Mądrość psychopatów - Kevin Dutton - ebook + książka

Mądrość psychopatów ebook

Kevin Dutton

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Psychopata. Słowo to kojarzy nam się natychmiast z mordercami, gwałcicielami, zamachowcami-samobójcami i gangsterami. Ale inaczej niż w filmach, prawdziwi psychopaci nie zawsze uciekają się do przemocy i nie zawsze popełniają przestępstwa. Wręcz przeciwnie. Mają wiele zalet.

W swojej przełomowej wyprawie w świat psychopatów ceniony angielski psycholog Kevin Dutton ujawnia, że istnieje coś takiego jak „skala szaleństwa”, na której każdy z nas ma swoje miejsce. Wykorzystując najnowsze osiągnięcia w dziedzinie obrazowania mózgu i neurobiologii, wykazuje, że jedynie cienka linia oddziela zdolnego chirurga od seryjnego mordercy. A swoje spektrum psychopatii ilustruje niezwykle przekonującymi i zaskakującymi badaniami.

Dutton dekonstruuje źle pojmowany termin „psychopata” za pomocą śmiałych artykułów i oryginalnych badań naukowych. Rozmawia z psychopatami zamkniętymi w pilnie strzeżonym szpitalu Broadmore, poddaje się eksperymentowi, który czyni z niego psychopatę, odwiedza mnichów buddyjskich, by śledzić ruch ich gałek ocznych i mikroekspresje, i udowadnia, że dzisiejszy bandzior czający się na źle oświetlonym parkingu jutro może się stać bohaterskim żołnierzem Sił Specjalnych.

Wysuwa również kontrowersyjną tezę, że nasze społeczeństwo staje się coraz bardziej psychopatyczne. Psychopaci są nieustraszeni, pewni siebie, charyzmatyczni, bezwzględni i skupieni na celu – a jest to zestaw cech niezbędnych, by odnieść sukces w dwudziestym pierwszym wieku.

 

Książka Duttona to prowokacyjna i zaskakująca podróż w głąb szaleństwa. Z pewnością wywoła w nadchodzących latach wiele dyskusji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 349

Oceny
4,3 (98 ocen)
42
41
13
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lisa1977

Nie oderwiesz się od lektury

Słuchałam po angielsku. Świetna...
00
katarzynagrzyl

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna ksiazka, zarowno pod wzgledem merytorycznym jak i pisarskim. Duzo w niej tez brytyjskich smaczkow.Idealna dla anglolubów.
00
Sabinaczyta1

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne. Tytuł jest kontrowersyjny, a to bardziej rozprawka (uargumentowana licznymi badaniami) nad cechami, które przydają się w życiu, jeśli mamy je rozwinięte do pewnego stopnia. Jeśli mamy ich za dużo bądź za mało, pojawia się problem. Odpowiedzi na pytania "które cechy?" oraz "jaki problem?" znajduje się w środku tej książki. Bardzo polecam.
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Wisdom of Psychopaths

Projekt serii: Mariusz Filipowicz

Projekt okładki: Mariusz Filipowicz

Konsultacja i redakcja: Aleksandra Bednarska

Opracowanie indeksu: Katarzyna Szajowska

Korekta: Halina Hałajkiewicz

Redakcja techniczna: Andrzej Sobkowski

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

© 2012 Kevin Dutton. All rights reserved

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014, 2024

© for the Polish translation by Monika Wyrwas-Wiśniewska

ISBN 978-83-287-3348-0

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Warszawa 2024

Wydanie II

FRAGMENT

Pamięci Johna Richarda Duttona

Umysł jest dla siebie

Siedzibą, może sam w sobie przemienić

Piekło w Niebiosa, a Niebiosa w piekło

– JOHN MILTON, Raj utracony, pieśń 1, wers 297–299,

tłum. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie,

Kraków 1974

Przedmowa

Mój ojciec to psychopata. Kiedy dziś o tym myślę, ta konstatacja wydaje mi się dziwna, a jednak jest prawdziwa. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Był czarujący, nieustraszony, ale i bezwzględny. Mimo że nigdy nie uciekał się do przemocy, w części jego duszy, którą nazywamy sumieniem, panował taki ruch jak w zamrażarce Jeffreya Dahmera. Choć nikogo nie zabił, paru z pewnością ustrzelił.

Łaska boska, że geny to nie wszystko. Prawda?

Wystarczył przypadkowy gest czy rzucona w przelocie uwaga, by mój ojciec dostał, co zechciał. Prawdziwy talent, nie uważacie? Zdaniem wielu osób przypominał bardzo cwaniaka Del Boya z serialu Only Fools and Horses, a ja muszę się z tym zgodzić. Co więcej, nie tylko podobnie się zachowywał, ale i parał się tym samym zajęciem – handlował na bazarze.

W gruncie rzeczy można by ów serial produkcji BBC uznać za domowe wideo rodziny Duttonów.

Pamiętam, jak pewnego razu pomagałem mu sprzedawać kalendarze na Petticoat Lane Market na londyńskim East Endzie. Miałem wówczas jakieś dziesięć lat, był powszedni dzień i powinienem siedzieć w szkole. Te kalendarze stanowiły prawdziwą gratkę dla koneserów – miały tylko jedenaście miesięcy.

– Tato, nie możesz ich sprzedawać – protestowałem. – Przecież brakuje w nich stycznia!

– Wiem – on na to. – To dlatego zapomniałem o twoich urodzinach. – Po czym zaczął jakby nigdy nic głośno zachwalać swój towar: – Ludzie, ludzie, macie jedyną szansę kupić prawdziwy jedenastomiesięczny kalendarz! Skorzystajcie z naszej specjalnej oferty, a w przyszłym roku dodatkowy miesiąc dostaniecie zupełnie za darmo!

I wiecie co? Sprzedaliśmy wszystkie, co do jednego.

Zawsze byłem zdania, że osobowość mojego ojca idealnie pasuje do nowoczesnego świata. Ani razu nie widziałem, żeby spanikował. Albo żeby stracił panowanie nad sobą. Albo zaczął się pocić z jakiegoś powodu. A uwierzcie mi, miał po temu wiele okazji.

– Podobno u ludzi strach rozwinął się jako reakcja ułatwiająca przeżycie, żeby mogli ochronić się przed drapieżnikami[1] – powiedział mi kiedyś. – Ale w naszych czasach nieczęsto widuje się tygrysy szablozębne przy stacji metra Elephant and Castle, nie uważasz?

I miał rację. Ja przynajmniej nigdy żadnego nie spotkałem. Może jedynie kilka śliskich gadów. No ale te znają wszyscy.

Przez długi czas uważałem to powiedzenie mojego taty za jedną z jego straganowych odzywek, za bzdety, które wciskał ludziom – zabawne, ale nic poza tym. Teraz, po latach, zacząłem dostrzegać ukrytą w nich głęboką biologiczną prawdę. W zasadzie mój tatko zadziwiająco precyzyjnie podsumował poglądy dzisiejszych psychologów ewolucyjnych. Kiedyś odczuwanie strachu naprawdę było mechanizmem ułatwiającym przeżycie i chroniącym ludzi przed drapieżnikami. Okazuje się, że na przykład małpy z uszkodzeniem ciała migdałowatego[2] – sortowni uczuć w mózgu – robią bardzo głupie rzeczy, biorą nawet do ręki kobrę.

Ale miliony lat później, w czasach, gdy za rogiem nie czyhają na nas dzikie zwierzęta, ten system obronny jest zdecydowanie nadwrażliwy, reaguje na niebezpieczeństwa, które tak naprawdę nie istnieją. Zupełnie jak nerwowy kierowca, który bez przerwy trzyma nogę na hamulcu, zmusza nas do podejmowania nielogicznych, irracjonalnych decyzji.

– W plejstocenie nie było giełdy[3], mimo to ludzie mają zakodowaną patologiczną awersję do ryzyka – zauważył George Loewenstein, profesor ekonomii i psychologii w Carnegie Mellon. – Wiele mechanizmów rządzących naszymi emocjami nie jest zbyt dobrze przystosowanych do życia we współczesnych czasach.

Mnie, szczerze mówiąc, bardziej odpowiada określenie mojego taty.

Fakt, że dziś awersję do ryzyka uznaje się za patologiczną, nie oznacza automatycznie, że tak było zawsze. Równie dobrze tym z nas, którzy cierpią na kliniczną awersję do ryzyka – na przykład chroniczny lęk – mogła się po prostu dostać za duża porcja czegoś skądinąd pozytywnego. Niewykluczone przecież, że w czasach naszych przodków obecność w grupie osobników hiperwrażliwych na zagrożenia decydowała o przeżyciu – tak przynajmniej twierdzą biolodzy ewolucjoniści. Z tego punktu widzenia chroniczny lęk to ważna korzyść adaptacyjna. Im ktoś wrażliwszy na szelest liści, tym większa szansa, że utrzyma przy życiu siebie, a także swoją rodzinę i innych członków grupy. Nawet dziś niespokojni z natury[4] lepiej wykrywają zagrożenia: to właśnie oni dostrzegą tę jedną wrogą twarz wśród dziesiątków zdjęć szczęśliwych lub obojętnych ludzi – a nie jest to bez znaczenia dla osoby, która w nocy znalazła się na obcym terenie. Czasami i lęk może być pomocny.

Pogląd, że zaburzenia psychiczne bywają przydatne – a więc nie tylko skazują dotkniętych nimi ludzi na niepotrzebne cierpienia, ale również przynoszą im niezwykłe, choć czasami dziwaczne korzyści – nie jest oczywiście nowy. Już ponad dwa tysiące czterysta lat temu Arystoteles stwierdził: „nie ma geniuszu bez ziarna szaleństwa”. Ten związek pomiędzy genialnością a szaleństwem stał się ewidentny dla większości zwykłych ludzi dzięki takim przebojom kinowym jak Rain Man czy Piękny umysł, przynajmniej w przypadku autyzmu i schizofrenii. W książce Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem[5] neurolog i psychiatra, Oliver Sacks, opowiada między innymi o swoim spotkaniu z pewnymi bliźniakami. John i Michael, obaj głęboko autystyczni, wówczas dwudziestosześcioletni, mieszkali w ośrodku opiekuńczym. Kiedy ktoś pewnego razu wysypał na podłogę zapałki z pudełka, obaj równocześnie wykrzyknęli „111”. Sacks pozbierał zapałki, policzył i…

Niepozbawiony podstaw jest też stereotyp genialnego cierpiącego artysty. Malarz Vincent van Gogh, tancerz Wacław Niżyński i John Nash, ojciec teorii gier (więcej o niej później), byli psychotykami. Zbieg okoliczności? Nie, według Szabolcsa Kériego, badacza z Uniwersytetu Semmelweisa w Budapeszcie, odkrywcy polimorfizmu genetycznego powiązanego ze schizofrenią i zdolnościami twórczymi. Kéri stwierdził[6], że ludzie posiadający dwie kopie pewnej jednoliterowej mutacji DNA w genie o nazwie neuregulin 1, którą poprzednio wiązano z psychozą – jak również ze złą pamięcią i wrażliwością na krytykę – często osiągają dużo lepsze wyniki w testach na kreatywność niż ci z jedną kopią tej mutacji lub niemający jej w ogóle. Osoby z jedną kopią są za to relatywnie bardziej kreatywne niż te zupełnie jej pozbawione.

Nawet depresja może przynieść pewne korzyści. Ostatnie badania wskazują, że przygnębienie pomaga nam myśleć – ułatwia skupienie uwagi i zwiększa zdolność do rozwiązywania problemów. Joe Forgas, profesor psychologii na University of New South Wales przeprowadził pomysłowy eksperyment[7]. Umieścił koło kasy w małym sklepie papierniczym w Sydney różne drobiazgi: ołowiane żołnierzyki, plastikowe zwierzęta i samochodziki. Kiedy kupujący wychodzili ze sklepu, prosił ich, żeby wymienili wszystkie zauważone przedmioty. Ale była w tym pułapka. Gdy padało, Forgas odtwarzał w sklepie Requiem Verdiego; gdy świeciło słońce, klienci słuchali przebojów Gilberta i Sullivana.

Wynik eksperymentu okazał się jednoznaczny: „depresyjni” klienci zapamiętywali niemal cztery razy więcej przedmiotów niż „weseli”. Deszcz z całą pewnością podziałał na ludzi przygnębiająco i kazał im zwracać większą uwagę na otoczenie. Morał z tej historii? Kiedy jest ładna pogoda, pamiętaj, żeby przeliczyć w sklepie resztę.

Jeśli już raz zacznie się szukać korzyści wynikających z zaburzeń psychicznych, to szybko okazuje się, że w zasadzie każde niesie ze sobą swego rodzaju nagrodę pocieszenia – w takiej czy innej postaci. Nerwica natręctw? Nigdy nie wyjdziesz z domu, zostawiwszy włączone żelazko. Paranoja? Nigdy nie złapiesz się na kruczki prawne zapisane w umowie drobnym drukiem. Lęki i depresja? Strachu i smutku – dwóch z pięciu podstawowych emocji, jakie odczuwamy, obecnych w jakiejś formie we wszystkich kulturach – doświadczamy w którymś momencie naszego życia nieuchronnie. Z jednym istotnym od tej reguły wyjątkiem. Jest bowiem grupa ludzi, którzy nigdy – nawet w najtrudniejszych i najbardziej wymagających sytuacjach – nie doświadczają ani strachu, ani smutku. To psychopaci. Ktoś, kto jest psychopatą[1][8], nie będzie się martwił, nawet jeśli zostawi w domu włączone żelazko. No bo co mu z tego przyjdzie?

Jeśli przedstawicie tego rodzaju problem psychopacie, to popatrzy na was, jakbyście to wy zwariowali. Bo widzicie, według psychopaty jemu nic nie może wyjść na złe, wszystko musi wyjść na dobre. Niepodważalny fakt, że rok składa się z dwunastu, a nie z jedenastu miesięcy, związałby ręce każdemu sprzedawcy wybrakowanych kalendarzy, ale nie mojemu ojcu. On potraktował wadę jako zaletę i sprawił, że pracowała na niego.

Nie był oczywiście w takim postępowaniu odosobniony. Ani nie odbiegał, wbrew twierdzeniom niektórych, tak bardzo od normy. Podczas swoich badań poznałem wielu psychopatów wykonujących najróżniejsze zawody – nie tylko tych z własnej rodziny. Jasne, za bramami więzień zetknąłem się z paroma Hannibalami Lecterami i Tedami Bundymi: bezlitosnymi i pozbawionymi sumienia gwiazdami na firmamencie psychopatii. Ale spotkałem również takich, którzy, zamiast niczym rak toczyć społeczeństwo od środka, wzbogacają je i chronią dzięki swym stalowym nerwom, pewności siebie i szybkiemu podejmowaniu decyzji. Niektórzy z nich to chirurdzy, żołnierze, szpiedzy, przedsiębiorcy – a śmiem twierdzić, że i prawnicy. „Nie bądź zbyt zadziorny, wszystko jedno, jaki jesteś dobry. Nie pozwól, żeby się zorientowali w zagrożeniu”, radził młodemu koledze Al Pacino, wcielając się w rolę szefa świetnej kancelarii prawniczej w filmie Adwokat diabła. „Udawaj naiwnego. Bądź prostakiem, kaleką, głupkiem, trędowatym, dziwakiem. Spójrz na mnie – od początku byłem niedoceniany”. Pacino grał w tym filmie diabła, a jego słowa moim zdaniem trafiają w sedno. Jeśli jest coś, co wszyscy psychopaci mają wspólnego, to niezwykła zdolność udawania zwyczajnych, przeciętnych ludzi, choć za fasadą tego wspaniałego przebrania bije zimne jak lód serce bezwzględnego, twardego jak skała drapieżnika.

Jak powiedział mi pewien błyskotliwy młody prawnik na balkonie swojego penthouse’u z widokiem na Tamizę:

– Gdzieś w środku mnie ukrywa się seryjny morderca. Ale zabawiam go kokainą, wyścigami formuły jeden, forsą i krzyżowym ogniem pytań.

Powolutku odsunąłem się od balustrady.

To spotkanie na wysokościach (później odtransportował mnie do hotelu rzeką swoim luksusowym ślizgaczem wodnym) stanowi dobrą ilustrację mojej teorii na temat psychopatów: nasza fascynacja nimi wynika w dużym stopniu z faktu, że uwielbiamy iluzje, rzeczy, które na pozór wydają się normalne, a kiedy przyjrzeć im się bliżej, okazuje się, że bynajmniej takimi nie są. Pewien pajęczak, Amyciaea lineatipes, z wyglądu upodobnił się do mrówek, czyli do swego pożywienia. Dopiero gdy już jest za późno, ofiary odkrywają, że popełniły błąd w ocenie jego charakteru. Wielu z moich rozmówców wie dokładnie, jakie to uczucie. A wierzcie mi, że to ci, którzy mieli szczęście.

Spójrzcie na zdjęcie. Ile widzicie na nim piłek? Sześć? Przyjrzyjcie się jeszcze raz. Wciąż jest ich sześć? Na końcu przedmowy (strona 18), znajdziecie rozwiązanie tego testu.

Tacy właśnie są psychopaci. Na pierwszy rzut oka prezentują się świetnie, potrafią wykorzystać swój czar, charyzmę i nienaganny psychologiczny kamuflaż, by odwrócić naszą uwagę od swej prawdziwej natury; choć anomalia kryje się tuż przed naszym nosem, nas otumania ich odurzająca, hipnotyczna aura.

Ale psychopatia, jak zauważył diabeł, a raczej jego ekstrawagancki londyński protegowany, przynajmniej w pewnym stopniu może się nam jednak przysłużyć. Podobnie jak lęk, depresja i sporo innych zaburzeń psychicznych, czasami stanowi element adaptacyjny. Wkrótce przekonamy się, że psychopaci posiadają szereg cech – niezwykły magnetyzm i sprawne podszywanie się pod kogoś, kim nie są, to tylko zestaw startowy – które, jeśli tylko wiemy, jak je okiełznać i kontrolować, przynoszą często znaczne korzyści nie tylko w pracy, ale i w codziennym życiu. Psychopatia jest niczym światło słoneczne: jego nadmiar może wywołać raka i zabić, ale jeśli wystawiamy się na jego działanie z umiarem, ma dobroczynny wpływ na jakość naszego życia i nasze zdrowie.

Na kolejnych stronach przyjrzymy się szczegółowo tym cechom i dowiemy się, w jaki sposób ich wykorzystanie w ramach własnych umiejętności psychologicznych może zdecydowanie korzystnie wpłynąć na nasze życie. Oczywiście moim zamiarem nie jest w żadnym razie idealizowanie zachowań psychopatów – a już na pewno nie ich zachowań dysfunkcjonalnych. Byłoby to czymś na kształt poznawczego idealizowania czerniaka: podstępną machinacją dokonywaną na osobowości człowieka. Ale istnieją dowody sugerujące, że psychopatia, przynajmniej w niewielkich dawkach, to coś jak osobowość plus opalenizna – może przynieść zaskakujące korzyści.

Widziałem to na własne oczy. Kiedy mój ojciec zrezygnował z handlu na bazarze i przeszedł na emeryturę, bogowie nie patrzyli już na niego zbyt przychylnym okiem. (Choć przecież nie był zbyt wybredny: na pace jego trójkołowej furgonetki sąsiadowały ze sobą figurki Buddy, Mahometa, Najświętszego Serca, Maryi Dziewicy…). Zachorował na chorobę Parkinsona i w przerażająco krótkim czasie z kogoś, kto w dziesięć sekund potrafił spakować walizkę (zaskakująco przydatna umiejętność), zmienił się w kogoś, kto nie potrafi ustać na własnych nogach bez asysty dwóch osób („Kiedyś byliby to gliniarze”, mawiał o tej obstawie).

I wtedy jednak miewał swoje momenty, choć odkryłem to, dopiero gdy umarł. Pewnego wieczoru, niedługo po pogrzebie, przeglądałem jego rzeczy i natrafiłem w szufladzie na notes pełen odręcznych notatek. Były to zapiski opiekunek towarzyszących ojcu w ostatnich miesiącach życia (udało mu się, wbrew radom wszystkich, zostać we własnym domu) – swego rodzaju dziennik opieki.

Pamiętam, że pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę w tych zapiskach, była schludność i szczegółowość kolejnych wpisów. Pismo, niewątpliwie kobiece, wiło się zmysłowo po stronicach, odziane skromnie w błękity lub czernie długopisów Bica, każdy szeryf i ligatura znajdowały się na swoim miejscu. Ale im dłużej czytałem, tym bardziej uderzała mnie ich jednostajność – brak jakichkolwiek zmian w ostatnich miesiącach życia ojca. Jakże monotonny, powtarzalny i ponury był jego ostatni występ na straganie życia. Oczywiście, kiedy wpadałem z wizytą, nie dawał nic po sobie poznać. Parkinson może i pożerał żywcem jego ciało, ale nie był żadnym przeciwnikiem dla jego ducha.

Za to notatki mówiły same za siebie:

„7.30, asysta przy podnoszeniu z łóżka pana Duttona”.

„Golenie pana Duttona”.

„Przygotowanie kanapki z ogórkiem dla pana Duttona”.

„Filiżanka herbaty dla pana Duttona”.

I tak dalej, i tak dalej ad infinitum.

Wkrótce znudziłem się i jak to zwykle się dzieje, zacząłem przerzucać po kilka kartek bez czytania. Nagle coś przyciągnęło mój wzrok. Drżącym, pajęczym pismem, wielkimi literami na samym środku strony napisano następujący tekst: „PAN DUTTON ĆWICZYŁ GWIAZDY NA KORYTARZU”. A kilka stron dalej: „PAN DUTTON WYKONAŁ STRIPTIZ NA BALKONIE”.

Coś mi podpowiadało, że on to zmyślił. No ale przecież mowa o moim ojcu. Dlaczego miałby zmieniać swoje nawyki?

Choć zasady gry uległy zmianie, choć jego dusza znalazła się pod ostrzałem, a obwody i synapsy mózgu zostały zaatakowane bezlitosnym ogniem wroga, choć jego szanse spadły w zasadzie do zera – odchodził, walcząc zażarcie.

Gwiazdy i striptiz biją na głowę golenie i kanapki z ogórkiem serwowane w każdy dzień tygodnia.

I jakie ma znaczenie, że to tylko kłamstwa?

* * *

No dobrze. Macie rację, piłek jest sześć. A teraz przyjrzyjcie się rękom mężczyzny na zdjęciu. Czy zauważyliście coś niezwykłego?

Od autora

Zmieniłem nazwiska oraz wszystkie szczegóły pozwalające zidentyfikować występujące w książce osoby. Ten niezbędny demograficzny kamuflaż nie wpłynął jednak w żaden sposób na wyrażane przez nie poglądy – wiele wysiłku włożyłem w jak najdokładniejsze i najbardziej zgodne z prawdą zrelacjonowanie odbytych spotkań i rozmów. Z powodu ograniczeń w wykorzystywaniu sprzętu nagrywającego, szczególnie w Broadmoor, czasami konieczna okazywała się pewna dawka licentia poetica, żeby zachować równowagę pomiędzy prywatnością pacjenta z jednej strony a prezentacją jego unikatowego sposobu mówienia z drugiej.

JEDEN Oto nadchodzi skorpion

Ludzie wielcy i ludzie dobrzy to rzadko ci sami.

WINSTON CHURCHILL

Skorpion i żaba siedzą nad brzegiem wody. Oboje muszą się dostać na drugą stronę.

– Halo, żabo! – woła skorpion przez trzciny. – Czy byłabyś tak dobra i przeniosła mnie przez rzekę na swoim grzbiecie? Mam tam ważną sprawę do załatwienia, a nie potrafię pływać w tak silnym nurcie.

Żaba robi się podejrzliwa.

– No cóż, skorpionie – odpowiada. – Rozumiem, że masz tam coś ważnego, ale ty też zrozum, proszę, moje wątpliwości. Jesteś skorpionem. Masz wielki kolec na końcu ogona. Jeśli cię wezmę na plecy, ukłujesz mnie, bo leży to w twojej naturze.

Skorpion, który spodziewał się obiekcji, protestuje:

– Ależ, droga żabo, doskonale rozumiem twoje obawy. Weź jednak pod uwagę, że zupełnie nie leży to w moim interesie. Muszę dostać się na drugą stronę rzeki. I daję słowo, że nic ci się nie stanie.

Żaba zgadza się, choć niechętnie, bierze go na plecy i skacze do wody.

Z początku wszystko idzie dobrze. Dokładnie według planu. Ale w połowie przeprawy żabę przeszywa nagle ostry ból. Kątem oka widzi, że skorpion wyciąga kolec z jej ciała. Czuje, jak łapy zaczynają jej drętwieć.

– Ty głupcze – rechocze. – Mówiłeś, że musisz się dostać na drugą stronę, bo masz tam ważne sprawy. A teraz przez ciebie oboje zginiemy!

Skorpion jakby nigdy nic podskakuje na grzbiecie żaby.

– Moja droga, przecież sama zauważyłaś, że jestem skorpionem i taka jest moja natura – stwierdza obojętnie.

Po czym i skorpion, i żaba znikają w rwącym nurcie rzeki.

I od tej pory nikt ich już razem nie spotkał.

Pointa

Podczas procesu w 1980 roku John Wayne Gacy stwierdził z westchnieniem, że tak naprawdę winien jest jedynie „prowadzenia cmentarza bez licencji”.

A był to całkiem spory cmentarz. W latach 1972–1978 Gacy zgwałcił i zamordował co najmniej trzydziestu trzech chłopców i młodych mężczyzn (średnia wieku ofiar to osiemnaście lat), po czym ich zwłoki ukrył w niewielkiej przestrzeni pod domem. Robert Donnelly, jedna z jego ofiar, zdołał przeżyć, ale był tak bezlitośnie torturowany, że sam błagał oprawcę, by w końcu z tym „skończył” i go zabił.

Gacy zareagował na to zaskoczeniem.

– Właśnie się do tego zabieram – odparł.

Miałem okazję trzymać w rękach mózg Johna Wayne’a Gacy’ego, uśmierconego w 1994 roku zastrzykiem z trucizną. Doktor Helen Morrison, świadek obrony podczas procesu i jeden z czołowych światowych ekspertów od seryjnych morderców, asystowała podczas autopsji Gacy’ego w szpitalu w Chicago, a następnie zabrała w słoju jego mózg – towarzyszył jej w podróży do domu na fotelu pasażera jej buicka. Morrison chciała sprawdzić, czy coś, na przykład jakieś zmiany chorobowe, guzy czy uszkodzenia, różni go od mózgów zwykłych ludzi.

Badania nie wykazały jednak niczego niezwykłego.

Kilka lat później rozmawialiśmy o tym fakcie przy kawie w jej biurze w Chicago.

– Czy to oznacza – spytałem – że w głębi duszy wszyscy jesteśmy psychopatami? Że w każdym z nas tkwią skłonności gwałciciela, mordercy i sadystycznego oprawcy? Skoro mózg Johna Wayne’a Gacy’ego nie jest inny niż mój mózg, gdzie w takim razie kryje się tajemnica?

Morrison wahała się przez chwilę, a potem wyjaśniła mi jedną z najbardziej podstawowych prawd badań nad układem nerwowym.

– Martwy mózg bardzo się różni od żywego – powiedziała. – Na pozór jeden i drugi wyglądają niemal tak samo, ale funkcjonują zupełnie inaczej. Różnica pojawia się wówczas, kiedy światło jest włączone, a nie wtedy, gdy się je zgasi. Gacy to ekstremalny przypadek. Doszłam więc do wniosku, iż za jego czyny coś musi odpowiadać: jakieś uszkodzenie mózgu, może anomalia anatomiczna. Ale niczego takiego nie znalazłam. Mózg był zupełnie normalny. Co tylko dowodzi, jak złożony i nieprzenikniony jest ten organ, jak niechętnie wyjawia nam swoje sekrety. Wychowanie albo jakieś przypadkowe doświadczenia mogą spowodować w wewnętrznych połączeniach neuronów i chemii mózgu subtelne zmiany, które skutkują aberracjami zachowania potężnymi jak trzęsienie ziemi.

Porównanie funkcjonowania mózgu do włączonego światła i trzęsień ziemi przypomniały mi plotki, jakie słyszałem kiedyś o Robercie Hare’em, profesorze psychologii z University of British Columbia, jednym ze światowych autorytetów w dziedzinie psychopatii. W latach dziewięćdziesiątych[9] Hare przesłał do pewnego pisma naukowego artykuł, do którego dołączył wyniki badań EEG psychopatów i normalnych ludzi, wykonywanych podczas testu decyzji leksykalnych. Hare i jego zespół pokazywali ochotnikom ciągi liter i prosili, by jak najszybciej powiedzieli, czy dany ciąg zawiera istniejące słowo.

Ich ustalenia okazały się co najmniej zaskakujące. Normalni uczestnicy testu identyfikowali słowa posiadające jakiś ładunek emocjonalny, takie jak „r-a-k” albo „g-w-a-ł-t”, szybciej niż słowa neutralne, na przykład „d-r-z-e-w-o” czy „t-a-l-e-r-z”. Inaczej było w przypadku psychopatów. Dla nich ładunek emocjonalny nie miał znaczenia. Pismo naukowe odrzuciło ten artykuł. Jak się okazało, przyczyną nie były wnioski Hare’a, tylko coś całkiem innego. Otóż zdaniem recenzentów niektóre wykresy EEG wykazywały anomalie tak wielkie, że nie mogły pochodzić od ludzi. Choć oczywiście pochodziły.

Zaintrygowany rozmową o zagadkach umysłu psychopaty odbytą z Morrison w Chicago odwiedziłem Hare’a w Vancouver.

– Czy te plotki są prawdziwe? – spytałem. – Czy artykuł naprawdę odrzucono? A skoro tak, to co się dzieje?

– Istnieją cztery rodzaje fal mózgowych – wyjaśnił mi Hare. – Fale beta, które pojawiają się w stanie skupionej uwagi, fale alfa i teta oraz fale delta, które wskazują na głębokie uśpienie. Wszystkie razem stanowią odbicie zmieniającej się aktywności elektrycznej mózgu. U normalnych ludzi fale teta pojawiają się, gdy są senni, medytują albo drzemią. U psychopatów zaś są obecne w stanie czuwania – a czasami nawet w stanie silnego pobudzenia…

Dla psychopatów język to tylko słowa. Nie kryją się za nimi emocje. Psychopata może powiedzieć „kocham cię”, ale dla niego znaczy to tyle, co „napiję się kawy”… Między innymi dlatego ci ludzie są tacy opanowani i nieporuszeni w sytuacjach zagrożenia, dlatego dążą za wszelką cenę do zdobycia nagrody i gotowi są podejmować w tym celu ryzyko. Zupełnie jakby światło w ich mózgu było przyćmione.

Znów pomyślałem o Gacym i o tym, czego dowiedziałem się od doktor Morrison.

– Pocałujcie mnie w dupę – powiedział, gdy prowadzono go na śmierć.

Choć uchodził on za zupełnie normalną osobę (był podporą lokalnej społeczności, a raz nawet został sfotografowany z pierwszą damą, Rosalynn Carter), pod płaszczykiem uroku osobistego ukrywał naturę skorpiona. W jego naturze leżało śmiertelne kłucie – a także przekonywanie ofiary, że tego nie zrobi.

Przechadzka

Fabrizio Rossi ma trzydzieści pięć lat. Kiedyś żył z mycia okien, aż do chwili, gdy górę wzięła jego skłonność do mordu. Teraz, wyobraźcie sobie, zarabia za jej pomocą na życie.

Stoimy obok siebie w pogodny wiosenny poranek, zaglądając niepewnie do sypialni Johna Wayne’a Gacy’ego, a ja pytam, o co w tym wszystkim chodzi. Co takiego jest w psychopatach, na czym polega ich nieodparty urok? Dlaczego nas tak fascynują?

Rossi z pewnością nie po raz pierwszy słyszy te pytania.

– Moim zdaniem sęk w tym, że z jednej strony wydają się tacy normalni, tacy podobni do nas, a z drugiej są całkowicie inni – odpowiada. – No na przykład Gacy przebierał się za klauna i występował na przyjęciach dla dzieci… I tak właśnie jest z psychopatami. Na pozór są zupełnie zwyczajni, ale nigdy nie wiadomo, na co się trafi, jeśli zadrapie się powierzchnię i zajrzy do środka.

Oczywiście nie jesteśmy w prawdziwej sypialni Gacy’ego, tylko w jej rekonstrukcji na wystawie w Muzeum Seryjnych Morderców we Florencji, które można uznać za najbardziej makabryczne muzeum świata. Znajduje się ono na via Cavour, szykownej bocznej uliczce niedaleko Duomo.

A Fabrizio Rossi jest jego kuratorem.

Muzeum przynosi dochody. A dlaczego by nie? Znajdziecie tu wszystko, jeśli fascynują was takie rzeczy. I wszystkich, od Kuby Rozpruwacza po Jeffreya Dahmera, od Charlesa Mansona po Teda Bundy’ego.

Bundy to interesujący przypadek, mówię do Rossiego. Upiorny przykład ukrytych mocy psychopaty. I delikatna wskazówka, że jeśli przeniknie się dostatecznie głęboko pod powierzchnię, można znaleźć coś więcej niż tylko mroczne sekrety.

Rossi jest wyraźnie zaskoczony moimi słowami.

– Ale przecież Bundy to jeden z najbardziej osławionych seryjnych morderców w historii – mówi. – I jedna z największych atrakcji muzeum. Może się w nim kryć coś więcej prócz mrocznych sekretów?

Otóż może. W 2009 roku, dwadzieścia lat po egzekucji w więzieniu stanowym na Florydzie (kiedy prowadzono Bundy’ego na krzesło elektryczne, miejscowa rozgłośnia radiowa prosiła słuchaczy o wyłączenie urządzeń domowych, by zapewnić więzieniu jak największy zapas mocy), psycholog Angela Book i jej koledzy z Brock University w Kanadzie postanowili sprawdzić jedno z twierdzeń osławionego mordercy. W którymś z wywiadów Bundy, który w połowie lat siedemdziesiątych w ciągu czterech lat zamordował ciosem w głowę trzydzieści pięć kobiet, powiedział z chłopięcym, jakże amerykańskim uśmiechem, że potrafi rozpoznać dobrą kandydatkę na ofiarę po sposobie, w jaki chodzi.

– Jestem najzimniejszym draniem, jakiego dane wam było spotkać – stwierdził. I trudno się z nim nie zgodzić. Book zastanawiała się jednak, czy nie był też najsprytniejszy.

Żeby się tego dowiedzieć, obmyśliła prosty eksperyment[10]. Najpierw czterdziestu siedmiu studentów płci męskiej poprosiła o wypełnienie Self-Report Psychopathy Scale[11] – kwestionariuszy samoopisowych służących do oceny skłonności psychopatycznych wśród ogółu społeczeństwa, a nie tylko w więzieniach czy szpitalach psychiatrycznych. Następnie podzieliła badanych na grupy według uzyskanych wyników. Sfilmowała dwunastu innych ochotników, kiedy przechodzili z jednego pokoju do drugiego, żeby wypełnić standardowy test psychologiczny, zawierający między innymi pytania: (1) Czy kiedykolwiek w przeszłości stałeś się ofiarą? (tak/nie) oraz (2) Jeśli tak, to ile razy?

Na koniec pokazała nagrania pierwszym czterdziestu siedmiu uczestnikom eksperymentu. Ich zadanie polegało na określeniu, w skali od jednego do dziesięciu, jak bardzo dana osoba nadaje się na ofiarę napadu. Założenie było proste. Jeśli twierdzenie Bundy’ego zawierało w sobie ziarno prawdy i rzeczywiście potrafił rozpoznać czyjąś bezbronność po sposobie chodzenia, wówczas badani, którzy wysoko uplasowali się na skali psychopatii, potrafiliby lepiej oceniać, czy dana osoba to potencjalna ofiara.

I takie właśnie wyniki otrzymała. Odkryła coś jeszcze, kiedy przeprowadziła taki sam eksperyment[12] wśród zdiagnozowanych psychopatów przebywających w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Studenci o wysokim wskaźniku psychopatii dobrze potrafili identyfikować bezbronność, ale zdecydowanie lepsi byli w tym kliniczni psychopaci. Oni również twierdzili, że to kwestia sposobu chodzenia. Podobnie jak Bundy, dobrze wiedzieli, na co patrzeć.

Mężczyźni, którzy gapią się na kozy[2]

Angela Book nie jest odosobniona w swych ustaleniach. W ostatnich latach coraz więcej badań ukazuje psychopatię w nowym, bardziej złożonym świetle – nie tak krwawym jak cień rzucany przez nagłówki gazet i dzieła hollywoodzkich scenarzystów. Chociaż jest to trudne do zaakceptowania, zwłaszcza w makabrycznym muzeum we Florencji.

Rossi podchodzi do moich rewelacji ze zdrową dozą sceptycyzmu.

– Chce pan powiedzieć, że można być psychopatą i nie robić nic złego? – pyta z niedowierzaniem.

– Nawet więcej – odpowiadam. – Czasami to się wręcz przydaje, bo psychopaci mają przewagę nad innymi ludźmi.

Rossi nie wydaje się przekonany. A po rozejrzeniu się wokół łatwo zrozumieć dlaczego. Bundy i Gacy to nie najlepsze towarzystwo. I powiedzmy sobie szczerze: w takim miejscu jak to trudno dostrzec pozytywne strony psychopatii. Muzeum Seryjnych Morderców nie ukazuje nam jednak całej historii. Jak stwierdziła Helen Morrison, los psychopatów zależy od wielu czynników, w tym od odziedziczonych genów, pochodzenia, edukacji, inteligencji i okazji – oraz tego, jak na nie reagują.

Jim Kouri, wiceprezes amerykańskiego Stowarzyszenia Komendantów Policji, twierdzi podobnie. Cechy powszechne wśród psychopatycznych seryjnych morderców – wyolbrzymione poczucie własnej wartości, siła perswazji, powierzchowny czar, bezwzględność, brak wyrzutów sumienia i umiejętność manipulowania innymi – dostrzeżemy także u polityków i światowych przywódców, a więc u tych, którzy nie uciekają przed policją, tylko ubiegają się o urząd. Dzięki temu, jak zauważył Kouri, mogą robić to, na co mają ochotę, kiedy mają na to ochotę, bez zważania na społeczne, moralne czy prawne konsekwencje swych czynów.

Gdy urodziłeś się pod właściwą gwiazdą i posiadasz nad ludzkim umysłem taką władzę jak Księżyc nad przypływami i odpływami mórz, możesz rozkazać wybicie stu tysięcy Kurdów, a potem iść na szubienicę tak obojętnie, że wzbudzisz perwersyjny szacunek nawet u najbardziej zażartych wrogów.

– Niech pan się nie obawia, doktorze – powiedział Saddam Husajn na chwilę przed swą egzekucją. – To coś dla mężczyzn.

Gdy jesteś równie brutalny i przebiegły jak pierwowzór Hannibala Lectera, Robert Maudsley, możesz zwabić do swojej celi współwięźnia, rozwalić mu głowę młotkiem, a potem wyjadać jego mózg łyżeczką z takim stoicyzmem, jakbyś jadł jajko na miękko. (Tak przy okazji, Maudsley od trzydziestu lat przebywa w izolatce – kuloodpornej klatce w piwnicy więzienia Wakefield w Anglii).

Gdy zostałeś zdolnym neurochirurgiem, opanowanym, potrafiącym działać z zimną krwią w każdej sytuacji, możesz, tak jak człowiek na potrzeby książki ochrzczony doktorem Geraghtym, spróbować szczęścia na zupełnie innym polu: odległych rubieżach medycyny dwudziestego pierwszego wieku, gdzie ryzyko przypomina wichurę pędzącą z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, a czasu na zastanowienie nie ma prawie wcale.

– Nie mam współczucia dla tych, których operuję – powiedział mi Geraghty. – To luksus, na który po prostu mnie nie stać. Na sali operacyjnej jestem zimną, pozbawioną serca maszyną, jednością ze skalpelem, świdrem i piłą. Jeśli igrasz ze śmiercią powyżej linii wiecznej zmarzliny mózgu, emocje do niczego ci się nie przydadzą. Uczucia to entropia, źle wpływają na interesy. W miarę upływu lat udaje mi się je z sukcesem tłumić.

Geraghty jest jednym z najlepszych neurochirurgów w Wielkiej Brytanii – i choć jego słowa mogą przerażać, mają swój sens i uzasadnienie.

Gdzieś w mrocznym i niebezpiecznym zakątku mózgu kryje się psychopata postrzegany jako samotny i bezwzględny drapieżnik o zabójczym uroku. Gdy tylko słyszycie to słowo, przed oczami natychmiast stają wam obrazy seryjnych morderców, gwałcicieli i szalonych zamachowców samobójców. A gdybym odmalował to inaczej? Gdybym powiedział, że podpalacz waszego domu mógłby, w równoległym wszechświecie, zostać bohaterem, który rzucił się bez wahania w płomienie, by ratować waszych najbliższych? Albo że dzieciak czający się z nożem w ciemnościach na tyłach kina może w przyszłości używać tego narzędzia do zupełnie innych celów?

Oczywiście trudno w coś takiego uwierzyć. Niemniej to prawda. Psychopaci są nieustraszeni, pewni siebie, charyzmatyczni, bezwzględni i skupieni na celu. Wbrew powszechnemu mniemaniu niekoniecznie jednak hołdują przemocy. Choć brzmi to mało prawdopodobnie, tak właśnie jest. Albo mogłoby być. W gruncie rzeczy, jak właśnie mieliście okazję się przekonać, wszystko zależy od tego, co kryje się w szafie waszej osobowości. Nie można jednoznacznie stwierdzić, że ktoś jest psychopatą albo nim nie jest. Istnieją różne obszary tego zaburzenia, przypominające trochę strefy opłat w komunikacji miejskiej. Jak zobaczymy w rozdziale drugim, niemal każdy znajdzie swoje miejsce na peryferiach psychopatii, ale tylko niewielka mniejszość ulokuje się w ścisłym centrum.

Istnieją na przykład ludzie, którzy nawet pod presją są jak skała i okazują dokładnie tyle empatii co spadająca na schronisko lawina (będziemy mieli z nimi do czynienia później, gdy przyjrzymy się bliżej środowisku handlowców i finansistów), a jednak nie zachowują się ani agresywnie, ani antyspołecznie. Co więcej, nie są też pozbawieni sumienia. Ktoś, kto posiada dwie cechy psychopatyczne, oczywiście znajduje się bliżej niebezpiecznej strefy niż ten, kto nie ma żadnej, ale daleko mu do centrum zajmowanego przez ludzi dysponujących całym arsenałem.

Nie istnieje jakaś wyraźnie wytyczona granica pomiędzy światowej klasy superpsychopatami a osobami, które są tylko trochę psychopatyczne. Podobnie jak nie istnieje ona pomiędzy tym, kto weekendami gra w golfa dla przyjemności, a powiedzmy, Tigerem Woodsem. Wyobraźcie sobie stół mikserski, pełen suwaków i pokręteł. Gdyby ustawić wszystkie na maksimum, nagranie będzie do niczego. Gdyby ich jednak użyć w ograniczonym zakresie, niektóre przesunąć bardziej niż inne – na przykład ten od nieustraszoności, skupienia, braku empatii i odporności psychicznej – zamiast seryjnego mordercy można by ukształtować wybitnego chirurga.

A to tylko jeden z zawodów, w którym psychopatyczny talent może okazać się przydatny. Są też inne. Weźmy na przykład stróżów prawa. W 2009 roku, wkrótce po opublikowaniu przez Angelę Book wyników jej badań[13], postanowiłem sam spróbować swych sił na tym polu. Jeśli psychopaci, jak ustaliła, naprawdę lepiej niż normalni ludzie rozpoznają bezbronność potencjalnych ofiar, to z pewnością istnieją pozytywne przykłady zastosowania tej umiejętności. Na pewno taki talent może też działać na rzecz społeczeństwa. Olśnienie spłynęło na mnie, gdy odbierałem znajomego z lotniska. Wszyscy doświadczamy lekkiej paranoi, kiedy przechodzimy przez odprawę celną, więc wyobraźcie sobie tylko, jak byście się czuli, gdybyście naprawdę coś przemycali!

W moim eksperymencie wzięło udział trzydziestu studentów, z których połowa uzyskała wysokie wyniki w kwestionariuszu psychopatii[3], a połowa niskie.

Zatrudniłem też pięciu „współpracowników”. Zadanie studentów było łatwe. Mieli zasiąść na widowni i obserwować, jak „współpracownicy” wchodzą jednymi drzwiami, przechodzą przez niewielką podwyższoną scenę, a potem wychodzą drugimi. Rzecz jasna, było pewne utrudnienie. Studenci musieli określić, kto jest winien, to znaczy wskazać tego z piątki moich „współpracowników”, który ma przy sobie czerwoną chusteczkę.

Następnie podniosłem poprzeczkę. Winny otrzymywał sto funtów. Jeśli uniknął podejrzeń, zatrzymywał całą kwotę. Ale gdy ława przysięgłych go zidentyfikowała, to znaczy po przeliczeniu okazało się, że najwięcej głosów padło właśnie na niego, oddawał pieniądze.

Kiedy „współpracownicy” przechodzili przez salę, atmosfera zaczęła się zagęszczać. Który ze studentów byłby najlepszym celnikiem? Czy drapieżny instynkt psychopaty znajdzie tu zastosowanie? A może nos ich zawiedzie?

Rezultaty były zaskakujące. Ponad siedemdziesiąt procent tych, którzy uzyskali wysoki wynik w kwestionariuszu psychopatii, prawidłowo odgadło, kto przemyca chusteczkę. W drugiej grupie – zaledwie trzydzieści procent. A zatem wyczuwanie cudzej słabości może okazać się przydatne nie tylko dla seryjnego mordercy, ale i dla służb celnych.

* * *

koniec darmowego fragmentu zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Przypisy końcowe

Przedmowa

[1] Patrz: Arne Öhman i Susan Mineka, The Malicious Serpent: Snakes as a Prototypical Stimulus for an Evolved Module of Fear, „Current Directions in Psychological Science” 12, nr 1 (2003): s. 5–9, doi:10.1111/1467–8721. 01211. Przystępne wprowadzenie do ewolucji emocji można znaleźć w książce Josepha E. LeDouxa, Mózg emocjonalny: tajemnicze podstawy życia emocjonalnego, tłum. Andrzej Jankowski, Media Rodzina, Poznań 2000.

[2] Patrz: Heinrich Klüver i Paul C. Bucy, ‘Psychic Blindness’ and Other Symptoms Following Bilateral Temporal Lobectomy in Rhesus Monkeys, „American Journal of Physiology” 119 (1937): s. 352–53; Klüver i Bucy, Preliminary Analysis of Functions of the Temporal Lobes in Monkeys, „Archives of Neurology and Psychiatry” 42, nr 6 (1939): s. 979–1000.

[3] Cytat pochodzi z artykułu Jane Spencer Lessons from the Brain-Damaged Investor, „The Wall Street Journal”, 21 lipca 2005, http://online.wsj.com/article/0„SB112190164023291519.OO.html.

[4] Patrz: Elaine Fox, Riccardo Russo i George A. Georgiou, Anxiety Modulates the Degree of Attentive Resources Required to Process Emotional Faces, „Cognitive Affective, and Behavioral Neuroscience” 5, nr 4 (2005): s. 396–404, doi:10.3758/CABN.5.4.396.

[5] Oliver Sacks, Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem, tłum. Barbara Lindenberg, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 1994.

[6] Szabolcs Kéri, Genes for Psychosis and Creativity: A Promoter Polymorphism of the Neuregulin 1Gene Is Related to Creativity in People with HighIntellectual Achievement, „Psychological Science” 20, nr 9 (2009): 1070–73, doi:10.1111/j.l467–9280.2009.02398.x.

[7] Joseph P. Forgas, Liz Goldenberg i Christian Unkelbach, Can Bad Weather Improve Your Memory? An Unobtrusive Field Study of Natural Mood Effects on Real-Life Memory, „Journal of Experimental Social Psychology”, 45 (2009): s. 254–57, doi:10.1016/j.jesp.2008.08.014.

[8] Psychopatia naprawdę dużo częściej występuje u mężczyzn niż u kobiet. Wskazuje się kilka przyczyn tego zjawiska. Teoretycy rozwoju podkreślają, że różnice w poziomie agresji mogą wynikać z dychotomicznych praktyk socjalizacyjnych stosowanych przez rodziców w wychowywaniu chłopców i dziewczynek; wskazują również na fakt, że u dziewczynek wcześniej niż u chłopców rozwijają się umiejętności lingwistyczne i społeczno-emocjonalne, co z kolei może predysponować je do opanowania bardziej efektywnych strategii uniku. Teoretycy ewolucjoniści wskazują jako źródło tej dysproporcji wrodzone różnice związane z płcią, jeśli chodzi o aktywność i wycofanie: kobiety na przykład w obecności awersyjnego bodźca odczuwają więcej emocji takich jak strach, co powoduje reakcję wycofania, mężczyźni zaś częściej odczuwają gniew powodujący atak. Trzecia szkoła podkreśla rolę czynników społecznych w zaburzeniu: na przykład uprzedzenia płciowe lekarzy oraz tradycyjne społeczne stygmatyzowanie kobiet wykazujących eksternalizacyjną, antyspołeczną psychopatię, a nawet zgłaszających antyspołeczne uczucia i postawy. Bez względu na powód, a niewykluczone, że przyczyną są wszystkie wymienione czynniki, szacuje się, że psychopatia występuje od 1 do 3 procent mężczyzn oraz od 0,5 do 1 procenta kobiet.

Oto nadchodzi skorpion

[9] Artykuł, który ostatecznie udało się Hare’owi opublikować: Sherrie Williamson, Timothy J. Harpur i Robert D. Hare, Abnormal Processing of Affective Words by Psychopaths, „Psychophysiology” 28, nr 3 (1991): s. 260–73, doi:10.111./j.1469–8986.1991.tb02192.x.

[10] Patrz: Sarah Wheeler, Angela Book i Kimberley Costello, Psychopathic Traits and the Perception of Victim Vulnerability, „Criminal Justice and Behavior” 36, nr 6 (2009): 635–48, doi: 10.1177/0093854809333958. Należy zauważyć, że choć psychopaci posiadają swoisty „radar wykrywający ofiary”, są również dowody na to, że niektóre elementy ich własnej mowy ciała zdradzają ich i odróżniają od normalnych członków populacji. Pewne badanie udowodniło za pomocą zapisu wideo, że psychopatów można odróżnić od niepsychopatów już na podstawie pięcio- czy dziesięciosekundowych sekwencji. Patrz: Katherine A. Fowler, Scott O. Lilienfeld i Christopher J. Patrick, Detecting Psychopathy from thin Slices of Behavior, „Psychological Assessment” 21, nr 1 (2009), s. 68–78, doi:10.1037/a0014938.

[11] Patrz: Delroy L. Paulhus, Craig S. Neumann i Robert D. Hare, Self-Report Psychopathy Scale: Version III, Toronto: Multi-Health Systems, w druku.

[12] Kimberley Costello i Angela Book, Psychopathy and Victim Selection, prelekcja zaprezentowana na konferencji Society for the Scientific Study of Psychopathy, Montreal, Kanada, maj 2011.

[13] Badanie trwa nadal, zbieram dane do uzasadnienia wstępnych ustaleń.

[1] Zwykle jest to On. Powody opisałem w przypisach na końcu książki.

[2] Aluzja do tytułu filmu (przyp. tłum.).

[3]Self-Report Psychopathy Scale: Version III.

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Marszałkowska 8

00-590 Warszawa

tel. 22 6211775

e-mail: [email protected]

Dział zamówień: 22 6286360

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz