcelonie. Urządzona w stylu rustykalnym, w starym, zabytkowym budynku, tworzyła kontrast z luksusowymi, wymuskanymi wnętrzami, w których spędzałam większość czasu. Stanowiła idealne tło naszych osobowości. Bo w gruncie rzeczy byłyśmy prostymi dziewczynami, ceniącymi sobie proste rozrywki. A że te proste rozrywki najczęściej wymagały luksusowej oprawy, to już zupełnie inna historia. Can Cortada była oblegana, wszyscy odwiedzający Barcelonę stawiali sobie za punkt honoru, żeby wrzucić stamtąd zdjęcia na Insta. Problem w tym, że rezerwację robiło się na kilka miesięcy z góry, dlatego rozczarowani turyści odsyłani spod drzwi restauracji, byli widokiem tak codziennym, jak zabawnym. Na szczęście Viki ukończyła informatykę na Stanfordzie, a jej ojciec, emerytowany generał KGB, ładował w jej edukację wszystkie dolary pozyskane ze sprzedaży postsowieckiego sprzętu. Dzięki temu potrafiła ogarniać najbardziej skomplikowane informatyczne niuanse i hakowała systemy z prawdziwą wirtuozerią. Zatem spontaniczna rezerwacja w Can Cortada, była dla niej dziecinną igraszką.

− Widzimy się o dziewiętnastej – powiedziała i rozłączyła się.

Poznałam ją przez Insta, wrzucała tam mnóstwo zdjęć z czasu studiów w Kalifornii. A tak się składa, że Kalifornia była zawsze moim wielkim marzeniem, przekładanym z roku na rok. Napisałam do niej wiadomość z jakimś banalnym pytaniem i tak zaczęła się nasza przyjaźń. To była moja jedyna przyjaciółka. Ceniłam w niej prostotę i bezpośredniość, nic tak nie odstręczało mnie od ludzi jak kij w dupie.

O dziewiętnastej oczywiście wszystkie stoliki były zajęte. Szef sali ze skupieniem wpatrywał się w monitor, jakby siłą woli starał się wyczarować wolne miejsce, ale ostatecznie zdecydował się obwinić wadliwy system.

− Kiedy dokonywała pani rezerwacji? – zapytał.

− W listopadzie – w niewinnym wyrazem twarzy opowiedziała Viktoria.

Mężczyzna podniósł wzrok na salę lustrując stoliki, gości i wolne przestrzenie. Następnie przełączył monitor, żeby podejrzeć sytuację w ogródku restauracyjnym.

− Przygotujemy stolik na zewnątrz, czy będą panie zadowolone?

− W ostateczności – odpowiedziała Viktoria, westchnieniem dając wyraz swojemu rozczarowaniu. – Ale nie liczyłabym na pozytywną opinię na waszej stronie.

Czterdzieści minut i dwie lampki szampana później, rozkoszowałyśmy się dorszem w pomidorach z czosnkiem. Ciepły wietrzyk pieścił nasze odkryte ramiona, byłyśmy opalone, radosne i nastawione na podbój. Kątem oka widziałam dyskretne spojrzenia siedzących w ogródku gości – zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Faceci starali się spoglądać ukradkiem, wiedząc, co może ich za to spotkać ze strony partnerek. Zwłaszcza Hiszpanki nie patyczkowały się z typami zbyt długo zawieszającymi wzrok na innych laskach. Awantury i nagłe wychodzenie z restauracji nie były czymś niespotykanym. Kobiety spoglądały dość obcesowo, z zawiścią, ale i z zaciekawieniem. Dla niektórych na pewno wyglądałyśmy jak para. Sympatyczna blondynka przy wejściu oblizała ukradkiem wargi. Wyobraźnia na bank podpowiadała jej ciekawe obrazki. Oczy otyłej brunetki siedzącej z przystojnym szpakowatym facetem, przymrużyły się i wyrażały czystą nienawiść. Pewnie jej towarzysz zdążył już przelecieć nas spojrzeniem. Tak, zawsze budziłyśmy duże zainteresowanie. Szczupłe, wysokie, ja blondynka z długimi włosami i ona, brunetka, obcięta krótko przy skórze, przyciągałyśmy uwagę również tym kontrastem, trochę z kategorii „dla każdego coś dobrego”. Trudno było o mieszankę budzącą większe zainteresowanie. Viktoria była pragmatyczką, więc stwierdziła, że nie chce się jej spędzać czasu na myciu i układaniu włosów i kilka miesięcy temu obcięła się na łobuzerskiego chłopaka. Miała idealny kształt czaszki i duże oczy, doskonale wyglądała w pixie. Pomimo tego, że lubiłam ją w długich, nie protestowałam przesadnie, ten nasz kontrast był atutem na mieście.

− Spałaś z kimś od czasu Jorge? – zainicjowała towarzyską pogawędkę.

− Jakoś się nikt nie napatoczył.

− Przecież nie powinnaś mieć problemu ze znalezieniem fuckboya.

− Naprawdę tak myślisz? – odpowiedziałam z udawaną kokieterią. Viktoria roześmiała się. – Tak, wiem, nie miałabym problemu ze znalezieniem faceta do łóżka. Ale po tej ostatniej akcji zdałam sobie sprawę, nie chcę się już tak pustej relacji. Sex z facetem, do którego nic się nie czuję drenuje mnie z energii.

− Nie stać cię na Red Bulla?

Tym razem ja się roześmiałam.

− A jak Nikita? Wpuściłaś go w końcu? – skierowałam rozmowę na jej sprawy.

− No co ty? Za bardzo mi się podoba, przetrzymam go trzy miesiące. Niech mu się trochę wazopresyny wydzieli. Będzie bardziej stały w uczuciach.

− Dasz radę?

− Przeszłam w Stanach szkolenie dla Navy Seals. To trudniejsze niż trzy miesiące bez seksu, uwierz mi.

− Serio? Czasami nie wiem, czy się zgrywasz, czy mówisz prawdę.

− Na początku, na Stanford, miałam problemy z systematycznością. Ojciec zafundował mi ten obóz, żeby ukształtować mój charakter. Ucieszyłby się, gdyby wiedział, jak to wykorzystuję!

− No widzisz, a mojemu się udało się stworzyć taką zajebistość bez wywalania grubego hajsu na obozy z Stanach. Różnice kulturowe! – puściłam jej oko.

Viktoria uśmiechnęła się i przez chwilę mi się przyglądała, dłubiąc widelcem w talerzu.

– Co się dzieje? – zapytała, wbijając we mnie wzrok, domagający się bezwzględnej prawdy.

Miała doskonały radar, wyczuwała mnie jak nikt. Boże, jak ja bym chciała, żeby kiedyś jakiś facet czuł mnie jak ona!

− To, co zwykle – odpowiedziałam zrezygnowana.

− Ile?

− 5 tysięcy, tyle mi brakuje do następnej terapii.

− Jutro zrobię ci przelew.

− Dziękuję, oddam pod koniec miesiąca. Ten nowy butik jeszcze się nie rozkręcił, póki co, cały czas trzeba ładować w niego kasę. Wydałam na to już wszystkie pieniądze za jacht. Zostawiłam sobie tylko jakieś drobne na ostatnią działkę.

− Przecież zarzekałaś się, że to już koniec.

− Ja ci nigdy nie wypominałam, kiedy łamałaś swoje głupie postanowienia.

− Wiem, sorry, jak chcesz sobie ćpaj, tylko pamiętaj, żeby wcześniej po mnie zadzwonić.

Położyła dłoń na mojej. Lubiłam te drobne gesty, teraz musiała mi zastępować również faceta. Czasami zastanawiałam się, czy mogłybyśmy wylądować w łóżku, ale ona sprawiała wrażenie fanatycznej hetero.

− Mogłabyś się ze mną przespać? – zapytałam ku własnemu zaskoczeniu. Nie chciałam wprawiać Viki w dyskomfort. Ale ona, jak zawsze, była niezawodna.

− Oczywiście, jesteś przecież w moim typie – powiedziała i patrząc mi w oczy, zassała łyżeczkę z deserem lodowym. Zrobiło mi się gorąco między nogami. – Ale za bardzo mi na tobie zależy, a to by wszystko zepsuło – dorzuciła z żalem głosie.

Nie byłam w stanie ocenić, na ile się zgrywała. Miała dar wypowiadania żartów poważnym tonem i mówienia poważnych rzeczy żartobliwie. Nigdy się nie dowiem, czy naprawdę by się ze mną przespała, czy po prostu chciała podtrzymać lekki ton rozmowy. Ceniłam sobie naszą przyjaźń, bo świetnie się dogadywałyśmy i obie miałyśmy wystarczająco dużo dystansu, żeby nigdy nie prztykać się pierdoły. Czasami co najwyżej się przekomarzałyśmy. Obie niechęcią reagowałyśmy na skłonność do rozwlekłego ględzenia o niczym i nie rozumiałyśmy z czego wynika patologiczna zawiść, przejawiana przez jedne kobiety wobec innych. Może nie czułyśmy się zagrożone. Zdarzało nam się sączyć wino na deptaku przy plaży i obserwować przepływający strumień ludzi.

− Widziałaś jaki miała tyłek? – pytałam.

− Poezja – odpowiadała Viktoria.

− Zrobić sobie taki?

− To ci zaburzy proporcje, nie kombinuj – studziła moje zapędy przyjaciółka.

Lubiłam swój tyłek, ale aktualna moda na wystające zadki zaczynała kłuć w oczy. Coraz trudniej było czuć zadowolenie z jędrnych, ale dość płaskich pośladków. Na szczęście Viki potrafiła wskazać mi moje liczne atuty. Nie miałyśmy zatem problemu z pięknymi kobietami. Barcelona była ich pełna tego lata i mogłyśmy do znudzenia sycić oczy i nosy ich nieskończoną różnorodnością.

Przy stoliku obok siedziało pięciu Azjatów w średnim wieku, w towarzystwie uroczej, filigranowej blondynki. Sutki dziewczyny delikatnie przebijały przez cielistą tkaninę.

− Zobacz jaka fajna – powiedziałam do Viki.

Przyjaciółka odwróciła się i przez parę sekund skanowała wszystkie detale wyglądu blondyneczki.

− Świetna, gdyby miała dłuższą szyję, byłaby idealna.

− Ciekawe, czy da radę ich wszystkich obsłużyć – rzuciłam świński komentarz.

− Chińczycy dysponują raczej małymi kalibrami, nie powinni jej podziurawić.

− Koreańczycy. Widziałam u tego siwego flagę w klapie – sprostowałam.

W tym momencie siwy wstał, otarł usta chusteczką, zapiął guzik w szytej na miarę marynarce i podszedł do nas trochę niepewnie, choć jego krok miał zapewne wyrażać nonszalancję. Stanął przy stoliku pomiędzy nami i widać było, że wino, które pili do obiadu, zdążyło mu już uderzyć w tętnice. Spojrzał na Viki, potem na mnie, po czym wbił wzrok w przestrzeń pomiędzy nami.

− Dzień dobry. Witam w piękny hiszpański dzień. Barcelona pełna jest pięknych kobiet, ale panie nie mają sobie równych – wyartykułował, jakby czytał przemówienie, genialnie unikając przy tym kontaktu wzrokowego.

− Do kogo pan mówi? – zapytałam rozbawiona.

Biedak musiał poszukać naszych oczu.

− Przepraszam najmocniej – odparł zawstydzony. – Do pani – powiedział kierując się do mnie. – I do drugiej pięknej pani – obrócił głowę w stronę Viktorii.

− Teraz dużo lepiej – powiedziałam. – Dziękujemy za zaszczyt, Korea może być z pana dumna – często nie umiałam powstrzymać sarkazmu.

− Panie pozwolą, że się przedstawię – zrobił wprowadzenie, zakończone rozwlekłą pauzą.

− Zadał pan sobie tyle trudu, że chyba musimy – w swoim stylu rzuciła Viki, wracając do deseru.

– Jestem charge d’affaires ambasady Republiki Korei Południowej w Madrycie – powiedział z dumą.

„Szarże dafer” wyartykułował miękko i nieco lubieżnie, jak zaklęcie, które powinno otwierać przed nim wszystkie cipki w promieniu dwudziestu metrów.

– A macie placówki gdzieś poza Madrytem? – udałam zainteresowanie.

− Mamy również agencję konsularną w Las Palmas de Gran Canaria – powiedział z dość zabawną dumą, jakby to było jego prywatne osiągnięcie. Pomimo swojego wieku i jakiejś sztywności w zachowaniu, był całkiem atrakcyjny. Zaczęłam mu się uważniej przyglądać, choć szanse na to, żeby mógłby stać się kolejnym facetem mojego życia, były raczej minimalne.

− Wasza dyplomacja ma ogromny rozmach! – Viktorii zawsze świetnie wychodziło udawanie podziwu.

− Staramy się, madame! – aż pokraśniał z dumy.

− W jakiej intencji pan do nas podszedł, jeśli mogę zapytać? – postanowiłam przejąć inicjatywę.

− Organizujemy wieczorem raut w Ohla Barcelona.

– I? – cisnęłam.

– Poprosiłbym, aby panie się tam zjawiły.

– W jakim charakterze? – Viktoria przejęła pałeczkę.

– Zależałoby nam, aby to spotkanie miało odpowiednią oprawę. Wydaje mi się, że trudno znaleźć w tym mieście kobiety z taką klasą jak pani (spojrzenie na mnie) i pani (spojrzenie na Viktorię).

– Jest pan uroczy! – zawołałam

– Bardzo chętnie uświetnimy ten raut – zadeklarowała Viki.

– Wybornie! – zawołał mężyczna, w jednym słowie kumulując entuzjazm, zdolny obdarować kilka zdań.

– Mamy tylko jedno pytanie – dodała Viktoria

– Tak?

– Czy na swoich rautach serwujcie kokę? – zapytała, jakby chodziło o homara.

Mężczyzna wyraźnie się zaniepokoił. Przenosił wzrok to na Viki, to na mnie. Lustrował nas, jakby się zastanawiał, gdzie mogłybyśmy schować policyjne odznaki. Z jednej strony zdawał sobie sprawę z ryzyka, z drugiej zaś, nie chciał wrócić do swoich kompanów z podkulonym ogonem. Po chwili na jego twarzy odmalowało się odprężenie. Uśmiechnął się i powiedział:

− Zrobimy wszystko, żeby były panie zadowolone.

− Brawo, pan ma zadatki na konsula! – powiedziałam.

− Więc możemy na panie liczyć? – zapytał entuzjastycznie.

− Gdzie będzie ta uroczystość? – zapytała Viktoria.

− W Sali Królewskiej na drugim piętrze – powiedział z dumą.

− Szkoda, że nie na dachu, tam jest świetny basen – skwitowała moja towarzyszka.

− Tak, fajnie byłoby popływać – podjęłam wątek.

− Nie miałam jeszcze okazji założyć tego nowego bikini – podkręciła Viktoria.

Język dyplomaty zwilżył wargi.

− Wprawdzie protokół dyplomatyczny tego nie przewiduje, ale zobaczę, co da się zrobić – powiedział tonem człowieka, który może zorganizować chrust na Grenlandii.

− Przed chwilą obiecał nam pan kokę, więc myślę, że basen tym bardziej nie będzie problemem – nieco zbyt głośno powiedziała Viktoria.

− Wierzymy w pana! – zawołałam, dając się ponieść wizji koki w basenie na dachu.

− Zapraszam, zatem do Sali Królewskiej, albo na dach. Godzina dziewiętnasta – spuentował Koreańczyk.

− Dziękujemy, zastanowimy się – rzuciłam tonem damy, której jednak może się nie zachcieć.

Mężczyzna odszedł dumny jak paw, uważając widać, że sprawa została załatwiona. Podszedł do swoich kompanów, wymienili kilka zdań, po czym jego towarzysze wstali i zgotowali mu owację na stojąco. Jeden zaczął nawet dąć w wuwuzelę. Po chwili zaczęli śpiewać. Może hymn Korei, może coś innego. Chyba naprawdę im się podobałyśmy.

− Głupio będzie teraz nie przyjść – powiedziałam, obserwując jak nasz rozmówca staje się bohaterem narodowym.

− To nie Japończyk, sepuku nie zrobi. Ale z drugiej strony, masz coś lepszego do roboty o dziewiętnastej?

Nie miałam.

O 18:50 pojawiłyśmy się, zatem w hallu Olla Hotel. Viki miała małą czarną, ja kontrastowo, małą białą. Długość lekko nad kolano i jednakowy krój. Było to nasze ulubione połączenie. Facet w recepcji otaksował nas zapewne jako luksusowe call girl. Ale przecież nie mógł mieć pewności. Nasze dyskretne makijaże nie do końca wpisywały się w świat płatnej miłości.

− W czym mogę pomóc? – zapytał.

− Zostałyśmy zaproszone na imprezę koreańskiej misji dyplomatycznej w Sali Królewskiej – szczegółowo wyjaśniłam cel naszej wizyty.

− Impreza została przeniesiona na dach – z uśmiechem wyjaśnił portier.

Spojrzałyśmy na siebie i parsknęłyśmy śmiechem, po czym Viktoria skierowała się ku windzie.

− Może jednak spróbujemy schodami? – zaproponowałam nieśmiało.

− Na szóste piętro? Zwariowałaś?

− W zeszłym miesiącu zrezygnowałam z crossfitu, nie rób mi tego!

− Obróć się – zakomenderowała przyjaciółka.

Ku uciesze portiera posłusznie wykonałam rozkaz. Obróciłam się, po czym spojrzałam przez ramię, by ujrzeć krytyczne spojrzenie wbijające się w mój zadek.

− Ty, rzeczywiście musisz zacząć korzystać ze schodów – skwitowała udając przerażenie.

− Świnia! – ja z kolei udałam złość i podeszłam do windy.

Dach hotelu wyłożony był bejcowanymi na ciemno deskami. Ustawiono na nich leżaki i stoliki dla gości, a aranżację urozmaicało kilka drzewek. Basen nie był imponujący. W zasadzie nadawał się tylko do tego, żeby od czasu do czasu ktoś bardziej pijany to niego wpadł, wywołując wesołość pozostałych imprezujących. Na potrzeby rautu, na dachu umieszczono szwedzki stół z przystawkami, wyglądającymi na specjały kuchni wschodniej. Wiec raczej azjatycki niż szwedzki. Znajdowało się tam około piętnastu, formalnie ubranych Azjatów i blondyneczka, którą widziałyśmy w Can Cortada. Ucieszyła się na nasz widok i serdecznie pomachała. Musiała się tu czuć bardzo osamotniona. Szybko podeszła.

− Hi girls, I am Margaret – zaszczebiotała z pokracznym akcentem.

− Z nami możesz normalnie Gośka – odpowiedziałam.

− Kurwa, Polki? Ale super! – dawno nie widziałam, żeby ktoś tak ucieszył się słysząc ojczystą mowę.

− Viktoria jest Ukrainką – wyjaśniłam.

− Fajnie, że jesteście! Zupełnie nie wiem o czym z nimi gadać – pożaliła się Gośka.

− Jesteś dla ozdoby, nie wiem czy musisz mówić cokolwiek – starałam się ją uspokoić. – Wystarczy, że będziesz słuchała i udawała entuzjazm, Azjaci to uwielbiają. W zasadzie wszyscy faceci – szybko sprostowałam.

− Co robisz w Barcelonie? – zapytała Viki.

− Na razie sprzątam w hotelu. Ale szukam czegoś lepszego.

− I w tym hotelu cię wypatrzyli? – zapytałam.

− Tak.

− To uważaj, od ładnej pokojówki w ekskluzywnym hotelu, jest tylko krok, do mniej lub bardziej ekskluzywnej prostytutki – uchyliłam przed Gośką rąbek swojej życiowej mądrości.

− Nie jestem taka! – naprawdę szczerze się oburzyła.

− Zobaczmy co zrobisz, jeśli ktoś zaoferuje ci za jedną noc równowartość półrocznych zarobków. I do tego będzie nieźle wyglądał.

− Nie skurwię się! – żarliwie zaoponowała.

− Co robiłaś w kraju?

− Szyłam

− Dam ci swój numer. Odezwij się jakbyś chciała wrócić do szycia. Ale niczego nie mogę obiecać, nie wiem co potrafisz.

Podyktowałam jej namiar, a ona posłusznie wklepała go w telefon. Teraz piłka jest po jej stronie. Nie byłam jednak przekonana, czy szycie jest odpowiednio atrakcyjną alternatywą dla prostytucji. Tym bardziej z jej potencjałem. Jednocześnie dyskretnie obserwowałam otoczenie. Azjaci udawali, że rozmawiają, ale cały czas nas lustrowali. Zaczęłam się zastanawiać, jaka jest konwencja tej imprezy. A może przedstawiciele Republiki Korei mieli bardziej dalekosiężne plany, niż jedynie podziwianie oferowanych przez nas widoków? Na szczęście zjawił się szarże dafer.

− Dziękuję, że panie przybyły, jestem bardzo wdzięczny. Dołożyłem wszelkich starań, żeby były panie zadowolone. Zapraszam na przekąski, za chwilę podamy Kimczi.

− Czy wystarczy, że będziemy grzecznie jeść i ładnie wyglądać? – zapytałam.

− Pan ambasador liczył, że będzie mógł z paniami porozmawiać – mężczyzna skinął w kierunku stojącej kilka metrów dalej grupy mężczyzn. Jeden z nich, miły staruszek koło siedemdziesiątki, wyszczerzył się.

− A niby o czym mamy z nim gadać? – zapytała Viktoria.

Szarże dafer trochę się zmieszał.

− Pan ambasador jest wielkim admiratorem hiszpańskiej kultury.

− Ale ja jestem Polką – powiedziałam.

− A ja Ukrainką – dodała Viktoria.

Koreańczyk spojrzał pełnym nadziei wzrokiem na Gośkę. Dziewczyna chyba zrozumiała, jaka ciąży na niej odpowiedzialność.

− Uczyłam się flamenco, mogę zatańczyć – wydukała ze swoim „oksfordzkim” akcentem.

− A koka? – rzuciła Viktoria, nie dając się mężczyźnie nacieszyć tanecznym okryciem.

Mężczyzna uśmiechnął się i wykonał głową dyskretne skinienie w kierunku parawanu stojącego obok stolika z przekąskami.

− Możemy zobaczyć? – zapytała Viktoria.

Koreańczyk zaprowadził nas za parawan, gdzie znajdował się stolik i dwa krzesła. Na stoliku leżała lustrzana tacka, obok stało mahoniowe pudełeczko. Szarże dafer wykonał zapraszający gest dłonią.

− Czy może nas pan zostawić? – raczej rozkazała, niż poprosiła Viktoria.

Mężczyzna posłusznie wyszedł. Od razu otworzyłam pudełko, w który umieszczono żółwia origami. Viktoria wyjęła go i rozerwała. W środku znajdowała się torebka z białą substancją.

− Nieźle, będą tu z 4 gramy – oszacowałam z dużą wprawą.

− Koreańczycy potrafią być naprawdę gościnni – skomentowała Viktoria. – To co, po kresce?

− Zwariowałaś? A mamy pewność co to jest? A jak nas odetnie i będziemy robiły za dmuchane lale? Tu jest piętnastu facetów, a nas tylko trzy.

− Masz rację, zrywamy się – zgodziła się Viki.

Bycie dmuchaną w basenie przez azjatyckich dyplomatów, najwidoczniej nie figurowało wysoko na liście jej erotycznych fantazji. Schowałam towar do torebki i wyszłyśmy zza parawanu. Od razu skierowałyśmy się do windy. W połowie drogi dopadł nas spanikowany szarże dafer.

− Panie już wychodzą? – zapytał przelęknionym głosem.

− Zapomniałyśmy kostiumów kąpielowych – rzuciłam nie zatrzymując się.

− Zaraz podamy Kimchi – próbował walczyć.

− Co to Kimchi? – Viktoria na chwilę zwolniła.

− Taki koreański kapuśniak – wyjaśniłam zdawkowo, żeby za bardzo jej nie zachęcać.

− Lubię kapuśniak! – w Viktorii zalęgły się wątpliwości.

− Nie wkurwiaj mnie – szepnęłam.

− Bardzo panie proszę, tu chodzi o mój honor – błagał mężczyzna.

− Proszę zobaczyć, Margaret tańczy flamenco! – rzuciłam.

Rzeczywiście, nasza rodaczka stała na stole wykonując zmysłowe ruchy zagrzewana przez klaszczących Koreańczyków. Dyplomata odwrócił się na chwilę, a wtedy ja wciągnęłam Viktorię do windy, odgradzając nas drzwiami od jego jęków.

− – Całkiem udana ta impreza – powiedziała Viki.

− Tak, wyszłyśmy na duży plus.

− Mam nadzieję, że dyplomaci mają dojście do dobrego towaru.

− Kurwa, obiecałam sobie, że z tym skończę! – przypomniałam sobie powzięte niedawno w obecności Viki, postanowienie.

− Z tego co pamiętam, to powiedziałaś „w życiu nie KUPIĘ już ani grama”.

− No tak, racja – rozpromieniłam się.

− Koka przyda się na jutro.

− Na jutro?

− Nikita organizuje zamkniętą imprezę w ,,Demonie”.

− Zamkniętą?

− Tak, przylatuje ekipa od kryptowalut. Będą dogrywać deal.

− Nikita wchodzi w kryptolwaluty? Obrotny chłopak.

− Nikita wchodzi wszędzie gdzie jest kasa.

− Jesteś dobrą partią, na pewno nie może się doczekać, żeby wejść również w ciebie.

− Nie bądź wulgarna, Nikita mnie kocha – żachnęła się Viktoria.

− Przepraszam – powiedziałam asekuracyjnie, nie wiedząc do końca, czy się zgrywa.

Jeśli chodzi o uczucia, to nigdy nic nie wiadomo.

ROZDZIAŁ IIIMPREZA W „DEMONIE”

Po powrocie zmyłam makijaż i wzięłam prysznic. Nie miałam ochoty jeść. Dopiłam Cono Sur. Próbowałam medytować, ale w głowie kłębiły mi się myśli. Za nic nie potrafiłam się wyciszyć. Skupianie na oddechu niczego nie dawało. Serce biło szybciej niż zwykle, a niepokój nie opuszczał od dłuższego czasu. Czułam, że coś się niedługo wydarzy, że nadciąga przesilenie. Może w końcu zacznie działać moja afirmacja?

Na Wandę Wegener natknęłam się przypadkiem. Wierzyłam w pracę z podświadomością, więc jej podejście wydało mi się bardzo ciekawe. Wanda rozprawiała w Internecie o skuteczności swojej metody, prowadzącej do znalezienia idealnego partnera. Powoływała się przy tym na przykład swojej klientki, która dzięki zalecanej przez nią afirmacji, poślubiła milionera. Poznała go w małym, alpejskim hoteliku dla narciarzy. Bogacz był świeżo upieczonym dziedzicem rodzinnej fortuny, odwołanym z seminarium po śmierci ojca, by przejąć stery firmy. Chcąc uczcić swoje nieoczekiwane zmartwychwstanie, planował podróż na Bahamy. Przezorna matka, bojąc się szoku, jaki mogą w nim wywołać roznegliżowane kobiety, wysłała go w góry, gdzie wszystkie niewiasty są szczelnie okutane w kombinezony. I tam dopadła go klientka Wandy. Kiedy usłyszałam tę historię, zastanawiałam się przez chwilę, czy fakt bycia milionerem potrafiłby mi przesłonić nieodciętą pępowinę. Póki co, nie rozstrzygnęłam tej kwestii, ale pomyślałam, że skoro już będę afirmowała, to mogę się odnieść się również do relacji rodzinnych idealnego partnera.

Po prysznicu usiadłam w pozycji lotosu, chwilę próbowałam oddychać przeponowo, a następnie rozpoczęłam procedurę.

− Za chwilę pójdę spać i obudzę się, kiedy maksymalna liczba idealnych dla mnie partnerów będzie podatna na sugestię – powiedziałam. Moja podświadomość włączała się tym samym w energię pola informacji Wszechświata.

Następnie wyobrażałam sobie stadion wypełniony idealnymi mężczyznami. Żeby zwiększyć swoje szanse, wizualizowałam największy stadion w Europie – pobliskie Camp Nou. 100 000 idealnych mężczyzn! Wydaje się dużo, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że populacja planety liczy prawie 8 miliardów, to te 100 tys. nie wydaje się aż tak wielką liczbą. Należy jeszcze uwzględnić fakt, że są rozproszeni po całym świecie. Włączając się w energię pola informacji wszechświata miałam szansę, że różnymi dziwnymi kolejami losu, jakiś ułamek z tych 100 000 trafi do Barcelony, w celach turystycznych, na mecz, zwiedzanie, czy po koszulkę Lewandowskiego. A w Barcelonie będę już na nich czekała ja, wysportowana, wydepilowana i pachnąca, w rozkwicie swojego kobiecego potencjału.

Po zwizualizowaniu Camp Nou wypełnionego przystojniakami zaczęłam do nich mówić. Nic tak nie działa na mężczyzn jak pochlebstwa.

– Jesteście najwspanialszymi przedstawicielami męskiego rodzaju. Jesteście inteligentni, zdecydowani, przystojni i zdrowi. Wiecie co zrobić, żeby kobieta czuła się szczęśliwa. Jesteście niestrudzonymi kochankami, nastawionymi na potrzeby swoich partnerek. Potraficie doskonale dbać o swoje finanse i pomnażacie majątek. Każda kobieta marzyłaby, żeby tacy mężczyźni zwrócili na nią uwagę. Ale wy zwrócicie uwagę właśnie na mnie, bo to ja jestem dla was idealna.

Następny moduł afirmacji to wymienienie korzyści, jakie będą się wiązały, z wybraniem właśnie mnie.

− Potrafię zadbać o swojego mężczyznę, służę mu wsparciem w każdej sytuacji. Wiem co to wierność i lojalność. Jestem inteligentna, przedsiębiorcza i dowcipna. Nigdy nie boli mnie głowa, mam świetne, jędrne, stworzone do seksu ciało i wiem, jak sprawić mężczyźnie prawdziwą rozkosz.

Następnie wymieniłam miejsca, w których najczęściej można mnie spotkać w Barcelonie, swój numer telefonu, adres i numer rejestracyjny samochodu. Myśl, że 100 tys. mężczyzn poznaje w ten sposób mój adres, momentami wywoływała we mnie lekki niepokój, ale afirmacja to afirmacja. Trzeba zaufać Wandzie. Wanda wie co robi.

Następnie określiłam cechy mojego idealne partnera:

− Wiek – 30–40 lat.

− Wzrost – powyżej 180 cm.

− Waga – do 85 kilo.

− Brunet.

− Zdrowy.

− Chcący się związać na stałe.

− Bogaty – powyżej 30 mln dolarów wolnego kapitału, żadnych długów.

− Niezwiązany blisko ze swoją rodziną.

Ostatni punkt miał mnie zabezpieczyć przed spotkaniem milionera, któremu matka dyktuje miejsce wakacyjnego wypoczynku. Żadne pieniądze tego świata nie osłodzą teściowej suki. Afirmowałam się już czternasty wieczór, a cały cykl był obliczony na 21 dni. Wtedy wejdę nieuchronnie na kurs kolizyjny z idealnym facetem. Nie zdawałam sobie sprawy, że moje zaangażowanie przyspieszy ten proces. I że na liście brakowało kilku punktów.

Emocje mijającego dnia sprawiły, że szybko usnęłam. Zbudził mnie telefon. Nieprzytomna odebrałam połączenie.

− To ty? – usłyszałam przytłumiony głos. Momentalnie oprzytomniałam, a wzruszenie ścisnęło mi gardło. Nie słyszałam jej pół roku.

− Tak, to ja.

− Jesteś? – zapytała po chwili.

− Jestem babciu, jestem.

− To dobrze – odpowiedziała i połączenie się zakończyło.

Byłam roztrzęsiona. Nie wiedziałam jak to rozumieć. Z babcią podobno nie było żadnego kontaktu. Może miała przebłysk świadomości i pierwsze co zrobiła, to wybrała mój numer. Byłam jej ukochaną wnuczką, a ona była dla mnie jedynym członkiem rodziny, którego prawdziwie kochałam. Usnęłam dopiero nad ranem.

No tak, wygląda na to, że babcia storpedowała imprezę życia swojej wnuczki. Te cienie pod oczami są koszmarne – pomyślałam patrząc w lustro.

Szybko nałożyłam sobie żel pod oczy. Może to coś da. Wybrałam numer ojca.

− Słucham? – wydawał się zaspany.

− Co z babcią?

− Bez zmian. Jeszcze nie umarła. Twoje pieniądze są wciąż potrzebne.

Rozłączyłam się szybko, żeby nie wybuchnąć. Starałam się odciąć od tego, co właśnie zasugerował. Trudno było myśleć o nim bez nienawiści, więc po prostu starałam się nie myśleć o nim w ogóle.

Położyłam się na kanapie i postanowiłam poczytać. Koleżanka z Polski przysłała mi bestseller „365 dni”, zachwalając go jako wspaniałą lekturę. Stylem przypominało to trochę wypracowanie gimnazjalistki, co momentami wywoływało niezamierzony efekt komiczny i nawet bawiło. Jednak po przeczytaniu frazy: „wino było słodkie, zimne i mokre” odrzuciłam książkę na podłogę. Chyba nie będę już prosiła więcej o próbki polskich hitów wydawniczych. Rozumiem, że kobiety w Polsce wilgotniały czytając o wielkiej jak ramię, armacie Massimo, ale mnie „mokre wino” strasznie wysuszało.

Skupiłam się na tym, co założę. Wymyśliłam kreację na leady in red, problem tylko z butami, czerwone szpilki były nudne, chciałam czegoś kontrastowego. Chodziły za mną żółte buty na obcasie. Tak, one stanowczo dodałyby mojej stylizacji pazura. Wyjrzałam na balkon, zdecydowanie zanosiło się na kolejny upalny dzień. Założyłam zwiewną, lnianą, turkusową tunikę, sandały rzymianki i zjechałam windą na podziemny parking. Miałam dużo czasu, nie chciałam się spieszyć. O tej porze ruch w Barcelonie nie był tak nasilony i czasami udawało się sprawnie przemieścić. Przejażdżka skończyła się po pięciu minutach, kiedy moje BMW zostało staranowane przez czarne Lamborghini. Wyjeżdżając z drogi podporządkowanej zamierzałam skręcić w lewo, Lambo nadjeżdżało właśnie stamtąd, z kierunkowskazem włączonym w prawo, zatem wszystko wskazywało na to, że mogę wyjechać. Kierowca Lamborghini jednak miał inne plany niż kierunkowskaz i pojechał prosto, prosto w mój błotnik. W ułamku sekundy przed uderzeniem naprężyłam się i napięłam mięśnie, moja głowa wylądowała jednak na bocznej szybie.

Wydawało mi się, że na kilka sekund straciłam przytomność. Kiedy otworzyłam oczy, dostrzegłam wysiadającego z BMW faceta, w sportowym, czerwonym garniturze. Był dobrze zbudowany, ogolony na łyso, a oczy skrywał za przyciemnionymi okularami.

− Dlaczego wyjechałaś? – zapytał spokojnie, jakby rozmowa nie dotyczyła wypadku na środku skrzyżowania.

− Może kurwa dlatego, że miałeś włączony migacz! – wybuchłam, bo wina przecież ewidentnie leżała po jego stronie, a jego dziwny spokój wywołał we mnie odwrotną reakcję.

− Niemożliwe – powiedział, zdejmując okulary.

Nasze spojrzenia się spotkały. Jego oczy miały stalowy odcień, a źrenice były lekko zwężone. Zamiast dać się ponieść wzbierającej wściekłości, momentalnie się uspokoiłam. Widziałam już takie oczy wcześniej, u mojego ojca. Wiedziałam, że dawanie upustu emocjom jedynie pogorszy sytuację. Im bardziej będę się denerwowała, tym bardziej ten facet będzie spokojny i stanowczy. I tym bardziej będzie chciał sprowadzić mnie do parteru.

Wokół zgromadzili się ludzie, ktoś wezwał karetkę. Sympatyczny chłopak z pobliskiej restauracji przyniósł mi woreczek z lodem. Przyłożyłam go sobie do rozciętego czoła, z którego dość intensywnie sączyła się krew. Wkrótce pojawiła się policja.

− Dlaczego wymusiłaś pierwszeństwo? – zapytała gruba policjantka.

− U nas w Polsce mówi się, że kobiety mają zawsze pierwszeństwo – zażartowałam, wiedząc, że opowieści o migaczu niczego tu nie zmienią.

− Ale jesteśmy w Hiszpanii – policjantka nie była w nastroju do żartów.

− Może pani, ja jestem w czarnej dupie – skwitowałam zrezygnowana.

Skończyło założeniem pięciu szwów na czole. Na szczęście, dzięki temu, że szybko przyłożyłam lód, obrzęk się nie pojawił. Z pogotowia odebrała mnie Viktoria, Nie zgodziłam się na obserwację, licząc głupio, że moja dzisiejsza impreza jakimś cudem dojdzie jednak do skutku. Przyjaciółka uważnie mi się przyglądała.

− Wiesz kochana, to będą twardzi faceci, niektórzy nawet z półświatka, kobieta ze szwami może budzić w nich respekt. Od razu poczują, że należysz do ich stada – zażartowała.

Spojrzałam na nią z udawaną nienawiścią. Doceniałam, że stara się rozładować atmosferę, ale naprawdę nie było mi do śmiechu.

W drodze do mojego apartamentu Viktoria zatrzymała się w jednym z butików. Dotychczas zakładałam kapelusz jedynie na plażę. Teraz stanowił dopełnienie wieczorowej kreacji. Miałam się pojawić w ,,Demonie” jako skrzyżowanie Grace Kelly i Lady Gagi, połączenie klasyki i nowoczesności. Granatowa, satynowa suknia z wycięciem na plecach doskonale na mnie leżała. Czarny kapelusz dodawał sznytu i tajemniczości. Tak, z pewnością przykuję uwagę. Pamiętam, że wtedy tylko to mnie zaprzątało, potencjalne wstrząśnienie mózgu nie stanowiło zagadnienia dla tamtej Mei.

,,Demon” był lokalem stanowiącym genialne połączenie beżu, fioletu i granatu. Za pierwszym razem, kiedy byłam tam z Viktorią i wciągnąłem kreskę, czułam się jakbym nurkowała w rafie koralowej. Natężenie i barwa świateł, co jakiś czas się zmieniały, nadając wnętrzu zupełnie inny charakter. Efekt był niesamowity. Tego wieczoru lokal był otwarty tylko dla zaproszonych gości.

Na bramce stało dwóch Nigeryjczyków. Resztę obsługi stanowili Rosjanie, ale Nikita miał fantazję i przy wejściu postawił murzynów. Facet Viktorii przejął ten lokal dwa miesiące temu. Wcześniej nazywał się „Bonita”, ale Nikita chciał otworzyć lokal pod własnym szyldem. Wtedy Viktoria, miłośniczka Puszkina, podszepnęła mu tytuł jego poematu. Oczywiście nikt nie kojarzył nazwy lokalu z rosyjskim poetą, wszyscy natomiast powiązali go z właścicielem. Nikita rzeczywiście emanował czymś demonicznym. Był około czterdziestki, ale wyglądał dużo młodziej. Nie widziałam nigdy, że dał się ponieść emocjom. Pewnie dlatego zmarszczki mimiczne z takim trudem rzeźbiły szlaki w jego skórze. Miał przystojną twarz, przystojną ponad miarę, tak że przypominała maskę. Czyniło go to momentami bardzo odrażającym. I chyba między innymi ta twarz, tak przyciągała do niego Viktorię. Spotkałam kiedyś jej ojca – miał wypraną z emocji twarz ruskiego mundurowego. Może zatem dla Viki tak powinna wyglądać twarz kochającego faceta? Jedynie czarne oczy Nikity czasami się rozżarzały. No chyba, że grał w pokera, wtedy i z oczu nie można było nic wyczytać. Myślę, że kwestią czasu jest, kiedy dostanie wrzodów, nie można tak tłumić emocji.

Przed wejściem do „Demona” stała Viktoria i paliła Icosa.

− Chcesz bucha? – zapytała na powitanie.

− Od kiedy palisz taki towar?

− Nikita mówi, że przeszkadza mu smak tytoniu.

− Ooo, całujecie się?

− Skąd! Napił się wina z mojego kieliszka! – znowu nie wiedziałam, czy żartuje.

− Jak impreza?

− Nie spodziewaj się szampańskiej zabawy – rzuciła Viktoria, uważnie mi się przyglądając.

− Co się tak gapisz?

− Dobrze ci w tym kapeluszu, jeśli już masz poznać faceta swojego życia, to na pewno nie mógł trafić na lepszy moment.

− Głowa mnie trochę boli.

− Zaraz pójdziemy do kibelka, dostaniesz jakiś proszek, przejdzie ci – mrugnęła porozumiewawczo.

Na potrzeby spotkania stoliki porozsuwano, a na środku postawiono duży, solidny, dębowy stół. Idealny fundament do pieczętowania milionowych interesów. Pewnie musieli go rozłożyć, żeby wnieść do środka. Przy stole siedziało około dziesięciu osób. Kątem oka zobaczyłam Nikitę. Siedziało tam też sześciu nieznajomych facetów i cztery kobiety. Kobiety były doszotowane i świetnie ubrane, ale zdradzał je krzykliwy makijaż i grymas znudzenia na twarzy, stanowiący znak rozpoznawczy kurew pod każdą szerokością geograficzną.

− Szykowne towarzystwo, nie ma co – szepnęłam do Viktorii.

− Wciągniesz kreskę i od razu poczujesz się jak na balu u królowej angielskiej –złapała mnie za rękę i pociągnęła w kierunku toalety.

Jak się okazało, koreańska dyplomacja miała odpowiednio wysoki fundusz reprezentacyjny. Towar był zajebisty. Świat pojaśniał do tego stopnia, że założyłam przeciwsłoneczne okulary, idealne dopasowane stylizacji. Kiedy wyszłyśmy z toalety, kurwy rzeczywiście zaczęły przypominać brytyjskie arystokratki, czekające na podanie aperitifu po zakończeniu Wimbledonu.

Podeszłyśmy do baru, żeby się trochę utrwalić po białym. Drinki serwował Alosza, fajny chłopak ściągnięty przez Nikitę gdzieś zza Uralu. Miał dryg do barmanki, aczkolwiek brak lewej ręki nieco zwalniał tempo obsługiwania gości. Viktoria opowiadała mi, że na początku swojej pracy dla Nikity, Aloszy, chłopakowi prostemu jak konstrukcja cepa, zdarzało się obmacywać barmanki. Tak się jednak niefortunnie złożyło, że Nikita zatrudniał do tej niewdzięcznej pracy rodziny swoich znajomych. Jedną z obmacywanych barmanek była Nadieżda, córka jego nauczyciela ze szkoły podstawowej, który wyemigrował do Hiszpanii. Początkowo obmacywacz miał stracić prawą rękę, ale w Nikicie górę wziął biznesmen i ostatecznie urżnął Aloszy mniej funkcjonalną dłoń. Stał się przez to dużo wolniejszym, ale zarazem o wiele lojalniejszym pracownikiem. Jak się można domyślić, barmanki w lokalach Nikity stały się po tym incydencie najrzadziej obmacywanymi dziewczynami w Hiszpanii. Co ciekawe, dwa tygodnie temu Alosza i Nadieżda zaręczyli się. Viktoria opowiadała mi wiele takich romantycznych historii.

Podeszłyśmy do baru, Alosza uśmiechnął się do nas z wdziękiem beztroskiej młodości.

− Dwa razy aperol z prosecco – poprosiłam naszego ulubionego drinka, który tworzy z koką doskonały koktajl, windujący ciało w najwyższe rejestry stymulacji.

− Pozwól, że następną kolejkę ja postawię – usłyszałam zdecydowany męski głos za plecami.

− Jeszcze jedna kolejka i będę do umycia – powiedziałam i obróciłam się.

Zobaczyłam wbite w siebie źrenice, osadzone w płynnej stali. Serce zadudniło tak, że prawie połamało mi żebra. Skoro nasze drogi się znowu przecięły, to nie zwiastuje niczego dobrego. Stał zdecydowany i ufny w swój męski magnetyzm. Taki typ na pewno wie, jak zjeść loda bez upaprania sobie mokasynów. Nie rozpoznał mnie, w końcu miałam kapelusz i okulary.

− Nie obawiaj się, dam ci znać kiedy będziesz za bardzo wstawiona – powiedział, powoli cedząc słowa i starając się nadać swojemu głosowi zmysłowy tembr.

− Jeśli zaufam twoim znakom, to znowu może polać się krew – powiedziałam, zdejmując okulary.

− Czy to… – wybąkał wpatrując się we mnie.

− Mam nadzieję, że ta blizna doda mi charakteru – powiedziałam ściągając kapelusz, żeby pokazać mu szycie na czole.

− Myślę, że ty już masz charakter, bardzo dużo charakteru – powiedział, odzyskując pewność siebie. – Może jednak dasz sobie postawić drinka w ramach przeprosin – brnął niezrażony. – Jestem Lee – wyciągnął rękę w moją stronę.

Ewidentnie był typem faceta nie przyjmującego odmowy.

− Czas na przeprosiny był wtedy, kiedy we mnie wjechałeś – ucięłam, nie podając mu ręki i delikatnie zakładając kapelusz. Widziałam kątem oka, jak jego twarz purpurowieje.

− Dopiero mogę w ciebie wjechać – wycedził. – I wierz mi, że wtedy na pewno nie będziesz strzelać focha.

Mój drink wylądował na jego twarzy i przez moment byłam pewna, że się na mnie rzuci. Męskie ego zawyło z upokorzenia. Nie był raczej typem faceta, którego kobiety traktują w ten sposób. Najwidoczniej należał do ekipy z dziwkami. One nie marnują drinków tak pochopnie.

− Kto cię tu zaprosił? – zapytał, przykładając sobie do twarzy papierowe chusteczki podane przez Aloszę.

− Mój facet – opowiedziała Viktoria, obserwująca nas z dużą ciekawością – jest właścicielem tego klubu.

Słowa Viki podziałały na mężczyznę jak lewatywa z melisy. Momentalnie zaczął się uspokajać.

− Mam nadzieję, że łatwiej się z nim dogadać niż z wami – powiedział, starając się obrócić sytuację w żart.

− Jeśli nie powiesz mu, że w niego wjedziesz, wszystko powinno być ok – zripostowała Viktoria.

Pojawił się Nikita, podszedł do Viktorii, żeby ją pocałować, próbował w usta, ale ona sprytnie nadstawiła policzek. Rzeczywiście, była dobra w te gierki. To, jak bardzo Nikita za nią szalał, potwierdzało tezę, że „mężczyźni wolą zołzy”. Ja chyba nie potrafiłabym trzymać tak długo na dystans faceta, który mnie kręci. A przecież byłyśmy podobnie wyposzczone. Widocznie szkolenie Navy Seals rzeczywiście kształtuje charakter. Pocałowaliśmy się z Nikitą w policzek. Lubiliśmy się jakoś. Bałam się go, ale i szanowałam jednocześnie. Tym bardziej teraz, mając przed oczami kikut Aloszy.

− Dobrze się bawisz? – Nikita zwrócił się w do Lee.

− Czy w takim towarzystwie można się bawić źle? – odpowiedział, uśmiechając się serdecznie w naszą stronę, jakbyśmy zdążyli już wypić kilka bruderszaftów.

Szybko przestał być wkurwionym samcem i stał się biznesmenem dopinającym gruby deal. Alosza podał mi nowego drinka, a Nikita zaprowadził do stołu, przy którym siedzieli nieznajomi z dziwkami. Było tam czterech facetów, wyglądających jak opięte tkaninami kloce drewna. Garniaki to zdecydowanie nie była ich stylówa. Lee podszedł do młodego mężczyzny i usiadł koło niego. Ten młody był nawet przystojny. Szczupły, sprawiał wrażenie wysokiego i miał jakaś taką delikatność w rysach. Ta delikatność była uderzająca, zwłaszcza biorąc pod uwagę mordy jego kompanów. Po tym jak się dosiadłyśmy, niemal od razu zaczął się we mnie intensywnie wpatrywać. Gapił się bez opamiętania. Na szczęście fakt, że miał głębokie, ciemne oczy, o wiele cieplejsze niż Nikita, czyniło jego gapienie całkiem przyjemnym. Nie pasował do reszty. Ciekawe, kiedy przyjdzie jego dziwka – pomyślałam. A może on nie ma dziwki? – zaświtało mi nagle i ta perspektywa dziwnie mnie ucieszyła.

− Ale się na ciebie gapi – szepnęła Viktoria, pochylając się w moją stronę. –Cukiereczek – dodała.

,,Demon” miał karaoke ze świetnym nagłośnieniem. Czy może być coś lepiej przełamującego lody niż wspólne upokarzanie się? Na pierwszy ogień poszedł Nikita, który zaczął śpiewać „Fioletową watę”, rosyjski hip-hopowy przebój sprzed kilku lat. I muszę przyznać, że nawet nieźle mu szło.

Potem przyszła kolej na ekipę od dziwek. Najmniejszy z nich, Latynos, zaśpiewał „Gangsta’s Paradise” – i on już niestety niemiłosiernie fałszował. Nadrabiał jednak mimiką, widać było, że mocno utożsamia się z gangsterskim fachem. Jego kompani z kurewkami rechotali, starając się zagłuszyć świadomość, że za chwilę i oni będą z siebie robili pośmiewisko. Potem zaśpiewała Viktoria, wybrała piosenkę „Serce nie płacz” rosyjską wersję „Unbreak My Heart”. Nie miała jakiegoś super głosu, ale śpiewała mocno i czysto. Ta piosenka potem już zawsze mi się z nią kojarzyła. Nie przeczuwałam, że za kilka miesięcy, słuchając tego kawałka, nie będę mogła powstrzymać łez. Potem wyszedł, Lee, który wybrał „My way” Fanka Sinatry – śpiewał z dużym przejęciem i miną jakby był królem życia. Kiedy przyszła moja kolej, postanowiłam zaśpiewać „Gram o wszystko” Ewy Bem. Śpiewając czułam na sobie jego wzrok, a kiedy doszłam do fragmentu: „Bo ja, jak gram to gram/Mnie nie wstrzymasz namową i siłą/ A dziś zagrać chcę było nie było/ O twą miłość/ Bo ja niewiele dbam o złe wróżby na ziemi i niebie/Czy to dobrze czy źle nie wiem nie wiem/ gram o Ciebie” spojrzałam na niego i poczułam rozchodzące się w moim brzuchu ciepło. Zebrałam oklaski i wróciłam do stołu. Właśnie nalewano szampana. Koka, bąbelki i emocje, całkowicie przejęły nade mną kontrolę. Było mi niesamowicie błogo, kiedy dosiadł się do mnie przystojniak, z drugiego końca stołu.

− O czym śpiewałaś? – zapytał. – Nie mogłem od ciebie oderwać oczu.

Jeśli przysiada się do ciebie cholernie przystojny facet, w twoich żyłach krąży aperol i koka, a do tego nagle zdajesz sobie sprawę, że odpowiada w stu procentach twojej afirmacji, to nie ma siły, musisz się zakochać.

− Śpiewałam, że gram o wszystko, że chcę wszystkiego, miłości, pieniędzy, że chcę się zachłysnąć życiem – odpowiedziałam jednym tchem.

− Szukasz miłości i pieniędzy? – powiedział uśmiechając się. – Widzę, że przysiadałem się do właściwego stolika – dodał, a jego dłoń spoczęła na ułamek sekundy na moim udzie.

W tym momencie moje ciało przeniknął dreszcz, biegnący od nogi wyżej, wzdłuż kręgosłupa, jak lawina gorąca, której pomyliły się kierunki i wspina się na szczyt zamiast osuwać w dolinę. Ciepło wypełniło mi wnętrze, aż po koniuszki palców. Poczułam uderzenia pulsu w skroniach. Towarzyszyło temu uczucie ukojenia, jak w trakcie zabiegu access bars – zupełnie jakby ktoś przykładał mi do głowy delikatne palce, uwalniając od niepokoju i otwierając nowe, błękitne przestrzenie. Alkaloidy, metanol, jego feromony i zapach wywołały we mnie dziwną mieszankę odprężenia i pobudzenia jednocześnie.

− O kurwa – pomyślałam.

Wiem, miłość od pierwszego wejrzenia zdarza się tylko w bajkach. Ale przecież ja go sobie już wcześniej dokładnie wyobraziłam! I oto jest. Młody, przystojny, szarmancki i obrzydliwie bogaty specjalista od kryptowalut. Jasne, te kryptowaluty najmniej mnie kręciły, wtedy nie miałam jeszcze pojęcia, z czym to się je. Póki co, odurzała mnie jego bliskość.

− Przysiadłbym się już wcześniej, ale myślałem, że jesteś kobietą właściciela.

− Póki co nie jestem niczyją kobietą.

− Zresztą, nawet gdybyś była, niczego by to nie zmieniło.

− Tak?

− Tak. Jeśli czujesz to, co ja.

Kiedy jego dłoń dotknęła mojej, ponownie zadrżałam. Łączący nas obwód elektryczny nie zamykał się. Tak, wiem, tego szukałam, ale poczucie kompletnej utraty kontroli wywołało we mnie niepokój. Fajnie jest mieć kontrolę, fajnie jest też móc ją utracić. Ale w tej chwili nie miałam żadnej pewności, czy banji, które właśnie przeznaczenie przywiązuje mi do stóp, wytrzyma skok. Zdarzało się już, że szłam za głosem ciała, i rzucałam się w otchłań, ale moja dusza wychodziła z tego zmasakrowana, jak po upadku z klifu. Potem długo i mozolnie musiałam ją zszywać na kosztownych terapiach.

− Nawet jeśli czułabym to samo, a byłabym kobietą właściciela, to raczej nic by z tego nie wyszło – odpowiedziałam po chwili.

− Dlaczego?

− Bo oboje wylądowalibyśmy na dnie Besos.

− Besos?

− Taka rzeka, płynie niedaleko. Podobno ryby tam są okropnie spasione. Nikita je dokarmia.

Nieznajomy zerknął szybko na Nikitę. Pewnie nie spodziewał się odkryć w nim miłośnika fauny rzecznej. Zamyślił się na moment, ale szybko powrócił uwagą do mnie.

− Ja się chyba nie przedstawiłem.

− Chyba nie, zapamiętałabym.

− Brandon Donovan.

− Które imię wolisz? – zapytałam figlarnie.

− Donovan to nazwisko – chyba nie wyczuł żartu.

− Wolisz, żebym do ciebie mówiła po imieniu czy nazwisku. Oba są równie ładne.

Uśmiechnął się.

− Zdecydowanie po imieniu.

− Więc siedzisz w coinach, Brandon?

− Tak, robię operacje na tym rynku. I czasami mi coś skapnie.

− Z tego co wiem, to kasa raczej płynie szerokim strumieniem, niż kapie.

− To tylko pieniądze.

− Tak może mówić tylko ktoś, kto ma ich za dużo.

Znowu uśmiech. Zaczynałam go lubić.

− Jak się tu znalazłaś?

− Właściciel „Demona” jest facetem przyjaciółki – skinęłam w stronę Viktorii, która uśmiechnęła się do Brandona. – Ładna, prawda?

− Mówisz, że to dziewczyna pana Baraszkowa?

− Tak.

− Zdecydowanie nie jest w moim typie.

Więc miał poczucie humoru. Fajnie.

− Pięknie ci w tym kapeluszu – wyszeptał, pochylając się w moją stronę. Poczułam jego oddech na karku i momentalnie miałam gęsią skórkę.

− Dziękuję – odpowiedziałam możliwie swobodnie, usiłując ukryć, jak działa na mnie jego bliskość.

− Jako dziecko byłem zakochany w Grace Kelly, wiesz?

− Miałeś nietypowy gust jako dziecko.

− Tak mówisz?

− No tak, zachwycałeś się kapeluszami księżnej Monako, podczas gdy twoi rówieśnicy zabawiali się przy rozkładówkach z Megan Fox.

− Nie było rozkładówek z Megan.

− O, widzę, że nie jesteś taki święty. Na szczęście… – powiedziałam, uśmiechając się.

Impreza powoli nabierała rumieńców. Spojrzałam na Lee i Nikitę, bez litości rozprawiających się z kolejnymi kolejkami. Trudno powiedzieć, czy jeszcze przygotowywali grunt pod biznes, czy już pieczętowali ustalenia. Ekipa Lee wpatrywała się tępo w tancerki, które wiły się na rurach przytwierdzonych do baru. Dziwki wyglądały na poirytowane, że ktoś kradnie im show, choć oczywiście żadnego show nie robiły. Były kurewsko wulgarne i leniwe. Ciekawe czy w łóżku są takie same? To pewnie kwestia tego, iloma banknotami pomacha się im przed nosem – zastanawiałam się – taksując je wzrokiem. Pewnie dopiero wyraźne przebicie stawki jest w stanie wykrzesać z nich, skrywany pod grubą warstwą przymusu, entuzjazm dla seksu.

Trochę mnie ciekawiło, dlaczego Nikita jest taki zaaferowany krytopwalutami. Wiedziałam, że Viki może mi pewnie wszystko wyjaśnić, ale ja miałam teraz coś innego na głowie. Spojrzałam na Brandona. Czułam między nami zajebisty przepływ energii. Chłonęłam jego zapach i jego męską obecność. Miałam wrażenie, że moglibyśmy tak siedzieć w milczeniu i byłabym szczęśliwa. Przerwałam milczenie na wypadek, gdyby on jednak oczekiwał rozmowy.

− Podoba cię się w Barcelonie?

− Piękne miasto i cudowna pogoda, zupełnie jak w Kalifornii.

− W Kalifornii?

− Stamtąd przyleciałem.

Oczy mi rozbłysły. Więc facet z moich snów mieszkał w krainie moich marzeń! Po powrocie wyślę kosz owoców i dobre wino Wandzie Wegner. Może nawet napiszę jej o tej historii. Jest zdecydowanie lepsza niż ta o milionerze maminsynku. Popatrzyliśmy sobie w oczy i świat wokół jakby przestał na chwilę istnieć. W pewnym momencie Brandon jednak oderwał ode mnie wzrok i skierował go na przeciwległy kraniec stołu, gdzie siedział Lee. Łysy spojrzał na Brandona i skinął.

− Wybacz, ale muszę już iść – powiedział trochę nerwowo i popatrzył przepraszającym wzrokiem.

− Łysy ci rozkazuje? – zapytałam zaczepnie.

− Mamy zorganizowaną imprezę zamkniętą z potencjalnymi klientami i musimy tam być obaj – znowu spojrzał na Lee, który wydawał się wyraźnie poirytowany, że musi czekać.

Brandon dotknął przepraszająco mojego ramienia i odszedł ku wyjściu. Zanim opuścił lokal, raz jeszcze spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa, po czym natychmiast pospieszył za Lee. Byłam rozczarowana. A może raczej wkurwiona. Przeznaczenie pomachało mi przed nosem cudowną błyskotką, po czym schowało ją gdzieś do tylnej kieszeni. Musiałam się napić – natychmiast. Spojrzałam na Viki – oczywiście widziała zniknięcie przystojniaka i domyślała się, co się we mnie teraz dzieje. Skinęłam głową w kierunku baru. Po chwili Alosza nalewał nam szoty. Miałam ochotę się nawalić. Niezwłocznie.

− Co za dupek – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, łapiąc kieliszek.

− Nie lubisz, jak ci sprzątają towar sprzed nosa? – Viki potrafiła być złośliwa.

− Nienawidzę.

− Pamiętam, jak o mało nie zabiłaś kobiety, która dopadła przed tobą te kozaczki na black friday.

− Byłam następnego dnia umówiona z Markiem. On uwielbiał takie klimaty – skinieniem zamówiłam kolejną kolejkę.

− Bałaś się, że mu nie stanie?

− Leciał już wtedy na oparach, musiałam kombinować na wszystkie sposoby.

− My to dopiero musimy się nakombinować – dobiegł nas zachrypnięty głos Glendy, kurwy, która przyszła z typem śpiewającym Gangsta’s Paradise.