Kufer tajemnic - Anna Bichalska - ebook

Kufer tajemnic ebook

Anna Bichalska

4,4

Opis

Magdalena odkrywa na strychu zakurzony i zapomniany kufer. W środku znajduje list od dawno zmarłej matki. Okazuje się, że kufer niegdyś należał do Stefanii – młodej kobiety, która zaginęła w 1937 roku i nigdy jej nie odnaleziono. O samej Stefanii nie wiadomo prawie nic. Kim tak naprawdę była tajemnicza kobieta?
Próbując odkryć tajemnicę zniknięcia Stefanii, Magdalena wyjeżdża z córeczką na wakacje do pobliskich Błękitnych Brzegów. Czy mimo wielu lat, które upłynęły, rzeczy z kufra pomogą jej natrafić na jakiś ślad?
Na odkrycie czeka też sekret jej matki. Zaginięcie Stefanii to bowiem tylko część o wiele bardziej skomplikowanej historii, a stary kufer skrywa wiele tajemnic.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 615

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (56 ocen)
34
13
7
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
YvonneZet

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka! - pełna tajemnic i pięknych opisów przyrody
10
biedronka51

Z braku laku…

niby ok.....ale
10
Theri

Nie oderwiesz się od lektury

Pełna tajemnic,trochę zagmatwana ale warta przeczytania.
00
ewaperyt

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna ciekawa poruszająca historia bardzo polecam Piękna ciekawa poruszająca historia bardzo polecam
00
Elisabeth76

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniala, poruszajàca opowiesc o trudnych losach wspanialej dziewczynki a potem kobiety, ktorej zycie wiele razy dalo sié poznac sie od najdorszej strony. Dzieki jednej z wnuczek, udalo sie dokladnie odnalezc i opisac jej losy.. Serdecznie polecam
00

Popularność




Mężowi i córce

Prolog

Stefania, 1930

Zanurzyła dłoń w jeziorze. Woda była lodowato zimna. Umyła szybko ręce i twarz, przygładziła rozczochrane włosy. Spojrzała w kierunku wsi. Nawet stąd widać było unoszącą się burą strużkę dymu. W ustach czuła smak popiołu, w gardle suchość, jakby zjadła garść piasku. Nabrała trochę wody w dłonie i przepłukała usta. Rozejrzała się wokoło. Było pusto, nikogo jak okiem sięgnąć. Tylko ogołocone z liści jesienne drzewa zdawały się ją obserwować z wysoka. To dobrze – pomyślała. Nikt nie może się dowiedzieć, nikt nie może jej zobaczyć. Oni wszyscy nie żyli. Słyszała, jak ludzie gadali, schowana w swojej kryjówce. Nikt jej nie widział, nikt o niej nie wiedział. Przez myśl przemknęła jej rozmowa ciotki z wujem, którą usłyszała wieczorem. „Myślisz, że nie wiem, głupia, że ciągle ją wypuszczasz? Jeszcze nieszczęście na nas jakie sprowadzisz” – krzyczał wuj. „Daj temu już spokój – powiedziała pojednawczo ciotka. – Przecież to tyle lat, nikt już teraz…” – uspokajała. „Nie będę karku nadstawiał. Głupoty, babo, pleciesz, głupoty jak zwykle”. A potem tamto… W głowie rozbłysły niechciane obrazy, zabrzmiały głosy. Głosy duchów. Odgoniła je od siebie jak natrętne muchy. Oni nie żyli ‒ pomyślała. Wszyscy. Nie było do czego wracać. Nikt jej nie widział. I nikt jej nie będzie szukał. Przypomniała sobie ten moment, jak uciekała, widziała ścianę ognia za sobą, czuła w gardle duszący dym. I słyszała tamten płacz, rozpaczliwy, cichnący z każdą chwilą. A potem nieruchome ciało, bez życia. Do oczu napłynęły łzy. Serce zaczęło jej walić jak oszalałe, ścisnęło ją w gardle. Chciała wymazać tamte obrazy, uciec od nich jak najdalej. Wyrzucić je wszystkie z głowy. W uszach jej dudniło. Miała ochotę krzyczeć. I wtedy nagle coś się stało… Jakby coś pstryknęło w jej głowie. Po chwili ogarnęła ją zimna pustka. Czuła się, jakby na chwilę zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu, niczym ten szary dym w oddali. Rozejrzała się dookoła zdezorientowana. Jak się tu właściwie znalazła? Po co tu przyszła? I… kim właściwie była? Ogarnęła ją panika. Ta pustka w głowie była czymś przerażającym, jakby nagle przestała istnieć. Spadała w przepaść i nie miała się czego uchwycić. Spojrzała z rozpaczą na jedyną rzecz, którą ze sobą miała – niewielki stary kuferek. Otworzyła go i zaczęła gorączkowo przetrząsać zawartość. Te rzeczy nic jej nie mówiły, wydawały się jej kompletnie obce, jakby nie należały do niej. Ujęła w dłonie małe ozdobne lusterko, które znalazła w kufrze. Przez chwilę wpatrywała się uważnie w swoje odbicie. Patrzyły na nią duże, ciemne oczy. Widziała bladą twarz ciemnowłosej, może dwunastoletniej dziewczynki. Swoją twarz, choć zupełnie obcą. Czy to naprawdę była ona? „Kim jesteś?” – wyszeptała do odbicia. Milczało. Dziewczynka z lustra wydawała się równie zdezorientowana, jak ona sama.

Odłożyła lusterko i zamknęła z trzaskiem kuferek. Mocno zacisnęła powieki, usiłując coś sobie przypomnieć. Najpierw nie było nic, znowu pustka. Ale nagle coś rozbłysło jak nikłe światełko w ciemności. Imię. Ma na imię Stefania. To imię pojawiło się jak postać wyłoniona z mgły, a ona uczepiła się go jak koła ratunkowego, które nie pozwoli utonąć w tej pustce. Tak, na imię ma Stefania. Wiedziała tylko to ‒ i to, że musi uciekać jak najdalej. Coś pchało ją naprzód, przed siebie. Ścisnęła mocniej rączkę kufra, czuła, że ten kufer jest ważny, mimo że nie rozpoznawała rzeczy w środku. Czy należały do niej? Teraz nie ma czasu na rozmyślania. Musiała uciekać, iść przed siebie.

Ruszyła wzdłuż jeziora. Trzęsła się z zimna, wiatr szarpał jej włosy, a ona miała oprócz sukienki i pończoch tylko cienki, za duży płaszcz i nieodpowiednie na tę pogodę pantofle, które już przemiękły. Przecięła łąkę i zobaczyła tory kolejowe. Poszła wzdłuż nich. Stacja była opustoszała, tylko jeden mężczyzna siedział na ławce i czytał gazetę. Na jej widok uchylił kapelusza, ale zaraz znów zatopił się w lekturze. Stefania usiadła na drugim końcu ławki, mocno ściskając rączkę kufra. Zadygotała z zimna i mocniej zawiązała pasek płaszcza. Wpatrywała się w puste tory kolejowe. Mężczyzna w kapeluszu zaszeleścił gazetą, uniósł głowę i odchrząknął, jakby chciał coś powiedzieć. Na szczęście w oddali rozległo się pogwizdywanie i stukot. Po chwili na peron wjechała lokomotywa. Stefania przypatrywała się z fascynacją ogromnemu mechanizmowi, buchającej parze. Była przekonana, że widziała już kiedyś pociąg, ale nie miała pewności, czy nim podróżowała. Musi wsiąść do środka i jechać, jechać, jechać… Jak najdalej przed siebie.

Z pociągu wysiadło kilku podróżnych, a mężczyzna z gazetą wszedł po schodkach do wagonu. Stefania zerwała się z miejsca i pobiegła za nim. Przeszła na sztywnych nogach na drugi koniec wagonu, wymijając rzędy drewnianych siedzeń. Usiadła przy oknie i oparła głowę o szybę. Z pobliskiego pieca buchało przyjemne ciepło. Po chwili pociąg ruszył ze świstem i pogwizdywaniem. Nie wiedziała, dokąd jedzie, ale to nie miało znaczenia. Wpatrywała się w migające za oknem obrazy. Monotonny stukot działał uspokajająco, poczuła się senna, jakby od wieków nie zmrużyła oka. Nieważne dokąd – pomyślała jeszcze, zanim jej ciężkie powieki opadły. Byle dalej, przed siebie.

Rozdział 1

Magdalena, 2018

Zza drzwi dobiegł rozpaczliwy krzyk. Odłożyłam telefon na pralkę, odcinając się od chwilowego bezmyślnego ukojenia, jakie dawało mi przeglądanie Facebooka i Instagrama. Właśnie siedziałam na sedesie i próbowałam się, kulturalnie mówiąc, wypróżnić. Okoliczności jednak ewidentnie temu nie sprzyjały.

– Maaaamooo, wpuść mnie! – zawołała Hania i zaczęła rozpaczliwie walić w drzwi, jakby od dostania się do ubikacji zależało jej życie.

– Kochanie, właśnie robię kupę! – odkrzyknęłam najspokojniej i najradośniej, jak umiałam. – Poczekaj chwilę!

Ta scena mogłaby wydawać się śmieszna, ale nie była. To znaczy może i trochę była, ale nie w tamtej chwili. O co dzieciom chodzi z tym towarzyszeniem matkom nawet do klozetu? Hania miała już ponad trzy lata i szczerze mówiąc, myślałam, że w tym wieku to zamiłowanie jej przejdzie. Dalej jednak, kiedy tylko znikałam w łazience, od razu, jakby za pomocą niepojętego radaru, lokalizowała mnie i dobijała się do drzwi. Założę się, że już powstały na ten temat badania i teorie. Sięgnęłam po telefon z zamiarem zgłębienia tego pasjonującego zagadnienia.

– Maaamoooo, chcę weeejść! – Moja córka nie zamierzała dać za wygraną.

Czułam, że zaraz wybuchnę. Odetchnęłam i w myślach policzyłam do dziesięciu.

– Jeszcze chwilkę! Pobaw się czymś!

Hania przez cały dzień marudziła, więc ja byłam już u kresu wytrzymałości. Łagodziłam wszystkie wrzaski, wybuchy złości, koiłam, tuliłam, słuchałam, wymyślałyśmy przeróżne zabawy. Mogłabym dzisiaj zdobyć medal idealnego rodzica. Lubiłam się nią zajmować i spędzać z nią czas, jednak teraz czułam, że powoli coś we mnie pęka. Starałam się być dobrą matką, choć do ideału było mi zazwyczaj daleko, ale to był jeden z tych ciężkich dni, kiedy miałam ochotę zwiać przed własnym dzieckiem gdzie pieprz rośnie. Właściwie to już załatwiłam toaletową sprawę, ale czułam, że jeśli choć przez pięć minut nie pobędę sama – po prostu zwariuję. Jakkolwiek zabawnie to brzmi, biorąc pod uwagę miejsce moich wzniosłych rozważań, chciałam przez chwilę poczuć, że naprawdę istnieję jako odrębna istota, a nie tylko matka. To chyba jedna z najtrudniejszych rzeczy w macierzyństwie – to, że tak trudno jest utrzymać równowagę między byciem dla kogoś a pozostaniem sobą, niezatraceniem siebie w tej roli, a jednocześnie znalezieniem dobrej i wystarczającej przestrzeni dla dziecka. Ja się właśnie zgubiłam i musiałam się odnaleźć. Jednak jak większość matek małych dzieci nie mogłam w tym celu wyruszyć na długą, samotną wyprawę na drugi kraniec świata, ale najwyżej na krótką wycieczkę do toalety, by tam pogrążyć się w medytacji na sedesie. Potrzebowałam przerwy. Rozpaczliwie potrzebowałam chwili przerwy. A Szymon znowu wyjechał. Niemal błogosławiłam niebiosa, że za jakąś godzinę miał przyjechać po Hanię mój tata i zabrać ją na weekend.

– Maamooo! – Łubudubu. Łubudubu! Załomotała. „Niech żyje nam prezes naszego klubu” – odśpiewałam w myślach i wzięłam głęboki oddech.

– Jeszcze troszkę! – zawołałam.

Ciekawe, ile matek właśnie to robi – dumałam. Miałam ochotę napisać jakiś post na którymś z forów albo grup parentingowych. „Hej, właśnie ukrywam się w WC przed własnym dzieckiem, żeby odnaleźć siebie. Wy też? Ktoś ma podobne doświadczenia? Utwórzmy grupę wsparcia. Co wy na to?” Pewnie jakaś połowa by mnie poparła, druga wyzwała od najgorszych matek na świecie.

Westchnęłam, policzyłam do dziesięciu i wstałam, wpychając telefon do kieszeni. Dobra, chyba trochę naładowałam baterie, złapałam dystans – wystarczy na jakiś czas. Kiedy wyszłam, zobaczyłam zapłakaną i zasmarkaną Hanię. Zrobiło mi się jej żal i poczułam lekkie wyrzuty sumienia. Przytuliłam ją i pogłaskałam po głowie.

– No już, już – powiedziałam, kiedy się trochę uspokoiła. – Chodź, wytrzemy nos, bo dziadek niedługo przyjedzie. I przebierzemy się. – Zerknęłam na jej koszulkę z Kubusiem Puchatkiem, poplamioną farbą, bo malowałyśmy, i dżemem truskawkowym, bo robiłyśmy naleśniki.

– Nie chcę się ubierać! – zaprotestowała od razu wojowniczo.

To było do przewidzenia. Teraz czekały mnie negocjacje.

– Ale chcesz jechać do dziadka, prawda? – zapytałam podchwytliwie.

– Tak, tak, do dziadka! – zawołała od razu z zapałem.

– No właśnie. I trzeba się przebrać w czyste ubranko. Nie możesz jechać taka brudna.

– Nie! Nie chcę się przebierać! Będę brudaskiem! – zawołała radośnie.

Później odbyłyśmy kilka rundek dookoła salonu – ja z czystą koszulką, Hania z radosnym okrzykiem na ustach:

– Mamusiu, jestem brudaskiem! Brudaskiem!

Ale przynajmniej dodała to swoje rozczulające: „mamusiu” – pomyślałam, walcząc z zadyszką, i jakoś cała złość mi chwilowo przeszła. Bo jak tu jej nie kochać?

Po kilkunastu kółkach miałam jednak dość, ponieważ przy mojej kiepskiej kondycji to był niemały wysiłek. Pomyślałam, że może chociaż trochę od tego schudnę. Ostatnio udało mi się zrzucić prawie dziesięć kilogramów, ale waga od kilku tygodni stała w miejscu jak zaklęta, mimo że to był wierzchołek góry lodowej, bo do normalnej wagi powinnam zrzucić jeszcze jakieś kilkanaście kilogramów. W ogóle zastanawiałam się, jakim sposobem wcale od jakiegoś czasu nie chudłam, opiekując się Hanią. Była bardzo ruchliwym dzieckiem, a ja wcale nie jadłam więcej niż wcześniej, kiedy udało mi się zrzucić te dziesięć kilogramów. W swoim życiu poważnie odchudzałam się ‒ a raczej zmieniałam nawyki żywieniowe na lepsze ‒ już kilka razy i zawsze szło mi lepiej niż teraz. Może miałam gorszą przemianę materii niż jeszcze kilka lat temu, bo zbliżałam się do czterdziestki? Pomyślałam, że jeszcze dwa lata i będę mieć czwórkę z przodu. Kiedy to minęło?

Już się zastanawiałam, czy sobie na razie nie odpuścić przebierania Hani, co czasami było najlepszą strategią, żeby nie zwariować, ale w końcu udało mi się ją przekonać. A raczej podejść sposobem. Po pierwsze, usiadłam sobie spokojnie na kanapie i sięgnęłam po książkę. Nie łudziłam się, że przeczytam chociaż kilka stron, nie byłam aż tak naiwna. Chodziło o zwabienie. I rzeczywiście, nie minęła chyba nawet minuta, a Hania usiadła obok i zaczęła dopytywać:

– Co robisz, mamusiu? Co czytasz? Co masz?

Wtedy nadszedł czas na drugi punkt planu. Sięgnęłam po pluszowego misia i nałożyłam mu koszulkę, a później uniosłam go do góry i zatoczyłam koło w powietrzu.

– Co robi misio? – dopytywała Hania.

– Lata sobie.

– Ja też chcę!

– Do tego trzeba mieć tę specjalną koszulkę, ona jest do latania, a ty takiej nie masz. Tylko w niej można wyruszyć w podniebną podróż samolotem. „Oho, jakie piękne stąd widoki!” – zawołałam misiowym głosem.

– Ja też tak chcę – powiedziała Hania i popatrzyła z zazdrością na misia.

– Może miś ci pożyczy tę wspaniałą lotniczą koszulkę, chcesz?

– Tak!

Hania ochoczo sama włożyła koszulkę, a potem odbyłyśmy kilka podniebnych podróży. Czasami mam wrażenie, że w byciu rodzicem najbardziej przydaje się pomysłowość, wyobraźnia i poczucie humoru; już nieraz się o tym przekonałam. Niektóre pomysły działają, inne okazują się strzałem w kolano, bo wychowanie przypomina pole minowe, ale jak już wypracuje się dobre sposoby, jest się w domu.

– Jeszcze, jeszcze! – wołała Hania, chichocząc, i już zaczęłam się bać, że czeka mnie teraz następna godzina w roli samolotu. Może tym razem to był strzał w kolano, a raczej w kręgosłup.

Na szczęście chwilę później rozległ się dzwonek, a kiedy w drzwiach stanął tata, Hania wrzasnęła radośnie:

– Dziadek! – i rzuciła mu się w objęcia.

Gdy wyjechali, poczułam ulgę, a cisza, jaka zapanowała w domu, wydawała mi się wręcz nadnaturalna. Delektowałam się nią przez chwilę. Nie miałam jednak na to zbyt wiele czasu, ponieważ czekało mnie sporo pracy. Najpierw powinnam sprzątnąć całą górę zabawek porozrzucanych, gdzie się tylko dało, i odkurzyć, bo wszędzie pełno było okruchów, ale postanowiłam, że tym zajmę się później. Zdecydowałam, że najpierw rozejrzę się po strychu – postanowiłam, że przez ten weekend wreszcie się nim zajmę. Musiałam zobaczyć, co jest tam właściwie do zrobienia. Ten dom należał kiedyś do mojej babci. Zamieszkaliśmy w nim z Szymonem niedługo po ślubie, kilka lat temu. Od dawna już wtedy nikt tu nie mieszkał i potrzebny był porządny remont, ale nie było tak źle. Rodzice dbali o dom po śmierci babci i dziadka, tata starał się robić coś na bieżąco albo zlecać potrzebne prace. Chyba zastanawiali się nad sprzedażą, lecz mama nie mogła się na to zdecydować, a później, kiedy umarła, tata postanowił, że decyzję pozostawi nam. Kamila, moja siostra, już dawno zapowiedziała, że nie zamierza tu mieszkać, więc jeśli chcę, mogę go sobie wziąć albo możemy go sprzedać. Dla niej był zbyt stary, zbyt mało nowoczesny, zbyt ponury. Uwielbiała swoje jasne, przestronne i wygodne mieszkanie na nowym osiedlu w centrum Lipowic. Mnie natomiast ten dom od razu się spodobał. Miał w sobie to coś – duszę, jak większość starych domów. Był nieduży, ale dla nas nadawał się w sam raz. Wymagał trochę pracy, ale wszystko udało się doprowadzić do zadowalającego stanu. Tylko ten strych… Przez kilka lat nie mogliśmy się z Szymonem zebrać, żeby zrobić tam porządek. Znajduje się tam mnóstwo starych rupieci i postanowiłam, że na razie chociaż trochę je posegreguję, a później pomyślę, co z nimi dalej zrobić.

Chwilę później wspinałam się po stromych schodach na górę. Skrzypiały niemiłosiernie, odkąd pamiętam. Prawdę mówiąc, zawsze trochę bałam się tego strychu, już jako dziecko, kiedy od czasu do czasu przyjeżdżaliśmy tu z rodzicami, a później z tatą. Dom, mimo że niezamieszkany od lat, nie wzbudzał wtedy mojego lęku i czułam się w nim dobrze. Ale strych… Strych to zupełnie inna sprawa. To miejsce zdawało się żyć własnym życiem. Teraz wdrapałam się po schodach, otworzyłam drzwi i pstryknęłam włącznik. Żarówka dawała tylko przyćmione światło. Przydałoby się ją wymienić – pomyślałam. Miałam jednak wrażenie, że to miejsce lubi półmrok. Omiotłam wzrokiem pudła i kartony. Kilka starych drewnianych wieszaków, na których wisiały płaszcze, kapelusze i kożuchy babci, które teraz w tym miejscu sprawiały dość upiorne wrażenie, przypominając jakieś dziwaczne postacie. Zganiłam się w duchu za te myśli. Oczywiście to tylko moja fantazja. Mam najzwyklejszy w świecie strych i najzwyklejsze rzeczy. Zaczęłam krążyć po strychu, zaglądając to tu, to tam, wymijając stare meble, lampy i sprzęty. Babcia chyba nie lubiła niczego wyrzucać. Ja zresztą też miałam z tym problem – bywałam zbyt sentymentalna; może odziedziczyłam to po niej. Doskonale wiedziałam, że z wyrzuceniem czegoś z tych rzeczy też będę miała problem, może dlatego tak ciężko było mi się zabrać do zrobienia tutaj porządków.

Nagle mój wzrok padł na mały okrągły stolik z nadłamaną nogą i na stojący na nim przedmiot. Był to niewielki kufer z ciemnego drewna. Nie taki duży jak te podróżne, ale z rączką, przenośny, bardziej przypominający pękatą walizkę. Podeszłam bliżej i przyjrzałam mu się dokładniej, przesunęłam po nim placem i zdmuchnęłam trochę kurzu. Kufer miał ozdobne rzeźbienia na wieku i po bokach. Był bardzo ładny. A ja byłam pewna, że już go kiedyś widziałam, chociaż na pewno nie na tym strychu. Nie musiałam długo grzebać w pamięci, żeby sobie przypomnieć, gdzie to było. W myślach przenoszę się do domu rodziców, jakieś trzydzieści lat temu. Skradam się do pokoju mamy, cichutko, na paluszkach. Wpadłam właśnie na pomysł, żeby ją trochę nastraszyć. Drzwi do jej pokoju są uchylone, wystarczy je trochę popchnąć…

– Łaaa! Mam cię! – krzyknęłam wtedy, wbiegając do pokoju, a mama aż podskoczyła. Odwróciła się i wtedy zauważyłam, że płacze. Nigdy jeszcze jej takiej nie widziałam. Łzy spływały jej po policzkach, oczy miała smutne i puste.

Gdy mnie zobaczyła, szybko schowała coś, co trzymała w ręku, do tego właśnie kuferka. Otarła twarz rękawem.

– Mamo?… – wydukałam cicho.

– Ale mnie przestraszyłaś… – Uśmiechnęła się i poklepała mnie po głowie.

– Dlaczego płakałaś, mamusiu? – zapytałam z niepokojem.

– To nic… Myślałam o babci.

– Co to jest? – Wskazałam kufer i popatrzyłam na niego zaciekawiona.

– Och, ten kuferek należał do babci – powiedziała pośpiesznie.

– Co w nim jest, mamo? – dopytywałam.

– Nic takiego, same starocie – zbyła mnie szybko. – Wiesz co? Może upieczemy te ciasteczka maślane, które tak lubicie z Kamilką? Co ty na to?

Wtedy szybko zapomniałam o kuferku, choć teraz zdałam sobie jasno sprawę, że mama próbowała odwrócić moją uwagę. Cokolwiek kryło się wewnątrz, nie chciała, żebym to zobaczyła. Przynajmniej wtedy. A teraz ten sam kufer stał przede mną. Mama musiała go tutaj przywieźć przed śmiercią. Czyli co najmniej dwadzieścia siedem lat temu. Wcześniej nigdy go tutaj nie widziałam, bo stolik stał w kącie, a my z Szymonem nigdy nie zabawiliśmy na strychu zbyt długo i nieczęsto tu zaglądaliśmy. Jednak znałam ten kuferek i może dlatego teraz od razu przyciągnął mój wzrok.

Wpatrywałam się w niego przez chwilę, a później ostrożnie otworzyłam. Zawiasy lekko zaskrzypiały, kiedy unosiłam wieko. W środku zobaczyłam materiał w drobne kwiatuszki, a na wierzchu kopertę. Dużymi literami, charakterem pisma, który dobrze znałam, napisano:

DLA MAGDY

(przekazać tylko, jeśli ukończyła już dwadzieścia lat)

Wzięłam kopertę do ręki i przez chwilę obracałam ją w palcach. Co to mogło być? Nigdy nie widziałam tej koperty. Kiedy mama to napisała? I czemu uznała, że muszę mieć co najmniej dwadzieścia lat, żeby zajrzeć do środka? Wiedziałam, że powinnam sprawdzić, co tam jest, ale miałam jakieś obawy, coś mnie powstrzymywało, jakbym już wtedy wszystko przeczuwała. Musiałam też przejrzeć zawartość kufra. Ale nie na strychu – zdecydowałam. I tak czułam się dziwnie nieswojo w tym miejscu, a koperta sprawiła, że ogarnął mnie jeszcze większy niepokój. Miałam wrażenie, że wszystkie te stare rzeczy i sprzęty obserwują mnie uważnie i czekają na kolejny krok. Postanowiłam, że zabiorę kufer na dół i przejrzę wszystko w spokoju.

Zeszłam do kuchni i wstawiłam sobie wodę na herbatę, później usiadłam przy stole. Oczyściłam kufer z kurzu i przetarłam mokrą szmatką. Teraz prezentował się jeszcze ładniej. Nie wiem, ile miał lat, ale na pewno był dość stary, co najmniej międzywojenny. Interesowałam się trochę starociami i antykami, a urządzając księgarnię, starałam się zachować atmosferę dawnych czasów, dodając szczyptę magii i tajemniczości. Najbardziej interesowała mnie nie ta wielka historia, ale kameralne, rodzinne losy ludzi i przedmiotów, które często się ze sobą splatały. Napisałam już sporo artykułów na ten temat, które umieszczałam czasem na stronie internetowej księgarni. Lubiłam odkrywać zapomniane, zakurzone tajemnice, sekrety i ciekawostki. Czy w tym kufrze też kryje się jakaś historia? Jakie chronił zagadki? A może to po prostu zwykłe, nieinteresujące starocie, jak powiedziała wtedy mama? Wyjęłam kopertę i z rezerwą odłożyłam ją na bok. Ciągle obawiałam się ją otworzyć. Na początek łatwiejsze wydawało mi się przejrzenie zawartości kuferka. Wyjęłam pierwszą rzecz, którą zobaczyłam. Materiał w drobne kwiatuszki okazał się malutką sukieneczką, która mogła pasować na kilkuletnie dziecko. Z jakimś dziwnym niepokojem uświadomiłam sobie, że sukienka pasowałaby idealnie na Hanię. Obejrzałam ją dokładnie. Ciekawe, do kogo należała. Do babki? A może mamy? Wydawała się bardzo stara, więc raczej nie do mnie ani nie do Kamili. Widać było, że materiał ma swoje lata, a i krój jest staroświecki. Jeden z rękawów i boków sukienki miał duże ciemne plamy. Wzdrygnęłam się na myśl, że to mogła być krew, ale pewnie znów ponosiła mnie wyobraźnia. To mogły być plamy z czegokolwiek – na przykład soku albo herbaty. Chociaż coś podpowiadało mi, że to jednak krew. Odłożyłam sukieneczkę na stół obok kufra. Po co mama albo babcia to trzymały? Pod sukienką leżało jeszcze kilka rzeczy. Dwie zabawki: sfatygowany i bardzo stary pluszowy niedźwiadek i pluszowy króliczek w wyraźnie lepszym stanie i bardziej współczesny – to była zdecydowanie nowsza zabawka. Znalazłam też małe okrągłe lusterko w miedzianej oprawie – nadpęknięte i co dziwnie niepokojące, z wydrapanym krzywym znakiem zapytania, a także stare czarno-białe zdjęcie kilkuletniej ciemnowłosej dziewczynki o smutnych, jakby przestraszonych oczach. Obejrzałam wszystkie te rzeczy dokładnie i odłożyłam na stół. Na samym spodzie kufra znajdowało się coś jeszcze. Ze zdziwieniem odkryłam, że znam tę rzecz. To była ręcznie robiona książeczka dla dzieci. Patrzyłam na znajomą okładkę przewiązaną zieloną wstążką. Pan Lis i Jeżynka – głosił wykaligrafowany napis, a pod spodem zobaczyłam narysowany tuszem i wypełniony akwarelami obrazek przedstawiający lisa i dziewczynkę. Niżej widniała data: 1937. Lis przypominał trochę eleganckiego jegomościa, w swoim płaszczu i cylindrze, a Jeżynka była dziwną dziewczynką z kolcami na plecach, takimi, jakie ma jeż. Pamiętałam tę książeczkę. Wiele lat temu mama czasami mi ją czytała. Bardzo podobały mi się te historyjki i ilustracje. Zaczęłam kartkować książkę i zaraz pojawiły się wspomnienia: leżałyśmy razem z mamą wtulone w siebie, a mama mi czytała. Czytałyśmy dużo i często. A teraz to ja czytałam Hani, która też uwielbiała książeczki. Kochałam książki już jako dziecko i to chyba właśnie mama zaszczepiła we mnie tę miłość do czytania. Ciekawe, co by powiedziała, gdyby dowiedziała się, że mam własną księgarnię. Założę się, że spodobałby się jej ten pomysł. Odłożyłam książeczkę na bok i znów zerknęłam na kopertę. Kufer był teraz pusty i nie miałam żadnej wymówki, żeby dłużej zwlekać z jej otwarciem. Jednak ta koperta dalej mnie przerażała. Wprawdzie mogłam odłożyć jej otwarcie na później, ale czułam, że nie zasnę, jeśli do niej nie zajrzę. Postanowiłam więc, że jeszcze odwlekę tę chwilę i zadzwonię do taty, żeby zapytać, jak tam Hania. Miałam nadzieję, że nie daje mu w kość, tak jak mnie dzisiaj.

– Jak tam? – zapytałam, kiedy odebrał telefon.

– W samochodzie zasnęła – poinformował mnie. – Przespała się godzinkę i jest jak nowo narodzona.

– Tak myślałam, że się nie wyspała. W nocy strasznie się wierciła.

– Mamusiu, mamusiu! – usłyszałam szczebiotanie Hani. – Będziemy robić z dziadkiem gofry z truskawkami!

Niemal widziałam jej rozpromienioną buzię i wesołe iskierki w niebieskich oczach. Wydawała się taka radosna. Zresztą zazwyczaj taka bywała, tylko czasami miewała gorsze chwile, godziny, czasem, w skrajnych przypadkach, dni. Nawet trochę zaczęłam już za nią tęsknić. Na razie tylko troszeczkę. Chyba każdemu jest potrzebna przerwa, nawet rodzicom, którzy daliby się pokroić za własne dziecko. Wtedy bardziej zaczyna się je doceniać. Zresztą jak wszystko – kiedy coś cały czas jest na wyciągnięcie ręki, docenienie tego jest o wiele trudniejsze. Poza tym zamierzałam się cieszyć wolnym weekendem. Przez ostatnie kilka dni, odkąd Szymon wyjechał, byłam z Hanią sama, a tydzień wcześniej wzięłam sobie wolne w księgarni i też przez większość dnia byłyśmy razem same, bo Szymon wracał późno. W księgarni bywałam o wiele rzadziej, czasami zabierałam tam Hanię, ale to Emilia, moja współpracownica, zajmowała się chwilowo większością spraw. Od września Hania miała iść do przedszkola i chciałam z nią spędzać trochę więcej czasu. Poza tym miałam wyrzuty sumienia, że ciągle komuś ją podrzucam. Wiedziałam, że zbyt często wykorzystuję mojego tatę. Uwielbiał Hanię, ona zaś szalała za dziadkiem, ale opieka nad małym dzieckiem bywa męcząca, zwłaszcza że ojciec miał już swoje lata. A Kamila, moja siostra, też miała własne życie. Tylko że już trochę zapomniałam, jak takie „siedzenie” non stop z dzieckiem, zwłaszcza tak żywiołowym i pełnym pomysłów jak Hania, potrafi dać w kość.

Rozmawialiśmy z tatą jeszcze przez chwilę, w końcu się pożegnałam. Nie wspomniałam mu o kopercie. Nie miałam pojęcia, czy w ogóle o niej wiedział, poza tym chciałam najpierw zobaczyć, co jest w środku. Wreszcie zebrałam się na odwagę i otworzyłam kopertę, a później zaczęłam czytać, chłonąc każde słowo.

Stefania, 1930

Zbudziło ją trzaśnięcie drzwiami przedziału w oddali. Zamrugała i przetarła oczy. Dopiero po chwili przypomniała sobie, gdzie jest. Ciekawe, jak długo jechała.

– Bilety do kontroli! – usłyszała nagle głos z sąsiedniego przedziału. Serce mocno jej zabiło, zerwała się z miejsca, chwyciła kufer i ruszyła w stronę drzwi. Pociąg właśnie zwalniał. Grupka ludzi tłoczyła się przy wyjściu. Po chwili ktoś już otwierał drzwi, a Stefania znalazła się na peronie. Stała sztywno, mocno zaciskając w dłoni rączkę kufra. Wokół tłoczyli się ludzie, jedni wsiadali, inni wysiadali. Wchodzili i wychodzili, potrącając skrzypiące drzwi budynku z napisem: „Dworzec kolejowy”. Stefania rozejrzała się z uwagą i jej wzrok trafił na tablicę z napisem: „Lipowice”. Ta nazwa nic jej nie mówiła. Nie znała tego miasta. Stała jak wmurowana w ziemię, niepewna, co powinna teraz zrobić. W końcu ruszyła przed siebie. Musi iść, nie może tak tu tkwić. Nie powinna zwracać na siebie uwagi.

– Hej, panienko, panieneczko! – zawołał ktoś, zagradzając jej drogę.

Przed nią stał mężczyzna w przybrudzonym płaszczu i postrzępionym kapeluszu. Czuć go było potem, papierosami i moczem.

– Może ponieść pomogę? – zapytał, szczerząc w uśmiechu zepsute, poczerniałe zęby. – Pewnie ciężki kufereczek.

– Nie, nie trzeba – wydusiła z siebie szybko Stefania. Czuła się, jakby po raz pierwszy usłyszała własny głos. Był wysoki i dźwięczny, dziecinny, i miała wrażenie, że nie należy do niej – tak samo obcy jak twarz w lustrze.

– Ależ pomogę, pomogę – zawołał mężczyzna i złapał za róg kufra. Kiedy Stefania nie puszczała, zaczął szarpać, chcąc go wyrwać. Stefania ścisnęła mocniej rączkę. Serce jej załomotało ze strachu.

– Nnn…niech… – pisnęła. – Niech pan puści! – dodała głośniej.

Szarpali się przez chwilę, a Stefania czuła oprócz strachu też złość. Ten kufer to wszystko, co ma. Nie da go sobie łatwo odebrać.

– Ej, co pan, u licha, wyprawia! Niech pan puści! – wykrzyknął ktoś i odepchnął jegomościa w przybrudzonym płaszczu. Stefania zachwiała się i upadła na ziemię, kurczowo ściskając kufer. Zacisnęła powieki.

– Dobra, dobra, spokojnie, chłopaczku! – usłyszała. – O co zaraz ta afera! Pomóc panience tylko chciałem.

– Znam ja już takich jak wy i tę waszą pomoc – warknął młody mężczyzna. – Niech pan się stąd lepiej zabiera. Policję zaraz wezwę.

– Ale po co zaraz policja, chłopaczku?! Już mnie nie ma!

Delikwent spojrzał ze złością, splunął pod nogi i odszedł, szczerząc poczerniałe zęby.

– Nic panience nie jest? – zapytał młody mężczyzna. – Wszystko w porządku?

Stefania otworzyła oczy, uniosła głowę i uważniej przyjrzała się nieznajomemu. Miał na sobie elegancki płaszcz, skórzaną teczkę, przewieszoną na pasku przez ramię, a spod czapki wystawały kasztanowe włosy. Przypominały jesienne liście. Mężczyzna wyciągał do niej rękę i patrzył zaniepokojony jasnymi, niebieskimi oczami.

– Hej, panienko, wszystko dobrze? – powtórzył.

Stefania przez chwilę jeszcze się w niego wpatrywała, potem chwyciła go za rękę, która okazała się przyjemnie ciepła.

– Nnn…nic mi nie jest – wydukała. – Dziękuję…

– Sama tu panienka przyjechała? – zapytał, rozglądając się. ‒ Nie ma z panienką kogoś starszego? Z daleka panienka? Na pewno wszystko w porządku? Proszę na drugi raz uważać, w okolicy pełno podejrzanych typów.

Stefanii znów ostrzegawczo zadudniło w uszach. Zadawał zbyt dużo pytań, stanowczo zbyt wiele. Ścisnęła kufer i pognała przed siebie wzdłuż wąskiej ulicy.

– Hej, panienko! – zawołał za nią. – Niech panienka poczeka!

Ale ona już była daleko. Wreszcie zdyszana stanęła za rogiem jednej z ulic. Znajdował się tu duży targ. Pachniały sterty soczystych jabłek i gruszek, bochenki chleba, kiełbasy. Zaburczało jej w brzuchu na widok tych wszystkich rzeczy. Kiedy ostatnio coś jadła? Nie pamiętała. Co ona teraz pocznie, co ma zrobić? Musiała zdobyć pieniądze. Przypomniały jej się ostatnie słowa wuja: „Na służbę ją trzeba oddać, niech sama o siebie zadba, niech jaki pożytek z niej będzie”. Tak, musiała znaleźć pracę, zarobić na siebie. Ale jak miała to zrobić? Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu, i zachlipała żałośnie.

– A panience co się stało? – usłyszała czyjś łagodny, wesoły głos. – Listę zakupów zgubiła i nie wie, co kupić? Pewnie pani będzie zła, co?

Obok Stefanii stała młoda, drobna dziewczyna o jasnych włosach i wesołych oczach.

– Nie… Ja… jestem głodna – przyznała cicho Stefania, przełykając wstyd. – Od dawna nie jadłam. Dopiero co tu do miasteczka przyjechałam za pracą.

– A panienka z daleka przyjechała? – dopytywała dziewczyna.

– Z wioski mnie matula i ojciec posłali na służbę się nająć – skłamała. A może wcale nie skłamała, im dłużej o tym myślała, tym bardziej wierzyła, że to prawda. – Ale ja tu nikogo nie znam. Nie wiem, do kogo się zwrócić. – I zalała się łzami, zupełnie szczerymi.

– Oj, to rzeczywiście panienka w nieciekawym położeniu. – Młoda kobieta popatrzyła na nią ze współczuciem. – Żeby tak w ciemno posyłać dziecko jeszcze… – burknęła pod nosem. ‒ Kto to widział?

Pogrzebała w wiklinowym koszyku i wyjęła bułkę i dwa jabłka.

– Weź sobie, biedactwo. – Podała je Stefanii.

Bułka pachniała tak pięknie, że Stefanii aż zakręciło się w głowie od tego zapachu, a i smakowała wspaniale. Jeszcze ciepła i chrupiąca. Dziewczyna przypatrywała się, jak Stefania zjada ją łapczywie, potem zabiera się za pierwsze jabłko.

– Jestem Hela, a ty?

Stefania przełknęła kęs jabłka.

– Stefania… – powiedziała cicho.

– Ładnie. Mojej babce też było Stefcia na imię.

Stefania sięgnęła po kolejne jabłko i zaczęła je chrupać ze smakiem, a dziewczyna obserwowała ją z uwagą.

– Pałaszujesz, aż uszy ci się trzęsą! – zaśmiała się. – Zwolnij trochę, bo się udławisz.

Miała bystre, szare oczy, twarz ani ładną, ani brzydką, ale te oczy dodawały jej uroku, a kiedy się uśmiechała, robiła się nawet ładna.

– I co teraz zrobisz, biedactwo? – dodała, patrząc na Stefanię ze współczuciem. – Co by ci doradzić? – zastanawiała się. – O, tam możesz iść… – wskazała ręką. – Za tym zakładem krawieckim. U Kowalczykowej. Widzisz szyld?

Stefania pokiwała głową.

– Stara Kowalczykowa czasem dziewczyny paniom wyszukuje, możesz się tam do niej zgłosić. Może znajdzie się jaka chętna na ciebie.

Stefania spojrzała z nadzieją we wskazanym kierunku. Może uda jej się naprawdę iść na służbę, znaleźć jakiś kąt. O niczym innym teraz nie myślała. Mogła naprawdę ciężko pracować, czuła, że do tego przywykła i potrafiła robić wiele rzeczy.

– No, ale na razie zamknięte, bym zapomniała zupełnie… – zreflektowała się Hela. – Coś Kowalczykowej w krzyżu strzelało, do wód pojechała i dopiero za parę dni wróci.

Stefanii znowu łzy napłynęły do oczu, a nadzieja w niej zgasła. Co ona zrobi przez kilka dni, gdzie się podzieje?

– I naprawdę nie masz tu nikogo, nikogutko, do kogo mogłabyś pójść? – dopytywała Hela.

Stefania pokręciła głową.

– Nikogo, ja sama – wybąkała. – A do domu nie mogę wrócić – dodała z przekonaniem, bo tego była akurat pewna, jak mało czego.

Dziewczyna znów westchnęła i zastanawiała się nad czymś przez chwilę w milczeniu. Popatrywała tylko badawczo na Stefanię.

– A niech tam, chodź ze mną – mruknęła w końcu. – Nie mam serca cię tak zostawić.

Ruszyły drogą, Stefania rozglądała się zaciekawiona wokół, nie przywykła do tylu ludzi, budynków i wrzawy.

– Inaczej tu niż we wsi, co? – zapytała Hela, widząc jej zdziwienie.

Stefania pokiwała głową. To wszystko ją oszałamiało. W jej głowie wciąż panowała ta dziwna pustka, kiedy próbowała zajrzeć w przeszłość. Poza tym czuła, że nie przywykła do widoku tylu ludzi. Była tego pewna.

– Mnie też na początku było dziwnie i trochę tęskniłam za swoją wioską. Przywykniesz. – Hela rozejrzała się i machnęła ręką. – Zresztą Lipowice to i tak nieduża mieścina. Żebyś zobaczyła Białystok, albo i lepiej, Warszawę! Tam to dopiero harmider! W głowie może się zakręcić. Byłam kiedyś z moją panią.

Mijały kolejne brukowane uliczki, zaułki, kamienice, aż wreszcie stanęły przed wąskimi schodami od podwórka.

Magdalena, 2018

Już kiedy przeczytałam pierwsze słowa listu, ścisnęło mnie w gardle.

Kochana Magdalenko!

Tylko mama nazywała mnie Magdalenką. Nikt od dawna tak do mnie nie mówił. Odetchnęłam i zaczęłam czytać dalej.

Nie wiem, kiedy dokładnie ten list trafi w Twoje ręce. Na pewno będziesz już wtedy dorosła, tata ma tego dopilnować i przekazać Ci go w odpowiednim momencie. Piszę go na wypadek, gdyby stało się najgorsze. Mam złe przeczucia co do mojej operacji. Powiedzieliśmy Tobie i Kamilce, że wszystko będzie dobrze, że to nic strasznego, ale to nieprawda. Guz jest duży, a operacja to spore ryzyko, ale nie mam wyboru. Jeśli to czytasz, to pewnie stało się najgorsze i nie ma mnie już na tym świecie. Tak wiele rzeczy chciałabym Ci powiedzieć, tak wiele napisać, ale nie mam już zbyt dużo czasu. Poza tym dopiero teraz widzę, jak ciężko napisać te kilka najważniejszych słów, kiedy w głowie kłębi się tyle myśli. Mam nadzieję, że jesteście szczęśliwe – Ty i Kamila, że życie dobrze Wam się poukładało. A jeśli nie, mam nadzieję, że znajdziesz w sobie siłę, żeby to zmienić. Obie jesteście silne i mądre. Zawsze Was kochałam ponad wszystko (i kocham nadal, gdziekolwiek teraz jestem).

Ten kufer kryje pewne tajemnice – moje i babci. Odkąd trafił w moje ręce, czułam, że tutaj będą bezpieczne też moje sekrety. Choć może nie do końca są to sekrety Twojej babci, ale kogoś dla niej ważnego – bliskiej przyjaciółki babci Heleny, Twojej prababki. To do znajomej Twojej prababki należał kiedyś ten kufer. Większość rzeczy, które tutaj znajdziesz, też należało do niej: mała sukieneczka w kwiatki, owalne lusterko, pluszowy miś, stare zdjęcie dziecka – małej dziewczynki, i książka dla dzieci. Pewnie pamiętasz ją z dzieciństwa, bardzo mi się podobała i nie mogłam się powstrzymać, żeby Ci jej nie przeczytać. Dalej lubisz książki? Mam nadzieję, że tak – zawsze lubiłaś je bardziej niż Kamila, jej ciężko było usiedzieć w miejscu. Ciekawe, czy nadal tak jest.

O tak – pomyślałam i zaśmiałam się w duchu. Kamila jest jedną z najbardziej ruchliwych i żywiołowych osób, jakie znam, ciągle musi coś robić. Od dziecka była wiercipiętą i żywym srebrem, do tego gadułą. Trochę przypomina mi pod tym względem cioteczną babkę Celinę. Wróciłam do czytania.

To stare sekrety. Sama niewiele wiem na ten temat – tylko tyle, ile przekazała mi babcia. Wiem, że przyjaciółka nazywała się Stefania Sierocka, urodziła się w tych stronach, we wsi niedaleko Lipowic, prawdopodobnie około 1918 roku. Zniknęła bez wieści dwa lata przed wojną. Mieszkała wtedy w Lipowicach. Twoja babcia i prababka szukały jej bez skutku jeszcze przed wojną. Podobno kiedyś była u nich na służbie i nawet kiedy zmieniła pracę, utrzymywały bardzo bliskie stosunki. Stefania była dla nich jak rodzina. Możesz zresztą wypytać jeszcze babcię Celinę (mam nadzieję, że kiedy to czytasz, ciągle jest jeszcze tak samo żwawa i żywiołowa jak teraz, kiedy to piszę), ona podobno wie o tej sprawie więcej, bo Twoja babcia czasem z nią o tym rozmawiała. Może Tobie albo Kamili uda się rozwikłać tę zagadkę, mnie się nie udało. Chyba nie starałam się wystarczająco mocno, miałam dość własnych sekretów. Nie potrzebowałam cudzych. Sprawiały, że tym bardziej nie mogłam zapomnieć o swoich.

Pozostałe rzeczy – zdjęcie i pluszowy króliczek, które znajdziesz w kufrze, to już moje tajemnice. Nie byłam z Tobą do końca szczera, kiedy pytałaś o przeszłość, o Twojego biologicznego ojca. Długo myślałam, czy kiedyś będę w stanie wyjawić Ci prawdę. Przez lata nie zdradziłam jej nawet Twojemu tacie. Moja przeszłość dotyczy jednak też Twojej przeszłości, a moje tajemnice są w jakiś sposób Twoimi tajemnicami. Tajemnice matki są też tajemnicami córki. Na pewno wiedziałam, że nie powiem Ci nic, dopóki nie dorośniesz. Może nawet nigdy. Do dziś wydaje mi się to zbyt okropne, zbyt straszne, ale z drugiej strony czuję, że masz prawo wiedzieć o pewnych rzeczach, poznać prawdę. A przynajmniej sama zdecydować, czy chcesz ją poznać. Twój tata zna całą historię i jeśli zdecydujesz, że chcesz poznać przeszłość, zapytaj go. Będzie wiedział, co robić. Zostawiłam mu pewne rzeczy – przekaże Ci je, jeśli tak zdecydujesz.

Kocham Cię (jak stąd do nieskończoności). Na zawsze.

Mama

Jak stąd do nieskończoności – zawsze tak mówiła, kiedy pytałam, jak bardzo mnie kocha, i teraz zaszkliły mi się oczy na te słowa. Przez chwilę wpatrywałam się w kartkę, niezdolna do najmniejszego ruchu. Powoli docierał do mnie sens listu. O czym mama pisała? Jakie tajemnice? Zrozumiałam tyle, że kłamała w kwestii mojego ojca, tego biologicznego, którego nawet nie pamiętałam. Widziałam tylko jego zdjęcie w albumie – przystojny czarnowłosy mężczyzna o miłym uśmiechu i łagodnych oczach. Mama mówiła, że zginął w wypadku, kiedy miałam rok. Czyżby to nie była prawda? Co takiego ukrywała? Niechętnie mówiła o moim ojcu, a ja nie wypytywałam szczególnie uparcie. Nie znałam go, nie pamiętałam. Dla mnie prawdziwym tatą był ten, który był przy mnie, odkąd pamiętałam. Poza tym widziałam, że mama unika tego tematu, dotychczas myślałam, że to musiało być dla niej szczególnie bolesne, ale może był też inny powód? Nie podobało mi się to wszystko. Jeszcze raz przebiegłam wzrokiem list i zatrzymałam się na słowach: „Pozostałe rzeczy – zdjęcie i pluszowy króliczek…”. O jakim zdjęciu pisała? Nie było żadnego zdjęcia, oprócz tego starego, o którym wspomniała, że należało do tamtej zaginionej kobiety – Stefanii – pomyślałam skonsternowana. Zajrzałam do kufra i zobaczyłam, że istotnie na samym dnie leży jeszcze jedna rzecz, której wcześniej nie zauważyłam – kolorowa fotografia przedstawiająca z całą pewnością mamę. Na zdjęciu była bardzo młoda, młodsza, niż ją zapamiętałam. Na pewno sporo przed trzydziestką, wyglądała niemal dziewczęco. Do mamy tuliła się nieduża, może pięcioletnia dziewczynka – wyglądały jak matka i ukochana córka. Tyle tylko, że tą dziewczynką nie byłam ani ja, ani Kamila. Nigdy jej też nie widziałam na żadnym rodzinnym zdjęciu. Nie miałam pojęcia, kim jest.

*

Przez większość wieczora rozmyślałam o liście i zawartości kufra. Wiedziałam jedno: muszę porozmawiać z tatą i zapytać, dlaczego przez tyle lat nic mi nie powiedział, a przede wszystkim dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Nawet myślałam, żeby do niego zadzwonić, ale czułam, że to nie jest rozmowa na telefon, zwłaszcza kiedy był z Hanią.

Udało mi się trochę uporządkować strych, posprzątać i ugotować sobie na kolację warzywa z kaszą, których Hania by pewnie nawet nie tknęła, więc musiałabym przygotować jej coś innego albo zjeść to samo co ona, a zazwyczaj nie było to zbyt dietetyczne, bo gustowała w mącznych rzeczach. Była bardzo wybredna i niewiele jadła. Warzywa zjadała od święta, jedynie na owoce miała czasami ochotę. Trochę mnie to martwiło, ale z drugiej strony nie chciałam jej napychać jedzeniem i dawałam spokój, jeśli jadła chociaż trochę. Widocznie tyle jej wystarczało. Hania była bardzo szczupła, ale mieściła się w normie. Może chociaż ona nie będzie miała problemów z wagą, tak jak ja. Bo ja już jako dziecko byłam pulchna, później było coraz gorzej. Z ulgą pomyślałam, że na obiad będę mogła zrobić tylko jedno danie, może zupę z soczewicy, której Hania nie lubi, a która od dawna mi się marzyła. Fajnie przez jakiś czas móc zadbać tylko o siebie. Odchudzanie i zdrowe odżywianie było jednak prostsze, kiedy nie miało się dzieci.

Udało mi się nawet obejrzeć dwa odcinki serialu i trochę poczytać, ale moje myśli cały czas krążyły wokół listu i kufra. Ciężko było mi się skupić. W końcu poszłam do sypialni, gdzie na razie wszystko schowałam. Nie chciałam, żeby Szymon po powrocie to zobaczył ani żeby Hania coś znalazła. Nie miałam jeszcze ochoty z nikim o tym rozmawiać, przynajmniej dopóki nie dowiem się więcej. Wyjęłam kufer z szafy, usiadłam na łóżku i ponownie zaczęłam przeglądać jego zawartość. Postanowiłam na chwilę zapomnieć o liście, a skupić się na sprawie sprzed lat. Na sekrecie mojej babci – a raczej jej przyjaciółki, jak to podkreśliła mama. Sprawa brzmiała rzeczywiście zagadkowo, poza tym rzeczy, które znajdowały się w kufrze ‒ zwłaszcza sukieneczka w kwiatuszki z dziwnymi plamami ‒ też wzbudzały jakiś podskórny niepokój. Czułam, że ta sprawa zaczyna mnie ciekawić i fascynować, i pewnie będę musiała spróbować ją rozwikłać. Czy ta młoda kobieta miała dziecko – dziewczynkę? Może to do niej należała sukienka i pluszowy niedźwiadek? Zastanawiałam się, jak mogłabym dowiedzieć się czegoś więcej. Na pewno muszę wypytać babcię Celinę, ona rzeczywiście może coś wiedzieć, choć przecież nie znała tej kobiety. Urodziła się już po jej zniknięciu, bo w trakcie wojny, z tego, co pamiętałam. Sięgnęłam po laptopa i przeszukałam też internet, znajome fora i strony pod kątem Stefanii Sierockiej, urodzonej w okolicy, ale nie znalazłam niczego ciekawego, choć właściwie tego właśnie się spodziewałam. Musiałabym mieć szczęście, żeby na coś trafić. Zbyt mało wiedziałam i nie miałam punktu zaczepienia. Może dzięki babci Celinie dowiem się więcej. Dobrze się składało, bo planowaliśmy z Szymonem i Hanią wyjazd do Błękitnych Brzegów, gdzie mieszkała babcia. To tylko parę kilometrów od Lipowic, ale uwielbiamy z Szymonem tam jeździć i wpadamy od czasu do czasu na parę dni. Co prawda tym razem to przyjaciółka babci, pani Matylda, zaproponowała nam nocleg i pokój u siebie w domu, bo był o wiele większy niż skromny domek babci, a pani Matylda często przyjmowała gości i przyjaciół. Do tego babcia planowała za parę dni remont, więc to nie najlepszy moment na gości. Ale babcię Celinę i tak będziemy widywać codziennie. Będę miała wiele okazji, żeby ją zagadnąć o tę sprawę.

Zrobiło się późno, a ja nie mogłam zmrużyć oka. Sięgnęłam po Pana Lisa i Jeżynkę i zaczęłam czytać. Przeczytałam kilka opowiadań. Były niedługie, ale zdecydowanie miały coś w sobie. To były ciepłe opowiastki o przyjaźni, zawierały jednak też głębszą treść, drugie dno, które dopiero teraz w pełni dostrzegałam. Kryła się w nich filozoficzna nutka i mimo że ‒ jak wskazywała data na okładce ‒ zostały napisane dawno temu, nie zestarzały się. Wydają się ponadczasowe. A ilustracje były naprawdę piękne, mimo że po latach nieco przyblakły i papier pożółkł. Może to zresztą dodawało im tylko uroku? Ciekawe, kto napisał i zilustrował tę książeczkę. Idąc zaś tropem tego, że zawartość kuferka należała do Stefanii – przyjaciółki babci i prababci – wnioskowałam, że to tajemnicza Stefania była najbardziej prawdopodobną autorką. Wszystko wskazywało na to, że miała niezwykły talent. Przeczytałam z zainteresowaniem resztę opowiadań. Pozwoliły mi trochę uspokoić myśli i w końcu poczułam się senna.

Tej nocy śniło mi się, że błądzę po wielkim starym lesie, a za jedynych towarzyszy mam dwa czarne koty w wielkich cylindrach na głowach. W pewnym momencie koty znikają, a zamiast nich pojawia się mała dziewczynka, którą widziałam na zdjęciu w objęciach mamy. „Tutaj jesteś! – woła. ‒ Chodź szybko, musimy się schować. Tu nie jest bezpiecznie. To żywy cień”. Bierze mnie za rękę i idziemy wąską ścieżką coraz głębiej i głębiej w gęsty las.

*

W sobotę postanowiłam pojechać do księgarni, żeby trochę pomóc Emilii, choć znając ją, wiem, że pewnie doskonale radzi sobie beze mnie. Ale już trochę stęskniłam się za tym miejscem i za stałymi klientami, z których wielu traktowałam jak przyjaciół albo dobrych znajomych.

Księgarnię połączoną z antykwariatem prowadziłam od dwóch lat, otworzyłam ją, kiedy Hania miała około roku. Zagubione Strony, bo tak się nazywała, to była moja wymarzona praca. Wcześniej zajmowałam się czymś innym, pracą biurową, nie taką złą, ale niezbyt mnie satysfakcjonującą. Poza tym atmosfera w pracy była koszmarna, z powodzeniem mogłabym oskarżyć szefową i kilkoro pracowników o mobbing. Po urodzeniu Hani postanowiłam, że już tam nie wrócę i spróbuję czegoś nowego. I tak tkwiłam tam zbyt długo, a Szymon, widząc, jak ta praca na mnie działa, wręcz zachęcał mnie do odejścia. „Odejdź stamtąd, bo w końcu zwariujesz. To jakieś chore miejsce i toksycznie ludzie” – mawiał, kiedy po raz kolejny się skarżyłam. Wiedziałam, że ma rację, szkoda było życia na tkwienie w takim miejscu, więc mimo strachu postanowiłam zaryzykować. Stwierdziłam, że jeśli się nie uda ‒ trudno, ale musiałam dać sobie chociaż szansę. Pomysł na księgarnię pojawił się w mojej głowie, kiedy zobaczyłam w przedwojennej gazecie z Lipowic zdjęcie właśnie starej księgarni. W drzwiach stali młoda dziewczyna i mężczyzna i uśmiechali się promiennie. Pomyślałam, że chciałabym wejść do środka i porozmawiać z nimi przez chwilę, przenieść się w czasie do tej starej księgarni, poszperać wśród starych książek. Później znalazłam ten lokal w centrum Lipowic na parterze jednej z przedwojennych kamienic. Okazało się, że od niedawna jest do wynajęcia. Od razu mi się spodobał. Zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz niewiele zmieniono, pozostały nawet stare ozdobne drzwi z wyrytym teraz napisem „1908” i obramowanie jednego z okien. Mimo że wszystko odnowiono, lokal zachował atmosferę dawnych czasów. Sama nawet nie wiedziałam, kiedy oczami duszy zaczęłam widzieć półki uginające się od książek. Wyobrażać sobie, jak taka wymarzona księgarnia, do której chciałabym wstąpić i zostać na dłużej, mogłaby wyglądać. Przez wiele tygodni myślałam o tym, aż w końcu postanowiłam zaryzykować. Lokal był ciągle wolny, jakby właśnie na mnie czekał. Poszczęściło mi się, bo wiedziałam, że sukces Zagubionych Stron, to tylko po części moja zasługa. Chyba we wszystkich przedsięwzięciach potrzebna jest ta mała szczypta szczęścia, iskra, powiew pomyślnego wiatru. Jeśli tego zabraknie, to nawet przy włożeniu w coś mnóstwa serca i pracy nie uda się osiągnąć zadowalających rezultatów. Ludzie przecież podobno nie czytają książek, a mnie jakimś trafem udało się zdobyć spore grono stałych klientów. Lubią przychodzić, rozmawiać, zaś ci bardziej introwertyczni, co wśród czytelników nie jest rzadkością, po prostu sobie posiedzieć i pomilczeć, pooglądać i przy okazji coś kupić. Lubią przebywać w księgarni, po prostu pokochali to miejsce tak jak ja. Starałam się odtworzyć w niej atmosferę minionych lat, stworzyć miejsce, w którym czas się zatrzymał, gdzie na chwilę można zapomnieć o tym, co za drzwiami, o reszcie świata. I chyba mi się udało. To zupełnie jak z książkami – kiedy otwiera się drzwi do Zagubionych Stron, otwiera się drzwi do opowieści, która zawiera w sobie setki innych historii. Jak czyjaś sekretna domowa biblioteka zagubiona w czasie. I może to właśnie stanowi siłę tego miejsca, niezwykły klimat, jaki udało mi się stworzyć, albo jedynie podkreślić, bo on już był obecny w całej tej przestrzeni. Ale miałam też szczęście, że trafili się ludzie, którzy potrafili to docenić, dla których Zagubione Strony wydały się wyjątkowe, i było ich wystarczająco wielu, żeby mogły nieźle funkcjonować.

– Cześć! – przywitałam się z Emilią, którą zastałam przy układaniu nowych książek na półkach. – Jak tam?

– Wszystko dobrze – odparła z uśmiechem. – Chyba zyskaliśmy nawet dwóch stałych klientów.

Emilia pod względem fizycznym była moim całkowitym przeciwieństwem. Szczupła, jasnowłosa i drobnej budowy. Miała urocze piegi na policzkach, wysoki, dźwięczny głos i trochę przypominała mi elfa. Od razu mnie urzekła, kiedy ją poznałam, nie tylko wyglądem, lecz przede wszystkim charakterem i sposobem bycia. Świetnie się dogadywałyśmy, mimo że była o wiele młodsza ode mnie – nie miała jeszcze trzydziestki. Ale najważniejsze, że znała się na książkach i je kochała. Od razu wiedziałam, że będzie pasować do tego miejsca ‒ i rzeczywiście klienci bardzo ją polubili i szybko zaakceptowali.

– O, i bardzo mnie to cieszy! Ale czasami zastanawiam się, czy w ogóle jestem tutaj jeszcze potrzebna… – droczyłam się.

– Daj spokój, bez ciebie to nie to samo – prychnęła. – Wszyscy o ciebie pytają, szczególnie pani Rozalia.

– Też się za nią stęskniłam – przyznałam szczerze.

Pani Rozalia była moją ukochaną klientką, właściwie nawet kimś więcej. Pojawiała się bardzo często, bo mieszkała nad księgarnią, i bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Brakowało mi rozmów z nią przy herbacie.

– Przychodzi codziennie i popijamy herbatę, ale cały czas ciebie wspomina. Pani Magda to, pani Magda tamto… Aż jestem trochę zazdrosna. – Emilia mrugnęła i się zaśmiała. – Widzisz, chyba jednak jesteś niezastąpiona.

– Przekaż jej, że wrócę na dłużej w lipcu. Wtedy ty sobie odpoczniesz i pojedziesz na ten urlop.

W Błękitnych Brzegach zamierzaliśmy zostać z Szymonem przez dwa tygodnie. Później planowałam powrót na jakiś czas do pracy, a potem znów krótką przerwę. Nie chciałam za bardzo obciążać Emilii. Poza tym należał jej się urlop. Ostatnio dużo pracowała i miałam wyrzuty sumienia, ale ciężko było pogodzić ze sobą wszystko – dom, księgarnię i opiekę nad Hanią. Czasami byłam zła, że Szymon nie musi tak balansować jak na wąskiej linie nad przepaścią. Po prostu jechał do pracy, w której ostatnio przesiadywał zbyt wiele, o co już nieraz się pokłóciliśmy. Odetchnęłam. Nie chciałam myśleć teraz o naszych małżeńskich sprzeczkach. I tak miałam na głowie ten nieszczęsny list od mamy.

Po południu zamknęłam księgarnię i przeszłam na drugą stronę ulicy, bo miałam się spotkać z Kamilą. Umówiłyśmy się, że zrobimy wypad do Chatki Baby Jagi – cukierni, która należy do babci Celiny i jej dwóch przyjaciółek. Kamila wyglądała jak zwykle świetnie – szczupła, piękna, zadbana, z idealnym makijażem. Mimo że nigdy się nie wywyższała, czasami w jej towarzystwie czułam się jak Kopciuszek, co trwało od naszego dzieciństwa. Zawsze umiała się lepiej ubrać, a ja chodziłam zazwyczaj po prostu w tym, w czym było mi wygodnie. Sztuka makijażu też do dziś pozostała dla mnie czarną magią i ograniczam się do minimum. No i ja już jako dziecko miałam sporą nadwagę, podczas gdy ona była zawsze bardzo szczupła. Trudno w takiej sytuacji nie popaść w kompleksy. Chociaż z drugiej strony to właśnie Kamila potrafiła być moją nieznużoną obrończynią, przyjaciółką i sojuszniczką. Zawsze podsuwała mi jakieś ciekawe stylizacje, dopingowała za każdym razem, kiedy podejmowałam próbę odchudzania (parę razy z dobrym skutkiem, ale zawsze jak do tej pory po jakimś czasie powracałam do starych przyzwyczajeń), a raz nawet, w podstawówce, przyłożyła starszemu od siebie i wyższemu o głowę chłopakowi, który się ze mnie naśmiewał. Kiedy dowiedziała się o pomyśle z księgarnią, to ona najbardziej dodawała mi ducha i mnie wspierała. Wprawdzie Szymon też mi sekundował, ale był o wiele mniej entuzjastyczny i bardziej ostrożny. Zresztą nie miałam do niego o to pretensji, czułam, że ta księgarnia to jednak dość niepewny grunt. Jednak niezachwiana wiara Kamili napędzała mnie i dodawała energii. Czasami miałam wrażenie, że to ona jest tą starszą, silniejszą siostrą. We mnie zawsze było coś zbyt miękkiego, dziecięcego, jakaś nadwrażliwość, która z wiekiem tylko trochę osłabła. A może po prostu nieco lepiej umiem ją teraz ukrywać.

– Cześć, siostrzyczko! – zawołała Kamila i uściskałyśmy się na powitanie. – Hania u dziadka?

– Tak, mogę trochę odetchnąć, bo wczoraj dała mi w kość – skrzywiłam się.

– Trzeba było mnie odwiedzić albo ją podrzucić.

– Nie chciałam zawracać ci głowy. Ostatnio i tak za często ci ją podrzucałam.

– Daj spokój, bardzo ją lubię, a poza tym jestem jej chrzestną, no i jedyną ciotką – przypomniała mi. – Swoich dzieci mieć nie będę, więc mogę od czasu do czasu pomatkować Hani. Mój szczątkowy instynkt macierzyński zostaje w ten sposób całkowicie zaspokojony. To obustronne korzyści.

– To ty w ogóle masz jakiś szczątkowy instynkt macierzyński? Pierwsze słyszę – droczyłam się. – Bo mówiłaś, że nie masz wcale.

Kamila od lat głosiła, że nie chce mieć dzieci. Twierdziła, że nie widzi się w roli matki, że to nie dla niej. Rozumiałam to, bo przez długi czas też nie bardzo chciałam mieć dzieci i nie wiedziałam, czy kiedykolwiek zmienię zdanie. Dopiero po trzydziestce coś się we mnie przestawiło i poczułam się na nie gotowa. Oboje z Szymonem podjęliśmy tę decyzję w pełni świadomie i zdawaliśmy sobie sprawę, że nie będzie łatwo (i rzeczywiście nie było, zwłaszcza na początku). Ale szanowałam to, że ktoś świadomie podejmował decyzję, że nie chce mieć dzieci, bo po prostu tak czuje, i nie ulega tylko ze względu na presję otoczenia. Oczywiście, można zmienić zdanie jak ja. Kamila była już sporo po trzydziestce, ale wciąż trwała w swych poglądach, mimo że od czasu do czasu ktoś ją o dzieci wypytywał, szczególnie kiedy była jeszcze z Igorem, swoim długoletnim partnerem. Rozstali się jakiś czas temu, czego bardzo żałowałam – uważałam, że świetnie do siebie pasują, i lubiłam Igora. Od tego czasu Kamila umawiała się z różnymi facetami, ale na razie chyba nic poważniejszego z tych spotkań nie wyszło.

– Czasami mam coś takiego przez krótką, naprawdę króciutką chwilę – podkreśliła – chodzi mi po głowie i myślę sobie, co by było gdyby, ale to nie byłby dobry pomysł w moim przypadku – stwierdziła stanowczo. – Uwielbiam Hanię, ale jest tak absorbująca, że nie wyobrażam sobie tak dzień w dzień.

– Aż tak daje ci popalić? – parsknęłam śmiechem.

– Powiedzmy, że ten czas, kiedy się nią zajmuję, jest bardzo… intensywny i kreatywny, a moje mieszkanie zyskuje wtedy nowy wystrój. – Zaśmiała się. – Zresztą, wiesz, jak jest…

– Oj, wiem, wiem… Mam codziennie nowy design. A jak tam z twoimi ostatnimi podbojami? – zmieniłam temat. – Trafił się ktoś ciekawy?

– A weź… – Machnęła ręką. – Ostatnio to już w ogóle mam pecha. Chyba dam sobie na razie spokój. Nie potrzebuję faceta do szczęścia.

– A Igor… – zapytałam ostrożnie.

Pokręciła głową.

– Mówiłam ci już, to zamknięta sprawa.

Widziałam jednak, jak jej oczy smutnieją, i czułam, że za nim tęskni. Nawet nie chciała powiedzieć, o co właściwie się pokłócili. Myślałam, żeby pogadać z Igorem, lecz uznałam, że nie powinnam się wtrącać, w końcu byli dorosłymi ludźmi. Muszą dogadać się sami.

Rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę i zastanawiałam się, czy powiedzieć jej o kufrze i liście od mamy. Czułam jednak, że powinnam najpierw porozmawiać z tatą. Poza tym na pewno Kamilę też by to wszystko zaniepokoiło, a nie chciałam jej martwić.

Kiedy wróciłam do domu, znowu pomyślałam o liście, o którym udało mi się na jakiś czas zapomnieć. Zrobiło się już późno, więc poszłam wziąć prysznic. Kiedy się wycierałam i oglądałam w lustrze swoje ciało, westchnęłam. Schudłam wprawdzie sporo, ale i tak wciąż miałam dużą nadwagę. Wcześniej byłam bardzo gruba, a teraz po prostu gruba. I nie zapowiadało się, żeby to miało się kiedykolwiek zmienić. Nigdy nie udało mi się schudnąć do prawidłowej wagi (choć kilka razy niemal to osiągnęłam), zawsze było mnie za dużo. I choć ostatnią próbę odchudzania podjęłam głównie ze względu na zdrowie, to jednak chciałabym wyglądać po prostu nawet nie szczupło, ale w miarę normalnie. Kilka kilo nadwagi by mi nawet nie przeszkadzało, nie chciałam być idealna, wygląd nigdy nie był dla mnie najważniejszy, ale do zrzucenia zostało mi o wiele więcej niż kilka kilogramów. Włożyłam koszulę nocną i przyjrzałam się swojej twarzy. Nawet bez makijażu wyglądała nieźle. Ludzie zawsze zwracali uwagę na moją twarz. Podobno ładną. Ja też ją lubiłam. Co dziwne, na twarzy właściwie nie zauważało się mojej nadwagi, nawet kiedy ważyłam więcej, była tylko lekko zaokrąglona, a odkąd schudłam, wyglądała dość szczupło. Patrzyłam na duże zielone oczy w lustrze, oliwkową cerę, na zgrabny, kształtny nos, pełne usta, długie, gęste i naturalnie lekko podkręcone rzęsy, włosy czarne, długie, lśniące i mocne. Czasami w ogóle nie czułam, że to moja twarz. Bo ta twarz zupełnie nie pasowała do ciała, jakby pochodziła od innej osoby, tej szczupłej mnie, którą nigdy nie potrafiłam być. Chyba na nią zresztą nie zasłużyłam, bo jakoś niespecjalnie o nią dbałam. O włosy zresztą też, nie pamiętałam już, kiedy widziały odżywkę, a mimo to nawet po urodzeniu Hani zachowałam je tak samo mocne jak wcześniej. Zresztą jak na złość ta ładna twarz to wcale nie był taki atut, jak by się wydawało. Ten kontrast między twarzą a ciałem sprawiał, że moja tusza stawała się jeszcze bardziej widoczna, przyciągała wzrok. Ile razy słyszałam: „Taka ładna, a taka gruba…”. Wtedy czułam, że zmarnowałam swoje ciało, dano mi coś pięknego, a ja to zniszczyłam. Najbardziej jednak zaniepokoiła mnie i dała do myślenia wizyta u lekarza kilka miesięcy temu. Zrobiłam sobie badania, bo nie najlepiej się czułam. Moim lekarzem rodzinnym był dawny kolega ze szkoły średniej. Na początku, kiedy się dowiedziałam, że to on, chciałam poprosić o innego, ponieważ czułam się nieswojo, ale w końcu zostałam przy nim – dobrze się dogadywaliśmy i co najważniejsze, był po prostu dobrym lekarzem.

– Nie jest najlepiej, Magda – powiedział, kiedy obejrzał wyniki badań. – Wysoki cukier, można powiedzieć, że to już stan przedcukrzycowy, cholesterol też wysoki. Nie chcę cię straszyć, ale jeśli bardziej o siebie nie zadbasz, to za parę lat możesz mieć już cukrzycę i parę innych bonusów.

Trochę mnie to wtedy otrzeźwiło i postanowiłam po raz kolejny w życiu wziąć się za siebie. Udało mi się schudnąć dziesięć kilogramów w kilka miesięcy. Ostatnie wyniki były lepsze. Na razie waga stanęła, ale wciąż starałam się zdrowo odżywiać, więcej ruszać i dbać o siebie. Postanowiłam sobie, że się nie poddam, szkoda byłoby zaprzepaścić to, co ostatnio osiągnęłam. A poza tym naprawdę polubiłam zdrowsze jedzenie: w końcu udało mi się znaleźć przepisy na dania, które mi smakowały. Jadłam mniej cukru i przez to też czułam się lepiej. Bałam się jednak tych chwil, kiedy miałam ochotę sięgnąć po słodycze, a im większy przeżywałam stres czy niepokój, tym częściej to pragnienie się pojawiało. Na moje nieszczęście słodycze i jedzenie były jedną z niewielu rzeczy, które przynosiły mi chwilowe uspokojenie, chociaż oczywiście później płaciłam za to wysoką cenę. W związku z ostatnim odkryciem moje nerwy znów zostały nadszarpnięte. Czułam podskórny niepokój, byłam podenerwowana, chociaż starałam się odepchnąć od siebie te uczucia. W poprzedniej pracy spotkałam się z dyskryminacją z powodu swojej dużej nadwagi, wtedy właściwie otyłości. Uważano mnie za gorszą, bardziej leniwą, choć w pracę wkładałam więcej starań niż większość pracowników. Niektórzy z automatu przypisują osobom z nadwagą albo otyłością określone cechy, czasami zupełnie nieświadomie. Leniwa, głupia, ograniczona, mało ambitna. Między innymi dlatego nie lubiłam dawnej pracy, lecz to był tylko jeden z powodów.

Ubrałam się i poszłam do sypialni. Dom wydawał mi się pusty jak nigdy wcześniej. Tęskniłam za Szymonem, ostatnio coraz rzadziej się widywaliśmy, coraz mniej rozmawialiśmy, coraz mniej mieliśmy dla siebie czasu. Przy Hani nie odczuwałam tego aż tak bardzo, moje myśli i ręce były wciąż zajęte. Teraz jednak uświadomiłam to sobie z całą jasnością. Ciekawe, czy gdyby był tu teraz Szymon, powiedziałabym mu o liście i kufrze. Nie, chyba nawet z nim nie potrafiłabym o tym teraz rozmawiać. Postanowiłam wcześniej położyć się spać i rano pojechać po Hanię, żeby jak najszybciej porozmawiać z tatą. Czułam, że nie mogę czekać, chciałam mieć już to wszystko za sobą.

Rozdział 2

Magdalena, 2018

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Anna Bichalska urodziła się w 1983 roku na Podlasiu, obecnie mieszka w Ełku z mężem, córką i dwoma kotami. Lubi (prawie) wszystko, co czworonożne i kudłate, gitarowe brzmienia oraz klasykę baśni i grozy. Od dziecka uwielbia czytać, od kilku lat pisze własne teksty. Kufer tajemnic to jej piąta powieść, luźno powiązana ze Wzgórzem Niezapominajek i Domem po drugiej stronie jeziora.

POLECAMY RÓWNIEŻ

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13

Opracowanie graficzne okładki:

Emotion Media

Redaktor prowadzący:

Alicja Oczko

Opracowanie redakcyjne:

Elżbieta Derelkowska

Korekta:

Sylwia Kozak-Śmiech

© 2021 by Anna Bichalska

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce: Nic Skerten, Arcangel. Wszystkie prawa zastrzeżone.

ISBN 978-83-276-7630-6

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.harpercollins.pl

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink