10,10 zł
Tomik „Liryczne wysublimowanie” jest wydawniczym debiutem Justyny. Zawiera utwory przepełnione miłością, pokorą a także cierpieniem, którego doświadczany każdego dnia. Inspiracją dla niej jest życie codzienne oraz obserwacja otaczającego ją świata. Autorka od dziecka interesowała się poezją, która jest jej wielką pasją i której poświęca swój wolny czas. Mimo młodego wieku ma na swoim koncie kilkaset wierszy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 28
© Justyna Wiktorowicz, 2021
Tomik „Liryczne Wysublimowanie” jest wydawniczym debiutem Justyny. Zawiera utwory przepełnione miłością, pokorą a także cierpieniem, którego doświadczany każdego dnia. Inspiracją dla niej jest życie codzienne oraz obserwacja otaczającego ją świata.
Autorka od dziecka interesowała się poezją, która jest jej wielką pasją i której poświęca swój wolny czas. Mimo młodego wieku ma na swoim koncie kilkaset wierszy.
ISBN 978-83-8273-093-7
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Gdybym mogła znaleźć szept,
Pośród burzy jaką jest
Miłość, która kończy się,
Zjeść ją jak poranny chleb.
Gdybyś mógł zaufać mi,
Ziemię plewić z każdych chwil
Oczy znów nasycić mną
Gdy idę w stronę — inną.
Serce dziurawe jak ser…
Ce w tej gamie nut zjeść.
Gdybyśmy mogli wypić swoje słowa.
Czekać jak po chwili odbiera je głowa,
Zamiast dźwięków ciszą była by mowa
Pytasz czy już jestem na to gotowa.
Zamówiłam słońce i wiatr
Przyszedl Czas — miły kelner choć spieszyć się chciał…
Wyszłam.
Spod mrozu nart
Na fladze zakrwawionej, lecz zwiewnej
Schować się miał.
Poszłam.
Bo ze wszystkich kart
Na straży stały biernej
Odłamki serca wśród skał
Rozmyty obraz,
Na dole woda.
Słona.
Gdyby dwoje było jednym,
Jedną drugą każde z dwojga
Jedno jak ten głaz — wciąż bierny,
A drugie zbyt mocno kocha.
Gdyby do jednego dodać
Drugie co tak samo czuje,
I gdy tylko wspólna trwoga
Pierwsze ratować próbuje.
Gdyby pierwsze miało problem,
Drugie by znów powstać w całość
Pomoże mu znosić godnie
To co pierwszego zastało
I gdyby drugie żyło w szczęściu,
A zabrakło by pierwszego
To czy na wspólnym ich zdjęciu
Było by pół, czy całego?
A gdybyś Ty wybrać miał,
Czy w wodzie stać,
Czy płynąć z nurtem,
To czy byś chciał
Oczami słów być i mówić to co widzisz?
Każda na Słońcu łza
Tęczówką kryje kolory.
Znajdź na łzy zawory
Nie lękaj się dotyku zła.
I kruchą drogą,
Piaskowym szlakiem
Ślady zacieraj
Snów wiatrakiem.
Walcz.
Nie pozwól, by skutek przyczynę zjadł.
Zanieś na plecach ból,
By spoczynek miał na końcu w podróży, by padł.
Kiedy przez oczy dusza zagląda,
On jak porcelanowa lalka wygląda.
Tęsknota nim pisze opowieść bytu
Jakby na dzwonek miał dźwięk skowytu.
Zamiast na studia
Chodził do studia.
I to okazała się bez dna studnia.
Wśród traw i roślin marniał piorunem,
Przy braku syntezy równał się z tajfunem.
Mówił, że warto się zapomnieć na chwilę,
By pamiętać długo życie.
Tyle.
A co, jesli to sen?
Taki na jawie, ale jednak.
Pod drzewem śpi wiatr,
Słońce rozpłaszczyło się na dobre.
A po śladach nart
Gonią samotne spodnie.
Nawierzchnia jest sucha,
A czoło mokre i czerwone lica
I cisza w oddali głucha
Krzyczy czerwienią, że tam ulica.
Płomienie zajęły już przód i maskę,
Nieprzytomna postać widziana jak z wróżby,
Odchyloną w stronę chmur, świecącą czaszkę
Widać z oddali, gdy przyjeżdżają służby.
I budzi się, żyje. I nawet oddycha
Rozmawia i smuci się tak zwyczajnie
Czas jej tak samo jak wszystkim umyka
I chce go spożytkować jak najwydajniej.
Dni mijają i nic szczególnego
Nie stało się, nie wydarzyło.
Rok minął, dotyk bliskich to coś ważnego
A życie się tylko słodko przyśniło.
Skończyło…
Kurz nocy posypany nad miastem.
Namaste.
Huk zbitej zastawy na diadem.
Amen.
Tego zapachu nie znoszę.
Proszę.