Kanibal - Jacek Ostrowski - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Kanibal ebook i audiobook

Jacek Ostrowski

1,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

82 osoby interesują się tą książką

Opis

Po wybuchu bomby w kamienicy Zuza Lewandowska jest zmuszona wraz ze swoimi zwierzakami chwilowo zamieszkać w swojej kancelarii.

Tymczasem w Płocku zaczynają znikać kobiety, a po jakimś czasie odnajdują się ich niekompletne ciała. Patolog Ludwicki twierdzi, że zabójca zjada swoje ofiary, a ich kości gotuje.

Zuza rozpoczyna swoje prywatne śledztwo, a przy okazji próbuje ustalić, kto podłożył bombę w jej kamienicy i dlaczego. Mnóstwo podejrzanych, tylko który z nich jest ludożercą? Jak zwykle podczas lektury powieści z Zuzą Lewandowską trudno się nudzić.

Zawrotna akcja, mnóstwo zabawnych gagów, tym bardziej, że do akcji wkracza niezastąpiony kapitan Mariański i jego podwładny, kapral Pietrucha.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 8 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Ewa Abart

Oceny
1,0 (4 oceny)
0
0
0
0
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Idenieide

Nie polecam

Przez lektorkę nie jestem w stanie wysłuchać książki. Te irytująco-skrzeczące zmiany głosu są okropne. Książkę może warto przeczytać, słuchać się nie da.
natellie

Nie polecam

Faktycznie audiobooka nie da się słuchać. Włączyłam fragment i nie dałam rady. Ale spróbuję przeczytać w takim razie.
00
Luta11

Nie polecam

Powieść na swoje nieszczęście zaczęłam słuchać od audiobooka i lektor czytający kwestie policjanta Mariańskiego, Piosika i papugi skutecznie mnie do niej zniechęcił. Tych kwestii po prostu nie da się słuchać. Lektorka może zamierzała podkreślić swoją interpretacją karykaturnosc tych postaci ale sprawiła, że wg mnie nie da się tego słuchać. Powieść może być ciekawa ale po rozpoczęciu jej w formie audiobooka skutecznie się do niej zniechęciłam.
00
Falaju

Nie polecam

Po pięciu minutach musiałam przerwać czytanie z uwagi na lektorkę i wydawane przez nią dźwięki, bo czytaniem tego nie mogę nazwać… szkoda…
00



Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAgnieszka Kie­lak
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Ja­cek Ostrow­ski, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-889-4
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Wszyst­kie po­sta­cie wy­mie­nionew tej książce są wy­my­ślone przez au­tora,a ich ewen­tu­alne po­do­bień­stwo do ko­go­kol­wiekjest zu­peł­nie przy­pad­kowe i nie­za­mie­rzone.

Płock, pierw­szy stycz­nia

Ulica, przy któ­rej miesz­kała Le­wan­dow­ska, za­ro­iła się od stra­ża­ków i mi­li­cjan­tów. Z oko­licz­nych do­mów wy­sy­pali się miesz­kańcy ni­czym ziarna gro­chu z roz­pru­tego worka. Wszyst­kie oczy były te­raz skie­ro­wane na ka­mie­nicę Zuzy, a wła­ści­wie na to, co z niej zo­stało. Naj­wyż­sze pię­tro prak­tycz­nie nie ist­niało, tak silna była eks­plo­zja. W pierw­szej ko­lej­no­ści stra­żacy ewa­ku­owali Zuzę i jej go­ści syl­we­stro­wych. Oczy­wi­ście wraz z nimi miesz­ka­nie opu­ściły jej zwie­rzęta: Bo­rys, Wrzód i Zgaga. Ta ostat­nia naj­pierw za­nie­mó­wiła ze stra­chu, ale w mig się ogar­nęła i wy­darła na pół ulicy:

– Ba­aan­dyci! Ku­uuurwa ma­aać! Mo­ooor­dują! Miiii­li­cja! Pre­eeecz z ko­ooomuną! So­oooli­dar­no­oość! – czym, mimo grozy ca­łej sy­tu­acji, wy­wo­łała wśród ga­piów ogólną we­so­łość.

Zuza stała na chod­niku i z prze­ra­że­niem pa­trzyła na ru­mo­wi­sko. Nie my­ślała o swoim do­bytku, bo to w tym mo­men­cie nie było naj­waż­niej­sze, jej my­śli były przy panu Ta­dziu i jego ro­dzi­nie. Je­śli w mo­men­cie eks­plo­zji byli u sie­bie w miesz­ka­niu, to nie mieli żad­nej szansy na prze­ży­cie.

Nie wia­domo skąd, jakby spod ziemi, zja­wił się przy niej Pio­sik.

– Pani me­ce­nas, przy­pro­wa­dzi­łem kilku chło­pa­ków – za­czął szep­tać jej do ucha. – Przy­pil­nu­jemy pani do­bytku, żeby hieny wszyst­kiego nie roz­kra­dły, a pani niech idzie z tymi swo­imi zwie­rza­kami gdzieś na chatę się roz­grzać, bo może pani tego nie czuje, ale mróz na dwo­rze okropny.

Fak­tycz­nie, do­piero te­raz to po­czuła, wi­docz­nie ad­re­na­lina prze­sta­wała dzia­łać. A do­kąd mam iść? – za­częła się za­sta­na­wiać. Chyba naj­le­piej by­łoby się udać do kan­ce­la­rii. Tam się za­trzyma na kilka pierw­szych dni, a póź­niej zo­ba­czy, co da­lej.

– Masz ra­cję. Jakby co, to będę w moim biu­rze. Zaj­rzę tu za ja­kiś czas – od­parła i po­cią­gnęła Irenę za rę­kaw płasz­cza, bo tamta też nie miała gdzie się po­dziać. – Chodź ze mną. Te­raz nic tu po nas. A ty? – zwró­ciła się do Ko­wal­skiego, który w jed­nej chwili zu­peł­nie wy­trzeź­wiał.

– Ja jesz­cze tu zo­stanę. Przy­pil­nuję – za­de­kla­ro­wał.

Zuza po­słała mu wdzięczne spoj­rze­nie i z Wrzo­dem za pa­zu­chą, z klatką w ręku i Bo­ry­sem na smy­czy ra­zem z Ireną ru­szyły w stronę kan­ce­la­rii.

Pierw­szą rze­czą, którą zro­biły, kiedy do­tarły na miej­sce, było na­pa­le­nie w pie­cach, a póź­niej na­piły się go­rą­cej her­baty. Jed­nak sie­dze­nie na tyłku i nic­nie­ro­bie­nie, kiedy tyle się dzieje, nie było w Zuzy stylu, więc zja­wiła się po­now­nie przed ka­mie­nicą już po nie­ca­łej go­dzi­nie. Mu­siała ko­niecz­nie wie­dzieć, co się stało z są­sia­dami. Czy żyją? To przede wszyst­kim nie da­wało jej spo­koju. Z tłumu ga­piów wy­łu­skała Ko­wal­skiego. Stał bli­sko domu i roz­ma­wiał z ja­kimś stra­ża­kiem. Kiedy ją zo­ba­czył, od razu do niej pod­szedł.

– Kto zgi­nął? Ile jest ofiar? Co z pa­nem Ta­dziem i jego żoną? Mów! – za­rzu­ciła go py­ta­niami, nie kry­jąc zde­ner­wo­wa­nia.

– Spo­koj­nie, chyba ich nie było, bo jak do­tąd ni­kogo nie zna­leźli – oznaj­mił. – Prze­szu­kują dru­gie gru­zo­wi­sko w po­dwó­rzu. Może tam ko­goś znajdą? Ale ra­czej to wy­klu­czają.

– Jest je­den ranny! – za­wo­łał ktoś.

Fak­tycz­nie, Zuza zo­ba­czyła, że ko­goś niosą na no­szach. Prze­pchnęła się bli­żej, żeby zo­ba­czyć, kto to. Nie znała go. Na pewno nie był miesz­kań­cem jej ka­mie­nicy. W ta­kim ra­zie co on tu ro­bił? Może ten wy­buch to jego sprawka? Wciąż gdzieś w pa­mięci tkwiła jej wy­po­wiedź Ko­wal­skiego, który twier­dził, że to była bomba. Pa­mię­tała też ostat­nią roz­mowę z są­sia­dem, wy­raź­nie się cze­goś oba­wiał. Wszystko te­raz ukła­dało się w lo­giczną ca­łość.

– Kto to? Co to za je­den? – Py­ta­nie krą­żyło wśród ga­piów.

– Ro­zejść się! – krzy­czeli stra­żacy, bo wciąż dep­tano im węże z wodą, ale ich na­wo­ły­wa­nia przy­nio­sły marny sku­tek, bo tłum był spra­gniony moc­nych wra­żeń. W końcu mi­li­cjanci prze­jęli ini­cja­tywę i chwy­cili pałki w dło­nie. To był tak mocny ar­gu­ment, że ga­pie w jed­nej chwili roz­pierz­chli się w po­pło­chu. Na chod­niku prócz służb zo­stali je­dy­nie Zuza z Ko­wal­skim. Pio­sik i jego kum­ple cza­ili się na klatce scho­do­wej są­sied­niej ka­mie­nicy i cze­kali na sy­gnał od niej. Zja­wił się też ka­pi­tan Ma­riań­ski. Ciężko sa­piąc, wy­gra­mo­lił się z ra­dio­wozu. Uj­rzaw­szy znie­na­wi­dzoną przez niego ad­wo­katkę i jej wspól­nika, pod­szedł do nich, marsz­cząc groź­nie brwi.

– A wy, oby­wa­telko i oby­wa­telu, czemu tu jesz­cze sto­icie? Co? Ce­lowo utrud­nia­cie pracę służ­bom? Na to jest pa­ra­graf! – wrza­snął.

– Wy mi tu nie bę­dzie­cie wciąż pa­ra­gra­fami gro­zić! A do­kąd mamy się udać, oby­wa­telu mi­li­cjan­cie? – wark­nęła na niego. Zuza

– No jak to: do­kąd? Do domu, i to już, bo was aresz­tu­jemy. Chce­cie spę­dzić noc na dołku?

– De­bilu je­den! Czy ty kie­dyś my­ślisz?! – wy­bu­chła Zuza, zu­peł­nie nie pa­nu­jąc nad sło­wami. – Ta ru­ina to wła­śnie mój dom! Myśl cza­sem!

Spoj­rzał na ka­mie­nicę, póź­niej na Le­wan­dow­ską. Mocno za­kło­po­tany, po­dra­pał się w głowę.

– A, no fak­tycz­nie, to wasz dom! Idź­cie gdzieś do ho­telu! Ju­tro lub po­ju­trze wła­dza lu­dowa coś wam da w za­stęp­stwie. Mu­si­cie cier­pli­wie cze­kać!

– Kąt w ba­raku na Cho­lerce? – za­kpiła. – Nie ma mowy. Prze­cze­kam w kan­ce­la­rii, aż mi od­bu­du­je­cie ka­mie­nicę, ale te­raz mu­szę wejść do swo­jego miesz­ka­nia i za­brać tro­chę rze­czy.

– Wy­klu­czone! Naj­pierw prze­pro­wa­dzimy śledz­two i do­piero wtedy tam wej­dzie­cie.

– Kiedy skoń­czy­cie śledz­two, to tam już nic nie bę­dzie do za­bra­nia, bo zło­dzieje wszystko wy­niosą. Nie ma mowy. Wcho­dzę! Chcesz mnie aresz­to­wać? Pro­szę, ale nie wiem, jak się póź­niej wy­tłu­ma­czysz z tego Ko­zio­łowi?

Ode­pchnęła od sie­bie Ma­riań­skiego, po­cią­gnęła Ko­wal­skiego za rę­kaw płasz­cza i po­szli w stronę wej­ścia do ka­mie­nicy. Ka­pi­tan chciał ru­szyć za nią i ją po­wstrzy­mać, ale ka­pral Pie­tru­cha za­gro­dził mu drogę.

– Puł­kow­nik Ko­zioł wzywa was pil­nie do ra­dio­wozu.

– Kurwa mać! Wszę­dzie go pełno!

Pod­szedł do grosz­ko­wego po­lo­neza z wielką an­teną od krót­ko­fa­lówki umiesz­czoną na da­chu.

– No co wy, Ma­riań­ski? Po­je­bało was? Nie ma­cie za grosz współ­czu­cia dla oby­wa­telki Le­wan­dow­skiej? – Puł­kow­nik ostro na­tarł na pod­ko­mend­nego.

– To­wa­rzy­szu puł­kow­niku, ale ona bę­dzie nam tylko utrud­niać śledz­two – za­czął się nie­po­rad­nie tłu­ma­czyć ka­pi­tan.

– Ja­kie śledz­two? Co wy mi tu pier­do­li­cie? Toć to bu­tla z ga­zem pier­dol­nęła.

– To­wa­rzy­szu puł­kow­niku, mel­duję, że bu­tlę zna­le­ziono i jest cała. To był ja­kiś za­mach!

Ko­zioł groź­nie zmarsz­czył brwi.

– Czy wy, ka­pi­ta­nie, su­ge­ru­je­cie, że w na­szej so­cja­li­stycz­nej oj­czyź­nie ko­muś udało się pod­ło­żyć bombę? Czy wy su­ge­ru­je­cie, że Mi­li­cja Oby­wa­tel­ska nie wie, co się dzieje w Płocku? Czy wy chce­cie, żeby oby­wa­tele zwąt­pili w na­szą sku­tecz­ność? Wy wie­cie, że jak za­cznie­cie koło tego wę­szyć, to inni się tylko ośmielą? Po­je­bało was?

– Do czego się ośmielą, to­wa­rzy­szu puł­kow­niku? – wy­du­kał Ma­riań­ski, zu­peł­nie zdez­o­rien­to­wany.

– Do na­stęp­nych za­ma­chów. Czy wy je­ste­ście kom­plet­nym idiotą? Nie ro­zu­mie­cie tak pro­stych spraw? Czy wam to trzeba wszystko prze­ka­zać ło­pa­to­lo­gicz­nie?

– Tak jest, to­wa­rzy­szu puł­kow­niku, ro­zu­miemy wszystko. Mel­du­jemy, że przy­czyną wy­bu­chu było roz­pier­do­le­nie się bu­tli z ga­zem.

Twarz Ko­zioła się roz­pro­mie­niła.

– Brawo, ka­pi­ta­nie. Krótko i zwięźle. Świet­nie prze­pro­wa­dzone śledz­two. Za­my­ka­cie sprawę, a my za­dzwo­nimy do ko­mi­tetu, żeby pil­nie za­dzia­łali i ka­zali szybko prze­pro­wa­dzić re­mont ka­mie­nicy.

– Ale po co, to­wa­rzy­szu puł­kow­niku? Toć to ka­mie­nica, w któ­rej mieszka ta suka Le­wan­dow­ska.

– Wła­śnie dla­tego. Wie­cie, ja­kie nam zrobi pie­kło, jak bę­dziemy to prze­cią­gać? Trzeba jej za­mknąć gębę, i to jak naj­prę­dzej. Oj, Ma­riań­ski, wy je­ste­ście tak głupi, że się nie na­da­je­cie na­wet na po­li­tyka. A te­raz idź­cie i przy­pil­nuj­cie, żeby wasi lu­dzie po­mo­gli Le­wan­dow­skiej spa­ko­wać swoje rze­czy. Pa­mię­taj­cie, nic nie może jej zgi­nąć, zdaję się tu na was, bo jak ktoś coś zwę­dzi, to wy za to od­po­wie­cie, będę z was pasy darł, i to na żywca, a na ko­niec was zde­gra­duję. A te­raz wy­pier­da­laj­cie z ra­dio­wozu. I jesz­cze jedno: myj­cie się cza­sem, bo śmier­dzi­cie jak stary knur i tylko przy­no­si­cie wstyd mun­du­rowi.

– Tak jest, to­wa­rzy­szu puł­kow­niku! – krzyk­nął Ma­riań­ski, po czym opu­ścił ra­dio­wóz, na po­że­gna­nie z wście­kło­ścią trza­ska­jąc drzwiami. – Su­kin­synu, do­igrasz się – mruk­nął pod no­sem i mach­nął ręką w kie­runku Pie­tru­chy. – Ka­pralu, ma­cie iść do ka­mie­nicy i pil­no­wać, żeby nic nie roz­kra­dziono. Wam też niech się nic do pa­zu­rów nie przy­klei. Jak coś zgi­nie, to bę­dziemy pasy z was drzeć, a na ko­niec was zde­gra­du­jemy. Zro­zu­miano?

– Tak jest. – Pie­tru­cha za­sa­lu­to­wał i po­biegł wy­ko­nać roz­kaz.

Ulica Kró­le­wiecka, przy­chod­nia le­kar­ska. To tu za­cho­dziła bli­sko po­łowa miesz­kań­ców Płocka, żeby wy­ko­nać co­roczne ma­ło­obraz­kowe zdję­cie płuc. Było po­łu­dnie, bu­dy­nek opusz­czała młoda ko­bieta, kiedy za­cze­pił ją wy­soki męż­czy­zna w si­wej je­sionce.

– Pani Jan­kow­ska?

Ko­bieta spoj­rzała na niego uważ­nie.

– A, to pan? Dzię­kuję, ale mam już le­ka­rza.

– Pro­po­nuję atrak­cyjne wa­runki, otwie­ram nowy ga­bi­net. Mogę pa­nią przy­jąć, i to za­raz. To jest w ka­mie­nicy obok. Do­słow­nie dwa kroki stąd.

Ko­bieta się za­kło­po­tała, bo nie pla­no­wała wi­zyty pry­wat­nej, za którą mu­sia­łaby za­pła­cić. Męż­czy­zna, wi­dząc jej minę, w mig zro­zu­miał, w czym rzecz.

– Pro­szę się nie mar­twić, to bę­dzie dar­mowa wi­zyta, tak na do­bry po­czą­tek. Za­pra­szam.

Oferta była ku­sząca i trudno się dzi­wić, że ko­bieta chęt­nie na nią przy­stała. We­szli do ka­mie­nicy, a po­tem na klatkę scho­dową.

– To jest na dru­gim pię­trze – rzekł męż­czy­zna i ru­szył przo­dem. W chwilę po­tem sta­nęli przed ja­ki­miś drzwiami. Jan­kow­ska ze zdzi­wie­niem za­uwa­żyła, że ni­g­dzie nie ma szyldu.

– Do­piero od ju­tra roz­po­czy­nam tu przyj­mo­wa­nie pa­cjen­tów, dla­tego jesz­cze nie ma żad­nej ta­bliczki – wy­ja­śnił i otwo­rzył drzwi z klu­cza. – Za­pra­szam!

Wpu­ścił ją przo­dem. W środku pa­no­wał pół­mrok. W chwilę po­tem wnę­trze roz­ja­śniło świa­tło z lamp ja­rze­nio­wych umiesz­czo­nych na su­fi­cie. Męż­czy­zna po­pro­wa­dził ko­bietę dłu­gim ko­ry­ta­rzem i wska­zał drzwi po jego le­wej stro­nie.

– Pro­szę tam wejść, ja za­raz przyjdę.

Jan­kow­ska we­szła do nie­du­żego ga­bi­netu le­kar­skiego. Pod ścia­nami stały szafki ze szkla­nymi drzwicz­kami, a w nich na pół­kach rzędy równo usta­wio­nych prze­róż­nych ko­lo­ro­wych bu­te­le­czek. Ko­bieta usia­dła na krze­śle i cze­kała. Męż­czy­zna długo się nie po­ja­wiał, więc za­częła co chwila spo­glą­dać ner­wowo na ze­ga­rek, bo miała ode­brać córkę z przed­szkola, obie­cała jej za­brać ją tuż przed le­ża­ko­wa­niem. W końcu le­karz się zja­wił i Jan­kow­ska ode­tchnęła z ulgą, bo zdąży ode­brać Ju­stynkę.

– Pro­szę się ro­ze­brać i za­jąć miej­sce. – Wska­zał jej „sa­mo­lot”, spe­cja­li­styczny fo­tel do ba­dań gi­ne­ko­lo­gicz­nych.

Żeby nie tra­cić nie­po­trzeb­nie czasu, po­spiesz­nie wy­ko­nała jego po­le­ce­nie. On tym­cza­sem wło­żył biały far­tuch, na dło­nie na­cią­gnął rę­ka­wice i pod­szedł do szafki. Coś z niej wy­jął. Ko­bieta nie wi­działa do­kład­nie co, ale chyba li­gninę. Czymś ją na­są­czył, zbli­żył się do Jan­kow­skiej, po czym nie­spo­dzie­wa­nie przy­ło­żył jej wil­gotną li­gninę do nosa, a na­stęp­nie mocno ją przy­ci­snął. Zu­peł­nie za­sko­czona ko­bieta chwilę się opie­rała, aż w końcu jej głowa bez­wład­nie opa­dła na bok. Męż­czy­zna odło­żył li­gninę, na­chy­lił się nad Jan­kow­ską, chwy­cił ją i pod­niósł z fo­tela. Prze­niósł ją na me­ta­lowy stół na środku po­miesz­cze­nia, tuż pod wielką lampą, taką, ja­kie spo­tyka się na sa­lach ope­ra­cyj­nych, po czym przy­wią­zał jej ręce i nogi pa­sami do spe­cjal­nych uchwy­tów. Tuż przy swo­jej ofie­rze po­sta­wił sto­jak na kro­plówki i po­wie­sił na nim dwie bu­tle, jedną z czer­woną sub­stan­cją, a drugą z bez­barw­nym pły­nem. Z szu­flady wy­jął na­rzę­dzia chi­rur­giczne.

Z dużą wprawą wbił ko­bie­cie igłę w żyłę i po­dał kro­plówkę. Chwilę pa­trzył na nią w mil­cze­niu, jego wzrok był sza­lony. Na­gle chwy­cił skal­pel w dłoń i na­chy­lił się nad jej lewą nogą. Wbił w nią na­rzę­dzie na wy­so­ko­ści kil­ku­na­stu cen­ty­me­trów po­ni­żej uda, krew try­snęła z rany, ale on nie prze­ry­wał, na­wet mu dłoń nie za­drżała. Zręcz­nie pod­wią­zy­wał na­czy­nia krwio­no­śne, ta­mu­jąc ko­lejne krwo­toki, i co­raz bar­dziej za­głę­biał się w ciało ko­biety. Kiedy do­tarł do ko­ści, chwy­cił piłę i za­czął ją od­ci­nać. Na­gle ofiara się ru­szyła. Męż­czy­zna odło­żył piłę, się­gnął po strzy­kawkę i wbił igłę w bu­tlę z kro­plówką. Chwilę od­cze­kał, ob­ser­wu­jąc ko­bietę, by za­raz po­wró­cić do od­ci­na­nia nogi. Gdy skoń­czył, odło­żył od­ciętą koń­czynę na drugi sto­lik i za­brał się do zszy­wa­nia rany. Kilka razy prze­ry­wał, żeby zmie­nić bu­tlę z krwią. Kiedy wresz­cie się z tym upo­rał, prze­niósł ko­bietę na łóżko i przy­krył ją gru­bym ko­cem. Przy­kuł jej lewą rękę do pa­łąka przy­twier­dzo­nego do ste­laża łóżka i do­piero wtedy wziął się do czysz­cze­nia na­rzę­dzi. Ro­bił to do­kład­nie, wręcz pe­dan­tycz­nie, bli­sko go­dzinę mu przy tym ze­szło, a póź­niej wy­szedł, za­my­ka­jąc drzwi na klucz.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki