Łajdak z Urodzenia - Adam Grodzki - ebook

Łajdak z Urodzenia ebook

Adam Grodzki

2,0

Opis

Pikantna powieść obyczajowa. Oj, dzieje się w środowisku młodzieży zainteresowanej seksem! Owym ludziom przyszło żyć w opętanym katolicko kraju, gdzie tzw. „wartości”, dzięki księżom, sięgnęły dna. Obserwując hipokryzję, patologicznie prokościelną propagandę medialną i manipulacje stosowane przez władze, młodzi postanawiają wyręczyć państwo w edukacji seksualnej. Aby poznać realia towarzyszące bohaterom, warto sięgnąć po wciągającą, nietuzinkową, sprawnie napisaną, chwilami przekomiczną lekturę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 462

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Adam GRODZKI

Łajdak z Urodzenia

(czyli... normalny facet)

Książka ta, jest dziełem konkretnego twórcy. Miło, abyś przestrzegał wszelkich praw, jakie przysługują autorowi. Wówczas nie wejdziesz w przypadkowy konflikt z obowiązującym prawem. Zawartość publikacji możesz udostępniać nieodpłatnie jedynie osobom bliskim. Ale nie wolno ci jej publikować w Internecie. Jeśli gdziekolwiek cytujesz jakiś fragment, nie zmieniaj jego oryginalnej treści, ani brzmienia, a także nie zapomnij zaznaczyć, czyje to dzieło. Kopiowanie wyjątków jest dopuszczalne wyłącznie na twój użytek osobisty. Wszelkie inne sposoby, lub formy wykorzystania dzieła, w tym odczytywanie w mediach publicznych, względnie dokonywanie tłumaczeń, bez pisemnej zgody autora, podlega penalizacji. Pamiętaj o tym.

Wydanie: I

Redakcja, korekta i opracowanie całości: Adam Grodzki

Okładka: Adam Grodzki

Ilustracja na okładce: pixabay.com (Free for commercial use: 2022/11/11)

Książka jest wyłącznie fikcją literacką. Ewentualna zbieżność faktów, nazwisk, imion, nazw, zdarzeń, osób czy miejsc, może być jedynie czysto przypadkowa.

© Adam GRODZKI, 2023

Pikantna powieść obyczajowa. Oj, dzieje się w środowisku młodzieży zainteresowanej seksem! Owym ludziom przyszło żyć w opętanym katolicko kraju, gdzie tzw. „wartości”, dzięki księżom, sięgnęły dna. Obserwując hipokryzję, patologicznie prokościelną propagandę medialną i manipulacje stosowane przez władze, młodzi postanawiają wyręczyć państwo w edukacji seksualnej. Aby poznać realia towarzyszące bohaterom, warto sięgnąć po wciągającą, nietuzinkową, sprawnie napisaną, chwilami przekomiczną lekturę.

ISBN 978-83-8324-727-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Nigdy nie nudziłem się przebywając sam, ze sobą.

Wśród innych, nudziłem się wielokrotnie.

Preferując ciekawsze towarzystwo,

wybrałem życie… singla.

(PAC, czyli Podhorodecki A.C:

„Mądrości zasłyszane w pubie”)

„Ładne, naprawdę atrakcyjne dziewczyny, nigdy nie

powinny się rozmnażać. Inaczej ich boskie ciała,

momentalnie popadną w koszmarną ruinę.

Po czorta dewastować piękno. Nonsens!”

(PAC, czyli Podhorodecki AC:

„Mądrości zasłyszane w pubie”)

P R O L O G

— Wow! Super sprawa. Prześliczne… — ucieszyłem się zaskoczony, lecz i rozbawiony niespodziewanym widokiem nagich, jędrnych, naprawdę atrakcyjnych babskich baloników, o idealnej, jak na mój gust, wielkości.

— Odwróć się! Albo przynajmniej zamknij oczy. Słyszysz? — krzyknęła poirytowana opiekunka, nieporadnie osłaniając dłońmi przypadkowo obnażone piersi.

— No, co pani. Nigdy w życiu! Za cholerę nie dam rady wykonać polecenia. Lubię oglądać fajne cycki. Te, pasują do pani, jak ulał. Miodzio.

— Wieprzek z ciebie.

— Kuźwa, miły chciałem być. Ale ostatecznie przeżyję negatywny, spontaniczny, odzwierzęcy komplemencik.

— Nie gap się! Prosiłam przecież.

— Oj tam. Nie potrafię dobrowolnie zrezygnować z zajefajnego widoczku. Od małego tak mam, sorki.

— Ja ci dam sorki, przebrzydły kutafonie. Zadźgam cię czymś za momencik, zobaczysz.

— Chwilkę potrwa zanim skonam. Mogę w międzyczasie, strzelić pani focię? Będzie na pamiątkę po mnie oraz obozowej, niespodziewanej, ale fajowskiej przygody.

— Ani mi się waż!

— Może, jednak? Naprawdę warto uwiecznić tak zajebisty widoczek. Portrecik topless, prześlę pani momentalnie, obiecuję — zapewniłem, sięgając po telefon.

— Odłóż aparat! I odpuść podobne głupoty, kretynie. Przestań sobie robić totalne jaja ze mnie, mojego pecha i przypadkowego nieszczęścia — warknęła, wyraźnie rozzłoszczona.

— Nieszczęścia żadnego nie dostrzegam. Skoro focia stanowczo odpada, niczego pani nie ubędzie, jeśli jeszcze przez minutkę ponacieszam oczy. Jest, czym…

Z mego punktu widzenia, sytuacja wydawała się odlotowa. Oto siedząca na kocyku opiekunka, dyskretnie przebierała się na plaży, kiedy reszta ludzi z naszej grupy obozu lingwistycznego, pluskała się w wodzie pod czujnym okiem turnusowego ratownika. Z szaroburej, miejscami cętkowanej jednoczęściówki, kobitka przewdziewała się w jaskrawo-kolorowy, dwuczęściowy kostium kąpielowy. Zaś nagły, silny nadmorski szkwał, zrzucił z niej niedopięty jeszcze bezramiączkowy staniczek i powlókł po piasku, w stronę pojedynczych krzaczorków rosnących w oddali, za naszymi plecami. Ze swojego miejsca, widoczek miałem naprawdę zajebisty.

— Nie gap się, do cholery, paskudna kreaturo. Wyraźnie mówiłam przecież. Zamiast leżeć bezczynnie i debilnie rechotać zadręczając mnie natrętnym wzrokiem, lepiej zrób coś pożytecznego w tej poronionej sytuacji — rzekła rozzłoszczona, zerkając na mnie z ukosa.

— Spoko, jestem do usług. Zaraz przyaportuję niesforne wdzianko. Już się robi — odparłem, podrywając się z ułożonego obok niej ręcznika.

— Stój! Najpierw mi pomóż.

— Właśnie, chciałem…

— Kurwa, choć przez sekundę pomyśl logicznie — przerwała mi. — Chyba rejestrujesz, co się wokół wyprawia.

— Raczej, spokojnie tutaj. Nic się nie dzieje. Będzie prościej, jeśli podpowie mi pani, co konkretnie mam zrobić — zaproponowałem.

— Osłoń mnie jakoś przed ślepiami pazernych, męskich gapiów. Grubasowi obok, gały zaraz z orbit wyskoczą. Później przyniesiesz tamto latające cholerstwo — zarządziła.

— Okay, działam — oznajmiłem krótko.

Pospiesznym ruchem podniosłem własny ręcznik. Tylko…, okazał się cały w piasku, który kolejny podmuch wiatru błyskawicznie rozsiał po jej lekko wilgotnym ciele, opalonym w paski.

— O cholerka, sorki. Nie przewidziałem sytuacji. Przypadkowo narozrabiałem — przyznałem spostrzegając, co niefortunnego się przydarzyło.

— Trudno, przeżyję. Później się odpiaszczę. Grunt, że mi w oczy nie poszło.

— Naprawdę przepraszam…

— Przyjęte. Zasłoń mnie. Szybko! — jęknęła błagalnie.

Rozciągniętym podłużnie, pasiastym ręcznikiem osłoniłem jej atrakcyjny topless przed otaczającym światem. Lecz me bystre, zachwycone ślepka łypiące wysoko ponad materiałem, bezkarnie rejestrowały, jak młoda, zgrabna babeczka bezradnie szamocze się ze zrolowanym stanikiem, opuszczonej wcześniej do połowy jednoczęściówki, tkwiącym na niej poniżej pępka. Złośliwe diabelstwo tak dziwacznie się zzuło i zasupłało, że nie dawało się rozprostować i szybko podciągnąć do góry.

— Kurwa, szlag mnie tu trafi za momencik — zaklęła, uderzając ze złością pięścią w piasek, obok siebie.

— Jejku, poco aż takie nerwy. Wyluzować trzeba.

— Przepraszam, za te kurwy. Nie powinnam. Same mi się wyrwały. Poniosło mnie — wyjaśniła.

— Luzik. Dla mnie, żadna nowina. Dawno opanowałem popularne słóweczko. Wiem nawet, że w kilku obcych językach, oznacza zakręt — przyznałem z dumą.

— Zrozum, poligloto. To złośliwe, podłe cholerstwo nie daje się podciągnąć na cycki. Co mam zrobić? — jęknęła bezradnie, wskazując poskręcany na brzuchu materiał.

— Może pomóc? — zaproponowałem.

— Nie! — zaprotestowała zdecydowanie.

— Chciałem dobrze…

— Wiem. Ale lepiej, nadal osłaniaj mnie przed nachalnymi samcami. Nie planowałam urządzać im publicznego striptizu.

— Wporzo, załatwione.

— Ty też nie gap się ciągle, na moje piersi. Musząc tkwić przy mnie, bezczelnie wykorzystujesz okazję i oglądasz, czego nie powinieneś. Zewrzyj powieki, krnąbrna bestio.

— Jejku, uprzedzałem, nie mogę. Nie domkną się.

— Nie pajacuj!

— Serio gadam. Tak apetyczne kajzereczki przyciągają zaciekawione ślepka, niczym magnez neodymowy, metal. Nie wie pani, że każdy chłop, to wzrokowiec i popatrzeć lubi? Nic w tym złego, że sobie troszkę popodziwiam. Mówiłem, jest na co popatrzeć. Oj, jest…

— Pojmij palancie, peszysz mnie i ręce mi się przez ciebie trzęsą. Przy tobie cwaniaczku, tym bardziej nie zamierzałam się rozbierać. A teraz, jeszcze ubrać się nie mam jak. Paranoja, a ty się mną bezczelnie zabawiasz. Przestań!

— Niczego przykrego, ani złośliwego przecież nie powiedziałem. I nie obraziłem pani ani odrobinę — zaznaczyłem.

— Wiem. Od początku, wyłącznie moja wina. Ponosi mnie teraz. Niemożebnie wściekła na siebie jestem.

— A jakaż tu pani wina? Matka natura zadziałała. Nagle powiało i przez przypadek, staniczek zniknął.

— Przypadek? Bardziej moje wygodnictwo, zawiniło. Nie chciało mi się dyrdać po gorącym piachu, do odległej przebieralni, to mam za swoje lenistwo. Striptizerką nagle zostałam, psia kostka.

— Ojej, bez przesady. Nic okropnego, ani strasznego się nie wydarzyło.

— Nic? Jesteś pewien?

— Na, bank…

— To ma być normalne, twoim zdaniem? Kadra obozowa, z gołymi cyckami na wierzchu, tuż przy zachwyconym tym faktem małolacie. Super sytuacja pedagogiczna, nie powiem. Edukacja seksualna na żywo, z tego wychodzi. Względnie ćwiczenia, albo praktyki, z zakresu anatomii porównawczej. Zapewniam, nie miałam podobnych punktów w umowie o tę pracę, kurka wodna.

— Więc wychodzi, że zadziałała pani spontanicznie, gratis i ponad godzinowo. Zajebiście się złożyło, naprawdę — zaśmiałem się.

— Dam ci zaraz spontaniczny gratis, cholerniku. Lecz zajebiście, raczej ci nie będzie. Poczekaj, tylko się ubiorę. Wtedy mnie popamiętasz.

— E tam, po co nadmiernie się denerwować i wyzłośliwiać przy okazji.

— Bo szlag mnie trafia, że bezradna, siedzę przed tobą, na golasa.

— O przepraszam. Dla ścisłości, ciut nie tak, powiedziane. Jest pani topless. Majteczki, nie odfrunęły.

— Nie kombinuj zanadto. Depilacji nie ujrzysz, nie łudź się. Piersi, także nie zamierzałam ci demonstrować. Tylko nagle wyszło inaczej, psia mać.

— Żadnego problemu, nie ma. A bo to cycków w życiu nie widziałem? Naprawdę wyluzować trzeba. Szkoda pani nerwów. Ostatecznie nic przerażającego się nie dzieje, zapewniam ponownie.

— Lepiej nie doprowadzaj mnie do szewskiej pasji. Jeśli wkurzę się jeszcze bardziej, za momencik ściągnę z ciebie gacie. Zobaczysz, cholero.

— No, nie. Po co? — oniemiałem.

— Przekonasz się na własnej skórze, czy miło będzie ci stać nago, przy ludziach. Sama także nachalnie wlepię gały w twe klejnoty i popodziwiam siusiaka, niczym ty, moje cycki. Chcesz tego?

— Kurczę, raczej nie.

— Czemu?

— Cycki, a wacuś z jajkami na wierzchu, to jednak różnica. Istotna nawet — odparłem poważnie.

— Nie może być? Ciekawe… Uświadom mi ową istotną, istotę istotności, skoro sądzisz, że obnażony męski penis jest istotniejszym problemem, aniżeli damskie piersi wystawione na publiczny widoczek.

— Nie wie pani, w czym tkwi szkopuł oraz sedno zagadnienia?

— Kompletnie nie mam pojęcia. Podpowiedz mi.

— Toż nagie babskie piersi, widuje się praktycznie wszędzie.

— Bez przesady. Chyba wyłącznie ja, siedzę teraz topless, na tej plaży.

— Oj, szerzej pomyślałem.

— Szerzej? W jakim sensie?

— Globalnym, ma się rozumieć. Na przykład wyczytałem w necie, że w Hanowerze na wniosek wyzwolonych kobiet oraz zagorzałych feministek, rada miasta uchwaliła oficjalnie, że na miejskich basenach kąpielowych, kobitki mogą legalnie przebywać w stroju topless. Czyli identycznie, jak faceci, bo równouprawnienie przecież w ichnim kraju obowiązuje.

— Zejdź na ziemię. Nam do podobnych uchwał, daleko. Tutaj jeszcze średniowiecze stale obowiązuje, bo zakulisowo kościół wciąż rządzi, nieustannie terroryzując maluczkich.

— Święta prawda, niestety. Ale nawet w państwowej, niesamowicie zakłamanej, propagandowo prokościelnie zakręconej telewizji, gołe cycki są dozwolone dla dwunastoletnich widzów. W biały dzień, śmiało śmigają po ekranie i wporzo jest. Zaś kutasa z jajkami, w ogóle niełatwo zobaczyć na antenie. A jeśli się przydarzy, to tylko w komercyjnej telewizorni, z reguły późną nocką i wyłącznie w filmie lub programie rozrywkowym dozwolonym od lat osiemnastu. W innych przypadkach, wisiorka z jajeczkami zazwyczaj facetowi wycieniują, albo zamażą kreseczkami na matowo i pokazywany gościu wygląda, jakby był kastratem. Dawno poznałem ów mocno zakłamany problem. W tym kraju porąbana, kościelna hipokryzja, stale obowiązuje. Zapomniała pani?

— Są tacy, którzy nie pozwalają zapomnieć. Tylko… ewidentnie za dużo… ślęczysz przed telewizorem, pilny obserwatorze.

— Niekoniecznie. Dzięki licznym kanałom oraz wielu programom w kablówce, specyfikę krajowego oraz światowego życia przyswajam nieustannie. Ustawicznie rozwijam się, dzięki temu. Raczej w ten sposób podszedłbym do telewizyjnego zagadnienia, proszę pani.

— Aha. Niech ci będzie…

— Ale proszę mnie dobrze zrozumieć, w niezwykle istotnej dla mnie sprawie. W kwestii zdarcia ze mnie za chwilkę majtek, muszę uczciwie zaznaczyć, iż w pani przypadku przydarzył się wypadek, a nie złośliwe zadziałanie kogokolwiek. Moje, tym bardziej nie wchodziło w grę. Przecież nikt z pani przy wszystkich, przepaski z cycorków siłą nie ściągnął. Ot, silniejszy wiatr buchnął przypadkowo cyckonosz i tyle, w konkretnym temacie. Ale bezwzględne, brutalne pozbawienie mnie gaci i bezpardonowe otaksowanie klejnotów oraz wacka, będzie jednak nie fair, a nawet troszeczkę wredne. Nie sądzi pani?

— Taki z ciebie filozof, logik i mądraliński mądrala, za razem?

— Kurczę, logicznie przecież gadam.

— Nie zaprzeczam.

— No, więc… prośbę mam, na poważnie.

— Konkretnie, jaką?

— Niech mi pani odpuści te gacie. Proszę ich ze mnie nie ściągać, przynajmniej publicznie, tutaj.

— O, niby czemu? Ty możesz mieć przypadkową rozrywkę ma plaży, a mnie nie pozwalasz zabawić się, twoim kosztem? To mocno niesprawiedliwe, moim zdaniem — oceniła, jakby ciut rozbawiona.

— Kurde, nie w tym tkwi samo sedno problemu.

— Więc w czym?

— Powiem tak… Ale mogę szczerze?

— Słucham.

— Klejnoty, mam bez zarzutu. Są jak kurzęca XL-ka, w sklepowym dziale z nabiałem. Wacek, również mi wydoroślał i już europejski, a nie azjatycki, czy niemowlęcy rozmiar trzyma. Koledzy mogą potwierdzić, bo nadwstydliwy nie jestem. Kąpię się zawsze bez gaci, więc często widują mnie nago, pod zbiorowymi prysznicami. Z powodu gabarytów wiadomego zestawu, nadmiernej ujmy, ani totalnej klęski, bym nie poniósł, zapewniam.

— Gratuluję… — odparła, z nieco ironicznym uśmiechem na twarzy.

— Ojej, proszę mnie dobrze zrozumieć, nie przechwalam się. Nie podaję przecież konkretnych wymiarów, w centymetrach. Ale w kwestii kutasa, po prostu postanowiłem być z panią maksymalnie szczery. To dla mnie niezmiernie ważna sprawa, dlatego.

— No, tak… Rozumiem…

— Muszę dodać, iż sęk w tym, że w rozleniwionym zwisie, drań, na spokojnie może przymusowego pokazu nie przetrzymać. Miewa humory, kuźwa. Nawet często bywa chimerzasty. Odbije mu i zaprezentuje się pani, niczym laseczce chętnej na szybki numerek. Sekunda, zesztywnieje cholernik i sterczy, gotowy do oczywistych działań. Jakby co, wyjdzie z tego siara na całego, w dodatku przy ludziach. I to bez najmniejszej winy z mojej strony, zaręczam. Przydarza się czasami, że fiut mną dowodzi, a nie odwrotnie, naprawdę. Proszę pamiętać, iż dla mnie, to mocno krepujący problem przy kobiecie. Jedynie przy chłopakach jest pełen luzik, bo każdy miewa podobnie. Ale oczywiście sprawiedliwość, zawsze powinna istnieć na tym świecie. Skoro poznałem pani śliczne cycki, jeśli w rewanżu, zażąda pani pokazania czegoś intymnego z mojej strony, przetrwam należne oględziny. Gdzieś na uboczu, bez problemu opuszczę na moment gatki do kolan, i już. Oczywiście, nie zakrywając łapami typowo męskich konkretów. W króciutkich mini pokazikach bywam śmiały, także przy damskiej widowni. W podobnej sytuacji, wacek raczej błyskawicznie nie sztywnieje. A jeśli nawet, trudno. Niech dzieje się jego wola. Wspominałem, rozmiar trzyma. Zerknie pani na kwintesencję okazanego na życzenie zagadnienia, oceni me skarby i będziemy kwita. Tak, przynajmniej sprawiedliwie powinno wypaść, moim zdaniem. Wspominałem, nie wstydzę się nadmiernie całkiem fajowych narządów, jakie sprezentowała mi natura. Jeśli wyraźnie zażąda pani nagiego rewanżyku, wszyściutko pokażę, co mi tam. Choć bardzo młody jeszcze, to naprawdę honorowy już jestem. Więc spoko, w rewanżu nie zawiodę.

— Co ty bredzisz, dzieciaku? A może fantazjujesz na chybcika, nie wiem.

— Ojej, to nie tak! Mówiłem, w kwestii okazania na życzenie genitaliów, po prostu pragnę być z panią maksymalnie szczery. Lubię i cenię mój intymny ekwipunek, choć to cholerstwo, czasem naprawdę sprawia mi nagłe problemy. Chciałem, aby pani, zanim ściągnie ze mnie gatki, o całej sprawie wcześniej się dowiedziała. Liczyłem po cichu, że przystanie pani na indywidualne, a nie, publiczne oględziny mych skarbów. Taka jest najprawdziwsza prawda, w całym majtkowym zagadnieniu.

— Szczery, chciałeś być? Szczerze, to ty przeginasz, młody dżentelmenie. Skończ idiotyczne propozycje, plany striptizowe oraz swą rozporkową spowiedź, nieboraku. Żartowałam przecież.

— Niby…, co miało być żartem?

— No, nie… Sądziłam, że bystrzejszy bywasz. Pojmij, pacanie. Tak naprawdę, nie zamierzałam pozbawiać cię majtek, niczego oglądać, ani sprawdzać parametrów rozwojowych, jak często chłopcy czynią pomiędzy sobą. Gatki, pozostają na tobie i nie próbuj ich przy mnie ściągać w wydumanym rewanżu, za przypadkowe obejrzenie mych cycków. Wszystko jest już teraz jasne i klarowne, dla ciebie?

— Uff, dzięki. Dobra z pani kobieta. Ulżyło mi, naprawdę.

— Nie zorientowałeś się, że poirytowana sytuacją, ostro blefowałam? — zapytała zdziwiona.

— Ciut podejrzewałem, że może być to zwykła ściema. Ale wolałem się upewnić, co z pani strony, czeka mnie za momencik. Celowo wyjaśniałem bardzo dokładnie swe rozterki oraz uzasadnione obawy, w kwestii wacka. Psychicznie, na wszelki wypadek przygotowywałem się, na najgorszy obrót sprawy. Drobna, wewnętrzna asekuracja, kuźwa, była mi potrzebna.

— Drobna? Nad wyraz dokładnie mi się wyspowiadałeś, z wszelkimi możliwymi detalami. Pamiętaj na przyszłość, nie zwykłam rozbierać małolatów do golasa. Nie kręci mnie podobne zajęcie. Kompletnie nie moje klimaty, emocje, ani poznawcze hobby. Do podobnych zabaw, przygód oraz figlarnych harców, zdecydowanie wolę dorosłych facetów. Przyjemniej z nimi bywa. Proste chyba.

— Teraz wszyściutko rozumiem. Tyle, że niepotrzebnie zabrnąłem w konkretne szczegóły. Spontanicznie ujawniłem pani ważne detale, z mych istotnych danych, bardzo osobistych. Opowiedziałem, jakiego mam, i że często sztywnieje mi bez potrzeby. Wyszło troszkę tak, jakbym rzeczywiście zademonstrował pani moje skarby. Lecz cóż, stało się, odwrotu nie ma. Teraz wie pani o wszystkim, trudno. Dam radę przełknąć sytuację. Ciało, niby ludzka rzecz, ale…

— Ojej, nie panikuj nadmiernie, nie warto — przerwała mi.

— W sumie, nie panikuję…

— Ustalmy, taki przebieg sprawy. Ty, przypadkowo zobaczyłeś co nieco tego, czego w ogóle nie zamierzałam ci pokazywać. Ja, usłyszałam o kilku twoich anatomiczno-fizjologicznych, typowo męskich szczególikach. Uznajmy, że w owej działeczce jesteśmy kwita. Przecież dążyłeś do czegoś w tym rodzaju. Nieprawdaż?

— Fakt…

— Odpowiada ci zaproponowane rozwiązanie?

— No. Nawet…, wporzo jest.

— Więc mamy załatwione. Teraz skup się, na czym aktualnie trzeba.

— Konkretniej, poproszę.

— Trzymaj ręcznik przyzwoicie i solidnie. Inaczej znowu pokarzesz mnie za momencik wszystkim, na golasa. Skoncentruj się chłopino, na konkretnej robocie. Proste?

— Okay. Skupiam się — odparłem, korygując usytuowanie niewielkiego kawałka materiału, tuż przed jej piersiami.

— Panuj nad ręcznikiem, proszę.

— Właśnie to czynię. Korekta wprowadzona — zameldowałem.

— Dzięki.

— Jest już tak, że z boku ręczniczka, ani pod nim, na pewno nikt cycorków nie wypatrzy — zaznaczyłem, dla pewności rozglądając się po najbliższej okolicy.

— Wierzę ci na słowo. Wystarczy, że ty się im bezustannie przyglądasz, niepoprawny koczkodanie. Wszystko dzieje się nie tak, jak powinno, ale musi, więc trudno.

— Mną, proszę się nie przejmować.

— Cóż, chyba właśnie przestałam. Masz przypadkową rozryweczkę moim kosztem, i już. Powiedzmy, że… z wyższej konieczności rzecz się dzieje. Korzystaj sobie małolacie, pukim dobra. Ostatecznie, czort z tobą. Początkowa złość, wyraźnie mi przechodzi.

— No, i bardzo dobrze. Od początku, tak doradzałem. Szkoda pani nerwów, z powodu wiatru i kawałeczka niesfornego materiału.

— Nieletni terapeuta mi się trafił, kurka wodna.

— Kuźwa, logicznie kombinuję, nic więcej. Poza tym, niemożebnie seksownie wygląda pani, bez cyckowej przepaseczki. Dla oczek, miodzio. Dzięki, w ich imieniu.

— Nie przeginaj. I daruj sobie nadmierny zachwyt, mą osobą. Przypadkiem nie rozpowiadaj, że widziałeś mnie rozebraną. Jako kadra obozowa, wolę uniknąć kłopotów oraz idiotycznych podejrzeń, o cokolwiek. Rozumiesz?

— Okay. Ów wyjątkowo zajebisty fakcik, pozostanie wyłącznie naszą tajemnicą.

— Miło, trzymam cię za słowo. Rozumiem, że nie gorszysz się mą przymusową golizną, przy tobie? — spytała, zezując na mnie z ukosa.

— Dokładnie. Naprawdę miałem zajebistego farta, że znajdowałem się tuż koło pani, kiedy staniczek odfrunął.

— Farta, powiadasz? Cóż, niech i tak będzie. Jakoś przeżyję nadmiernie szczegółowe oględziny. Tylko jedna rada, młodziutki dżentelmenie.

— Jaka? — zaciekawiłem się.

— Bądź mniej natrętny na przyszłość, jakby zbliżona sytuacja kiedykolwiek powtórzyła się, przy innej babeczce. Bezczelne, nachalne gapiostwo, peszy kobietę. Dyskretne zerknięcie na nią, z czystej ciekawości poznawczej, znacznie mniej. Odróżniasz aby, podobne subtelności?

— Właśnie zaskoczyłem, w czym problem. Nieobyty jeszcze jestem. Podciągnę się, obiecuję. Ale mówiłem, całkiem niepotrzebnie się pani speszyła.

— Jednak ewidentnie przyczyniłeś się do sprawy, upiorny gagatku, z niezwykle namolnymi oczyskami.

— Więc, sorki. Tylko proszę mi uwierzyć. Takich cycków, jakie pani ma, w ogóle nie trzeba się wstydzić. Nie mam pojęcia, jak wyglądały poprzednio. Ale obecnie, nie są ani ciutkę omdlało-klapciaste, lecz wyjątkowo ładnie, umiejętnie oraz bardzo fachowo zrobione. Petarda wyszła, po prostu — podkreśliłem, unosząc spontanicznie kciuk prawej dłoni, stale kontrolującej ręcznik.

— Co? Coś ty… powiedział? — zrobiła wielkie oczy, szybko zakrywając każdą pierś, otwartą dłonią.

— Zeznałem wyłącznie szczerą prawdę. Zapewne musiało kosztować. Ale cycorki, naprawdę wyszły wyśmienicie. Dwa cudeńka, po prostu. Warto było w siebie zainwestować, moim zdaniem — podkreśliłem wesoło.

— Oszalałeś? Niebotyczne głupoty wygadujesz… — wydała się mocno zmieszana.

— Niby, czemu? Nie rozumiem… — zdziwiłem się.

— Nadmiaru pornosów w necie zapewne się naoglądałeś, chłoptasiu. Pokićkało ci się w łepetynie i teraz bredzisz, od rzeczy — oceniła zjadliwie.

— Ojej, oczywistym faktom, nie zaprzeczę. Toż przenajświętszy, nie jestem. Owszem, widziałem co nieco dzieł z wartką kacyjką, z zakresu wspomnianej twórczości. Nie odstaję od rówieśników. Niby, po co mam się źle wyróżniać, z tłumu współczesnych nastolatków. Poza tym, za cholerę nie da się nie wpaść w sieci na stronki z rozebranymi lasencjami, albo na linki, do co ciekawszych filmików, z choć jedną scenką typu bara-bara. Takie jest dzisiejsze życie. Nic, na ów fakcik nie poradzę.

— Aha. Czyli w oczywistej kwestii, jednak się nie pomyliłam…

— Nie dziwię się nawet. Nietrudno odgadnąć oczywistą, oczywistość. Na całym świecie wszyscy oglądają pornole, jak leci. Ale sztuczne cycki poznałem dużo, dużo wcześniej, niż filmową rozryweczkę, z reguły zakazaną małolatom. Wtedy chyba jeszcze w ogóle nie wiedziałem, że ludziska z wielką lubością, często bzykają się pokątnie — zaśmiałem się ironicznie.

— No, już ci uwierzę, nieboraczku. Aż tak naiwna, nie jestem. Bajdurzysz na całego, ekstremalny fantasto. Opamiętaj się i nie ośmieszaj niepotrzebnie w moich oczach. Nie warto, zapewniam cię.

— Zeznałem świętą prawdę. Ale trudno, przynajmniej sumienie mam czyste, że nie łżę pani, w żywe oczy.

— Niby…, jak mam sprawę rozumieć?

— Zwyczajnie, wyjątkowo prosto i dosłownie. Nie moja wina, że pod pewnym względem, jestem ździebko nietypowym przypadkiem nastolatka — odparłem, wzruszając ramionami.

— Pod jakim znowu względem?

— Cyckowym, że tak powiem.

— O, ciekawe i mocno zastanawiające… Wyjaśnisz mi zagadnienie, nieco szerzej?

— Żaden problem, mogę.

— Więc słucham z zaciekawieniem.

— Cóż, złożyło się tak, że od małego, na co dzień wychowywałem się nie w osiedlowej piaskownicy pośród babeczek z piasku, a w burleskowej garderobie teatralnej, gdzie zgrabne kobitki z krwi i kości, stale przebierały się w różnorakie, powiewno-przezroczyste wdzianka, zaś nierzadko ganiały przy wszystkich topless, względnie kompletnie na golasa. Matka, była jedną z nich.

— I ty się wszystkiemu przyglądałeś? — oniemiała.

— Dokładnie. Nie miała, co ze mną zrobić, więc zabierała niesfornego potomka ze sobą do pracy. Rano na próby, także. A że teatrzyk był ciut specyficzny, napatrzyłem się na rzeczy, których większość słodkich dzieciątek, w ogóle na żywo nie widuje.

— Rozumiem, że masz na myśli ludzką goliznę.

— Szerzej bym problem ujął.

— Czyli?

— Nie chodzi mi tylko o odsłonięte fragmenty ciała, ale o całokształt oraz przeróżne niuanse, aspekty, czy tajniki babskiego zagadnienia. No, i o specyficzny charakter różnistych działań artystycznych, przy których ubranko czasem szpeci, albo niepotrzebnie tuszuje anatomiczne atrakcje. Poza tym w garderobie lub w kulisach, trzeba się czasem szybciutko przebrać w kolejne łaszki, nie przejmując się czyjąkolwiek obecnością. Zaś burleskowa aktoreczka, nie zawsze musi mieć bieliznę na sobie. Często, jest to wręcz niewskazane. Taka, zakulisowa prawda.

— Cóż, ponoć żadna praca nie hańbi, więc na golasa, pewnie także.

— Słyszałem frazesik.

— Nikt nie oponował, że w mocno specyficznych warunkach, dzieciak stale wszystko obserwuje?

— Nie wiem. Tylko, co matka miała zrobić z niechcianym bachorem? Urodziła mnie z konieczności, mając szesnaście lat. Nie miała kasy na skrobankę, przypadkowo o tym kiedyś usłyszałem. Potem, jako wiecznie nienasycony, wygłodniały ssak, zdewastowałem jej cycki, utrudniając tym samym dalszą pracę, za którą przepadała.

— Rozumiem, że chodzi ci o ciało zmieniające się na niekorzyść z powodu ciąży oraz karmienia piersią.

— Nie inaczej. Dobre cycki przy striptizie, to podstawa. Na wyssane, oklapłe wisiory, nikt nie chce przecież patrzeć, ani za to płacić. Remont u mamci okazał się więc konieczny. W przeciwnym razie, zaniedbanej aktorce zagraża szybki wypad ze sceny, bo znacznie estetyczniejsze walory bezustannie czekają w kolejce, niecierpliwie reklamując się u reżyserów, na najprzeróżniejsze sposoby. W prywatnych łóżkach przeróżnych panów z branży, castingi także się odbywają. W tym zawodzie, normalka.

— Brutalna strona artystycznego życia…

— Dokładnie. Lecz właśnie dzięki podobnym remontom przeprowadzanym z konieczności, już w dość wczesnym dzieciństwie nauczyłem się odróżniać kupne cycki, od prawdziwych. W dotyku, też się różnią. Matka oraz prawie wszystkie przybrane, teatralne ciotki inwestując w siebie, nieświadomie podszkalały mnie, przy okazji. Podobne różnice, naprawdę nie trudno dostrzec gołym okiem. Szczególnie, jak kobitka pochyli się, albo porusza po scenie, czy podłodze, na czworaka. Źle zrobione, ewidentnie spartolone cycory, potrafią się wówczas paskudnie rozwarstwiać, brzydko rozjeżdżać na boki, albo nawet jak gdyby lekko marszczyć, od strony pachy.

— Nie wiedziałam…

— Dla mnie, żadna nowość. Opatrzony w silikonie jestem. W spartolonym przez taniego, ruskiego chirurga-partacza, również. Nasi, zdecydowanie lepiej cycorki remontują. No i Czesi bywają wporzo. Serio mówię.

— Aż trudno uwierzyć we wszystko, co opowiadasz…

— Być może. Grunt, że pani nie okłamuję, tylko o wszystkim szczerze gadam, jak wcześniej o własnym wacku. Aktualnie, wystarczy mi rzut oka na goły cycek i znam prawdę o konkretnym baloniku. Macać napompowanego ciałka, nie muszę. Ale jeżeli babeczka jest kompletnie ubrana, a przy okazji ostrzej wydekoltowana, staniczek typu push-up daje nieraz zmyłki. Każdy może się nabrać. Na pierwsze zerknięcie, cycek pozornie trzyma odpowiednią jakość oraz klasę. Na mac, nie wiem, bo nie miałem jeszcze okazji położyć łapy na takim wdzianku, z typowo damską zawartością. Szkolne koleżanki podobnych wynalazków nie używają, bo póki co, jeszcze nie muszą.

— Słuchając cię, przeżywam drobny szok, szczerze mówiąc.

— W jakim sensie panią szokuję?

— O ile się nie mylę, nie ukończyłeś jeszcze podstawówki, mój panie cycko-znawco i erotomanie, w jednym.

— Oj, tam. Podstawówkę skończę w kolejnym roku. Poślizg miałem. Tylko, co fakcik, że patrząc urzędowo, jeszcze małolat ze mnie, ma do naszego cyckowego wątku? Nie kumam za bardzo.

— Dorośli faceci często nie rozpoznają tajemnic, czy niuansów damskich piersi, po udanym liftingu — oznajmiła z powagą.

— W moim przypadku, w kwestii cycków liczy się wprawne, bystre oko oraz spore doświadczenie życiowe, jakie już zdobyłem. Nie zaś bardzo młody wiek, jaki mam zapisany w papierzyskach. Naoglądałem się tego towaru, więc i coś o nim wiem, proste. Taka jest najprawdziwsza prawda, proszę pani. Nie kłamię — zapewniłem.

— Rozumiem. Lecz wszystko brzmi mocno zaskakująco i… powiedzmy… nieco dziwnie, jak dla mnie.

— Dla mnie, nie. O, kuźwa! Teraz z kolei ja, nagle zaskoczyłem.

— Co, konkretnie?

— To, co pani przed chwilką powiedziała o dorosłych facetach oraz cyckach, po udanym remoncie. Jebuś nie kapnął się, że nockami, ma u pani do czynienia z wyjątkowo dobrze dobranym silikonem? — zdziwiłem się.

— No, nie… Opanuj jęzor, cholerniku! Bzdury wygadujesz. Jaki znowu, Jebuś? Co ci nagle strzeliło do głowy? — oburzyła się.

— O kurde, dałem plamę. Głupio mi. Z mojej strony, niechcący wszystko wyskoczyło, naprawdę. Tylko, po co zaraz dąsanie się, sztuczna asekuracja i totalna ściema? Bzykacie się przecież.

— Co!? — jęknęła, robiąc wielkie oczy.

— Ojej, choćby wczoraj, przed północką, co nieco się działo. A pana ratownika, nasze dziewczyny, od początku Jebusiem nazywają.

— Czemu?

— Ciachowaty jest i z kaloryferkiem, jak trzeba. Więc cichcem śledzą gościa rejestrując, co i z kim wyczynia w wolnych chwilach. Jedna paszteciara pamięta go także z zeszłorocznych wakacji. Tyle, że wtedy, o ile dobrze zapamiętałem jej relację, obsługiwał nockami filigranową blond-babeczkę, z obozowego cateringu. Podobno inna firma wówczas żarełko dostarczała. W tym roku człowiek na pani się skupił, bo z damskiej kadry, jest pani najseksowniejsza na obozie. No, a cycuszki ma pani, że hej, mucha nie siada. Nikt się nie dziwi, że właśnie przy pani, chłopina się kręci.

— Wiesz co? Zamilcz, wścibsko-wredna kreaturo! Jakaś nieokrzesana bestia wyłazi z ciebie — krzyknęła.

— Przepraszam. To miał być komplement, bo atrakcyjna jest pani. Tylko… może… rzeczywiście wyrwało mi się jednak ciuteczkę za dużo — przyznałem.

— Może? No, nie…, oszaleję z tobą za momencik. Za sekundę dostaniesz po łbie, ostrzegam — zapowiedziała.

— Kurde, naprawdę źle wypadło. Dopiero teraz w pełni zaskoczyłem. Nie chciałem pani na nowo wkurzać, ani donosić na pani faceta, od tenteges. Ale stało się, kurde bele. Cofnąć się niczego nie da. Przegiąłem, kuźwa.

— Człowieku, najpierw pomyśl, zanim otworzysz nieustannie paplającą paszczękę. A o ratownika, zazdrosna nie jestem. Nie martw się. Głowy, a tym bardziej penisa i jąderek, mu nie urwę. Łączy nas zwykła, wakacyjna przygoda i przyjemna, doraźna, nocna rozryweczka, nic więcej. Łóżkowa przeszłość niemożebnego erotomana, w ogóle mnie nie obchodzi, wyłącznie jego sprawa. Poza tym, ma żonę…

— I dzieciaka, z przypadku. Jak większość facetów. No, a pani, zaopatrzyła się niedawno w męża. Normalka, prawie wszyscy tak mają.

— Rozszarpię cię ze złości za momencik. Skąd wiesz o wszystkim?

— Znam życie. Poza tym wiosną, na Twitterze pani fakt zapodała. Nietrudno wieść znaleźć i obejrzeć zaślubiny na fotach. Ale fakt, niekiedy przydałoby mi się milczenie. Czasem naprawdę nazbyt spontaniczny bywam. Nie powinienem otwarcie dociekać, ani informować o wszystkim, co wiem o ludziskach. Poprawię się — jęknąłem.

— Wątpię. We krwi masz wredne wścibstwo. Gliną zostań, jeśli się nie wstydzisz. Jakiś dorastający koszmar sterczy tuż obok mnie i papla bez umiaru. Żadna dziewczyna z tobą nigdy nie wytrzyma. Przekonasz się, cholerniku.

— Ojej, przegina pani. Po co? Aż tak źle ze mną nie jest.

— Posłuchaj, koszmarny wszędowłazie. Jeżeli powiesz o mnie komukolwiek, zamorduję. Zabiję momentalnie! Sekunda i leżysz trupem. Wiem, jak skutecznie tego dokonać, bo od lat, z lubością czytam sporo kryminałów, w których krew obficie się leje. Później pewnie zgniję w więzieniu za mord z premedytacją, ale trudno. Przynajmniej uwolnię się od ciebie, paskudniku — pogroziła mi palcem, mrużąc złowieszczo oczy.

— Po co zaraz groźby? Nie moja wina, że ciut przygłośni bywacie w ciasnym pokoiku, na zapleczu sali gimnastycznej. Szczególnie przed finałem, ostrzej nadajecie. A i cienie podskakujące po matowej, chropowatej szybie na wpół przeszkolonych drzwi, nieraz widać. Latarnia z boiska wszystkiemu winna. Prościutko w okienko wali. Za jej sprawą pojawiają się wasze sylwetki, poruszające się na szybie drzwiowej.

— Boże, oszaleję! Zmyślasz naprędce, czy rzeczywiście słyszałeś, albo widziałeś, i stąd wiesz? Przyznaj się.

— Nie zmyślam. Osobiście, cieni nie widziałem. Dowiedziałem się o sprawie w tajemnicy, od innych ludzi. Ponoć ciemne sylwetki pojawiają się tylko wtedy, gdy od tyłu działacie, przy krzesełku. Czasem zarys wchodzącego w panią penisa, nawet widać.

— Przestań! — krzyknęła przerażona.

— Zapytała pani. Sądziłem, że szczerze mam mówić. Po diabła przekłamywać rzeczywistość.

— Naprawdę zwariuję za chwilę.

— Nie warto. Mogę jeszcze cosik dodać?

— Musisz?

— Wolałbym, o czymś uprzedzić.

— Trudno. Gadaj, skoro tak…

— Jakby się wieść o bzykaniu gdzieś dalej rozniosła, niekoniecznie ja muszę być pieprzonym winowajcą, czy wrednym donosicielem. Wczoraj przed północą słyszałem, co nieco odgłosów. Z ciekawości, sprawdzałem zeznania kolegi, z poprzedniego wieczora. Sorki, ciekawski bywam, w co poniektórych aspektach człowieczego żywota. Edukacji seksualnej w szkole brak, więc sam ustawicznie dokształcam się w tym zakresie. Przecież muszę się jakoś rozwijać. Proszę mnie zrozumieć — przyznałem otwarcie, wzruszając ramionami.

— Szkoda, że akurat moim kosztem się edukujesz, pacanie uprzykrzony.

— Sorki, czysty przypadek zadziałał. Akurat, tak wyszło. Gdyby nie dzisiejsza przygoda z fruwającym cyckonoszem, pewnie nigdy nie rozmawiałbym z panią o sprawie. A tak, wzięło się i wydało niechcący. Naprawdę przepraszam…

— No, ładnie… Przecudownie nawet. Żadnej intymności, nigdzie. Nawet w ukrytym kącie wścibskie dranie wypatrzą i podsłuchają człowieka, niczym stale inwigilujący ludzi bezmózgowy, parszywy stróż prawa. Przerażasz mnie, szpiegu. Nie powiem, aby było to milutkie i wzorowe zachowanie obozowicza. Zamiast grzecznie spać, włóczy się nocą cholernik po okolicy tam, gdzie akurat najbardziej nie powinien. Zwyczajne draństwo!

— Mówiłem, przepraszam…

— Wkurzyłeś mnie, szpiclu.

— Proszę mi uwierzyć, naprawdę nie chciałem.

— Domyślam się. Po prostu nadmiernie nieokrzesany jeszcze jesteś, nieboraczku. Czort z tobą, upiorny prześladowco. Tylko zapamiętaj, gęba na kłódkę o najistotniejszej dla mnie sprawie. Jasne? — pogroziła mi pięścią.

— Uprzedziłem przed sekundą. O pani bara-bara z ciachowatym ratownikiem, wie kilka osób, rozniosło się już. Za innych obozowiczów nie odpowiadam. Za siebie, owszem — zaznaczyłem.

— Moment, opacznie skojarzyłeś.

— Czemu?

— Mówiąc o twoim milczeniu, o wyremontowanych cyckach myślałam, a nie o bzykaniu. Dorosła jestem. Nie zauważyłeś? A łajdaczę się, po godzinach pracy, w czasie przeznaczonym na odpoczynek. Wolno mi. Nie łamię żadnych przepisów, ani nie czynię niczego złego. Szanowny pan mąż, też pewnie cichcem mnie zdradza z nową, młodziutką sekretarką, zaimportowaną niedawno z Ukrainy. Ładniejsza i młodsza ode mnie, cholernica. Poza tym według mnie seks, to samo zdrowie. Zdecydowanie preferuję przyjemną, łóżkową gimnastykę, a nie, męczący jogging, czy monotonne rowerkowanie wokół parku. Pojmij, cholero, prościutki realik.

— Okay. Łyknąłem całokształt zagadnienia. Ale spoko, wszyscy się seksią, normalka. Z ratownikiem, wyjątkiem nie jesteście… — zaznaczyłem.

— Także się tu z jakąś seksisz, małolacie? — oniemiała.

— Jeszcze…, nie — mruknąłem, spuszczając wzrok.

— Więc wiele nowości przed tobą. Bylebyś nie odkrywał ich tu, na obozie. Zostaw sobie coś ciekawego, na później.

— Tu, nie mam, z kim. Gustuję raczej w czymś w rodzaju drobnych, amerykańskich kościotrupków, a nie, w dostępnych tutaj, dorodnych baleronach. Na całym turnusie nie spotkałem zajebiście, zajefajnej laski, dla siebie — oznajmiłem z żalem.

— Całe szczęście!

— Pech, raczej. Za to kaszalotów na tym lingwistycznym zgrupowaniu, jak zwykle nie brakuje — westchnąłem.

— Przesadzasz, moim zdaniem.

— Pewnie poczuciem estetyki oraz gustem, różnimy się w tym zakresie.

— W sumie, mało ważne. Ale pamiętaj, teraz wyjątkowo serio mówię. Nie opowiadaj nikomu, co przypadkowo odkryłeś u mnie, małoletni znawco cyco-implantowego zagadnienia. Proszę cię o to. W moim rozumieniu całej sprawy, to wyjątkowo prywatna inwestycja, w siebie. Nie chcę, aby cokolwiek rozniosło się po okolicy. Bardzo zależy mi na utrzymaniu owego faktu w ścisłej tajemnicy. Pojmij, mocno intymny dla mnie problem. Twój Jebuś, raczej niczego nie odkrył. Nie dopomóż mu przypadkiem przez jakiś kolejny, incydentalny przypadek. Rozumiesz, o co mi biega, upiorna, nieokiełznana paplo? — spojrzała na mnie badawczo.

— Okay, nie ma sprawy, obiecuję milczenie. A ratownika, podszkalać nie zamierzam, spoko. Co zajefajnego zobaczyłem, pozostanie wyłącznie w mej pamięci. Nic nikomu do pani zajebistych cycków. Sprawa postanowiona i załatwiona ostatecznie, zapewniam — oznajmiłem z powagą.

— Dzięki. Tylko dotrzymaj słowa, wszędobylski diable — ponownie spojrzała na mnie, w skupieniu.

— Tym razem nie zawiodę, naprawdę.

— Mam nadzieję.

— Spełni się, jak nic. Ale mówiłem już, wstydzić się pani, nie ma czego. Chociaż cycuszki krojono zapewne od spodu, czyli najstarszą i najtańszą metodą, wyszły zajebiście. Całkiem, jakby poduszeczka z silikonem była wtykana spod pachy, ale nie widać tam nawet mini blizny. Aureolki z brodawkami, także nienaruszone skalpelem. Ślady muszą być ukryte na samym dole. Wybitnie elegancko utajona sprawa, wporzo jest. A w razie konieczności, najzwyklejszy cielisty body-fluid lub puder w kremie, skutecznie ukryje i zatuszuje podobne, po chirurgiczne mankamenty. Serio.

— No, nie… Własnym uszom nie wierzę. Aż taki fachura z ciebie wyrósł?

— Praktyk-amator, raczej. A bo to raz po przebytym remoncie, teatralne ciotki chwaliły się koleżankom nowymi nabytkami. Oglądały, podziwiały jak wyszło, albo krytykowały czasami, względnie kamuflowały przy mnie ślady skalpela oraz świeżych szwów. Stąd moja wiedza i opatrzenie w cyckowym zagadnieniu. Nic więcej.

— Raczej dużo, za dużo, moim zdaniem — parsknęła, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Czy ja wiem? Czasami silikonowa wiedza, naprawdę staje się przydatna.

— Niemożliwe… Na przykład, jaka konkretnie?

— Absolutnie nie radziłbym montować silikonowych poduszeczek, w pośladkach — oznajmiłem z powagą.

— O, ciekawe. Niby, czemu?

— Tyłkowe implanty częściej pękają, niż cyckowe.

— Jakim cudem?

— Cyckami, z reguły się w nic nie wali. Z zadkiem, różniście się przydarza.

— Wybacz, ale nie zaskoczyłam. Spróbujesz wyłuszczyć rzecz, nieco jaśniej?

— No problem. Przykład podam.

— Słucham…

— Wychodząc kiedyś pospiesznie z garderoby, ciotka Simona nagle poślizgnęła się na świeżo zmytej podłodze. W efekcie, na moich oczach grzmotnęła tyłkiem w wystający próg. Wkładka zaszyta w prawym półdupku, trzasnęła momentalnie. W lewym, cudem przetrwała. Ale zdeformowany tyłek wyglądał naprawdę żałośnie, a nawet makabrycznie. Do tego pojawiły się potem rozległe siniaki. Skończyło się przymusową wycieczką do szpitala. Bez chirurga, nie dałoby się szajsu usunąć. Samemu, nie ma jak. Fachowiec z nożem konieczny. No i na scenę, Simona nie miała wstępu grubo ponad miesiąc. Matka musiała ją stale zastępować w nowym przedstawieniu.

— Twoja Simona, po prostu miała pecha. Nie sądzisz?

— Faktycznie. Ale gdyby w necie zainwestowała w klasyczne, brazylijskie push-up’owe majtki, zamiast w znacznie droższy silikon umieszczony w zadku, problem w ogóle by nie powstał. I ogólnie wszelkie koszty, byłyby zapewne znacznie mniejsze. Przeinwestowała ciotunia niepotrzebnie, angażując w sprawę wyszkolonego chirurga, zamiast pospolitego kuriera.

— Nie wpadłabym na podobne, zastępcze rozwiązanie. Wprawdzie nie planuję kolejnego zabiegu, ale gdyby mi się nagle odmieniło, dzięki za ostrzeżenie — zaśmiała się.

— Miło, że się do czegoś przydałem — odparłem zwijając ręcznik, kiedy rozplątana góra jednoczęściowego kostiumu plażowego, w końcu zakryła ładnie wyremontowane cycki, całkiem atrakcyjnej opiekunki obozowej.

Następnie lekko kuśtykając, poczłapałem po skąpy cyckonosz, zerwany z niej wcześniej przez wiatr. Tego dnia w ogóle nie wchodziłem do morza. Pielęgniarka stanowczo mi zakazała, zakładając rano opatrunek na nogę, którą mocno zraniłem tuż ponad kostką. Opiekunka także tego dnia, nie kąpała się w morzu. Wcześniej przypadkowo usłyszałem, jak cichaczem informowała ratownika, iż nakłada mu kilkudniowy szlaban na seks, gdyż rano, zaczęła miesiączkować. Czyli zwięźle podsumowując, na obozie lingwistycznym, kwitło normalne życie.

Potem owa babeczka zupełnie naga, śniła mi się przez trzy kolejne noce, lecz bynajmniej nie erotycznie, niestety. Zawsze przemykała ukradkiem blisko mnie w rzadkim, badylastym, liściastym lesie, pomiędzy dziwacznie pokrzywionymi drzewami. Sęk, że zamiast nienagannie wygolonej cipki, miała… wacka. Widziałem wyraźnie. Takiego identiko, wypisz wymaluj, jak mój. A pod nim, obkurczone jajka i do tego rudawe, męskie owłosienie łonowe, jakby żywcem zapożyczone od mego starszego, mocno piegowatego kolegi. Zdziwiony, za każdym razem zastanawiałem się we śnie, po kiego czorta jej kutas. Lecz szczerze mówiąc zgrabniutka kobietka, z owym zaskakującym dodatkiem na mocno ryżawym dole, nawet mi się podobała.

Cóż, przeróżne sny, bywają czasami zaskakująco przedziwne oraz zazwyczaj dalekie od rzeczywistości. Niektóre, podobno nawet cosik oznaczają. Tylko, co? Bladego pojęcia nigdy nie miałem. Może szkoda?

Za to na jawie, sam zerkałem czasem w lustrze na swego wacka, z nieukrywaną przyjemnością. Czemu? Także pojęcia nie mam. Wisiory, czy stwardniałe, usztywnione z nadmiaru wrażeń pałki kolegów, były mi obojętne. Zaś mój egzemplarz, po prostu podobał mi się, w każdym wydaniu. Czasem akuratny kutas przyozdobiony eleganckimi klejnotami, może być przecież ładny. Gorzej, gdy wszystko człowiekowi… pomalują. A właśnie to, przydarzyło mi się w „Noc Kaszalota”, czyli w tak zwaną „Zieloną Noc”, na wspomnianym obozie językowym.

Tym razem zabawiono się moim kosztem, niestety. Zaś podobna sytuacja do miłych, raczej nie należy. Cóż, paskudne, obozowe paszteciary odegrały się na chłopakach, za notoryczne podglądanie wszystkich dziewczyn pod prysznicami, względnie w basenowej przebieralni, za pomocą fotopułapki zakamuflowanej w łachach, porzuconych niby przypadkowo. Wyłącznie one miały ubaw oraz niezłą radochę, a nie my.

Podczas obiadu przyuważyłem, że niektóre kaszaloty podają sobie z rąk do rąk czyjś telefon, oglądają cosik na ekraniku, momentami robią wielkie oczy, albo śmieją się, zakrywając usta. Nie chciały zdradzić, co konkretnie je bawi. Zapowiedziały jedynie, że na Noc Kaszalota, przygotowują mini scenariusz odlotowej zabawy oraz fajną niespodziankę dla chłopaków, więc nie zamierzają zawczasu zdradzać szczegółów, bo inaczej imprezka nie wypali.

„Skoro tak, spoko. Niech opasłe dupcie kombinują, ile wlezie. Cierpliwie zaczekam, do wieczora” — pomyślałem, wychodząc ze stołówki obozowej.

I wykombinowały, cholernice, a jakże. Zabawiły się zołzy, kosztem wszystkich chłopaków, bez wyjątku. Pomysł zaczerpnęły z własnego, wrednego główkowania, wspartego zajawką z sieci. Obejrzały w telefonie japoński filmik, a później zmałpowały część jego fabuły. Tylko pierwotny scenariusz ździebko zmodyfikowały, wykorzystując do zabawy wyłącznie rzeczy, które akurat miały pod ręką. Czyli głównie spraye, pędzelki, flamastry oraz farby wodne. A na koniec, w ruch poszły telefonowe kamerki oraz aparaty. Pewnie po to, aby nas całkowicie zdołować, albo na dobre, dobić. A wszystko zadziało się, tak…

Wieczorem, każdy z nas odebrał smsa, zapraszającego do sali gimnastycznej. Zaciekawieni babskimi planami, stawiliśmy się w komplecie, błyskawicznie. Bez wyjaśniania jak potoczy się zabawa, od razu poprosiły nas o pozbycie się koszulek. T-shirt? Żaden problem. Nikt nie oponował, usłużnie ściągając wdzianko z siebie. Zamknięcie od wewnątrz drzwi wejściowych na klucz, również nikogo nie zaskoczyło. Po diabła kadra obozowa ma nam w czymkolwiek przeszkadzać. Niech się cieszy i zabawia, we własnym gronie.

Drobnym zaskoczeniem okazał sie fakt, iż ustawiwszy nas tyłem do drabinek, zaczęły nam do nich przywiązywać ręce, rozłożone szeroko na boki. Nie wróżyło to niczego złego, więc żaden z nas nie węszył podstępu. Przy krępowaniu łap, w ruch poszły paski od babskich, kolorowych wdzianek, względnie krótkie, brązowe linki, których sporo leżało w otwartym, kartonowym pudle w świetlicy, za drzwiami. Krótko mówiąc, stadko ufnych naiwniaków pozbawionych koszulek, zostało w kilka chwil ukrzyżowane, przez roześmiane baby. Obezwładniły nas suczki, na amen. Po chwili, rozpoczęła się główna część imprezki, czyli perfidna zabawa, naszym kosztem.

Kaszaloty, w mig przystąpiły do działania, zaś chichoczące lasencje stojące pośrodku sali z telefonami w łapkach, miały niezły ubaw. Dowodziła najbrzydsza, najbardziej otyła dziewczyna, hodująca ciemny meszek, czyli mini wąsik, pod zadartym, kulfoniastym nochem. Pozostałym kaszalotom rozkazała porozpinać nam spodnie i opuścić gaciory, aż do kostek. Zgłaszane na bieżąco protesty chłopaków, dopiero w tym momencie orientujących się, iż nagle poczyna się święcić coś mało fajnego, nie przyniosły efektu, oczywiście. Baby okazały się nieubłagane i bezwzględne. Po chwili staliśmy przed nimi wyłącznie w samych gatkach. Któryś spanikowany, krzyknął ostrzegawczo, że cholernice, pewnie zaczną nam wacki zaraz wymierzać. W odpowiedzi, gruby kaszalot skrzywił się z wyraźnym niesmakiem, przecząco kręcąc głową. Potem oznajmił łaskawie, iż pierwotnie, rzeczywiście istniał podobny punkt w programie wieczoru. Niestety, musiał zostać wykreślony z powodu braku linijki, suwmiarki, lub choćby centymetra, czy czegokolwiek, co miałoby podziałkę i mogło pełnić ową rolę. Na moment wszystkim ulżyło, lecz jak się szybko okazało, towarzyszyła nam grubo przedwczesna radocha.

Po chwili, rozbawiona kaszalocica, niebywale zadowolona ze swych wrednych planów, zapowiedziała wesolutko, iż za momencik przystąpi do przeglądu zawartości naszych… gatek. Głośny, zbiorowy, męski protest, zabrzmiał momentalnie. Lecz cholernica w ogóle nie przejmując się okrzykami, podeszła do pierwszej drabinki, uwiązanemu doń chłopakowi bezpardonowo odciągnęła majtkową gumkę od brzucha i bezczelnie zapuściła żurawia do środeczka. Ten pobladł i wyjąkał, iż normalnie jego wacek jest większy. Lecz teraz ze wstydu i przerażenia, po prostu spanikował i znacząco się skurczył. Tłusty babsztyl kompletnie obojętny na istotną wiadomość, jedynie skrzywił się, machnął łapą, westchnął i przesunął do następnego, purpurowego na buźce nieszczęśnika, aby dokonać obdukcji kolejnych, męskich genitaliów. I tak cholernica, skrzętnie otaksowała skarby wszystkich ukrzyżowanych chłopaków, bezustannie olewając kolejno pojawiające się, indywidualne sprzeciwy, względnie pospieszne wyjaśnienia dotyczące zawartości konkretnych majtek. W moje, także zajrzała. Nie istniał sposób, aby temu zaradzić. Opuszczone spodnie więziły mi nogi, zaś paski, obie ręce. Kompletnie bezbronne klejnoty były do jej dyspozycji, więc bezczelnie je, kuźwa, obejrzała.

Po inspekcji wszystkich gatek oznajmiła publicznie, iż wprawdzie nieco różnimy się osprzętem, jakim przyozdobiła nas natura, to jawnej patologii, lub ewidentnego niedorozwoju ekwipunku, w żadnych gatkach nie spostrzegła. Dlatego nie obawiając się przypadkowego wpędzenia któregoś z nas w kompleksy, spokojnie można nam je… zdjąć. Ów przerażający wyrok zapadł i uprawomocnił się, momentalnie. Wszyscy wiedzieliśmy, że za chwilkę, na pewno zostanie wykonany. Inne wyjście z patowej dla nas sytuacji, po prosu nie istniało. Majtasy, ewidentnie musiały opaść przed wszystkimi, obozowymi dziewczynami. Czyli klęska, kuźwa, na całego!

Natomiast laski, ostro dołującą nas wieść, najpierw powitały salwą śmiechu, potem radosnym piskiem oraz gromkimi oklaskami. Chwilkę później, wszyściutkie gatki protestujących jeszcze proforma, totalnie bezradnych, zdruzgotanych chłopaków, znalazły się na spodniach, czyli przy podłodze. Zaś bezbronna kwintesencja męskości każdego z nas, zadyndała przed uradowanymi dziewczynami. Te, błyskawicznie wykorzystały obiektywy swych telefonów, pragnąc mieć cyfrową pamiąteczkę z obozowej Nocy Kaszalota. Nasze foty, z mety powędrowały w świat, ememesowo. Zapewne do przyjaciółek, sióstr, bądź innych koleżaneczek, zaprzyjaźnionych z wrednymi fotografkami. Za cholerę nie mogliśmy sprawie zaradzić. Nasze cenne, ukochane, męskie skarby oglądał, kuźwa, kto chciał. Krótko mówiąc, totalna masakra.

Jak się szybciutko okazało, nie było to jedyne, kluczowe wydarzenie wieczoru. Dopiero na tym etapie zabawy oznajmiono nam, co jeszcze przewiduje scenariusz pożegnalnej, obozowej imprezki przygotowanej przez rozbawione babsztyle, w ścisłej tajemnicy przed dręczonymi aktualnie chłopakami. Potężna kaszalotka, wielce uszczęśliwiona ogólną radochą dziewczyn orzekła, że skoro nasz obóz został zlokalizowany pomiędzy miejscowościami Pisanki oraz Kurzedupy, ogłasza konkurs na najładniej oraz najoryginalniej wykonane pisanki, z naszych… klejnotów. Ponownie rozległ się śmiech, pisk oraz brawa, po czym wszystkie cholernice błyskawicznie zabrały się do dzieła, przyozdabiając nam moszny, różnokolorowo.

Malowały, czym chciały. Niektóre w przypływie nadmiaru weny twórczej, ozdabiały również kutasy. Poruszały bezbronnymi wisiorkami w dowolny sposób lub uciskając, przytrzymywały umazanymi farbą, zwinnymi paluszkami, względnie bezczelnie obierały bananka z delikatnej skórki, a obnażoną żołądź zanurzały w kubeczku z farbą. A podobne nękanie wacusia, częste obracanie w zapracowanych łapkach, rozbieranie z naturalnego przyodziewku, plus wielokrotne łaskotanie pędzelkiem obiektu malarskiego, najczęściej obojętne dla niego nie bywa. Drań, wbrew woli swego pana, wówczas zazwyczaj grubieje i rośnie. Wyszło nawet tak, iż jedno z uniesionych dział, sprowokowane figlarnymi zabiegami, nie tylko potężnie zmężniało, ale też nagle wypaliło, wyrzucając lepkie pociski, z wyraźnie pulsującej armaty. Akurat wprost na mocno zaskoczoną tym faktem malarkę, która z opóźnieniem odskoczyła w bok, przez co pierwszy, obfity chlust jasnej, gęstej lawy upaćkał jej buraczkową bluzeczkę.

Owa niespodziewana, fizjologiczna armatnia salwa, niezmiernie speszyła zgwałconego przez przypadek chłopaka. Za to wywołała kolejną, głośną salwę śmiechu oraz pisk radości, wśród większości uczestniczek wielce zabawnej dla nich, imprezki pożegnalnej. Natomiast wszystkim spętanym i rozebranym do naga chłopakom, było kompletnie nie do śmiechu. Pod koniec, stali zrezygnowani i już nawet nie protestowali, kiedy ich pokolorowane wacki znajdujące się we wszystkich możliwych pozycjach oraz świąteczne pisaneczki uczynione z jąder, były ponownie uwieczniane w telefonach rozradowanych dziewczyn i wysyłane w szeroki świat.

Moje drogocenne, męskie ozdoby, bezczelnie zbezczeszczone przez przeróżne ciapki, kreseczki, kropki i cętki oraz uniesiony, pogrubiały wacek z obnażoną, zieloną główką, również trafiły zapewne pod bliżej nieznane mi strzechy. Lecz kto, wbrew mojej woli, wszyściutko sobie pooglądał, nie mam bladego pojęcia.

Wówczas po raz pierwszy pojąłem, iż baby bywają wredne. Zaś zabawa czyimś kosztem, nie jest jednak najlepszym pomysłem, na dobrą rozryweczkę. Bezwzględne robienie sobie jaj z wszystkich i ze wszystkiego, nie popłaca. Lepiej darować sobie podobnie zakręcone pomysły i zająć się czymś mniej dolegliwym, dla ludzi z najbliższego otoczenia. Serio.

Cóż, wakacyjne obozy, nawet lingwistyczne, czasem bywają niezłą szkołą życia. Warto na nie jeździć, moim zdaniem.

ROZDZIAŁ ISzczenięctwo

_______________________________ 1

Pewnego dnia śmiertelnie nudząc się na lekcji i dla zabicia czasu dumając nad swym dotychczasowym żywotem, skonstatowałem odkrywczo, iż ateistą zostałem dzięki przymusowemu chodzeniu na religię. Natomiast stopniowo, acz systematycznie narastające we mnie erotomaństwo, zawdzięczam… księdzu, który mnie cholernych świętości nauczał. Wbrew pozorom dość specyficzny teatrzyk, w jakim za młodu, z konieczności często przebywałem, w tej kwestii nie miał akurat nic do rzeczy. Ów zbieg okoliczności wyglądał na pozór na ździebko zakręcony, lecz jakby nie patrzeć na zagadnienie, był żywcem wyjęty z życia. Mojego, ma się rozumieć. Kwintesencję sprawy poznałem z autopsji, aż za dobrze. Ot, przypadkowo ułożyło mi się ciut dziwacznie, i tyle.

Jakim cudem w ogóle doszło u mnie do wspomnianego, niby absurdu? Prościutko, niczym po bawełnianym, murarskim sznureczku rozwiniętym z nowiutkiego, fabrycznego motka. Cudu żadnego na pewno nie było. Niemożliwe, kuźwa! Toż w ziemskim realu, przenigdy takowe się nie przydarzają. Po prostu cholernie skostniała, ogólnie porąbana tradycja wszystkiemu zawiniła. No, i co poniektórzy, szarzy ludeczkowie, również. Poza tym nikt, ani nic więcej, serio. Zapracowana matka stroniąca od bozi, jak tylko się da, nie brała w sprawie udziału. Ale inne osoby, owszem, cholera.

Najpierw stara, patologicznie prokościelna rodzinna terrorystka, ostro zgorszona i przerażona bezbożnym środowiskiem, w jakim wraz z mamcią na co dzień się obracałem, w dodatku dziecinnie naiwna, zdrowo pieprznięta wyznaniowo, prymitywna, potwornie zakłamana i znienawidzona przeze mnie babka Genia, nakazała mi dyrdanie na religię. Potem niewiedząca za bardzo cóż począć z bezbożnym uczniem, ochoczo zawtórowała jej Ropucha, czyli szkolna wychowawczyni, również patologicznie opętana czarną ideologią. Na domiar złego baba była przerażająco utuczona, skrzecząca, gderliwa, pokraczna i jędzowata, jak większość mych szkolnych nauczycielek. Czemu akurat pedagożki tak mają? Jakieś fatum nad nimi krąży, względnie zawisło w miejscu? Albo może to swoiste, dziwaczne hobby, typowe dla leciwych belferek? Nie wiem.

Tyle, że jako dziecię nieprzepadające specjalnie za bajdurzeniem, ani za pospolitymi bajkami, uważałem, iż w moim przypadku siedzenie na lekcjach religii, to całkowity bezsens oraz totalna głupota. Czekała mnie przecież wyłącznie smętna, przeraźliwa nuda. Toż to kompletna strata czasu! Jakiegokolwiek pożytku, czy choćby przyjemności z tego, nie ma nawet za grosz.

Chociaż, niezupełnie. W pewnym momencie, właśnie… grosz, zaczął się dla mnie liczyć. Ba, i to jak!

Do beznadziejne nużącej, wielce upierdliwej sprawy podszedłem czysto ekonomicznie. Wygłówkowałem odkrywczo, iż skoro szkolna religia odbywa się wyłącznie we wtorki oraz w piątki, udawanie ciut pobożnego przez godzinę, jedynie dwa razy w tygodniu, może się zwyczajnie opłacać. Miałem wszak konkretne potrzeby finansowe, więc dodatkowa, łatwa kaska kręciła mnie nie mniej, niż przeciętnego księdza mamroczącego coś pod nosem, przy ołtarzu. Z tym, że kieckowy gościu wyciągał oczywiście z bożego procederu znacznie więcej aniżeli ja, cywil i nowicjusz w świętobliwej branży. Lecz ostatecznie, od czegoś trzeba było zacząć trzepać niezbędną kasiorkę. Skoro życie samo przypadkowo stwarzało drobną okazyjkę, stanowczo nie należało jej odrzucać, lekceważyć, ani negować. Byłem święcie przekonany, iż kombinuję słusznie, niezwykle logicznie i na temat. Jedynie ów sprytny wymyślunek, musiałem zachować w głębokiej tajemnicy przed calutkim, rodzinnym otoczeniem. Tak, wydawało się lepiej oraz zdecydowanie bezpieczniej.

Na czym polegał mój pierwszy, nader skromniutki, święty biznesik? Na pospiesznej, króciutkiej, zdroworozsądkowej oraz więcej niż oczywistej, kalkulacji. Jak już wspomniałem, czysto ekonomicznej, ma się rozumieć. Za każdą godzinę potulnie spędzoną na cholernej religii, miałem dostawać od wielce uradowanej owym faktem babki-dewotki, równe dwadzieścia złotych. Czyli w owym czasie, coś około trzech, albo czterech dolarów, po przeliczeniu na zieloną walutę, która zawsze bardziej mi odpowiadała, od złotówek. Nie tylko z wyglądu, ma się rozumieć.

Przyznaję, skromniutka kwota, zanadto nie powalała. Na pozór nie stanowiłaby wiele nawet dla nowojorskiego homeless’a[1], nocującego w Central Parku, na grubej tekturze ułożonej na ławeczce. Lecz ostatecznie czegóż mogłem wymagać od permanentnie nadwyrężanego konta bankowego polskiej emerytki, odżywiającej się głównie tonami na pozór refundowanych, drogich leków. A do tego z poczucia obowiązku, co tydzień dofinansowującej miejscowego proboszcza, co kwartał kościelną rozgłośnię radiowo-telewizyjną, zaś w grudniu, także i wikarego, kolędującego corocznie po wypchaną datkami kopertę, przeznaczoną teoretycznie na pilny remont kościelnego dachu.

W przypadku poboru ostatniej formy podatku od wiary, mocno skostniały, niereformowalny kościół, poczłapał jednak z duchem czasu. Przed rokiem, sukienkowy zjawił się u babki z… terminalem płatniczym ukrytym w czarnej kiecce i przed ochlapaniem świeżo odmalowanych ścian mieszkania, zażądał okazania ważnej karty kredytowej, względnie debetowej, do bankomatu. Ponieważ żadnej z nich staruszka nie posiadała, zostawił jej numer świętego konta, na który, jak najszybciej powinna przelać co łaska, lecz nie mniej, niż pięćset złotych, z uwagi na stale galopującą inflację. Dowód wpłaty, miała okazać klesze na początku najbliższej spowiedzi. Bez niego, o rozgrzeszeniu, nie mogło być nawet mowy. Wszak kościół biedaków, nie obsługuje. Jedynie miłuje ich, z założenia.

W końcu wyszło tak, iż w ramach rygorystycznego pakietu oszczędnościowego, jaki postanowiła sobie staruszka narzucić z uwagi na lawinowo rosnące wydatki na wiarę, zrezygnowała z nabycia nowego telewizora, kiedy stary, wysłużony odbiornik, padł na amen. Lecz programy telewizyjne, nadal oczywiście oglądała. Tyle, że przez… lornetkę, która została jej po ostatnim mężu. Uznała, że skoro bezbożni, wiecznie niedoubrani sąsiedzi z bloku naprzeciwko, którzy nigdy nie zasłaniają okien, zawiesili na ścianie gigantyczną plazmę, zwróconą ekranem w stronę jej mieszkania, na skromniutkie potrzeby emerytki, taki odbiorniczek TV, wystarczy w zupełności. No, a przy okazji, rachuneczek za prąd, też będzie niższy.

Dzięki skąpemu ZUS-owi, stary móżdżek był zmuszony główkować bardzo ekonomicznie. Skoro za zawodowego żywota, babka zatrudniała się wyłącznie w budżetówce, aby w nieskończoność przekładać urzędowe papierzyska z biurka do szafy, względnie czasem odwrotnie, nigdy się biedaczce nie przelewało. Więc na dozgonnym, głodowym stypendium przyznawanym starcom przez bezduszny urząd, tym bardziej nie chapała kokosów. Lecz jakby nie patrzeć, nawet z mini kwot wypłacanych mi przez maksymalnie oszczędną starowinę, zawszeć uzbierałem nieco grosza w pustawej kieszeni. Przydawał się, nie zaprzeczam. Oj, przydawał…

Szczególnie, na ustawicznie drożejące papierosy, którymi po zakończonych lekcjach mogłem beztrosko częstować kumpli, zebranych w naszej zwyczajowej palarni, czyli w gęstych krzaczorach, bujnie rosnących na zapleczu szkoły. Zaś w ów teoretycznie niedostępny dla nastolatków towar, bezproblemowo zaopatrywał mnie urzędujący w gąszczu pijaczek, któremu z każdej dostarczonej mi pełnej paczki, wspaniałomyślnie odpalałem zawsze kilka szlugów. Tym prościutkim sposobem wszyscy byli zadowoleni i przeszczęśliwi. Łącznie ze zdewociałą babką oraz upierdliwym klechą od religii sądzącym, iż jakimś niewyobrażalnym cudem, nagle wziąłem się i nawróciłem na drogę bożej cnoty. Lecz owe pozory myliły, ma się rozumieć. I to bardzo.

Jako szczodry oraz częsty fundator zakazanych uczniakom dymkowych atrakcji, szybko zdobyłem u kolegów pełen szacun, poważanie, a z czasem otrzymałem również drobne przywileje. Nigdy na przykład, nie musiałem czekać w ogonku do kibla, względnie pisuaru, podczas szkolnych przerw. Na ogół przepuszczali mnie, bez szemrania. Po WF-ie, pod starodawne, deficytowe sitka pod prysznicami, także. Zaś później, jednogłośnie wybrali mnie na przewodniczącego ogólnoszkolnej komisji, wymierzającej fiuty kolegom nazbyt przechwalającym się przy najprzeróżniejszych okazjach, ich rozmiarami. A wiadomo, demokratycznie obranemu szefowi mierniczych samczych atrybutów, nikt nie chciał podpaść, narażając się tym samym na ewentualne konsekwencje w postaci złośliwych, centymetrowych nieścisłości, a nawet celowych przekłamań wiążących się z niechybną utratą rozporkowej reputacji, w szkole. Wszak nie zawsze można wszystko wymierzać obiektywnie, czy zgodnie ze stanem faktycznym. Szczególnie, gdy nazbyt oporny, siłowo rozbierany delikwent, speszony dodatkową obecnością przypadkowej dziewczyny, zanadto wyrywa się z rąk komisji. Ale cóż począć skoro niektóre laski, szczególnie mocno wyluzowane cheerleaderki, lubią uczestniczyć, a nawet czynnie pomagać, w podobnie zakręconych działaniach grona rozbawionych kolegów, jak gdyby z urzędu uprawnionych do przymusowego sprawdzania stanu faktycznego, kryjącego się w szczelnie zapiętych gatkach. Niekiedy lasencje potrafią działać nawet dość brutalnie, wobec konkretnego, wiecznie przechwalającego się stanem swego posiadania, zarozumiałego snoba-chujosława[2]. Zdarzało się też czasem, iż któraś z wielce zaangażowanych w sprawę pompom girls, strzelała przy okazji fotki usztywnionej i przyłożonej do linijki końcówce kopulacyjnej nieszczęsnego delikwenta i dla jaj, błyskawicznie rozsyła wybranym przyjaciółkom, mało święte obrazki. Wówczas, chłopak miał nierzadko w szkole totalnie przechlapane, kiedy nagle wychodziło na jaw, iż w kwestii rozmiarów wacunia, ewidentnie łgał. Cóż, nie tylko życie, ale i dziewczyny bywają brutalne, niestety. Taka szczera prawda, kuźwa.

_______________________________ 2

Jak wspomniałem, w moim życiu złożyło się również tak, iż późniejszą, młodzieńczą pasję, czyli ustawicznie narastające erotomaństwo oraz zamiłowanie do nagości osób płci obojga, zawdzięczam księdzu. Szczególnie obleśnemu, kurduplaśnemu grubasowi, który mnie spowiadał, zwracając szczególną uwagę na rolę seksu, cycków, wacka oraz jaj, w codziennym życiu. W owym zakresie, gościu był nieźle zakręcony, ale i pokręcony, zarazem. Naprawdę.

Szczerze mówiąc do dziś mam poważne wątpliwości, czy krótkowzroczni ministerialni decydenci ochoczo wprowadzający niegdyś religię do szkół, na pewno wiedzieli, co czynią. Podobnie bezbożnych efektów swych zapewne wielce zbożnych, oświatowych posunięć, raczej się nie spodziewali, podejrzewam. Lecz jak na złość ułożyło się tak, iż swymi oficjalnymi posunięciami osiągnęli jedynie szczyt głupoty, ustawicznego szerzenia w narodzie prymitywnej nietolerancji oraz niekontrolowanego upowszechniania, życiowo chorego nonsensu. A przecież po długaśnej epoce bezreligijnego socjalizmu, miało być ponoć wyjątkowo sielsko, anielsko, rajsko, niebiańsko oraz przecudownie. Gdzie? Jejku, w tym skostniałym, do cna popieprzonym, wiecznie skłóconym, totalnie pokręconym i na dodatek ziejącym hipokryzją, patologicznie skleryczałym kraju, oczywiście. Czyli jak zwykle wszystko, co miało być dobre, nie wyszło. Najwyraźniej, taka już tradycja tu obowiązuje. I rady wciąż na nią nie ma, niestety. Przykra, przygnębiająca sprawa. Nic tylko zwiewać stąd gdzieś hen, wprost przed siebie. Byle przypadkowo kierunków nie pomylić. Wszak wokół nie brakuje miejsc, w których bywa jeszcze znacznie gorzej, kuźwa.

Cóż, jako niewinne, wczesnoszkolne pacholę nie miałem żadnych racjonalnych poglądów na otaczający świat i oczywiście można mnie było dowolnie ukształtować, względnie urobić na czyjąkolwiek modłę. Szkopuł w tym, iż woniejąca wiecznie naftaliną leciwa babka, jako zatęchła tradycjonalistka twierdziła, iż bezbożnie żyć, nie wypada, bo cóż ludziska wokół powiedzą. Zaś szkolny klecha od religii, przekonywał mnie przy całej klasie, że ustawicznie grzeszę: codziennie, zawsze i wszędzie. Nawet niegroźny, kulinarny fakcik, iż nie chciałem jadać kiełbasy, podciągał pod nieposłuszeństwo, a więc grzech wobec matki, która ciężko na nią pracowała. Szczęśliwie, palant nie miał bladego pojęcia, na czym polegało jej zajęcie, bo wówczas, kieckowy obłudnik najprawdopodobniej zakrzyknąłby o rychłą pomstę do niebios oraz zawyłby, ze zgrozy. No, a ubrawszy się po cywilnemu, zapewne pognałby cichaczem na mało święty spektaklik, z wieloma roztańczonymi, młodymi cycuszkami pozbawionymi biustonoszy oraz ponętnymi półdupkami, odzianymi w skąpiutkie, półprzezroczyste, kolorowe, stringi. Nikt mi nie wmówi, że młody facet, włożywszy powiewną, czarną kieckę, przestaje być nagle wzrokowcem, łasym cielesnych, ziemskich uciech. Ostatecznie w różniste, niemożebne rzeczy można próbować uwierzyć, lecz w totalny absurd, kuźwa, nie da rady.

Jakiś czas później, po długich wewnętrznych oporach, przypadkowo uległem namowom parszywego klechy, postanawiając zrobić jakikolwiek dobry uczynek. Pewnego dnia, z samego rańca pokonałem na chwilkę wrodzony mięsowstręt i z prawdziwym obrzydzeniem, pożarłem pół serdla na śniadanie. Lecz opasły, sukienkowy czort, bynajmniej się nie ucieszył. A tym bardziej, nie pochwalił mnie za nieomal heroiczny wyczyn. Tylko pogroził mi tłustym paluchem i z mety stwierdził, iż zgrzeszyłem jeszcze bardziej, albowiem dopuściłem się obżarstwa mięsiwem, akurat w trakcie postu. W przypływie wielkiego wzburzenia oraz miłości do bozi, a także zapewne i do mnie, jako bliźniego swego, kazał mi wszystko… wyrzygać. Przenigdy nie potrafiłem opróżniać żołądka, na komendę. Więc rozsierdzony szaman, począł rzucać na mnie jakieś uroki, klątwy, złe czary, czy coś równie absurdalnego. Zamiast przerazić się nie na żarty, począłem się głośno… śmiać. Patrząc na szalejącego klechę, wzniosłem rozbawione oczy do nieba, postukałem się wymownie palcem w czoło, po czym rozłożyłem bezradnie ręce i zrezygnowany, wyszedłem z klasy.

„Apage, Satanas![3]” — usłyszałem za sobą, nie mając wówczas zielonego pojęcia, o co jeszcze biega porąbanemu cholernikowi.

Wówczas po raz pierwszy zwątpiłem w jakikolwiek sens zadawania się z facetami przyodzianymi w czarne, długie, powiewne kiecki. Szamani, czarownicy, cudacy, albo przygodni szarlatani nigdy, nawet za grosz nie wzbudzali mego zainteresowania, ni sympatii. Tak, cichaczem mi podpowiadał oraz nakazywał postępować, zdrowy rozsądek. Najczęściej schodziłem więc z drogi wszelkim napotykanym dziwakom. Proste, logiczne oraz bezkonfliktowe rozwiązanie, ogólnie szurniętego problemu, moim skromnym zdaniem. Od dawna, tak mi się porobiło. W totalnie porąbanej, absurdalnej sytuacji, mówię sobie trudno i nadal egzystuję pośród zwolenników szurniętej, kościelnej hipokryzji, której zdroworozsądkowego końca, w tym kraju za cholerę nie widać.

Jako chętnie główkujące, rozumne dziecię, nigdy nie potrafiłem także pojąć, jaki sens ma chodzenie do… spowiedzi. Wszak bóg, raczej ślepy nie jest, a skoro ponoć przebywa wszędzie, i tak zapewne dostrzega me niecne uczynki. Po czorta miałem więc dodatkowo opowiadać o wszystkim jakiemuś obcemu, odzianemu w powiewną kiecę, ponuremu facetowi, który będzie mu o wszystkim ponownie donosił. Istna durnota i logiczna niedorzeczność, przecież. Poza tym wiedziałem od mamy, że jakiekolwiek donosicielstwo, jest wielce paskudnym obyczajem, lecz w tym kraju dość powszechnym, niestety.

Tyle, że za niestawienie się przy konfesjonale w wyznaczonym przez klechę terminie, dostawało się dwóję, ze sprawowania kościelnego. A ponieważ z religii, złych stopni kolekcjonowałem akurat sporo, za namową nowej, ukraińskiej gosposi oraz dodatkowym przekupstwem naftalinowej babki Genowefy, od czasu do czasu starałem się podciągnąć cholerne oceny.

Ponownie prosty rachunek ekonomiczny brał górę, nad mym wrodzonym ateizmem. Wszak dla grubawego żarłoczka i łasucha, jakim wtenczas byłem, obietnice nadprogramowych porcji budyniu, konfitur, kisielku, galaretek, ciast z dżemem lub innych słodkości, stanowiły naprawdę istotną siłę argumentów. Pamiętam, że za ekstra poczęstunek składający się z gigantycznego ptysia, dwóch pokaźnych plastrów szarlotki oraz polukrowanego makowca, ku uciesze babki-dewotki, na poczekaniu odklepałem kiedyś paciorek, którego nauczyła mnie, osobiście doprowadzając wnuczka, na szkolną religię.

Wypłata gotóweczki należnej za nudzenie się na owej lekcji, odbywała się dopiero później, gdy pierońska babka przekonała się, iż nie zwiałem z sali tylnymi drzwiami, prowadzącymi wprost na szkolne boisko. Lecz do spowiedzi, jeśli już naprawdę musiałem, zazwyczaj chadzałem sam, względnie z zaprzyjaźnioną Krychą lub z trzema kolegami, którym pierońska religia zwisała, jak i mnie.

Sęk, że zawsze byłem nad wiek wyrośnięty, więc być może wyłącznie dlatego, gdy miałem dziesięć lat, nowo nasłany na uczniów ksiądz-dobrodziej, zapytał podczas spowiedzi, czy się onanizuję. Po czym w teatralnym geście złożył dłonie, głośno przełknął ślinę, zamieniając się w słuch.

Cóż, nie miałem wówczas jeszcze zielonego pojęcia, co owo tajemnicze słóweczko, oznacza. Zdałem się więc na własną intuicję, inteligencję oraz zdrowy, młodzieńczy rozsądeczek. Ów ostatni, zawsze towarzyszył mi w przeróżnych, podbramkowych sytuacjach. W wyjątkowo niezręcznych, lub niewygodnych, także. Na ogół, nienajgorzej na nim wychodziłem. Lecz czasami, następowało drobne, spontaniczne przegięcie i wówczas miewałem ewidentnie przechlapane, cholera.

Wnioskując z kontekstu wcześniejszej nagany, udzielonej mi przez kieckowego spowiednika (zbyt rzadko chadzałem na msze, czyli w praktyce, nigdy) wydedukowałem, że onanizm, oznacza zapewne jakiś istotny, nieznany mi, świątobliwy obrządek religijny, któremu należy się często poddawać. Dla świętego spokoju, z dumną miną, skłamałem więc głośno: „Tak”.

Ze zdziwieniem spostrzegłem, iż księżulo ukryty za kratkami, nie wykazał spodziewanego przeze mnie zadowolenia. Miast szybko udzielić mi należnego błogosławieństwa, entuzjastycznie podjął dalsze, prywatne śledztwo, w bliżej nieznanej mi sprawie.

— Jak często, to robisz? — zapytał, jakby wyraźnie ożywiony i szczerze zainteresowany świątobliwym, według mnie, tematem.

— Staram się…, jak najczęściej. Czasem, udaje się… codziennie… — odparłem, zanadto nie przesadzając, gdyż miałem pełną świadomość, że nowy zakonnik zapewne już doskonale wie, iż pomimo gorliwego zapewnienia, nie bywam jednak nazbyt pobożny, ani patologicznie religijny.

— Robisz to wieczorem, kładąc się spać? — dociekał, wścibski klecha.

— Przeważnie… — stopniowo poczynałem nieco spuszczać z tonu wyczuwając, że wielce pobożny temat, robi się nieco dziwnie śliski.

— A, rano? — chciał uściślić sprawę wyraźnie nadciekawski, sługa boży.

— Tylko… czasami. Gdy mam więcej czasu, przed szkołą… — odparłem, czując się już coraz mniej pewnie, w zeznaniach.

— Robisz to zawsze, będąc sam? Czy może także wspólnie, z jakimś kolegą? Albo z może nawet kilkoma kolegami, naraz? — zapytał, lekko dysząc.

— Raczej…, sam… — bąknąłem ze skruchą, nabierając podejrzeń, iż zapewne dla świętego spokoju powinienem zeznać, że najchętniej onanizuję się wspólnie z kilkoma kompanami.

— Oglądasz w trakcie tego…, jakieś ciekawe… zdjęcia? Albo może o kimś szczególnym wówczas… rozmyślasz? Powiedz! — nie odpuszczał klecha.

— Raczej…, to… drugie… — jęknąłem, mocno pogubiony.

— Więc wyznaj mi szczerze, kogo sobie wówczas wyobrażasz? — dociekał ksiądz, coraz bardziej posapującym, wyraźnie podemocjonowanym głosem.

— ??? — kompletnie zbaraniałem, coraz ostrzej panikując.

Milcząc, zrobiłem wielkie oczy. W rozbieganych i rozkojarzonych myślach, począłem przypominać sobie imiona wszystkich świętych. Ale wyjątkowo kiepsko mi szło. Po prostu nie znałem takich spraw, bo niby skąd. Nie mając pojęcia, cóż począć dalej, przerażonym wzrokiem bezradnie rozglądałem się wokół, po ponuro oświetlonym, nieprzyjaznym mi kościele.

— No, szybko. Wyznaj, kogo sobie wyobrażasz? — sapiąc, nalegał wredny pleban.

— Świętą…

— Co? Jaką… świętą?

— Świętą… osobę…

— Boże! Kogo, konkretnie? — nalegał, wyraźnie zaskoczony.

— Świętą… Teresę — wyszeptałem, w ostatniej chwili odczytując napis pod sporą figurką, ustawioną przy pobliskiej ścianie.

— Coo… takiego??? Bluźnierco! Łajdaku! Kanalio paskudna! Draniu wszeteczny! Jak śmiesz? Dziewicę profanujesz? — usłyszałem w odpowiedzi lament oraz wyraźne zgorszenie w wielebnym głosiku.

— Jejku, nie…, Czemu? Ja… tylko…

— Nie ma dla ciebie żadnej świętości, plugawco?

— Ojej, przepraszam… Nie chciałem narozrabiać. Samo, coś źle pewnie wyszło. Nie wiem. Ale zaraz… moment… Tu, jest przecież taka figurka. Skoro w kościele stoi, to i raczej święta pewnie, a nie, grzeszna — bezradnie wskazałem ręką postumencik, stojący tuż obok.

— Ożeż ty, diable rogaty. Nędznikiem ohydnym jesteś, łajdaku. Paskudnym, zbereźnym, rozpustnikiem! Łotrem! Pojmij przerażającą mnie zgrozę. Po wsze czasy, będziesz się w piekle smażył, zboczeńcu i szubrawco — prorokował klecha, poczynając nerwowo mamrotać pod nosem jakąś, zapewne oczyszczającą, modlitwę.

Nie zdzierżyłem dalszych obelg i ciągłych znieważeń. Miałem dość podobnie zakręconego cyrku czarnych przebierańców. Poderwałem się z klęczek i uciekłem z kościoła, postanawiając już nigdy więcej do niego nie wracać.

„Totalnie porąbany klecha oraz ta cała jego popieprzona, średniowieczna instytucja ze wszystkich stron naszpikowana dziewicami. Niczego złego nie zrobiłem, a ten najzwyczajniej mi grozi, obraża, a przy tym wyjątkowo ostro nienawidzi. Za co, kurwa? Za co konkretnie?” — rozmyślałem nerwowo, przycupnąwszy na ławeczce, w pobliskim parku.

Co oznacza słowo onanizm, wyjaśniono mi dopiero w domu, gdy po powrocie, bez skruchy wyznałem mamie, iż zapewne nie dostałem rozgrzeszenia, bo zwiałem sprzed kościelnego mebelka, czyli konfesjonału. Niestety, niezbędne uświadomienie seksualne nadeszło o parę godzin za późno. Tyle, że wtrącająca się do wszystkiego babka-dewotka najpierw załamała ręce, a potem lamentując, chwyciła w garść swoją portmonetkę i o lasce, ile sił pognała do bożnicy. W rezultacie jej ziemskiej interwencji oraz pozostawienia sporego datku w domu bożym, za tydzień miałem się zgłosić do poprawki. Dobrowolnie nie chciałem iść, za cholerę. Przekonała mnie dopiero obietnica wzbogacenia się, o dodatkowe pięćdziesiąt złotych. Ową kaskę miałem otrzymać od dewotki, zaraz po kolejnej spowiedzi.

„Kuźwa, ostatecznie różniste, bezsensowne rzeczy ludziska potrafią robić dla mamony, i żyją. Przeżyję i ja. Przynajmniej kaski mi nieco kapnie. Dam radę się powygłupiać, spoko. Odstawię mini show, na poważnie. Co szkodzi, że to czysty idiotyzm. Jakby nie patrzeć, mocno szurnięta, ale opłacalna, kościelna imprezka się szykuje. Wchodzę w nią!” — pomyślałem, czysto biznesowo.

W kolejny czwartek wyznałem księdzu, że owszem, poprzednio zgrzeszyłem. Lecz nie tyle przyjemnym uczynkiem, co mową, gdyż pragnąc wypaść korzystniej w jego oczach (wszak groziła mi na koniec roku dwója z religii) skłamałem, przyznając się do czynienia czegoś, czego z racji naturalnych praw rozwoju biologicznego, dokonać jeszcze nijak nie mogłem. Wszak do niczego innego prócz siusiania, względnie oględzin przez kumpli podczas zabaw w doktora, mój wisiorek, jeszcze się nie nadawał. Ich wisielce, na ogół także.

Sukienkowy odetchnął z wyraźną ulgą. Przypomniał, że kłamać, ani zmyślać nie należy, po czym zaczął mnie dalej spowiadać. Po kilku małoistotnych zdaniach, niby przypadkiem, ponownie powrócił do problematyki seksualno-erotycznej. Widać już takie mało świątobliwe hobby, posiadał kieckowy nieboraczek.

— Czy widziałeś kiedyś na żywo, rozebraną do naga kobietę? — spytał, z głupia frant.

— Tak! — odparłem entuzjastycznie oraz maksymalnie szczerze, pomny wcześniejszej przestrogi, przed kolejnym łgarstwem.

— Ile razy? — chciał dokładnie wiedzieć.

— Jejku, nie pamiętam… — wyznałem, z prawdziwą skruchą w głosie.

— Nie kłam! — ostrzegł, podniesionym tonem.

— Nie oszukuję księdza, naprawdę — z impetem, walnąłem się pięścią w mostek.

— Więc mów szybko, nicponiu. Ile razy w swym nędznym życiu, oglądałeś gołą babę? — dociekał zawzięcie.

— Kurczę, naprawdę nie wiem — jęknąłem.

— Jak to?

— Nigdy… nie liczyłem. Nie wiedziałem, że to kiedykolwiek może okazać się istotne — usprawiedliwiałem się żarliwie, w obawie, że drań ponownie mnie nie rozgrzeszy, zaś wówczas babka-dewotka wstrzyma wypłatę obiecanych pięciu dyszek.

— Nie kręć. To święta spowiedź, pamiętaj. Mów mi wyłącznie prawdę! — nadal naciskał sukienkowy.

— Rany, pojęcia nie mam. Naprawdę nie wiem, proszę księdza — rzekłem nieco trwożliwie i przepraszająco.

— Jednak podła franca z ciebie. Wyraźnie kręcisz…