Legia Cudzoziemska damskim okiem - Magdalena Stykała - ebook

Legia Cudzoziemska damskim okiem ebook

Stykała Magdalena

2,5

Opis

Opowieści o Legii Cudzoziemskiej piszą mężczyźni, w tej książce po raz pierwszy głos na temat formacji zabiera KOBIETA. 

Ta otoczona mitem francuska, elitarna formacja wojskowa znajduje się w czołówce najbardziej znanych i rozpoznawanych marek na świecie. Utarte poglądy i stereotypy zakorzenione w świadomości społecznej budują jednolity i specyficzny obraz Legii oraz jej żołnierzy. A tworzą oni twardą, męską rzeczywistość, są wytrwali i zdeterminowani, zdyscyplinowani i koleżeńscy. Cechuje ich odwaga i lojalność. Dla nich zadanie, inaczej mówiąc misja, jest święte i należy wykonać je do końca, nawet za cenę życia.
Męski świat… ale przecież to nie Mars. Kobiety istnieją i są gdzieś bliżej lub dalej. W pozostawionej za bramą rzeczywistości, we wspomnieniach i tęsknocie za mamą, siostrą, dziewczyną, a czasem żoną czy córką. Są ich tysiące, być może więcej niż samych legionistów. Każda z nich ma swoją historię, a ta jest jedną z nich.
To spojrzenie na formację przez pryzmat kobiecych uczuć. Książka, która nie obala mitów, nie prostuje stereotypów, jest po prostu opowiedziana z perspektywy dziewczyny: o miłości, tęsknocie, nadziei i radości. O tym, że relacje z Legią dotyczą nie tylko jej żołnierzy, ale też całej rzeszy kobiet z nimi związanych. 
W tle Gujana Francuska, Afryka, Bałkany, Francja i Polska. Barwna, pełna ciekawostek podróż do różnych zakątków globu, do świata elitarnej formacji, ale przede wszystkim do ludzi.

Magdalena Stykała – żona, mama, kobieta pracująca. Zakochana w przyrodzie, zwierzętach, książkach i Bieszczadach. Nałogowa biegaczka i fotograf amator.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 426

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,5 (4 oceny)
0
1
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Magdalena Stykała, 2022

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Ilustracje na okładce: © Magdalena Stykała

Redakcja: Anna Kielan

Korekta: Magdalena Ceglarz

e-book: JENA

ISBN 978-83-66995-55-0

Wydawca

tel. 512 087 075

e-mail: [email protected]

www.bookedit.pl

facebook.pl/BookEditpl

instagram.pl/bookedit.pl

Niniejsza książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Całość ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

 

 

Mężczyzna ma jedyną miłość – świat.

Kobieta ma jedyny świat – miłość.

 

Peter Altenberg

Prolog

Legia Cudzoziemska – otoczona mitem, francuska, elitarna formacja wojskowa. Bohaterka wielu awanturniczo-podróżniczych książek i filmów, których akcja rozgrywa się najczęściej na pustyni, a charakterystyczne nakrycie głowy – białe kepi – malowniczo kontrastuje ze złotym piaskiem. Jej żołnierze postrzegani są jako ludzie „znikąd”, być może bandyci, przestępcy, których nikt nie zapyta o to, co ich przywiodło i jakie tajemnice za sobą zostawiają. Mężczyźni z całego świata, którym nigdy nie było łatwo, a Legia jak matka przygarnia ich i daje azyl, nie wnikając w przeszłość. W zamian wymaga wierności i oddania. Nieważne, skąd przyszedłeś, teraz ja jestem „twoją ojczyzną, twoją rodziną”, o czym mówi najsłynniejsze hasło formacji: Legio Patria Nostra. Sławetne, twarde, wręcz mordercze szkolenie, brutalna dyscyplina i niewyobrażalny reżim hartują młodych ludzi niczym stal w ogniu. „Piekło Legii Cudzoziemskiej” jest udziałem każdego z nich.

Kultowe credo Legii: „Maszeruj albo giń” lub bardziej dosłownie: „Maszeruj lub zdychaj”, można znaleźć nie tylko na kartach różnych powieści czy plakatach filmowych, czasem jest wytatuowane na ciele żołnierza. Udział w operacjach bojowych, służba w pułkach rozrzuconych po całym świecie, mieszanina ogromu narodowości to życie codzienne.

Z legendą tej jednostki mierzyło się wielu, opisywana tysiące razy na miliony sposobów zawsze budzi respekt. Legia jest elitą, a jej symbolem, skarbem i tajemnicą, którego będzie strzec jak oka w głowie, jej sercem na zawsze pozostanie chłopak – mężczyzna w białym kepi. Każdy z nich ma swoją historię, chociaż noszą jedno imię: Legionista…

Gdyby spisać ich opowieści zapełniłaby się niejedna biblioteka. Wielu z nich zostawiło po sobie wspomnienia w postaci książek, artykułów, wywiadów, filmów dokumentalnych. Inni zachowują przeżycia tylko dla siebie. Twardy, męski świat, pełen wytrwałości i determinacji, gdzie siłą są dyscyplina i koleżeństwo, a odwaga i lojalność największymi zaletami. Gdzie zadanie, a w dokładniejszym znaczeniu misja, jest święta i należy wykonać ją do końca, nawet za cenę życia…

Taki portret Legii zapisał się na całej kuli ziemskiej. Mit przyciąga, a sama formacja i jej żołnierze nie próbują prostować stereotypów, wiedząc, jakiego rodzaju sensacyjnych opowieści się od nich oczekuje. Jak jest naprawdę wiedzą tylko ci, którzy noszą białe kepi.

Męski, twardy świat… ale przecież to nie Mars. Kobiety istnieją i są gdzieś bliżej lub dalej. W pozostawionej za bramą rzeczywistości, we wspomnieniach i obecnej tęsknocie za mamą, siostrą, dziewczyną, a czasem żoną czy córką… Są ich tysiące, być może więcej niż samych legionistów.

Każda z nich ma swoją historię. Ta opowieść jest jedną z nich.

Pierwszy dzień lipca 1998 roku, samolot płynął łagodnie nad bezkresem oceanu, zmierzając z Paryża do Ameryki Południowej, a ściślej do Cayenne w Gujanie Francuskiej. Mijała trzecia godzina lotu, a ja próbowałam zasnąć, by jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Emocje towarzyszące podróży i stres przeżyty rano nie ułatwiały sprawy. Zajmując miejsca w samolocie, wraz z Zosią odetchnęłyśmy z ulgą. Podobno każda wyprawa jest przygodą, lecz nie spodziewałyśmy się, że kłopoty odnajdą nas już na starcie.

Wsiadając do samolotu na warszawskim Okęciu, odprowadzane przez zaniepokojonych moich rodziców byłyśmy pewne, że do przesiadki w Paryżu mamy dużo czasu. Z Warszawy wyruszyłyśmy bardzo wcześnie, a lot do Paryża trwa krótko, nie było więc powodu do obaw. Nie przejmowałyśmy się lądowaniem w Krakowie. Podekscytowane rozmawiałyśmy ze współpasażerami – młodą parą z malutką roześmianą dziewczynką, której włoski przy starcie elektryzowały się i podnosiły na wszystkie strony. Okazało się, że to polsko-rosyjskie małżeństwo mieszkające w Kanadzie. Małżonkowie opowiadali o sobie, a młoda mama zachwycała się niecodziennym kształtem moich kolczyków.

Lądowanie w Krakowie trwało dłużej, niż to było przewidziane, ale miałam nadzieję, że nie będzie tak źle i zdążymy na przesiadkę. Im bliżej Paryża byłyśmy, tym częściej spoglądałam na zegarek, zdając sobie sprawę, że możemy mieć kłopoty. Na miejscu opuściłyśmy samolot tak szybko, jak pozwalały na to procedury i ruszyłyśmy biegiem w poszukiwaniu naszego terminala odlotów. Przepakowanie bagażu było wliczone w cenę biletów. Przynajmniej o to nie trzeba było się martwić. Ale zamarłam w wielkiej hali lotniska. Nie miałam pojęcia, w jakim kierunku się udać. Wyszukiwałam wzrokiem uniformy, które według mnie mogli nosić pracownicy portu lotniczego, zaczepiałam po kolei każdego, rzucając tylko dwa słowa: Terminal deux?! Nieznajomość francuskiego nie ułatwiała sprawy, znałam zaledwie kilka słów, ale na szczęście to bardziej niż proste pytanie rozumieli wszyscy. Wskazywali drogę, a my pędziłyśmy przez halę szerokimi korytarzami, schodami w dół i w górę, by w końcu dotrzeć do stanowiska odlotów do Cayenne.

Miałam wrażenie, że to lotnisko jest większe niż cała moja miejscowość. Do startu pozostało kilkanaście minut. Błagałam los, by wejść na pokład. Gdy dotarłyśmy zmęczone gonitwą na miejsce, para z obsługi odpraw poinformowała nas, że nie ma już takiej możliwości. Samolot właśnie kołował i zmierzał na pas startowy. W dodatku nie wiadomo, gdzie są nasze bagaże i najlepiej będzie, jeśli polecimy następnego dnia o tej samej porze.

Do Gujany w rozkładzie był tylko jeden samolot dziennie o jedenastej rano. Przekonywałam obsługę, że bardzo nam zależy, że bagaże są nieważne, że musimy polecieć. Na szczęście rozmowa przebiegała po angielsku i cieszyłam się, że w tym języku jestem w stanie co nieco powiedzieć i zrozumieć innych. Mimo usilnych próśb personel lotniska nie dał się przekonać. Dyskusja trwała i nie wydawało się, by cokolwiek zmieniła. Nalegałam, prosiłam, ale byli nieugięci. W pewnym momencie pojawił się pracownik lotniska z mężczyzną w średnim wieku, który wydawał się niczym nie przejmować. Cała grupka przez chwilę rozmawiała po francusku, a potem zostałyśmy gestem zaproszone, żeby pójść za mężczyznami. Nie pytając o nic, ruszyłyśmy. Specjalny dźwig zabrał naszą trójkę na pokład ogromnego jumbo jeta.

Domyślałam się, że trafił nam się ktoś ważny, dla kogo zatrzymano samolot. W innej sytuacji czekałby nas nocleg na lotnisku lub w hotelu obok, ale dla tego mężczyzny wstrzymano start. Zerkał w naszą stronę, zastanawiając się zapewne, skąd wzięły się te dwie dziewczyny. Nie próbował zagadywać, jedynie obserwował nas z zainteresowaniem. Gdy dźwig dotarł na miejsce, na moment otworzyły się drzwi i powitały nas stewardesy. Jedna z nich zaprosiła naszego towarzysza, który oglądając się do tyłu, zmierzał do klasy biznes. Moje przypuszczenia potwierdziły się – to z pewnością był ktoś ważny. Niepodziewanie wybawił nas z kłopotów i za to byłam mu bardzo wdzięczna. Druga pani poprowadziła nas w przeciwną stronę i z uśmiechem wskazała fotele, życząc miłych wrażeń. Odetchnęłam z ulgą.

Teraz obie byłyśmy spokojne. Po obejrzeniu wszystkich atrakcji, które przygotowały dla pasażerów linie Air France, mogłyśmy cieszyć się nadchodzącą przyszłością. Spojrzałam na Zosię. Spała, zakrywając oczy przygotowaną specjalnie na ten cel opaską, którą miał każdy pasażer, podobnie jak sterylnie zapakowane skarpetki do spania. W rączkach foteli umieszczono przyciski, by wybrać dowolny rodzaj muzyki i odciąć się od świata, zakładając słuchawki na uszy. Szukając czegoś znośnego, odsłuchałam fragmentów piosenek w każdym z dziesięciu proponowanych kanałów. Wybór padł na tegoroczną pop listę, na której z częstością do dwudziestu minut pojawiał się utwór Life grupy Des’ree.

W olbrzymiej przestrzeni jumbo jeta było bardzo jasno i chłodno. Zajmowałyśmy miejsca w środkowym rzędzie, ciesząc się, że mamy dla siebie trzy fotele i więcej miejsca, by ułożyć się wygodniej. Zostawiłyśmy środkowy fotel pusty i właśnie w tym kierunku układała się teraz Zosia. Po obu stronach naszego rzędu były korytarzyki, a dalej kolejne rzędy po dwa miejsca. Nie zdążyłam zakodować, w której części latającego giganta jesteśmy – wraz ze stewardesą przeszłyśmy przez kilka osobnych, podobnie dużych „pomieszczeń”. Niczym kolejne wagony w pociągu były one oddzielone ścianami. W każdym zaś, z przodu, rozciągał się wielki ekran, na którym pojawiały się informacje i instrukcje dla pasażerów. Te wyświetlono na początku lotu, a w trakcie pokazywano je pomiędzy filmami. Gdy tylko na ekranie widać było, gdzie nad oceanem znajduje się samolot i w jaki sposób należy się ewakuować w przypadku katastrofy, zawsze odwracałam głowę. Mój lęk przestrzeni wzmacniał się na widok wizualizacji, na której samolot przymusowo kieruje się w stronę oceanu, a pasażerowie opuszczają pokład na specjalnych zjeżdżalniach, uciekając do pontonów. Obejrzałam tylko raz, bo nie dałam rady patrzeć na to i chowałam głowę poniżej fotela, by uciec od tych czarnych wizji.

Podwinęłam nogi na siedzenie, uwalniając stopy z sandałów na ponadprzeciętnie wysokich koturnach. Nie mogłam im niczego zarzucić, były bardzo wygodne i nie utrudniały szaleńczego biegu dzisiejszego poranka przez port lotniczy Paryż–Roissy–Charles de Gaulle. Zerknęłam na Zosię i uśmiechnęłam się. Nie wyglądała na swoje niespełna osiemnaście lat. Śliczną twarz otaczała burza jasnych włosów, które majowo-czerwcowe słońce zdążyło rozjaśnić platynowymi pasemkami.

Zosia miała w sobie coś z dziecka i to ujmowało w jej urodzie najbardziej. Ten element sprawiał, że patrząc na nią, zawsze widziałam Mateusza. On również, mimo że osiem lat starszy od siostry, posiadał dużo chłopięcego uroku. Nie zmieniło się to przez pięć lat naszej znajomości – bardziej chłopak niż mężczyzna, bardziej ładny niż przystojny. Pomyślałam, że oni nigdy się nie zestarzeją, bo w ich rysach zawsze będzie można odnaleźć łagodność. Rodzinne podobieństwo dla mnie było oczywiste, różnił ich jedynie kolor oczu, które u Zosi mieniły się jasnymi barwami, a u Mateusza miały intensywnie niebieski odcień.

Serce zabiło mi szybciej, gdy uświadomiłam sobie, że zobaczę go za kilka godzin. Nie widzieliśmy się rok, a teraz czekały nas wspólne dwa miesiące! Cieszyłam się ogromnie, że mam przy sobie Zosię. Samotna podróż i pobyt bez damskiego towarzystwa i byłoby mi o wiele trudniej. Mateusz wiosną poinformował nas, że lecimy obie, co sprawiło, że z radości skakałyśmy pod niebo. Z Zosią czułam się doskonale, mimo czterech lat różnicy szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Stałyśmy się sobie bardzo bliskie i spędzałyśmy razem tyle czasu, na ile pozwalała szkoła Zosi i moje studia. Zośka przyjeżdżała do mnie rowerem i po wspólnej kawie zazwyczaj ruszałyśmy na długi spacer po naszych lasach wzdłuż jeziora, śmiejąc się i planując wakacje. Odliczałyśmy dni do lipca. Właśnie zaczynał się spełniać nasz sen… Mój sen – za kilka godzin go zobaczę.

Mateusz był żołnierzem Legii Cudzoziemskiej. Do Gujany przyjechał ponad półtora roku temu na dwa lata. Cztery lata wcześniej we wrześniu przeszedł przez oddział werbunkowy w Fort de Nogent w Paryżu. Pojechał tam bez znajomości języka, z małym plecakiem, nie wiedząc nawet, gdzie szukać punktu werbunkowego. Na ulicy zaczepił żandarma, który, jak się okazało, potrafił powiedzieć kilka słów po polsku – był potomkiem polskich emigrantów. Zaprowadził Mateusza do czegoś w rodzaju posterunku wojskowego w okolicach wieży Eiffla i opowiedział stacjonującym tam żołnierzom, czego szuka przybysz z Polski. Oni wręczyli mu mapkę Paryża z zaznaczoną na czerwono drogą, którą ma przemierzyć. Proponowali, by skorzystał z metra.

Mateusz spojrzał na trasę i stwierdził, że skoro pierwszy raz jest w Paryżu, to z przyjemnością się przespaceruje. Opowiadał potem ze śmiechem, że ta wędrówka zajęła mu blisko sześć godzin. Na mapie była to zaledwie krótka linia, w rzeczywistości pokonał wiele kilometrów.

Kiedy stanął przed ogromną bramą Fort de Nogent, serce zabiło mu mocniej. Zadzwonił i po chwili pojawił się potężny czarnoskóry legionista. Mateusz powiedział po polsku, że chce zaciągnąć się do Legii. Żołnierz zażądał paszportu i zniknął na jakiś czas. Pojawił się w towarzystwie innego legionisty, Polaka. Ten zabrał Mateusza do środka i poprowadził do pomieszczeń, gdzie odbywało się mierzenie, ważenie, sprawdzanie stanu uzębienia i tym podobne rzeczy. Według Mateusza przypominało to targ niewolników. Polak, który go przyprowadził, wytłumaczył, że takie są procedury. Legia nie zainwestuje w trefny towar, każdy kandydat musi być idealnie zdrowy. Nawet jeden ząb wymagający leczenia był powodem, dla którego odrzucano chłopaków.

Mateusz spędził w Fort de Nogent tydzień, gdzie razem z innymi wykonywał najróżniejsze prace. Gdy uzbierała się blisko stuosobowa grupa ochotników, skierowano ich do Centrum Selekcji Indywidualnej w 1 Regimencie Cudzoziemskim w Aubagne na południu Francji, gdzie pojechali pociągiem. Paszport, który oddał w Fort de Nogent, już do niego nie wrócił. W Aubagne przez blisko cztery tygodnie trwały testy sprawnościowe, medyczne, psychologiczne, które miały zadecydować, czy zostanie przyjęty.

Najbardziej uciążliwe były ciągłe przesłuchania, te same pytania serwowane co kilka dni w innym wydaniu. Polacy mówili o tym, że przechodzili przez gestapo. Czasy, gdy Legia dawała schronienie przestępcom, minęły bezpowrotnie. Teraz każdy kandydat był skrupulatnie i wielokrotnie sprawdzany. Gdyby coś ukrywał, musiałby się zdradzić w toku tych przesłuchań. Niewątpliwie istniały sposoby, by zachować pewne fakty dla siebie, ale w przypadku Mateusza nie było to konieczne, nie ukrywał niczego. Po kilku tygodniach w czasie zbiórki wyczytano jego nazwisko i dowiedział się, że został przyjęty. Jego pobyt w Aubagne trwał dłużej niż zwyczajowo, gdyż zaginęła teczka z jego dokumentacją medyczną i musiał czekać, aż wszystko zostanie uzupełnione.

W Aubagne cały czas trwała rotacja. Chłopaków ubywało, odchodzili ci, co nie przeszli testów, a pojawiali się nowi, którzy werbowali się w różnych punktach na terenie Francji.

Razem z innymi szczęściarzami Mateusz pojechał do Castelnaudary, gdzie mieści się 4 Regiment Cudzoziemski – 4 RE 4ème Régiment Étranger. Zostali przewiezieni na tak zwaną Farmę w górach, gdzie przeszli pierwszy miesiąc „instrukcji”. Wówczas odbył się w Pirenejach słynny Marsz Képi Blanc, po jego zakończeniu Mateusz otrzymał upragnione przez wszystkich rekrutów białe kepi. Od tego momentu mógł mówić o sobie: Je suis légionnaire [Jestem legionistą]. Następnie przez kolejne trzy miesiące, do końca „instrukcji”, pozostawali w Castelnaudary. „Instrukcja” i pobyt na Farmie nie należały do przyjemnych doświadczeń. Uciążliwe szkolenia, wieczny brak snu i niedojadanie stanowiły normę. W tamtym czasie nieodłączną częścią szkolenia było też bicie. Nikt się tym nie martwił, było to udziałem każdego, takie były realia. Po pobycie w Aubagne w marcu kolejnego roku przydzielano żołnierzy do właściwych regimentów.

Afektacje – jak mówili o tym legioniści, używając francuskiej wersji językowej, czyli przydziały, przebiegały w różny sposób. Każdego czekało spotkanie z pułkownikiem – colonelem. Dowódca od razu oznajmiał, do jakiego regimentu trafi dany żołnierz. Zdarzało się czasami, że legionista miał wybór, gdzie chciałby służyć.

Wszystko zależało od wyników uzyskanych w czasie instrukcji. Mateusz, który uplasował się dość wysoko ze względu na dobre wyniki w sporcie, mógł sam decydować. Colonel, przeglądając teczkę z dokumentami Mateusza, zapytał, który regiment bardziej mu odpowiada: 2 Cudzoziemski Regiment Powietrznodesantowy w Calvi na Korsyce [2 REP 2ème Régiment Éntranger de Parachutistes] lub 2 Cudzoziemski Regiment Piechoty w Nîmes [2 REI 2ème Régiment Étranger d’Infanterie]. Mateusz mówił, że w czasie pobytu w Castel (jak nazywali Castelnaudary, skracając zbyt długą nazwę) zdążyli już dowiedzieć się wielu rzeczy o poszczególnych regimentach i każdy miał pewne nadzieje związane z przydziałem.

Regiment w Calvi na Korsyce był owiany legendą. Z jednej strony wszyscy wiedzieli, że to elita Legii i służba tam była prestiżowa, z drugiej strony każdy zdawał sobie sprawę, że nie będzie tam lekko. Przede wszystkim przez skoki spadochronowe, których wizja nie każdemu się uśmiechała. Poza tym pułk na Korsyce słynął z zaostrzonego rygoru: o dwudziestej drugiej organizowano apel wieczorny, nie było za bardzo gdzie się zabawić po służbie, bo życie na wyspie nie dawało możliwości korzystania z uroków miast, było bardzo mało misji i wyjazdów poza pułk w porównaniu z innymi regimentami.

Regiment w Nîmes wydawał się bardziej atrakcyjny. Podstawowym plusem była świadomość, że jest tam możliwość częstych wyjazdów, pułk słynął z tego, że żołnierze blisko osiem miesięcy w roku przebywali w terenie, czyli poza koszarami. Mateusz przekalkulował wszystkie za i przeciw, kierując się również wiadomościami, gdzie idą najlepsi kumple i gdzie zbierze się najfajniejsza ekipa – jak mawiali. Wybór padł na Nîmes.

Tam właśnie rozpoczął życie żołnierza Legii. Każdy dzień miał wypełniony po brzegi. Oprócz oczywistych czynności związanych ze służbą życie żołnierzy to praca fizyczna. W Legii zawsze pracowano dużo i ciężko. Poczynając od sprzątania, po kopanie rowów. Mateusz jako młody żołnierz, sprzątając sale i korytarze na terenie regimentu, włączał płytę z muzyką Chopina, a dowódca codziennie wrzeszczał, że ma „wyłączyć to gówno”. Mateusz słuchał jej za każdym razem, a dowódca krzyczał coraz rzadziej. Pewnego dnia, gdy zabrakło na korytarzu dźwięków fortepianu, dowódca wrzeszczał „Gdzie Chopin?”. Przyzwyczaił się i najwyraźniej spodobała mu się klasyka.

Według Mateusza regiment w Nîmes prezentował się bardzo dobrze – były to bardzo schludnie utrzymane koszary w mieście. Ze względu na częste wyjazdy dysponował sporym zapleczem finansowym, co pozwalało na należytą dbałość o wizerunek. Podobno to właśnie w pułku w Nîmes była najładniejsza kantyna w Legii. Generalnie cały teren robił wrażenie. Każde wydarzenie sygnalizowano trąbką – zarówno informację o posiłku, apelu, jak i nadejście poczty.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji książki.

Epilog

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

Od autorki

Pisząc wspomnienia, starałam skupić się na jasnych stronach tamtego czasu. Wszyscy wiemy jednak, że dobre i złe rzeczy w życiu przeplatają się bezustannie. Życie z Legią Cudzoziemską to czas ogromnych emocji, o których pamięć nigdy nie przeminie.

Ta opowieść nie jest wyjątkowa. Podobnych historii są tysiące, bo na świecie są tysiące kobiet związanych z Legią poprzez swoich mężczyzn: chłopaków, mężów, synów, braci. Każda z nich opowiedziałaby o relacjach z formacją inaczej, ja mogę mówić jedynie za siebie. Książka nie ma burzyć stereotypów, przełamywać mitów, opowiadać jak „jest naprawdę”. To perspektywa jednej kobiety, osobiste odczucia i spojrzenie. Oczywiste jest, że o tych samych wydarzeniach w inny sposób opowiedziałby każdy z bohaterów książki. Historia nie podważa dotychczasowych opowieści o Legii Cudzoziemskiej. Każdy ma prawo do własnego spojrzenia i opinii.

By uzupełnić reportaż i oddać wszystko w należyty sposób, zapraszam do przeczytania fabularyzowanej opowieści o relacjach dziewczyna – legionista. To historia fikcyjnych bohaterów, która pozwoliła powiedzieć znacznie więcej. Opowieść też jest częścią książki „Szlak serca”.

KAROLINA

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

Podziękowania

Dziękuję ludziom, którzy są fundamentem tej książki. Legionistom 3 Cudzoziemskiego Pułku Piechoty w Gujanie Francuskiej w 1998 roku, za ich uśmiech i radość życia, za dobro i życzliwość, za przyjaźń i zabawę, za wszystkie poważne i szczere rozmowy, za otwarte umysły i serca.

Piekarz – Roman – Mariusz, Jean – Witek, Młody – Sylwek, Victor – Wojtek, Zombi – Coccolino – Krzysiek, Czajnik – Paweł, Piotrek, Waldek … Dziękuję.

Dziękuję wszystkim wspaniałym kobietom – „dziewczynom Legii Cudzoziemskiej”, za mądrość, serdeczność, humor, pomoc, za to, że dzięki nim wszystko jest łatwiejsze.

Catherine-Agata, Kasia, Kamila, Magda, Renia – dziękuję.

Nade wszystko dziękuję człowiekowi, dla którego od blisko trzydziestu lat bije moje serce, za to, że zawsze widział to, co niewidoczne dla oczu. Dziękuję Sebastianie.

Źródła cytatów i inspiracji

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.