Magiczny Eliksir - Izabella Agaczewska - ebook

Magiczny Eliksir ebook

Izabella Agaczewska

4,5

Opis

Marcelina ma tylko jedno marzenie — pozbyć się ogromnej czerwonej plamy, którą ma na twarzy. Przez to znamię jest bardzo nieszczęśliwa. Koledzy i koleżanki wciąż jej dokuczają, wymyślają coraz to inne przezwiska. Wszystko się zmienia gdy nowi przyjaciele zaprowadzają ją do szeptuchy, która mieszka w głębi puszczy. Czy babka-zielarka zdradzi Marcelinie sekretny przepis na Magiczny Eliksir, który sprawi, że plama zniknie?

Opinie:
 
"Magiczny Eliksir" uczy rozpoznawać i nazywać emocje. Eliksirem na całe zło jest dobro. Nieważny jest wygląd, ale wnętrze człowieka. To książka dla dzieci, ich rodziców i pedagogów. 
Polecam.
Iwona Nikodemska, psycholożka dziecięca
 
Magiczny Eliksir, to niezwykła książka o przyjaźni i podróży. Wyzwanie, którego się podjęli, zamienia się w niezwykłą podróż, w trakcie której dzieci odkrywają, na czym polega prawdziwa przyjaźń. Książka bardzo interesująca, warto po nią sięgnąć i przeżyć fascynująca podróż po Niepołomicach i odkryć tajemnice tego miejsca. 
Grzegorz, 12 lat
 
Łyk „Eliksiru” wystarczy, żeby przenieść się do innej szkoły i spędzić czas z sympatyczną Marceliną. Dziewczyna ma pewien wstydliwy problem. By go rozwiązać, zabiera nas na spacer po Niepołomicach i … zakamarkach dziecięcej psychiki. Łzy, przygody, śmiech i strach — gwarantowane!
Lena Langer, 12 lat
 
Bardzo ciekawa i wciągająca książka. Przygody Marceliny pokazują nam, że nieważne jak się wygląda, istotne, co ma się w środku. Ważne, żeby być dobrym człowiekiem a wtedy można pokonać wszystkie przeszkody. Moim zdaniem jest to książka dla całej rodziny nie tylko dla dzieci.
Ania Pastuszak, 8 lat
 
Książka o Marcelinie i jej paczce przyjaciół bardzo nas zaciekawiła. Dla nas nie jest ważny wygląd — tylko to, jakim jest się dla innych. Dobro zawsze wygrywa.
Mikołaj, 8 lat i Magda, 10 lat

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 94

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
radekwarwas

Nie oderwiesz się od lektury

Zakochałam się w tej książce już od samej okładki. Treść napisana przepięknie, fabuła super, nic dodać, nic ująć!
00

Popularność




Tekst © Copyright by Agnieszka Imiołek

Wydawca © Copyright by Agnieszka Imiołek, Kraków 2023

www.izabellaagaczewska.pl

Redakcja i korekta: RKS Janusz Muzyczyszyn

Ilustracje i projekt okładki: Iwona Pastuszka-Vedral

Skład i łamanie: RKS Janusz Muzuczyszyn

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

ISBN 978-83-966158-3-1

Z ludźmi jest tak jak z zegarkami!

Najważniejsze jest to, co mają w środku.

Jan Brzechwa, Tryumf pana Kleksa

„Magiczny Eliksir” dedykuję

TYM,

którzy muszą mierzyć się

z brakiem akceptacji i zrozumienia,

TYM,

którzy doświadczają

nienawiści i wykluczenia.

NIE PODDAWAJCIE SIĘ!

Prolog

Był czerwcowy, pogodny dzień. W to piątkowe popołudnie czuć było już nadchodzące lato. Pani Ela porządkowała biurko, chowała zeszyty do siatki. W weekend będzie sprawdzać wypracowania klasy III c. Wybrała bardzo ważny i INSPIRUJĄCY (zachęcający do działania) temat: „Moje marzenia”. Była ciekawa, o czym napisali jej uczniowie, czego pragną. Uśmiechnęła się na wspomnienie swoich dziecięcych marzeń o gumie Donaldzie i obejrzeniu filmu z Brucem Lee, który był jej idolem. Jak na dziewczynkę było to dość dziwne, jednak posiadanie o trzy lata starszego brata zobowiązywało.

Rozejrzała się po klasie, przeszła między ławkami. Dosunęła niektóre krzesła, podniosła z podłogi zgubiony długopis i gumkę. Pod oknem znalazła zmiętą kartkę. Rozprostowała ją i zaczęła czytać. Uniosła brwi ze zdziwienia, rozpoznała pismo. Zastanawiała się, co z tym zrobić. Wyrzucić? Już zmierzała w stronę kosza, jednak zmieniła zdanie. Wsunęła kartkę do siatki wypełnionej zeszytami. Coś ją w tej notatce zaniepokoiło. Postanowiła porozmawiać z jej autorem w poniedziałek.

Wyszła z klasy i zamknęła drzwi na klucz.

Marzenie Marceliny

Marcelina o niczym innym nie marzyła. Śniła tylko o jednym. Gdyby za spełnienie swego pragnienia musiała oddać wszystkie zabawki, telefon, a nawet rower, zrobiłaby to bez wahania. Gdyby była choć najmniejsza szansa… Jednak powoli traciła już nadzieję.

A Wy macie marzenia? Pragniecie czegoś tak bardzo, że nieważne co musielibyście zrobić, albo ile poświęcić, byle tylko zdobyć to „coś”? Wymarzone, wyśnione, wyczekane, upragnione, najważniejsze w życiu…

Jedni chcą najnowszy model telefonu, inni komputer, ktoś psa lub kota… Marcelina marzyła o tym, by się czegoś pozbyć. Ogromnej, czerwonej plamy, która szpeciła jej twarz. Naczyniak plamisty – znamię, które umiejscowiło się na jej czole, prawej powiece i połowie policzka. Wyglądało jak rozgnieciona malina. Nie lubiła patrzeć na swoje odbicie w lustrze. A przecież musiała się co rano uczesać. Zapuściła długą grzywkę i zaczesywała ją na prawy bok, by starannie ukryć plamę. Włosy zasłaniały jej pół twarzy, utrudniając patrzenie przez prawe oko. Często zakładała dodatkowo czapkę z dużym daszkiem. A jeśli nie mogła jej ubrać, naciągała na głowę kaptur bluzy. Byle tylko nikt nie zwracał uwagi na jej twarz. Chodziła ze spuszczoną głową. Nie lubiła patrzeć w oczy dorosłych i dzieci. Wszyscy byli tacy ciekawscy. Zadawali mnóstwo pytań, na które już nie miała siły odpowiadać. Koledzy i koleżanki w szkole wciąż jej dokuczali, wymyślali okropne przezwiska.

Mama i tata nie widzieli problemu, mówili, że jest ich księżniczką i wygląda pięknie jak z obrazka, ale ona wiedziała swoje. Tak… szczerze nienawidziła tej paskudnej, czerwonej PLAMY.

Rodzice tłumaczyli jej, że plama z czasem będzie coraz to bledsza, aż w końcu zniknie. Niestety, czas mijał, a plama wciąż była taka sama. Mama obiecała, że zabierze ją do znanego specjalisty, ale wciąż przekładała wizytę, bo wypadały różne ważne sprawy. Ważniejsze niż…

Dziewczynka wypróbowała już wszystkie sposoby, aby się tego znamienia pozbyć. Smarowała kremem wybielającym skórę, który znalazła u cioci w łazience. Niestety, było jeszcze gorzej, bo dostała uczulenia i jej twarz pokryła się swędzącymi krostkami. Kiedyś w przedszkolu tuż przed występem z okazji Dnia Matki, postanowiła wysmarować się mąką, by ładnie wyglądać. Mąkę przyniosła z domu w woreczku. Jednak biały pył rozsypał się na całą jej twarz, włosy i ubranie, dostał się do oczu i nosa. Gdy wyszła na środek, by powiedzieć swój wierszyk, wyglądała jak duch, wszyscy się z niej śmiali. Zdenerwowana wychowawczyni porwała ją ze sceny, zaprowadziła do łazienki, by się umyła i otrzepała z mąki. Strasznie na nią nakrzyczała. Jednak nie to było najgorsze. Jej mama nie zdążyła na występy. Przyszła mocno spóźniona, gdy już nie było żadnego dziecka, tylko ona czekała sama cała zapłakana. Wstydziła się potem chodzić do przedszkola, bo dzieci dokuczały jej coraz bardziej. Przezywały ją potworem z mąki. Prosiła rodziców, by jej pozwolili zostać w domu, nawet symulowała ból brzucha, ale na nic wszystko. Jeszcze przez całe dwa miesiące musiała uczęszczać na zajęcia. Gdy była starsza, czasami podkradała mamie puder i delikatnie tuszowała nim plamę. Mama albo udawała, że tego nie widzi, albo nie zwracała na to w ogóle uwagi.

Marcysia szukała uparcie w internecie informacji, jak można pozbyć się naczyniaka. Czytała o laseroterapii, operacjach plastycznych i przeszczepach skóry, ale nie miała odwagi, by porozmawiać o tym z rodzicami. Zresztą nie miałaby kiedy tego zrobić, bo tata i mama wciąż pracowali. Nawet wieczorami oboje ślęczeli przy komputerach.

Teraz jednak, zupełnie nieoczekiwanie, pojawiła się niepowtarzalna szansa na to, by pozbyć się plamy na zawsze.

Nowa szkoła

Miesiąc temu przeprowadziła się wraz z rodzicami z Krakowa do Niepołomic. To miasteczko leżące między przepływającą nieopodal królową rzek – Wisłą a prastarą Puszczą Niepołomicką. Niegdyś w zamku znajdującym się niedaleko Rynku mieszkali królowie. Rodzice właśnie tutaj zdecydowali się wybudować dom. Marcysia cieszyła się z wyprowadzki z ciasnego mieszkania w bloku, ale zarazem bała się, co przyniesie ta zmiana. Jeszcze w kwietniu dojeżdżała do Krakowa na lekcje. Na szczęście z końcem miesiąca pożegnała się ze swoją klasą. Z wielką ulgą odchodziła z dawnej szkoły, bo w ciągu prawie trzech lat nie spotkało jej tam nic miłego. Ciągłe dokuczanie, wymyślanie nowych przezwisk, wyśmiewanie na każdym kroku. Nikt nie pamiętał nawet jej imienia. Lękała się tego, co może ją czekać w nowej klasie.

Gdy po raz pierwszy jechała na rowerze do szkoły był już maj, dookoła było bardzo kolorowo. Wiosna późno w tym roku zazieleniła i okwieciła ogrody oraz sady. Teraz nadrabiała stracony czas. Nagle wszystko zaczęło się zmieniać. Czuć było intensywny zapach kwiatów jabłoni, wiśni, bzu i czeremchy. Mijała domy, wysoki kościół, niewielki Rynek wybrukowany kostką, zamek otoczony fosą, park z nowym placem zabaw.

Pierwszy dzień w szkole nie był taki zły, aż do tego momentu…

– Ech, czemu zawsze musi być tak samo – pomyślała wieczorem, gdy kładła się do łóżka.

Co takiego wydarzyło się w szkole?

Zaczęło się nawet fajnie. Pani Ela okazała się bardzo sympatyczna. Udawała, że nie widzi jej plamy. Nawet nie kazała ściągać Marcelinie czapki. Zresztą zaraz wychodzili na podwórko, bo była lekcja WF-u. Koleżanki i koledzy wydawali się mili. Chętnie się z nią bawili. Rozgorzała pełna emocji gra w dwa ognie. Szło jej świetnie. Tylko ona pozostała na boisku z jej drużyny. Musiała odeprzeć atak rywali. Na wprost niej stało dwóch chłopców. Jej zespół zaczął głośno skandować jej imię:

– Marcela! Marcela!

Atak był zawzięty, zwinnie unikała kontaktu z piłką, z poświęceniem rzuciła się na płytę boiska. Wtedy doszło do najgorszego. Czapka spadła jej z głowy. Nie zdążyła po nią sięgnąć, ubiegł ją Paweł. Podniosła się, a wtedy wiatr rozwiał jej włosy i wszyscy zobaczyli plamę. Otoczyli ją i zaczęli zadawać pytania:

– Co ty masz na twarzy?

– Co to jest?

Marcelina przerabiała to tysiące razy. Szybko więc udzieliła odpowiedzi, by mieć to z głowy.

– Mam naczyniaka plamistego.

Nie musiała długo czekać na reakcję klasy.

– Okropieństwo – wykrzyknęła Dorota.

– Potworne – dodała Laura, śliczna dziewczyna o kręconych rudawych włosach i błękitnej sukience. Wyglądała jak modelka.

– Marcelina plamista – wypalił prosto z mostu Paweł i zaczął się głośno śmiać. Reszta klasy uznała najwyraźniej, że to świetny żart i zawtórowała koledze.

– Co tu się dzieje? – Wychowawczyni nie mogła przedostać się przez tłum. Uczniowie, słysząc jej głos, rozstąpili się na bok. Pani Ela stanęła przed Marcelą.

– Wszystko w porządku? – spytała. Dziewczynka skinęła głową. – A gdzie twoja czapka?

– Tutaj! – Paweł podał koleżance jej własność. Marcelina wcisnęła czapkę na głowę. Szybkim ruchem ręki otarła łzę. „Jeszcze tego by brakowało, by nazywali mnie mazgajem, do tego plamistym”– pomyślała dziewczynka.

– Bartek, Paweł i Franek! – zawołała nauczycielka. – Pozbierajcie piłki. Laura i Dorota! Wy dziewczynki weźcie paletki i lotki. Wracamy do szkoły.

Dzieci ustawiły się w pary. Nikt nie podszedł do Marceliny, stała na końcu.

– Marcelinko pomożesz mi zabrać kosz z frisbie – poprosiła pani Ela. – Pierwsza para rusza!

Klasa podążyła w stronę szkoły. Marcelina z wychowawczynią szły na końcu.

– Wiem, że początek w nowej szkole jest trudny – powiedziała nauczycielka. – Jeśli będ­ziesz chciała ze mną porozmawiać, to zapraszam. Zobaczysz, będzie dobrze.

Niestety, nie było. Chociaż przy pani Eli koledzy i koleżanki zachowywali się poprawnie, to przy każdej nadarzającej się okazji słyszała głupie żarty.

– Marcelina plamista – wołał za nią Paweł. – Czy ty przypadkiem nie jesteś wampirem?

– Wampirką raczej – śmiała się Dorota.

– A może pijawką – dodał Bartek. – Która wypiła za dużo krwi.

– Jesteś jakimś hematofagiem – chełpił się Franek swoją znajomością obco brzmiącego słowa, które oznaczało pasożyta żywiącego się krwią. – Kleszczem? Komarem? Meszką? Wiem! Kandyrą! To taka ryba w Amazonce, przypomina węgorza, choć jest od niego dużo mniejsza. Ma zaledwie kilka centymetrów. Wczepia się w skrzela innych ryb i wypija ich krew.

Miała wrażenie, że koledzy rywalizowali między sobą, który najbardziej jej dokuczy. Franek robił to wyjątkowo perfidnie, a Paweł i Bartek nie patyczkowali się, tylko rzucali przezwiskami jakie im przyszły na myśl.

Na jej ławce lądowały dziwne obrazki – potwory z plamami na ciele. Osobliwe dzieła Bartka, który zamiast uważać na lekcji, wciąż rysował bazgroły, na czym się dało. Wszystkie jego zeszyty i książki były pokryte różnymi grafikami. Kartki z głupimi wierszykami były autorstwa Doroty, czasem Laura pomogła znaleźć swojej przyjaciółce rym. Koleżanki chichrały się przez większość zajęć. Pani Ela co chwilę je upominała, aż w końcu zdecydowała, że Laura musi się przesiąść.

Marcela siedziała w ostatniej ławce pod oknem. Sama. Ktoś rzucił hasło, że plamą można się zarazić, więc nikt nie chciał dołączyć do nowej koleżanki.

Śmiechy i dogryzania kolegów bardzo ją bolały, ale nawet okiem nie mrugnęła na te zaczepki. Już nie takie okropieństwa słyszała na swój temat. Zsuwała czapkę jeszcze niżej, tak że daszek zasłaniał jej całą twarz.

Wiele razy wychowawczyni pytała ją, jak się czuje w nowej szkole. Koniecznie chciała spotkać się z jej rodzicami, ale dziewczynka tłumaczyła, że są bardzo zapracowani. Nie skarżyła się nauczycielce, bo wiedziała, że to tylko może pogorszyć jej sytuację w klasie. Przy niej Marcela czuła się bezpiecznie. Widziała, że wychowawczyni wielokrotnie rozmawiała na osobności z tymi, którzy jej najbardziej dokuczali. Pani Ela miała siódmy zmysł, bardzo szybko zorientowała się, że jest coś nie tak.

Chyba rozmowy nauczycielki w końcu odniosły właściwy skutek, bo po dwóch tygodniach wszystkie wygłupy i niesympatyczne żarty się skończyły.