Liczone w latach - Joanna Chodak - ebook + audiobook + książka

Liczone w latach ebook i audiobook

Joanna Chodak

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy można kochać kogoś od wielu lat i wciąż nie być pewnym, że to odpowiedni człowiek? Można. Czy można wciąż do siebie wracać i wciąż znikać ze swojego życia? Można. Ale...czy tak da się żyć? Nie. Wkrótce przekona się o tym Anka, która nie potrafi uwolnić się od widma swojej nieszczęśliwej nastoletniej miłości. Chcąc raz na zawsze pogodzić się z bolesną przeszłością i rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu, będzie musiała skonfrontować się z tłumionymi przez siebie pragnieniami i spróbować znaleźć odpowiedzi na pytania, które dręczą ją od lat.

To książka dla tych, którzy próbują poradzić sobie ze swoimi demonami. Dla tych, którzy podejmują walkę o lepsze jutro i dla wszystkich, którym z miłością nie do twarzy.

Spokojna i szalona, mściwa i pobłażliwa, pracowita i leniwa, wrażliwa i nieczuła, niepewna swej pewności… Mogłabym tak wymieniać bez końca, ale istnieje ryzyko, że i tak nikt nie uwierzy w istnienie kogoś tak sprzecznego, tak skrajnego. Im słabsza jestem, tym silniejszą udaję. Idealnie żongluję swoimi problemami, tańcząc przy tym na granicy szaleństwa, perfekcyjnie manipuluję swoim wewnętrznym ja, które stworzyłam w głowie jako dziecko. Dziś mam dwadzieścia pięć lat, skończone studia, pracę w korporacji, której szczerze nie znoszę, wynajęte mieszkanie na obrzeżach miasta i wielkie marzenia. Mam na imię Anka, a to moja historia…

Ta książka to podróż do przeszłości poprzez niespełnioną miłość i wciąż żywe wspomnienia. To niezwykle poruszająca powieść, która przemówi do nawet najbardziej obojętnego serca.
Patrycja Sudoł, recenzjekrolewskie.blogspot.com

Wciągająca historia o niesłabnącym uczuciu, która sprawi, że zastanowicie się nad swoim życiem.
Polska autorka napisała książkę na miarę „Światła, które utraciliśmy”.
Gabriela Pawełkiewicz, bookish-shark.blogspot.com

Liczone w latach” to krótka, lecz treściwa książka o poszukiwaniu szczęścia i spełnienia w życiu, nad którym nieustannie unosi się cień niespełnionej miłości.
Magdalena Zielińska, panipisarka.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 138

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 39 min

Oceny
3,7 (6 ocen)
1
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1.

– Wychodzisz? – zapytał, powoli budząc się ze snu. – Myślałem, że zjemy razem śniadanie.

– Może innym razem – westchnęłam i wyszłam z mieszkania nieznajomego.

Czekając na taksówkę, w myślach powtarzałam słowa ciotki, której porady jak zwykle w takich chwilach obijały mi się echem po całym ciele – Grunt to nie przywiązywać się do niczego. Do czego się przywiążesz, chcesz to zatrzymać, a zatrzymać w życiu nie można nic*. Wchodząc do mieszkania, które wynajmowałam z dwiema przyjaciółkami, chciałam jak najszybciej przemknąć do swojego pokoju, aby uniknąć rozczarowanych spojrzeń i krępujących pytań. Po cichu otworzyłam drzwi i na palcach przeszłam niezauważona przez ciemny korytarz. Nie zdążyłam nawet ściągnąć z siebie kurtki, kiedy usłyszałam charakterystyczne pukanie do drzwi. A niech to, pomyślałam.

– Spokojnie, nie jestem tu po to, żeby prawić ci morały. Mam dzisiaj rozmowę o pracę, pamiętasz? Chciałam pożyczyć twoją czarną marynarkę. – To tylko Marta, która weszła do pokoju w białej koszuli i cielistych pończochach. Martę znam już od podstawówki. Mam wrażenie, że przyjaźnimy się od zawsze. Przeszłyśmy razem wiele, ale może właśnie to sprawiło, że teraz nasza przyjaźń jest w stanie przetrwać wszystko. Marta ma około 165 centymetrów wzrostu, jest szczupła i ma krótko ścięte blond włosy. Jest skromna i czasami brakuje jej pewności siebie, ale dobrego serca zazdroszczę jej nawet ja.

– A, tak, jasne. Jest w szafie, weź sobie.

– Świetnie, dziękuję. – Na jej zestresowanej twarzy w końcu pojawił się uśmiech.

– Zamierzasz ubrać coś na nogi, prawda?

– Oczywiście! Po prostu jeszcze nie zdecydowałam, którą spódnicę włożyć.

– Marta?

– Tak? – Kiedy się obróciła, mogłabym przysiąc, że na twarzy miała wymalowane „Jestem tu, możesz ze mną porozmawiać”.

– Powodzenia!

– Nie dziękuję.

Chwilę później wyszła na spotkanie. To był idealny moment, żeby wskoczyć pod prysznic i oczyścić umysł oraz ciało… To, co wczoraj wydawało mi się jedynym rozwiązaniem, dziś powodowało gęsią skórkę i wprawiało w obrzydzenie. Intensywnie zmywałam z siebie każdy dotyk, spojrzenie, każde wyobrażenie wczorajszej nocy. Przetarłam ręką zaparowaną od wody kabinę i jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w odbicie, które widziałam. Przez głowę przelatywały setki myśli. Niektóre udawało mi się uciszyć, niektóre uderzały mnie po twarzy, krzycząc: „Co ty, do cholery, wyprawiasz?”. Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Robię to, co wydaje mi się w danym momencie jedynym wyjściem. Wychodząc z łazienki, zapominałam o wszystkim. Cały brud złych decyzji spłynął wraz z wodą w kanałach. Nie miałam do siebie żalu, nie chciałam rozpamiętywać swoich błędów. Musiałam pozbyć się poczucia winy, żeby z czystą głową móc wyjść dziś do pracy i zacząć kolejny, normalny dzień.

Spokojna i szalona, mściwa i pobłażliwa, pracowita i leniwa, wrażliwa i nieczuła, niepewna swej pewności… Mogłabym tak wymieniać bez końca, ale istnieje ryzyko, że i tak nikt nie uwierzy w istnienie kogoś tak sprzecznego, tak skrajnego. Im słabsza jestem, tym silniejszą udaję. Idealnie żongluję swoimi problemami, tańcząc przy tym na granicy szaleństwa, perfekcyjnie manipuluję swoim wewnętrznym ja, które stworzyłam w głowie jako dziecko. Dziś mam dwadzieścia pięć lat, skończone studia, pracę w korporacji, której szczerze nie znoszę, wynajęte mieszkanie na obrzeżach miasta i wielkie marzenia. Mam na imię Anka, a to moja historia…

– Kaśka, cześć. Spóźnię się jakieś piętnaście minut, utknęłam na Hallera. – Droga do pracy zajmuje mi przeważnie dwadzieścia pięć minut. Czasami, tak jak dziś, istnieje ryzyko spóźnienia. Korki w tym mieście są jak piasek na pustyni.

– Czy ty nie możesz wychodzić z domu wcześniej? Wiesz, że o dziewiątej masz spotkanie z potworem z Tech-Seku?

Kasia. Niepewna siebie, trzydziestoletnia kobieta, która prawdopodobnie boi się własnego cienia. Mieszka z rodzicami i od ośmiu lat spotyka się z jednym facetem, który moim skromnym zdaniem zdradza ją przy każdej nadarzającej się okazji. Jest niska, ma rude włosy i ubiera śmieszne garsonki, które, jak podejrzewam, odziedziczyła po swojej matce.

– Tak, wiem, zajmij go czymś. Będę najszybciej, jak to możliwe. – Rozłączyłam się szybko, chcąc uniknąć kolejnej rozmowy o tym, jak straszny jest Pan Potwór.

W trakcie studiów udało mi się wygrać konkurs, w którym główną nagrodą była możliwość odbycia stażu w RightSide. Zajmujemy się budowaniem wizerunku firm na rynku ogólnopolskim i zagranicznym. Do naszych głównych zadań należy między innymi łączenie elementów PR i marketingu oraz prowadzenie efektywnych działań w mediach oraz komunikacji wewnętrznej i kryzysowej.

Osiem minut po dziewiątej. Udało się. Nie jest tak źle, pomyślałam, poprawiając włosy i wygładzając ołówkową spódnicę. Ze stoickim spokojem weszłam do sali konferencyjnej, gdzie miało odbyć się dzisiejsze spotkanie. Z całego serca nienawidzę tego pomieszczenia. Typowa korporacyjna sala, białe ściany z wielkim logo firmy, wysokie okna z widokiem na miasto, a pośrodku okrągły stół, który rzekomo daje poczucie równości. Światło tylko dodawało wszystkim lat i uwydatniało niedoskonałości. Od kilku lat proszę o zmianę klimatyzacji, ale szef powtarza tylko: „Aniu, omówimy to na kolejnym spotkaniu”.

– Panie Robercie, przepraszam za spóźnienie. Ta miejska dżungla zastawiła dziś na mnie niejedną pułapkę. Mam nadzieję, że uda nam się sprawnie nadrobić stracony czas.

– Pani Anno, jak zwykle wygląda pani zjawiskowo. Pozwoliłem sobie wykonać kilka telefonów podczas pani nieobecności. Niestety, muszę stwierdzić, że wasza produktywność znacznie spadła od naszego ostatniego spotkania. Co się stało, pani Aniu? Chyba nie muszę mówić, że konkurencja depcze wam po piętach?

Robert Kos. Czterdziestoletni prezes spółki Tech-Sek, która jest warta mniej więcej sto trzydzieści miliardów euro na aktualnej giełdzie. To lider wśród firm zajmujących się tworzeniem nowych rozwiązań technologicznych. Obecnie pracują nad rozwinięciem swoich wynalazków i rozpoczęciem współpracy z amerykańską firmą o pochodnych działaniach. Nasz najważniejszy kontrahent i główne źródło przychodu RightSide. Pech chciał, że to mój zespół był odpowiedzialny za współpracę i obsługę tego giganta. O prowadzeniu projektu z Tech-Sek zadecydowała moja ówczesna szefowa, która najwidoczniej tylko czekała, aż powinie mi się noga. Lubię, kiedy ktoś rzuca mnie na głęboką wodę, bo wbrew pozorom daje to jedynie dłuższą drogę na dno. Szybko udało mi się jednak awansować na konsultanta do spraw wizerunku, a następnie na menadżera PR, co doprowadziło połowę pracowników biura do nadciśnienia. Spotykałam się z wieloma komentarzami, nie zawsze przyjemnymi. Żyjemy w XXI wieku, a umiejętności wyżej postawionych kobiet nadal są porównywane jedynie do ilości obciągniętych kutasów. Nieważne, ile uczelni skończyłaś, ile nadgodzin wypracowałaś ani jak wiele poświęciłaś, żeby znaleźć się dokładnie w tym miejscu. W oczach innych i tak prawdopodobnie dałaś się wyruchać prezesowi i kilku kontrahentom. Zlecenie dla Tech-Seku realizujemy już trzeci rok. Pięć osób codziennie śledzi poczynania spółki i ich pracowników oraz dba o ich dobry wizerunek w mediach i sieci. Ta praca wymaga zaangażowania 24/7. Prasa nie robi sobie wolnych weekendów, nie kończy pracy po szesnastej.

– Niełatwo utrzymać media z dala, kiedy wycieka informacja o współpracy z amerykańskim rynkiem. I jeszcze te plotki o ciągłych awariach w siedzibie Seku i afera z mobingiem. Pana podwładni nie ułatwiają nam pracy.

– Gdyby ta praca była łatwa, nie płaciłbym wam takich pieniędzy! FS zaproponowało znacznie mniejszą stawkę za współpracę. – Na jego twarzy pojawiła się charakterystyczna żyłka, którą lubiłam nazywać żartobliwie Zochą.

– Panie Robercie, spójrzmy na sprawę racjonalnie. Opiekujemy się państwa wizerunkiem od kilku lat, w dorobku mamy sporo zamiecionych pod dywan skandali, wiele wygranych spraw i ogrom wyprostowanych błędów. Znamy się lepiej niż niejedno polskie małżeństwo. Rozumiem, że to trudny okres, mają państwo teraz dużo na głowie, ale proszę mi pozwolić jakoś wyprostować bieżące niedociągnięcia. Porozmawiam z moimi współpracownikami i postaramy się ustalić nową strategię działania, przedstawić ją państwu na kolejnym spotkaniu. Proszę mi wierzyć, że przejście do konkurencji to nie jest żadne rozwiązanie. – Widziałam, że mój głos powoli uspokaja Kosa. Zocha znikała z jego czoła, a twarz nabierała normalnych kolorów.

– Jest pani jedyną osobą, która trzyma mnie w tej firmie, pani Anno. Macie czas do poniedziałku.

Świetnie, jest czwartek. Jakim cudem mam zrobić to wszystko do poniedziałku, nie marnując przy tym całkowicie weekendu? Obiecałam Natalii, że pojawię się na jej urodzinowej imprezie…

– Słuchajcie, ludzie! Tech-Sek skarży się na niskie wyniki. – Wróciłam do biura, żeby przekazać relację ze spotkania. – Tomek i Milena, załatwcie konferencję i napiszcie oświadczenie w sprawie tego przeklętego mobingu. Trzeba to jakoś wyprostować. Izka i Michał, załatwcie opinię od technika Tech-Seku i przygotujcie materiał dla gazet o braku zasilania. Najlepiej będzie zrzucić winę na dostawcę. Kasiu, ty pracujesz ze mną. Do poniedziałku musimy ustalić nową strategię i przygotować szczegółowe raporty z ostatniego kwartału współpracy.

To był długi dzień. Do domu wróciłam po dwudziestej drugiej. Mieszkanie było puste. Marta pewnie została u Kuby, a Natalia ma nockę, wróci nad ranem. Znowu ominęła mnie moralna gadka, pomyślałam. Przebrałam się w piżamę i poszłam spać. Po takim dniu zawsze zasypiałam jak dziecko.

 

1 października 1998 roku

 

– Dlaczego jesteś taka smutna?

– Nie wiem, gdzie jest moja mama. Poprosiła, żebym sprawdziła tamtą salę, a gdy wróciłam, jej już nie było…

– Wróci po obiedzie. Zobaczysz!

Kiedy go poznałam, miałam sześć lat. Nie wierzę, że już wtedy Amor postanowił postrzelić mnie swoją przeklętą strzałą! Przecież byłam tylko dzieckiem, niewinnym dzieckiem, które nie miało o niczym pojęcia, które wcale nie chciało tak oberwać. Do dzisiaj ta scena odbija mi się czkawką. Porzucona przez własną matkę pierwszego dnia w przedszkolu spotkałam chłopca, który przewrócił mój świat do góry nogami…

* Erich Maria Remarque, Trzej towarzysze, przekł. Zbigniew Grabowski, Dom Wydawniczy Rebis, 2013.

2.

– A ty coś się tak dzisiaj odjebała? – Michał jak zwykle nie odmówił sobie komentarza na temat mojego wyglądu.

– Nie twoja sprawa. Masz ten artykuł, o który prosiłam? – Nie chciałam tłumaczyć się z obcisłej, granatowej sukienki, którą miałam na sobie. Wieczorem czekała mnie randka z przystojnym prawnikiem, a nie byłam pewna, czy uda mi się wrócić przed nią do domu, żeby się przebrać.

– Czekam na poprawki i możemy wysyłać. To jakaś randka? – Michał nie odpuszczał.

– Jezu, człowieku. Zajmij się swoimi sprawami. Czy kobieta nie może od czasu do czasu ubrać czegoś innego niż szary garnitur?

– Spokojnie, kobieto. Jasne, że możecie ubierać coś innego, ale tym strojem spowodowałaś już pewnie erekcję u niejednego biedaka w tym biurze.

– Myślisz, że przesadziłam? – Wstałam zza biurka i spojrzałam na swój strój, a po chwili na Michała wzrokiem, który oczekiwał szczerej odpowiedzi.

– Nie. Wyglądasz zjawiskowo. Facet będzie miał dzisiaj farta.

– Cóż… dziękuję. A teraz wracaj do pracy, mamy mnóstwo roboty, a chcę wyjść przed osiemnastą.

– Tak jest! – zasalutował Michał.

Igor podjechał punktualnie o osiemnastej pod główne wejście firmy. Wysiadł z czarnego bmw, pocałował mnie w policzek i otworzył drzwi do samochodu. Jest niezwykłym dżentelmenem, na co od razu zwróciłam uwagę. Odkąd pamiętam, miałam słabość do dobrze wychowanych mężczyzn. O tej godzinie drogi były już praktycznie puste, więc trasa do restauracji minęła bardzo szybko. Food Art to nowo otwarte miejsce, które cieszyło się niezwykłą popularnością. Igor bardzo dobrze znał właściciela, dzięki czemu udało nam się dostać stolik bez godzinnego czekania.

– Wybrałaś już? Śmiało mogę polecić Sola Dover, wyśmienite krewetki w aksamitnym sosie. Nie raz zachwalałem je osobiście u szefa kuchni.

– Brzmi smacznie. Chętnie spróbuję – zgodziłam się na propozycję Igora. Rzadko chodzę do ekskluzywnych restauracji i musze przyznać, że czytając kartę, nie rozumiałam połowy menu. Kiedy usłyszałam „krewetki”, byłam przeszczęśliwa, znam je i naprawdę lubię.

Igor jednym spojrzeniem poprosił kelnera do stolika, a zamówienie recytował z niezwykłą pewnością siebie. Do kolacji zamówił jeszcze przystawkę i białe wino, którego nazwy nawet nie potrafię powtórzyć. Mnie nigdy nie interesowało, jakie wino pasuje do owoców morza, drobiu czy wołowiny. Najważniejsze, żeby spełniało swój najistotniejszy warunek – było procentowe. Nie miało znaczenia, czy jest białe, czerwone czy różowe, ani ile zapłaciłam za butelkę. Igor prawdopodobnie mógłby napisać na ten temat książkę. Wiedział dokładnie, co z czym się je i czym popija. To chyba specyfika branży, w końcu był jednym z najlepszych prawników w mieście.

Wystawne kolacje nie były dla niego nowością, większość posiłków jadał w towarzystwie największej śmietanki wśród wrocławskich biznesmenów.

Igora poznałam kilka lat temu. Pracowałam wtedy u jednego z dostępnych operatorów sieci komórkowych. Pamiętam ten dzień doskonale. Siedziałam znudzona w salonie, sącząc poranną kawę. Był środek tygodnia, dzień raczej pochmurny, może nawet padało. Z letargu wybił mnie wrzeszczący już od progu facet, który machał rękoma jak poparzony. Otworzyłam oczy ze zdziwienia i zaczęłam wysłuchiwać wiązanek rzucanych w stronę operatora i oczywiście swoją, bo przecież konsultant to nie tylko sprzedawca, ale i worek treningowy dla sfrustrowanych klientów. Przyzwyczaiłam się do ciągłych pretensji, na które nie miałam wpływu. Gość był naprawdę przystojny, miał delikatny zarost i krótko ścięte blond włosy. Miał na sobie granatowy garnitur z bordową poszetką i błękitną koszulę. Gdy tak wymachiwał mi papierami (prawdopodobnie fakturą) przed nosem, dostrzegłam pomarańczowy kolor w prawym górnym rogu dokumentu. Zaraz, zaraz, to przecież nie moje barwy! – pomyślałam i po chwili ze stoickim spokojem weszłam facetowi w słowo:

– Chyba należą mi się przeprosiny – powiedziałam, delikatnie podnosząc głos, aby mieć pewność, że mnie usłyszy.

– Słucham? Ja mam panią przepraszać za to, że wasz niekompetentny pracownik źle sporządził umowę, przez co otrzymałem rachunki na ponad sześćset złotych? – Facet w sekundę zrobił sie purpurowy i przysięgam, że przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może mi coś zrobić.

– Czy pan wie, gdzie pan teraz jest? – kontynuowałam, nadal spokojnie.

– W najgorszej, zakłamanej i zdzierającej kasę ze swoich klientów sieci!

– W takim razie proszę zastanowić się przez chwilę, z usług jakiej sieci pan korzysta, a później rozejrzeć się dookoła. Kiedy dotrze do pana, że to nie ja odpowiadam za wyrządzoną panu szkodę, sugeruję opuścić salon i pozwolić mi dokończyć kawę bez zbędnych obelg kierowanych w moją stronę – mówiąc to, ryzykowałam podbitym okiem, ale dało mi to więcej satysfakcji niż odebranie dyplomu po ukończonych studiach.

Przystojniak po chwili zdumienia spojrzał na przypiętą do mojej koszuli plakietkę, na której widniało logo firmy. Wstał i bez słowa wyszedł z salonu. Dzień jak co dzień, pomyślałam i wróciłam do kawy.

Drugiego dnia kurier dostarczył dla mnie pomarańczową różę zamkniętą w prostokątnym pudełku i kartkę z napisem:

Wczorajszą, zepsutą obelgami kawę wynagrodzę nową. Dziś o szesnastej w Central Cafe.

Co jak co, ale czegoś takiego się nie spodziewałam. Takie rzeczy dzieją się przecież tylko w filmach. Po setkach podobnych sytuacji po raz pierwszy ktoś chciał wyrazić skruchę i to jeszcze w tak niezwykle romantyczny sposób.

Na spotkaniu oczywiście się pojawiłam, ale z kilkuminutowym poślizgiem. Na korki w tym mieście też nigdy nie miałam wpływu. Było tak sobie. Dowiedziałam się, że ma na imię Igor i jest prawnikiem, wtedy miał dwadzieścia sześć lat i dzięki kontaktom ojca wchodził już śmiało po drabinie sukcesu. Ze spotkania wróciłam bez większych ekscesów, ale zgodziłam się na kolejne. Później kolejne i kolejne. Po czasie okazało się, że uwielbiam z nim rozmawiać. Rozmowy przerodziły się w uczucie, uczucie w namiętny seks, a seks w… Cóż, nic więcej, po prostu pieprzyliśmy się okazjonalnie. Taki układ odpowiadał zarówno mnie, jak i jemu. Oczywiście do czasu. Później on chciał więcej, potrzebował deklaracji, których nie potrafiłam mu dać, potrzebował mnie za często i za bardzo. Dusił mnie i ograniczał, dlatego w obawie o własne zdrowie przestałam się z nim spotykać. Jakiś czas jeszcze próbował, a później zwyczajnie odpuścił. Niedawno dowiedziałam się przypadkiem, że zaręczył się z niejaką Martyną, co w sumie mnie ucieszyło. Zasługiwał na kogoś normalnego.

Kiedy odezwał się tydzień temu i zaprosił mnie na kolację, nie przyszło mi do głowy, aby odmówić. Chciałam się z nim spotkać.

– Słyszałem ostatnio od Pawła, że awansowałaś. Gratuluję. – Igor podniósł kieliszek wina, przerywając krótką ciszę. Podziękowałam skromnie i milczeliśmy jeszcze przez chwilę, ale wcale nie było niezręcznie. Nigdy nie było. Pamiętam, jak w Pulp Fiction Mia grana przez Umę Thurman powiedziała do Travolty, że po tym właśnie poznajesz wyjątkową osobę, że możecie milczeć i w spokoju cieszyć się ciszą.

– Ja chyba powinnam pogratulować ci zaręczyn – oznajmiłam, biorąc do ust kolejny łyk wina. On tylko uśmiechnął się i również zamoczył usta w kieliszku. Uwielbiam, kiedy tak się uśmiecha i wiem, że on też to wie.

Rozmawialiśmy przez kolejne dwie godziny, zajadając się wspaniałymi krewetkami. Zamówiliśmy kolejną butelkę wina i opowiadaliśmy sobie o minionym roku, o tym, jak wiele się zmieniło i o tym, co nie zmieniło się wcale. Powiedział, że kocha Martynę, ale nie do końca jest pewny, czy dobrze zrobił, prosząc ją o rękę. Z jego opowieści wynikało, że jest niesamowita. Zazdrościłam jej.

Chciałam być nią.

Normalna, kochana i szczęśliwa.

Czułam, że jest jak dawniej. Wspomnienia wróciły i wiedziałam już, że zaczyna mnie swędzieć tam, gdzie tylko on mógł mnie teraz podrapać. Schowałam jednak obraz naszych nagich ciał do szuflady podświadomości. Daj spokój, zaręczył się. Nie chcesz być taką kobietą.

Wyszliśmy z restauracji po dwudziestej pierwszej i poszliśmy w kierunku rynku. Po drodze wstąpiliśmy do knajpy, do której kiedyś przychodziliśmy na piwo. Zamówiliśmy po jednym.

– Brakuje mi ciebie. Myślałem, że już się z ciebie wyleczyłem. Zraniłaś mnie swoim odejściem. Nienawidziłem cię. Nie potrafię cię nienawidzić. Martyna to cudowna kobieta, ale…

– Ale? – Wiem, co mi odpowie. Chcę to usłyszeć.

– Ale nie jest tobą.

Później wszystko działo się już dość szybko. Kolejne piwo, rynek, fontanna, gorący pocałunek, którego potrzebowaliśmy oboje. Spojrzałam na niego i wyszeptałam tylko:

– Weź mnie.

Taxi, hotel, seks. Tęskniłam za tym. Za tym, że on tak dobrze mnie zna. Za tym, że wie dokładnie, co ze mną zrobić. Wiedziałam, że już dawno zamknęłam sobie drogę do nieba, więc kolejny błąd nie załatwi przepustki z piekła. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam. Jestem. Egoistką.