Mężczyzna z ogniem w sercu - Cieluch Monika - ebook

Mężczyzna z ogniem w sercu ebook

Cieluch Monika

4,7

Opis

A gdy upadniesz, pomogę ci wstać i razem będziemy śmiać się z twojej niezdarności.

Świat Miłosza po śmierci ukochanej legł w gruzach. Na szczęście ma przyjaciół, którzy zrobią wszystko, by pomóc mu przetrwać i odzyskać radość życia. Pewnej nocy, na jednej z angielskich autostrad Miłosz jest świadkiem tragicznego wypadku. Los składa w jego rękach życie Agaty.

Czy Miłoszowi uda się dotrzymać obietnicy, którą złożył półprzytomnej dziewczynie? Co takiego skrzętnie ukrywa Agata? I kim jest tajemniczy mężczyzna z czarnego bentleya?

Mężczyzna z ogniem w sercu” to historia, która porusza do głębi.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 396

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (744 oceny)
589
98
48
5
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ruddaa

Dobrze spędzony czas

świetna ale kurde jak ja nienawidzę książek z nieszczęśliwym zakończeniem 😢 Wystarczy, że w prawdziwym życiu cos nam sie wali, w książkach jednka wolę happy endy. Jednak mimo to warto przeczytać.
30
Joamiz

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00
Kalotka

Nie oderwiesz się od lektury

Wow. Pełna ciepła, miłości i wzruszeń powieść. Wlałam morze łez, ale było warto. Serdecznie polecam 😉
00
markol99

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna historia, polecam
00
Ulatam

Nie oderwiesz się od lektury

Było warto 👍!
00

Popularność




Mojejcórce,

by zawsze pamiętała, że droga bez przeszkód

nigdy nie prowadzi docelu.

Lullaby love

An avenue once bent inshadow,

In a morning straight andhallow.

You hold high adestination,

You sing to me of sweetrevelation.

I feel the quickening in mystep,

But I don’t even touch theground.

‘Cause when I’m seeingdouble,

It’s your lullaby love that keeps me fromtrouble,

It’s your lullaby love that’s keeping melevel,

It’s your lullaby love that keeps meawake.

When this voice retires fromtalking,

When these ears get tired ofringing.

When my feet get bored oftravelling,

And it looks like it’s allunraveling.

When this heart’s too old fordreaming,

That’s when I hear the angels sing yourlullaby.

‘Cause when I’m seeing double

It’s your lullaby love that keeps me fromtrouble,

It’s your lullaby love that’s keeping melevel,

It’s your lullaby love that keeps meawake.

‘Cause when I’m seeing double

It’s your lullaby love that keeps me fromtrouble,

It’s your lullaby love that’s keeping melevel,

It’s your lullaby love that keeps meawake.

Roo Panes album: „Paperweights” (2016)

Prolog

Zatem całuj mnie tak, byś językiem dotknąłduszy,

a w sercu wyrył ślad swojej obecności powieki.

~♧~

Przystanęła przed metalową bramką, prowadzącą do piętrowego domu skrywającego się za wysokimi tujami,i pełna niepokoju zacisnęła drżącą dłoń na zimnym skoblu. Prześledziła wzrokiem niewielkie podwórze otulone barwami złotej jesieni, przez chwilę obserwując pożółkłe liście, którymi bawił się październikowy wiatr. Zapach zgniłej ściółki i mokrej ziemi dotarł do jej nozdrzy, drażniąc je nieprzyjemnie i przywołując wspomnienie dnia, w którym zatrzymał się dla niejświat.

Przymknęła oczy i poczuła na twarzy promienie letniego słońca mimo nieprzyjemnie dżdżystego popołudnia. „A gdy upadniesz, pomogę ci wstać i razem pośmiejemy się z twojej niezdarności. Musisz mi tylko pozwolić stać się małą cząstką twojego świata” – wróciły do niej słowa tak wyraźne, jakby dokładnie w tej chwili ktoś szeptał jej doucha.

Wypuściła z płuc wstrzymywane w napięciu powietrze i zdecydowanym ruchem pchnęła bramkę, przekraczając granicę posiadłości Jastrzębskich. Zmierzała do domku wąską ścieżką z kamieni, czując, jak wysokie obcasy skórzanych botków grzęzły w niestabilnym podłożu. Skupiła się na swoich krokach, licząc je w pamięci tylko po to, by wzrokiem nie dostrzec drewnianej huśtawki przywołującej wspomnienie błogich chwili, czy też rozłożystego drzewa – teraz ogołoconego z liści – które latem służyło mieszkańcom chłodnym cieniem. A gdy dotarła do celu i nieśmiało stanęła na urokliwym ganku, trzymając w dłoni pokaźnych rozmiarów pakunek, dodała sobie odwagi, przywołując słowa zasłyszane tamtego lata: „Tu, w domu pod kasztanem, skradłaś serce ludzi, których kocham”. Uniosła rękę i zastukała cichutko, zupełnie tak, jakby jakaś cząstka jej osoby wolała zostać odprawiona z kwitkiem, bojąc się spotkania, które z pewnością otworzy nie do końca zasklepione rany w sercu, jak i te skrywane głęboko w duszy iświadomości.

Odgłos zbliżających się kroków wywołał w niej przerażenie i mimowolnie,z większą siłą, zacisnęła dłoń na pakunku zawiniętym w szary papier.

Drzwi zaskrzypiały tak, jak wielokrotnie podczas pamiętnego lata, i wraz z podmuchem ciepłego powietrza ukazała jej się znajoma sylwetka o subtelnych rysach twarzy, z której emanowała serdeczność i miłość. Poczuła, jak otula ją spojrzenie pełne ciepłej barwy karmelu i, chociaż przygotowywała się na to spotkanie od wielu dni, sparaliżowana strachem, nie potrafiła wydusić z siebiesłowa.

– Agatka? Co za niespodzianka! Wejdź, kochanie, szybciutko do środka, bo wyglądasz naprzemarzniętą.

Wciąż milcząc, przekroczyła niewysoki próg domu, czując unoszący się w powietrzu zapach drożdżowego ciasta. Oparła paczkę o ścianę pokrytą boazerią i zdjęła z szyi apaszkę, wsuwając ją do kieszeni beżowej dyplomatki. Gospodyni stanęła twarzą w twarz z Agatą, wyciągnęła ramiona w jej kierunku i obdarzyła uśmiechem, który jakimś sposobem nie obejmował karmelowychoczu.

– Niechże cięuściskam.

– Dzień dobry – powiedziała, siląc się na uśmiech, by już po chwili zatonąć w czułych ramionachJastrzębskiej.

– Zmizerniałaś, aniołku, czy ty w ogóle coś jesz? Musisz dbać o siebie dziecko, musisz...

Jagoda odsunęła od siebie Agatę i dłonią pogładziła jej zmarzniętypoliczek.

– Zapraszam cię, kochanie, do salonu. Właśnie rozpaliłam w kominku, zaparzę szybciutko herbatę i sobie porozmawiamy. Biedny Antoni, pech chciał, że przed kwadransem wybrał się z Mirką do okulisty na kontrolną wizytę. Jak go znam, będzie niepocieszony, że nie mógł podjąć cię osobiście, aniołku – powiedziała i niemal natychmiast zniknęła w kuchni, z której po chwili dobiegł odgłos ustawianej na tacceporcelany.

– Zatem babcia Mirka w końcu dała się namówić na wizytę u specjalisty? – spytała Agata, następnie wspięła się na czubki palców z zamiarem zawieszenia okrycia na wieszaku dla gości i zamarła na krótką chwilę, widząc na nim bluzę Miłosza, tę samą, którą miała na sobie podczas pamiętnegoogniska.

– Tak, Agatko, tym sposobem w domu jestem tylko ja, ale postaram się podjąć cię tak, jak uczyniłby to mójmąż.

– Proszę sobie nie zawracać głowy, jestem tu przejazdem i wpadłam do was tylko na chwilkę. – Powiesiła płaszcz i chwyciwszy pakunek, skierowała się do salonu, w którym przyjemne ciepło kominka otuliło jej zmarznięteciało.

– Upiekłam ciasto drożdżowe, jeszcze nie wystygło – zachwalała Jagoda. Na dębowym stole, przykrytym szydełkowym obrusem, zapewne wykonanym ręką babci Mirki, ostrożnie ustawiła tackę, a następnie zdjęła z niej talerzyki i mały imbryczek udekorowany ręcznie malowanymi kwiatami, z którego wnętrza wydobywał się intensywny aromat maliny. I chociaż Agata doskonale pamiętała, jak wyśmienitą herbatę parzyła gospodyni domu, pomyślała, że dzisiejszego popołudnia słodycz naparu nie będzie w stanie przyćmić goryczywspomnień.

– Opowiadaj, Agatko, co u ciebie? Jak twoje sprawy? – Jastrzębska przysiadła na jednym z krzeseł i z charakterystyczną dla siebie gracją nalała herbaty w porcelanowe filiżanki stanowiące część zestawu, w skład którego wchodził również wcześniej wspomniany imbryczek. Gestem dłoni zaprosiła Agatę do stołu i nie przyjmując odmowy, poczęstowała ciastem.

– Myślę, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Janek już całkiem dobrze odnajduje się we wciąż nowej dla niego rzeczywistości. A jak pan Antoni i babcia Mirka? Czy są zdrowi? Co słychać uTereski?

– Dziękuję, kochanie, wszyscy cieszą się dobrym zdrowiem. – Mówiąc to, Jagoda trzykrotnie zastukała w blat stołu, ot tak, by nie zapeszyć.

– Wszyscy? - Agata posłała Jagodzie zatroskane spojrzenie.

– Pytasz mnie, dziecko, czy doszłam do siebie po tym, jak świat rozsypał mi się na kawałki? Nigdy nie będę w stanie mu tego wybaczyć. Nie potrafię…

Agacie zadrżały dłonie i pragnąc ukryć swoją reakcję, wsunęła je pod stół. Spuściła oczy, bo wezbrała w nich wilgoć, w sercu zaś poczucie rodzącej sięniesprawiedliwości.

– Przywiozłam ze sobąniespodziankę.

Wstała od stołu, a następnie oddała w ręce Jagody przyniesiony dla niej podarunek. Kobieta przez chwilę gładziła dłonią fakturę szarego papieru, zupełnie jakby spodziewała się, co może kryć pod swojąwarstwą.

– Mam nadzieję, że się spodoba.

– Tak, na pewno.

Dłonie Jagody zaczęły drżeć, a zaciśnięte usta przybrały kształt cienkiej linii. Agata przez chwilę zastanawiała się, czy na pewno dobrze postąpiła, fatygując się do Jastrzębskich? Może powinna zapomnieć o tym miejscu i ludziach, którzy je tworzyli, by swoją osobą nie rozgrzebywać wciąż jeszcze świeżychran?

– Może rozsądnie będzie zaczekać z rozpakowaniem na pana Antoniego?

– Nie – przerwała jej zdecydowanym tonem Jagoda. – Rozpakuję prezent teraz. Nie widzę konieczności czekania z tym naAntoniego.

Agata w skupieniu i z lekkim niepokojem wyczekiwała reakcji Jastrzębskiej, obserwując, jak fragmenty szarego papieru lądują na drewnianej podłodze, by w końcu odsłonić skrywaną zawartość. Dłoń Jagody powędrowała do ust, a z karmelowych oczu popłynęły dwie ścieżki dużych łez. Kobieta przymknęła na chwilę powieki, by zapanować nad własną słabością i już po chwili, ocierając policzki, drżącym głosemoświadczyła:

– Piękny, Agatko. Po prostu piękny. Dziękuję. Poproszę Antoniego, by zawiesił go nadkominkiem.

I chociaż w powietrzu unosiła się woń drożdżowego ciasta i słodkiej maliny, a za oknem wiatr beztrosko bawił się liśćmi, w sercu Agaty pojawił się ból, dokładnie ten sam, który zaledwie trzynaście miesięcy wcześniej odebrał jej cząstkęsiebie.

Rozdział 1

Miłość jest obawą przed zrodzeniem się poranka wypełnionego cisząsamotności.

~♧~

Było coś magicznego w jeździe samochodem po niemal pustej autostradzie otulonej mrokiem styczniowej nocy, delikatnie muśniętej blaskiemlamp.

Deszcz przybierał na sile, zakłócając fale radiowe słuchanej przez Miłosza stacji, on sam zaś odpłynął myślami, wspominając miniony weekend, który spędził w towarzystwie przyjaciół.

Owe suto zakrapiane spotkania całej paczki zdarzały się coraz rzadziej, przez co odczuwał nieuchronnie zbliżające się zmiany. Ich wieloletnia przyjaźń zaczynała ewoluować, zamieniając beztroskość młodzieńczych lat w okres stateczności i odpowiedzialności. W końcu – jakby nie było – większość z nich już dawno przekroczyła trzydziestkę, tym samym decydując się na porzucenie dotychczasowego stylu życia na rzecz stabilizacji, na przykład założeniarodziny.

Jakub większość czasu spędzał w studio w Kent, które stało się swego rodzaju mekką dla fanów piercing’u i tatuażu, sprytnie manewrując pomiędzy miastowym gwarem a zaciszem urokliwej wioski gdzieś w Nowej Zelandii. Wiktor, teraz już dumny posiadacz narzeczonej, wraz z Bradlay’em wzięli pod opiekę Londyn. Norbert z Hubertem niezmiennie od wielu lat tkwili w prozie bankowego życia, nocą zamieniając ją na klubowy beat, natomiast Leon i Angela przymierzali się do zakupu pierwszej wspólnej posiadłości. I tylko on, mimo żew zeszłym miesiącu skończył trzydzieści dwa lata, wciąż nie mógł ułożyć sobie życia u boku odpowiedniej kobiety. Czasami zastanawiał się, czy na pewno wszystko z nim w porządku? Niby przystojny, podobno zabawny, z naprawdę dobrze wyrzeźbionym ciałem, a mimo to jego życie pozbawione było mistycznego uczucia, które sprawiało, że człowiek mógł unosić się nad ziemią i przenosić góry – jak zwykła mawiać jego babcia.

Jasne, miewał relacje z kobietami, jedne dłuższe, inne wręcz przeciwnie, ale w przewadze kończyły się one szybkim zupełnie niezobowiązującym seksem. Wyjątkiem od reguły była madame Audley, która do osoby Miłosza podchodziła w nieco inny sposób. Ta – dla odmiany – najchętniej zamknęłaby się z nim w wiekowej posiadłości, by już nigdy nie wypuścić go ze swoich ramion.

Deszcz wzmógł się, znacznie ograniczając widoczność,i Miłosz automatycznie zdjął nogę z gazu. Czerwień świateł jadącego przed nim samochodu zdawała się oddalać w coraz to szybszym tempie, jakby kierowca nie zważałna panujące na drodze warunki. Z radioodbiornika popłynęły pierwsze takty piosenki zespołu Linkin Park i Miłosz, wystukując kciukami rytm na skórzanej kierownicy, zaczął podśpiewywać dobrze znane mu wersy. Odprężenie spłynęło na niego, obejmując również spięte mięśnie karku, które nadwyrężył za sprawą zbyt intensywnego treningu na siłowni. Do pełni szczęścia brakowało mu zimnej butelki polskiego piwa i aksamitu kobiecego ciała, wdzięcznie prężącego się pod dotykiem jego dłoni. O ile kwestia piwa była w zasięgu za sprawą niewielkiego pakistańskiego sklepiku usytuowanego na rogu ulicy, przy której mieszkał, tak sprawa kobiecego ciała musiała pozostać jedynie w sferze marzeń. Cóż, gdy wróci do domu, zalegnie na kanapie z zimnym piwem i zastanowi się nad swoim życiem. Może powinien sprawić sobie kota? Wówczas w mieszkaniu byłby ktoś, kto zawsze cieszyłby się z jego powrotu. Tak! Zdecydowanie powinien poważnie zastanowić się nad tympomysłem.

Jego rozważania przerwał głośny huk, który zagłuszył na chwilę linię melodyczną piosenki. Oczom Miłosza ukazał się widok dachującego samochodu z logiem firmy sprzątającej, który przekoziołkował przez dwa pasy autostrady i wbił się w barierkę rozdzielającą jezdnie. Do tego jeszcze fragmenty szyb rozpryskujących się na asfalcie i tumany dymu wydostające się spod uniesionej maski białego Vauxhalla Astry.

Zaczął działać instynktownie, jakby był w pracy. Bezpiecznie zaparkował, skręcając koła w kierunku pobocza iwłączając światła awaryjne. Telefon komórkowy wcisnął w tylną kieszeń spodni i wyjął z bagażnika gaśnicę, na ramię zaś zarzucił sporą torbę medyczną służącą mu na zajęciach z udzielania pierwszej pomocy, które zmuszony był zaliczać co sześć miesięcy. Biegnąc w stronę auta, wybrał numer 112. Wiedziony życiowym doświadczeniem, podejrzewał, że na skutek tak poważnego wypadku najprawdopodobniej jego pomoc ograniczy się tylko do zabezpieczenia auta przed samozapłonem.

Deszcz zacinałw twarz i znacznie utrudniał Miłoszowi prowadzenie akcji. Spod maski samochodu zaczęły wydobywać się pomarańczowe języki ognia, wymuszając na nim jeszcze szybszą reakcję. Rzucił torbę tuż przy samochodzie i szybkim ruchem wyciągnął kluczyki ze stacyjki Astry, a następnie ugasił wydobywający się spod maski ogień. Ślizgając się na tłustej plamie oleju, doskoczył do samochodu, próbując otworzyć drzwi od strony kierowcy. Bezskutecznie. Nieznacznie wsunął się do auta przez stłuczone okno i dostrzegając w nim drobną kobietę z zakrwawioną twarzą, przystąpił do pierwszych czynnościmedycznych.

– Jak się pani czuje? Słyszy mnie pani? – zapytał, zakładając na dłonie lateksowe rękawiczki i ostrożnie sprawdzając kark i klatkę piersiową kobiety, by wykluczyć ewentualne urazy. Poruszyła się powolnie, kierując wzrok w stronę, skąd dobiegał nieznajomygłosem.

– Jak się paninazywa?

– Agata... – wykrztusiła z trudem. – Agata Czkalska – powtórzyła nieco bardziejwyraźnie.

– Czkalska? Skąd pochodzisz, Agato? – dopytywał, jednocześnie przygotowując się do zabezpieczenia szyjnego odcinka kręgosłupa poszkodowanejdziewczyny.

– ZPolski...

– O widzisz, Agato, to będzie nam łatwiej się porozumieć. Jestem Miłosz i postaram ci się pomóc. – Tym razem odezwał się już popolsku.

– Mdłomi...

– Wszystko będzie dobrze. Wiesz, gdziejesteś?

– W samochodzie – wychrypiała, próbując dłonią dotknąćpoliczka.

– Zgadza się. A pamiętasz, jaki mamy dziśdzień?

– Trzynastystycznia.

– Dla ciebie pechowy, prawda?

– Boli mniegłowa...

– Już, mała, pomoc jest wdrodze.

Miłosz ostrożnie założył kołnierz ortopedyczny na szyję Agaty, starając się nie tracić z nią kontaktu, a następnie opatrzył krwawiący policzek.

– Musisz się skupić, mała, dobrze? – Zacisnął palce na drobnej dłoni poszkodowanej i spokojnym tonemzapytał:

– Czy ktoś jeszcze podróżował ztobą?

Oczy Agaty stały się mniej przytomne. Ubrudzone krwią powieki opadały, a dziewczyna z trudem reagowała na pytaniaMiłosza.

– Nie, jechałam sama. Nie pozwól mi umrzeć, proszę, oni mają tylkomnie...

– Nie umrzesz, obiecuję, że wrócisz do męża cała izdrowa.

– Nie mam męża, mam tylkoich.

– Szczęściarz ze mnie. Wiesz co, Agato, porywam cię na randkę. Oczywiście jak już dojdziesz dosiebie.

– Nie chodzę na randki – wymruczałaniezrozumiale.

– Eee, jak to nie chodzisz na randki? Taka fajna dziewczyna spędza wieczory samotnie? – zapytał, jednocześnie oceniając, że nie ma szans na uwolnienie poszkodowanej z pojazdu. – Widzisz, Agato, zatem to jednak będzie twój szczęśliwy dzień. Właśnie znalazłaś partnera do randkowania. A już miałem w planach zakupkota.

– Kota?

– Tak, do wspólnego randkowania – zażartował. – Przyjmujesz jakieś leki, chorujesz nacoś?

– PrzyjmujęBenadryll.

– Masz alergię na pyłki czy sierściuchy? – zapytał, chcąc podtrzymaćrozmowę.

– Na pyłki – odpowiedziała, a na jej twarzy ukazał się grymasbólu.

– Okay, zatem w tym momencie notuję w tyle głowy, że zabierając cię na randkę, powinienem zjawić się z czekoladkami a nie zkwiatami.

– Bolą mnienogi.

– To dobry znak, świadczy o tym, że twój kręgosłup nie został uszkodzony.

Agata odkaszlnęła krwistą wydzielinę, krztusząc się przy tym,a Miłosz natychmiast przekazał dyspozytorce informację o wysoce prawdopodobnym uszkodzeniu płuc. Ponaglał, wiedząc, że nie mają zbyt wieleczasu.

– Spokojnie, mała. Wszystko będzie dobrze.

Założył na twarz Agaty maskę tlenową, słysząc, żejej oddech stawał się coraz bardziej świszczący. Minuty ciągnęły się niemiłosiernie, wywołując w nim uczucie bezradności. Nic więcej nie mógł zrobić. Pozostało czekanie i bezustanne dopytywanie się dyspozytorki o czas przyjazdu jednostek ratunkowych. Przemoczony do suchej nitki, drżący z zimna, zaklął siarczyście pod adresem opieszałości ratowników. W tym momencie po autostradzie poniósł się odgłos sygnałów spieszących ku nimsłużb.

– Agata, rozmawiaj ze mną, dziewczyno! Słyszysz?! Nie odpływaj, mała, już tu są. Agata!

Nie mógł jej stracić. Nie teraz, gdy pomoc była tak blisko. Nachylił się nad jej twarzą i w poświacie niebieskich lamp jednostki strażackiej dostrzegł ledwie uniesione powieki, które po krótkiej chwili opadły, skrywając coraz słabiej reagujące źrenice. Widywał śmierć wielokrotnie z racji wykonywanego przez siebie zawodu, w pewnym sensie nawet był z nią oswojony, ale widok nieco ponad dwudziestoletniej kobiety walczącej o każdy oddech wywołał w nim przerażenie. Był tu. Z jakiegoś powodu ktoś splótł ich ścieżki, dlatego wiedział, żenie może pozwolić dziewczynieodejść.

– Zostań ze mną, nie zostawiaj mnie... – poprosiła, zaciskając szczupłe palce wokół jegodłoni.

– Nigdzie się nie wybieram, mała, słyszysz? Agata?! – Z niepokojem spojrzał w kierunku pojazdów strażackich parkujących nieopodal i widząc zamazany z powodu deszczu obraz ratowników spieszących im z pomocą, odetchnął zulgą.

– Potrzebna hydraulika, panowie! Szybko! Jest z nią naprawdęźle!

Akcja uwolnienia Agaty z samochodu przebiegła prawidłowo, chociaż nie tak sprawnie, jakby życzył sobie tego Miłosz, który odsunięty od samochodu przez służby ratunkowe, ocenił ją jako zbyt powolną, a przecież chodziło o życie kobiety, walka toczyła się o każdą minutę. Wstrzymał oddech w momencie, w którym ratownicy medyczni układali Agatę na desce. Była taka drobna. Jasne loki, teraz naznaczone krwią, przybrały barwę migoczących świateł ambulansu. Poczuł się dziwnie związany z tą kruchą istotą, która w mroku styczniowej nocy zapewne toczyła jedną z najcięższych walk w swoimżyciu.

– Tracimy ją, panowie...

Miłosz patrzył z lękiem, gdy jeden z ratowników w pośpiechu intubował znajdującą się już w ambulansie Agatę, drugi zaś rozpoczynał akcjęreanimacyjną.

– Gdzie ją zabieracie? – Doskoczył do kierowcy, porażony odgłosem zatrzaskiwanych drzwiambulansu.

– Do Kings CollegeHospital.

Miłosz odruchowo uderzył dłonią w drzwi ambulansu, tak jak miał to w zwyczaju, gdy oddawał ofiarę wypadku w ręce służb medycznych. Obserwując odjeżdżający ambulans, przetarł twarz rękawem mokrej od deszczu bluzy w chwili, w której jeden ze strażaków z uznaniem poklepał go poramieniu.

– Dobra robota, człowieku.

W milczeniu skinął głową, ściągnął z dłoni lateksowe rękawiczki i zarzucając torbę medyczną na ramię, powlókł się w kierunku samochodu.

***

Dochodziła trzecia nad ranem, gdy z bloku operacyjnego wysypał się zespół medyczny.

Miłosz mimo zmęczenia zerwał się na równe nogi i podszedł do chirurga, czując jak jego do tej pory opanowane serce, ruszyło niespokojnymgalopem.

– Co znią?

– A pan to...?

– Świadekwypadku.

– Nie udzielamy informacji osobomniespokrewnionym.

– Tak, wiem, procedury. Proszę tylko powiedzieć, czyprzeżyła.

– Jej stan na chwilę obecną jest stabilny. Przepraszam, mam sporo papierkowej roboty. – Lekarz ominął go z obojętnością iodszedł.

Miłosz odprowadził go wzrokiem, odczuwając w sercu zaledwie nieznaczną ulgę. Jej stan jest stabilny – powtórzył w myślach – też mi odpowiedź. Właściwie takie stwierdzenie może oznaczać wszystko, a on chciał tylko uspokoić serce, by móc wrócić do domu i przespać kilka najbliższych godzin normalnym snem, zanim zmuszony będzie stawić się w pracy na kolejną dwudziestoczterogodzinną służbę. Zarzucił na siebie kurtkę i zabrał ze skórzanego fotela butelkę wody mineralnej zakupionej w szpitalnym sklepiku i już miał się udać w kierunku parkingu samochodowego, gdy na jego widok radośnie zabrzmiał znajomygłos.

– Miłosz, co ty turobisz?

Dostrzegł Anielę opuszczającą blok operacyjny w charakterystycznym błękitnym czepku na głowie, pod którym skrywała włosy. Niebieskie oczy ożyły na jego widok, lśniąc radosnym blaskiem. Luźny szpitalny uniform skrywał jej kobiecekształty.

– Hej, nie wiedziałem, że dyżurujesz dzisiejszejnocy.

– Witaj, chłopaku. – Aniela zarzuciła rękę na szyję Miłosza i przywitała go delikatnym, przyjacielskim całusem w policzek. – Tak się złożyło. A ty? Co ty tutaj robisz, w dodatku o tak wczesnejporze?

Miłosz przejechał dłonią po krótko ostrzyżonych włosach i ponownie spojrzał niepewnie w kierunku drzwi, krzywiąc usta wgrymasie.

– Byłem świadkiem wypadkui...

– Rozumiem. To ty wezwałeś do niejsłużby?

– Agata, nazywa się Agata Czkalska. – Pospieszył z informacją, wciąż patrząc na szklane drzwi bloku operacyjnego. – Wracałem z Oksfordu i... właściwie, co z nią? Wiem, że jest stabilna, ale jakie sąrokowania?

– Nie rozumiem? Po co ci towiedzieć?

– Zwykła ciekawość ludzka – skłamał bez najmniejszegoproblemu.

– Miłosz... spójrz na mnie proszę.

Zatopił wzrok w błękitnych tęczówkach Anieli, bojąc się, że ta, bez większego problemu, przeczyta w nim niczym w otwartejksiędze.

– O cochodzi?

– O nic. – Nonszalancko wzruszyłramionami.

– Napewno?

– Jestem padnięty. Chcę tylko wiedzieć, co z nią, by móc spokojnie wrócić do domu, wypić browar i zasnąć włóżku.

– Wiesz, że nie powinnam udzielać ciinformacji.

– Wiesz, że zostanie to pomiędzy nami. – Uniósł prawą brew, równo podzieloną blizną na pół, i zbliżył się do Anieli, spoglądając na nią zgóry.

Zaśmiała się i układając dłoń na piersi przyjaciela, dokładnie na wysokości jego serca, oświadczyła:

– Kłamiesz, chłopaku...

– To jak? – Nieodpuszczał.

– W tym momencie nic nie zagraża jej życiu, aczkolwiek, mimo żejest stabilna, stan jest wciąż ciężki. Lekarze poskładali złamania i zatrzymali krwotok, ale będzie potrzebowała dłuższej hospitalizacji. Jutro po południu spróbujemy ją wybudzić i wtedy będziemy wiedzieli coświęcej.

– Pozwolą mi się z niązobaczyć?

Aniela założyła ręcena biodra i marszcząc czoło, obdarzyła Miłosza groźnymspojrzeniem.

– Po co ci to? Miłosz, co tykombinujesz?

– Pomyślisz, że to głupie, ale obiecałem, że jej nie zostawię – wyznał z lekkazakłopotany.

– I dlatego tkwisz na szpitalnym korytarzu od sześciugodzin?

– Odsiedmiu.

Aniela spojrzała na zegarek, który był urodzinowym prezentem od męża, i z niedowierzaniem pokręciłagłową.

– To jak, wykorzystasz swoje znajomości, by pomóc mi się z niąspotkać?

– Niby w jaki sposób? Mam poprosić kucharkę, by przemyciła cię w wózku pomiędzy ziemniakami a zapiekanym kalafiorem zserem?

– Jeśli tylko się zmieszczęgabarytowo...

– Miłek, wracaj dodomu.

– Aniela.... – wyszeptał zrezygnacją.

– Posłuchaj… – Zaczęła, gładząc dłonią jego ramię. – Zachowałeś się bardzo szlachetnie, zapewne żyje tylko dzięki tobie, ale nie musisz tu tkwić tylko dlatego, że najprawdopodobniej pozbawiona świadomości, wymusiła na tobie obietnicę bycia przy niej. Wracaj dodomu.

– A co, jeśli chcę tuzostać?

Dostrzegła w oczach Miłosza jakąś drobną zmianę, coś na kształt światełka delikatnie pobłyskującego, które ostatni raz miała okazję widzieć prawie sześć lat temu. I chociaż całym sercem cieszyła się, że oto nadszedł dzień, w którym Miłosz uwolnił się od dręczącej go przeszłości, gdzieś w zakamarkach świadomości rodziła się w niej obawa, żetakże tym razem przyjaciel ulokował uczucia w nieodpowiedniej kobiecie. A jeśli coś pójdzie nie tak i Agata umrze? Czy Miłosz sobie z tym poradzi? Czy naprawdę potrzebne jest mu kolejnecierpienie?

– Wracaj do domu, proszę, jeśli się czegoś dowiem, natychmiast do ciebiezadzwonię.

– Pinky promise? – zapytał i wyciągnął najmniejszy palec dłoni w kierunku Anieli tak, jak miała to w zwyczaju jej najmłodsza córka, którą szczerzeuwielbiał.

Roześmiała się i zahaczyła swój palec o palec przyjaciela, godząc się na tak absurdalne zawarciepaktu.

– Maszeruj do łóżka, bo nie wyglądasz dobrze. – Dodała z troską w głosie, spoglądając w bursztynowe, wyraźnie zmęczoneoczy.

– Ucałuj ode mnieksiężniczki.

– Jasna sprawa, chłopaku.

Wykończony wydarzeniami minionego dnia, pożegnał się z Anielą i skierował kroki ku parkingowi. Przemierzając szpitalny korytarz, zastanawiał się nad złożoną obietnicą. Czy postąpił słusznie, obiecując coś, co było poza jego zasięgiem? Wszak z wiadomych powodów niemożliwością było jego wierne trwanie przy łóżku kobiety, której tak naprawdę nie znał. A co, jeśli nie miała w Londynie nikogo, kto mógłby powiadomić o całym zdarzeniu jej bliskich? Przecież telefon od będącego na służbie konsula brzmi zdecydowanie groźniej niż telefon od przyjaciela – ocenił.

Zatrzymał się dokładnie na wprost niewysokiej recepcji, czując jak znajomy zapach – ten sam, który czuł, nachylając się nad Agatą – przyjemnie zatańczył w jego nozdrzach. Zmrużył oczy na widok białoróżowych kwiatów, które znał z ogródka matki, jednocześnie szukając w pamięci pasującej do nichnazwy.

– Wszystko w porządku? – zapytała młoda kobieta, wychylając się zza monitora.

– Tak. – Uśmiechnął się, wywołując rumieniec na policzkach recepcjonistki. – Czy tolewkonie?

– Nierozumiem?

– Kwiaty, które zdobią pani biurko, to lewkonie, prawda? – Wyraźnie zdziwiona recepcjonistka powędrowała wzrokiem w stronę bukietu i wzruszyła ramionami z pewną dozą nieśmiałości.

– Myślę, że tak.

Znów sięuśmiechnął.

Wiedział już, że od tej chwili zapach lewkonii zawsze będzie mu przywoływał wspomnienie drobnej kobiety, którą los postawił na jego drodze pewnej styczniowej, bardzo mokrej nocy. Podszedł do recepcji, ujął w dłoń długopis i żółtą karteczkę samoprzylepną, a następnie zapisał na niej swój numer telefonu, będąc przy tym bacznie obserwowany przez Annę, młodszą recepcjonistkę, jak głosiła plakietka przypięta do jejuniformu.

– Proszę, to mój numer telefonu.

Policzki Anny ponownie przybrały barwy piwonii, a ona sama, nie mogąc ukryć zdziwienia, dyskretnie obdarzyła Miłoszaspojrzeniem.

– Niestety, cały tydzień pracuję na drugązmianę.

Miłosz zaniemówił, chociaż reakcja kobiety przyjemnie połechtała jego męskie ego.

– Źle mnie pani zrozumiała – zaczął ostrożnie. - Chodzi o pacjentkę przywiezioną dzisiejszej nocy z wypadku. Jej operacja właśnie dobiegła końca i... - W tej chwili dostrzegł, jak Anna, najpewniej skrępowana całą sytuacją, spuściła wzrok. – Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby przekazała jej pani tę karteczkę. Wiem, że proszę owiele...

– Jasne, nie ma problemu. – Przerwała mu, zapewne chcąc zakończyć krępującą rozmowę jaknajszybciej.

– Bardzo dziękuję, Anno. – Uśmiechnął się, puszczając oczko w jej kierunku.

Wciąż otulony wspomnieniem zapachu Agaty, która jakimś niezrozumiałym dla niego sposobem wpisała mu się w serce tak mocno, żecałym sobą czuł ją pod skórą, udał się do samochodu. A gdy w końcu dotarł do domu i umęczony wciągnął ciało do łóżka, ostatnią rzeczą, jaką zobaczył pod ciężarem opadających powiek, był obraz Agaty ubrany w słowa: „Zostań zemną”.

***

Minione trzy dni były dla niego udręką. Myśli, nad którymi nie był w stanie zapanować, bezustannie krążyły wokół osoby Agaty, zalewając jego ciało ciepłym uczucie szczęścia. Aniela informowała go na bieżąco, zatem wiedział już, że kobieta wybudziła się i jej stan znacznie się poprawił. Rozmyślał, dlaczego nie zadzwoniła? Być może utraciła telefon podczas wypadku albo rozładowała jej się bateria lub zwyczajnie jest zbyt nieśmiała w kontaktach z ludźmi? Krocząc za jedną z pielęgniarek, pod skrzydła której oddała go Aniela, czuł się lekko zdenerwowany, zupełnie jakby szedł na randkę, a przecież ich spotkanie miało być zwykłą przyjacielską wizytą. Co prawda gdzieś w zakamarku duszy skrył nadzieję na rozwinięcie się ich wspólnej historii i właśnie z tego powodu ubrał się nieco bardziej elegancko, zamieniając wytarte dżinsy na wełniane spodnie i wkładając siwy sweter z wycięciem w serek. Spryskał się perfumami, których używał na wyjątkowe okazje, a w pobliskiej kwiaciarni kupił bukiet różowych lewkonii, po uprzednim upewnieniu się, że reakcja alergiczna na kwiaty występuje bardzosporadycznie.

– Proszę tu poczekać, poinformuję pacjentkęo panaobecności.

Intensywnie zastanawiał się, jak Agata na niego zareaguje? Ile pamięta z wypadku i czy faktycznie jest tak krucha i delikatna, jak ją ocenił pamiętnej nocy? Całym sobą czuł, że mogliby stać się sobie bliscy, kto wie, może nawet byli sobie pisani? W końcu ktoś tam na górze miał dla nich jakiś plan, skoro postanowił skrzyżować ich drogi. Wierzył w coś tak absurdalnego jak przeznaczenie, wierzył w to, że nic w naszym życiu nie dzieje się bez powodu, a każdy człowiek, którego losy splotą się z naszymi, będzie coś dla nas znaczył. I tak też było z Agatą, najwyraźniej będzie musiała odegrać ważną rolę w jego życiu, skoro się w nimpojawiła.

– Bardzo mi przykro, ale pacjentka nie życzy sobie odwiedzin. – Usłyszał z ust lekko zakłopotanejpielęgniarki.

– Jest pani pewna? Czy mogłaby pani przekazać jej, że o spotkanie prosiMiłosz?

– Proszę pana, myśli pan, że zaanonsowałam księcia Harry’ego? Dwukrotnie wyjaśniłam, że o spotkanie prosi człowiek, który uratował jej życie, ale pacjentka nie życzy sobie odwiedzin, ma do tego prawo. Takiesą...

– ...procedury, tak wiem, znam je napamięć.

– Sam pan rozumie. – Bezradnie rozłożyłaręce.

– Czy wobec tego byłaby pani na tyle uprzejma, by przekazać jej kwiaty?

Kobieta obdarzyła Miłosza ciepłym uśmiechem i wzięła bukiet z jegodłoni.

– Widzę, że nie ma pan zamiaru siępoddać.

– Nie. I proszę przekazać Agacie, że jeszcze tu wrócę. Dziękuję zawszystko.

Kurtuazyjnie skinął głową na do widzenia i odwróciwszy się, skierował kroki ku parkingowi, zastanawiając się, jaki kolejny ruch powinien wykonać. Bo tego, że się nie podda, był pewien. W końcu z doświadczenia wiedział, że to, co w życiu najpiękniejsze, nie przychodzi człowiekowi lekko,a już tym bardziej za darmo. Na rzeczy wyjątkowe trzeba długo i ciężko pracować. A w ciężkiej pracy Miłosz nie miał sobierównych.

Rozdział 2

Samotność z wyboru

jest cichym mordercą słabychserc.

~♧~

Cztery miesiące później

Nienawidziła angielskiej pogody. Szaruga, zimny wiatr, który kaleczył wilgotne od łez blade policzki, i deszcz... Deszcz, który nie miał końca, mimo żewielkimi krokami zbliżał sięmaj.

Wszytko to potęgowało w Agacie poczucie beznadziejności sytuacji, w jakiej się znalazła. Och, gdyby tylko mogła cofnąć czas... Może wówczas zastanowiłaby się przez nieco dłuższą chwilę nad wyjazdem do Londynu? Może poszłaby po rozum do głowy i nie zawierzyła losu komuś, kto okazał się nie tylko niegodzien zaufania, ale przede wszystkim nie zasłużył na jejmiłość.

Życie potrafiło porządnie dać po dupsku, i żeby to raz! Agata od jakiegoś czasu miała wrażenie, że stara mądrość ludowa głosząca, jakoby nieszczęścia chodziły parami, była nie do końca prawdziwa. W jej przypadku owe nieszczęścia chodziły czwórkami, a zdarzyło się, że nawetszóstkami.

Przystanęła przed niewysokim murkiem, ignorując dzwoniący telefon, i poprawiła sporych rozmiarów torbę podróżną, która zsunęła jej się z ramienia. Zerknęła na treść widniejącej wiadomości zapisanej na kartce i upewniła się, że trafiła pod właściwy adres. Boże, jeśli istniejesz, to spraw proszę, żeby się udało – pomyślała, zanim dwukrotnie zastukała kołatką w drewniane drzwi koloru pistacji. Czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony gospodarza, powędrowała wzrokiem po białej elewacji schludnego budynku. Zatrzymała spojrzenie na dużym wiktoriańskim oknie, szacując, że za dnia wnętrze salonu prawdopodobnie w całości wypełniają promienie słoneczne. Zadbany budynek znacznie różnił się od miejsca,w którym mieszkała do tejpory.

Usłyszała dźwięk zapadki zamka, po czym jej oczom ukazała się szczupła, wysoka kobieta z włosami niedbale związanymi w kucyk i ramionami w całości pokrytymi tatuażami. Szeroki uśmiech wypłynął na twarz gospodyni, co sprowokowało Agatę do takiej samej reakcji.

– Cześć. Agata, jeśli dobrze pamiętam? – spytała i nie czekając na potwierdzenie, wyciągnęła dłoń w kierunku dziewczyny w geście powitania. – JestemNina.

– Miło mi cię poznać, Nino. Przepraszam, że jestem nieco wcześniej, niż się umawiałyśmy. – Odwzajemniła uścisk, po czym zacisnęła dłoń na paskutorby.

– Daj spokój. Wchodź do środka, bo zawieje cię wiatr. Trafiłaś bezproblemu?

– Bez najmniejszego. – Postawiła torbę na podłodze we wnętrzu jasnego korytarza i pozwoliła otulić się przyjemnemu ciepłu.

– Świetnie. Pozwolisz, że oprowadzę cię pomieszkaniu.

Agata podążyła w ślad za Niną, wciąż rozcierając skostniałe z racji zimnego wiatru dłonie i z uwagą rozglądając się po wnętrzu mieszkania. Stary wiktoriański budynek urządzony był w iście nowoczesnym stylu. Nasycony bielą mieszającą się z odcieniami szarości rodził w niej poczucie bezpieczeństwa. Nie mogła się nadziwić, z jakim smakiem i gustem zostały dobrane nawet najmniejsze elementy ozdobne, a zapach wilgoci – tak powszechnie panującej w londyńskich domach – ustępował w tym przypadku woni delikatnego jaśminu. Duża, stylowa kuchnia, z nisko osadzonym parapetem wyłożonym poduszkami z motywem kwiatowym, stanowiła serce domu, zapraszając niejako do pozostania w niej dłuższą chwilę. Zapach świeżo parzonej kawy zbudził kubki smakowe Agaty, uświadamiając jej, że w natłoku wydarzeń dzisiejszego poranka nie starczyło czasu nawet na skromneśniadanie.

– Lodówka, jak widzisz, jest całkiem spora, tak więc powinnyśmy siępomieścić.

– W zupełności wystarczy mi jednapółka.

– Pralka, zmywarka, kuchenka, właściwie wszystko jest nowe. Mieszkam tu od trzech miesięcy, więc dom jest po generalnymremoncie.

– Pięknie go urządziłaś – przyznała Agata, błądząc wzrokiem po wnętrzukuchni.

– Dziękuję. Oczywiście w kuchni każdy sprząta po sobie, dodatkowo dwa razy w miesiącu jesteś zobowiązana do głębszych porządków, rozumiesz: płytki, sprzęt AGD, okno i tym podobne. Jeśli nie chcesz, możesz z tego zrezygnować, ale wówczas podnoszę czynsz ostówkę.

– Jestem zdolna do pracy, poradzęsobie.

– Cieszę się. Nadmienię jeszcze, że nie toleruję pozostawionych okruszków na kuchennym blacie. – Nina w zabawny sposób mrugnęła okiem i wysunęła język, na co Agata roześmiała się wgłos.

– Wezmę to sobie doserca.

Wyraźnie zadowolona gospodyni klasnęła w dłonie i zaprosiła Agatę do salonu, po drodze dodając, że okolica cieszy się dobrą opinią, a ich bezpośrednimi sąsiadami jest para angielskich emerytów, nieco wścibskich, ale przy tym zupełnienieszkodliwych.

– Pies pani Donnally jest bardzo wrażliwy na punkcie odkurzacza, więc jeśli będziesz sprzątać, to najlepsza pora na włączenie Henry’go przypada chwilę po godzinie piętnastej, wówczas Dusty wychodzi z właścicielkąnaspacer.

– Mówisz poważnie? – spytała z niedowierzaniemAgata.

– Całkiem poważnie. – Zaśmiała się Nina. – Podobno Dusty strasznie się stresuje na sam dźwięk odkurzacza i chociaż powinnam mieć to w głębokim poważaniu, wolę żyć w zgodzie z sąsiadami. Mnie też zdarza się czasami być zbyt głośno i wówczas państwo Donnally także okazują wyrozumiałość. Jeśli wiesz, co mam na myśli? – Mrugnęła okiemNina.

– Jasne, rozumiem, dostosuję się do Dusty’ego. Interesujący obraz. – Zmieniła temat i wskazała palcem malowidło wiszące nadstołem.

– Prezent od przyjaciół, kiepsko znam się na sztuce, ale podobno kosztowałmajątek.

– Mogę mu sięprzyjrzeć?

– Pewnie. Znasz się namalarstwie?

Agata nie odpowiedziała, ignorując nie tylko pytanie gospodyni, ale także natrętnie dzwoniący telefon, zupełnie jakby była w innym świecie. Nina z lekkim rozbawieniem przyglądała się drobnej sylwetce z burzą jasnych loków na głowie, która teraz jak zahipnotyzowana wpatrywała się w bohomazy zdobiące jejsalon.

– MatthewAlexander...

– Podoba cisię?

– A tobie nie? – odbiła pytanie Agata, nie mogąc oderwać wzroku odpłótna.

– Dostałam go w prezencie, mam do niego sentyment, to chyba wszystko, co mogłabym o nim powiedzieć. – Nina wzruszyła ramionami, nie potrafiąc zrozumieć tegozachwytu.

– Jesień w Hyde Parku to jeden z obrazów pejzażowych, który z całą pewnością był kontynuacją ruchu impresjonistów brytyjskich. Jego autora kreuje się na następcę Constable’a, takwięc...

– Nie powinnam gosprzedawać?

– Och,z całą pewnością, Nino. Za kilka, może kilkadziesiąt lat, jego obrazy będą kosztowały krocie, powinnaś go ubezpieczyć. Czy Thompson’s Galleries zaproponował ci pomoc w tej kwestii?

Nina zaśmiała się wgłos.

– Przepraszam. Poniosło mnie. – Na policzkach Agaty wykwitł dość pokaźnych rozmiarówrumieniec.

– Malujesz?

– Tylko amatorsko – przyznała, wciąż z lekkaonieśmielona.

– Wow. Jesteśartystką?

– To zbyt mocno powiedziane. Po prostu mam słabość dofarb.

– Jestem pod wrażeniem. Ja dla równowagi w kwestii znajomości malarstwa jestem beznadziejna, dlatego cieszę się, że pod moim dachem zamieszka ktoś, kto doceni starania moich przyjaciół. Chodź, coś ci pokażę. Powinno ci się spodobać.

Wciąż spoglądając przez ramię w kierunku Jesieni w Hyde Parku, Agata powędrowała do szklanej oranżerii, w którym na rattanowym fotelu, pośród licznie rosnących kwiatów, siedziała jużNina.

– Usiądź, Agato. Idę o zakład, że to będzie twoje ulubione miejsce wdomu.

– Nie rozumiem – wyszeptała, lokując sięnaprzeciw.

– Jest tu sporoświatła.

– Chwileczkę, chcesz mi powiedzieć, że ...

– Pewnie, możesz tu malować, nie mam nic przeciwko, ale jeśli zapaskudzisz farbami podłogę, to...

– Będę uważała – przerwała Agata, czując, jak gdzieś w głębi jej duszy rodzi się nadzieja na lepszedni.

– Jest też ogród, całkiem spory, jak widzisz, ale kompletnie nie mam na niego pomysłu. Nie znam się na tych wszystkich kwiatkach isadzonkach.

– Pomogę ci, jeślichcesz.

– Poważnie? Mogłabyś?

– Dlaczego nie... – wzruszyłaramionami.

– Wiesz co? Wzbudzasz zaufanie, mimo tego całego niezrozumiałego dla mnie bełkotu, który wygłosiłaś pod adresem wiszącego w salonie bohomazu.

Agata skrzywiła się na wydźwięk słów, które padły z ust Niny, wprost nie mogąc uwierzyć w zasłyszanąprofanację.

– Nina, twoje słowa tak bardzo kaleczą moją duszę – wyznała, przykładając dłonie do piersi. Uśmiechnęła się szeroko, wiedząc, że pomimo różniących je zainteresowań wspólna relacja mogłaby być całkieminteresująca.

– Daj spokój, to tylko opinia osoby kompletnie nie znającej się na sztuce. Co najczęściejmalujesz?

– Portrety, pejzaże, naturę, w zależności odnastroju.

– Masz tu jakieś swojeprace?

– Niewiele. W poprzednim domu nie miałam odpowiednichwarunków.

– Rozumiem. – Zadumała się Nina – Zatempracujesz?

– Tak.

– Legalnie?

– Oczywiście.

– Mogę zapytać, czym sięzajmujesz?

Agata przez chwilę się wahała, następnie opuściła głowę i nieco cichszym głosemoświadczyła:

– Sprzątam prywatneposesje.

– Okay. Prowadzisz własnądziałalność?

– Nie, ale mam stałydochód.

– Będziesz w stanie opłacać czynsz regularnie? Nie zrozum mnie źle, ale nie chciałabym ...

– Będę na czas z płatnościami, obiecuję.

– W porządku. Czynsz wynosi pięćset dwadzieścia funtów plus czterotygodniowy depozyt, oczywiście rachunek za council tax1 dzielimy na pół, więc musisz sobie doliczyć siedemdziesiąt pięć funtów, rachunki za gaz i wodę nie powinny przekraczać na głowę siedemdziesięciu funtów miesięcznie, to chyba tyle – zakończyła Nina, uderzając dłońmi wuda.

– To sporokasy.

– Fakt, ale dokładnie tyle samo musiałabyś zapłacić za jakąś zatęchłą melinę na Camden2w domu, w którym mieszka szóstkaludzi.

Agata zsumowała wszystkie wydatki i chociaż mieszkanie Niny wyglądało zachęcająco, a i ona sama wzbudziła w niej sympatię, wiedziała, że tak wysoki czynsz, przy jednocześnie słabym notowaniu funta, oznaczał kolejne tygodnie pracy po godzinach. A przecież chodziło o to, żeby jak najszybciej odłożyć potrzebną sumę, by móc wrócić do domu. Tymczasem dni mijały nieubłagalnie, a wraz z nimi kolejne miesiące przeradzały się w lata. Lata, które spędzała z dala od ludzi tak bardzo przez nią kochanych. Lata, które okradały ją z młodości, sprawiały, że czuła, iż traci coś bezpowrotnie. Na przymusowej emigracji traciła cząstkęsiebie.

– To jak będzie, Agato? Chcesz zobaczyć swój pokój?

Przez chwilę wahała się, czy ma do tego prawo? Czy przez błędy popełnione w młodości, których brzemię zmuszona jest dźwigać po dzień dzisiejszy, może pozwolić sobie na luksus? W końcu, gdyby znalazła coś tańszego, mogłaby większą sumę wysyłać do Polski, a tak... Znowu zrobi krok wtył.

Dźwięk dzwoniącej komórki poniósł się po wnętrzu oranżerii, wywołując zmieszanie na twarzyNiny.

– Chyba powinnaś odebrać. Komuś bardzo zależy na rozmowie ztobą.

I chociaż Agata w głębi duszy odczuwała ogromne wyrzuty sumienia, wyświetlające się na telefonie imię zmusiło ją do podjęcia błyskawicznejdecyzji.

– Z przyjemnością obejrzę swój pokój – odpowiedziała, ponownie ignorującpołączenie.

– Świetnie. Zapraszam na górę i witaj w domu.

***

Miłosz wpadł do klubu, spóźniony dobrych czterdzieści minut. Oczami wyobraźni widział niezadowolenie Anieli, która najpewniej nie omieszka głośno skomentować jego nieodpowiedzialności i braku szacunku względem niej i Bradley’a. W ostatniej chwili, tuż przed tym, jak zza rogu wyłoniła się wspomniana solenizantka, zdążył zerwać cenę z bukietu czerwonych róż bogato obsypanych brokatem, który to jakimś dziwnym sposobem rozpanoszył się na jego czarnej koszuli, pobłyskując sobie wnajlepsze.

– Jesteś w końcu, Miłoszu. – Przywitała go z wyraźnie słyszalną nutką nadąsania. – Czekamy już tylko naciebie.

– Przepraszam, zatrzymano mnie w pracy, naprawdę gnałem na złamanie karku. Proszę, to dla ciebie – powiedział. Wręczył Anieli bukiet i złożył szybki pocałunek na policzku muśniętym odrobiną różu. – Niech się spełnią twoje najskrytsze marzenia, stolat!

– Najskrytsze marzenia, powiadasz? Ustatkujesz się i ulokujesz uczucia w odpowiedniej kobiecie, wówczas będziemy mogli mówić o moim spełnionym marzeniu. – Zaśmiała się, przyjmując róże i zanurzając nos w ichzapachu.

– Jasne, wszystko w swoim czasie – podsumował, prowadzony przez Anielę do stołu, przy którym siedzieli już pozostali członkowie ichpaczki.

– Jak zwykle spóźniony – powitał Miłosza Bradley w momencie, w którym korek ze schłodzonego szampana wystrzelił w górę, by następnie upaść w dalszym zakątku sali spowitej zapachem domowychpotraw.

– Cześć wszystkim, co tam? – zapytał, kolejno witając się zprzyjaciółmi.

– Strażak, Nina ma dla ciebie dziewczynę – zawołała Angela, zabawnie przy tym poruszając brwiami w górę i wdół.

– Dziękuję, póki co postanowiłem skończyć z romantyczną stroną swojej osobowości i zatrzymać się na poziomie ZZ, przynajmniej na kilka najbliższychmiesięcy.

– Co, do cholery, znaczy ZZ? – spytał Wiktor, podając Miłoszowi kieliszek wypełniony musującymi bąbelkami, do którego Aniela w ostatniej chwili wrzuciła dwiemaliny.

– Jak to co? – odezwał się Leon. – Zerżnąć izapomnieć.

– Leon, proszę, są urodziny Anieli, zachowuj się! – dodała od siebie Angela, ostatnie słowa cedząc przezzęby.

– Przecież cały czas się zachowuję, kochanie, co ci się znowu nie podoba?

– Ej, Leon, spokojnie! – Interweniowała Nina. – Nie rób jaj z poważnej sprawy. Miłek, mam nowąwspółlokatorkę.

– Wow, Nina, gratuluję! – zażartował z przekąsem. Nina ostentacyjnie przewróciła oczami, by ponownie zebrać w sobie siły i spróbować jeszcze raz wdrożyć w życieplan.

– Poważnie mówię. To artystka, malarka, taka w twoimtypie.

– A jaki jest mój typ? – spytał, wyciągając widelec z zamiarem skosztowania tradycyjnego polskiego gołąbka. Jak dobrze, że mają Anielę, ostoję polskiej gościnności, dzięki której za pomocą kulinarnych podróży może powracać do okresu dzieciństwa – pomyślał.

– Mała, drobna, niepozorna. – Jakub ubiegł Ninę, wyrywając się doodpowiedzi.

– Nie inaczej. – Zaśmiał sięMiłosz.

– To jak? Kiedy do mnie zawitasz? Miłosz podniósł wzrok znad talerza i zatopił go w wyczekującym spojrzeniuNiny.

– Jak mnieprzyciśnie?

– Czytaj: w chwili, w której gacie staną się zbyt ciasne dla Pana Szalonego – dodał od siebieLeon.

Po sali poniósł się śmiech i tylko Aniela spoglądała z czułością na najmłodszego z nich. Z poważnym wyrazem twarzy zadumała się nad zawisłymi w powietrzu słowami. Jakub pomału wychodził na prostą, planując przyszłość z Hanką, ale co z Miłkiem? Czy uda mu się znaleźć kobietę, która w bursztynowych oczach zapali to wyjątkowe światełko w kolorze jasnegozłota?

– Co jest, kochanie? – spytał Bradley, dostrzegłszy reakcję żony.

– Nic.

– Przyciągnął ją ku sobie i złożywszy czuły pocałunek na czole Anieli, wyszeptał ponad jejgłową:

– Pozwól mu dorosnąć.

– Chyba nie mam wyboru – odpowiedziała cicho, zanim wtuliła się w bezpieczną przystań stworzoną przez troskliwe ramiona Bradley’a.

1council tax – comiesięczny podatek miejski pobierany za różnego rodzaju lokalne usługi

2 Camden- dzielnica Londynu znajdująca się w jego północnej części

Mężczyzna z ogniem w sercu

Copyright © Monika Joanna Cieluch

Copyright © Wydawnictwo Inanna

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Copyright © for the cover photo by Firefighter Montreal/Adobe Stock

Copyright © for font Jost* by Owen Earl

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2020r.

książka ISBN 978-83-7995-555-8

ebook ISBN 978-83-7995-556-5

Redaktor prowadzący: Ewelina Nawara

Redakcja: Bożena Walewska

Korekta: Barbara Mikulska

Korekta techniczna: Beata Paździurkiewicz

Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Projekt okładki: Aleksandra Bartczak

Skład i typografia: www.proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-432 Bydgoszcz

[email protected]

www.inanna.pl