Kuba - Jacek Ostrowski - ebook + audiobook
BESTSELLER

Kuba ebook i audiobook

Jacek Ostrowski

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Ku zaskoczeniu wszystkich Zuza Lewandowska otrzymuje paszport i wyjeżdża wraz ze swoją  papugą na Kubę, na ślub Eduardo. Władza jednak nawet na chwilę nie chce jej spuszczać z oczu i w ślad za nią wysyła kapitana Mariańskiego wraz z kapralem Oparą. Tak się zaczyna historia zwariowanego pobytu mecenas Lewandowskiej w tropikach.

Rekiny i krokodyle ludojady to tylko nieduża namiastka niebezpieczeństw, które czyhają na bezkompromisową w swoich działaniach panią mecenas. Zuza Lewandowska musi stoczyć bezpardonową walkę z przestępcami, a przede wszystkim pokonać własne  słabości.

Czy Zgaga wywoła na Kubie kontrrewolucję? Czy Zuza wykryje sprawcę okrutnych zbrodni? Czy gorący romans pani mecenas wstrząśnie przyjaźnią polsko - kubańską? Jakie będą tego reperkusje?

To co wydarzyło się na Kubie, zostaje na Kubie. Tak uważa Zuza Lewandowska, ale czy faktycznie?

Jacek Ostrowski kolejny raz gwarantuje świetną zabawę w tym swoistym literackim rollercoasterze...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 336

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 54 min

Lektor: Ewa Abart

Oceny
4,3 (166 ocen)
101
27
21
16
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Beata_62

Z braku laku…

Poprzednie książki były dobrą sensacją, ta ostatnia to jakaś wydumana bajeczka. Mam nadzieję że kolejna część powróci na odpowiedni poziom
30
Efunia84

Nie polecam

straszne gówno po tylu świetnych książkach :(
10
Lavenda

Z braku laku…

Ta książka zupełnie nie pasuje do reszty serii. Poprzedie tomy miały wątek kryminalny i komediowy. Ta książka to wydumane romansidło.
10
BucksFizz

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna.. Jak wszystkie książki z serii z Zuzą Lewandowską
00
Oporanku

Nie oderwiesz się od lektury

tym razem Pan Ostrowski nieźle odleciał - ale świetnie się bawiłam; osobne brawa dla czytającej; Pani Ewo, słuchać audiobooka w Pani wykonaniu to prawdziwa przyjemność
00

Popularność




Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaAJa­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładki, skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Zdję­cia na okładce© Lu­ismo­li­nero/Ado­be­Stock, Knip­ser­siggi/Ado­be­Stock, Ja­vier/Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Ja­cek Ostrow­ski, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83293-16-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

To, co się wy­da­rzyło na Ku­bie,

po­zo­staje na Ku­bie.

.

Wszyst­kie po­sta­cie wy­mie­nione w tej książce są wy­my­ślone przez au­tora, a ich ewen­tu­alne po­do­bień­stwo do ko­go­kol­wiek jest zu­peł­nie przy­pad­kowe i nie­za­mie­rzone.

Zima zbli­żała się wiel­kimi kro­kami. Tego dnia już od rana po­goda była pa­skudna, lało jak z ce­bra, wiał prze­szy­wa­jący lo­do­waty wiatr. Uli­cami Płocka prze­my­kali zzięb­nięci prze­chod­nie po­ukry­wani pod cza­szami pa­ra­so­lów. Zuzę ta­kie drobne utrud­nie­nia ni­gdy nie zra­żały. Była twarda jak mało kto, jak ma­wiano, praw­dziwa ko­bieta z ja­jami. W ka­lo­szach i pe­le­ry­nie prze­ciw­desz­czo­wej, brnąc po kostki w wo­dzie, zmie­rzała w stronę kan­ce­la­rii.

– Pani me­ce­nas! Pani me­ce­nas, pro­szę po­cze­kać! – Usły­szała zza ple­ców zna­jomy głos. Kilka kro­ków za nią bie­gła ja­kaś ko­bieta w dłu­gim ciem­nym płasz­czu z kap­tu­rem. To li­sto­noszka. Od razu ją po­znała.

– Mam list po­le­cony! Urzę­dowy!

Zuza wcale się nie zdzi­wiła. Znów pew­nie coś z ma­gi­stratu, po­my­ślała, bo ostat­nio wciąż była nę­kana pi­smami do­ty­czą­cymi ka­mie­nicy, a wszystko przez spa­da­jący tynk. Kiedy cho­dziło o re­monty, wtedy so­bie przy­po­mi­nano, że to jej wła­sność, ale kiedy trzeba było jej do­kwa­te­ro­wać sub­lo­ka­to­rów, w mig o tym za­po­mi­nano. Tak wła­śnie dzia­łała ta prze­klęta ko­muna.

– Tu na desz­czu nie da rady, zejdźmy z ulicy. – Zuza szarp­nęła li­sto­noszkę za man­kiet.

Scho­wały się w bra­mie naj­bliż­szej ka­mie­nicy. Li­sto­noszka się­gnęła do torby i chwilę w niej szu­kała.

– Gdzieś to po­winno być – mam­ro­tała pod no­sem, prze­rzu­ca­jąc ko­re­spon­den­cję.

– O, jest – oznaj­miła z nutką triumfu w gło­sie. – Tym ra­zem to list z mi­li­cji. Wy­dział pasz­por­towy.

Fak­tycz­nie, Zuza zu­peł­nie o tym za­po­mniała, a prze­cież znów zło­żyła wnio­sek o pasz­port. Tak ka­zał jej uczy­nić Edu­ardo, a że nie chciała mu zro­bić przy­kro­ści, to choć nie­chęt­nie, speł­niła jego ży­cze­nie.

– No tak. Pew­nie znów od­mowa. Daj, ko­cha­nieńka, pod­pi­szę i lecę da­lej, bo późno, a jesz­cze za­nim dojdę do kan­ce­la­rii, mu­szę skrę­cić do baru na śnia­da­nie, bo mi kiszki mar­sza grają.

Li­sto­noszka rzu­ciła jej pełne tro­ski spoj­rze­nie, bo sporo złego ostat­nio sły­szała o tym lo­kalu.

– Pani wciąż tam cho­dzi? To się pani dzi­wię. Tam po­noć wie­czo­rami szczury har­cują. Wi­dać je z ulicy przez okna.

Zuza po­czuła na­gle silny ucisk w żo­łądku. Czemu ona jej to mówi? Chyba każdy w Płocku sły­szał o jej przy­go­dzie na barce. Nie­stety nie ukryło się przed ga­wie­dzią, czym się ra­zem z Pio­si­kiem wtedy kar­mili. To wszystko jego wina. Su­kin­syn ma za długi ję­zyk, wy­ga­dał się ko­muś przy wódce i od razu po­szło to da­lej. Tak działa ta cho­lerna poczta pan­to­flowa.

– Wiem, by­łam w tej spra­wie w sa­ne­pi­dzie. Mieli lo­kal od­szczu­rzyć – od­parła su­cho.

Za­ma­szy­stym pod­pi­sem po­twier­dziła od­biór li­stu, od nowa za­rzu­ciła kap­tur na głowę i ru­szyła da­lej przed sie­bie.

Pi­sma nie prze­czy­tała, nie było warto, bo i tak znała jego treść na pa­mięć. Od lat za­wsze było to samo. Nie zno­sisz, babo, Pol­ski Lu­do­wej, to za karę w niej siedź, kiś się w niej ra­zem z ca­łym na­ro­dem. Czę­sto się nad tym za­sta­na­wiała. Nie wie­działa, czemu to miało słu­żyć. Czy my­śleli, że w końcu zmieni zda­nie na te­mat ko­mu­ni­zmu? Je­śli tak, to się wredne su­kin­syny nie do­cze­kają. Nie­stety, tu w spra­wie pasz­portu na­wet ro­dzina Edu­arda jest na nich za cienka. Tu by trzeba chyba in­ter­wen­cji sa­mego Fi­dela Ca­stro, to może wtedy, kto wie?

W ba­rze mlecz­nym, jak zwy­kle o tej po­rze, było sporo klien­tów. Zuza jako stała by­wal­czyni i osoba wzbu­dza­jąca ogólny sza­cu­nek zo­stała ob­słu­żona poza ko­lejką. Ka­kao, kaj­zerka i mar­mo­lada, dziś ta­kie menu so­bie wy­brała. Nie­stety, kiosk wcze­śniej mi­jany po dro­dze dziś był za­mknięty i nie udało jej się ku­pić „Try­buny”, więc z braku in­nej li­te­ra­tury się­gnęła po list. Prze­czy­tała je­den raz, na­stęp­nie drugi i znów za­częła. Chyba się po­my­lili, bo jak wół było tam na­pi­sane, że ma się zgło­sić po od­biór pasz­portu. To prze­cież nie­moż­liwe, to na pewno ja­kieś nie­po­ro­zu­mie­nie. Sie­działa tak przy sto­liku wpa­trzona w pi­smo ni­czym sroka w gnat, za­po­mniaw­szy zu­peł­nie o śnia­da­niu.

– Prze­pra­szam, czy tu wolne?

Unio­sła nie­przy­tomne spoj­rze­nie, przy sto­liku stał radca prawny Ka­rol Mil­ler z kub­kiem w jed­nej dłoni i ta­le­rzy­kiem z dy­miącą ja­jecz­nicą w dru­giej. Lu­biła go i jed­no­cze­śnie współ­czuła na­zwi­ska, bo mu wciąż do­ku­czano, że jego oj­ciec, a już na pewno dzia­dek, był Niem­cem i jak nic słu­żył w We­hr­mach­cie. Do­brze cho­ciaż, że nie był rudy.

– Prze­pra­szam, czy tu wolne? – po­wtó­rzył z uśmie­chem.

– Wolne, wolne, pa­nie Ka­rolu. Prze­pra­szam, ale do­sta­łam ważną wia­do­mość i to mnie roz­ko­ja­rzyło. Pierw­szy raz pana tu wi­dzę, co za zmiana? Zre­zy­gno­wał pan z do­mo­wych śnia­da­nek na rzecz tego cze­goś, co tu ser­wują? To chyba był spory błąd.

– Droga pani, tak żyje sło­miany wdo­wiec. Żona wy­je­chała do swo­ich ro­dzi­ców i te­raz przez kilka dni mu­szę sam go­spo­da­rzyć. Co u pani sły­chać? Wiem, że nie­dawno sporo pani prze­szła, współ­czuję. To mu­siało być straszne.

– Nie ma czego. – Za­śmiała się. – Le­wan­dow­scy to twar­dzi lu­dzie. Wła­śnie do­sta­łam pi­smo urzę­dowe z wy­działu pasz­por­to­wego i niech pan so­bie wy­obrazi, że każą mi się zgło­sić po pasz­port. Kil­ka­na­ście lat skła­da­łam i za­wsze po­rażka. Aż nie wie­rzę w treść tego pi­sma.

– No to gra­tu­luję, ja wciąż do­staję od­mowy, bo mój brat na­wiał do Re­pu­bliki Fe­de­ral­nej Nie­miec. Głupcy, my­ślą, że i ja tak uczy­nię, ale co ja bym tam ro­bił? Tu je­stem radcą, a tam bym je­dy­nie w naj­lep­szym wy­padku po­da­wał ce­gły na bu­do­wie. Na pewno za więk­sze pie­nią­dze, ale forsa to nie wszystko. Li­czą się jesz­cze inne rze­czy.

– Cho­lerni ko­mu­ni­ści. Kie­dyś im sko­piemy dupy. To wszystko kwe­stia czasu.

Spoj­rzała na ta­lerz przed sobą, cho­lera, zu­peł­nie za­po­mniała.

– Sty­gnie – mruk­nęła pod no­sem sama do sie­bie i za­częła sma­ro­wać bułkę mar­ga­ryną.

Zuza wpa­dła do kan­ce­la­rii ni­czym bomba, cała roz­en­tu­zja­zmo­wana.

– Mam go! – krzyk­nęła do apli­kantki i we­szła do swo­jego po­koju.

Jolka na­tych­miast po­de­rwała się z krze­sła i po­bie­gła za nią.

– Co się stało? Kogo pani ma? – spy­tała ze stra­chem w oczach, bo nie­czę­sto wi­działa sze­fową w ta­kim sta­nie.

– Za­mknij drzwi i sia­daj! – roz­ka­zała Zuza, wy­cią­ga­jąc z biurka bu­telkę stocka. – Trzeba to opić, i to jak naj­szyb­ciej.

– Ale co opić, sze­fowo, bo do tej pory nie wiem?

– Kurwa mać, ile razy mam ci po­wta­rzać, że­byś tak na mnie nie mó­wiła?

Jolka zro­biła prze­pra­sza­jącą minę.

– Prze­pra­szam, pani me­ce­nas, za­po­mnia­łam się. Już się to nie po­wtó­rzy.

– Do­bra, nie­ważne. – Zuza roz­lała brandy. – Wy­pijmy za mój wy­jazd. Do­sta­łam pasz­port!

– Co pro­szę? – Oczy apli­kantki zro­biły się wiel­kie ni­czym spodki fi­li­ża­nek.

– No co? Ogłu­chłaś? Do­sta­łam we­zwa­nie do od­bioru pasz­portu. Jadę na we­sele Edu­arda, lecę na Kubę! Aż sama nie wie­rzę w to, co mó­wię. Jesz­cze wczo­raj brzmia­łoby to jak ja­kaś czy­sta abs­trak­cja, a dziś to prawda.

Wy­piły. Zuza z szu­flady biurka wy­jęła cy­garo.

– Te­raz nie mu­szę ich oszczę­dzać. Przy­wiozę so­bie cały za­pas, i to naj­lep­szych.

– Pani Zuzo, ale Edu­ardo mó­wił, że u nich ciężko o do­bre cy­gara, bo wszystko idzie na eks­port.

Zuza mach­nęła ręką, jakby prze­ga­niała na­trętną mu­chę.

– Tak jak u nas o mięso i wę­dliny, a wszy­scy je je­dzą. Znasz mnie, dla mnie nie ma rze­czy nie­moż­li­wych. Skoro mó­wię, że je przy­wiozę, to przy­wiozę. Na­leję jesz­cze na drugą nóżkę.

Trza­snęły drzwi wej­ściowe, zja­wił się Ko­wal­ski.

– Co ob­le­wa­cie? Może i ja się do­łą­czę?

– Mój wy­jazd, do­sta­łam pasz­port – po­in­for­mo­wała go Zuza z trium­fu­jącą miną.

Aż usiadł z wra­że­nia, ale na­wet słowa nie po­wie­dział, zero ko­men­ta­rza, pew­nie przez jego cho­ro­bliwą za­zdrość.

– Na­lać ci? To co? Opi­jasz to z nami?

– Na­lej – rzekł z po­nurą miną. – Ale wiesz, że to jest długi lot? Wy­trzy­masz? Jan­tar, ta pio­sen­karka, le­ciała ta­kim sa­mym sa­mo­lo­tem i wiesz, jak to się skoń­czyło. Ja bym się do­brze za­sta­no­wił, za­nim­bym wsiadł do tego ru­skiego szajsu, iła sześć­dzie­siąt dwa. Po­my­śla­łaś o swo­ich zwie­rza­kach? Kto się wtedy nimi zaj­mie?

Zuza słu­chała tego z otwar­tymi ustami, aż w końcu wy­bu­chła nie­po­ha­mo­wa­nym śmie­chem.

– Ty mi na­prawdę za­zdro­ścisz? Po­waż­nie?

– Ja? – Zro­bił głup­ko­watą minę. – Ależ skądże, ja tylko jako do­bry przy­ja­ciel mó­wię o czy­ha­ją­cych na cie­bie za­gro­że­niach i nic wię­cej. Ja ni­gdy ni­komu ni­czego nie za­zdrosz­czę.

– Wiem o nich i wła­śnie to mnie raj­cuje naj­bar­dziej. Ko­cham wy­zwa­nia. Oczyma wy­obraźni wi­dzę roz­ra­do­waną minę Ma­riań­skiego, kiedy ki­jem grze­bie we wraku, szu­ka­jąc mo­ich szcząt­ków, ale jego nie­do­cze­ka­nie. Mu­si­cie po­py­tać zna­jo­mych, co opłaca się tam za­wieźć? No wie­cie, han­del wy­mienny, ja im ka­le­sony, oni mi cy­gara.

– Ka­le­sony na Ku­bie? Chyba za bar­dzo od­le­cia­łaś? – wy­du­kał Ko­wal­ski.

– Oj, ty za­wsze wszystko bie­rzesz na po­waż­nie, to taki może nie­zbyt for­tunny przy­kład. Może po­trze­bują kremu Ni­vea, a może ja­kichś le­karstw, po­py­taj­cie.

– No nie wiem, czy znam ko­goś, kto tam był. Nie każ­dego stać na ta­kie wy­cieczki – rze­kła Jolka. – Ale po­py­tam w Or­bi­sie. Może te ko­bitki będą coś wie­dzieć? Matka ko­le­żanki tam pra­cuje.

– A co zro­bisz ze swoim zwie­rzyń­cem? Chyba ich tak nie zo­sta­wisz? – Ko­wal­ski za wszelką cenę sta­rał się choć tro­chę stu­dzić jej en­tu­zjazm.

Spoj­rzała na niego zdzi­wiona. Co za durne py­ta­nie?

– Jak to co? Zgagą ty się zaj­miesz, Bo­rysa po­wie­rzę Jolce, a Wrzoda dam na prze­cho­wa­nie pro­bosz­czowi. Wiem, że lubi koty.

– C-co pro­szę? – wy­ją­kała apli­kantka, kom­plet­nie za­sko­czona tym po­dzia­łem ról.

Zuza wbiła w nią pio­ru­nu­jące spoj­rze­nie.

– Chyba mi nie od­mó­wisz? Co to za ro­bota? Wy­star­czy wy­pro­wa­dzić go trzy razy dzien­nie. Mogę po­ga­dać z Geńką, to cię tro­chę w tym od­ciąży.

– No a je­dze­nie? Prze­cież musi coś jeść.

– On wszystko zje, ale naj­bar­dziej lubi wo­ło­winę.

– Ale ona jest na kartki. Skąd ją we­zmę? – Jolka była prze­ra­żona per­spek­tywą za­spo­ka­ja­nia po­trzeb ży­cio­wych Bo­rysa kosz­tem jej je­dze­nia, bo na to się za­no­siło.

– Ten tu ko­lega ma zna­jo­mo­ści u rzeź­nika przy Grodz­kiej. Jedna z eks­pe­dien­tek wpa­dła mu w oko, więc wciąż tam cha­dza, li­cząc, że ją prze­leci. – Zuza po­słała Ko­wal­skiemu sze­roki uśmiech. – On ci na pewno po­może.

Spoj­rzała na ze­ga­rek.

– Późno już! Za­raz idę do biura pasz­por­to­wego, a w dro­dze po­wrot­nej zaj­rzę do pro­bosz­cza – oznaj­miła, po czym chwy­ciła to­rebkę i wy­szła z kan­ce­la­rii.

– Te­mat za­ła­twiony, role przy­dzie­lone, cała Zuza – mruk­nął Ko­wal­ski pod no­sem, do­pił stocka i po­szedł do sie­bie.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki