Marszałkowie Stalina - Jurij Wiktorowicz Rubcow - ebook

Marszałkowie Stalina ebook

Jurij Wiktorowicz Rubcow

0,0
29,79 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Książka ciekawa nie tylko ze względu na postacie dwudziestu marszałków ZSRR, ale także rolę jaką odegrali w okresie stalinowskiej dyktatury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 384

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Маршалы Сталина

© „Veche” Publishing House, Moskwa, Rosja, 2017

Wydanie polskie © Wydawnictwo REA-SJ, 2018

Przekład: Aleksander Janowski

Redakcja i korekta: Bogusław Jusiak

Recenzent: dr Marek Depczyński

Zdjęcia: Fotograficzne reprodukcje użyte za zgodą wydawnictwa „Veche”

Projekt okładki i stron tytułowych: Krzysztof Kiełbasiński

Projekt wnętrza, skład i łamanie: TYPO 2 Jolanta Ugorowska

ISBN 978-83-7993-419-5

Wydawnictwo REA-SJ Sp. z o.o.

Dział Handlowy

ul. Kościuszki 21, 05-510 Konstancin-Jeziorna

tel. 22 631 94 23

e-mail:[email protected]

www.rea-sj.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone. Każda reprodukcja, adaptacja całości lub części niniejszej publikacji, kopiowanie do bazy danych, zapis elektroniczny, mechaniczny, fotograficzny, dźwiękowy lub inny wymaga pisemnej zgody Wydawcy i właściciela praw autorskich.

Skłąd wersji elektronicznej: Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

DO POLSKIEGO CZYTELNIKA

Oddajemy do rąk polskiego czytelnika kontrowersyjną książkę historyczną. Jurij Rubcow po raz pierwszy w sowieckiej historiografii tak wnikliwie przedstawia pomnikowych dowódców i bohaterów wielkiej wojny ojczyźnianej jako postaci z krwi i kości, a nie ze spiżu. Niezwykle barwnie opisuje ich wojenne dokonania, nagrodzone najwyższym stopniem wojskowym marszałka Związku Sowieckiego. Przy okazji odkrywa też ich małostkowość i dążenie do kariery za wszelką cenę, dosłownie po trupach, żądzę zaszczytów oraz stanowisk, a niejednokrotnie popełnione też przez nich zbrodnie ludobójstwa.

Dzięki autorowi możemy zweryfikować dotychczasowe poglądy na życie i dokonania bohaterów w sowieckich mundurach marszałkowskich obwieszonych licznymi odznaczeniami. Jego nieprzemijającą zasługą jest apel o pośmiertne osądzenie zbrodniarzy za ich czyny – „skoro już osądziliśmy ich politycznie, postawmy przed sądem kryminalnym”. W tym, między innymi, upatruje drogę Rosji do rozliczenia się ze swoją nie zawsze chlubną przeszłością.

Rubcow postawił sobie zadanie ukazania sylwetek ludzi, których z łaski bądź inicjatywy Stalina awansowano na najwyższe stanowiska wojskowe i administracyjno-państwowe. Wywiązał się z tego, naszym zdaniem, dobrze, choć przedstawienie polskich spraw – które nie należą oczywiście w książce do najważniejszych – uznać można za kontrowersyjne. Trzeba jednak pamiętać o tym, że autor nie zamierzał przewartościować poglądów na politykę Moskwy wobec polskiego rządu na emigracji czy Powstania Warszawskiego i nie skorzystał z powszechnie dostępnych bogatych źródeł historycznych – sprawami tymi zajmuje się obecnie Polsko-Rosyjska Grupa do Spraw Trudnych. Mamy jednak nadzieję, że na weryfikację także tych kwestii przyjdzie wkrótce kolej, skoro pierwszy krok został już zrobiony.

Tymczasem polski czytelnik otrzymuje kolejną wartościową pozycję ukazującą losy bohaterów dramatycznych wydarzeń, które wciąż czekają na pełne wyjaśnienie przez tak dociekliwych badaczy jak Jurij Rubcow.

Redakcja

WSTĘP

„Nieprzypadkowo nazwiskom słynnych »czerwonych marszałków« nie towarzyszą w Rosji liczne publikacje… Oficjalny »marksizm« kremlowski nie toleruje kultu »bohaterów wojskowych» ani też paraleli historycznych z rewolucją francuską”1. Ta opina pisarza-emigranta Romana Gula z lat 30. zachowała wyjątkową aktualność również w czasach kolejnej odsłony sowieckiej rzeczywistości. Dopiero w ostatnich latach można mówić o czerwonym korpusie marszałkowskim w sposób otwarty i szczery2.

Jak wiadomo, o charakterze kadry oficerskiej dowolnej armii decydują dowódcy najwyższego szczebla. To oni z racji swych pełnomocnictw organizują operacje wojskowe i kierują nimi na wojnie oraz w innych konfliktach, jak również dowodzą siłami zbrojnymi w okresie pokoju. Ich talenty wojskowe, wyszkolenie zawodowe, cechy osobiste oraz styl pracy stanowią kwintesencję sztuki wojennej, przygotowania wojskowego i operacyjnego, organizacji służby, praktyki dyscyplinarnej i wreszcie panującego w całej armii morale.

Stawiając po przewrocie październikowym pierwsze kroki w organizowaniu armii nowego typu, bolszewicy początkowo usiłowali nawiązywać do tradycji żywiołu rewolucyjnego oraz zasady wybieralności dowódców. Zrozumieli jednak bardzo szybko, że takie podejście doskonale gwarantuje unicestwienie starej armii, ale wcale nie nadaje się do tworzenia zdolnych do walki sił zbrojnych. Zasadę zaciągu ochotniczego, szerokiego samorządu żołnierskiego, wyboru dowódców oraz metody partyzanckie zastąpiono przymusowym powołaniem do wojska, czyli poborem, sztywnym scentralizowanym dowodzeniem, surową dyscypliną wojskową na zasadzie podległości młodszego stopniem starszemu. Do archiwum trafiły także dekrety likwidujące uprzednie szarże i stopnie wojskowe, a już w następnym roku – 1919 – wprowadzono w całej Armii Czerwonej jednolite dla wszystkich umundurowanie oraz dystynkcje dla korpusu oficerskiego.

W połowie lat 30. na bazie forsownego uprzemysłowienia kraju kierownictwo polityczne ZSRR na czele ze Stalinem przystąpiło do tworzenia nowocześnie zarządzanej armii, uzbrojonej w najnowszą wiedzę wojskową oraz odpowiednio wyposażonej technicznie, zdolnej stawić czoło wyzwaniu współczesności, jakie stanowiła „wojna maszyn”.

Postanowieniem Centralnego Komitetu Wykonawczego i Rady Kontroli Ludowej z dnia 22 września 1935 roku wprowadzono stopnie wojskowe dla kadry dowódczej wojsk lądowych – lejtnant, starszy lejtnant, kapitan, major, pułkownik, dowódca brygady, dowódca dywizji, dowódca korpusu, dowódca armii II stopnia, dowódca armii I stopnia, marszałek Związku Sowieckiego.

Decyzje stalinowskiego kierownictwa nie mogły nie zasiać w umysłach ludzi sowieckich określonego stopnia wątpliwości. Przecież jeszcze w roku 1917 skasowano wszelkie dystynkcje, tytuły i stopnie wojskowe, a dowódców Armii Czerwonej odróżniano tylko według zajmowanych stanowisk. Słowa „oficer” czy „generał” odbierano wyłącznie jako pozostałości caratu i Białej Gwardii, jako coś, co na zawsze odeszło w niebyt. Udział w walkach ze „złotymi pagonami”, jak określano białych oficerów, uważano wśród czerwonoarmistów za szczególne wyróżnienie. Teraz decyzją Stalina dokonano prawdziwego przewrotu nie tylko w systemie hierarchii wojskowych, lecz również w ich świadomości.

Wprowadzenie najwyższego stopnia wojskowego marszałka Związku Sowieckiego stanowiło w ogóle wydarzenie wyjątkowe.

O podobnym stopniu zapomniano nawet w armii carskiej – ostatnim feldmarszałkiem Rosji został w dalekim roku 1898 hrabia D.A. Milutin, pełniący obowiązki ministra wojny przy Aleksandrze II, zmarły w roku 1912.

Pierwszy marszałkowski „zaciąg” w roku 1935 składał się całkowicie z bohaterów wojny domowej z lat 1918–1922. Bezmiar ich sławy trudno sobie dziś nawet wyobrazić. Ludowy komisarz obrony ZSRR K.E. Woroszyłow, zastępca komisarza ludowego M.N. Tuchaczewski, szef Sztabu Generalnego Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej (RKKA) A.I. Jegorow, inspektor kawalerii Armii Czerwonej S.M. Budionny, dowódca Specjalnej Armii Dalekowschodniej W.K. Blucher – nazwiska tych osób już kilkanaście lat nie schodziły z łamów centralnych dzienników, rozbrzmiewały w nazwach fabryk i kołchozów, jednostek wojskowych czy oddziałów pionierskich. Im dedykowano wiersze i pieśni, książki i filmy.

Reagując na nowe nominacje marszałkowskie w Armii Czerwonej, gazeta „Czerwona Gwiazda” pisała: „Stopień marszałka otrzymał największy proletariacki dowódca wojskowy, niezachwiany leninowiec, najwierniejszy towarzysz Stalina, żelazny komisarz ludowy Klim Woroszyłow. Któż nie zna legendarnego bohatera ludowego, byłego robotnika rolnego, dowódcy Armii Konnej towarzysza Budionnego, którego samo imię siało strach i panikę w szeregach wroga?… Któż nie zna niezwyciężonego Bluchera – bohatera szturmu Wołoczajewska, walk o Sybir i Daleki Wschód czy zdobycie nieprzystępnego Pieriekopu?” [szturm umocnionych pozycji białych pod dowództwem generała Wrangla w roku 1920 – przyp. tłum.].

Szeroko znani byli w ZSRR również inni dowódcy z czasów wojny domowej – awansowani na stopień marszałka w roku 1940 S.K. Timoszenko i G.I. Kulik, którzy pracowali uprzednio na stanowiskach – odpowiednio – komisarza ludowego obrony i szefa Sztabu Generalnego.

Trzecią najliczniejszą grupę wojskowych awansowano na stopień marszałka w latach wielkiej wojny ojczyźnianej 1941–1945. Wybitni dowódcy G.K. Żukow, A.M. Wasilewski, I.S. Koniew, L.A. Goworow, K.K. Rokossowski, R.J. Malinowski, F.I. Tołbuchin, K.A. Mierieckow albo pracowali w Sztabie Najwyższego Dowództwa, albo dowodzili podstawowymi frontami walki na decydujących kierunkach strategicznych. W roku 1943 marszałkiem Związku Sowieckiego został sam głównodowodzący siłami zbrojnymi ZSRR. Po zakończeniu wojny, w dniu 27 czerwca 1945 roku, Stalinowi przyznano specjalnie ustanowiony tytuł generalissimusa Związku Sowieckiego.

Pozostała trójka – ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ł.P. Beria, głównodowodzący grupą sowieckich wojsk okupacyjnych w Niemczech W.D. Sokołowski oraz minister sił zbrojnych N.A. Bułganin – zasiliła szeregi marszałków Związku Sowieckiego w pierwszych latach po wojnie.

W ten sposób za życia Stalina marszałkami zostało dwadzieścia osób, wliczając samego naczelnego wodza. To oni właśnie, z wyjątkiem represjonowanych w latach 1937–1939 Tuchaczewskiego, Bluchera i Jegorowa, dowodzili wojskami Armii Czerwonej w latach wojny. Dzięki ich talentom dowódczym i administracyjnym udało się pokonać hitlerowską machinę wojenną.

Dlaczego nazywamy tych ludzi marszałkami stalinowskimi? Z powodów oczywistych – w ZSRR najdrobniejsza ważna sprawa nie działa się bez inicjatywy lub wiedzy „ojca narodów”. Kwestia nadania najwyższego stopnia wojskowego nie stanowi wyjątku.

Każdego kandydata do stopnia marszałka Stalin typował osobiście. Podstawą pozytywnej decyzji były nie tylko – a nawet nie tyle – zdolności dowódcze upatrzonego człowieka, lecz aktywne i bezwarunkowe popieranie przez niego kursu kierownictwa politycznego, demonstrowanie osobistego oddania wodzowi. W przeciwnym wypadku „błąd” korygowano w najbardziej bezwzględny sposób. Niemałe znaczenie odgrywało także pochodzenie społeczne kandydata.

Niedwuznacznie potwierdził to sam Stalin w wystąpieniu przed kierownictwem sił zbrojnych ZSRR po procesie Tuchaczewskiego oraz innych dowódców, których skazano na karę śmierci przez rozstrzelanie w czerwcu 1937 roku za rzekomy udział w „spisku wojskowym”.

„Weźmy choćby taki fakt, jak nadanie stopnia marszałka Związku Sowieckiego – mówił Stalin. – Najmniej zasługiwał na to Jegorow, nie mówiąc już o Tuchaczewskim, który bezwarunkowo na ten tytuł nie zasłużył i którego rozstrzelaliśmy pomimo jego marszałkowskiej rangi. Słusznie otrzymali nominację na stopień marszałka Związku Sowieckiego Woroszyłow, Budionny i Blucher. Dlaczego uważam, że słusznie? Dlatego, że kiedy rozważaliśmy sprawę nadania stopni marszałkowskich, kierowaliśmy się następującymi przesłankami: ich kandydatury wysunął sam naród w procesie wojny domowej. Przecież Woroszyłow właściwie nie ma zaplecza wojskowego – pochodzi z ludu, przeszedł przez wszystkie etapy wojny domowej, nieźle walczył, zyskał popularność w całym kraju i narodzie i zasłużenie otrzymał stopień marszałka.

Jegorow natomiast pochodzi z rodziny oficerskiej, dosłużył się stopnia pułkownika. Przyszedł do nas z innego obozu politycznego i w porównaniu z wymienionymi przeze mnie towarzyszami (m.in. Budionnym i Blucherem) miał najmniejsze prawo do mianowania go na stopień marszałka. Niemniej nadano mu rangę marszałkowską w uznaniu jego zasług w wojnie domowej…”3.

Dla Stalina lojalność polityczna stanowiła czynnik nie mniej ważny niż przygotowanie zawodowe. Dlatego właśnie gwiazd marszałkowskich nie otrzymali na przykład I.P. Uborewicz oraz I.E. Jakir, a przyznano je Ł.P. Berii i N.A. Bułganinowi. Z tego samego powodu najwybitniejszy dowódca II wojny światowej, lecz krnąbrny G.K. Żukow niezmiennie zajmował w hierarchii wojskowej miejsce niższe od niekompetentnego w sprawach wojskowych „dworaka” N.A. Bułganina.

Wielka wojna ojczyźniana stała się poważnym sprawdzianem dla systemu społecznego i politycznego ZSRR, jego podwalin gospodarczych i organizacji wojskowej. Wymusiła wiele zmian niezbędnych dla odniesienia zwycięstwa nad wrogiem. Stalin, autor słynnej maksymy „Kadry decydują o wszystkim”, musiał wprowadzać korekty do swoich własnych wyobrażeń o najwyższej elicie wojskowej i kryteriach oceny skuteczności jej działań. Nawet wszechmogący wódz pod ciśnieniem nawisłego nad krajem śmiertelnego niebezpieczeństwa zmuszony bywał – wbrew swej woli – do odsuwania na dalszy plan niekompetentnych marszałków z pierwszego, przedwojennego jeszcze zaciągu i wysuwania na decydujące odcinki działania dowódców, którzy godnie spisywali się na froncie i rozwijali zawodowo w toku działań wojennych.

Właśnie walka z agresją hitlerowską wykazała, że pierwsi marszałkowie – Woroszyłow, Budionny i Kulik – w nowoczesnej wojnie okazali się po prostu nieadekwatni. Z przedwojennych marszałków sprawdzili się tylko S.K. Timoszenko i B.M. Szaposznikow.

Jeśli chodzi o dowódców represjonowanych, to wyobrażenie, że gdyby W.K. Blucher nie padł ofiarą organów NKWD, po upływie dwóch, trzech lat poradziłby sobie z sytuacją na froncie, jest – zdaniem marszałka I.S. Koniewa – niedorzecznością. Krytycznie oceniał też M.N. Tuchaczewskiego, chociaż przyznawał, że jest utalentowany, dobrze przygotowany teoretycznie i nadawałby się do objęcia jednego z najwyższych stanowisk wojskowych w okresie wielkiej wojny ojczyźnianej4.

Wysoko oceniał Tuchaczewskiego także marszałek G.K.Żukow, podkreślając jego wybitny intelekt oraz zdolność przewidywania rozwoju sytuacji właściwą tylko bardzo utalentowanym dowódcom wojskowym5.

W odróżnieniu od swych przedwojennych poprzedników marszałkowie okresu wielkiej wojny ojczyźnianej rozpoczynali ją nie w aureoli sławy, lecz jako młodzi generałowie, narodowi właściwie nieznani. Wyjątek stanowią tylko K.A. Mierieckow i G.K. Żukow. Pierwszy z nich wyróżnił się w walkach z Finami, drugi z Japończykami. Obu jako jednych z pierwszych awansowano w roku 1940 na stopień generała armii, nadano tytuł Bohatera Związku Sowieckiego oraz postawiono, po kolei, na czele Sztabu Generalnego.

Selekcja kadrowa z rozpoczęciem wojny była nadzwyczaj ostra. „Ludowy Komisariat Obrony – pisał z ubolewaniem Żukow, podsumowując wyniki pierwszych walk – w czasach pokoju nie tylko nie przygotowywał kandydatów, lecz nawet nie kształcił dowódców frontów i armii”6. W pierwszych dwóch latach wojny na stanowiskach dowódców frontów zmieniono kilkudziesięciu ludzi, zanim pozostali najbardziej tego godni. Z ponad tysiąca dowódców na stanie korpusu generalskiego Armii Czerwonej w dniu 22 czerwca 1941 roku marszałkami zostało zaledwie osiem wymienionych powyżej osób. Wszyscy zakończyli wielką wojnę ojczyźnianą jako dowódcy frontów.

Marszałek I.S. Koniew tak skomentował to zjawisko: „Warunki wojenne lepiej od wszelkich wydziałów kadr korygują błędy popełnione i przez same te wydziały, i przez najwyższe instancje, które te czy inne stanowiska obsadzały… Wszystkich dowódców frontów wyłoniły działania wojenne… U podstaw decyzji, które umożliwiły powierzenie im trudnego zadania dowodzenia wojskami na polu walki w warunkach współczesnej wojny, legły ich szeroka i głęboka wiedza, doświadczenie nabyte w czasie długich lat służby w wojsku… Przejmowali i przyswajali sobie wszystkie najlepsze, postępowe doświadczenia ówczesnej armii”7.

Od roku 1945 do śmierci Stalina listę marszałków uzupełniono zaledwie o trzy nazwiska. Z tej trójki jedynie W.D. Sokołowski wykazał się prawdziwie wojskowym doświadczeniem na stanowisku szefa sztabu oraz dowódcy frontów. Ł.P. Beria i N.A. Bułganin, dwaj działacze administracyjni i polityczni, zostali marszałkami, ponieważ Stalin doceniał wagę dla rozwoju kraju pełnionych przez nich obowiązków.

Wódz wcale nie szafował najwyższymi stopniami wojskowymi. Raczej odwrotnie. Nie otrzymał na przykład awansu znany dowódca, który spełniał wszystkie kryteria formalne, generał armii A.I. Antonow, od roku 1943 pełniący obowiązki pierwszego zastępcy szefa Sztabu Generalnego, przy końcu wojny dowodzący Sztabem Generalnym, a tuż po wojnie ponownie będący zastępcą szefa Sztabu Generalnego.

W Związku Sowieckim marszałkowie zawsze byli zaangażowani politycznie – czy to bezpośrednio zajmując stanowiska w najwyższych organach władzy partyjnej lub państwowej, czy też wykonując polecenia najwyższych władz. A przecież nawet w hitlerowskich Niemczech wielcy dowódcy byli w stanie bez negatywnych dla siebie skutków porzucić zajmowane stanowisko na własne życzenie. W stalinowskim państwie natomiast o dobrowolnej rezygnacji mowy być nie mogło. Próbę takiej rezygnacji zakwalifikowano by przede wszystkim jako złośliwe uchylanie się od wypełniania poleceń partii, jako sprzeniewierzenie się jej zaufaniu. Tego nie wybaczano w żadnych okolicznościach.

Polityka, jak wiadomo, to rzecz brudna. Okazało się, że polityka stalinowska – tym bardziej. Liczne fakty świadczą o wciąganiu marszałków sowieckich w sprawy i sprawki, o których stara armia, kierując się zasadami oficerskiego honoru, nie mogłaby nawet pomyśleć.

Charakterystyczna jest reakcja Stalina na działania szefa Sztabu Generalnego, marszałka B.M. Szaposznikowa, dawnego carskiego oficera, kiedy udzielił upomnienia dwóm szefom sztabów frontów za przekazanie niewiarygodnej informacji. Stalin się oburzył: „Upomnienie!? To jak strzał do słonia ze śrutówki – takich upomnień na pewno już mają bez liku”. I bardzo był zdziwiony – co nie zdarzało się tak często – kiedy Szaposznikow wytłumaczył, że jest to bardzo ciężka kara. Upomniany winien podać się do dymisji.

O takim pojmowaniu honoru oficera, o wymagającym, lecz pełnym szacunku stosunku do człowieka w mundurze pamiętano – niestety – zbyt rzadko i jeżeli już, to wyłącznie z kaprysu samego Stalina. Panowała inna zasada sformułowana jeszcze przez Lenina: „Moralne jest wszystko, co służy sprawie proletariatu”. Do niej jego spadkobiercy dopasowywali wszystko, co za wszelką cenę pozwalało na utrzymanie władzy.

Stalin i jego otoczenie po dojściu do władzy w drodze przewrotu wojskowego ogromnie się obawiali, że jakieś nieokreślone siły wykorzystają to doświadczenie. W ich wyobraźni roiły się spiski i zamachy zrodzone w środowisku najwyższych dowódców wojskowych. Dlatego też celowo skłócali elity wojskowe, trzymali je w ciągłym strachu i niepewności, kultywowali amoralne zachowania i ślepe posłuszeństwo wobec przywódcy kraju. Żadne najwyższe stanowisko, żadna najwyższa ranga nie gwarantowały ochrony przed politycznym szalbierstwem i nierzadko sądami kapturowymi. Pamiętamy, z jaką pogardą wypowiedział się Stalin o Tuchaczewskim, „którego rozstrzelaliśmy mimo jego marszałkowskiej rangi”. Powiedział to jak o sprawie codziennej, jakby rozstrzelanie marszałka Związku Sowieckiego było niczym wypicie szklanki wody.

Przeciwstawiając sobie dowódców wojskowych, machina partyjna i państwowa skłaniała ich do donosicielstwa na swych towarzyszy broni. Często angażowała do czynności policyjnych, co wojskowi zawsze uważali za rzecz poniżającą. Zmuszała do udziału w inscenizacji procesów politycznych ich kolegów, a od wciągniętych już w wir represji domagała się pokajania „przed partią, przed narodem”. W takiej okrutnej rzeczywistości funkcjonowała sowiecka elita wojskowa.

Czyżby Stalin naprawdę nie rozumiał, z jakimi uczuciami osławieni dowódcy dopiero co zakończonej wielkiej wojny ojczyźnianej przyjmą nadanie Ł.P. Berii w czerwcu 1945 roku tytułu marszałka Związku Sowieckiego? Wiadomo, że wódz nigdy nie podejmował pochopnych decyzji.

Wychodzi na to, że kolejny raz ustawiał najwyższych rangą wojskowych w karnym szeregu, dając im do zrozumienia, że zasługi szefa Łubianki stawia na równi z ich wielkimi czynami i talentami. To samo można powiedzieć o wyznaczeniu w roku 1946 N.A. Bułganina na swego pierwszego zastępcę w Ludowym Komisariacie Obrony – z pominięciem G.K. Żukowa, A.M. Wasilewskiego czy K.K. Rokossowskiego. Ta sama metoda.

Nawet pozbawianie niezasłużenie otrzymanego najwyższego stopnia wojskowego stanowiło nie próbę przywrócenia należytego porządku, lecz akt zemsty za lojalność wobec poprzedniego zwierzchnika lub zdradę nowego pana. Najlepiej o tym świadczy sprawa G.K. Kulika, któremu wybaczano największe nawet wpadki zawodowe, lecz nie puszczono płazem nielojalności wobec samego wodza. To samo dotyczy Ł.P. Berii – zrzuconego z politycznego Olimpu po upływie kilku miesięcy od śmierci Stalina. Podobnie z N.A. Bułganinem, aktywnym członkiem opozycji antychruszczowowskiej, rozgromionej na czerwcowym plenum KC KPZR w roku 1957.

Nie chciałbym jednak, by powstało wrażenie, że pierwsza dwudziestka sowieckich marszałków to ofiary rządzącego reżymu. W ostatecznym rozrachunku w tak zwanych korytarzach władzy każdy sam wybiera swą linię zachowania. Niektórym dowódcom najwyższego szczebla stalinowskie reguły gry jak najbardziej odpowiadały do realizacji własnych ambicji.

Zgodnie z panującymi przesłankami politycznymi stalinowscy marszałkowie w przeważającej większości pochodzili z tak zwanych dołów. Na pewno słyszeli coś o honorze oficerskim, lecz najprawdopodobniej ustosunkowali się do niego wrogo. Nie absolutyzuję honoru szlacheckiego – w środowisku oficerów i generałów carskiej armii też nie brakowało intrygantów i karierowiczów. Żadnemu jednak gronu oficerskiemu nie przychodziło wtedy do głowy, by nakłaniać człowieka w mundurze do wystawiania fałszywego świadectwa, do oszczerstwa, do kłamstw w imię jakichś „najwyższych interesów partyjnych”. Publiczne, gołosłowne oskarżanie swych towarzyszy broni – co w latach represji stalinowskich stanowiło wręcz regułę – było nie do pomyślenia przy starym porządku społecznym.

Niektórzy osobnicy wyniesieni na wojskowy Olimp wręcz popisywali się swą ignorancją, amoralnością, umizgami do kremlowskiego tyrana. Bardzo niegodnie zachowywał się K.E. Woroszyłow. Zaniedbując obowiązek służbowy, ze strachu przed Stalinem, bez żadnego sprawdzania stawiał swój podpis na papierach sankcjonujących aresztowanie podwładnego, przesyłanych mu z resortu N.I. Jeżowa i Ł.P. Berii. Ludowy komisarz obrony wynajdywał nawet swoiste usprawiedliwienia swego postępowania: „Można się znaleźć w bardzo nieprzyjemnej sytuacji – mówił w roku 1937 – bronisz człowieka, będąc przekonanym o jego uczciwości, a potem się okazuje, że to najprawdziwszy wróg, faszysta”. Niektórzy marszałkowie z prawdziwą Schadenfreude patrzyli, jak w płomieniach represji znikają ich samodzielnie myślący koledzy, i przy okazji dorzucali kilka gałązek do tego stosu.

Jak powiada ludowe przysłowie, najgorszy jest z chama pan.

Trzeba jednak stwierdzić, że w jednakowo złożonych warunkach ludzie zachowywali się różnie. Szlachetność postępowania, współczucie i przyzwoitość nie dla wszystkich stanowiły puste dźwięki. Od razu przychodzi na myśl przypadek K.K. Rokossowskiego. W toku dyskusji w Kwaterze Głównej nad planem operacji „Bagration” mającej na celu wyzwolenie Białorusi latem 1944 roku pozwolił sobie nie zgodzić się z opinią Stalina. Tamten dwa razy odsyłał marszałka do sąsiedniego pomieszczenia, by „pomyślał” i zmienił swe stanowisko. Rokossowski jednak pozostał przy własnym zdaniu i – jak się okazało – miał rację. A przecież z własnego doświadczenia wiedział, jaki los może czekać kogoś, kto rozgniewa głównodowodzącego, ponieważ jeszcze przed wojną odsiedział trzy lata w więzieniu. Rokossowski jako jedyny z marszałków zachował godną postawę moralną w toku haniebnej „antyżukowowskiej” kampanii N.S. Chruszczowa, który jesienią 1957 roku usiłował za wszelką cenę pozbyć się konkurenta w osobie najlepszego dowódcy II wojny światowej.

Wielka polityka wciągała jednak w swe tryby również czyste natury. Dotychczas K.K. Rokossowski pozostaje dla wielu Polaków symbolem stalinowskiego ekspansjonizmu, mimo że od czasu objęcia przez niego stanowiska ministra obrony narodowej w Polsce minęło ponad pół wieku.

A inni marszałkowie? Jak mawiał poeta: „Śmiało zdobywali cudze stolice, w strachu wracając do własnej”. Rzadko który wpisał się w ówczesne ramy polityczne bez strat moralnych. Jakże deptali G.K. Żukowa na październikowym plenum KC KPZR w roku 1957 jego dawni towarzysze broni!

Przywódcy partyjni wcale nie musieli się wysuwać na czoło tej kampanii – całą brudną robotę związaną z oczernianiem wybitnego dowódcy z gotowością brali na siebie bojowi marszałkowie wielkiej wojny ojczyźnianej, skwapliwie podchwytując najbardziej absurdalne oskarżenia ze strony Chruszczowa i spółki.

Dobrze, powie ktoś – obawiali się represji fizycznych. Ale przecież w latach 50. takowe im nie groziły. Prawdziwa przyczyna konformizmu politycznego była banalnie prosta – wygodne przyzwyczajenie do swoistego stadnego bytu „szeregowca partii”, podwójna moralność, obawa przed utratą stanowiska służbowego i dostępu do nieosiągalnych dla zwykłych śmiertelników dóbr materialnych.

Tak czy inaczej, los każdego z marszałków, bohaterów tej książki, na swój sposób odzwierciedla epokę stalinowską – ze wszystkimi jej zwycięstwami i porażkami, wzlotami ludzkiego ducha i zbrodniami.

Marszałek Związku Sowieckiego Kliment Efremowicz Woroszyłow na koniu dokonuje przeglądu wojsk

K.E. WOROSZYŁOW„Jestem robotnikiem i nie mam specjalnego przygotowania wojskowego…”

„Pierwszy czerwony oficer” – jak z zachwytem śpiewano o K.E. Woroszyłowie w latach 30. – i pierwszy marszałek Związku Sowieckiego należał do tego dość rozpowszechnionego typu ludzi, którzy przez całe swe życie zajmują się jedną sprawą, zgarniają najwyższe zaszczyty i nagrody, lecz nigdy nie zostają prawdziwymi zawodowcami. Co więcej, zaliczając w swej karierze liczne wpadki, Kliment Efremowicz nigdy za nie tak naprawdę nie odpowiadał, przenosząc się z jednego kierowniczego stanowiska na inne. Z rzadka tylko nad jego głową rozlegały się grzmoty.

Zacytujemy stosowne postanowienie Biura Politycznego KC WKP(b) z dnia 1 kwietnia 1942 roku:

„Na początku wojny z Niemcami tow. Woroszyłowa mianowano głównodowodzącym kierunku północno-zachodniego, z głównym zadaniem obrony Leningradu. Jak się okazało, tow. Woroszyłow nie podołał powierzonemu mu zadaniu i nie był w stanie zorganizować obrony miasta. W swej pracy w Leningradzie tow. Woroszyłow dopuścił się poważnych błędów: wydał rozkaz wyboru dowódców batalionów w oddziałach ochotniczych – rozkaz ten anulowano na polecenie Kwatery Głównej jako prowadzący do dezorganizacji i osłabienia dyscypliny w Armii Czerwonej. Tow. Woroszyłow zorganizował Radę Wojskową Obrony Leningradu, lecz sam w jej skład nie wszedł. Również ten rozkaz Kwatera Główna anulowała jako niesłuszny i szkodliwy… Pasjonował się tworzeniem batalionów robotniczych ze słabym uzbrojeniem – strzelby, dzidy, kindżały itp. – lecz zaniedbał organizację obrony artyleryjskiej Leningradu, czemu okoliczności wybitnie sprzyjały…

W świetle powyższego Państwowy Komitet Obrony odwołał tow. Woroszyłowa z Leningradu i powierzył mu formowanie nowych jednostek wojskowych na zapleczu…”8.

W taki oto sposób kariera wojskowa Klimenta Efremowicza znalazła się na równi pochyłej. Jej początki natomiast były zupełnie inne…

Marsz na szczyty sowieckiej hierarchii wojskowej przyszły marszałek rozpoczął dość późno – w październiku 1917 roku miał już 36 lat. Urodzony w fabrycznym Ługańsku od młodych lat poświęcił się nielegalnej pracy rewolucyjnej, poznał wielu przywódców partii bolszewickiej. Niepostrzeżenie zaczęła się kształtować wokół niego opinia specjalisty wojskowego, bez żadnych zresztą ku temu podstaw, o czym Woroszyłow opowiadał w roku 1927 w rozmowie z delegacją francuską: „Jestem robotnikiem z zawodu i nie mam żadnego specjalnego przygotowania wojskowego. Nie służyłem w starej, carskiej armii. Moja »kariera« wojskowa rozpoczęła się od tego, że w latach 1906–1907 przewoziłem nielegalnie broń z Finlandii do Zagłębia Donieckiego i tam tworzyłem wraz z całą naszą organizacją bolszewickie wojskowe drużyny robotnicze. Pracowałem wtedy w fabryce, potem siedziałem w więzieniu, jak każdy porządny bolszewik trafiłem na zesłanie, od roku 1907 do 1914 ponownie siedziałem i byłem zesłany. Od roku 1914 pracowałem w Carycynie, potem w Leningradzie do kwietnia 1917. Od kwietnia zostałem zawodowym pracownikiem partyjnym. W Armii Czerwonej pracuję od marca 1918 roku, ale już od listopada 1917 powierzono mi obowiązki rewolucyjnego »burmistrza« Leningradu”9.

Odwagi osobistej, wrodzonej bystrości i talentów organizacyjnych Woroszyłowowi nie brakowało. W lutym 1918 roku, kiedy wojska niemieckie posuwały się w głąb Ukrainy, sformował w rodzinnym Ługańsku oddział partyzancki o liczebności 600 osób. Już po kilku miesiącach z oddziałów tych powstała 5. Armia Ukraińska, na której czele stanął właśnie Kliment Efremowicz. Pod ciosami wojsk niemieckich oraz części białych kozaków generała P.N. Krasnowa armia cofała się przez obwód doński w drodze na Carycyn. Woroszyłow później wspominał: „Kilkadziesiąt tysięcy zdemoralizowanych, wycieńczonych, zmordowanych i oberwanych ludzi oraz tysiące wagonów z rzeczami robotników i ich rodzinami należało przeprowadzić poprzez płonący kozaczy Don. Całe trzy miesiące, otoczone ze wszystkich stron przez wojska Mamontowa, Fitzhelaurowa, Denisowa i innych, moje oddziały przebijały się, odbudowując zerwaną kolej, spaloną i zdemolowaną na przestrzeni kilkudziesięciu wiorst, od nowa budując mosty, tamy i nasypy”10.

Udział w obronie Carycyna na czele niejednolitych wojsk Frontu Carycyńskiego, a następnie 10. Armii Strzeleckiej stanowi jeden z ważniejszych rozdziałów w życiorysie wojskowym Woroszyłowa. Pracował tam obok Stalina, którego w czerwcu 1918 roku Biuro Polityczne WKP(b) oddelegowało na południe Rosji w charakterze komisarza nadzwyczajnego do spraw aprowizacji. Zarówno samo miasto, jak i najważniejszą arterię wodną łączącą wygłodniały środek kraju z bogatym południem udało mu się utrzymać w ręku.

Brak niezbędnych kwalifikacji zawodowych dowódcy opłacono ogromnymi stratami w ludziach. Zarówno Stalin, jak i Woroszyłow kategorycznie opowiadali się przeciwko wykorzystywaniu doświadczenia oficerów i generałów carskiej armii, upatrując w każdym z nich potencjalnego zdrajcę czy zbiega.

W jaki jednak sposób Armia Czerwona poradziłaby sobie bez carskich specjalistów, jakie odniosłaby zwycięstwa w wojnie domowej bez kadrowych oficerów starej armii? Naliczono ich ponad 80 tysięcy, co jest porównywalne z oficerskim stanem osobowym Białej Armii. Po stronie czerwonych walczyło ponad 600 oficerów rosyjskiego Sztabu Generalnego, co oznacza nie mniej niż jedną trzecią wszystkich walczących na koniec roku 1917 absolwentów Cesarskiej Akademii Sztabu Generalnego. Byli oficerowie, inaczej mówiąc, zawodowo przygotowani wojskowi, stanowili w Armii Czerwonej ponad 92 procent dowódców frontów, 100 procent szefów sztabów frontów, ponad 91 procent dowódców armijnych i ponad 97 procent szefów sztabów dywizji. Stanowiska w sztabach wszystkich szczebli od Najwyższej Rady Wojskowej do batalionu zajmowali prawie bez wyjątku byli carscy oficerowie11. W sztabie polowym Rady Rewolucyjnej RSFSR oraz innych organach służyli generałowie i admirałowie, tacy jak: M.D. Boncz-Brujewicz, A.A. Brusiłow, W.N. Jegoriew, M.W. Iwanow, P.P. Lebiediew, A.W. Niemitz, A.A. Swieczin, A.B. Sniesariew, W.I. Szorin i inni. Ci carscy kadrowi oficerowie w rzeczywistości budowali Armię Czerwoną i z powodzeniem walczyli w jej szeregach przeciwko swym dawnym towarzyszom broni – osławionym „złotopagonowym” generałom i oficerom.

Woroszyłow jednak kierował się inną zasadą: lepsze marne, lecz własne, klasowo bliskie, robotniczo-chłopskie. „Kiedy dowodziłem wojskami pod Carycynem – oświadczył na VIII zjeździe partii w roku 1919 – samych okaleczonych żołnierzy naliczyliśmy ponad 60 tysięcy. Wyobraźcie sobie, jak zażarte były to walki, mimo że w korpusie dowódczym nie mieliśmy nikogo ze Sztabu Generalnego, nikogo ze specjalistów”.

Słowa te spotkały się ze zdecydowaną krytyką W.I. Lenina. W stanowisku Woroszyłowa, który zabierał na zjeździe głos w charakterze jednego z liderów tak zwanej opozycji wojskowej, szef rządu dopatrzył się całego szeregu błędów: przede wszystkim niezrozumienia polityki partii w budownictwie wojskowym, która polegała na przyciąganiu do współpracy starych specjalistów – oficerów i generałów – oraz wykorzystaniu ich doświadczenia. Błędnie też trzymano się przeżytych form „partyzantki” oraz zasady kolegialności w kierowaniu wojskami i wreszcie osiągania celu za wszelką cenę.

„Dowództwo kolektywne, powiadacie. Przecież to jest oszałamiające, to jest całkowity powrót do metod jakiejś partyzantki… – oświadczył Lenin. – W czym rzecz, towarzysze? Rzecz w tym, że stara partyzantka ciągle w nas żyje i rozbrzmiewa we wszystkich przemówieniach Woroszyłowa… Jest to fakt niewątpliwy. Towarzysz Woroszyłow mówi, że nie mieliśmy żadnych wojskowych specjalistów i ponieśliśmy straty w wysokości 60 tysięcy ludzi. Przecież to jest okropne… Bohaterstwo armii pod Carycynem przejdzie do legendy, ale jakże można powiadać, że dajemy sobie radę bez specjalistów wojskowych?… Czy jest to obrona linii partii? Wina towarzysza Woroszyłowa polega na tym, że nie chce wyrzec się tej starej partyzantki…

W sensie linii partii, w sensie uświadomienia sobie zadań postawionych przed nami – kontynuował Lenin – nie możemy w walkach tracić po 60 tysięcy ludzi… Może nie musielibyśmy ich stracić, gdyby tam byli specjaliści, gdyby była regularna armia, z którą należałoby się liczyć!”12.

Na ignorowanie przez Woroszyłowa podstaw organizacji wojskowej zwracali uwagę liczni profesjonaliści. Na przykład były generał-lejtnant carskiej armii A.E. Sniesariew, dowódca Północnokaukaskiego Okręgu Wojskowego, meldował przewodniczącemu Najwyższej Rady Wojskowej, że „osobiście towarzysz Woroszyłow jako dowódca wojskowy niezbędnych po temu cech nie posiada. W stopniu niedostatecznym wypełnia obowiązki służbowe i nie przestrzega elementarnych reguł dowodzenia wojskami”13.

Pełnię władzy w Carycynie skoncentrowała w swym ręku Rada Wojskowa okręgu na czele ze Stalinem. W jej skład wchodził także Woroszyłow. Brak zaufania do wojskowych obejmował również kierownictwo okręgu wojskowego. Po ostrej krytyce Sniesariewa dowódcę okręgu aresztowano wraz z całym sztabem. Musiała interweniować Moskwa – Sniesariewa uwolniono i odwołano do stolicy. Zmienił go na stanowisku dowódcy okręgu były pułkownik carskiej armii A.N. Kowalewski, którego na początku 1918 roku rozstrzelano „za przekazanie białogwardzistom informacji o charakterze wojskowym”. Woroszyłowa zdegradowano do szczebla dowódcy 10. Armii.

„Woroszyłow to fikcja – uważał L.D. Trocki, ówczesny przewodniczący Rady Rewolucyjnej oraz komisarz do spraw lądowych i morskich. – Jego autorytet sztucznie stworzyła totalitarna agitacja. Pozostał na zawrotnej wysokości tym, czym był zawsze: ograniczonym prowincjuszem bez szerokich horyzontów myślowych, bez wykształcenia, bez zdolności wojskowych i nawet administracyjnych”14. Wprawdzie tę druzgocącą charakterystykę Trocki wystawił Woroszyłowowi dopiero w roku 1930, lecz i w opisywanym okresie jego opinia nie była pozytywna.

Mimo że za Woroszyłowem ujął się sam Stalin, członek Biura Politycznego, Trocki dopiął swego i zwolnił pechowego dowódcę 10. Armii. Skierowano go do dyspozycji Tymczasowego Robotniczo-Chłopskiego Rządu Ukrainy, gdzie otrzymał tekę ludowego komisarza spraw wewnętrznych. Już w roku 1919, na nowym miejscu, KC RKP(b) zalecił szefowi rządu Ukrainy H.G. Rakowskiemu „całkowite odsunięcie Woroszyłowa od działalności wojskowej”15.

Okoliczności jednak zrządziły inaczej i Woroszyłow został wkrótce dowódcą 14. Armii. Już po miesiącu trafił przed trybunał rewolucyjny za oddanie bez rozkazu Charkowa wojskom Denikina. Po zapoznaniu się ze sprawą członkowie trybunału doszli do wniosku, że zasób wiedzy wojskowej nie pozwala powierzyć Woroszyłowowi nawet… batalionu.

W listopadzie 1919 roku powstała 1. Armia Konna na czele z Budionnym. Woroszyłowa mianowano członkiem jej rady rewolucyjnej. Dzielił odtąd z innymi znaczne sukcesy w walkach z wojskami A.I. Denikina i P.N. Wrangla. Jak mówił o nim Budionny, Woroszyłow w sensie dosłownym „mocno siedział w siodle”. Niejednokrotnie uczestniczył w atakach konnicy, wykazując się odwagą osobistą i brawurą.

„Ludzie bywają ciekawi – pisał Budionny, wspominając liczne starcia z Polakami. – Kliment Efremowicz, znany ze swego gorącego temperamentu, w boju zmieniał się całkowicie, wykazując absolutnie zimną krew. W samym gąszczu szablowej rąbaniny zachowywał trzeźwość myślenia, dzielił się swymi spostrzeżeniami o przebiegu potyczki. Wydawało się, że uczestniczy nie w walce, gdzie może stracić życie, lecz w jakichś zawodach sportowych”16.

Kliment Efremowicz zyskał szeroką popularność i wyrósł politycznie. Na X zjeździe partii wiosną 1921 roku wybrano go jako dowódcę Frontu Północnokaukaskiego na członka KC RKP(b).

W roku 1924 został wybrany do Rady Wojskowo-Rewolucyjnej ZSRR i mianowano go dowódcą Okręgu Moskiewskiego. W roku następnym po nagłej śmierci M.F. Frunzego zajął stanowisko ludowego komisarza do spraw wojskowych i morskich, a od czerwca 1934 roku – ludowego komisarza obrony.

W roku 1926 Kliment Efremowicz wchodzi do Biura Politycznego KC WKP(b) i pozostaje w nim do roku 1960. Ustanawia w ten sposób swoisty rekord nieosiągalny dla innych członków o długim stażu – W.M. Mołotowa, A.I. Mikojana, L.M. Kaganowicza. Gdzie leży przyczyna takiego fenomenu? Zdaniem historyków Woroszyłow jako istota polityczna znacznie ustępował wielu bardziej wpływowym kolegom: brakowało mu sprytu Mikojana, zdolności organizacyjnych i brutalności Kaganowicza, umiejętności prowadzenia rozgrywek politycznych Malenkowa, ogromnej energii Chruszczowa. Nawet jako dowódca wojskowy Woroszyłow poniósł więcej porażek, niż osiągnął zwycięstw. Może wyda się to dziwne, ale właśnie z powodu braku wybitnych zdolności najdłużej zachował miejsce na szczytach partii i państwa.

Marszałek Związku Sowieckiego K.E. Woroszyłow i M.I. Kalinin wśród członków rządu

Najważniejsze było to, że umacniając krok po kroku swe jedynowładztwo, Stalin mógł zawsze polegać na Woroszyłowie w każdej ostrej sytuacji politycznej. Z jego to błogosławieństwa tworzono wizerunek Ludowego Komisarza Obrony jako prawoskrzydłowego Armii Czerwonej, jako wzór do naśladowania, który uosabiał wszystkie zalety wojskowe. Z okazji nadania mu 20 listopada 1935 roku najwyższego stopnia wojskowego marszałka Związku Sowieckiego „Prawda” pisała: „Kliment Efremowicz to proletariusz do szpiku kości, bolszewik na każdym kroku, teoretyk i praktyk sztuki wojskowej, kawalerzysta, znakomity strzelec, jeden z najlepszych mówców wojskowych, wnikliwy i staranny organizator ogromnej machiny obronnej, autor wybitnych i zdecydowanych rozkazów, władczy i dostępny, groźny i wesoły…”.

„Woroszyłowomania” ogarnęła nie tylko armię, lecz cały kraj: jego imieniem nazwano ciężki czołg KW – „Klim Woroszyłow”, najcelniej strzelający dziewczęta i chłopcy rywalizowali o miano „strzelca woroszyłowskiego”. Swoisty kult Komisarza Ludowego zaowocował kilkudziesięcioma panegirycznymi książkami i broszurami. Jego imieniem nazywano miasta – dawny Ługańsk został Woroszyłowgradem, Ussuryjsk – Woroszyłowem, Stawropol – Woroszyłowskiem, nie mówiąc już o drobnych osiedlach i miasteczkach. Układano o nim piosenki – „Z nami przecież Woroszyłow, pierwszy czerwony oficer, zdołamy krew naszą przelać za ZSRR…”.

Na ogromnych przestrzeniach Związku Sowieckiego rozbrzmiewało groźnie ostrzegawcze:

Gdy nas do boju

Pośle sam towarzysz Stalin,

Pierwszy marszałek

Poprowadzi nas…

W rzeczywistości jednak im bardziej sztuka wojenna oddalała się od kanonów I wojny światowej i wojny domowej, tym mniej przygotowany był Woroszyłow do wykonania powierzonych mu skomplikowanych obowiązków. Stalin niby pochwalił go na rozszerzonym posiedzeniu Rady Wojskowej przy Ludowym Komitecie Obrony w dniu 2 czerwca 1937 roku, mówiąc między innymi: „Weźmy towarzysza Woroszyłowa – w przeszłości człowiek niewojskowy, wyszedł z ludu, przeszedł wszystkie etapy wojny domowej, nieźle walczył, zyskał popularność w narodzie, w całym kraju… zasłużenie otrzymał stopień marszałka…”17. Wbrew jednak zamierzeniom mówcy stawało się jasne, że podstaw do mianowania go komisarzem ludowym obrony Woroszyłowowi, mówiąc wprost, brakowało.

Dla ludzi niewtajemniczonych w arkana wielkiej polityki wyniesienie na piedestał ludowego komisarza obrony tym bardziej jest zadziwiające, że Armia Czerwona w swych szeregach miała działaczy o wiele większego formatu, którzy odnieśli znaczne sukcesy wojskowe – A.I. Jegorowa, S.S. Kamieniewa, A.A. Swieczina, M.N. Tuchaczewskiego, I.P. Uborewicza, B.M. Szaposznikowa oraz kilkudziesięciu innych. Woroszyłowa ratowało to, że wśród jego podwładnych nie brakowało nielubianych przez niego, ale znających swój fach „mądrali wojskowych”, którzy swą działalnością maskowali nieudolność szefa.

Marszałek G.K. Żukow wspomina, jak w roku 1936 opracowywano nowy regulamin wojskowy: „Trzeba powiedzieć, że Woroszyłow, ówczesny ludowy komisarz obrony, w tej roli nie wykazał się wysokimi kompetencjami. Do końca pozostał dyletantem w sprawach wojskowych, nigdy ich naprawdę nie poznał i nie zgłębił. Zajmował jednak wysokie stanowisko, był popularny, aspirował do miana człowieka o szerokiej wiedzy wojskowej. W praktyce znaczna część pracy w Komisariacie Ludowym spadała w tamtym okresie na barki Tuchaczewskiego, który był prawdziwym fachowcem wojskowym…

W czasie opracowywania regulaminu zapamiętałem takie zdarzenie… – kontynuował Żukow. – Tuchaczewski jako przewodniczący meldował Woroszyłowowi jako komisarzowi obrony. Woroszyłow wyraził swoje niezadowolenie z powodu jakiegoś tam punktu, nie pamiętam już jakiego, i zaproponował coś, co w ogóle nie pasowało do całej sprawy. Tuchaczewski wysłuchał go i powiedział swoim zwykłym spokojnym tonem:

– Towarzyszu komisarzu, komisja nie może przyjąć waszych poprawek.

– Dlaczego? – spytał Woroszyłow.

– Ponieważ są niekompetentne, towarzyszu komisarzu.

Potrafił ostro odpowiedzieć beznamiętnym tonem, co oczywiście nie spodobało się Woroszyłowowi”18.

Jeśli w latach 30. dokonano znacznego przezbrojenia Armii Czerwonej, nie była to zasługa Ludowego Komisarza Obrony. Woroszyłow nawet w roku 1938 proponował zwiększenie roli wielkich armii konnych w przyszłej wojnie: „Konnica we wszystkich armiach świata przeżywa, a raczej już przeżyła, kryzys i w wielu krajach prawie przestała istnieć… Nie stoimy na takim stanowisku… Jesteśmy przekonani, że nasza wspaniała konnica jeszcze nie raz o sobie przypomni jako potężna i zwycięska czerwona kawaleria”. Takie podejście kierownika resortu wojskowego poważnie hamowało proces motoryzacji i mechanizacji Armii Czerwonej, jej wyjścia na czołowe pozycje.

Kiedy natomiast nastał rok 1937, Woroszyłow został posłusznym narzędziem Stalina w przeprowadzaniu zbrodniczych represji. Kilkadziesiąt tysięcy osób aresztowano, wysłano do łagrów i unicestwiono. Szczególnie straszne ciosy spadły na wyższe kierownictwo wojskowe. W czasie wielkiej wojny ojczyźnianej Armia Czerwona straciła 180 osób od szczebla dowódcy dywizji do dowódcy pułku. W ciągu natomiast kilku lat przedwojennych – od 1936 do 1941 – aresztowano 932 osoby od szczebla brygady i wyżej, z których 729 rozstrzelano, 63 zmarło podczas śledztwa, a 10 popełniło samobójstwo19.

Historyk wojskowy O.F. Suwenirow zasadnie nazwał Woroszyłowa katem Armii Czerwonej. Jakże inaczej, skoro absolutną większość represjonowanych dowódców, pracowników politycznych oraz innych członków kadry kierowniczej aresztowano za jego przyzwoleniem. Jaki wróg zdolny byłby do takiego spustoszenia szeregów armii, w dodatku przed samą wojną światową?!

A przecież te rzadkie przypadki, kiedy Ludowy Komisarz Obrony wykazywał się nawet nie zdecydowaniem, lecz tylko gotowością do ingerencji i „nieporzucenia” podwładnego, wskazują na jego wielkie możliwości. Jedno krótkie słówko „pozostawić”, napisane na wniosku Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR o zwolnienie ze stanowiska i aresztowanie, uratowało życie szefom akademii wojskowych N.A. Wieriowkinowi-Rachalskiemu i N.A. Lebiediewowi. Nawet mniej kategoryczne decyzje Woroszyłowa – „na razie pozostawić w spokoju”, „wezwać na rozmowę” – uratowały dla naszej armii ówczesnego pułkownika, a w przyszłości marszałka Związku Sowieckiego R.I. Malinowskiego, dowódcę brygady, a w czasach wojny generała armii, dowodzącego kilkoma frontami. Dotyczy to także generała P.S. Klenowa, wyznaczonego przed wojną na stanowisko szefa sztabu Bałtyckiego Specjalnego Okręgu Wojskowego. Taka „odwaga” Woroszyłowa obejmowała jednak tylko nielicznych.

Były zastępca naczelnego prokuratora wojskowego B.A. Wiktorow na podstawie ogromnej liczby dokumentów doszedł do następującego wniosku: „Sprawiedliwość wymaga, by zbrodniarzem nazwać i K.E. Woroszyłowa. Historia sądownictwa sowieckiego nie zna takiej obfitości wiarygodnych, niepodważalnych świadectw, które w sposób tak bezsporny oskarżałyby podsądnego o umyślne niszczenie niewygodnych mu osób”20.

Skutki pogromu sowieckich sił zbrojnych uwidoczniła „wojna zimowa” z Finlandią toczona od listopada 1939 do marca 1940 roku. Mimo znacznej przewagi liczebnej zwycięstwo kosztowało Związek Sowiecki wiele sił i opłacone zostało wielkimi stratami. Cały świat zobaczył niską gotowość bojową Armii Czerwonej, a w dużym stopniu zawinił Ludowy Komisarz Obrony.

Jak wspominał marszałek Żukow, Stalin w rozmowie z nim wiosną 1940 roku ostro skrytykował Woroszyłowa: „Chwalił się, zapewniał, twierdził, że na cios odpowie potrójnym ciosem, że wszystko w porządku, wszystko przygotowane, towarzyszu Stalin, a okazało się…”21.

Woroszyłowowi jednak udało się uniknąć odpowiedzialności małym kosztem w porównaniu do ofiar bezprawia. Zmuszony w końcu 1940 roku na plenum KC do przyznania się do nieudolności w kierowaniu Ludowym Komisariatem Obrony, został zwolniony z tego stanowiska, by natychmiast otrzymać kolejną wysoką nominację – zastępcy przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych ZSRR oraz przewodniczącego Komitetu Obrony przy Radzie.

Po utworzeniu 23 czerwca 1941 roku najwyższego organu dowództwa strategicznego sił zbrojnych ZSRR – Kwatery Głównej, przemianowanej w dniu 8 sierpnia na Kwaterę Główną Naczelnego Dowództwa, 60-letni już Kliment Efremowicz wszedł w jej skład. W dniu 30 czerwca został członkiem najwyższego nadzwyczajnego organu władzy –Państwowego Komitetu Obrony.

Stalin, rozczarowany znacznymi porażkami wojskowymi swych niedawnych faworytów – generałów D.G. Pawłowa i M.P. Kirponosa, dowodzących frontami Zachodnim i Południowo-Zachodnim, którzy jako pierwsi napotkali uderzenia wojsk hitlerowskich – postanowił skierować im do pomocy kilku marszałków. Woroszyłow wyjechał na front zachodni 27 lipca. W Mohylowie, w sztabie frontu, przekonał się, że generał Pawłow nie zna sytuacji i utracił zdolność kierowania wojskami. Jakiej pomocy mógł mu udzielić wysoki moskiewski gość, który miał słabe pojęcie o szczególnym charakterze współczesnej wojny manewrowej?

Sam marszałek tak pisał o swym pierwszym wyjeździe na front: „Był to pobyt krótkotrwały – od 27 czerwca do 1 lipca 1941, ale był na tyle ciężki i pełen napięcia, że najprawdopodobniej kosztował mnie wielu lat życia”.

Wykorzystując pełnomocnictwa członka Kwatery Głównej, marszałek był w stanie zaledwie informować Moskwę o tym, czego dowiedział się na froncie, i nieprzerwanie prosił o pomoc w ludziach i sprzęcie. Wywoływało to rozdrażnienie w stolicy, ponieważ Woroszyłowa posłano na Białoruś, by zorientował się w możliwościach stawiania oporu Niemcom. W tym czasie wojska sowieckie się cofały i już 28 czerwca opuściły Mińsk. W odpowiedzi na kolejną prośbę o przysłanie rezerw Stalin nakazał Woroszyłowi wracać do Moskwy.

Po określeniu 10 lipca 1941 roku głównych kierunków strategicznych – północno-zachodniego, zachodniego i południowo-zachodniego – Woroszyłowowi powierzono dowództwo pierwszego z nich wraz z Flotą Północną i Bałtycką. Z pozoru pracował dużo – wysłuchiwał meldunków podwładnych dowódców, organizował budowę umocnień obronnych, kontrolował przygotowanie bojowe jednostek i armii, lecz sytuacja wokół Leningradu pogarszała się z każdym dniem. W połowie sierpnia w wyniku jednoczesnego natarcia przeciwnika znacznymi siłami na Przesmyku Karelskim, w Estonii i na kierunku kingiseppskim wytworzyła się nadzwyczaj groźna sytuacja na obu powierzonych mu frontach.

Decyzją Kwatery Głównej w końcu sierpnia zlikwidowano strategiczny kierunek północno-zachodni i Woroszyłowowi powierzono ster Frontu Leningradzkiego. Miejsce służby zmienić jest łatwo, ale trudniej momentalnie pokonać niekompetencję, zmienić styl dowodzenia wojskami. „Kwatera Główna uważa taktykę Frontu Leningradzkiego za zgubną – telegrafował Woroszyłowowi Stalin 1 września 1941 roku. – Front Leningradzki zajmuje się tylko wyszukiwaniem nowych rubieży do wycofania się. Czyż nie pora kończyć z bohaterami cofania się? Kwatera Główna ostatni raz pozwala Wam się cofnąć i wymaga, by Front Leningradzki odnalazł wreszcie w sobie siłę ducha, by uczciwie i wytrwale bronić Leningradu”.

Czym jednak naprawdę mógł odpowiedzieć dowódca wyznający archaiczne poglądy na sztukę wojenną? Woroszyłow odpowiedział działaniami, które w postanowieniu Biura Politycznego KC z dnia 1 kwietnia 1942 roku zasadnie oceniono jako poważne błędy. Na dodatek zasłynął porywczym czynem wyglądającym jak krańcowe zdesperowanie – 10 września w pobliżu Krasnego Sioła osobiście pod silnym ogniem przeciwnika poprowadził do ataku oddział piechoty morskiej. Widok siwego marszałka wykrzykującego: „Za mną, chłopaki! Naprzód!” i wymachującego pistoletem mógł wzbudzić uczucie szacunku dla odwagi tego człowieka. Powstaje jednak pytanie: co oprócz tego potrafi, czego nie jest w stanie dokonać byle porucznik – dowódca kompanii – coś, czego wymaga się właśnie od marszałka dowodzącego całym frontem?

W dniu 8 września hitlerowskie wojska przedarły się do jeziora Ładoga i opanowały Szlisserburg. Przerwano połączenie z kontynentalną Rosją. Zablokowano Leningrad. Następnego dnia głównodowodzący kieruje do Woroszyłowa i Żdanowa depeszę: „Powiadamiacie nas tylko o utracie takiej czy innej miejscowości, lecz nie mówicie nic o podejmowanych środkach, by zaprzestać w końcu tracenia miast i stacji… A może już postanowiliście poddać Leningrad?”22. Decyzją Stalina na czele Frontu Leningradzkiego postawiono 10 września generała armii Żukowa.

Upływ czasu ostatecznie zdeprecjonował byłego ludowego komisarza obrony jako dowódcę wojskowego. Jego krańcowo nieudane działania w lutym i marcu 1942 roku już w charakterze przedstawiciela Kwatery Głównej na froncie wołchowskim ostatecznie przekonały o tym Stalina.

Jeżeli w następnych latach Woroszyłowa w charakterze przedstawiciela Kwatery Głównej wykorzystywano do jakichś zadań, to wyłącznie w towarzystwie innych, bardziej utalentowanych dowódców – G.K. Żukowa, A.M. Wasilewskiego, S.M. Sztiemienki. Jakiś czas pełnił rolę dowodzącego ruchem partyzanckim i przewodniczącego Komitetu do spraw Trofeów przy Głównym Komitecie Obrony, lecz na jesieni 1943 roku uwolniono go i od tych obowiązków. W ostatnim składzie osobowym Kwatery Głównej z 17 lutego 1945 roku jego nazwisko już nie figuruje.

Po maju 1945 roku sprawami wojskowymi Woroszyłow już się nie zajmował. Powierzono mu obowiązki wiceprzewodniczącego Rady Ministrów do spraw kultury. W dodatku stale pogarszały się jego doskonałe dotychczas osobiste relacje z wodzem. Otwarta pogarda demonstrowana przez Stalina przyjmowała czasem złowieszcze formy. Zastępca naczelnego dowódcy Marynarki Wojennej admirał I.S. Isakow przytoczył charakterystyczny epizod. Na jednym z posiedzeń Biura Politycznego, podczas dyskusji o planach rozwoju floty wojennej, Woroszyłow palnął coś, jak to się mówi, ni w pięć, ni w dziewięć. Stalin odreagował tak, że adresatowi wypowiedzi musiały ciarki przejść po plecach: „Nie rozumiem, dlaczego towarzysz Woroszyłow chce osłabiać sowiecką Marynarkę Wojenną”. Replikę tę powtórzył dwukrotnie, co nie umknęło uwagi zebranych. Kiedy po zakończeniu posiedzenia Stalin zaprosił wszystkich do obejrzenia filmu fabularnego, obok starego marszałka powstała próżnia.

Film się skończył. Stalin podszedł do siedzącego w samotności Woroszyłowa, objął go za ramiona i zwrócił się do Berii: „Ławrientij, musimy lepiej zatroszczyć się o Woroszyłowa. Mało mamy takich starych bolszewików jak Klim Woroszyłow. Musimy stworzyć mu dobre warunki”23.

Wszyscy milczeli. Co tu można powiedzieć, kiedy „troskę” o dawnego współtowarzysza broni powierzano szefowi niesławnej bezpieki znanej ze swych katowni?

W ostatnich latach życia Stalina jego podejrzliwość osiągnęła taki poziom, że niejednokrotnie piętnował Woroszyłowa jako angielskiego szpiega. Zrozumiałe jest więc, dlaczego Woroszyłow, jak zeznają byli marszałkowie, w ostatnich latach życia starał się nie wspominać o Stalinie ani jego otoczeniu i nie rozmawiał o charakterze swoich stosunków z wodzem.

Po śmierci Stalina Woroszyłowowi przyznano honorowe, lecz mało znaczące stanowisko przewodniczącego Prezydium Rady Najwyższej. W tym charakterze w czerwcu 1957 roku poparł grupę ortodoksyjnych stalinistów – W.M. Mołotowa, G.M. Malenkowa, L.M. Kaganowicza, którzy żądali zdjęcia N.S. Chruszczowa ze stanowiska I sekretarza KC KPZR. Kiedy zobaczył jednak, że na rozpoczętym już plenum sprawy układają się nie po myśli przeciwników Chruszczowa, zmienił zdanie i odciął się od nich.

Chruszczow skwapliwie przyjął wersję przewodniczącego Prezydium Rady Najwyższej ZSRR, że tamtego „diabeł skołował”: „Kliment Efremowicz przypadkowo trafił do towarzystwa, które usiłowali sklecić członkowie grupy antypartyjnej. Na początku nie poznał się na ich zamiarach, ale teraz wystąpił przeciw nim otwarcie i szczerze. Zamierzano go wykorzystać, nie miał całej wiedzy na ten temat. Wierzymy w szczerość i otwartość waszych słów”24.

Chruszczow nie byłby jednak sobą, gdyby nie dodał przysłowiowej łyżki dziegciu. Z zastrzeżeniami, ale napomknął o zaawansowanym wieku Klimenta Efremowicza i zaproponował mu przejście na emeryturę.

Marszałek jednak jeszcze prawie trzy lata pozostawał „prezydentem” Związku Sowieckiego i dopiero w maju 1960 roku „ze względu na stan zdrowia” odszedł z zajmowanego stanowiska. Po dwóch miesiącach wycofano go ze składu Prezydium KC KPZR.

Na XXII zjeździe partii w październiku 1961 roku poruszono kwestię odpowiedzialności za masowe represje – bez żadnego praktycznego skutku. Należy jednak oddać sprawiedliwość Woroszyłowowi: w odróżnieniu od Mołotowa czy Kaganowicza zawsze wspominał „wielką czystkę” z uczuciem goryczy, a Tuchaczewskiego i innych rozstrzelanych wraz z nim dowódców wojskowych nigdy nie nazywał winnymi. Swoimi pozytywnymi opiniami o osobach represjonowanych – napisał na przykład współczujący artykuł o Gamarniku – były ludowy komisarz obrony jakby usiłował pomniejszyć swą winę przed nimi.

Na emeryturze, dawno po odejściu z oficjalnych stanowisk, Kliment Efremowicz ciągle usiłował zachować renomę znaczącego działacza politycznego i bohatera ludu. Wychodził na przykład na skrzyżowanie ulic Hercena i Granowskiego, gdzie mieszkał w znanym moskwianom budynku, i prowadził zaimprowizowane spotkania z mieszkańcami. Wysłuchiwał ich skarg i dezyderatów, przyjmował prośby na piśmie.

Pierwszy sowiecki marszałek zmarł w roku 1969 wskutek niewydolności serca po kolejnym zapaleniu płuc. Jak wspominał akademik E.I. Czazow, kierownik Głównego Zarządu Ministerstwa Zdrowia ZSRR, do Szpitala Kuncowskiego wieziono Woroszyłowa z jego daczy w stanie ciężkim. Jednak i tu wykazał się charakterem. Kategorycznie odmówił transportowania go samochodem pogotowia ratunkowego, w dodatku na noszach: „Marszałków na głupich noszach się nie nosi”. Wezwał z Rady Najwyższej limuzynę czajka, usiadł na składanym krzesełku, na którym zazwyczaj jeździł „dla zachowania postury”, i tak udał się do szpitala25.

Woroszyłowa pochowano z należnymi honorami państwowymi. Z szacunku wobec zmarłego bohatera wojny domowej jego prochy – podobnie jak Budionnego – pogrzebano na placu Czerwonym w ziemi, a nie w murze kremlowskim.

Pamięć po sobie Woroszyłow zostawił, jak widzimy, niejednoznaczną.

Marszałek Związku Sowieckiego Siemion Michajłowicz Budionny przy swoim portrecie

S.M. BUDIONNY„Pochodzę z samego gąszczu mas ludowych”

Potrójny Bohater Związku Sowieckiego i marszałek Związku Sowieckiego S.M. Budionny istotnie wyszedł z samych dołów, w pełni wykorzystując możliwości stworzone przez rewolucję.

Syna wędrownego parobka obwodu dońskiego wcielono do wojska jeszcze w roku 1903. Uczestniczył w wojnie rosyjsko-japońskiej, a następnie brał udział w I wojnie światowej. Odważnego kawalerzystę nagrodzono pełnym kompletem carskich orderów św. Jerzego – czterema krzyżami i czterema medalami.

Swoją legendarną sławę zdobył jednak w wojnie domowej. Starszy sierżant w starej armii w ciągu jednego roku został czerwonym generałem, awansując od pomocnika dowódcy pułku do dowódcy 1. Armii Konnej, z którą zdobywał laury w operacjach na dolnej Wołdze i na Donie, w Donbasie i na Kubaniu, na froncie polskim i wrangelowskim. Oficjalnie otrzymał rzadki tytuł Ludowego Bohatera Rosyjskiej Sowieckiej Federacyjnej Republiki Socjalistycznej.

O nim to i o jego armii tworzono legendy, pisano wiersze i pieśni w rodzaju My – czerwona kawaleria z refrenem:

Prowadź nas, Budionny,

Na śmiertelny bój!

Poprzez grzmoty i pożary

Niezawodnie wykonamy

Każdy rozkaz twój!