La gaya  scienza - Fryderyk Nietzsche - ebook

La gaya scienza ebook

Fryderyk Nietzsche

0,0

Opis

Fryderyk Nietzsche (1844-1900) uznawany jest za jednego z najważniejszych niemieckich filozofów, a był także poetą i filologiem. Jego poglądy znacząco wpłynęły na całe późniejsze myślenie o kulturze, cywilizacji, człowieku, religii. Nietzsche głosił upadek cywilizacji zachodniej, opartej na myśli greckiej, sokratejskiej, a zatem z gruntu apollińskiej (połączonej dodatkowo z chrześcijańską etyką). Tej postawie przeciwstawiał postawę dionizyjską, witalną (połączoną dodatkowo z pojęciami woli mocy i pojęciem nadczłowieka. Jak pisze R.J. Hollingdale W La gaya scienza Nietzsche kontynuuje eksperymenty prowadzone w poprzednich książkach, ale są już niej obecne, w postaci zalążkowej, jego najdojrzalsze teorie - teoria woli mocy, śmierci Boga, nadczłowieka i wiecznego nawrotu. Ponadto autor nie pozwala ani na chwilę zapomnieć, że zasadniczą przesłanką wszystkich tych eksperymentów jest zniknięcie świata metafizycznego. Obecna edycja to wreszcie nowy przekład, po raz pierwszy w Polsce będziecie mogli zapoznać się z myślą Nietzschego, nie poprzez pryzmat młodopolskich (jak wcześniejsze przekłady) uniesień, lecz w przekładzie oddającym i treść i ducha Nietzschego. Jak pisze tłumacz, Jerzy Korpanty ten przekład to powrót do właściwego, wybranego przez Nietzschego tytułu dzieła, powrót do oryginalnej specyficznej interpunkcji autora, merytoryczne przypisy ułatwiające lekturę, w znaczących przypadkach pozostawianie w nawiasach niemieckich słów oryginału, co pozwala czytelnikowi rozpoznawać gry słowne, w których lubował się Nietzsche. A dodajmy jeszcze za R. Safranskim Księga ta, którą ukończył na wiosnę 1882 roku, miała opisać krajobraz życia i poznania pod wpływem światła, które Nietzsche ujrzał latem 1881 w Sils Maria. Napisał ją z wielkim polotem, kiedy tygodniami wolny był od dokuczliwych i przygnębiających cierpień ciała, szkicował jej plan podczas słonecznych wędrówek w okolicach Genui, wyznając w niej miłość do różnokształtnego wybrzeża, skał, usłanych willami i altanami wzgórz, widoków na morze. Ta sceneria, w której znajduje udane życie, jest w tej książce wszędzie obecna.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 428

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Spis treści

Nota redakcyjna

SŁOWO OD TŁUMACZA

PRZEDMOWA DO WYDANIA DRUGIEGO

KSIĘGA PIERWSZA

KSIĘGA DRUGA

KSIĘGA TRZECIA

KSIĘGA CZWARTA

KSIĘGA PIĄTA

Suplement

Nota redakcyjna

Tytuł oryginału: La gaya scienza

Copyright © for this edition by Vis-à-vis Etiuda, Cracow

Wszelkie prawa zastrzeżone

Przekład z języka niemieckiego: Jerzy Korpanty

Pieśni Księcia Infanasa przełożył Marian Leon Kalinowski

Projekt okładki: Marcin Wojciechowski

Projekt graficzny serii: Marcin Wojciechowski

Projekt serii: Grzegorz Ciepły

Korekta: Humbert Muh

Redakcja techniczna i łamanie: Anna Atanaziewicz

Wydawnictwo Vis-à-vis Etiuda spółka z o.o.

30-549 Kraków, ul. Traugutta 16b/9

tel. 12 423 52 74, kom. 600 442 702

e-mail:[email protected], [email protected]

www.etiuda.net

ISBN: 978-83-7998-803-7

(wersja e-book)

SŁOWO OD TŁUMACZA

Jak dotąd La gaya scienza Nietzschego tłumaczona była na polski dwukrotnie: w 1907 przez niespełna trzydziestoletniego Leopolda Staffa pt. Wiedza radosna (wyd. Mortkowicza)i w 2008 przez znakomitą, doświadczoną tłumaczkę Małgorzatę Łukasiewicz pt. Radosna wiedza (wyd. słowo/obraz terytoria). Przekład pierwszy jest dziś w zasadzie niemożliwy do przetrawienia, nieznośnie archaiczny, pełen błędów, usterek i niedokładności. Przekład drugi jest o niebo lepszy, bardziej precyzyjny i dokładny, choć pozostawia wiele do życzenia, jeśli chodzi o właściwe rozumienie i interpretację ujętych w słowa myśli Nietzschego, który, jak wiadomo, chciał być zarówno rozumiany przez jednych (mniejszość), jak i nierozumiany przez drugich (większość).

W niniejszym przekładzie dziełu Nietzschego przywraca się przede wszystkim jego właściwy tytuł: La gaya scienza czyliNauka radująca duszę. Die fröhlicheWissenschaft to nie „Wiedza radosna” ani nawet „Radosna wiedza”, lecz dosłownie „Radosna nauka”, przy czym słowo Wissenschaft, czyli „nauka”, Nietzsche rozumiał w jego jak najszerszym znaczeniu jako „ogół wiedzy w danej dziedzinie”. Nietzschemu, zagorzałemu krytykowi dziewiętnastowiecznych nauk przyrodniczych (Naturwissenschaften), zależało na stworzeniu czegoś w rodzaju własnej, specyficznej nauki dla pokrewnych sobie dusz/duchów, o czym zresztą wielokrotnie pisze w La gaya scienza i nie tylko. Co ciekawe, pojawiające się wtedy słowo Wissenschaft zarówno Staff, jak i Łukasiewicz tłumaczą je – oczywiście – jako „nauka”! Poprzedni polski tytuł można chyba wybaczyć Staffowi, który będąc z wykształcenia romanistą, korzystał najpewniej z francuskiego przekładu dzieła Nietzschego zatytułowanego… Le Gai Savoir, i stąd zapewne wzięła się ta nieszczęsna wiedza. W przypadku pani Łukasiewicz i jej „autorskiego przekładu” (cokolwiek to znaczy!), jak czytamy na okładce, sprawa ma się już jednak zgoła inaczej. Die fröhliche Wissenschaft jest dokonanym przez samego Nietzschego „tłumaczeniem” na niemiecki pojęcia Lagaya scienza, które go wówczas fascynowało, a które pierwotnie odnosiło się do sztuki poetyckiej prowansalskich trubadurów. Zresztą mówiąc i pisząc o swoim dziele, np. w Ecce homo, Nietzsche posługuje się często wyłącznie tytułem La gaya scienza. A ponieważ Nietzsche był pierwszym wielkim nowożytnym psychologiem i sprawy duszy miały dlań niebagatelne, by nie powiedzieć pierwszorzędne, znaczenie (patrz np.: C.G. Jung, Zaratustra Nietzschego, Notatki z seminarium, 1934-1939), dlatego autor niniejszego przekładu pozwolił sobie dodać w polskim tytule słowo „dusza”. Niech mi będzie wolno sądzić, że sam Nietzsche nie miałby nic przeciwko temu. Na zakończenie tej kwestii warto może jeszcze dodać, że podziwiany przez Nietzschego i namiętnie czytywany R. W. Emerson mawiał o sobie żartobliwie, że jest „a professor of JoyousScience”, czyli „profesorem Radosnej Nauki”!

Drugą kwestią jest przywrócenie oryginalnej, specyficznej interpunkcji Nietzschego, która oddaje jego styl formułowania myśli, a zapewne także styl mówienia, wraz z zachowaniem wszystkich tych „ach” i „och”, które bywają beztrosko pomijane lub niezauważane przez tłumaczy. Ponieważ Nietzsche wszystkie swoje książki napisał ręcznie – maszyną do pisania zaczął posługiwać się dopiero w 1882, sporadycznie i wyłącznie w korespondencji – wyróżnione przez siebie słowa podkreślał. Tak też postanowiono tym razem wyróżnić je w druku w przeciwieństwie do pisania ich kursywą czy tzw. pismem rozstrzelonym.

Ponieważ w języku niemieckim wszystkie rzeczowniki pisze się wielką literą, brak w nim możliwości odróżnienia wielkością pierwszej litery słowa „Bóg” od „bóg”. Dlatego robi się to przy pomocy rodzajnika – tak więc Gott znaczy „Bóg” („ten, nasz, chrześcijański, trzech głównych religii monoteistycznych”), tymczasem ein Gott znaczy „bóg” („jakiś, jeden z wielu, z panteonu religii politeistycznych”). Wiedzieli o tym doskonale zarówno Staff, jak i pani Łukasiewicz, ale… o ile Staff w 1907 stosował to rozróżnienie, to pani Łukasiewicz w 2008 nie zawsze. Dziwne? Owszem! W rezultacie w jej „autorskim przekładzie” (np. §§ 8, 43, 141, 152, 215, 263, 285, 300, 347, 357 ) z „jakiegoś” boga, z „jednego z” bogów robi się Bóg, tak że czasami uśmiercony przez Nietzschego Bóg zdaje się wręcz zmartwychwstawać. Biedny Nietzsche musi przewracać się w grobie (oczywiście ze śmiechu)!

Parę drobniejszych kwestii: Erkenntnis to nie tylko „poznanie”, lecz także „zdobywanie/poszukiwanie wiedzy”; Männer to „mężczyźni”, a nie ludzie, zwłaszcza w „męskim” świecie Nietzschego!

Ponieważ Nietzsche lubuje się w grach słownych, żonglowaniu słowami, w dwu- i wieloznacznościach, aluzjach, odniesieniach etymologicznych itp., wiele znaczących niemieckich słów i wyrażeń podano w przypisach, by w ten sposób zobrazować polskiemu czytelnikowi zakres tego rodzaju praktyk. Stosowane przez Nietzschego z premedytacją powtórzenia i podwojenia zostały zachowane zgodnie z intencją autora.

Cały tekst został opatrzony przez tłumacza merytorycznymi przypisami, mającymi ułatwić i uatrakcyjnić lekturę polskiemu czytelnikowi.

W pracy nad niniejszym przekładem tłumacz konsultował najlepsze przekłady La gaya scienza na angielski (Kaufmann [Random House, 1974], Nauckhoff [Cambridge UP, 2008]) i włoski (Colli/Masini [Adelphi, 1999]). Nie mógł niestety skorzystać z epokowego, przygotowywanego właśnie do druku opracowania – niezwykle szczegółowego komentarza do La gaya scienza – Kommentar zu Nietzsches „Die fröhliche Wissenschaft” (Heidelberger Akademie der Wissenschaften, De Gruyter, 2021).

Jeśli chodzi o kontekst powstania La gaya scienza oraz chronologię wydarzeń i rozwój myśli Nietzschego w tamtym okresie, warto zajrzeć do którejś z wydanych w Polsce biografii myśliciela, przy czym najciekawszym opracowaniem jest niewątpliwie książka Lesley Chamberlain Nietzsche in Turin: An Intimate Biography (Picador, 1997).

„LA GAYA SCIENZA” CZYLI NAUKA RADUJĄCA DUSZĘ

„Dla poety, dla filozofa1, wszystkie rzeczy są przyjazne i uświęcone, wszystkie zdarzenia korzystne, wszystkie dni święte, wszyscy ludzie boscy”.

Ralph Waldo Emerson [esej pt. „Historia”]

motto wydania z 1882

„Mieszkam w swoim własnym domu,

Nigdy nikogo w niczym nie naśladowałem,

Za to wyśmiewałem każdego mistrza,

Który sam nie śmiał się z siebie”.

Napis nad drzwiami mojego domu.

motto wydania z 1887

1 W oryginale angielskim mamy: „Dla poety, dla filozofa, dla świętego, wszystkie rzeczy…”; opuszczenie „dla świętego” dokonane przez Nietzschego (wszystkie przypisy oraz uzupełnienia podane w nawiasach kwadratowych pochodzą od tłumacza).

PRZEDMOWA DO WYDANIA DRUGIEGO

1

Tej książce przydałaby się zapewne więcej niż jedna przedmowa; jednak i tak w końcu pozostałaby wątpliwość, czy ktoś, kto nigdy nie przeżył czegoś podobnego, zdołałby dzięki przedmowom zbliżyć się do przeżycia, z którego zrodziła się ta książka. Wydaje się napisana językiem wiatru zwiastującego odwilż: jest w niej swawolna zarozumiałość2, niepokój, sprzeczność, kwietniowa pogoda, nieustannie przypominająca zarówno o bliskości zimy, jak i o zwycięstwie nad zimą, które nadchodzi, musi nadejść, może już nadeszło… Wypływa z niej strumień wdzięczności, jak gdyby właśnie nastąpiło to, co najmniej spodziewane, wdzięczności ozdrowieńca, – albowiem to właśnie ozdrowienia najmniej można się było spodziewać. „Nauka radująca duszę”: to znaczy saturnalia3 ducha, który cierpliwie przeciwstawiał się długotrwałemu, straszliwemu naporowi – cierpliwy, stanowczy, zimny, nieustępliwy, ale i bez nadziei –, i który teraz nagle i niespodziewanie został całkowicie owładnięty przez nadzieję, nadzieję zdrowia, upojenie ozdrowienia. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji na jaw wychodzi wiele z tego, co bezrozumne i błazeńskie, wiele swawolnej czułości, trwonionej nawet na problemy, które mają ostrą kolczastą sierść i dlatego w żadnym razie nie nadają się do pieszczot i bliższego poznania. Cała ta książka nie jest niczym innym jak rodzajem odprężającej rozrywki, radosnym świętem następującym po długim okresie wyrzeczeń i bezsilności, uciechą, jaką przynoszą powracające siły, na nowo rozbudzona wiara w jutro i pojutrze, nagłe poczucie i przeczucie możliwej przyszłości, bliskości przygód, ponownego wyruszenia na pełne morze, znowu dopuszczalnych, znowu prawdopodobnych celów podróży. A w rzeczy samej, czegoż to ja nie mam za sobą! Ten jakże rozległy obszar pustyni, skrajnego wyczerpania, niewiary, zlodowacenia w samym środku młodości, te pierwsze oznaki starości zupełnie nie w porę, ta tyrania bólu i jeszcze bardziej bezwzględna od niej tyrania dumy, która odrzuca wszelkie wynikające z bólu konkluzje – a przecież konkluzje są zawsze jakimś rodzajem pocieszenia –, to radykalne odosobnienie jako obrona konieczna przed patologicznie jasnowidzącą pogardą dla człowieka, to zasadnicze ograniczenie się do tego, co nieprzyjemne, dotkliwe, bolesne w procesie poznania, zgodnie z zaleceniami obrzydzenia, które narastało stopniowo wskutek nieostrożnej diety duchowej i rozdelikacenia – nazywamy je romantyzmem –, och, któż zdołałby wczuć się w moje ówczesne położenie! Gdyby jednak znalazł się ktoś taki, to z pewnością wybaczy mi również coś więcej niż tylko tę parę niedorzeczności i swawolnych wybryków, tę całą „naukę radującą duszę”, – na przykład wiązankę pieśni, które tym razem dołączono do książki – pieśni, w których poeta w raczej niewybaczalny sposób dworuje sobie ze wszystkich poetów. – Ach, ten z-chorych-wstały4 wyzłośliwia się zresztą nie tylko na poetów i ich śliczne „uczucia liryczne”: kto wie, jaką ofiarę jeszcze sobie znajdzie, jaki potwór, mogący dostarczyć mu materiału do parodii, wkrótce go sobą zaciekawi? „Incipit tragoedia”5 – czytamy pod koniec6 tej podejrzanie poważnie-lekkomyślnej7 książki: należy więc zachować wzmożoną czujność! Zapowiada się coś wyjątkowo niemiłego i złośliwego: incipit parodia8, nie ma co do tego wątpliwości…

2

– Ale zostawmy pana Nietzschego: cóż nas obchodzi, że pan Nietzsche odzyskał zdrowie?… Psycholog zna niewiele równie zajmujących kwestii, jak ta dotycząca wzajemnych relacji między zdrowiem a filozofią, a w przypadku, kiedy sam zachoruje, podchodzi do swojej choroby z całą naukową ciekawością i wnikliwością. Albowiem, przy założeniu, że jesteśmy osobami, każdy z nas ma też z konieczności filozofię swojej własnej osoby: jest jednak pewna zasadnicza różnica. U jednego filozofują jego braki i niedostatki, u drugiego, jego bogactwa i siły. Ten pierwszy potrzebuje swojej filozofii, czy to jako oparcia, środka uspokajającego, lekarstwa, wybawienia9, uwznioślenia, czy to samowyobcowania; dla tego drugiego filozofia jest tylko pięknym luksusem, w najlepszym razie rozkoszą triumfującej wdzięczności, która na koniec musi się jeszcze zapisać kosmicznymi majuskułami na niebie pojęć. Jednak w tym pierwszym, znacznie częstszym przypadku, kiedy to filozofię uprawiają konieczności, jak u wszystkich chorych myślicieli – a niewykluczone, że w historii filozofii takich jest większość – : co stanie się z samą myślą pod naporem choroby? Oto pytanie, które najbardziej interesuje psychologa: i tu możliwy jest eksperyment. Tak samo jak postępuje podróżny, który postanawia sobie obudzić się o określonej godzinie, a następnie spokojnie zapada w sen: tak też i my, filozofowie, oczywiście przy założeniu, że zachorujemy, na jakiś czas oddajemy się cali, duszą i ciałem, chorobie – niejako zamykamy oczy na samych siebie. I tak jak podróżny, wie, że coś nie śpi, coś odlicza godziny i obudzi go, tak i my wiemy, że decydujący moment zastanie zaś czuwających, – że wówczas coś wyskoczy i przyłapie ducha na gorącym uczynku, to jest w chwili słabości, albo odwrotu10, albo kapitulacji, albo usztywnienia, albo przygnębienia i jak tam jeszcze nazywają się te wszystkie chorobliwe stany ducha, które w dniach zdrowia mają przeciwko sobie dumę ducha (rację ma bowiem stare powiedzenie: „dumny duch, paw i rumak to trzy najbardziej dumne stworzenia11 na świecie” – ). Po takim badaniu samego siebie i wodzeniu samego siebie na pokuszenie, uczymy się bystrzejszym okiem spoglądać na wszelkie dotychczasowe filozofowanie; lepiej niż przedtem rozpoznajemy mimowolne zejścia na manowce, błądzenia bocznymi uliczkami, przystanki i miejsca postoju, słoneczne miejsca myśli, na które cierpiących myślicieli naprowadza i zwodzi12 ich własne cierpienie; wiemy teraz, ku czemu chore ciało i jego potrzeby nieświadomie skłaniają, popychają, wabią ducha – ku Słońcu, ciszy, łagodności, cierpliwości, lekarstwu, do poszukiwania jakiegokolwiek rodzaju wytchnienia i pokrzepienia. Każda filozofia, która pokój stawia wyżej niż wojnę, każda etyka dysponująca negatywną definicją pojęcia szczęście, każda metafizyka i fizyka, która zna jakikolwiek rodzaj finale, stanu końcowego, każda w głównej mierze estetycznie lub religijnie umotywowana tęsknota za jakimś Tam, Po Tamtej Stronie13, Poza, Ponad, upoważnia do zadania pytania, czy to aby nie choroba była tym, co zainspirowało filozofa. Nieświadome przebieranie potrzeb fizjologicznych i prezentowanie ich w kostiumie tego, co obiektywne, idealne i czysto duchowe, odbywa się na przerażająco wielką skalę, – tak że nieraz zadawałem sobie pytanie, czy filozofia, w szerokim ujęciu, nie była dotąd jedynie interpretacją ciała i błędnym rozumieniem ciała. Za najbardziej wzniosłymi sądami wartościującymi, które jak dotąd wyznaczały kierunek historii ludzkiej myśli, kryje się błędne rozumienie ludzkiej kondycji cielesnej, zarówno w odniesieniu do jednostek, klas społecznych, jak i całych ras. Wszystkie te szaleńczo śmiałe uroszczenia metafizyki, w szczególności odpowiedzi na pytanie o wartość istnienia, można przecież zawsze uznać za symptomy określonych ciał; a jeśli w takich aktach ryczałtowej afirmacji bądź negacji świata nie zawiera się, stosując miarę naukową, ani jedno ziarno znaczenia, to przecież dla historyka i psychologa są one tym cenniejszymi wskazówkami, jako symptomy, jak się rzekło, ciała, świadczące o jego sukcesach i porażkach14, jego potencjale, mocy, suwerennej pozycji w historii albo też o jego zahamowaniach, zmęczeniu, zubożeniu, przeczuciu własnego końca, woli końca. Wciąż jeszcze czekam, że jakiś filozoficzny lekarz w wyjątkowym znaczeniu tego słowa – ktoś, kto postawi sobie za zadanie zbadanie problemu całokształtu zdrowia15 narodu, epoki, rasy, ludzkości – zdobędzie się kiedyś na odwagę, żeby podążyć konsekwentnie tropem moich podejrzeń, a nawet posunąć się jeszcze dalej i zaryzykować następujące stwierdzenie: w całym dotychczasowym filozofowaniu nie chodziło wcale o „prawdę”, lecz o coś zgoła innego, powiedzmy, o zdrowie, przyszłość, wzrost, moc, życie…

3

– Jak łatwo się domyślić, nie chciałbym niewdzięcznie żegnać się z owym czasem ciężkiego niedomagania, którego korzyści do dziś jeszcze w pełni nie spożytkowałem: tym bardziej, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak wielką przewagę daje mi moje kapryśne i nieustabilizowane zdrowie nad wszystkimi po chłopsku niezmiennie zdrowymi i krzepkimi okazami ducha16. Filozof, który przeszedł i wciąż przechodzi przez różne rodzaje zdrowia, przebył tyle samo różnych filozofii: przy tym nie ma on innego wyjścia, jak tylko za każdym razem swój stan przeobrażać w najbardziej uduchowioną formę i rzutować w najdalszą dal – ta sztuka transfiguracji jest właśnie filozofią. Nam, filozofom, nie wolno oddzielać od siebie duszy i ciała, jak czyni to lud17, tym bardziej nie wolno nam oddzielać od siebie duszy i ducha. My nie jesteśmy myślącymi żabami, aparatami do obiektywizowania i rejestrowania z wyziębionymi, jałowymi bebechami – my musimy nieustannie rodzić nasze myśli z naszego bólu, a następnie po matczynemu karmić je wszystkim, co tylko mamy: własną krwią, sercem, ogniem, żądzą, namiętnością, męką, sumieniem, losem, fatum. Żyć – znaczy dla nas, wszystko, czym jesteśmy, nieustannie przekształcać w światło i płomień; także wszystko, co nas dotyka i na nas spada, po prostu nie możemy inaczej. A jeśli chodzi o chorobę: to aż korci nas pytanie, czy choroba nie jest nam wręcz niezbędna? Albowiem dopiero wielki ból jest ostatecznym wyzwolicielem ducha, jako mistrz wielkiej podejrzliwości, który z każdego U robi X18, prawdziwe autentyczne X, czyli literę przed-przedostatnią… Dopiero wielki ból, ów długotrwały, powolny ból, który ma dużo czasu i któremu nigdzie się nie śpieszy, w którym spalamy się niczym na stosie ułożonym z jeszcze zielonych drew, każe nam, filozofom, zstąpić w naszą najdalszą głębię, odrzucając przy tym wszelką ufność, wszystko, co łagodne, zawoalowane, delikatne, średnie, a więc to, w czym wcześniej upatrywaliśmy zapewne istotę naszego człowieczeństwa. Wątpię, czy taki ból „ulepsza” – : wiem jednak, że nas pogłębia. Już choćby dlatego, że uczymy się przeciwstawiać mu naszą dumę, nasze szyderstwo, naszą siłę woli i zachowujemy się jak ten Indianin19, który, bez względu na to, jak bardzo boleśnie jest katowany20, nie poddaje się biernie swojemu oprawcy21 lecz, starając się powetować sobie swoją krzywdę, bez przerwy mu złorzeczy i obrzuca wyzwiskami; czy to dlatego, że wycofujemy się przed bólem w ową orientalną Nicość – mówią o niej Nirwana – w głuche, nieme, znieruchomiałe porzucenie samego siebie, zapomnienie o samym sobie, wygaszenie swojego „ja”: z takich długich, niebezpiecznych ćwiczeń w panowaniu nad sobą, nad swoim „ja”, wychodzi się innym człowiekiem, z kilkoma dodatkowymi znakami zapytania, a przede wszystkim z wolą, by pytać dalej, dogłębniej, bardziej natarczywie, dociekliwie, twardo, nieustępliwie i jednocześnie spokojniej niż pytaliśmy przedtem. Nasza dawna ufność do życia bezpowrotnie się ulotniła: samo życie stało się problemem. – Nie należy jednak sądzić, że wskutek tego człowiek robi się koniecznie ponurakiem! Nawet miłość do życia jest jeszcze możliwa, – z tym, że teraz kocha się już inaczej. Przypomina to miłość do kobiety, co do której mamy pewne wątpliwości… Jednak urok tego, co problematyczne, radość z powodu X jest w przypadku takich bardziej uduchowionych, bardziej przepojonych duchem22 ludzi nazbyt duża, by radość ta nie wystrzeliwała wciąż na nowo, niczym jasny płomień, ponad wszelkie uciążliwości i problemy związane z tym, co problematyczne, ponad wszelkie zagrożenia związane z niepewnością, a nawet ponad zazdrość kochającego, pochłaniając je wszystkie ze szczętem. Poznajemy nowy rodzaj szczęścia…

4

I wreszcie, żeby nie zapomnieć powiedzieć o sprawie najważniejszej: z takich otchłani, z takiego ciężkiego niedomagania, także z choroby ciężkiej podejrzliwości człowiek powraca nowonarodzony, po zrzuceniu starej skóry, bardziej wrażliwy na łaskotki, złośliwszy, z wysubtelnionym smakiem na wszelką radość, z wydelikaconym podniebieniem na wszelkie dobre rzeczy, z weselszymi zmysłami, z drugą, bardziej niebezpieczną niewinnością w radości, bardziej dziecinny i jednocześnie stokroć bardziej wyrafinowany, niż był kiedykolwiek przedtem. O, jakże wstrętna wydaje się teraz wszelka rozrywka z nieodłączną konsumpcją23, ta prostacka, duszna, brunatno-piwna rozrywka, tak jak ją rozumieją ci, którzy w ten właśnie sposób dziś sobie używają24, nasi „wykształceni”, nasi bogaci, nasi rządzący! Z jaką odrazą przysłuchujemy się temu ogłuszającemu jarmarcznemu łubu-dubu, przy dźwiękach którego „człowiek kulturalny” i mieszkaniec wielkiego miasta pozwala sztuce, książkom i muzyce przymuszać się gwałtem do konsumowania tego rodzaju „duchowej rozrywki”25, oczywiście nie bez udziału napojów alkoholowych26! Jakże boleśnie rani nam uszy ten teatralny wrzask namiętności, jakże obcy stał się naszemu smakowi cały ten romantyczny zgiełk i zamęt zmysłów uwielbiany przez kulturalne pospólstwo z jego aspiracjami do tego, co wzniosłe, wyszukane i udziwnione! Nie, jeśli my, ozdrowieńcy, w ogóle potrzebujemy jeszcze jakiejś sztuki, to jest to zupełnie inna sztuka – szydercza, lekka, ulotna, bosko swobodna i nienachalna, bosko sztuczna sztuka27, która niczym jasny płomień bucha w górę, pod bezchmurne niebo! Przede wszystkim: sztuka dla artystów28, tylko dla artystów! Poza tym teraz rozumiemy lepiej, także jako artyści, co jest do tego konieczne i niezbędne: pogoda ducha29, i to w każdym tego słowa znaczeniu, moi przyjaciele! – : myślę, że mógłbym to udowodnić. Zresztą teraz niejedno wiemy aż za dobrze, my, wiedzący: o, jakże pilnie uczymy się, jako artyści, sztuki dobrego zapominania, dobrego nie-wiedzenia! A co się tyczy naszej przyszłości: to raczej nie spotka się nas ponownie na ścieżkach wydeptanych przez owych egipskich młodzieńców, którzy nocami zakradają się do świątyń, obejmują posągi i wszystko, co nie bez powodu trzyma się zakryte, chcą koniecznie odsłonić, odkryć, ujrzeć w pełnym świetle30. Nie, taki zły gust, taka wola prawdy, „prawdy za wszelką cenę”, takie młodzieńcze szaleństwa z miłości do prawdy – wszystko to już nam obmierzło: jesteśmy na to zbyt doświadczeni, zbyt poważni, zbyt ironiczni, zbyt rozpłomienieni, zbyt głębocy… My nie wierzymy już, że prawda pozostanie prawdą, kiedy zerwie się z niej zasłonę; zbyt długo żyliśmy, aby w to wierzyć. Dziś jest dla nas kwestią przyzwoitości, że nie należy chcieć oglądać wszystkiego całkiem nago, bez żadnego okrycia, przy wszystkim być obecnym, wszystko rozumieć i wszystko „wiedzieć”. „Czy to prawda, że dobry Bóg jest wszędzie? – spytała matkę mała dziewczynka – przecież to nieprzyzwoite” – oto i wskazówka dla filozofów! Należy bardziej szanować wstydliwość natury, która osłania się zagadkami i wielobarwną niepewnością. Może prawda jest kobietą, która ma swoje powody, żeby nie ujawniać swoich powodów, nie wystawiać wszystkich swoich wdzięków na pokaz? Może jej imię brzmi po grecku Baubo31?… Ach, ci Grecy! Oni wiedzieli, jak żyć: do tego zaś trzeba umieć się zatrzymać i pozostać przy powierzchni, wierzchnim okryciu, naskórku, wielbić pozór, wierzyć w formy, w dźwięki, w słowa, w cały Olimp pozorów! Grecy byli powierzchowni – z powodu swojej głębi! I czy nie powracamy właśnie do tego także i my, nieustraszeni śmiałkowie ducha, którzy właśnie zdobyliśmy najwyższy i najbardziej niebezpieczny szczyt współczesnej myśli i stamtąd rozejrzeliśmy się dokoła, spoglądając na wszystko z góry? Czy w tym właśnie nie jesteśmy – Grekami? Wielbicielami form, dźwięków, słów? A przez to właśnie – artystami?

Ruta32 koło Genui, jesienią roku 1886

2 Niem. Übermut, także: „lekkomyślność, radosna beztroska”.

3 Rzymskie święto obchodzone pod koniec grudnia, w jego trakcie organizowano liczne uczty i zabawy, przy czym niewolnicy świętowali na równi z ludźmi wolnymi, nierzadko zamieniając się z nimi rolami.

4 Niem. der Wieder-Erstandene, aluzja do der Auf-Erstandene, czyli „Zmartwychwstały” (Jezus).

5 Łac. dosł. „zaczyna się tragedia, początek tragedii”.

6 Początkowo La gaya scienza kończyła się na § 342.

7 Gra słów: bedenklich-unbedenklichen, także: „budzący obawy zastrzeżenia/zaniepokojenie wątpliwy – nieszkodliwy/niebudzący obaw/zastrzeżeń”.

8 Łac. dosł. „zaczyna się parodia, początek parodii”.

9 Niem. Erlösung, także: „zbawienie”.

10 Niem. Umkehr, także: „nawrócenie” (w sensie religijnym).

11 Niem. Tiere, dosł. „zwierzęta”.

12 Gra słów: „geführt und verführt“.

13 Niem, Jenseits, także: „tamten świat, zaświaty”.

14 Gra słów: „Geratens und Missratens”.

15 Niem. Gesamt-Gesundheit.

16 Niem. Vierschrötigen des Geistes.

17 Niem. Volk, także: „zwykli ludzie, pospólstwo”.

18 Niem. aus jedem U ein X macht, nawiązuje do znanego niemieckiego powiedzenia „Jemandem ein X für ein U vormachen” czyli dosł. „wmawiać komuś, że U to X”, a przenośnie: „oszukiwać kogoś, okłamywać, nabierać, dopuszczać się manipulacji”. Pierwotnie chodziło o rzymskie cyfry zapisywane literami V (= U) i X; liczbę 5 (V) można łatwo zamienić w 10 (X), przedłużając w dół ramiona litery V, a więc „wmawiać komuś, że V (5) to X (10)”.

19 Niem, Indianer; niewykluczone, że dla Nietzschego był to synonim słowa Inder, czyli Indus/Hindus.

20 Niem. gepeinigt.

21 Niem. Peiniger.

22 Gra słów: „geistigeren, vergeistigeren Menschen”.

23 Niem. Genuss.

24 Niem. Geniessenden.

25 Niem. geistigen Genuss.

26 Niem. geistiger Getränke, czyli „spirytualiów”, od łac. spiritus, „duch”.

27 Niem. „künstliche Kunst”.

28 Niem. „Kunst für Künstler”.

29 Niem. Heiterkeit, także: „dobry nastrój, wesołość”.

30 Patrz: Księga II, § 57, przyp. 155 oraz historia o młodzieńcu szaleńczo zakochanym w posągu Afrodyty opisana przez Lukiana w: tegoż, Dialogi, „Bogowie miłości”.

31 Inaczej Iambe, literacka personifikacja żartu, nierzadko obscenicznego; według mitu stara służąca króla Keleosa, której w końcu udało się żartami rozśmieszyć zasmuconą z powodu utraty córki Persefonę (patrz: Hymny homeryckie, „Hymn do Persefony”); według innej wersji mitu Demeter gościła w Eleusis u Dysaulesa i jego żony Baubo, która chcąc rozweselić boginię, w pewnej chwili zadarła szaty, bezwstydnie obnażając przyrodzenie (patrz: Klemens Aleksandryjski, Zachęta Greków).

32 Miejscowość nadmorska położona na południowy wschód od Genui.

ŻART, PODSTĘP I ZEMSTA

PROLOG (W RYMACH NIEMIECKICH) [ODDANY POLSKĄ PROZĄ]

1

Zaproszenie

Odważcie się popróbować mojej strawy, wy, wszystkożercy! Jutro będzie wam smakować lepiej, a pojutrze już całkiem dobrze! Gdybyście potem chcieli więcej, – moje siedem starych spraw przyda mi odwagi, by zająć się siedmioma nowymi.

2

Moje szczęście

Odkąd zmęczyłem się szukaniem, nauczyłem się znajdować. Odkąd jeden wiatr okazał mi się przeciwny, żegluję ze wszystkimi wiatrami.

3

Nieustraszony

Tu, gdzie stoisz, kop dalej, w głąb! Tam głęboko jest źródło! I niech ciemniacy sobie krzyczą: „Tam głęboko jest tylko – piekło!”

4

Dialog

A: Byłem chory? Wyzdrowiałem? A kto był moim lekarzem? O wszystkim tym już zapomniałem!

B: Dopiero teraz wierzę, że naprawdę wyzdrowiałeś: zdrowym jest bowiem ten, kto zapomniał.

5

Do cnotliwych

Także nasze cnoty powinny nauczyć się stąpać lekką stopą. Podobnie jak frazy Homera muszą bowiem z wdziękiem przychodzić i odchodzić.

6

Mądrość o świecie

Nie zatrzymuj się na równinie! Nie wspinaj się za wysoko! Świat wygląda najpiękniej oglądany ze średniej wysokości.

7

Vademecum – Vadetecum33

Pociąga cię moja sztuka i mowa, podążasz za mną, idziesz w moje ślady? Pozostawaj wierny tylko sobie i podążaj tylko za sobą: – a wtedy właśnie pójdziesz w moje ślady – tylko nie pędź na złamania karku! powoli!

8

Przy trzecim zrzucaniu skóry

Moja skóra marszczy się już i pęka. Węża we mnie, który już tyle ziemi zjadł i strawił, znowu zaczyna dręczyć głód. Dlatego wygłodniały pełzam w trawie, miedzy kamieniami, przebywając zygzakowaty szlak, by znaleźć do zjedzenia to, co zawsze jadłem, ciebie, wężowa strawo, ciebie, ziemio!

9

Moje róże

Tak! Moje szczęście – ono chce uszczęśliwiać, – wszelkie szczęście chce przecież uszczęśliwiać! A wy, chcecie zrywać moje róże? Najpierw tedy musicie się schylić i schować pośród skał i kolczastych zarośli, i często oblizywać sobie skrwawione paluszki! Albowiem moje szczęście – ono uwielbia ranić! Albowiem moje szczęście – ono uwielbia podstępnie doskwierać! – A wy, czy dalej chcecie zrywać moje róże?

10

Wzgardziciel

Wielu rzeczom pozwalam upaść na ziemię i potoczyć się swoją drogą, a wy nazywacie mnie wzgardzicielem. A przecież ten, kto pije z nazbyt pełnych pucharów i z konieczności sporo trunku rozlewa na ziemię i marnotrawi, wcale z tego powodu nie myśli z pogardą o winie.

11

Przysłowie przy słowie

Ostrym i łagodnym, grubiańskim i wyrafinowanym, budzącym zaufanie i dziwacznym, brudnym i czystym, głupcem i mędrcem w jednej osobie: tym wszystkim jestem i chcę być, zarówno gołębicą, wężem, jak i świnią!

12

Do przyjaciela światła

Jeśli nie chcesz postradać wzroku ani rozumu, to również biegnąc za Słońcem trzymaj się w cieniu!

13

Dla tancerza

Gładki lód34. Istny raj35. Dla tego, kto umie dobrze tańczyć.

14

Porządny człowiek

Lepsza wrogość w jednym kawałku niż posklejana przyjaźń!

15

Rdza

Tu potrzeba także rdzy: sama ostrość nie wystarczy! W przeciwnym razie będą ciągle o tobie mówili: „on jest za młody”!

16

W górę

„W jaki sposób najlepiej podejść pod tę górę?” – „Po prostu wspinaj się i nie myśl o tym!”

17

Aforyzm brutala

Nigdy o nic nie proś! Przestań biadolić! Po prostu bierz, zawsze bierz i basta.

18

Wątła dusza

Wątłe dusze są mi wyjątkowo niemiłe: nie ma w nich ani nic dobrego, ani złego.

19

Mimowolny uwodziciel

Dla zabicia czasu rzucił jakieś nic nieznaczące słówko, które jednak całkowicie zniewoliło pewną panią.

20

Pod rozwagę

Podwójny ból łatwiej znieść niż pojedynczy: starczy ci odwagi, żeby się o tym przekonać?

21

Przeciw pysze

Nie nadymaj się tak: w przeciwnym razie pękniesz od najmniejszego nakłucia.

22

Mężczyzna i kobieta

„Porwij kobietę, dla której szybciej bije twoje serce!” – tak myśli sobie mężczyzna; tymczasem kobieta niczego nie porywa, ona kradnie.

23

Interpretacja

Wykładając samego siebie, wykładam się jak długi: nie mogę być swoim własnym interpretatorem. Za to ten, kto podąża własną drogą, ukazuje w pełnym świetle także i mój obraz.

24

Lekarstwo pesymistów

Narzekasz, że nic nie jest ci do smaku? Jak zwykle wybrzydzasz, przyjacielu? Słysząc, jak głośno klniesz, lamentujesz i spluwasz – tracę cierpliwość i serce mi pęka. Pójdź za moim przykładem, przyjacielu! Zdecyduj się raz z własnej woli połknąć w całości tłustą ropuszkę, szybko i bez mrugnięcia okiem! – To z pewnością pomoże ci na niestrawność!36

25

Prośba

Znam całkiem dobrze parę osób, a nie wiem, kim sam jestem! Moje oczy oglądają mnie z nazbyt bliska – nie jestem tym, kogo widzę teraz i kogo kiedyś widziałem. Może gdybym mógł usiąść dalej od samego siebie, byłby ze mnie jakiś większy pożytek? Ale nie tak daleko, jak od mojego wroga! Zbyt daleko siedzi już najbliższy przyjaciel – najlepiej więc między nim a mną, pośrodku! Czy domyślacie się, o co proszę?

26

Moja twardość

Muszę wbiec na górę po schodach o stu stopniach – muszę je pokonać i znaleźć się na szczycie. Słyszę jednak, jak do mnie mówicie: „Ty jesteś twardy! Ale czy my jesteśmy z kamienia?” – Musze wbiec na górę po schodach, ale nikt nie chce być dla mnie stopniem.

27

Wędrowiec

„Ścieżka się urywa! Wokół strome urwiska i śmiertelna cisza!”- Sam tego chciałeś! Z wydeptanej ścieżki sprowadziła cię twoja własna wola!Masz, wędrowcze, za swoje!Zachowaj teraz chłodne i jasne spojrzenie, to najważniejsze. Bo jeśli tylko uwierzysz, że jesteś w niebezpieczeństwie – już po tobie.

28

Pociecha dla początkujących

Patrzcie na tę dziecinę pośród chrumkających świń, leży całkiem bezradna, z podkurczonymi nóżkami! Płacze, tylko płakać umie – czy kiedykolwiek wstanie i nauczy się chodzić? Nie traćmy nadziei! Myślę sobie, że jeszcze trochę, a zobaczycie, jak tańczy! A kiedy już stanie na nogi, to wkrótce stanie też na głowie.

29

Egoizm gwiazdy

Gdybym nie kręcił się bez ustanku wokół samego siebie niczym fryga, czy zdołałbym, tak bardzo rozgrzany, nie zapłonąć ogniem niczym gorejące słońce?

30

Najbliższy

Nie lubię, kiedy najbliższy mi człowiek przebywa w moim pobliżu: niech się lepiej oddali i w górę wzniesie wysoko! Jakże inaczej miałby się stać moją gwiazdą? –

31

Zamaskowany święty

Żeby twoje szczęście nas nie mierziło, uciekasz się do diabelskich sztuczek, silisz się na diabelski dowcip i przywdziewasz diabelskie szaty. Wszystko to na próżno! Albowiem z twoich oczu wyziera świętość!

32

Niewolny

Stoi i nasłuchuje: co mogło go tak zaniepokoić? Co mu zadźwięczało w uszach? Co takiego rzuciło go na kolana?Jak każdy, kto kiedykolwiek nosił łańcuchy, wszędzie słyszy ich metaliczny brzęk.

33

Samotny

Nie znoszę podążać za kimś ani iść na czele37. Słuchać rozkazów? O nie! Ale też nie – rządzić! Ten, kto nie jest straszny dla samego siebie, nikogo nie przestraszy: Tylko ten, kto wzbudza strach, może stanąć na czele i wskazywać innym drogę38. A ja nie znoszę kierować39 nawet samym sobą! Za to uwielbiam, niczym jakieś zwierzę leśne czy morskie, na dłuższy czas zagubić się, zatracić w sobie, pobłądzić i błogo wędrować bez celu, w zamyśleniu, by z oddalenia przyjść w końcu do siebie, uwodzicielsko przyzywając40 się ku sobie samemu.

34

Seneca et hoc genus omne41

Wypisują te swoje nieznośnie mądre brednie, jakby obowiązywała ich zasada primum scribere, deinde philosophari42.

35

Lód

Owszem! Niekiedy produkuję lód: lód jest dobry na trawienie! Gdybyście mieli dużo do przetrawienia, och, jakże lubilibyście mój lód!

36

Pisma młodzieńcze

Kiedyś rozbrzmiewały mi w nich głośne dźwięki mojej mądrości, istna Alfa i Omega: czego ja tu nie słyszałem! Dziś dźwięczy już zgoła inaczej, znacznie ciszej – moich uszu dochodzą jeszcze tylko wieczne Ach! i Och! mojej młodości.

37

Uważaj!

W tamtej okolicy niebezpiecznie się dziś podróżuje; a jeśli jesteś wolnym duchem, tym bardziej uważaj! Będą cię wabić i wielbić, aż cię rozszarpią na strzępy – ci entuzjaści, którym brak ducha!

38

Człowiek pobożny mówi

- „Bóg nas kocha, ponieważ nas stworzył!” – „Człowiek stworzył Boga!” – odpowiada człowiek przemyślny. I miałby nie kochać tego, co stworzył? A może nawet, ponieważ stworzył, miałby temu zaprzeczać? Kulawa logika, wyraźne ślady czarciego kopyta.

39

Letnią porą

W pocie naszego oblicza mamy jeść chleb?43 Człowiek spocony niech lepiej niczego nie je, radzą nasi mądrzy lekarze. Psia Gwiazda44 mruga: czyżby dawała nam jakiś znak? Co chce nam powiedzieć swoim ognistym blaskiem? Że w pocie naszego oblicza mamy pić wino!

40

Bez zazdrości

Owszem, patrzy bez zazdrości – i za to go szanujecie? Ale on nie wypatruje waszego szacunku; ma oczy orła, które zawsze spoglądają tylko w najdalszą dal, on was nie widzi! On widzi tylko gwiazdy, gwiazdy!

41

Heraklityzm

Wszelkie szczęście na ziemi, przyjaciele, daje wspólna walka! Owszem, prawdziwego przyjaciela można znaleźć tylko na polu bitwy. Przyjaciół trojaka jedność łączy: w niedoli są braćmi, wobec wroga równi, a wobec śmierci wolni.

42

Zasady człowieka nazbyt wyrafinowanego

Lepiej na palcach niż na czworakach! Lepiej przez dziurkę od klucza niż przez otwarte drzwi!

43

Napomnienie

Nastawiłeś się na zdobycie sławy? W takim razie pamiętaj o jednym: zawczasu wyzbądź się wszelkiego poczucia honoru i godności!

44

Gruntowny45

Badaczem, ja? Ależ to słowo zupełnie do mnie nie pasuje. Ja jestem tylko ciężki – dużo ważę! Dlatego ciągle tylko opadam i opadam – aż w końcu dotrę do dna!46

45

Na zawsze

„Przychodzę dzisiaj, bo nadeszła na mnie pora” – myśli każdy, kto przychodzi na zawsze. Co go obchodzi, co mówi o nim świat: „Przychodzisz za wcześnie! Przychodzisz za późno!”.

46

Opinie zmęczonych

Słońce przeklinają wszyscy utrudzeni; dla nich jedyną wartością drzewa jest cień!

47

Upadek47

„Zniża się, upada” – drwicie z niego co i rusz; a prawda jest taka, że on po prostu schodzi do was na dół! Sprzykrzyło mu się jego nadszczęście, jego nadświatło podąża za waszą ciemnością.

48

Wbrew prawom

Od dzisiaj mam u szyi zawieszony zegar na grubym plecionym sznurze; od dzisiaj ustał dla mnie ruch gwiazd i słońca po niebie, ucichło pianie koguta, zatrzymały się cienie, i co tam jeszcze dotąd wskazywało mi czas. Zamilkła, ogłuchła i oślepła wszelka natura na rozgłośne, miarowe tykanie prawa i zegara.

49

Mówi mędrzec

Obcy ludowi, a przecież przydatny ludziom, podążam swoją drogą, raz jestem słońcem, a raz chmurą – zawsze jednak ponad tłumem, w górze!

50

Stracić głowę

Nabrała rozumu – ale skąd go wzięła? Niedawno jakiś pan stracił dla niej głowę. Miał w niej całkiem sporo, nim wszystko postradał: Rozum diabli wzięli – ależ nie! nie! on sam go opuścił i poszedł do kobiety!

51

Pobożne życzenia

„Oby wszystkie klucze w jednej chwili przepadły bez śladu i w każdej dziurce od klucza obracał się tylko wytrych48!” Tak myśli sobie o każdej porze każdy, kto – ma tak na imię.

52

Pisać stopą

Ja nie piszę samą tylko dłonią; także stopa rwie mi się do pisania. Mocna, wolna i swawolna biega raz po polu, a raz po papierze.

53

„Ludzkie, arcyludzkie.” Książka

Pełen melancholii i niepewności spoglądasz za siebie, musisz ufać przyszłości, jeśli ufasz sobie: o dumny ptaku, czy należy cię zaliczyć do grona orłów czy też jesteś ulubionym pohukiwaczem49 Minerwy50?

54

Mojemu czytelnikowi

Dobrych zębów i dobrego żołądka – tego ci życzę! Jeśli uda ci się przełknąć i strawić51 moją książkę, z pewnością i ze mną jakoś ci pójdzie52.

55

Malarz realista

„Przede wszystkim wierność naturze!” – Ale jak on się do tego zabiera: Czy komuś udało się kiedykolwiek ukazać naturę na obrazie? – Przecież nawet najmniejszy kawałek świata to istna nieskończoność! A on maluje przecież tylko to, co mu się podoba. A co mu się podoba? To, co potrafi namalować!

56

Zarozumiałość poety

Dajcie mi tylko dobrego kleju: odpowiednie kawałki drewna znajdę już sam i na pewno coś z tego sklecę! Zawrzeć sens w czterech bezsensownych rymach – to niemały powód do dumy!

57

Wybredny gust

Gdyby dano mi wolny wybór, chętnie wybrałbym sobie miejsce w samym środku Raju: a jeszcze chętniej – przed jego bramami!

58

Garbaty nos

Twój wielki nos sterczy w dal, nozdrza się rozdymają – dlatego, mój dumny człowieczku, niczym nosorożec bez rogu, ciągle przechylasz się w przód i padasz na twarz! I tak ciągle się ze sobą rymują: prosta duma i garbaty nos.

59

Skrobanie piórem

Znowu piszę: niech to diabli! Czyż jestem skazany na wieczne skrobanie piórem? – Sięgam dziarsko po kałamarz i zalewam papier grubymi strugami atramentu. Jak one biegną przed siebie wzdłuż linii, tak pełne i zamaszyste! Wszystko mi się udaje, dokładnie tak, jak zamierzyłem! Tylko że to moje pismo trochę niewyraźne. Ale co tam! Przecież i tak nikt nie czyta tego, co piszę.

60

Ludzie wyżsi

Ten wspina się w górę – tego chwalę! Tymczasem ów za każdym razem schodzi z góry! On żyje poza wszelką chwałą, góra jest jego mieszkaniem!

61

Mówi sceptyk

Połowa twojego życia minęła, wskazówka zegara wciąż idzie do przodu, duszę przejmuje ci zimny dreszcz! Tak długo już wędruje i szuka i nie znajduje – co ona tu jeszcze robi? Połowa twojego życia minęła: nic tylko ból i błąd, godzina za godziną! Czego tu jeszcze szukasz? Dlaczego? – Tego właśnie szukam – powodu mojego istnienia.

62

Ecce homo

Tak! Wiem, skąd pochodzę! Nienasycony niczym płomień, gorzeję i spalam się, trawiąc samego siebie. Światłem staje się wszystko, czego tylko dotknę, pozostawiam po sobie same zwęglone szczątki: Tak, z całą pewnością jestem płomieniem!

63

Moralność gwiazdy

Twoim przeznaczeniem, gwiazdo, jest podążać gwiezdnym torem. Co cię obchodzi ta ciemność, która rozciąga się wokół ciebie? Pędź beztrosko przez niezmierzone przestrzenie! Nędza naszych czasów niech cię nie niepokoi, trzymaj się od niej z dala! Twój blask przynależy do najodleglejszych światów: współczucie powinno być dla ciebie grzechem! Kieruj się tylko jednym przykazaniem: bądź zawsze wierna sobie!

33 Łac. dosł. „chodź ze/za mną” – „idź ze/za sobą”.

34 Niem. Eis.

35 Niem. Paradeis, południowoniemiecki i austriacki regionalny wariant słowa Paradies.

36 Por. Chamfort: „„Trzeba połknąć co rano ropuchę, aby nie czuć obrzydzenia przez resztę dnia, kiedy się go ma spędzić wśród ludzi“, tłum. Tadeusz Boy-Żeleński za: Chamfort, Charaktery i anegdoty, Warszawa 2010.

37 Niem. führen.

38 Jw.

39 Jw.

40 Niem. verführen.

41 Łac. „Seneka i jemu podobni” („i wszyscy inni [ludzie] tego rodzaju/pokroju/gatunku”).

42 Łac. „Najpierw pisać, potem filozofować”; parafraza znanego powiedzenia „primum vivere, deinde philosophari” czyli „najpierw żyć, potem filozofować”.

43 Por. Rdz 3, 19: „W pocie oblicza twego będziesz jadł chleb”, tłum. Biblia Brytyjskiego i Zagranicznego Towarzystwa Biblijnego, Warszawa 1988.

44 Czyli Syriusz.

45 Niem. gründlich znaczy także „sumienny, dokładny, rzetelny”.

46 Niem. Grund.

47 Niem. Niedergang, także dosł: „zejście, podążanie w dół”; por. początkowy fragment To rzekł Zaratustra.

48 Niem. Dietrich; także imię męskie (pol. Teodoryk).

49 Niem. U-hu-hu.

50 Rzymska Atena, jej ptakiem była sowa, niem. Uhu.

51 Niem. vertragen, także; „znosić, tolerować, wytrzymać”.

52 Niem. sich vertragen mit; także: „pogodzić się, żyć z kimś w zgodzie, nie kłócić się”.

KSIĘGA PIERWSZA

1.

Nauczyciele celu istnienia. – Bez względu na to, czy spoglądam na ludzi dobrym czy złym okiem, zawsze zastaję ich zajętych jednym i tym samym zadaniem, wszystkich razem i każdego z osobna: Czynieniem tego, co służy zachowaniu gatunku ludzkiego. I to, w rzeczy samej, nie powodowanych uczuciem miłości do tego gatunku, lecz po prostu dlatego, że nie ma w nich niczego bardziej archaicznego, potężniejszego, bardziej nieubłaganego i nie do przezwyciężenia niż ów instynkt – dlatego, że instynkt ten stanowi właśnie o istocie naszego rodzaju i stada. Jeśli nawet ma się w zwyczaju bardzo szybko, ze zwykłą w takim wypadku krótkowzrocznością, pozwalającą widzieć wyraźnie nie dalej niż na pięć kroków, dzielić skrupulatnie swoich bliźnich na osobników mogących przynieść korzyść i zaszkodzić, na dobrych i złych, dokonując ich ogólnej i pobieżnej oceny, to po dłuższym zastanowieniu się nad całością, dochodzi się zwykle do wniosku, że owe skrupulatne rozróżnianie i dzielenie nie ma większego sensu i ostatecznie człowiek daje sobie z tym spokój. Przecież nawet najbardziej szkodliwy osobnik może okazać się potencjalnie najbardziej użyteczny ze względu na zachowanie gatunku; albowiem podtrzymuje on w sobie lub, poprzez swoje oddziaływanie, w innych, naturalne skłonności i popędy, bez których ludzkość już dawno popadłaby w odrętwienie lub doznała całkowitego uwiądu. Nienawiść, radość z cudzego nieszczęścia53, drapieżna chciwość, żądza władzy, i co tam jeszcze można nazwać złymi skłonnościami: wszystko to przynależy do dziedziny zdumiewająco osobliwej ekonomii zachowania gatunku, ekonomii oczywiście na wskroś kosztownej, rozrzutnej i w ogóle w najwyższym stopniu nierozsądnej: – która jednak, w sposób niewątpliwy, przyczynia się jak dotąd z powodzeniem do zachowania rodzaju ludzkiego. Nie wiem już, czy ty, który tak jak i ja, jesteś człowiekiem54, moim drogim bliźnim i krewnym, potrafisz jeszcze w ogóle żyć w sposób niekorzystny dla gatunku, a więc „nierozsądnie” i „niegodziwie”; wydaje się wręcz, że to, co mogłoby szkodzić gatunkowi, wymarło już przed wieloma tysiącami lat i przynależy teraz do rzeczy, które nie są już możliwe nawet dla Boga. Oddawaj się bez reszty swoim najlepszym lub najgorszym pragnieniom, a nade wszystko: zgiń i przepadnij! – w obu przypadkach okażesz się zapewne wciąż jeszcze kimś w rodzaju protektora i dobroczyńcy ludzkości i w związku z tym zawsze będziesz mógł liczyć na to, że zyskasz sobie liczne grono pochlebców – jak i liczne grono szyderców! Nigdy jednak nie znajdziesz takiego, który potrafiłby ciebie, jako indywiduum, wyszydzić do szczętu także w tym, co w tobie najlepsze, kto ze względu na prawdę zdołałby uświadomić ci twoją bezgraniczną żałosność i mizerność – że jesteś wart tyle, co mucha albo żaba! Do tego, żeby śmiać się z samego siebie, tak jak należałoby się śmiać, żeby śmiać się na podstawie całej prawdy, najlepszym zawsze brakowało jak dotąd odpowiednio wrażliwego zmysłu prawdy, najzdolniejszym zaś zasobów geniuszu! Tak więc być może także i śmiech ma jeszcze przed sobą przyszłość! Albowiem, jeśli ludzkość gruntownie przyswoi sobie i uzna za swoje stwierdzenie „gatunek jest wszystkim, jednostka zawsze niczym” i każdy będzie miał w każdej chwili wolny przystęp do tego rodzaju ostatecznego wyzwolenia i nieodpowiedzialności, może wówczas śmiech stowarzyszy się z mądrością, może wówczas będzie się mówić już tylko o „nauce radującej duszę”55? Na razie jednak jest zgoła inaczej, na razie jednak komedia egzystencji56 nie stała się jeszcze „świadoma” samej siebie – na razie nadal obowiązuje czas tragedii, czas moralności i religii. Co oznacza to pojawianie się wciąż na nowo owych głosicieli moralności i założycieli religii, owych inicjatorów walki o przestrzeganie określonych norm etycznych, owych nauczycieli ludzkości, owych wywoływaczy wyrzutów sumienia i nawoływaczy do wojen religijnych? Co oznaczają ci bohaterowie na tej scenie? – albowiem jak dotąd byli to sami bohaterowie, a wszystko poza tym, czasami wyłącznie widoczne i aż nazbyt bliskie, służyło zawsze jedynie jako przygotowanie do występu owych bohaterów, czy to jako rodzaj maszynerii scenicznej i kulis, czy to występując w roli „totumfackich” i „kamerdynerów”. (Tak na przykład poeci zawsze odgrywali role kamerdynerów danej moralności). – Rozumie się samo przez się, że również te tragedie pracują w interesie gatunku, nawet jeśli stwarzają wrażenie, iż pracują w interesie Boga i jako wysłannicy Boga. Także one działają na rzecz podtrzymywania życia gatunku przez to, że propagują wiarę w życie. „Warto żyć – woła każda z nich –, życie jest ważne, ma znaczenie, a poza tym jest jeszcze coś poza życiem, pod życiem, dlatego miejcie się na baczności!” Ów instynkt, który w takim samym stopniu rządzi zarówno najwyższym jak i najbardziej przyziemnym, pospolitym57 człowiekiem, instynkt zachowania gatunku, przebija się na powierzchnię od czasu do czasu jako głos rozsądku i namiętność ducha; a wtedy zawsze towarzyszy mu wspaniały orszak przyczyn i powodów oraz pragnienie, żeby ze wszystkich sił zapomnieć o tym, że w gruncie rzeczy chodzi o instynkt, popęd, głupotę, absurd. Życie powinno się kochać, ponieważ – ! Człowiek powinien być orędownikiem swojego własnego istnienia oraz istnienia swojego bliźniego, dlatego że – ! I jak tam jeszcze nazywają się te wszystkie „powinno się” i „powinien” oraz „ponieważ” i „dlatego że”, i jak mogą się jeszcze nazywać w przyszłości! Aby to, co dzieje się z konieczności i zawsze, samo z siebie i bez jakiegokolwiek celu, od teraz zdawało się być czynione celowo, jawiąc się człowiekowi jako działanie w pełni rozsądne i najwyższy nakaz do spełnienia – na scenie pojawia się nauczyciel etyki, nauczający ludzkość o „celu istnienia”; wynajduje on przy tym drugą, inną egzystencję oraz, przy pomocy swojej nowej mechaniki, wyjmuje dawną, zwyczajną egzystencję z jej dawnych, zwyczajnych zawiasów. W rzeczy samej! On chce mieć pewność, że nie będziemy się śmiali z istnienia, ani z nas samych – ani z niego; dla niego człowiek jest zawsze bytem jednostkowym, jeden jest jednym, czymś pierwszym, i ostatnim, i ogromnym, dla niego nie ma gatunku, nie ma sum, nie ma zer. Bez względu na to, jak niedorzeczne i iluzoryczne mogą być jego wynalazki i szacunki, jak bardzo nie docenia on siły natury, nie zwraca uwagi na jej bieg i odrzuca stawiane przez nią warunki: – a wszystkie systemy etyczne były jak dotąd do tego stopnia niedorzeczne i sprzeczne z naturą, że każdy z nich doprowadziłby niechybnie ludzkość do upadku, gdyby tylko zdołał zapanować nad ludzkością – bądź co bądź! za każdym razem, kiedy na scenę wkraczał „bohater”, osiągano coś nowego, budzące grozę przeciwieństwo śmiechu, ów głęboki wstrząs wielu indywiduów, jaki wywoływała w nich myśl: „Ależ tak, warto żyć! Tak, wart jestem tego, żeby żyć!” – życie oraz ja i ty, i my wszyscy pospołu staliśmy się dla siebie znowu interesujący, przynajmniej na jakiś czas. – Nie da się zaprzeczyć, że na dłuższąmetę każdy z tych wielkich nauczycieli celu zmuszony był jak dotąd ulec władzy śmiechu, rozsądku i natury: ta krótkotrwała tragedia zawsze przechodziła w końcu z powrotem w odwieczną komedię istnienia, a „fale nieprzeliczonego śmiechu” – by zacytować Ajschylosa58 – muszą ostatecznie spaść nawet na największych z tych tragików. Jednak pomimo całego tego korygującego śmiechu, ludzka natura jako taka ulega zmianie za sprawą tego wciąż nowego pojawiania się owych nauczycieli celu istnienia – teraz ma ona bowiem o jedną potrzebę więcej, mianowicie potrzebę wciąż nowego pojawiania się tego rodzaju nauczycieli i nauk o „celu”. Człowiek staje się stopniowo rodzajem fantastycznego zwierzęcia, które ma do spełnienia jeden warunek egzystencji więcej niż każde inne zwierzę: człowiek musi od czasu do czasu wierzyć w to, że wie, dlaczego istnieje; jego gatunek nie może się pomyślnie rozwijać bez okresowego nabierania zaufania do życia! Bez wiary w racjonalność życia! Tak więc od czasu do czasu rodzaj ludzki wciąż na nowo dekretuje i obwieszcza: „istnieje coś, z czego absolutnie nie wolno się od tej pory śmiać!” A najbardziej ostrożny przyjaciel człowieka doda do tego: „nie tylko śmiech i radosna mądrość59, lecz także to, co tragiczne, z całym swoim wzniosłym nierozsądkiem, należy do środków i konieczności związanych z zachowaniem gatunku!” – A zatem? Zatem! Zatem! O, czy rozumiecie mnie, bracia moi? Czy rozumiecie to nowe prawo odpływu i przypływu? Również i my mamy nasz czas!

2.

Sumienie intelektualne. – Choć ciągle miewam takie samo doświadczenie, to wciąż na nowo wzbraniam się przed jego uznaniem i nie chce mi się wierzyć w jego realność, mimo że przecież jest ono dla mnie niemal dosłownie namacalne: otóż ogromnejwiększości ludzi brak sumienia intelektualnego; owszem, często odnoszę wrażenie, iż gdyby ktoś wymagał od innych czegoś takiego, nawet w najludniejszym mieście czułby się równie samotny jak na pustyni. Każdy patrzy na ciebie nierozumiejącymi oczyma i dalej odmierza wszystko swoją własną wagą, to nazywając dobrym, a tamto złym; nikt nie zaczerwieni się ze wstydu, kiedy pozwolisz sobie zauważyć, że odważniki60 te nie są sobie równoważne61, – nikt się też na ciebie nie oburzy: co najwyżej uśmieje się z powodu twoich wątpliwości. Chcę przez to powiedzieć: dla ogromniej większości ludzinie jest niczym haniebnym wierzyć w to czy tamto, a następnie żyć zgodnie z tym, nie uświadomiwszy sobie najpierw wszelkich ostatecznych i najpewniejszych powodów przemawiających za i przeciw oraz nie zadając sobie później nawet najmniejszego trudu, żeby je poznać, – przy czym do owej „ogromnej większości ludzi” należą nawet najbardziej utalentowani mężczyźni i najszlachetniejsze kobiety. Czymże jednak jest dla mnie dobroduszność, wyrafinowanie i geniusz, jeśli posiadający te cnoty człowiek toleruje u siebie, w swojej wierze i swoich osądach, niejasne i bliżej nieokreślone uczucia, jeśli pragnienie posiadania pewności nie jest dlań najbardziej wewnętrzną potrzebą i najgłębszą koniecznością – tym, co odróżnia od siebie ludzi wyższych od niższych! U niektórych osób pobożnych odkryłem nienawiść dla rozsądku i byłem im za to nawet w pewien sposób wdzięczny: tak oto ujawnia się bowiem przynajmniej nieczyste sumienie intelektualne! Jednak stać pośród tej rerum concordia discors62i całej tej zdumiewającej niepewności i wieloznaczności istnienia i o nic nie pytać, nie drżeć z pragnienia i żądzy pytania, a przy tym nawet nie nienawidzić pytającego lecz być może jeszcze traktować go z pełną rozbawienia mdłą pobłażliwością – jest tym, co uważam za godne pogardy i tego właśnie uczucia poszukuję na początku w każdym człowieku: – jakiegoś rodzaju szaleństwo skłania mnie co i rusz do mniemania, że każdy człowiek żywi tego rodzaju uczucie, po prostu jako człowiek. To taki mój rodzaj niesprawiedliwości.

3.

Szlachetny i pospolity. – Dla natur pospolitych wszelkie szlachetne, wzniosłe uczucia zdają się bezużyteczne i dlatego początkowo całkowicie niewiarygodne: słysząc o czymś takim, szybko mrugają oczami, jakby chciały powiedzieć: „nie ma co, z tym musi wiązać się jakaś korzyść; coś musi się za tym kryć”: – są nieufne wobec natur szlachetnych, podejrzewając je o to, że w podstępny sposób próbują one coś dla siebie załatwić. A kiedy przekonają się ponad wszelką wątpliwość o braku jakichkolwiek samolubnych zamiarów i chęci zysku, wówczas uważają osoby szlachetne za rodzaj głupców: pogardzają nimi w ich radości i wyśmiewają błysk pojawiający się w ich oczach. „Jak można się cieszyć, że człowiek nic z tego nie ma, jak można w pełni świadomie rezygnować z ewentualnej korzyści! Z tymi szlachetnymi porywami duszy musi się wiązać jakaś choroba umysłu” – tak sobie myślą, rzucając lekceważące spojrzenia: podobnie jak wtedy, kiedy z lekceważeniem odnoszą się do radości, jaką żywi obłąkany na punkcie swojej idée fixe. Natury pospolite cechują się tym, że zawsze mają przed oczami przede wszystkim swoją własną korzyść i że owo myślenie wyłącznie o pożytku i korzyści jest w nich silniejsze od najsilniejszego popędu: nie pozwolić na to, żeby powodowały tobą popędy skłaniające cię do niczemu nie służących działań – oto ich mądrość i podstawa dobrego samopoczucia. W porównaniu z nimi, natury wyższe są bardziej nierozsądne: albowiem człowiek szlachetny, wielkoduszny, zdolny do ofiar i poświęceń, w rzeczy samej ulega swoim popędom i w swoich najlepszych chwilach wyłącza rozsądek. Zwierzę, które z narażeniem życia ochrania swoje młode, czy też, w okresie godowym, łączy się z samicą, nawet wtedy, kiedy oznacza to dlań śmierć, nie myśli o niebezpieczeństwie i śmierci, jego rozsądek również przestaje działać, ponieważ opanowuje je bez reszty rozkosz63 związana z posiadaniem potomstwa czy też zdobyciem samicy oraz lęk, by rozkoszy tej nie zostać pozbawionym; zwierzę staje się głupsze niż jest zazwyczaj, tak samo jak człowiek szlachetny i wielkoduszny. Tego ostatniego opanowują niekiedy tak silne uczucia przyjemności i nieprzyjemności64, że jego intelekt musi wobec nich albo zamilknąć albo oddać się im na służbę: u takiego człowieka miejsce głowy zajmuje serce, a wtedy mówimy o „namiętności”65. (Czasami dzieje się też zgoła przeciwnie, a wtedy mamy do czynienia z „odwróceniem namiętności”, jak w przypadku Fontenelle’a, któremu ktoś kiedyś położył dłoń na sercu i powiedział: „To, co pan tu ma, mój drogi, to także mózg”.66 Ów typowy dla namiętności nierozsądek67 czy też rozsądek na opak68 jest tym, czym człowiek pospolity pogardza w szlachetnym, zwłaszcza kiedy owa namiętność kieruje się ku przedmiotom, których wartość człowiekowi pospolitemu zdaje się zgoła fantastyczna lub ustalana całkowicie według własnego widzimisię. Gniewa się na tego, kto ulega namiętnościom swojego brzucha, pojmuje jednak związany z tym urok, który odgrywa tu rolę prawdziwego tyrana i któremu trudno się oprzeć; nie pojmuje natomiast tego, jak można, oddając się na przykład namiętności zdobywania wiedzy69, narażać na szwank swoje zdrowie i honor. Smak wyższej natury zwraca się ku temu, co wyjątkowe, ku rzeczom, które większość ludzi pozostawiają obojętnymi i które zdają się być pozbawione jakiejkolwiek urokliwej słodyczy; wyższa natura dysponuje bowiem szczególną miarą wartości. Co więcej, uważa zwykle, że owa idiosynkrazja jej smaku nie jest jakąś szczególną miarą wartości, zakładając przy tym, iż uznawane przez nią wartości i bez-wartości70 są powszechnie obowiązującymi wartościami i bez-wartościami; w rezultacie jej wybory wydają się niezrozumiałe i niepraktyczne. Bardzo rzadko wyższa natura zachowuje na tyle dużo rozsądku, żeby rozumieć zwykłych ludzi71 jako takich i właściwie się z nimi obchodzić; na ogół przypuszcza, że jej własne namiętności są skrywanymi namiętnościami wszystkich innych, przy czym wiarę w to, że tak właśnie jest, wyraża z pełnym zapału i elokwencji przekonaniem. Jeśli tacy niezwykli, wyjątkowi ludzie72 nie uważają samych siebie za wyjątki, jakże mieliby oni kiedykolwiek potrafić rozumieć pospolite natury oraz bezstronnie oceniać, co jest regułą! – dlatego także i oni mówią, że ludzkość jest głupia, działa na własną szkodę i żyje iluzjami, nie posiadając się przy tym ze zdumienia, że cały świat dalej pogrąża się w coraz większym szaleństwie i żadną miarą nie chce przyznać się do tego, co „mu dolega”. – Oto wieczna niesprawiedliwość szlachetnych.

4.

To, co służy zachowaniu gatunku. – Jak dotąd ludzkość w największym stopniu stymulowały w jej rozwoju umysły najbardziej potężne i niesforne73: to one rozpalały wciąż na nowo uśpione namiętności – każde uporządkowane społeczeństwo usypia namiętności –, rozbudzały wciąż na nowo zmysł do porównań, do sprzeczności, do czerpania radości z tego, co nowe, ryzykowne, niesprawdzone, to one zmuszały ludzi, by przeciwstawiali sobie różne opinie i mniemania, by zestawiali i porównywali ze sobą różne wzorce i ideały. Zwykle przy użyciu broni, obalając słupy graniczne, profanując świętości: ale także wprowadzając nowe religie i normy moralne! W każdym nauczycielu i głosicielu nowego74 tkwi ta sama skłonność do „występku”75, która okrywa niesławą każdego zdobywcę, – nawet jeśli przejawia się ona w sposób bardziej subtelny, nie wprawia natychmiast mięśni w ruch i właśnie dlatego nie bywa powodem aż tak wielkiej niesławy! Jednak nowe jest z konieczności zawsze tym, co złe76, jako to, co chce podbijać i zdobywać, obalać stare słupy graniczne i profanować dawne świętości; a tylko to, co stare, jest tym, co dobre77! W każdej epoce dobrymi ludźmi są ci, którzy zakopują głęboko stare myśli, po czym czekają, aż wydadzą one owoce, owi rolnicy ducha. W końcu jednak każda rola staje się jałowa, tak że wciąż na nowo musi ją przeorywać pług tego, co złe. – W obecnych czasach pojawiła się z gruntu błędna doktryna moralna, która cieszy się wielką popularnością szczególnie w Anglii: według niej sądy o tym, co jest „dobre” a co „złe” są rezultatem nagromadzonego przez nas doświadczenia na temat tego, co jest dla nas „korzystne”78, a co „niekorzystne”; według niej to, co nazywamy „dobrym”, służy zachowaniu gatunku, a to, co nazywamy „złym”, szkodzi gatunkowi. Prawda jest jednak taka, że złe instynkty są w równie wysokim stopniu korzystne, przydatne do zachowania gatunku i niezbędne jak dobre: – tyle że ich funkcja jest inna.

5.

Bezwarunkowe obowiązki. – Wszyscy ludzie, którzy czują, że koniecznie potrzeba im najmocniejszych słów i tonów, najbardziej wymownych gestów i postaw, żeby w ogóle móc skutecznie oddziaływać na innych – politycy rewolucji, socjaliści, nawołujący do pokuty kaznodzieje chrześcijańscy i nie chrześcijańscy, z których żaden nie uznaje połowicznego sukcesu: wszyscy oni mówią o „obowiązkach”, i to niezmiennie o obowiązkach o charakterze bezwarunkowym – gdyby nie to, nie mieliby prawa do tego swojego wielkiego patosu: i doskonale o tym wiedzą! Dlatego sięgają po filozofie moralności, głoszące jakiegoś rodzaju imperatyw kategoryczny, albo wchłaniają w siebie sporą dawkę religii, jak na przykład zrobił to Mazzini79. Ponieważ pragną bezwarunkowego zaufania ze strony innych, muszą najpierw wykształcić w sobie bezwarunkowe zaufanie do samych siebie, w oparciu o jakieś ostateczne, nie podlegające dyskusji i samo w sobie wzniosłe przykazanie, za którego sługi i narzędzia się uważają oraz pragną uchodzić w oczach świata. Mamy tu do czynienia z najbardziej naturalnymi i zwykle bardzo wpływowymi przeciwnikami moralnego oświecenia i sceptycyzmu: ci jednak zdarzają się rzadko. Tymczasem bardzo liczną klasę owych przeciwników można spotkać wszędzie tam, gdzie interes własny wymaga poddaństwa, podczas gdy reputacja i honor zdają się poddaństwa zabraniać. Ten, kto czuje się upokorzony na myśl, że miałby być narzędziem jakiegoś księcia albo jakiejś partii czy sekty, albo jeszcze gorzej, jakiejś potęgi finansowej, na przykład jako potomek starego, dumnego rodu, ale kto takim właśnie narzędziem być chce czy też być musi, w swoim własnym mniemaniu i w mniemaniu świata, ten potrzebuje patetycznych pryncypiów, których w każdej chwili może mieć pełne usta: pryncypiów bezwarunkowej powinności, którym bez zawstydzenia może się poddać i w tym poddaństwie ukazać światu. Wszelki subtelniejszy serwilizm trzyma się kurczowo imperatywu kategorycznego i jest śmiertelnym wrogiem tych, którzy obowiązek chcą pozbawić jego bezwarunkowego charakteru: domaga się tego od nich przyzwoitość, i nie tylko przyzwoitość.

6.

Utrata godności. – Namysł zatracił całą swoją godność formy; ceremoniał i uroczyste gesty myśliciela stały się obiektem drwin, a mędrzec w dawnym stylu byłby już dziś kimś nie do zniesienia. Myślimy za szybko, mimochodem, w drodze, w trakcie załatwiania interesów, wszelkiego rodzaju, nawet kiedy myślimy o najpoważniejszych sprawach; potrzebujemy do tego mniej przygotowania, a nawet mniej ciszy i spokoju: – to tak, jakbyśmy nosili w głowie nieustannie włączoną maszynę, która pracuje nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach. Kiedyś po każdym widać było od razu, że chce pomyśleć – była to zresztą całkiem wyjątkowa sytuacja! – że chce stać się mądrzejszy i że właśnie jakaś myśl przychodzi mu do głowy: ktoś taki przybierał wtedy odpowiedni wyraz twarzy, jak do modlitwy, i zatrzymywał się; zdarzało się, że parę godzin stał tak w bezruchu na ulicy, kiedy naszła go jakaś myśl – na jednej nodze albo na dwóch. Oto zachowanie „godne sprawy”!

7.

Coś dla pracowitych