Legendy kujawskie - pod redakcją - ebook

Legendy kujawskie ebook

pod redakcją

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejsko-Powiatowa Biblioteka Publiczna w Rypinie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 444

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Legendy kujawskie

zebrał i komentarzami opatrzyłWłodzimierz Podczaski

INOWROCŁAW 2012

Książka i kolorowanka „Legendy kujawskie” powstały w ramach Projektu współpracy pt. Wydanie publikacji „Legendy kujawskie” oraz jej promocja, w celu popularyzacji dziedzictwa kulturowego obszaru Kujaw. Wydanie wspólnej publikacji przez sześć Lokalnych Grup Działania: Czarnoziem na Soli, Dorzecza Zgłowiączki, Podgrodzie Toruńskie, Razem dla Powiatu Radziejowskiego, Sąsiedzi wokół Szlaku Piastowskiego, i Trzy Doliny przyczyniło się do osiągnięcia celów założonych w Lokalnych Strategiach Rozwoju wszystkich partnerów projektu.

Projekt współpracy został zrealizowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rolnego na rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich, Osi 4 LEADER Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-2013.

Europejski Fundusz Rolny na rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich

Ilustracje: Rafał Zawadzki

 

Tłumaczenie z języka niemieckiego: Kornelia Steinke

 

Wydawca:

FORZA CUIAVIA

dr Katarzyna Podczaska Promocja Regionalna www.forzacuiavia.pl

e-mail: [email protected]

tel. 52 357 48 34

 

ISBN 978-83-61708-44-5

 

Skład i projekt szaty graficznej: Marcin KrólakDruk oraz projekt graficzny stron 488 do 499:AGENCJA REKLAMOWA I DRUKARNIA„GRAFIT”Dariusz [email protected]. 52 357 38 83tel. kom. 501 649 800

Nakład: 7000 egz.

Inowrocław 2012

Spis treści

Abraham Prochownik

Ariadna

Bicie dzwonów ze stawu

Blaszany miecz

Bogunka na Gople

Bosiu

Bożek wody

Budowa kolegiaty w Kruszwicy

Chłop z Ostrowa i proboszcz

Córka Popielów

Cudowne dzwony

Cudowny obraz Chrystusa Zmartwychwstałego

Czarna młynarka

Czarownica ze Sławska Wielkiego

Czeladnicy czynią czary

Dąb Jagiełły

Duchy gminy Sicienko

Duszę diabłu za pieniądze

Dwie drogi: jedna do nieba, a druga do piekła...

Florian Szaty

Gadki o ptakach

Głaz ognia

Jak franciszkanie z Inowrocławia...

Jak Jan Zup na Kujawach ogłosił się Mesjaszem

Jazda czarownic na Łysą Górę

Jeszcze jedna opowieść o rannym wstawaniu

Jezioro Pakoskie

Kamienie strzeleńskie

Karczma „Smyrnia”

Kiszka kujawska i kiszka śląska

Klechda o grajku Bogumile

Królowa sów

Kujawska kolęda w niebie

Kwiat paproci

Lech, Czech i Rus

Ludzie obróceni w kamień (1)

Ludzie obróceni w kamień (2 )

Łąki Studzienieckie

Łysa Góra

Madaj

Magda z Rechty i złodzieje

Matka Boża w Rechcie

Mistrz Twardowski i diabeł

Moneta nieszczęśliwa

Muzyk z Gocanowa

Mysia Wieża w Kruszwicy

Napoleon w Dąbrowie

Niesamowitości

Niespokojny nieboszczyk

Niewinny kawał

O chłopie mającym dar widzenia diabła

O diable i chłopie

O dwóch chłopach i o złodziejach

O Dybowie

O głupim Gale

O grających w karty i diable

O jeziorze Czarnym

O jeziorze Gople

O jeziorze Rakutowskim i rzece Rakutówce

O jeziorze Tuczeńskim

O jeziorze Wikaryjskim

O kościele w Chalnie

O kościele w Lubaniu

O księciu Szarlejce

O linii francuskiej pod Łochowem

O Lubrańcu i jego założycielu

O masonach (1)

O masonach (2)

O masonach (3)

O masonach (4)

O nawiedzonych

O nazwach Sędzina i Krzywosądzy

O nazwie Dobrcza

O nazwie Fabianek

O nazwie Koronowa

O nazwie Kujaw

O nazwie Mątew

O nazwie Pakości

O nazwie Radłowa

O nazwie Rechty

O niezarastających kręgach

O obrusiku, kuraszku i kijkach

O parobku, co chleba nie znał

O Piaście Kołodzieju

O pięciu córkach-zmorach

O początkach chrześcijaństwa w Dźwierzchnie

O podziemnym korytarzu (1)

O podziemnym korytarzu (2)

O podziemnym korytarzu (3)

O podziemnym korytarzu (4)

O Popielu, którego myszy zjadły

O powstaniu Kołodziejewa

O pustelniku i czarcie

O pysznej i ukaranej królewnie

O skarbach w klasztorze koronowskim

O skarbach w Strzemkowie

O służącej, co nie jadła

O strasznej zbrodni w grodzisku na rycerzu...

O śpiącym wojsku

O tragicznej miłości córki wielkorządcy...

O trzech bradach-ptakach i siostrze

O upiorze w Markowicach

O wielkiej wojnie

O wyspie Rzempowo zwanej

O zamku Działyńskich

O zamku w Warzymowie

O zamku zapadłym i zaklętych rycerzach

O zatopionych dzwonach (1)

O zatopionych dzwonach (2)

O zatopionym kościele w Murzynnie

O zatopionym weselu

O złej matce i pięknej córce

O złotej babie

O złym kucharzu

O żołnierzu, jego butelce, bochenku i sile

O żołnierzu, żonie jego i wójtowej

O żółwiach

Płowce

Pod mała bramka

Pokuśnik

Portret Napoleona

Przeklęte jezioro

Rechta

Rzepicha

Sen Kujawiaka, czyli przygoda w niebie

Skarb w Sadłużku

Skarb w Warzymowie

Spalnik

Stopka Matki Bożej w podkoronowskiej Stopce

Strzelcy

Szczwany huzar

Szwedzi w Koronowie

Św. Prokop w Strzelnie

Upiory koni w pobliżu Stodół

Upiór pałacowy w Kaczkowie

W noc świętojańską

W nocy wigilijnej

Wdzięczny zmarły

Wisiołki

Wojsko w Tupadłach

Wybór króla i co z tego wynikło

Z piekła Bartek

Zaczarowana królewna

Zaczarowane paczki

Zaklinty skarb

Zbój Dąbek

Zdrojek Łokietkowy

Bibliografia

Abraham Prochownik1

(Kruszwica)

Za dawnych, strasznie dawnych czasów, kiedy jeszcze ludzie nie znali gorzałki ani tabaki, było w Polsce, nad jednym wielkim jeziorem, które się nazywało Gopło, bardzo ogromne miasto Kruszwica. Ono stoi tam i dziś jeszcze, ale stała się z niego taka mizerota, że trudno i tysiąc złotych na propinacji2 zarobić; nu! - A wpierw było takie wielkie! - jak Brody albo Warszawa. Jest tam jeszcze nad wodą kawał starej wieży, co w niej już nikt zamieszkać nie może, tylko sowy mają z niej gołębnik.

Raz był jeden król, co go nazywali „Popielnikiem”. Oni jego tak przezwali, ponieważ był strasznym leniuchem i śpiochem, o niczym a o niczym na świecie nie myślał, tylko jakby się najeść i napić, a jak się najadł i napił, to się wylęgał w kominie, w ciepłym popiele. Nu, jakie życie, taki też był jemu i koniec. Niech jeno panowie słuchają.

Jednego dnia przy wieczerzy Popielnik objadł się strasznie węgorza; ażby jego na noc brzuch nie bolał, wypił potem cały garniec starego miodu. Nu, tak choć był pić nauczony, to jemu było zbyt wiele. Jak wstał od stołu tak ledwie trafił do swego komina, i jak położył się w popiele, tak i usnął jak kawał drewna. Zawsze na noc to on brał z sobą spać kota, żeby mu myszy i szczury nie ugryzły nosa, bo ich tam było strasznie wiele; ale tego wieczora taki był pijany, że go zapomniał na nieszczęście swoje. Tylko niechaj panowie słuchają, co się mu stało!

Jak się już w wieży wszyscy spać pokładli i zrobiło się zupełnie cicho, myszy i szczury powyłaziły ze swoich jam i zaczęły biegać po wszystkich kątach. Jak poczuły, że w kominie nie ma kota, tak hyc! hyc! - powskakiwały jedna za drugą i zaczęły wąchać, co leży w popiele. Popielnik był strasznie spasły, że mało sadło z niego nie ciekło, tak one myślą sobie: to połeć słoniny! I zaczęły po trochu próbować czy dobra. A Popielnik był taki upity, że nic nie poczuł i ani ruszył. Nu! Tak jak im posmakowały, tak jedzą i jedzą dalej, aż go całkiem na śmierć zajadły.

Na drugi dzień, raniutko do świtu, kucharz przyszedł, przyniósł Popielnikowi śniadanie, patrzy, o wej! A tu z niego tylko ogryzki zostały! On się wyląkł i zaczął strasznie krzyczeć, drudzy, jak go usłyszeli, wzięli krzyczeć, i tak krzyczeli okrutnie, aż się całe miasto na ten hałas zleciało. Nu! Dopiero było to lamentu i płaczu, jak się dowiedzieli, że myszy im Popiela zjedli! To im nie było taki żal po Popielniku, tylko że po nim żadne dziecka nie zostały; tak się ludzie strasznie przestraszyli, bo nie wiedzieli, skąd wziąć sobie króla. A jak tutaj żyć bez króla? To nie ma ani ładu, ani składu, ani porządku.

Zjechali się tedy Polaki z wszystkich stron świata i zaczęli się naradzać, kogo wybrać sobie. Ufff! Tak im się tak działo żywcem, jak kiedy teraz nasi panowie na jaką radę się znajdą; jedli i pili okrutnie a gadali, a krzyczeli, że aż uszy bolały, a uradzić nic nie mogli. Jak jednego jakiego chcieli królem zrobić, to zaraz dziesięciu się odezwało, że i oni nic gorszego. Bóg wie jakby tak długo się naradzali, ale rzeźnicy nie wiedzieli już, skąd nastarczyć mięsa, a u kupców brakło wina. Nu, tak jeden bardzo stary Polak, co widać miał rozumu więcej niźli drugie, wlazł na stół i zaczął gadać.

- Nie możecie - powiada - zgodzić się na swego króla. Ja wam poradzę, jak zrobić. Postawcie oto na noc wartę przy rogatce, a jak jutro będzie rano, to kto pierwszy do miasta wchodzić będzie, tego sobie weźmy na króla. Tylko żeby znów kłótni nie było, przy sięgnijcie dzisiaj sobie wszyscy, że kogo nam Pan Bóg jutro da, to go słuchali będziecie!

Jak on to powiedział, tak się to wszystkim bardzo podobał, że oni przysięgli sobie słuchać, kogo im Pan Bóg da. I postawili na mostku przy rogatce cztery żołnierzy, żeby pilnowali, kto nazajutrz rano pierwszy do miasta przyjdzie. Na, słuchajcie no państwo, teraz przyjdzie nasz pradziadek Abram!

Nasz pradziadek Abram był sobie, jak zwyczajnie Żyd, kupcem. On przemycał proch i roznosił go w Polsce do różnych strzelców, a brał od nich w zapłacie zajęcze i lisie skórki. Wszystkie go bardzo lubili i za to nazywali jego Prochownik. Tak on sobie tego dnia wstał bardzo raniuchno, że jeszcze gwiazdy świecili, wziął swoje manatki na plecy (proch to on nosił zawsze pod koszulą) i szedł sobie swoją drogą do Kruszwicy. Aż tu jak on wlazł za mostek, wyskakują cztery draby i łapią jego za ręce i krzyczą: - Vivat! Mamy jego!

On się tak okrutnie wyląkł, że o mało nie zemdlał, bo myślał, że jego chcą wziąć na komorę (celną) i obrewidować, i trząsł się strasznie i nie mógł nic gadać. Nu! A tu zaczynają strzelać armaty, w dzwony dzwonią i w trąby grają, i idzie bardzo ślicznych panów dziesięć, jak anioły biało ubrane, a za nimi pełno postrojonych Polaków z chorągwiami. Aż przodek myśli sobie: „To idzie procesja, będzie czas mi, jeśli Bóg da, uciec!” i chciał się wyszarpnąć od żołnierzy, ale oni go bardzo mocno trzymali. On patrzy, aż tu procesja idzie prosto do niego, wszyscy przed nim poklękli i krzyczą: - Vivat!

Abram nie mógł zrozumieć, co się z nim dzieje, aż oni jemu wszystko opowiedzieli i chcieli go prowadzić do wieży.

„Zyste?” - myślał sobie nasz pradziadek - „niezłe by to były rzeczy! Siedziałbyś sobie na wieży, tak wysoko, żeby żaden student kamieniem nie dorzucił, a co dzień miałbyś łoksinę3 i kugel4z miodem i szczupaka z jajem, jak w kuczki5! Nu, ale jak będzie kiedy wojna?...”

Jak sobie pomyślał o wojnie, tak się aż sam siebie on przeląkł, bo choć on prochem handlował, ale serce miał takie strasznie litościwe, że jego mdliło zaraz, jak sobie palec zarżnął choć trochę. No, tak on odrzekł się zostać królem i powiedział to Polakom. Ale oni jak to usłyszeli, zaczęli się jego okrutnie prosić, żeby miał litość nad nimi, boby bez niego rady sobie nie dali. Tak on im mówił, że się nie zda na króla, żeby nie mógł chodzić na wojnę, bo bardzo lękliwy; to oni jemu znów na to: że jak nie będzie chciał wojować, to wojny nie będzie. Ale on myślą! sobie by był bardzo mądry, że wojnę zacznie kto drugi, to on musi komenderować, kiedy będzie raz królem, i upierał się, że nie chce królować.

Kiedy Abram zobaczył, że nie ma innej rady, tak on wziął się do głowy po rozum.

- Nu - powiada - kiedy żeście mnie słuchać przysięgli, toż słuchajcie, co wam teraz każę! Choćby wyście mnie zabili, to ja waszej korony nie chcę, a że się pomodlić muszę do mego Adunaj6, żeby mi on doradził, co robić. Tak, zbudujcie mi na rynku kuczkę, zanieście mi tam szczupaka i kugiel, i miodu gąsiorek, tylko żeby nie był bardzo mocny, a ja się tam zamknę i będę się modlił, a jak skończę, to będę waszym królem.

To Polacy jego posłuchali i wybudowali mu na rynku kuczkę i zanieśli do niej kugla i szczupaka, i gąsiorek miodu. Tak Abram zamknął się w tej kuczce, a zakazał bardzo strasznie, żeby mu nikt nie przeszkadzał, póki on sam nie wylezie.

Siedział Abram jeden dzień i noc, siedział drugi dzień i noc zwyczajnie, jemu tam było dobrze, jak pączkowi w smalcu! A Polacy siedzieli na rynku na bruku i czekali na swego króla, bo się bali na niego wołać, że im tak straszno zakazał. Nu, zobaczycie państwo, zaraz, jak się to skończyło.

Było już ranek trzeciego dnia, a Abraham nic się nie ruszał, a Polacy nie wiedzieli co robić. Tak był tam jeden stelmach7 ze przedmieścia, co się przezywał Piast, silny i bystry bardzo chłop. Jemu się nareszcie uprzykrzyło czekać, tak wziął swój topór i stanął przed kuczką.

- Bracia! - powiada - tak dłużej to być nie może! Kraj nie może być bez głowy tak długo. Kiedy on sam nie wychodzi, to ja go wam wyprowadzę, choćby mnie powiesił za to.

I wyrąbał drzwi od kuczki, i złapał Abrahama za rękę i wyprowadził go do ludzi.

Wszyscy myśleli, że Abraham na miejscu jego da stracić, ale Abram tylko głasnął sobie po brodzie i kiwnął ręką, żeby było cicho. Nu, tak i było cicho, a nasz pradziadek zaczął gadać.

- Polacy! - powiada - widzicie tego stelmacha Piasta? Oto jest dla was król. Wyście sobie mnie królem zrobili, a ja wam jego robię. On ma rozum, bo widział, że kraj bez króla nie powinien tak długo zostać; on ma odwagę, bo się nie bał mego zakazu, choć wy wszyscyście się bali. Temu wy koronę wsadźcie na głowę, a będziecie dziękować Bogu i Prochownikowi.

Nu, jak nasz pradziadek powiedział tak mądrze, tak oni nie mogli nic jemu się sprzeciwić i usłuchali jego, i poprowadzili Piasta do wieży, włożyli jemu złotą koronę i dali mu złoty pałasz8, tak on był król. On żył bardzo długo i rządził rozumnie, że, jak powiedział Abraham, wszyscy Polacy dziękowali za niego Bogu i Prochownikowi. A naszemu pradziadowi to on dał za to przywilej taki, żeby w całej Polsce tylko on jeden mógł prochem handlować.

Nu? A co się państwo śmieją? Państwo myślą, że to nieprawda? Jak Boga kocham! Tak było. Memu ojcu powiadał to jego dziadek, a dziadkowi dziadek!...

Ariadna

(Turowo)

Była sobie panna bardzo ładna, dużo kawalerów do niej przyjeżdżało, ale za żadnego nie chciała iść za mąż. Aż przyjechał do niej jeden pan w futrze i chciał się z nią żenić. Ona przystała pójść za niego, i on odjechał. Drugi raz przyjeżdża ten sam, konie ma ładne dwa, i znów pojechał, nawet nie powiedział, skąd jest, choć się jego i pytali. Ale ta panna mówi: - Jak ja pójdę za niego, kiedy ja nie wiem, co za jeden i skąd on?

I powiada sobie: „Jak on jeszcze raz przyjedzie, to ja już trafię za nim”.

I naładowała sobie kłębek z nićmi, nawlokła igłę na koniec nitki. On przyjechał niedługo, porozmawiali sobie, pogościli się, i on ma odjeżdżać. A ona wyszła za nim i jak się żegnali oboje, tak ona mu nitkę z igłą wsadziła za palto, i on sobie pojechał, a ona czym prędzej naładowała się i wyszła do siebie, a tu już mały kłębek... I powiada sobie: „Dobre jego te karę konie, kiedy tak prędko pojechał”. I wzięła sobie książkę i różaniec, i poszła z kłębkiem.

Idzie i zwija. Wyszła na gościniec9 i przechodzi za nitką koło cmentarza. Patrzy - tu jej się nitka kończy. Przygląda się przez bramę - nitka przewleczona... Patrzy... a on wyciągnął trupa, i tak go gryzie, aż zęby ognia dają... Ona się przestraszyła i kłębek rzuciła, i zaczęła uciekać, a jego nitka szarpnęła, i on się obejrzał. Patrzy, że to jego narzeczona. Rzucił trupa i zaczął ją gonić. Ona ucieka, ale on już niedaleko jej, już ją dogania, a jej się różaniec rozwiązał i został, bo dla niego się zrobiły wielkie góry takie, że nie mógł przeleźć, i został daleko. Ale jak tylko te góry przełazi, to już koło niej niedaleko. A ona pomiarkowała10, że on ją dogania, rzuca paciorek różańca, albo z książki wydziera karty i rzuca. To jemu się robi wielka woda, co nieprędko się do niej dostanie. I on widzi, że nie da rady jej złapać, i krzyknął:

- Bracie, ratuj!

Jego kolega zleciał na wprost dziewczyny, wystawił dom i sam zrobił trumnę, i położył się w niej, i nakrył się wiekiem. Dziewczyna widzi, że stoi dom na drodze; i wpadła do niego - patrzy, tu trumna, jest umarlak. Ona dwa paciorki położyła na nim i po paciorku na oknie i kominie, a drzwi zawiązała sznurkiem od różańca i sama wlazła na piec i siedzi. Przylatuje do okna i krzyczy:

- Wstawaj!

A ten w trumnie powiada:

- Nie mogę, bom przywalony wielkimi górami!
- 1 ja nie mogę, bo okna zawalone wielkimi kamieniami, drzwi zawiązane grubym łańcuchem. I kominem nie mogę, bo zawalony marmurowymi górami!

Ale krzyczy ten za oknem na dziewczynę:

- Otwórz, bo ci ojciec umrze!

Ona powiada:

- Niech umiera - nie otworzę!
- Otwórz, bo ci matka umrze!
- Niech umiera - nie otworzę!
- Otwórz, bo ci brat i siostra umrą!
- Niech umierają - nie otworzę!
- 1 ty sama umrzesz!
- Niech umrę - a nie otworzę!

Pies zaszczekał, a kur zapiał w samą północ. I wszystko zniknęło, a ona siedzi na czystym gościńcu. Przyszła do domu, już nic jej nie przeszkadzało, nic nie mówi. Ale ojciec zachorował i umarł, później matka zachorowała i umarła - wyprowadzili matkę. To brat zachorował i umarł i już wszyscy poumierali. Myśli ona sobie: „Już teraz na mnie kolej”. Zawołała ludzi i opowiedziała im wszystko, z jakiego powodu oni poumierali i mówi:

- I ja umrę, ale proszę was, żebyście mnie pochowali w lesie, na rozstajnych drogach.

Ona niedługo umarła i pochowali ją, gdzie chciała. A na jej grobie wyrósł taki pachnący kwiatek, co na cały las go było słychać. A do tego lasu przyjechał królewicz polować i usłyszał ten zapach, jak jechał tymi rozstajnymi drogami. Tak zobaczył ten kwiatek i bardzo mu się spodobał. Tak kazał stangretowi11 iść i go zerwać. Zachodzi stangret: co chce ten kwiatek zerwać, to on w bok odchodzi - i nie mógł go zerwać, a królewicz patrzy. Aż poszedł ten królewicz i kwiatek przywiózł do swego pałacu i wstawił do wazonu w swoim pokoju, i ciągle się mu przyglądał. Aż tu z tego kwiatu wychodzi panna, taka ładna, jakiej drugiej na świecie nie było i powiada do królewicza:

- Jakeś mnie potrafił stamtąd wziąć, tak. i mnie żebyś i nie dał dzisiejszej nocy, bo inni tu do mnie przyjdą i zechcą mnie wziąć.

I opowiedziała mu wszystko. On na noc wypisał święconą kredą koło, święconej wody wziął i kropidło. Jak przyszła noc, wleźli w to koło i siedzą. A tu koło północy przylatuje złych duchów z tysiąc, i w oknach, i na dachu, i we drzwiach ich pełno. A on ich odgania święconą wodą, aż przeszła północ i wszystko zniknęło, i on się miał żenić zaraz na drugi dzień. Przyszedł dzień - co duchu się żenić, bo jak ślubu nie wezmą, to znów przyjdą po nią. Zaplanowali całe wesele na jeden dzień, a w wieczór mieli brać ślub, jak to po pańsku bywa. Aksamitem wysłali drogę od samych pokoi aż do kościoła, i całe to wesele szło do ślubu. Przyszli do kościoła, już ksiądz czeka, ale dziada nie ma i nie ma komu zapalić świec. A diabeł dziada poprowadził na wódkę, i sam się przebrał w dziadowskie odzienie i przyleciał do kościoła, zaczął świece zapalać i zapalone wywrócił. Zaraz się zapalił aksamit i cały kościół się zaczął palić; tak ludzie zaczęli uciekać, a w dużych drzwiach czekały diabli i tę pannę młodą złapały i powiedziały:

- Już nasza żywcem!

Bicie dzwonów ze stawu

(Strzelewo)

Legenda głosi, że we wsi Strzelewo, niedaleko miejsca, gdzie stoi krzyż, znajdował się dawniej drewniany kościółek12, który spłonął lub zapadł się pod wodę.

Dlaczego tak się stało? Niektórzy twierdzą, że była

to kara za to, iż z cegieł przeznaczonych na budowę kościoła, wymurowano gorzelnię.

Mieszkańcy Strzelewa powiadają, że co roku, w wigilię Bożego Narodzenia, słychać ze stawu bicie dzwonów kościelnych..

Blaszany miecz

(Kruszwica)

W szczycie dachu, nad prezbiterium13 kolegiaty14w Kruszwicy, umieszczony był niegdyś blaszany miecz, służący jako wietrznik. O mieczu tym głosi miejscowe podanie, że miał nim srodze gromić wrogów pewien legendarny rycerz. Ślady rdzy na broni przez długi czas uważano więc za skrzepniętą krew.

Bogunka na Gople

Spieszmy - za chwilę kraj nas powita,

Gdzie lepsza przeszłość z grobów wykwita,

Kraj cudów, czarów, uroku!

Pamięć, co skarbu przeszłości strzeże,

Zwoła tam króle, dawne rycerze

Z dawniejszych dziejów pomroku.

Cienie czarowną zaklęte władzą

Powstaną z mogił i przeszłość zdradzą,

Ukrytą w tajniach grobowych;

I ujrzym stare, szorstkie postacie

O długich brodach, w ojczystej szacie,

w hełmach i giezłach15 stalowych;

Ujrzym tam kordy16 w męskiej prawicy,

Usłyszym pieśni Bogarodzicy,

Szczęk broni, kopyt tętent;

Ujrzym, gdzie ziemia krwią ojców zlana,

Życiem kupiona, kośćmi zasiana,

Męskie ich cnoty pamięta!

I znowu ujrzym w świetle miesiąca17,

Jak Gopła fala przejrzysta, drżąca,

Chórem się dziewic zabieli;

I znów usłyszym, jak ciche dźwięki

Czerwonej, nocnej, dzikiej piosenki

Zabrzmią na Gopła topieli...

Głos jej popłynie po śnieżnej toni,

Myśl za nią w ciemną przeszłość pogoni,

Iskrę w pomroku rozżarzy;

Wśród broni szczęku, wśród bitew wrzawy,

Wśród pieśni dawnej wielkości, sławy

O przyszłych losach zamarzy!...

Spieszmy więc...

A jako kwestarz18 z świątyni pamiątek chodziłem od sioła19 do sioła, od chaty do chaty. - Tu ziarnko piasku krwią uświęcone, tam odłamek kamienia z grobu bohatera, ówdzie pamięć czepiącą się zoranego latami czoła jako bluszcz gruzów i ruin, a tam znowu słowo ulatujące z dymem kurnego20ogniska - wszystko to brałem datkiem pielgrzymstwa i niosłem skwapliwie na wielki pomnik przeszłości.

*

Pod wieczór stanąłem w Kruszwicy.

*

O Gopło!, spomiędzy wód naszych jedyne, wspaniałe; kolebko i grobie słowiańskiej przeszłości, jakże się z tobą powitać? Jakimże językiem przemówić do ciebie?... Ileż to dźwięków różnorodnych przelatywało nad tobą bez śladu, bez echa!... Czyż i mój głos przepłynie po fali wód twoich jako te dni blasku i świetności, które ciebie otaczały niegdyś, a z których dzisiaj została jeno bajka usypiająca rozkwilone dzieci!

*

Stoję na brzegach twoich obnażonych, odartych z kwiatu swobody, podobny majtkowi wyrzuconemu na ziemię obcą, co marzy o szczęśliwszej, a dalekiej matce. Czyż ją kiedy obaczę? Podobny majtkowi, buduję ze szczątków rozbitego okrętu łódkę nadziei i puszczam się w niej na twój grzbiet nieugięty, nieujarzmiony nigdy, zawsze wolny, aby o wolności zadumać!

Wicher nawałnicy, który ponad tobą przewiewa, szum burzy, która fałduje twój wał posuwisty, krzyk puszczyka, który osiadł na szczątkach królewskiego gmachu, może natchnie pierś moją; z popiołów zmarłej wielkości może odgrzebię iskrę nowego życia; z powoju i bluszczu, osłaniającego ruiny dawnej świetności, może uwiję wieniec tryumfalny na skroń przyszłych bohaterów.

*

Wypłynąłem... Ogarniam cię w całej okazałości, o ziemio moja rodzinna; widzę cię z nędzą i z groby twoimi! W nich stara sława twoja i potęga spoczywa; ona cię opuściła w chwili utrapienia, sprzeniewierzyła się matce swojej; aleś ty, o ziemio nasza, wierna pozostała twym dzieciom; żywisz i pielęgnujesz je. Tyś zawsze niezmienna, ta sama! Piękną byłaś w szacie godowej w czasie wesela synów twych; piękniejszą stokroć, boś nieszczęśliwą jest dzisiaj!

*

Widziałem raz niewiastę w orszaku pogrzebnym, w szatach żałobnych idącą z rozpuszczonym włosem, z bladym licem, ze łzawą powieką, za trumną synów, którzy jak pomarli - nie wiem!

*

Dzisiaj oglądam ciebie w całej głębokości smutku twojego. Żadna zasłona nie kryje przed okiem moim twego oblicza, zroszonego łzami. Przejrzę cię od końca do końca, boś ty równa, o ziemio moja, jak są równi ci, którzy ciebie zamieszkują. Na twoich też tylko równinach równość pojętą być może!

*

Góry podnoszące ku niebu ośnieżone czoła, których nigdy stopa ludzka nie zdeptała, podobne są dumie, która ucieka w obłoki, a u stóp swoich zostawia cierpienia, łzy i niedolę... Na ich szczycie orzeł się gnieździ i szybuje w niedościgłe wysokości po sławę, a po żer tylko wraca w doliny na udręczenie słabszych.

*

Na was, o równiny mej ziemi, równo się cierpi, równo płacze! Smutna nuta bolesnej piosnki brzmi daleko po rosie na płaszczyźnie waszej; nie wstrzyma jej ani odbije bryła skał opoczysta, ale ją złowi tkliwe ucho słuchacza, a serce wespół czujące echem odpowie!

Błogosławioną bądź, o ziemio obiecana, choć nieszczęśliwa, piękna, chociaż odarta z blasku dawnego i chwały!... Smutny jest, prawda, widok twój; smutny widok tylu chat nędzy, tylu szczątków zbytku, tylu pamiątek szczęścia!

*

Przeszłość - obecność!... Oto grzech Adamowy, a oto pokuta Izraela. Wszystko smutne, nawet ta wieża samotna, która z grobu wieków nieugięte podnosi czoło i nieśmiertelności woła. A jest to wieża Babel21, ci, co ją budowali, w rozproszeniu są na wszystkie strony świata i pomieszane języki ich, i nie rozumieją się - jedni wołają: wolność, a drudzy: zdrada! Ci chcą żelaza - ci złota!

*

Smutny to zaiste widok upadku! Jest wszakże potęga wyobraźni, która ten smutek rozjaśnia, która pustynię życiem i blaskiem napełnia, jak napełnia niebiosa aniołami i szczęściem. Ona odmłodzi kwiat swobody, który nam przedwcześnie uwiądł na niwie przeznaczenia; zapełni szczerbę, którą czas w naszej przeszłości wyłamał; podźwignie ołtarze sławy, które czas zniszczył, i roznieci na nich nieśmiertelny ogień nadziei!

*

Szczęśliwy, kto na jej skrzydłach obleci przestrzeń wód twoich, o Gopło! Nie wstrzymają go tam granice, które przedzieliły twe brzegi, które przedzieliły ludzi jednego plemienia. Plemiona twoje pływają swobodnie w gościnę do siebie, bo ty nie znasz pana prócz Boga! Jego też tylko woli podlegasz!... człowiek włada na ziemi i znaczy kroki swoje ruiną i gwałtem: na powierzchni twojej nie ma śladu stóp jego!... Czas włada człowiekiem i zmarszczkami lata swoje na czole jego cechuje: na powierzchni twojej nie ma śladu wieków tysiąca!

*

Ale w głębokościach wód twoich są tajemnice niedościgłe, okropne!

Są przecież dwa bóstwa jeszcze, które żyją w powieści ludu.

Stary rybak, wykołysany z dziecka wód falą, dziwa prawi o topielcach. Dusze ich błąkają się w bezdennych toniach Gopła. Nija22 czuwa nad nimi.

*

Któż z przyjeziornych mieszkańców nie widział owych widm fantastycznych krążących ponad toniami Gopła, kto nie słyszał nocnego śpiewu i tej muzyki tak dźwięcznie brzmiącej w powietrzu, pomieszanej z dalekim brzmieniem dzwonów, z grą wiatrów i z szumem jeziora?...

*

Któż nie słyszał o tych duchach opiekuńczych naszych źródeł, strumieni, rzek, jezior?...

*

A Gopło przed wszystkimi najpierwsze! Bywają noce, w których nad jego wodami gromadzi się cały ten świat nadpowietrzny.

*

Piękna nadgoplańska dziewica rozpowiada nieraz płochemu młodzieńcowi o Bogunce, tej nieszczęśliwej kochance, której strzeże Dziewanna, bogini czystej miłości.

*

Chceszli się dowiedzieć tajemnych, uroczych powieści, chceszli usłyszeć pieśni eteryczne23 żywiołów, chceszli ujrzeć na wód powierzchni cień tej cudownej, nadziemskiej istoty - zrób naprzód bóstwu z serca ofiarę, pokochaj i czekaj chwili przyjaznej.

*

Kiedy księżyc na nowiu zejdzie w noc wiosenną jeszcze dzień się nie rozwiódł z wieczorem. Zmrok otula do snu pół świata, jak nędza, której nie starczyło łachmana na okrycie całej sieroty. Coraz się ściemnia i ścieśnia widnokrąg, ale powietrze jeszcze przejrzyste, choć we mgle; jeszcze lekkie i świeże, choć przesycone wyziewem białej lilii, która panuje kwiatom nadgoplańskim.

*

To chwila uroczysta! Korzystaj z niej, synu natchnienia, i spojrzyj na to zwierciadło jeziora, w którym się geniusz miejsc tych przegląda. Twarz księżyca smętna i blada spoczywa na wygładzonej wód szybie jako nadzieja na łożu śmierci; a siostry młodsze, przyrodnie, otoczyły je wkoło i płaczą. U stóp twoich błyszczą łzy czyste na trawie i zazieleniają murawę. W oddaleniu ozwie się czasem ptak leśny, utuli głowę pod skrzydło i zaśnie. Cisza, nieprzerwana cisza!... Tylko komary i chrząszcze wydzwaniają jeszcze hymny wieczorne; tylko ryba zapluśnie czasem w jeziorze, roztoczy koło tajemne, które się coraz rozszerza i rośnie jak koło myśli ludzkiej, póki się z morzem wieczności nie zleje!

*

To chwila uroczysta! Korzystaj z niej, synu natchnienia!... Jeżeli walka z cierpieniem i przeciwnościami nadała duszy twojej hardości i męstwa, masz odwagę powierzyć się cieniom nocy i falom jeziora, niech łódka wyobraźni twojej uniesie cię na tę powierzchnię śliską, niech żagiel myśli napięty oddali cię od brzegów tej ziemi, na której wszystko straciłeś, co było drogiego!

*

Zapomnij o świecie! Ale strzeż się, marzycielu młody, aby cię nie zaczarował wpływ duchów i widok jeziora, którego wody uśpione i ciche nęcą porzucić burzliwe morze żywota! Tam na dnie jego pokój i spoczynek straszliwy; tam ciała topielców zasypane żwirem niepamięci; tylko oblicza odkryte i obrócone ku niebu, jakby raz jeszcze obaczyć chciały promień słoneczny. Ach! Bo najpiękniejsze jest życie, kiedy je żegnać przychodzi!

*

Zachowaj je ku lepszej przyszłości młodzieńcze! Śmiało więc, śmiało zawróć łódkę w stronę, gdzie twarz księżyca w drżącej się kąpie topieli - smętna i blada. Tam trzykrotnym uderzeniem wiosła rozbij szybę przejrzystą.

*

Zapluśnie woda, zasyczy; w kropelki pryśnie, pianka zakipi. Wiatr się obudzi, co spał na wałach... zadzwoni w chmury. Więc lasy szumią, liście szeleszczą, szklany dźwięk wody chórem odbrzmiewa, ręka tajemna uderza w arfę sfer wyższych, a coraz głośniej, donośniej! Leją się tony, plączą się dźwięki i pieść tajemna wypływa z głębi jeziora. Słuchaj jej, słuchaj.

ŚPIEW DUCHÓW NAD WODAMI

Chór

Nad wodami, nad falami

Bez początku i bez końca;

A pod nami, a nad nami

Same gwiazdy, same słońca!

Ryknęła burza, drży świat cały,

Człek się z wałem losu łamie!

Nas nad burze, nas nad wały

Nieśmiertelne wznosi ramię!

Głos jeden

W jutrzni się szatę ubieram,

A karmię niebieską manną,

A myję rosą poranną,

A słońca blaskiem ocieram.

Głos wtóry

Mieszkaniem moim niebiosy,

A pode mną ziemia klęczy

I ołtarze moje wieńczy w kwiaty, owoce i kłosy!

Na falach wiatru gdy pędzę,

A świat ten marny obaczę

I sprawy ludzkie, i nędzę,

Zakrywam twarz mą i płaczę!

Chór

On, kiedy spojrzy na ziemię,

Twarz swą w żałobę ubiera;

A świat na zbrodni swych brzemię

Pogodnym licem spoziera!

Głos trzeci

Gopło zwierciadłem jest świata;

Dziś niebo jego namiotem,

A jutro wiatr nim pomiata,

Jak los człowieka żywotem.

Głos czwarty

Dziki potok z Tatr szczytu

W bezdenną się przepaść ciska,

Ostrosłupem do błękitu,

Pianą gwiazdom w oczy pryska.

Chór

Więc kto chce szumnie zasłynąć,

Pianką sławy łudzić oko,

Musi wysoko popłynąć,

A potem upaść głęboko!

Głos czwarty

Pożądliwy sławy szumu

Stanął młodzian nad potokiem;

Dumnym na świat spojrzał okiem

I chciał być wyższym od tłumu!

Wzgardził światem, wzgardził życiem,

W odmęt się rzucił, zuchwały!

Ja go rozbiłem o skały

I dziś sławny tym rozbiciem!

Chór

Bo kto chce głośno zasłynąć,

Pianką sławy łudzić oko,

Musi wysoko popłynąć,

A potem upaść głęboko!

Głos piąty

Morskie Oko patrzy z góry

Czyste, promienne spokojne:

Pod nim wieczną toczą wojnę:

Ziemia, ludzie, wiatry, chmury!

Morskie Oko wód swych lica

Nigdy smutkiem nie zachmurza!

Ale w głębi jego - burza

I niejedna tajemnica!

Chór

Więc choć nigdy swego lica

Czarnym smutkiem nie zachmurza,

W łonie jego wieczna burza

I niejedna tajemnica!

Głos piąty

Głupiec chciał rozumem słynąć

I podwodne odkryć światy;

Zanurkował... przed stu laty,

A dziś jeszcze nie wypłynął!

Chór

Kto chce zgłębić wiedzy tonie,

Gdy przepaści jej nie zbada,

Żywiołu jej nie owłada;

W odmęcie myśl utonie!

Nad odmętem, nad falami,

Bez początku i bez końca;

A pod nami, a nad nami

Same gwiazdy, same słońca!

Jeszcze, jeszcze słychać ostatnie dźwięki, a coraz dalej i dalej!.. Cisza,., jeno lasy szumią, liście szeleszczą, wiatr dzwoni w chmury, a fala kipi!... Słuchaj!... Cóż to za nowy, przeciągły, bolesny?... Zda się, że to westchnienie całego narodu, wydobyte z piersi głęboką raną rozdartej!... Słuchaj!... Dźwięk po dźwięku, akord po akordzie się leje; coraz donośniej, swobodniej... Już się głos jeden rozplątał z nieładu - to śpiew niewieści, piosnka czarowna, już zrozumiałe jej słowa:

ŚPIEW

Wał po wale z wód odpływa,

Gwiazda życia dogorywa,

A nie masz go, nie!

Ach, przybywaj! Nockę ciemną

Na pieszczotach przepędź ze mną,

Dzień biały na śnie!

Tu nas czeka rozesłana

Sina fala, biała piana,

Jasna toń na dnie,

Tu nas w dole, tu nas w górze

Ukołyszą chłodne burze

W miłym, rajskim śnie!

Tu do pieszczot nocka nęci,

A dzień we śnie niepamięci

Przeminie jak cień;

Ja dnie skrócę, ciemne noce

Rozkoszami ci ozłocę

Jako słońce dzień!

Wał po wale z wód odpływa,

Gwiazda życia dogorywa,

A nie masz go, nie!

Ach, przybywaj - nockę ciemną

Na pieszczotach przepędź ze mną,

dzień biały na śnie!

Śpiew rozbrzmiał - już tylko echo odpowiada echu. Ocknij się, zapaleńcze młody!... Dusza twoja cała w twych uchu; łowisz chciwie dźwięki ostatnie, jakbyś je chciał oddechem pochłonąć, jakbyś je chciał przytrzymać okiem, jakbyś je chciał wcielić w istotę, której obraz wywołały z duszy. Ocknij się, spojrzyj!... Na srebrnej fali, w srebrzystej szacie przypłynęła... Kto taki?... To ona - Bogunka!

*

Cuda to i dziwy! A nie każdemu dane jest dopatrzyć się ich gruntu.

*

Aliści cały nasz świat pełen tajemnicy!... Żywioły nasze: ogień i woda, powietrze i ziemia, zaklęte są niewidzialnymi widmami wyobraźni.

*

Lud nasz kocha tę ziemię, która go piastuje i karmi, więc ją w pojęciu uszlachetnia i upiększa, miłością podnosi istność jej do istności własnej, aby ja tym goręcej mógł do młodzieńczej piersi przycisnąć. Toteż wszystko, co gdzie indziej martwym jest bezczynnym, żyje u nas i działa; a wszystko, co żyje, ma udział w losach człowieka.

Jest tam dziś jeszcze na tym ostrowie24 dąb jeden wspaniały, samotny pomiędzy braci tysiąca. On Piasta jeszcze pamięta. Cześć wieków otacza koronę jego; ochroniła go przeto ręka ludzka, ale czas go nie ochroni!... Odrywa on powoli koronę od pnia jego jako pamięć od minionej wielkości. Usycha... zaledwie tyle liści zachował, aby z nich uwić koronę żałobną na trumnę przeszłości!

*

A przy nim leży brat drugi, rodzony, może brat starszy!... Dawniej był tronem orła siwego; orzeł, sława puszczy okolicznej, postrach trzód leśnych, orzeł siadywał na nim!... Przyszła burza, trząsł piorun... oj! nie, nie burza to, nie piorun!... Drobne plemię mrówek, mała rzeczpospolita podkopała tron odwieczny i runął! orzeł się porwał z wierzchołka jego, roztoczył skrzydła szerokie, wzniósł się ku chmurom i więcej nań już nie siądzie: a miasto sławy wyrasta z niego pistrzyca, a miasto orła gad na nim siada, a mała rzeczpospolita założyła w spróchniałce orlego tronu wspólne gospodarzenie swoje... Tak to sława - tak wielkość - tak ludzie!...

*

Tam na to ostrowie wpada zgraja myśliwska. Zbudziło się odwieczne milczenie. Cisza, spłoszona, ucieka przed wrzawą w las, na jezioro; ścigana echem, tuła się po brzegach, po łące; aż się schroniła w puszcze zagoplańskie; na trzęsawiskach Bachorzy osiadła i dyszy!

A na ostrowie szum dziki i wrzawa. Grzmi trąbka, koń dudni, psy grają. Nagle ucichły. Trąbka i tętent umilkły, umilkło echo!... Cisza, głęboka cisza!... Dwa ją przerwały westchnienia... Zda się, że miłość serc dwojga ulatywała na nich do nieba!

Zda się, ale któż prawdę odgadnie?.. Kto ci wysnuje całą tę przędzę tajemnic?...

*

Bóg tam wie!.. Ster to dzieje, jeszcze za ojca, za dziadka i jeszcze starsze. Corocznie tutaj tej nocy tajemnej poluje dziki strzelec po lesie, corocznie ugania się za łanią i przepada w kniei bez śladu. Tylko czasami przerwą ciszę wieczoru te dwa westchnienia żałosne; długo je słychać w powietrzu. Wtedy występuje na falach jeziora dziewica w bieli, przepływa zwolna i niknie w oddali!

*

Dziwne to rzeczy - dziwne zdarzenia!

*

Szukałem w starych księgach mądrości, nigdzie o tym nie napisano; ale mówiono wiele między ludem po wioskach nadbrzeżnych, a ja podsłuchałem powieści.

I

Wicher szumiał wierzchołkiem lasów. Wieczornice wstawały we zmroku, a słońce kładło się na zachód; nazierkiem spod ciemnej rzęsy chmur wieczornych patrzało na ziemię; a krwawym blaskiem wyłuszczywszy się po raz ostatni na wodach Gopła, smutnie olśniło skopcone mury zamku przyjeziornego, co niby dziewięćsił wierutny stał sobie na puszczy: opasany był potrójnym rechotem, w którym i we dnie noc ze światłem walczyła, a zawdy dyszała woda spod zielonej pleśni, ujarzmiona i martwa! Tak samo odpoczywa Gopło bez ruchu i życia pod nakryciem lodu, kiedy w porze zimowej zaśnie wespół z niedźwiedziem.

Aliści Gopło docześnie jeno znosi więzy i pęta - niech no mu w słońcu wiosennym zabłyszczy nadzieja życia, wnet starga stare okowy i jako przedtem, pohula sobie wolne!... Zasię w rechotach woda to wieczny niewolnik: nigdy nie hula, nigdy się lekką nie kędzierzawi posmyczą: raz uwięziona - przywykła kajdanom, bez szemrania nawet dźwiga je w zimie i lecie. - Dlaczego?... - zapytasz. Odpowiem wręcz: - To dzieło ludzkie, a to dzieło boskie! Woda goplańska jest jako lud, co się przez wolę Bożą sam z siebie narodził i jest narodem; a woda w rechotach jest jako motłoch Cyganów, co przemysłem mędrszych a potrzebą położenia wiedziony, z rozlicznych stron i miejsc, z południa i z północy, ze wschodu i z zachodu, ściekł się na jedno miejsce i zleje się w jedną kałużę!

Pleśń ją ucisku okryje i dławi, to dyszy, a cierpi! Nie może się w wnętrznościach swoich rozsierdzić ani bałwanów swoich rozbić o brzegi!

Tak w rechotach goplańskiego grodu dyszała woda, którą ręka można ujarzmiła, aby niewolnicą zasłonić obronnie wysupłane wały i nadwałki, a strzec baszt i murów, butne czoła dźwigających w górę. W onych tam bowiem czasach za plecami wałów kryły się zamczyska; za plecami niewolnika - optycznego panowania świadomi, nieokreślenie nad poddanymi wydziwiający tyranie!

Na zamku goplańskim mieszkał ksiądz25 Sokół. Dziwak, szaławiła26, ale się w kaszy zjeść nie da. Choć jeszcze prawie masz w latach, ale ćwik27 w boju. Z dziecka nawykł trudom powszednim. Nawet pieszczoty macierzyńskie obce mu są; wcześnie został sierotą. Ani ojca, ani matki nie pamięta; jeno o nich słyszał od ludzi. A i to, co słyszał, niby mętna woda beze dna i gruntu; łacniej rybę w kałuży niż w tych baśniach prawdę ułowić. Powiadają, że ojca stracił nazajutrz po narodzeniu swoim; na jakiejś wardędze28 nocnej przepadł bez śladu, a za nim poszła i matka, do jemioły zielonej podobna, co razem ze starym dębem żyje i na raz umiera. Boć też nie miała po co żyć na świecie!

Córa wojewódzka jedyna, można pani dusz tysiąca i więcej, młoda a gładka, mogła niejednemu wpaść w oko i niejednemu podać czarną polewkę. Wielu też było zalotników. Zajeżdżali rojno i zbrojno przed dworzec wojewódzki. Nieraz dziedziniec dźwięczał złotymi podkowy; nieraz się głaźnie przezroczyszcza dworca wybłyszczyły w napierśnikach29 i hełmach stalowych i nieraz dumna wojewodzianka w srebrzystej tarczy klęczącego wojownika niby w zwrotnicy urodę swoją ujrzała.

Bo to dawniej nie tak jak dzisiaj zajeżdżało się w swaty. Tam pierwej nim z ukochaną swoją trzeba było odprawić zrękowiny z brzeszczotem30 lub kordem; zanim białogłowę31, trza było kolczą32 do piersi przytulić, a przy graniu cięciwy na czarnym polu potańcować z wrogiem. Trza było wywojować oblubienicę krwią i znojem, wysłużyć ją sobie u matki-ojczyzny! Wielcy też natenczas byli mężowie!

Wielcy do wojewódzkiej córy zajeżdżali! Ona wszystkich zbywała krótko, bo jednemu już się z wolą bożą i z wolą ojców oddała. Sokół to książę, rodzic dzisiejszego, umiał się tak głaźno wkraść do niewieściego serca. Boć też naczołem chadzał przed drugimi i w dostojeństwie i w męstwie. Dorodny, słuszny, a chłop, co się w korzec nie mierzy. Prawda, i jego szampierzom33 nie wadzi, i oni nie przy kądzieli34 wyrośli; przecież Sokół zalecał się przed innymi butą wymoszczoną na otwartym czole i układnością słów wczesnych. Umiał on nimi i wojewodziankę, i rodziców jej pozyskać, a porobiwszy bogate dary, jako się więc należy przy zrękowinach, huczne wyprawił wesele i wnet małżonkę przywiózł z rajcami35 do dziedzicznego grodu na Gople. Smutne to, stare zamczysko; ale wszelakoż, choć mury jego sczerniałe, a głęboka wokoło zapuszcza się knieja, nie było tam naonczas głucho ani smutno, jako więc bywa w klasztorze.

Sokół ochotny i grzeczny, bo sobie głaźną36 żonę przyjął w dom samotny; a to nie pół rzeczy, wszak już przed laty mawiano: Wzdyć dobra żona - męża korona!

Więc biesiady gęste i gwarne; nie brak zasobów, nie brak i gościa; co jeden, to prędzej zajeżdża, a co jeden, to później zamek opuszcza, gościniec za gościnę stawiwszy; Sokół rad wszystkim, nie pierwszy do spoczynku i nie ostatni do dzbana.

Tak sporo czasu minęło i tak miało być zawdy.

Aliści skądże ta nagła zmiana w Sokole; skądże miasto dawnej dumy siadła mu na czole posępność i troska; a spytać go o księżną, to niby nie słucha, a przecież słyszał, bo się mocnej zachmurzył; a mówić mu o wojnie, to ręką machnie, a nic nie odpowie. Całe dnie w samotności przepędza, zamyka się w swojej komnacie; tam pono gęste puchary miodu wychyla; czasami wpada w szał, czasami w zadumę; czasami rzuca się na pilśń37 niedźwiedzią i nieruchomy zasypia.

O wieczorze dopiero, kiedy księżyc zejdzie na niebo i na środku goplańskich toni się pławi, naonczas dopiero rzuca zamek, opuszcza most zwodzony, brzegami Gopła się błąka, między młokiciną38 ginie i wedle pogłosek, spieszy na ostrowie.

Czasami chciałby te ćmy złych myśli wrzawą hałaśliwą odegnać. Nuż więc biesiady ogłasza, weseli się, ucztuje dzień cały!... Aż naraz w połowie śmiech przerwał, połowę niedopitego roztruchana39 odstawił i z dawną surowością na czole siada na ławę podścienną, głowę na szerokiej opiera dłoni, duma i milczy! Wyjrzy raz, drugi na niebo, księżyc zeszedł - już wieczór; on rzuca biesiadników i zamek; skrytymi wertepami40chadza nad brzeg Gopła i znika w gąszczach.

Tak znowu sporo czasu minęło i myślano, że tak zawdy będzie.

Aliści nowe zajścia w zamku.

Była tam jedna wcześna świetlica, modrzewiem wymoszczona; w niej stały odścienne poławia41, gonią okryte, a na ścianach wisiała szumnie dziana opona42 i malowała różne potrzeby. Pod błoniastymi przeziernikami lśniły się stalowe zwrotnice43, a trzcinowa podłoga osnuta była grzybieniem, jedliną i ajerem44; na trójnogu stała kadzielniczka i dymiła wonną lebiodką, a w jednym kącie stał tapczan włosieńcem okryty, a na tym tapczanie wezgłowia, a na wezgłowiach spoczywała księżna, blada, cierpiąca; przy niej dziecina w bieliznę uwita. W świetlicy było cicho, jeno czasem skrzętne służebnice zaszeleściły szatami...

Powolną stopą wszedł Sokół, spojrzał na dziecię, podjął je na ręce i znowu spojrzał; uśmiech poruszył wąsem, co mu się zwieszał ku brodzie, a nuż łza się na niego stoczyła, i przytulił do męskiej piersi niemowlę. To wierny obraz matki, choć chłopię; oko czarne, włos kruczy; tylko czoło wziął po ojcu, wysokie, dumne!... Sokół się wtórnie uśmiechnął; radość błysła na surowej twarzy, rozdęła pierś i kolczą i szukała drogi, jakby się wylać.

To ojciec prawy i ziemi swojej, i rodzica swego, plemiennik45 rodu, oszajca uczciwego imienia, sporego mienia, i sławy, i cnót pradziadowskich. To bogactwo matczyne, skarb ojca!

Czuł to snadź Sokół; bo ukląkł przed tapczanem, czoło na dłoń żony opuścił i chował głuche milczenie.

A noc już była wtedy. Smolna wstęga łuczywa, zatknięta w straganie, słabo świeciła po pułapie46 komnaty, a księżyc jeszcze słabiej po pułapie nieba, które się raz wraz coraz czarniej zadymiało chmurami.

Książę na to nie miał baczenia; jeno na żonę patrzał, jeno na syna, a czasem coś szepnął służebnym i odpasał zbroję, żeby nie chrzęszczała, i skóry niedźwiedzie kazał rozesłać pod nogi.

Cisza była w komnacie, ale na dworze wiatr szumiał, fale Gopła coraz gęściej pluskotały o brzegi, miecielica coraz głośniej wichrzyła po lesie.

Sokół i na to nie miał baczenia, ale księżna zasłabła; nocy miało się już na drugą połowę, dziecię zakwiliło żałośnie i uchyliły się drzwi, i stanęła na progu wiedźma!... Długie, białe szaty miała na sobie, bladość na licu, a w ręku praszcze krwawe.

Wręcz podjęła się księżna z posłania, a krzykiem bolesnym rozdarłszy spieszno na podsień, krom zawieruchy i zimna ku jezioru się zadał, raz, dwa zamajaczył cieniem i przepadł w łozach.

Nad rankiem księżna skonała; książę więcej nie wrócił.

Różna o tym pogadanka była między ludem. Każdy się w domyślaniu zacieka, a nikt na prawdę palca nie położy. Raz ci przyniosą do ucha, a mówią, że to niezmyślone wieści, o jakiejś dziewczynie rybackiej, o jakichś pokątnych schadzkach na goplańskim ostrowie - a ta dziewczyna to czarodziejka wierutna; zna się na ziołach skutecznych; widywano ją pono, jak na nowiu zbierała rutę, barwiczek i jakieś tam jeszcze korzonki, o których nie każdemu wiedzieć; mówią, że nimi urzekła Sokoła. Znowu rybacy zajeziorni wyłowili trupa topielca na kruszwickim wybrzeżu; i twierdzą ociętnie, że to książęcy trup; aliści w tym nic pewnego; trudno im podać ucho wiary; ciało, rozbite o mury kruszwickiego zamku, ani da rysów rozeznać.

Tak dziwne zmieszały się języki bajarzy! Najłacniej mógłby je stary Kiryło z nieładu rozplątać, wszakże on milczeć woli, snadź przez opatrzenie się na osierocone chłopię, któremu w potrzebie drugim ojcem być ma. Toć też żarliwiej opiekuje się nim jakby własnym synem, a dzieciuch pod jego okiem rośnie jak na zaczynieniu. Śliczny to chłopiec i dziarski, czarnooki, żywy jak skra abo rtęć; komośliwy jak źrebiec wzięty ze stada; nie da się ująć na wodze, ale powolny jest radom starego; burzliwy, kiedy go drażnią, łagodny, jak głaszczą. Widać nad Gopłem się rodził; bo i Gopło kobieli się, zżyma i burzy, kiedy wicher po nim chłosta, a kiedy lekki powiew je muska, to wnet cichnie.

Chłopiec lubi sobie na jego brzegach pobrykać, w komnacie nie posiedzi, niewieścich pieszczot nie zniesie, bajarek nie posłucha; bardziej chęć swoją dzierży do konia a szabli; aż serce rośnie staremu słudze. Zna on, co będzie z chłopięcia, bo stary szpakami karmiony. Więc go od razu do bojowego rzemiosła nakłada.

Uczy go najpierw, jak majdan naciągać, jak się imać brzeszczota, a jak krzosać karwaszem47, uczy, jako raz razem odrazić! Później mu na uwagę przekłada, jak się przysłuszy komonnikiem48 na czarne pole wyjeżdżać, a jak piechotą wychodzić.

Potem go uczy, jak zażywać fortelów wojennych, aby nieprzyjaciołom sieść na miedzy. A chłopiec pojętny, bo chuć w nim i chciwość po temu.

Ledwie też wyrósł nad głowę pacholęciu, nie zabawił dłużej pomiędzy domaki. Rzucił wnet zamek ojcowski i bryndy49 dziecinne, i baśnie domowego ogniska, a szukał milszej dla ucha wrzawy bitew, szczęku oręża.

Wnet się swoim polem gonić poważył, a wcale mu z tym do twarzy, bo się wychował na trudach wojennych; koń był mu piastunem50, zbroja kołyską, niebo sztrem, a kawał żelaza w ręku błyskotką zabaw dziecinnych a drogim klejnotem dojrzalszego wieku. Nim to swe imię okupił, nim nieraz okupił życie swoje, machnął, krzyż zrobił - i śmierć jak złego ducha odegnał. Z rzadka na skronie szłom nakładał albo kolczą na piersi. Tym kawałkiem żelaza i skroń, i piersi skrywał. Tak lechicka ziemia walczyła dawniej.

A on tymczasem, więcej sta mil daleki, nad wodami przesławnego jeziora Gopła w pokoju żywot swój wiedzie. Po długich latach krwawego rzemiosła pierwszy raz wrócił pod dach rodzinnego grodu; nie przeto, iżby sobie zmierził wojaczkę albo zatęsknił do wywczasu i wygód; wszakże on ciałem zatwardział na trudy, sercem na tęsknotę; ale mu nie stało zapaśnika, pokój ogłoszono i ustała wojna.

Samotrzeć51 ze starym sługą i z pacholęciem wrócił Sokół na zamek; a czarna knieja goplańska, a dziki widok roztoczonego jeziora tak mu do smaku przypadły jak rumakowi step gładki. Lubił się rozpatrywać po huczących, zapienionych wałach, lubił słuchać głuchego szumu drzew leśnych, jeno spoczynku nie lubił!

II

Sokół się całkiem oddał myślistwu i łowom. Jest tam w nich coś na obraz i podobieństwo wojny. Wisi karwasz na temblaku, majdan52 z kuplerza; koń między goleniem; czasem i cięciwa zagra, czasem i łączyszcze zajęczy, a zawdy gwarno i warno i zawdy śmierć na stręcie! Raz to włochacz telepakiem bieży albo drabinę stawia i wodzi zapasy, abo też zamiata, strzela i wichrzy, porykiem przemawiając w głos.

Jedno jest przecież ostrowie, na którym dotąd nie postał. Dąb się tam wznosi odwieczny; butny szczyt chmurami obwinął, a pleczystymi ramionami pieczy starszeńskiej osłonił krzewy i chrusty sąsiednie. I wiekiem, i powagą ojcuje puszczy goplańskiej; a wspaniałością konarów przynęca oczy pątników53. Nigdy go wszakże Sokół nie obdaruje spojrzeniem; chropni się tego miejsca skwapliwie.

Karb sądu i miecz karania jedno ramię dzierży; a za mieczem idzie sprawiedliwość. Więc kędyś się zapodział, kmieciu Boży?... Jeszcze u sąsiednich Pomorzan z nowym zakonem stare zachowujesz prawa; wzdyć u nas?... do nas Niemce inny obyczaj przynieśli.

Sokół wojował z nimi, wyszedł z walki zwycięzcą i zwyciężonym na raz! Zwycięzcą w broni, a zwyciężonym na umyśle i duchu. W smak mu znać poszły udzielne rządy hrabiów i baronów niemieckich; z kordem pobratany na wojnach, nie chciał go odpasać w pokoju; a wojować nie było kogo, chyba gnębić kmieci!

Na zamku jego raz na raz zgraja goszczących. Dawni towarzysze broni, bracia wspólnych klęsk i zwycięstw, zjeżdżają tam licznie i tłumnie, a służba i pachołcy, po siołach rozłożeni, brząkają sobie ratajami. Prawdę mówią, że żołnierz w pokoju to hulaka na cudzym chlebie. - Wreszcie i te łowy to dla ludu rzecz uciążliwa.

Trudno ludowi do tego życia przywyknąć, trudno skopciałym murom zamczyska; w nich od śmierci starego Sokoła cisza klasztorna mieszkała; dzisiaj, zbiegłszy na puszcze, ustąpiła hałaśliwej wrzawie myśliwskiej drużyny i hucznym biesiadujących okrzykom. Każdy dzień widzi szumne przybory, widzi padające pod toporem capaje, stepowe źrebce i woły; każda noc mąci się i kłóci dźwiękiem roztruchanów, szumem lipniaku54 i kurdeszowym55 okrzykiem!

III

- Co ci, książę Sokole, co ci się hasać na wiatry!... Oszczep twój, wierz mym słowom, oszczep twój łupem ci wzięty, a z łanią sprawa nieczysta!
- Jako? Władyboju, bywalcze - wpadł mu w słowa Sokół sierdziście - jako?... Oszczep mój łupem mi wzięty? W stu rozprawach i dwudziestu nikt mi go wydrzeć nie dośpiał!
- W stu rozprawach i dwudziestu nikt ci go wydrzeć nie dośpiał, a oto dzisiaj na łowach oszczep twój chrobry straciłeś, straciłeś lepak podstępem.
- Czyim podstępem, władyko? - zapytał groźnie ksiądz Sokół i skoczył na nogi.
- Dawna to o tym przypowieść; Bojanie, stary gęślarzu, przystąp no ku nam i pocznij.

Spomiędzy grona służebnych, co na podsieniu gody sobie piwne sprawili, wystąpił starzec wzniosłej postawy, choć pochylonej już wiekiem; włos miał siwy, rzadki, rozwiany po barkach, na głowie szłyk borsuczy, a w ręku domrę o trzech stronach; siwa broda spadała na odkryte, ogorzałe piersi.

- Bojanie, stary gęślarzu, wznów no pamięcią dawne powieści o Gople - zagadał do niego Władybój, a Sokół usiadł na ławie.

Kiryło przyrzucił drewek w kaganiec, a kiedy sypnęły iskrami i płomień popędziły górą, Bojan położył palce na stronach i obudził je z uśpienia. Zakwiliły żałośnie, płaczliwie, niesfornymi i bolesnymi jęki, jakoby troje dzieci niemowląt; aż smutno słuchać przytomnym. Wnet je też starzec dłonią głaszcze, popieści; wnet je ucisza, łagodzi; do snu je znowu utula, taką je baśnią kołysząc:

Szumi Gopło, całe życie

Na niebieskim śpi błękicie,

Niebieskim śpi snem;

Ale według starej wieści

Tajemnice strasznej treści

Chowa w łonie swem.

Górze ci, rybaku młody,

Gdyś zapragnął starej wody.

Z goplańskiego dna!

Biedna macierz twoja stara

I gołąbka twoja biała,

Biedna łódka twa!

Bojan znów palce na stronach położył i z pełnej piersi pieśń swoją poczyna:

Nadgoplańskich puszcz wybrzeże

Tajne z Gopłem ma przymierze,

Tajemną ma moc;

Po wybrzeżu lekka łania

Za wiatrami się ugania,

Ugania dzień, noc!

O myśliwcze! jakeś żywy,

Od łaczyszcza, od cięciwy

Wstrzymaj śmiałą dłoń;

Miniesz celu w ciemnym lesie,

Wiatr pocisk twój zaniesie

Na goplańską toń.

I staniesz się sprzymierzeńcem,

Staniesz Gopła oblubieńcem

W wiekuisty czas;

I za życia, i po skonie

Będziesz kochał Gopła tonie

I ten ciemny las.

- Starym zwyczajem każesz nam siadać za stoły, Sokole - rzecze Władybój poważny - a masz w pogardzie obyczaj najstarszy w kniejach goplańskich. Nam odwiecznych prawd święte podania starzy ojcowie przynieśli w te strony. Jeszcze byłem małym pacholęciem, kiedy mnie o tym uczono. Bojan ma prawdę za sobą. Tyś przybyszem nad Gopłem. W dalekich ziemiach i krajach rosłeś na wojnach i na obcej wierze; aniś od matki zasłyszał o strasznej wieści, Sokole, aniś jej świadom, zaiste, a więc poszanuj głos drugich i bacz się w słowie i czynie, byś miał pociechę w twym domu!

- O jakich wieściach mówicie?
- Jasne są wody Gopła, lecz czarne są jego głębie; a chociaż niebo pogodne nigdy ich dna nie zobaczysz; jakie tam czary się dzieją, nigdy się tego nie dowiesz. Ale zapytaj rybaków, oni cię dziwów nauczą o pięknej dziewicy Bogunce, ale zapytaj myśliwych, oni cię dziwów nauczą o dzikiej łani zaklętej. Chroń się, abyś jej nie poszczwał!

Rozśmiał się Sokół:

- Co wy mnie o tym prawicie! Ja krom szabliska i wojny nie znam miłośnic dla siebie. Dziewek się kraśnych nie lękam; a póki siła w ramieniu, nie dam się przemóc czarami. Kto ze mną idzie po ręku - wołał podając prawicę - kto ze mną idzie po ręku, że jutro łanię doścignę, jutro na moim cisaku i na mój koncerz nadzieję, kto idzie?

IV

Zapalił się ranek i zdjął mgły nocne. Słońce krwią zabiegło, Gopło zaigrało złotem; opar się gęstymi kłęby podnosi nad wodami; to ręce ofiarników ślą z zatopionych kościołów kadzidła niebu i bogom. Rosa jeszcze mży i pada; to dzionek w poczęciu zaraz płacze nad zbrodniami nocy; wiatry, burzą zanurzone, śpią na błękitnym łożu jeziora, a hajstry za obłowem się gonią.

Dziwią się wszyscy, a Sokół rzecze z przechwałką:

- Ha, co! myśliwi, łucznicy, jakoś to z łanią dziś będzie! A teraz na koń, psiarnia przodem w las; od Przywłok jeziora goń się poczyna. Górą wiara! - rzeki i już dosiadł cisaka, i naprzód chce go wysadzić, ale koń przysiadł na zadzie, chlasnął szczupaka na lewo i zarżał. Nie miał on tego dawniej w zwyczaju, próżny narowów, k’woli się jeźdźca miarkował. Zdziwił się Sokół, między golenie go ścisnął „aju-hej!’ - cmoknął, popuścił wodze i szusnął. Koń wtórnie dęba postawił, bił celeniami powietrze, rzucał się w prawo i lewo!

Sokół choć z lejcem rozumie, jako i kiedy go podać, próżno mu wędzidła przybiera; nie da się przemóc jeźdźcowi, jako żywo nie chce za most wyskoczyć!

Zadudni ziemia, a koń inochodem kopnie się prosto do lasu; ogon konopiasty na wiatr rozpuścił, grzywę nastrzępił i kipi. Przecież mu z miejsca niesporo; niegładko stąpa, potknął się nawet raz; na czystym polu, na równej drodze się potknął. Zła wróżba!

Sokół mu przybrał wędzidła i zawrócił nazad do zamku; nie przeto, aby wstrzymany wieszczą poznaką, chciał dzisiejszych łowów zaniechać. Gdzie tam! On tylko myśli na resztę drużyny poczekać, która przy moście dotychczas stoi i patrzy na wały.

Tam wielki czarny pies na tylnych łapach przysiadłszy wyciągnął paszczę do góry i wyje przeciągle, żałośnie!...

Na wszystkich licach widać zdumienie. Wjechali w las. Tam szumią drzewa i liście szeleszczą, rzekłbyś, że lecą rozpierzchłe żurawie.

Władybój stary, żupan od kraju morskiego, zatrzymał swoją ryżą świerzopę i ozwał się w te słowa:

- Sokole, księciu! Trudno jest kromia wody płynąć; a jak Gopło jarzmi i wełni niezahamowalne prądy, tak i nam ciecze wola bogów niewstrzymana; a trudno ją przed czasem zmyślić w myśli albo zadumać w dumie, albo oczyma zobaczyć.
- Za rano poczynasz rad młodym udzielać, Sokole! Ja starej głowy nie oddam twoim wybrykom, a poczciwego żywota nie wplątam w czarne zapasy i nie podzielę z tobą dziś łowów!

Tak rzekł zagniewany Władybój i konia na wstecz zawrócił; za nim w ślady szedł koniem Jarosław, plemiennik sławnego Wszesława.

Miły to dźwięk dla ucha Sokołowego - łania na tropie.

Popatrzy chwilę, popatrzy, skąd wiatr zawiewa - potem się kopnie w lewo ku gołoborzu. Szczwany to łowczy - nigdy się z zwierzem nie minie, kiedy mu przetnie manowce.

Już się też łania wysforowała ze stada, a złaja gończych w też tropy, książęcy brzechun posobkiem.

Sokół zachwycił powietrza, oddech zatrzymał, opuścił na dół łączyszcze, naciągnął, podjął, złożył się, puścił... Świsnęło powietrze i syknęło. Drgnęła łania, zabechtała... ale suwa dalej i postrzał zagrzęzły w połciu unosi.

Nuż w pogoń za nią, bo stracić grubego zwierza to nie pół rzeczy, zakład przegrać to wstyd i szkoda.

Zamieszanie w kniei wielkie! A kędy Sokół?... nikt nie wie; nie słychać ani jego rogu dźwięcznego, ani odszczekiwania Capaja.

Daremnie łowczy kilkakroć pomian trąbką uderza; echo mu tylko z ostępu wraca, nic więcej; daremnie wysyła pieszych na podsłuchy, a konnych na szpiegrze; nigdzie pogłoski ani poszlaki nie schwytać.

- Jak sobie począć w tej dobie?
- Jak począć?... nie wiada, wzdyć czekać trzeba!

Czekają. A tu już wieczór za pasem. Dzionek wnet weźmie prędkie dokonanie; noc rozpina zmroki na widnokręgu, szarzeją lasy.

Książę już może do dom powrócił; wszak to u niego nie trudno; wszak zawdy lubi wichrzyć, wiłować.

Bojan usiadł na bierzwie dębowej i gęsię trójstronną między kolana postawił.

- Jakież nam wieści przychodzą z wami, gęślarzu: trudne czy czestne?
- Nieczestne, wielce nieczestne dla kmiecia, wam lepak wielce przydatne, wojacy. Zwierz luty ruszył się pono z łożyska i chce pochłeptać krwi naszej!
- Co za zwierz? Drzewiej gadajcie!
- Na zachód kruk ciągnie z chmurami, tam wietrzy śmierć i ścierwo; jutrzejszym plonem dziś się już pasie.

Skoczył Niemierza na nogi:

- A więc Niemiec dźwiga łeb smoczy? Niemiec się bójczym zapasom nadstawia! A któż spachaczem uszedł z cedyńskiej równiny?... Ledwie nóg setni wywlekł z porażki, a już się kusi o odwet!
- Szybko się zamógł po klęsce, oj szybko! Czedoborowa szabla jeszcze nie wyschła z posoki, a już ją przyjdzie zatoczyć.
- Przyjdzie zatoczyć i moją. Szczęść wiara. Połabskie brzegi krwi się napiją, niech no nam wojną wrzasną po taborze!
- Ale pomyślcie, władycy - przerwał rozważnie Bojan oszczedziały - jak psy zaskomlą, to się wilki zbudzą. Niemców psie plemię zacięte, lecz gorsze Wilków pomorskich; będzie się mściło krzywd swoich; podławi trzody i stada, popali sioła i grody. Wzdyć i Bamiborz w ich ziemi, ten gród przodkowy ze wszystkich, ze stu zamkami i więcej, z pozłocistymi szczytami, wzdyć jeszcze dzisiaj się kurzy głownią przez naszych rzuconą.
- Jedzcie do zamku, władyki - przerwał mu gęślarz powstając - jedźcie do zamku, darmo tu czekać na księcia, on nie tak prędko powróci!
- Dlaczego by nie miał powrócić?
- Jużci dostojno i jak się słyszy, Lasota w kniei go zbłąkał.

Coś zadudniło w pobliżu, ucichnął Bojan. Zapewne Sokół cwałuje?... Nie, to pacholę spachaczem z zamku przypadło. Sokoła nie masz, nikomu wrotny mostu nie zwodził.

PIEŚŃ BOJANA

Tu na goplańskim ostrowie był majdan,

A kuma chata była na majdanie;

W tej chacie macierz ni gołąbka siwa,

Przy niej młoda krasna ni jagoda

Abo też Gopło, gdy w niebie pogoda;

Abo też tęcza, gdy opadną deszcze,

Abo jak samo Radźborza bożyszcze.

Dwa oczy u niej jak rosy dwie krople

Abo dwie gwiazdy utopione w Gople;

A nad oczami dwa jaskółcze skrzydła

Tak rozstawione ponętnie, jak sidła

Na krasnopióre dzięcioły i szpaki,

Na cne władyki, kmiecie i wojaki.

W kureniu u nich zasobnie i zdarno,

Wszędy chędogo, wszędy gospodarnie,

Był tam pasiecznik roboczy i rojny

I białe stada, i liczny skot dojny,

Krasawica go ganiała co rano

Tam, kędy burzan wyrasta w kolano!

Rano ganiała na kwietną dąbrowę,

A na południe doiła w dojnice

I nabiał w sądy zlewała zdunowe,

Tu słodkie mleko, tam kwaśną żęczycę.

Wieczorem biegła do gaju Dziewanny

Szukać pod wrzosem opieńka czy bielą,

Czy ruty kwiatu, czy barwinku ziela,

Czy też nałapać z rosą białej manny,

A jako łania, co ją wiatr niesie,

Tak pieśni dziejąc biegała po lesie.

Nieraz też jeleń, znęcony urodą,

Porzucił wądół i jelonkę młodą

I przyszedł z bliska przyglądać się dziewie

W onych czasach żyło troje braci,

Prawych ojców z rodzica i matki,

Na oszajczyznach szerokich zasiedli;

A choć kopcami rubieszyli wzajem,

Uczciwy żywot w świętej zgodzie wiedli

Pradziadów swoich starym obyczajem.

Najpierwszy z braci był Lasota, łowczy,

Co czarne zwierze brał na stalowe groty;

A drugi Siewier, ci pilnował owiec

I pola złocił, i rozpleniał skoty;

Trzeci Bolesław, co szatrów pilnował,

Myślą za dziełami wojackimi latał

I sławę sobie twardym mieczem kował,

A lotną strzałą po świecie rozmiatał.

Na cztery wiatry wytrąbię z roga:

Tam u wielkiego kamienia Dadźboga,

Ponad brzegami przesławnego Gopła,

Święte ma roki rozpocząć starszyzna!

Wieść się z kopyta w kraj słowiański kopła,

Leci i wiatry za skrzydła przypina;

Zwołuje zewsząd; więc kmiecie, władycy

I starostowie z całej okolicy

Ku brzegom Gopła zdążają gromadnie,

Niektórzy zbrojno, a wszyscy bezładnie!

Zmrok; dzień się z nocą pasuje u wschodu,

Nie wiada jeszcze, czy kutro, czy wczora,

Wzdyć wielce rano... Brzegami jeziora

Jechał Bolesław od skalnego grodu,

Potężny żupan; a jeździł rojnie

Licznym orszakiem i bitnie, i zbrojnie.

Dumał o wojnie i krwawej zabawie,

O drogich łupach i o droższej sławie.

A nuż koń pod nim zadrży i uskoczy,

Jakby go tarnie w pętlinę ubodły;

Spojrzy Bolesław zdumionymi oczy:

Tam dziewka smagła jak odziomek jodły,

Krasna jak tęcza, gdy opadną deszcze,

Abo jak samo Radźborza bożyszcze;

Po rosie biega, z wiatry się ugania,

Lekka i skoczna niby łońska łania,

A takie dźwięczne rozwodzi w głos pieśni,

Żeby sam słowik nie zaśpiewał wcześniej;

Pieśni poczyna o strasznym olbrzymie,

O Łomilasie, co na puszczy drzemie,

Tam kędy Noteć srebrnym strugiem ciecze.

Słucha tych pieśni Bolesław i rzecze:

„Wzdyć by mi pieśni bohaterskie piała,

W kres za mą sławą wodząc swoje głosy,

To orłem w chmury, turem na komysze,

To w gaj słowikiem między wdzięczne wrzosy,

Na których sen się chyba i kołysze,

Po krwawej pracy wzdyć by ona piała

Jak trąbka moja, kiedy grzmi po lesie,

Abo jak szabla, kiedy z szablą trze się,

Abo jak z łuku wypuszczona strzała.

I wzdyć by kolczą z piersi odpasała,

I kord od boku, co za krzywdą goni,

I białą dłonią zmiotła znój ze skroni,

I złoty owies zasuła dla koni.”

Z południowym słońcem, kiedy była pora

Wielkiej obiaty, szedł brzegiem jeziora

Siewier bachorski, przy nim sotnie kmiece

Na święte roki i na święte wiece.

I wraz ujrzeli w cichym majdajniku

Kumą chrominę o jednym dymniku.

W kureniu było zasobnie i zdarnie,

Wszędy chędogo, wszędy gospodarnie;

Był tam pasiecznik roboczy i rojny

I białe stada, i liczny skot dojny,

A krasawica gładka ni jagoda

Abo też Gopło, gdy w niebie pogoda,

W opłotki zgania to wełniste owce,

To żyzne dojki i płonne jałowce;

To świeży nabiał rozlewa w dojnice,

Tam słodkie mleko, tu kwaśną żęczycę.

Rzecze więc Siewier: „ Wzdyć by w moim domu

Gospodarować mogła kromia sromu,

Dniami oglądać mlekodajne skoty,

Opasać juńce i młode łońszczaki;

A wieczorami oprządać len złoty

Abo dziać szaty, abo szyć giermaki.”

Już biały dzionek poszedł spać za lasem,

A wieczór wstawał, noc wrzkomo za pasem,

Kruki krakają i powietrznym ściegiem

We mgłach wieczornych ciągną za noclegiem.

Lasota z roków ponury i dziki

Wraca do kniei, przy nim dwa złajniki

I brzechun czarny, niedostępny sługa,

I luk obłączny, i straszna maczuga.

A krasawica, co ma jasne oczy

Jako dwie gwiazdy utopione w Gople

Abo rosy poranne dwie krople,

Szuka po lesie opieńka czy biela.

I rzekł Lasota: „Zna łowcze przynuki,

Wnęty myśliwskie, czarodziejskie sztuki,

Wzdyć by mi w kniei przynęcała zwierzy

I nauczała uroczych obierzy!”

Jutrzennym rankiem, chmurzystymi pióry

Przyleciał orzeł od skalistej góry

I srebrnym skrzydłem zaszumiał przed chatą:

„Od Bolesława jadą ku wam swaty,

A wiozą z sobą obiatę bogatą;

Plony zamorskie, dalmackie kabaty,

Parciane dzianie i złotogłów lity,

I stalowe miecze, i srebrzyste szczyty”.

I wtórnie jutro z południowym słońcem

Leci jaskółka od Bachorzy gońcem

I drobnym skrzydłem w wyględy łapoce,

I drobnym dzióbkiem taką wieść szczebioce:

„Krasna krasawko, jadą do was swaty,

A żenią z sobą bogate obiaty;

Żenią bogaje i wełniste owce,

I żyzne dójki, i płonne jałowce,

I niosą siła płomiennego chleba,

Co nam go wszystkim potrzeba.”

I znowu jutro wieczornego czasu

Przyleciał sokół od ciemnego lasu,

I krzywym dziobem przyniósł wieść od chaty:

„Lasota ku wam wyprawuje swaty:

Łowcze rarogi i gończe złajniki,

Iście na łosie, niedźwiedzie i dziki.”

Obfitym prądem wody Noci cieką,

Ale obfitszą i prądniejszą rzeką

Płyną łzy smutne, płyną smutne żale:

Takie Bogunka twarde żale szerzy,

A kruk się w górze chyba i raduje,

Bo obierz widzi i zgniłą śmierć czuje;

I sęp we wiatrach siwe skrzydła pierzy,

I dziób na chmurach toczy do wieczerzy.

Na czystym polu leżały trzy chłopy,

Jeden przy drugim jako trzy snopy

Na płonnym ściemiu zahaczone w żniwa.

Wiatr je wymłaca, a płucze ulewa,

A ptaki dziobią i grad po nich siecze,

I szron je mrozi, i słońce je piecze.

A czy to zasię taki sen ich mroczy,

Że aż nie słyszą, jak kruki i wrony

Kraczą im w uszy, zaglądają w oczy

I na orężach zaostrzają szpony?...

Oj! Iście, iście! Sen to chłopów morzy,

Sen życiodajny, ale z niego zasię

Nikt im zapadłych oczu nie otworzy,

Chyba ptak czarny, co się śmiercią pasie!

Kto są ci męże?... Trzej bracia władycy,

Co panowali goplańskiej ziemi;

Pierwszy Lasota, co drugim przodkował

Wlatach i zwierza brał na stalowe groty,

A drugi Siewier, co pola pilnował

I stawiał brogi, i rozleniał skoty;

Trzeci Bolesław, co myślami latał

Za dziełami, sławę twardym mieczem kował,

A po ziemiach strzałami rozmiatał.

Ajak pomarli?... Wzdyć wedle osnowy

Czynów i zdarzeń - trudno głosem śpiewać;

Bo nawet w pieśni, Bojańskimi słowy

Twardo jest, bracia, bratnią krew przelewać!

Bo o żupabach Lasocie, Siewierze

I Bolesławie dosyć wiedzieć tyła,

Że ostrzem poszli na krwawe szampierze

Dla krasnej dziewki i krwawe przymierze

Na bratobójcze zawiązali miecze!

Taki ich koniec, o słuchacze cześni!

Straszne to czary, wzdyć wiedzieć wam trzeba,

Że bratobójcom trudno jest do nieba.

Trudno do nieba, do ziemi niesporo;

Po uroczyskach śpią we dnie; wieczorem

Wyłażą strzygą, topielcem, upiorem;

We mgłach, we zmrokach wiłują się zmorą,

Wiłują w lasach, tumanią manowce,

To na bezdroża zawodzą wędrowców,

To na prąd wichrzą młyńcami rybaków,

To łowca wpędzą na zdradliwe majaki.

Po wsze rocznice i po długie czasy

Trza im odprawiać mordercze zapasy!

Tak trzej żupanie goplańskiej dzielnicy,

Wzdy potępieńcy i wżdy pokutnicy.

Tułać się muszą, aż krwi trzech braci

Troistym mirem ktoś nie zapłaci!

Tak po wsze jutra i tak po wsze wczora

Ujrzysz ich widno na brzegach jeziora.

Lasota w kniei wyprawia straszydła;

Raz gania stają na czarnego zwierza,

Raz bierze na się i pióra, i skrzydła

I z chmur na stado gołębic uderza;

A raz się w kudły odziewa niedźwiedzie,

Majaczy łowca i zdradliwie go wiedzie

Na zgubne kały; to mu wraz przypada,

To wraz uchodzi; to się w klon przerzuci,

To w smukłą jodłę i wręcz odpowiada

Klonem i jodłą, i stugębnym echem

Świerki i dęby, i sosny pokłóci,

I wręcz ucichnie abo sowim śmiechem

Śmieje się z łowca na kołach i błocie

I przypomina wieści o Lasocie.

Siewier tumani na smugach Bachorzy,

Szkody wyrządza i wyprawia psoty.

Kiedy pastuchę twarda śpiączka zmorzy,

On go porywa wrzkomo od ogniska

I w las unosi, i stada, i skoty

Na kały wgania i na trzęsawiska.

Czasem zapłody pomorkiem uroczy,

Czasem zarazę przyćpa im na oczy;

Abo się w węża zdradliwego przystroi,

Wlezie pod dojki i wymiona zdoi.

Jeżeli w polu mają zniszczyć plony,

To spuszcza próżne przymrozki i szrony

Abo też susze, abo też gęstymi

Mgłami i dżdżami podnosi się z ziemi,

A spada deszczem ulewnym czy gradem,!

Czasem na siewy zjadłym siądzie gadem

I w kłos je wytnie.

O bracia ziemianie,

Straszny Siewiera gniew na Kujawian!

Bolesław zasię chadza zawdy zbrojny,

Z krwią na pawęży, ze śmiercią na szczycie!

Nieraz w noc ciemną długie zatli wicie,

Oblata grody i uśpione sioła

I strasznym głosem budzi je do wojny.

Straszne to kary!... Wzdyć piękna Bogunka

W każdą noc dla nich przyzywa ratunku.

Kiedy dzień we mgłach zachodnich przyśnie,

Zaszumi Gopło, srebrną fala pryśnie

I wnet wypłynie z niego krasna dziewa;

Blade ma liczko, pianką się odziewa,

Dwie łzy ma w oku jak dwie deszczu krople

Abo dwie gwiazdy utopione w Gople.

I ząbki u niej jak pereł dwa rzędy,

Skryte pod różą ni ponętne wędy!

Wzdyć nie na pstrągi ani na szczupaki,

Ale na młodych goplańskich rybaków.

Ona tą wędą róż i pereł zdradliwie

Póty ich k’sobie i wabi, i nęci,

Aż ich prędkim wirem nie zakręci

I mokrą chustą nie okryje na dnie!

Straszne to czary... wzdyć wiedzieć wam trzeba,

Że samobójcom trudno jest do nieba!

Z wzdyć Bogunka z goplańskiej topieli

Usłała sobie wiekuiste łoże;

I przeto dzisiaj na mokrej pościeli

Spocząć nie może i zasnąć nie może.

I nie zaśnie, aż krwi trojga braci

Troistym mirem ktoś nie zapłaci!

Póty też, bracia, biada naszej ziemi,

Plon z niej nie wzrośnie, siew się nie rozpleni;

A w jednym domu, w pokrewnej rodzinie

I dziś, i jutro krew bratnia popłynie!”

- Co tu począć Bojanie? - ktoś go zagadnął.

Powstał, zbudzony.

- Uczyńcie wiarę mej radzie i weźcie się spachaczem na zamek; to wraz daleka już pora!

Sam już Kiryło został w starym grodzie. Niejedną jeszcze noc przeczuwał i czekał na księcia do rana, a doczekać się nie mógł!

Aż raz pod wieczór, słońce już dawno było zapadło, zakołatał do wrotnika, który brodnia na ryby wiązał.

- Gedko! otwórzcie!
- A dokądże, stary, czy was licho osiadło, w tej porze...
- Otwórzcie drzewiej! - zawołał Kiryło, przeszedł po moście, zadał się w prawo prosto ku jezioru.
- Bodaj go jeno nie schwycił ów topielec, cośmy go ongi w baraniej skórze siecią wyłowili! - pomrukiwał Gedko i patrzył za odchodzącym. Już nic nie widzi, tylko charpiate zarośla w dali i smug oszroniały, a na nim świetliki nocne i złote jasnotki, co to we zmroku błyszczą z daleka wielkimi światły, a z bliska maleją i gasną; iście jak wielcy ludzie!

Długo tam patrzał w tę stronę, a jeszcze dłużej czekał, rychło wracającemu wierzeje odemknąć, ale nikt nie zapukał. Minęła noc i ranek, minął dzień cały, jeden i drugi - Kiryło nie wrócił!

Służba się powoli wynosiła. Gedko wszystkim otwierał, aż do ostatniego; a kiedy już nie było kogo pilnować, sam wyszedł z zamku, zatrząsł wrzeciądze, pewnie z dawnego nałogu, i o żebraczym chlebie chodził po świecie, i owe baśnie wszędy rozpowiadał.

A zamek stał pusty i niemy i wyglądał jak trumna, z której trupa wydobyto i którą robactwo już opuściło. A jeszcze wtedy patrzał spomiędzy świerków i sosen jak dziewięćsił wierutny. Stał długo na postrach ludowi; wreszcie runął w zwaliskach; nic z niego nie pozostało, tylko sklepy i lochy podziemne, w których nieprzeliczone skarby Sokoła ukryte. Nikt ich z żyjących nie pilnuje od czasu, jak Gedko zamek opuścił; a przecież żadna ręka śmiertelna nie śmie sięgnąć po nie! Jest inny stróż, który czuwa nad nimi - Strach, co ma wielkie oczy! czasami widują pono psa czarnego, kundla, który się w nocy po gruzach przemyka...

Również i wieczorni wędrowcy słyszeli już nieraz trąbkę grającą po lesie, psów szczekanie i tętent końskiego kopyta. Niektórzy twierdzą nawet, ze widzieli jeźdźca na karym koniu - tak im się przynajmniej zdało w ciemnościach nocy! Koniowi pono strumienia ognia z chrapy pryskały.

Aliści któż prawdę odgadnie?...

EPILOG

WIEŻA KRUSZWICKA