Kryształowa Róża - Pawlus Andrzej - ebook + książka

Kryształowa Róża ebook

Pawlus Andrzej

0,0

Opis

„Ta książka to prawdziwa skarbnica wiedzy dla podróżników po świecie Aerinn.”

Londil, główny bibliotekarz Biblioteki Hellwarskiej

W treści (między innymi) bezcenne i ratujące (być może) życie wskazówki:

  • jak postępować z flixami,
  • jak przetrwać spotkanie z wygłodniałą wiwerną,
  • jak rozmawiać z rozczochranym feniksem,
  • czego nie lubią lilimy.

Mapa gratis! 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 394

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Andrzej Pawlus

Kryształowa Róża

© Copyright by Andrzej Pawlus, 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment tekstu nie może być publikowany ani reprodukowany bez pisemnej zgody wydawcy i autora.

Projekt okładki: Andrzej Pawlus

Opieka redakcyjna: Klaudia Dróżdż

Redakcja i korekta: Iwona Huchla, Iwona Stachowicz

Grafiki na okładce: Adobe Stock

Grafiki na skrzydełkach okładki – neural.love

Grafiki na stronach: 81, 112 – neural.love; 182, 291 – Adobe Stock

Mapy: Andrzej Pawlus (Campaign Cartographer 3+)

Małe grafiki między sekcjami tekstu – Adobe Stock/neural.love

ISBN 978-83-8308-165-6

Prolog

Taniec Władczyni

Stopy kobiety przesuwały się po kamiennych płytach, pozostawiając świetlisty ślad. Krok. Kolejny. I kolejny. Zakończony fragment wzoru zajaśniał, a ona przeskoczyła w inne miejsce i zawirowała w miejscu. Nie było już czasu, żeby się zastanawiać. Jeżeli przyszłość, którą dostrzegła, ma się ziścić, jeżeli… Musiała się spieszyć. Krąg nie był jeszcze kompletny, a szczelina w magicznej zasłonie, mała wyrwa, z której zamierzała skorzystać, mogła się zamknąć w każdej chwili.

Krok i krok. Teraz w lewo. Szybciej. Jeszcze szybciej.

Wzór układał się teraz już prawie sam, w końcu była mistrzynią. Tylko co z niej za mistrzyni… Wszyscy jej uczniowie odeszli lub nie żyli. Dla kogo niby miałaby być mistrzynią?

Następny krok był chwiejny, bolesne wspomnienia musiały poczekać. Skupienie.

Ale, biorąc sprawę czysto technicznie, uczniowie bardzo by się teraz przydali – podpowiadało jej doświadczenie. Nie obliczała tego dokładnie, ale koszt zaklęcia, jakie miała zamiar rzucić…

„Nie pora na to. Klamka już zapadła. Decyzja została podjęta. Skup się”.

Zabłysnął kolejny fragment – ostatni. Kobieta znieruchomiała w centrum kręgu i zaczęła szeptać:

– Aharran. Ahaoeuin. Vooyuarran.

Słowa płynęły. Światło magicznego kręgu zaczęło pulsować w rytmie, w jakim padały, zupełnie jakby coś zbudziło się do życia i rozpoczęło rozmowę z maginią.

– Gravis. Graiaris. Dravis.

Zachwiała się na nogach, a jej twarz pobladła z wysiłku. Czyżby tak bardzo przeceniła swoje siły? Czy da radę chociaż…

Nie czas na wątpliwości. Na tym etapie… Nie ma czasu. Czas, bezcenny czas!

– Vaesta. Vaola. Draesta.

Świat rozmywał jej się przed oczami, ale determinacja pozostawała niewzruszona. To był jedyny sposób. Nawet jeśli…

„Boję się” – przyznała w końcu sama przed sobą.

Nieubłagany bilans mocy nie pozostawiał złudzeń co do ceny tego zaklęcia.

„Nawet jeśli nie będę mogła zobaczyć, jak to wszystko się skończy”.

Na twarzy kobiety pojawił się smutny uśmiech.

„Przyjaciele, przepraszam”.

Ostatnia fraza.

Teraz.

– Reahn. Regan. Veahn!

Rozdział 1

Zaklęcie Końca Świata

Piotr budził się powoli. Czuł zimno na prawym policzku, co było dość dziwne. Zupełnie jakby leżał na kamiennej podłodze. Skąd by się tu wzięła kamienna podłoga? Przecież dopiero co jechał tramwajem – zero kamieni. Jakby się tak głębiej zastanowić, to dziwne jest też to, że leży i śpi – jest przecież środek dnia. Chyba pora otworzyć oczy… Coś było zdecydowanie nie tak, po otwarciu oczu dalej widać tylko ciemność. No dobrze, nie całkiem, po chwili oczy się przyzwyczaiły, ale otoczenie dalej zupełnie nie przypominało oświetlonego wnętrza tramwaju – kamienna podłoga, ściany, a nawet sufit oświetlone słabym światłem dobiegającym gdzieś zza rogu korytarza. Gdzie ja jestem? I, co ważniejsze, gdzie są moi rodzice i bracia!!!

Piotr zerwał się na równe nogi, kiedy dotarło do niego, że poza nim nikogo tutaj nie ma.

– Mamo!! Tato!! – wrzasnął na całe gardło. Cisza. – Michał!! Radek!! Nie róbcie sobie żartów… – Nadal cisza.

Pięknie. Pewnie zasnąłem w tramwaju, a to mi się po prostu śni. Spróbuję zasnąć. Może gdy tu zasnę, to tam się obudzę? Zamknął oczy, ale po chwili znowu je otworzył.

– Nic z tego – mruknął pod nosem – to pewnie jakieś porwanie, ktoś nas uśpił albo coś…

Ale dlaczego zostawili mnie tu leżącego na środku korytarza? Piotr dotknął kieszeni.

– I zostawili mi telefon. Co za amatorzy, nie wiedzą, że porwany może wezwać policję?

Wyjął aparat. No tak, to by było za proste, oczywiście brak zasięgu. Może w takim razie dowiem się, gdzie jestem. Nie, mapa też nie działa – może te mury są za grube, muszę wyjść na zewnątrz albo chociaż znaleźć jakieś okno. Ogarnęła go złość.

– Fantastycznie, a miałem zostać w domu, przecież to Radek potrzebował wizyty u lekarza, wcale nie musiałem jechać – mruknął znowu. – A teraz się zgubiłem i utknąłem nie wiadomo gdzie. Pod warunkiem że nie śpię. I ciekawe, gdzie jest reszta, mam nadzieję, że nic im nie jest…

Powoli ruszył w kierunku światła, minął zakręt i stanął jak wryty. Za zakrętem ciągnęła się dalsza część długiego kamiennego korytarza i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że był oświetlony przedziwnymi lampami. Lampy były zamocowane na ścianach i wyglądały jak kryształy, w których ktoś zamknął błękitny ogień, migoczący i skrzący się w ich wnętrzu. Nie przypominały żadnych lamp, które Piotrek kiedykolwiek widział, cały korytarz wyglądał przez nie jak wielki kalejdoskop, w którym tańczyły światła i cienie.

– Ale odjazd! – westchnął szczerze i ruszył dalej.

W ścianach korytarza znajdował się rząd drewnianych drzwi, ale gdy próbował je otworzyć, wszystkie okazały się zamknięte. Dotarł do rozwidlenia, dalej korytarze biegły w dwie różne strony, ale na końcu tego po prawej widać było schody w górę.

– Idę w górę, może trafię na dach, stamtąd powinien być lepszy zasięg – powiedział do siebie, ale nie zabrzmiało to zbyt przekonująco.

Gdzie ja jestem? To pytanie coraz mocniej przebijało się na pierwszy plan. Kamienna budowla i drewniane drzwi? Zamek albo jakieś lochy? I to dziwne oświetlenie? W życiu czegoś takiego nie widział. Świecące kamienie? Kto używa czegoś takiego w erze elektryczności? Na końcu schodów znowu przystanął – nie, to zdecydowanie nie był dach. Przed nim rozpościerała się ogromna sala. Sufit, zawieszony bardzo wysoko, podparty był rzeźbionymi kolumnami, a po ścianach pięły się rośliny. Sięgały do samego ich szczytu, miały ogromne liście i wyglądały na bardzo stare. Na końcu sali zaś…

– Chłopaki!! – krzyknął na cały głos, widząc leżące na ziemi sylwetki, i rzucił się biegiem w tamtą stronę.

Michał i Radek mieli zamknięte oczy i spali, potrząsnął więc ramionami jednego i drugiego, ale nie otworzyli oczu.

– Nie obudzą się – stwierdził kobiecy głos za plecami Piotra, który aż podskoczył z wrażenia i obrócił się na pięcie.

W kącie przy wielkim stole siedziała ubrana na biało kobieta. Była tak nieruchoma i sprawiała wrażenie tak nieobecnej, że początkowo wziął ją za jedną z rzeźbionych ozdób. Nawet oczy miała zamknięte.

– Co im zrobiłaś?! – krzyknął Piotr.

Kobieta uchyliła powieki.

– Wszystko i nic. Czekałam na ciebie. Dobrze, że już jesteś – powiedziała.

Oczy nieznajomej były bardzo dziwne, z jednej strony chłopiec miał wrażenie, że pełzają w nich białe płomyki, z drugiej strony jednak sprawiały one uspokajające wrażenie.

– Jak to wszystko i nic? – rzucił.

Kobieta milczała przez chwilę, ale w końcu odpowiedziała:

– Nie obawiaj się, nic, bo nic im nie zrobiłam. Ale jednak coś zrobiłam, więc z drugiej strony wszystko.

Płomyczki pod przymkniętymi powiekami zmieniły nieco swój taniec.

– To przeze mnie jesteście teraz tu, gdzie jesteście.

– Co to za zagadki?! Dlaczego nie mogę ich obudzić? I gdzie jesteśmy? Dlaczego mówisz, że na mnie czekałaś? – wyrzucił z siebie Piotr w tempie karabinu maszynowego, podchodząc bliżej i zaciskając pięści.

Płomyki przygasły, zresztą wyglądało to tak, jakby cała postać nieznajomej pociemniała.

– Jestem taka zmęczona… Tak mało czasu, a tyle do wyjaśnienia… Słuchaj więc. Twoi bracia śpią, bo veahn, Brama Między Światami, wyssała z was brakującą energię. Ty także zasnąłeś, tylko nieco lepiej to zniosłeś, więc obudziłeś się pierwszy. Oni też się niedługo obudzą.

– Jakażecobrama? – rzucił Piotr. – Jakimi światami?

– Przeniosłam was z Trzeciego Świata, zwanego przez was Terrą, do Drugiego Świata, Aerinn – powiedziała po dłuższej przerwie kobieta. – Wyczułam szansę… jedną na nieskończoność… żeby zmienić nasz koniec. Nasz świat umiera Zimną Śmiercią. Nie zostało już wiele. Straciłam już całą nadzieję, a wtedy… okruch losu… zobaczyłam… Istoty z innego Świata, niezwiązane przeznaczeniem. Nie żałuję. W zamian wyleczyłam twojego brata z Mrocznej Zarazy, nie będzie już taki, jaki był.

– Skąd wiesz… – Pod Piotrkiem ugięły się nogi.

Radek od lat był chory i to właśnie dlatego jeździli ciągle od lekarza do lekarza. Ci jednak wzruszali tylko ramionami. Nowa choroba, na którą zapadł, szerzyła się na całym świecie, ale nadal nie znaleziono jej przyczyny i nie znano na nią żadnego lekarstwa. Chorzy słabli, przestawali mówić, aż w końcu zasypiali i nie można ich było obudzić. Dlatego tak się wystraszył, nie mogąc obudzić braci.

– Dziękuję pani, wszyscy bardzo dziękujemy, ale proszę odesłać nas z powrotem – poprosił. – Nie wiem, o czym pani mówi, ale to na pewno nie nas pani szukała. Rodzice będą się martwić. Ja też chcę do nich wracać.

– Nie mogę – odparła nieznajoma. – Może ktoś inny… Znajdźcie Gaxa, powinien być gdzieś niedaleko… – Powieki świetlistych oczu coraz bardziej opadały. – Powiedzcie mu, że musicie znaleźć Niebieskiego Władcę, on żyje… On musi wiedzieć…

Kobieta zamknęła oczy i rozwiała się w powietrzu. Dosłownie. A potem zgasło światło.

Piotr stał przez chwilę jak wryty – co się stało? Czy powinien wierzyć w to, co właśnie usłyszał? Podróż do innego świata? Nieistotne, ma teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Podbiegł z powrotem do leżących braci i zaczął krzyczeć:

– Wstawajcie! Pobudka!

– Nie drzyj się tak – padło z podłogi i Michał powoli podniósł głowę. Rozejrzał się dookoła. – Co to za miejsce? Gdzie my jesteśmy?

– Nie wiem, ale przed chwilą rozmawiałem z jakąś kobietą, która powiedziała, że przeniosła nas do innego świata.

Michał popatrzył podejrzliwie na starszego brata.

– Ale z twoją głową na pewno wszystko dobrze?

Piotrek stwierdził w duchu, że chyba przyznanie się dodatkowo do tego, iż widział, jak kobieta rozpływa się w powietrzu, nie wpłynie dobrze na jego wiarygodność, więc odparł krótko:

– No a ta okolica wygląda ci na tramwaj?

Od dalszych pytań uratował go Radek, który zamruczał coś i usiadł.

– Cześć, chłopaki – rzucił.

Wrażenie było piorunujące, pozostali bracia natychmiast zapomnieli o sprzeczce i zamarli w szoku. Od kilku lat nie słyszeli, żeby się odzywał, a tutaj nagle: „Cześć, chłopaki”?

– Radek! – krzyknęli jak na komendę i rzucili się go wyściskać.

– Ale o co wam chodzi? – bronił się napadnięty. – Odbiło wam?

– Ty mówisz? Jak to możliwe? – nie mógł się nadziwić Michał.

– A co, mam kwakać? O co wam obu chodzi? Zachowujecie się tak, jakbyście mnie rok nie widzieli – odparł Radek.

Po chwili bracia przekonali się, że Radek nie pamięta swojej choroby, a także sporej części rzeczy, które się w jej trakcie wydarzyły – a tego, jak tu trafił, nie kojarzy już zupełnie. Dłuższą chwilę zajęło wyjaśnianie mu, co się stało, aż w końcu Piotr skończył opowieść na spotkaniu z nieznajomą kobietą:

– Ona nazwała to Mroczną Zarazą i powiedziała, że cię wyleczyła w zamian za naszą pomoc.

– Pomoc? Ale w czym? Poza tym musimy wracać do rodziców, będą się martwić! – stwierdzili zgodnie Michał z Radkiem.

– A jaki macie plan na powrót? Machniecie rękami i polecicie? Wiecie chociaż w którą stronę? – zdenerwował się Piotrek.

Atmosfera momentalnie popsuła się ponownie.

– Głupi jesteś! – powiedział Michał. – Wyjdźmy z tego zamku, a na pewno spotkamy kogoś, kto nam powie, gdzie jesteśmy i którędy trafimy na policję. Policjanci zadzwonią do rodziców i problem rozwiązany.

Piotr nie chciał się kłócić, więc rzucił krótko:

– Dobra, to idziemy. Po schodach w dół i w prawo. Lewą stronę już sprawdzałem, to ślepy zaułek.

„I ciekawe, czy spotkamy tego Gaxa” – pomyślał.

Schody okazały się ciemne, dziwne lampy przestały świecić też tutaj, jednak chłopcy zeszli powoli po kamiennych stopniach, trzymając się za ręce i przyświecając sobie latarką Piotrkowego telefonu – na dole okazało się, że z korytarza po prawej sączy się z daleka słabe światło.

– Idziemy tam – zakomenderował Piotr.

– Tak, mam tylko nadzieję, że nie ma po drodze żadnych zapadni, bo w tych ciemnościach nawet nie zauważymy, jak wpadniemy w jakąś dziurę – skontrował natychmiast naburmuszony Michał.

– Nie będziemy tu tak stać do końca świata, idziemy – zdecydował Radek. – Ale Piotrek jako przewodnik pójdzie pierwszy.

Na szczęście najstraszniejszym wydarzeniem podczas przejścia przez korytarz było wpadnięcie Piotra idącego przodem w ogromną pajęczynę.

– Ble – podsumowała całe zdarzenie zniesmaczona ofiara, której w pozbywaniu się kleistych nitek wcale nie pomagał radosny rechot braci.

Po usunięciu pajęczyny ruszyli ostrożnie dalej i wkrótce okazało się, że światło dobiega zza niedomkniętych drzwi. Chłopcy przeszli przez nie i trafili na blanki wysokiego muru, z którego rozciągał się fantastyczny widok. Zamek był ogromny, cały zbudowany z jasnego kamienia, dachy pokryte były czerwoną dachówką, a na dziedzińcu poniżej widniała wspaniała mozaika przedstawiająca złote słońce. Najciekawsza jednak była jedna z najwyższych wież, która wyglądała jak zrobiona z matowego szkła o załamującej się powierzchni i odbijała światło, rzucając miliony refleksów na całą okolicę. Niestety, na pierwszy rzut oka widać też było, że w zamku nie dzieje się najlepiej: w wielu miejscach mury były popękane i wyszczerbione, a niektóre dachy zdecydowanie nie wyglądały dobrze, na dziedzińcu leżały resztki dachówek.

– Nie widać żywego ducha – zauważył Piotr. – Nikt tu chyba nie mieszka… – Urwał, widząc obu braci zapatrzonych w niebo.

„Tak, to zdecydowanie nie wygląda jak nasze niebo – trzy księżyce. Każdy w innym kolorze. Fantastycznie. Mamy przechlapane”.

Dyskusja na blankach rozgorzała w najlepsze.

– To może być jakaś atrakcja dla turystów – upierał się Michał.

– Nigdy nie słyszałem o takim wielkim ekranie ani o takim projektorze. Zastanów się chwilę. Jak chciałbyś takie coś wyświetlić? Na niebie? – odezwał się Piotr.

– Może to jakieś złudzenie optyczne? – Michał twardo obstawał przy swoim.

– Piotrek, sprawdź komórkę – rzucił Radek. – Może dasz radę zadzwonić do rodziców?

– Rzeczywiście! Całkiem zapomniałem, po co szedłem na górę.

Niestety, telefon nadal pokazywał, że nawiązanie połączenia jest niemożliwe.

– Widzicie? To też jest dowód. W tym świecie nie ma sieci komórkowej, więc nigdzie nie zadzwonimy – powiedział Piotr.

– Nie przesadzaj, zamek pewnie stoi w jakiejś dziczy, gdzie po prostu nie ma zasięgu – zgasił go Michał.

– Tak, tak, sygnał z satelit GPS też ktoś odciął. W takim razie wytłumacz mi jeszcze to. – Piotr wskazał na drugą bardzo dziwną rzecz, którą zauważyli chwilę po wyjściu na zewnątrz.

Z pozoru świat wokół zamku wyglądał całkiem zwyczajnie: za bramą zaczynała się droga, przy której stało kilka domów, a za domami ciągnęły się zielone łąki i gdzieniegdzie rosły drzewa.

Dalej jednak… nie było już nic. Widoczność ograniczała pionowa biała ściana, która kłębiła się i falowała. Ciągnęła się jak okiem sięgnąć, ani w lewo, ani w prawo nie było widać jej końca.

– Zbliża się powoli – stwierdził ponurym głosem Radek. – Właśnie zniknęło jedno z drzew na jej granicy. Wcale mi się to nie podoba. Nic a nic.

– No więc słucham, panie wszystkowiedzący, co to jest? – rzucił z przekąsem Piotr.

– Trudno powiedzieć – powiedział w końcu Michał. – Wygląda jak chmura albo mgła. Ale dziwnie się zachowuje, tak jakby była tam przezroczysta ściana, która ją powstrzymuje. Albo to też jest ekran.

– Może pójdziemy sprawdzić? – zaproponował Piotr. – Jeżeli to ekran, będzie można go dotknąć i może wyłączyć. Albo to on tłumi sygnały…

– Ooo, co to, to nie, ja tam nie idę – odpowiedział natychmiast Radek. – Na widok tego czegoś przechodzą mnie dreszcze. I wy też tam nie idziecie.

– Nie możemy tu dalej siedzieć i czekać, poza tym przydałoby się znaleźć coś do jedzenia i picia, nie wiadomo, ile czasu tu spędzimy – dodał Michał. – Zejdźmy na dół, tam widać schody. Przeszukajmy na początek ten zamek, może ktoś tu jednak jest. Jeżeli to jakaś atrakcja dla turystów, to powinna być tutaj jakaś obsługa.

Optymizm Michała okazał się nieuzasadniony, po półgodzinie myszkowania po zamkowych pomieszczeniach nie spotkali nikogo.

– Podsumujmy, co znaleźliśmy. Mamy torbę, pustą butelkę, coś, co wygląda na stare suchary, i nóż, który leżał w komnacie z piecem – zaczął Piotr.

– Przydałoby się coś do picia – powiedział Michał. – Tam jest studnia, może sprawdźmy, czy jest w niej woda.

Chłopcy podbiegli do mechanizmu, wyglądał na stary, ale wszystko wydawało się na miejscu. Zajrzeli do środka, ale w ciemnym otworze nie było nic widać.

– Może to nie studnia? A jak tam mieszka jakiś zamkowy potwór? – zapytał Radek.

– Nie przesadzaj – odparł Michał. – Po co by w takim razie montowali tutaj kołowrót. Zresztą możemy to łatwo sprawdzić…

Michał błyskawicznie podniósł z ziemi kamyk i cisnął w ciemną dziurę. Pozostali dwaj bracia znieruchomieli, jednak zamiast spodziewanego potwora ze studni wydobył się obiecujący plusk.

– Ty baranie! – krzyknął Radek.

– A gdyby tam siedział jakiś bazyliszek?! – dołożył Piotr.

– Bazyliszki nie istnieją, a nawet gdyby istniały, to książki mówią, że one nie mieszkają w studniach, tylko w podziemiach. W studniach ewentualnie mieszkają wodniki albo utopce. Ale one też nie istnieją – wyjaśnił Michał. – Poza tym teraz wiemy, że jest tam woda, proszę bardzo.

– Beznadziejny przypadek – stwierdzili jak na komendę Piotr i Radek.

Faktem było jednak, że na dnie studni jest zapewne woda, chłopcy zdecydowali się więc spróbować jej zaczerpnąć.

– Kręcimy, raz, dwa, trzy! – zakomenderował Piotrek.

Kołowrót ruszył ze straszliwym zgrzytem.

– No to sprawę alarmowania zamkowych strażników mamy chyba załatwioną – dodał. – Jeżeli ktoś tu jest, za chwilę na pewno tu przybiegnie.

Po chwili z otworu wyłoniło się wiadro.

– Widzicie? Zero magii i potworów – stwierdził Michał. – Sama woda.

Przelewali ją właśnie do butelki, kiedy z drzwi nieopodal wyszedł na dziedziniec duży biały kot. Przeciągnął się, ziewnął, pokazując rząd ostrych zębów, i skierował się w stronę chłopców.

– No i widzicie, obudziliśmy potwora – skomentował Michał, dalej drwiąc ze strachliwych braci.

– Kicia! – zawołał z radością Radek.

– Wypraszam sobie – powiedział całkiem wyraźnie kot.

Piotrkowi i Michałowi opadły szczęki, natomiast Radek rzucił się w stronę kota.

– Gadająca kicia! – wykrzyknął.

Kot odskoczył do tyłu.

– Dotkniesz mojego futra i nie żyjesz – oznajmił wyniosłym tonem. – Wiesz, ile czasu zajmuje układanie każdego włoska? Żadnych manier, nie dają spać, wyzywają od kici… Teraz może jeszcze głaskanko?

Radek zatrzymał się.

– Ale… – zaczął, ale zwierzak nie dał mu dokończyć.

– A tak w ogóle co wy tu robicie? – ciągnął. – W całym zamku od nie pamiętam kiedy żywego ducha, a tu nagle trójka ludzkich bachorów. Przyszliście sprawdzić, czy można coś ukraść? Źle trafiliście. Ja, Ys Trzeci, pilnuję tego miejsca. Znikajcie stąd i nie wracajcie! – Kot wystawił pazury.

– Ale my niczego nie chcemy ukraść – odzyskał mowę Piotr. – I przepraszamy za hałasy, chcieliśmy tylko nabrać wody ze studni. Chce nam się pić, ale mechanizm jest strasznie zardzewiały. A poza tym to wcale nie przyszliśmy, tylko się pojawiliśmy. Kobieta w białym stroju powiedziała, że nas przeniosła jakimś veah.

– Lady Siala was tu przeniosła? – Widać było, że tym razem to kot osłupiał. – Miała się oszczędzać, a ona otwiera bramy? Gdzie ona jest? Mówcie natychmiast!

– Nie wiem, rozmawialiśmy w dużej sali, tam na górze. – Piotr pokazał ręką. – Ale potem zniknęła.

Ys rzucił się biegiem po schodach i zniknął im z oczu. Chłopcy pobiegli za nim, ciągnąc za rękę będącego w lekkim szoku Michała. Po chwili znaleźli się z powrotem w miejscu, gdzie Piotr znalazł braci, i zastali tam kota wpatrującego się nieruchomo w puste krzesło.

– O nie, Siala, coś ty zrobiła… – jęknął w końcu. – Wy! – Odwrócił się do chłopców. – Co tu się stało? Opowiadać i to już!

– Oni spali, a ja, tak jak mówiłem, rozmawiałem z tą kobietą. Wyglądała na zmęczoną, a potem jakby rozpłynęła się w powietrzu – odpowiedział Piotrek.

– Co mówiła? – Kot wyglądał na coraz bardziej wściekłego, pazurami drapał podłogę, a jego ogon prężył się i wyczyniał dzikie harce.

– Że przeniosła nas tutaj z Trzeciego Świata, bo wyczuła szansę, że ten świat umiera, że mamy znaleźć jakiegoś Gaxa i powiedzieć mu coś… co to miało być? – zaczął się zastanawiać Piotr, który nigdy specjalnie nie zwracał uwagi na to, co mówią inni. – Coś o niebieskim władcy?

Ys schował pazury i usiadł na podłodze, najeżona sierść opadła.

– Więc to prawda? Naprawdę odeszła i zostawiła nas? Po to, żeby was tu sprowadzić? Kim wy jesteście? Po co nam trzy ludzkie dzieciaki? – Głos kota brzmiał teraz bardziej tak, jakby miał się za chwilę rozpłakać. – Lady, dlaczego?

Michał przyjął chyba w końcu do wiadomości, że będzie rozmawiać z gadającym kotem, bo usiadł na krześle i powiedział:

– Nie wiem, czemu tu jesteśmy, nie wiemy nawet, gdzie jesteśmy. Czy mógłbyś nam coś wyjaśnić? Co to za zamek? Są tu jacyś dorośli?

– Widzę, że muszę wam pomóc. Nie wiem, jaki jest tego cel, ale ona najwyraźniej jakiś miała. Dobrze więc. Znajdujecie się w Kryształowej Wieży, cytadeli Białej Władczyni, lady Siali. Jest to jedno z ostatnich miejsc na tym świecie, których jeszcze nie pochłonęło Zimno. Mieszka tu kilka stworzeń, którym udało się przed nim uciec, ale teraz to chyba koniec. Skoro lady już nie ma, jej zaklęcia powstrzymujące Zimno wkrótce przestaną działać, a wtedy czeka nas śmierć.

– Jeżeli mówisz o tej białej ścianie, to ona się przysuwa, widziałem z murów – wtrącił Radek.

– Więc już się zaczęło – odpowiedział ponuro Ys. – Kiedyś lady utrzymywała Zimno daleko stąd, jednak z czasem zaczęło jej brakować sił i zostało już tylko to, co widać z murów cytadeli. A teraz zniknie nawet ten ostatni skrawek. Rozumiem, że była zdesperowana, ale żeby resztkę energii zużyć na to? Po co? Nie rozumieeem! – Kot rozdarł się tak głośno, aż w wielkiej sali rozległo się echo, i znów uderzył ogonem.

– A co to jest to całe Zimno? – zainteresował się Radek. – Wygląda jak biała mgła.

– Naprawdę nic nie wiecie… Jesteście teraz w Aerinn, Drugim Świecie. W waszym Trzecim Świecie nie ma zbyt wiele magii, ale w naszym jest i działa. Zimno to magiczne zaklęcie, nie znamy jego prawdziwej nazwy, wiemy jedynie, że wysysa całą energię: ciepło, magię, wszystko. Jeżeli w jego zasięgu znajdzie się coś żywego i nie jest chronione silną magią, zamarza w kilka minut. Jeżeli jest chronione, trwa to trochę dłużej, ale w końcu magia też zostanie pochłonięta. Lady badała to zaklęcie, ale jej specjalnością były czary ochronne i leczące, nie znalazła żadnego sposobu, żeby je przerwać. Wszystko, co mogła zrobić, to stworzyć barierę. Z czasem okazało się jednak, że Zimno używa zdobytej energii do rozszerzania się i cały czas rośnie. W końcu lady Siali brakło sił.

– Kto mógł rzucić taki straszny czar? Przecież chyba wiadomo było, jak działa i że to może tak się skończyć? – spytał Michał.

– Tego też nie wiemy. To stało się w czasie bitwy o Vellen, ale o tej bitwie i o Władcach Mocy też oczywiście nie słyszeliście. Nie było mnie tam, ale powtórzę wam, co opowiadała lady: bitwa była krwawa, bo spotkali się w niej wszyscy żyjący Władcy, po naszej stronie oprócz Białej Władczyni, lady Siali, walczyli Niebieski Władca, elfi lord Althanas, oraz Czerwona Władczyni, lady Raksha. Wszystkie pozostałe siły i wojska zebrały się, żeby zatrzymać Czarnego Władcę, który maszerował wtedy na Vellen, wielkie miasto na granicy Zielonej Krainy. Zniszczył już Zielonego Władcę i jego armię, więc pozostali postanowili powstrzymać go wspólnie, zanim stanie pod ich własnymi drzwiami i pokona po kolei, pojedynczo. Armie spotkały się pod Vellen, bitwa na magię i stal trwała w najlepsze, było mnóstwo ofiar i rannych, których lady nie nadążała leczyć. To wtedy doszło do katastrofy. Opowiadała, że widziała tylko jasny błysk, który rozświetlił całe niebo, i zorientowała się, że przestała wyczuwać pozostałą trójkę Władców. Po chwili nadpłynął kłąb białej mgły i wszystko wokół zaczęło zamarzać. Lady próbowała chronić wszystkich obok siebie, ale była już bardzo wyczerpana i musiała uciekać. Otworzyła bramę do Kryształowej Wieży, ale energii wystarczyło tylko na krótką chwilę, uciec zdołała jedynie garstka niedobitków. Bardzo przeżyła to, że zostawiła wszystkich na śmierć, i dużo czasu zajęło nam wyjaśnienie jej, że nie było w tym jej winy. Ale nawet później, kiedy już jakoś się z tym pogodziła, nie chciała mi o tej bitwie opowiadać, więc to właściwie wszystko, co wiem.

– Magiczna bitwa – szepnął Piotr – musiała być niesamowita.

– Bitwa nie jest niesamowita – odpowiedział Ys. – Zwłaszcza taka, w której bierze udział Czerwona Władczyni i może cię w mgnieniu oka spiec na skwarkę ognistą kulą. Raksha była niesamowicie potężna, do dzisiaj nie wierzę, że mogła zostać pokonana… Zresztą tak samo jak mam uwierzyć, że taki mag jak Niebieski Władca nie żyje, przecież to on podarował naszej pani Kryształową Wieżę. Akurat to widziałem na własne oczy: przymknął oczy, wyrecytował słowa zaklęcia i uniósł rękę, a z ziemi zaczęły wyrastać kryształy, zupełnie jak rośliny, tylko znacznie szybciej…

– Zaraz, zaraz – wtrącił się Piotr. – Coś tu się nie zgadza. Biała Władczyni powiedziała, że Niebieski Władca żyje. Właśnie sobie przypomniałem, że to do niego ma nas zaprowadzić ten cały Gax. Zanim zniknęła, wyszeptała: „On musi wiedzieć…”.

Kota zatkało.

– Cała Siala! Niespodzianki i zagadki do samego końca – wykrztusił w końcu. – Idziemy do Gaxa, ale już! – zakomenderował. – On musi o tym usłyszeć. W podskokach, nie ma czasu! Zimno jest coraz bliżej.

Rozdział 2

Gax

– A ty, młody człowieku, przypomnij sobie wszystko, co powiedziała lady Siala. Gax jest inteligentny i nie lubi zadawać wielu pytań. Zresztą on w ogóle nie lubi ludzi. Mnie to już zupełnie nie lubi. A tak naprawdę to nie widziałem jeszcze nikogo, kogo by tak naprawdę lubił poza lady Rakshą… Od czasu kiedy jej nie ma, jest naprawdę w kiepskim stanie. Trudno, będzie, co ma być, najwyżej wszyscy skończymy od razu dobrze upieczeni i problem sam się rozwiąże – ciągnął swój monolog Ys, pokonując bez wysiłku kolejne korytarze.

– To ten Gax też umie rzucać ogniste kule? – wysapał Piotr, ledwo za nim nadążając.

– Nie, zieje ogniem – odpowiedział spokojnym tonem kot.

Chłopcy stanęli w miejscu.

– To Gax jest smokiem? – zapytał Radek słabym głosem.

– Co jest z wami, ludźmi? – prychnął Ys. – Mówię, że zieje ogniem. Dlaczego gdy wspomina się o zianiu ogniem, ludzie zawsze uciekają z krzykiem, wrzeszcząc: „AAA SMOOK!”? No proszę was. Rozumiem, że czerwone smoki są spektakularnym i zapadającym w pamięć widokiem, ale jest całkiem sporo innych stworzeń, które też nieźle sobie z tym radzą, chimery na przykład. A Gax to lilim. Zobaczycie go, to sami zrozumiecie.

– A co to jest lilim? – zainteresował się Michał.

– Trudno to opisać, trzeba zobaczyć – odparł kot. – Stworzenie ciemności. Większość służyła Czarnemu Władcy w pradawnych czasach i wyginęła. Gax jest wyjątkiem, bo zaprzyjaźnił się z Czerwoną Panią, był też jednym z najlepszych generałów Czerwonej Krainy. Podobno ma z tysiąc lat, ale ja w to nie wierzę. No i to właśnie on wciągnął lady Sialę w bramę pod Vellen, inaczej by tam została. A teraz chodźmy, powinien być niedaleko, zwykle wędruje po polach za tą bramą.

Rzeczywiście, na jednym z pól stał czarny koń i wpatrywał się w niedaleką białą ścianę Zimna. Ys skierował się w jego stronę, a chłopcy podążyli za nim.

– Ten koń to Gax? – zapytał szeptem Piotrek.

– Nigdy mu tego nie mów – wzdrygnął się kot. – Mylenia go z koniem bardzo, ale to bardzo…

– …nie lubi, aha – dokończył Michał. – Ale wygląda zupełnie jak koń.

Czarny stwór odwrócił głowę w ich stronę, a chłopcy aż westchnęli. Głowa była całkiem końska, siwoszara grzywa również, natomiast oczy… W głębi oczu płonął ogień.

– Teraz cisza, dajcie mi mówić, a sami się nie odzywajcie – rzucił Ys.

– Dlaczego mają nic nie mówić, ty leniwa kupko sierści? – odezwał się głos, który wydawał się brzmieć tylko w ich głowach.

Rozmawia za pomocą myśli? Co to za stworzenie? Ciekawe, czy umie je też odczytać. Przez głowy braci przebiegało właśnie mnóstwo pytań, kiedy lilim odezwał się ponownie:

– Umiem czytać w myślach, ale z bliska i gdy głośno myślicie, mali ludzie. Ale są też stworzenia, których umysłów nie da się odczytać. A teraz, skoro zaspokoiłem waszą ciekawość, chyba chcieliście mi coś powiedzieć?

– Wielki Gaxie, lady Siala odeszła – powiedział Ys. – Zużyła resztę sił, żeby otworzyć bramę i sprowadzić tych chłopców.

– Wiedziałem to już wcześniej, futrzaku – odpowiedział Gax. – Czułem czar bramy i zniknięcie głupiej czarodziejki, poza tym widzę, że bariera się rozpada. I to dlatego zawracacie mi głowę?

Zaczął iść powoli w ich stronę i bracia zauważyli, że powietrze wkoło niego drży, zupełnie jakby w jego wnętrzu znajdował się wielki piec. Wydawało się, że po grzywie i skórze pełzają płomyki, układając się w przedziwne wzory, a na ziemi, w miejscach, gdzie kopytami dotknął trawy, zostawały czarne, wypalone ślady.

– Co za potwór – szepnął Radek.

– Ciszej, bo usłyszy, pamiętaj o skwarkach – szepnął jeszcze ciszej Michał, a kot syknął ze zdenerwowania.

– Biała Czarodziejka odeszła, więc wielkie przymierze przestało w końcu istnieć i moja przysięga już nie obowiązuje – oświadczył Gax. – Odejdźcie albo zaraz zrobi się nieprzyjemnie.

– Nieprawda, Niebieski Władca nadal żyje! – krzyknął Piotr.

Lilim był już blisko, więc kiedy czarna głowa zniżyła się do poziomu twarzy chłopca i płomienne oczy utkwiły w nim spojrzenie, ten mógł przyjrzeć się dokładnie, jak z czarnego nosa płyną smużki dymu. Poczuł, jak żar przypala mu brwi, ale dzielnie wytrzymał ogniste spojrzenie.

– Zanim odeszła, Biała Pani kazała nam to ci przekazać. Oraz prośbę, żeby go znaleźć – dokończył.

– A więc to tak? – Gax cofnął głowę. – Mówicie, że lord Althanas nadal żyje. Ale nawet zakładając, że to prawda, jak chcecie go znaleźć? I po co?

– Może będzie wiedział, jak zatrzymać to zaklęcie Zimna, podobno to wielki mag. Ale nic więcej nie wiemy – powiedział Michał.

– I chcemy wrócić do domu, do rodziców, więc może on będzie umiał nas odesłać. No chyba że ty możesz? – odezwał się Radek.

Lilim odwrócił się w jego stronę i chłopiec miał przedziwne wrażenie, jakby wielki potwór zaczął go obwąchiwać.

– Myśleliśmy, że będziesz miał jakiś pomysł, o Mądry – dodał Ys.

– Najpierw musimy coś sprawdzić – odezwał się Gax. – Chodźcie za mną. Mam pewną teorię, dlaczego czarodziejka was tu wezwała.

Odwrócił się i zaczął iść w stronę białej mgły, a cała reszta podążyła za nim. Z tej strony zamku bariera była bardzo blisko, więc nie minęło dużo czasu, kiedy zagrodziła im drogę. Lilim odwrócił się znowu do chłopców.

– Wejdźcie w mgłę, bariera przepuszcza wędrowców – powiedział.

– Ale zaraz, przecież zaklęcie nas zamrozi! – zaprotestowali chórem bracia.

– Jesteś pewien, że to mądre? – zapytał kot i natychmiast zatkał sobie łapką pyszczek.

– Zawsze marzyłem, żeby doradzała mi przemądrzała, zapchlona maskotka! – Płomienie na sierści Gaxa pojaśniały, a trawa w miejscu, w którym stał, zaczęła brązowieć. – Idziecie czy wracamy do zamku i czekamy, aż bariera zniknie?

– Wcale nie jestem zapchlony… – wymamrotał Ys, któremu najwyraźniej bardziej niż na życiu zależało na ustaleniu faktów.

Czarny koń parsknął, aż sypnęły się iskry, nie wiadomo – czy bardziej zirytowany przez kocura, czy przez wahających się chłopców.

– Ja was nie odeślę, nie mam takiej mocy, nikt tutaj takiej już nie ma. Jeżeli nic nie zrobimy, a bariera będzie się rozpadać w tym tempie, Zimno zabije tu wszystkich w ciągu kilku dni, może nawet szybciej. Mnie trochę później, bo, jak widzicie, jestem na zimno niejako niewrażliwy, ale mój ogień też nie będzie mnie chronić w nieskończoność. Jeżeli chcecie wrócić do domu, musicie znaleźć potężnego maga, a wybór jest zdecydowanie ograniczony. Niebieski Władca na pewno mógłby to zrobić, o ile będzie chciał.

– On ma rację – przyznał Radek.

– Mówisz, że wybór jest ograniczony. Czyli w ogóle mamy jakiś wybór? – zapytał Michał. – Jest więcej magów, którzy mogliby nam pomóc?

– Moja pani również odeszła, ale nie wiemy, co stało się z Czarnym Władcą – odpowiedział Gax. – Powszechnie wiadomo, że on potrafi podróżować między światami. Gdybyście potrafili go przekonać…

– To nie brzmi zbyt dobrze – zauważył Piotr. – Nie ma nikogo innego?

– Do niczego tak nie dojdziemy – zdenerwował się Radek.

Zanim bracia zdążyli się ruszyć, skoczył wprost przez barierę.

– Radek!!! – wrzasnęli pozostali dwaj chłopcy. – Co ci odbiło?! Wracaj tutaj natychmiast!

– Nic mi nie jest – odparł spokojnie Radek. – Nawet nie jest mi zimno.

– Co? – Milczący od dłuższej chwili kot podskoczył z wrażenia. – Nie jest zimno? Jakim cudem? Może czar przestał działać?! – wykrzyknął i również zebrał się do skoku.

Nie doleciał za daleko. Mniej więcej w połowie drogi spotkał się z nogą Gaxa, odbił się od niej jak piłka i ostatecznie zakończył całą ewolucję, rozciągając się jak długi na trawie.

– Futro mi przypaliłeś, ty… – zaczął Ys, ale urwał, przypominając sobie, z kim rozmawia.

– Nie bądź głupi – stwierdził lilim. – Zaklęcie dalej działa. Ty skończysz jako sopelek. Ale wygląda na to, że Zimno nie działa na tych ludzi. Interesujące… – Zamyślił się.

Radek przeszedł z powrotem przez barierę i wzruszył ramionami.

– Wiedziałem, że tak będzie – stwierdził.

– Ty baranie – skomentował Piotr – a gdybyś jednak zamienił się w lodową rzeźbę? Co to miało być?

– Miałem po prostu takie przeczucie – odparł Radek.

– Idiota – ocenił krótko i węzłowato Michał. – Ale miałeś rację, Piotrek, my też musimy spróbować. Chyba rozumiem, do czego to zmierza. My możemy tam pójść, prawda? – zapytał Gaxa.

– Tak… – odparł zamyślony potwór. – Ale nie to jest najważniejsze. Ja też mogę tam pójść, mój ogień mnie ochroni, przynajmniej przez jakiś czas… Ale ja nie przejdę przez Pieczęć, a wy tak. Pieczęć to inny czar – dodał, widząc, że chłopcy nie rozumieją – powstrzymuje… takie stworzenia jak ja. Biała Czarodziejka chroniła nim swoją krainę przed intruzami z zewnątrz, ale mojego przypadku nie przewidziała. Do Kryształowej Wieży dostałem się przez magiczną bramę, którą ona sama otworzyła. Ominąłem w ten sposób Pieczęć, ale teraz jestem tu uwięziony, nie mogę już wyjść. Wiele razy prosiłem Sialę, żeby zniszczyła Pieczęć. Wszystko na zewnątrz zamarzło, więc ochrona nie jest już potrzebna. Chciałem wrócić do swojej krainy i przynajmniej sprawdzić, czy coś nie ocalało, ale ona za każdym razem mówiła, że nie ma już tyle siły.

– Fatalnie – ocenił Piotrek. – Uratowałeś ją, a ona cię uwięziła? Przecież chyba byliście sprzymierzeńcami?

– Zastanawiam się teraz, ile z tego przewidziała – odpowiedział lilim. – Wojowniczka była z niej marna, ale w przewidywaniu przyszłości była prawdziwą mistrzynią. Może celowo kłamała, żeby mnie tu zatrzymać i żebym teraz wam pomógł? Może z jej odejściem Pieczęć też się zaczęła rozpadać? Muszę to sprawdzić.

Piotr i Michał zrobili kilka kroków i stanęli przed barierą.

– Raz kozie śmierć – uznał Michał.

Nie zdążyli zrobić kolejnego kroku. Bariera gwałtownie się skurczyła i nagle jej granica znalazła się bliżej zamku, pozostawiając wszystkich w lodowej mgle. Z miejsca, w którym stał lilim, dobiegło wyraźne syczenie wywołane walką jego płomieni z zimnym powietrzem, które próbowało je zgasić.

– Już drugi raz ratuję ci dzisiaj życie – stwierdził, patrząc na skuloną postać pod swoimi kopytami. – Muszę stąd odejść, zanim wejdzie mi to w zwyczaj.

Wyglądało na to, że sfera działania płomieni Gaxa miała kilka metrów średnicy i uchroniła Ysa przed natychmiastowym zamarznięciem.

– To nie jest mój najlepszy dzień – jęknął kot, który przez ostatnią sekundę zdążył już pożegnać się ze światem. – Dziękuję ci, Gaxie, odwdzięczę się, obiecuję. Już nigdy nie będę mówił, że jesteś bezdusznym pot… I nie słuchaj tego, co mówię, w nerwach jestem straszną gadułą, mówię, co mi ślina na język przyniesie. I nie odsuwaj się za daleko, to powietrze mrozi mi wąsy. Za to ogon mi skwierczy, co za świat. O nie…

– Tak, wyjątkowo masz rację. Mamy problem, mali ludzie – odezwał się znowu Gax – zaklęcie bariery zanika coraz szybciej, więc nie mamy kilku dni, bo już za kilka godzin rozpadnie się całkowicie. Nie ma już bezpiecznej przystani, wszystko tutaj, pola, domy, zamek, zamarznie. Mój czas też nagle zaczął być ograniczony, tak samo twój, kocie, bez moich płomieni nie przeżyjesz nawet chwili. Idziemy do Pieczęci, musimy się spieszyć.

– A co z resztą? – zaprotestował kot. – Zostawimy ich tutaj na pewną śmierć?

– Jest tu ktoś jeszcze oprócz was? – zapytał Piotr.

– Jeżeli mamy dokądś iść, to przydałyby się jakieś zapasy. Nie wiem, jak wy, ale my musimy jeść i pić – dodał Michał.

– Ha, misja i wyprawa w nieznane! – Radek nie wyglądał na zmartwionego.

Wyglądało to zupełnie tak, jakby ogromny lilim westchnął głęboko.

– Dobrze, idziecie do zamku. Ludzie zbierają zapasy. Ys szuka mieszkańców. Macie mało czasu, więc się spieszcie. Czekam przy bramie, ale niezbyt długo. – Gax popatrzył na Ysa.

– Tak, Gax, będziemy się spieszyć – odpowiedział kot i chciał rzucić się biegiem w stronę zamku.

W połowie skoku znowu odbił się od nogi Gaxa, która jakimś sposobem ponownie znalazła się na jego drodze.

– Au! O co ci znowu chodzi? – Ys zaczął masować nos, jednak uświadomił sobie, że właśnie chciał skoczyć prosto w lodową mgłę. – No dobrze, to czy w takim razie mógłbyś mnie łaskawie odprowadzić do bariery? Wygląda na to, że jestem na ciebie skazany.

– Żadne przymierze nie jest tego warte – skomentował Gax i ruszył w stronę bramy twierdzy. – Może jednak powinienem iść sam…

– To nie było śmieszne – odparł Ys, posłusznie wędrując za nim.

– Nie ignorujcie nas! – odezwał się Piotrek. – Zadałem pytanie, czy jest tu jeszcze ktoś inny. Zamek wyglądał na pusty.

„I dlaczego to Gax ma dowodzić?” – pomyślał Michał.

Lilim nawet nie raczył się odwrócić, jednak odpowiedział:

– Wasz brat ma wątpliwości i pyta, czemu to ja mam dowodzić, więc wyjaśnijmy to od razu. Otóż będę dowodzić, ponieważ jestem tu najbardziej doświadczony, najsilniejszy, mam niejakie pojęcie o sytuacji, w jakiej się znajdujemy, i podróżowałem przez tereny, przez które prawdopodobnie będziemy szli, dawno temu, ale jednak. Wystarczy?

– Tak, Gaxie, zgadzamy się – rzucił szybko kot. – Oni cię nie znają, dlatego mają wątpliwości – dodał i rzucił chłopcom znaczące spojrzenie.

– No dobrze, to prawda, że nie znamy tej krainy – odpowiedział Michał. – Ale też nie wiemy, dlaczego chcesz nam pomóc…

– Nie ufasz mi, mądrze – odpowiedział lilim i zmienił nagle temat: – A co do twojego pytania… Jak się nazywasz, największy mały człowieku?

– Piotr – odrzekł zapytany. – A to moi bracia, Michał i Radek.

– A zatem, Piotrze, zamek jest pusty, bo kiedy zbliżyło się do niego Zimno, wszyscy mieszkańcy uciekli do Levanu przez Bramę Wiatrów, mając nadzieję, że tam będzie bezpiecznie. Głupcy. Okazało się, że Zimno błyskawicznie dotarło też do Levanu, zaczęło wysysać zaklęcie bramy i ta się rozpadła. Ci, którzy uciekli, nie mogli już wrócić. Jak na ironię Kryształowa Wieża, którą opuścili, wytrzymała o wiele dłużej, gdyby pomagali swojej Władczyni, może dalej by trwała… Po stokroć głupcy! – wycedził Gax. – A tak w twierdzy zostaliśmy tylko my: ja, więzień Pieczęci, ta futrzasta maskotka czarodziejki, którą tu widzicie, salamandra Ire oraz kilka kamiennych gargulców, zamkowych strażników. Ty – zwrócił się do Ysa – zdajesz sobie sprawę, że gargulce z nami nie pójdą, prawda?

– Wiem, że są magicznie związane z zamkiem – odparł kot – ale i tak je zapytam.

Grupa dotarła do bramy zamku. Zimno zatrzymało się równo z murami, wnętrze nie było jeszcze zamglone – Ys natychmiast rzucił się biegiem w otwarte drzwi i zniknął.

– Kolejny narwany bohater – odezwał się Gax. – Jeżeli bariera teraz zniknie, zostanie z niego sopel lodu. Z drugiej strony to by mi oszczędziło sporo nerwów…

– Nie mów tak – zaoponował Piotrek. – Nie ma tyle mocy, co ty, ale też chce pomóc.

– Mocy! – prychnął Gax. – Spiżarnia jest po prawej stronie, drugie drzwi i po schodach w dół. Bierzcie, ile uniesiecie, nie wiadomo, jak długo będziemy musieli wędrować.

Chłopcy ruszyli do wskazanych drzwi i rzeczywiście po chwili znaleźli całkiem nieźle zaopatrzoną spiżarnię. Radek stanął nagle.

– Słyszeliście coś chłopaki?

– Nie, a co? – odparli bracia.

– Mam wrażenie, jakbym słyszał, że ktoś coś szepcze – wyjaśnił Radek.

– Przestań straszyć – rzucił Piotr. – Pakujemy, co się da, i idziemy.

– Ale ja naprawdę coś słyszałem, jakby stąd… – Najmłodszy z chłopców odwrócił się, wyszedł na korytarz i skręcił w lewo.

Szept narastał powoli. „Chodź tutaj” – słyszał coraz wyraźniej chłopiec. „Czekam na ciebie”. Ruszył w stronę głosu i po chwili stanął przed innymi drzwiami, nad którymi biegł rząd dziwnych znaków. Nie było wątpliwości, że wezwanie dochodzi zza nich, więc pchnął je z całej siły. Drzwi, o dziwo, nie były zamknięte i otworzyły się bez problemu, za nimi znajdowało się niewielkie pomieszczenie. Na podłodze dziwne znaki tworzyły kręgi, jeden zamknięty w drugim, zwężające się ku środkowi – na samym środku w powietrzu wisiał… przedmiot. Wyglądał jak długa czarna laska, jednak na jednym z końców miał proste ostrze podobne do ostrza włóczni. Drugi koniec był znacznie ciekawszy – nieregularne kształty wyrastające z laski układały się tu w kształt wielkiego topora, otaczając zatopioną wśród nich kryształową kulę. Wzdłuż rękojeści widać było złote symbole, a na środku kuli jarzyło się zimne fioletowe światło, zupełnie jakby laska miała jedno stale otwarte oko. Głos zmienił się i był tu wyraźniejszy.

– Witaj, chłopcze! – usłyszał Radek.

– Czym jesteś? – zapytał dziwną laskę.

– Czy to ważne? Ważne, co mogę ci dać. Mogę ci dać moc, dzięki której pokonasz wszystkich wrogów. Już nigdy nie będziesz chorował. Musisz mnie tylko wziąć do ręki, a twoi bracia już nigdy nie będą się z ciebie naśmiewać, mówić, że jesteś najmłodszy, najmniejszy i najsłabszy. Tylko podejdź i chwyć mnie.

Radek jak zauroczony zrobił krok do przodu i wszedł na największy z kręgów. Potem na kolejny i kolejny, aż w końcu stanął przed laską. Wyciągnął rękę, ale zanim zdążył jej dotknąć, z nóg zwaliła go wściekła futrzasta kula.

– Co ty sobie wyobrażasz! Życie ci niemiłe?! – krzyknął wściekły Ys, bo to właśnie on przewrócił chłopca na ziemię i przyciskał go do podłogi.

Kot okazał się zadziwiająco silny i ciężki jak na swoje rozmiary, więc Radek po chwili szamotania musiał się poddać.

– Dlaczego mnie zatrzymałeś? – zapytał w końcu. – Ta laska mnie wołała. Powiedziała, że da mi moc, a coś takiego na pewno nam się przyda.

Kot wyglądał na zdziwionego.

– Słyszałeś laskę Neveriona? To pewnie dlatego, że dotknęła cię magia Czarnego Lorda, a ochronny krąg przestał działać… I co teraz, och, pani, co ja mam teraz zrobić? – rzucił w powietrze. – Odeszłaś i zostawiłaś nam tyle niedokończonych spraw.

– Kto to był ten Neverion? – zainteresował się Radek.

– To poprzedni Czarny Władca. Przymierze podobne do obecnego pokonało go dawno temu. Wszystko, co było z nim związane, zostało zniszczone, jednak tej laski nikt nie dał rady nawet drasnąć i po kilku przykrych wypadkach ostatecznie została zapieczętowana w podziemiach Kryształowej Wieży. A teraz ty mówisz, że słyszysz jej głos? Tylko tego nam brakowało, opętany przez mroczne siły…

– Wcale nie jestem opętany! – zaprotestował chłopiec, obrzucając czarno-fioletowy kostur podejrzliwym spojrzeniem. – Poza tym teraz nic nie słychać.

– Tu jesteś! – Do pomieszczenia weszli pozostali dwaj bracia, niosąc na plecach zapasy. – Ale fajne! Możemy to zabrać? – zapytali natychmiast na widok laski nadal unoszącej się w powietrzu jak gdyby nigdy nic.

– NIE MOŻEMY! – Kot wyszedł z siebie. – Właśnie tłumaczę waszemu tylko-odrobinę-opętanemu bratu, że to artefakt zła, bardzo stary i potężny. Nie wiadomo, co by się z wami stało, ale na pewno nic dobrego.

– Artefakt zła? Trzymaliście tutaj coś takiego? To nie było niebezpieczne? – zapytał zdziwiony Piotrek.

– Jak to odrobinę opętanemu? – zmartwił się Michał.

– Po kolei: było niebezpieczne, dlatego cała podłoga jest pokryta kręgami ochronnymi, tylko teraz przestały działać – odparł kot. – A wasz brat, jako dotknięty przez ciemne siły, jest wrażliwy na działanie kostura i przyznał właśnie, że go słyszy.

– O czym ty mówisz? Jak to dotknięty przez ciemne siły? – domagał się wyjaśnień Piotrek, a Michał kiwnął głową. – Czarodziejka coś mówiła o Mrocznej Zarazie, ale nic z tego nie rozumiemy.

– Mroczną Zarazę powoduje obecny Czarny Władca, który wysysa siły z żyjących istot, by karmić nimi swoją magię. Dotknięte przez niego istoty więdną i z czasem umierają, dlatego nieustannie potrzebuje nowych. Wasz brat był jednym z dotkniętych, jednak pani Siala przerwała więź i dlatego się obudził. Ale wygląda na to, że nie pozbył się śladu mrocznych sił tak do końca, bo był w stanie usłyszeć wezwanie laski Neveriona, kiedy wy niczego nie zauważyliście – zaczął tłumaczyć Ys.

– Ale to, na co chorował Radek, to choroba, która szerzy się w naszym świecie – zauważył Michał. – Jak może być powodowana przez jakiegoś maga z waszego?

– Przypomnij sobie, co mówił Gax, chłopcze – odpowiedział kot. – Czarny Lord umie podróżować między światami. W zasadzie to nic dziwnego, że odszedł do waszego, tutaj nie zostało już pewnie wystarczająco dużo stworzeń, którymi mógłby się pożywiać. Może od początku miał zamiar zniszczyć ten świat i przejść do następnego?

– Czy to znaczy, że nasz świat jest w niebezpieczeństwie? – zapytał Piotr.

– Nie wiem, jakie są plany Czarnego Władcy – odparł Ys – ale z pewnością jest teraz słaby, nie ma tam też armii, której mógłby użyć do podboju. Jego mocną stroną są mroczne uczucia: żądza władzy, strach, złość, zazdrość, więc pewnie użyje ich, by skłócić mieszkańców waszego świata, sprowokować konflikty, wywołać wojny. Do tego kilka magicznych zaklęć, może jakaś magiczna choroba… Nie, nie jesteście bezpieczni. Ale na razie jesteśmy tutaj i musimy rozwiązać problem laski. Cofnijcie się za drzwi. Jeśli się nie uda, nie będzie ze mnie czego zbierać, więc z góry powiem, że miło było was poznać – zakończył i machnął łapą w kierunku wyjścia.

Chłopcy posłusznie wyszli, ale podpatrywali przez uchylone drzwi, kot natomiast podszedł do magicznego artefaktu, wpatrywał się w niego przez chwilę, aż w końcu zaczął iść po najbliższym kręgu. Jedno okrążenie, drugie, trzecie – przyspieszył i zaczął biec. Bracia zauważyli, że niektóre z symboli, po których biegł, zaczęły delikatnie świecić, ale tak samo mocniej zaczęło pulsować światło fioletowego oka, kostur nie wyglądał, jakby miał ochotę na ponowne zamknięcie. Ys nadal przyspieszał, dokończył siódme okrążenie i przeskoczył na następny krąg symboli, nieco dalszy od laski – raz, dwa, trzy… siedem. Następny krąg. Laska zaczęła drżeć, a widniejące na niej znaki zapłonęły jaskrawym światłem. Został ostatni krąg, na którym zamiast kota widać już było tylko rozmazaną smugę, czwarte okrążenie, piąte, szóste. Chłopcy, czując walkę budzącego się ochronnego zaklęcia z mocą kostura, instynktownie odsunęli się dalej i dobrze zrobili, bo w tym właśnie momencie przed laską zmaterializowała się smuga ciemności. Czarny piorun pomknął jednak w stronę Ysa, który kończył właśnie siódme okrążenie. Kot, a w zasadzie smuga w kolorze kota, nie zwrócił na to żadnej uwagi, całkowicie skupiony na swoim zadaniu. Jeszcze odrobinę… Tak! Zziajany Ys wypadł na korytarz w samą porę, by zobaczyć, jak tuż za jego ogonem piorun uderza w niewidzialną ścianę, która pojawiła się w drzwiach, i rozbiega się na wszystkie strony w poszukiwaniu szczeliny w ochronnym kręgu.

– Ha! No jestem dobry, czy jestem dobry, powiedzcie sami – wysapał kocur prosto w nosy braciom, którzy widząc nadlatujący magiczny pocisk, rzucili się na podłogę. – Piękne zaklęcie magicznego kręgu. Wielokrotne… W życiu mi się jeszcze takie nie udało. A teraz znikamy stąd, bo nie wiem, jak długo będzie działać. Ten kostur jest potężny, wredny i chwilowo strasznie wściekły. Za mną! – rzucił na koniec i zaczął biec.

Tego nie trzeba było nikomu dwa razy powtarzać, czarny piorun nadal miotał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wyjścia, więc wszyscy mieli ochotę znaleźć się od niego możliwie daleko.

– Rozmawiałem z gargulcami – odezwał się Ys po kilkuset krokach – nigdzie się nie ruszają. Mówią, że wolą zostać w swoim zamku, mróz nic im nie zrobi, a gdyby zamek został kiedyś odczarowany, to i one zapewne zostaną ponownie ożywione. Coś w tym jest. Teraz idziemy do Ire, on pewnie dalej siedzi przy swoim piecu – dodał, ale odpowiedziała mu cisza. – Co się stało?

– Ty umiesz czarować! – stwierdził w końcu Piotrek.

– Gdybyście pomieszkali ze sto lat pod jednym dachem z czarodziejką, to też byście się nauczyli, chociażby z nudów. Nie jestem jakimś specjalnie potężnym magiem, ale kilku rzeczy mnie nauczyła. Świecić na przykład. Siala często potrzebowała światła… – Usiadł, wyglądając, jakby miał się rozpłakać.

Radek podszedł do kota, wziął go na ręce i mocno przytulił.

– Dzięki, Ys, uratowałeś mnie, jesteś świetny. Wiem, że nie zastąpimy ci twojej pani, ale my tu jesteśmy, nie jesteś sam. Może chcesz zostać naszym przyjacielem?

Kocur zeskoczył na podłogę i zaczął wylizywać sobie futro.

– Co za upokorzenie… Całe futro do poprawki… Nie wiem, czy ludzie, którzy robią takie rzeczy innym stworzeniom, nadają się na przyjaciół, zastanowię się. Idziemy! – fuknął już bardziej Ysowatym tonem i poszedł dalej.

Chłopcy popatrzyli na siebie, wzruszyli ramionami i szeroko wyszczerzeni poszli za nim. Wędrówka zajęła im dobre kilka minut, podczas których schodzili na coraz niższe poziomy zamku, aż w końcu dotarli to dużej sali z wielkim kominkiem. W kominku płonął ogień i w ich twarze uderzyła fala płynącego z niego gorąca, jednak nie to przykuło uwagę braci. Na środku sali odbywało się właśnie imponujące widowisko – ćwiczył tam wojownik uzbrojony w długi dwuręczny miecz. Chłopcy nigdy nie widzieli prawdziwej walki mieczem, ale prędkość i precyzja, z jaką szermierz poruszał ciężkim ostrzem, wskazywały na jego ogromną siłę. Ruch za ruchem to atakował niewidzialnego przeciwnika, to parował jego ataki, przesuwał się w przód i w tył, aż w końcu zawirował w dzikim tańcu, a cięte powietrze aż zaświszczało. Wrażenia dopełniał fakt, że wojownik zdecydowanie nie był człowiekiem: przypominał ogromnego węża, na oko metrowej średnicy, pokrytego ognistoczerwoną łuską. Pierwsze dwa metry tułowia unosił pionowo i miał dwie łapy, w których pewnie trzymał miecz. Koniec jego ogona ginął gdzieś w cieniu, daleko na końcu komnaty.

– Robi wrażenie, co nie? – szepnął Ys. – To Ire, czerwona salamandra. Poczekajmy chwilę, nie chcę mu przerywać, a zaraz powinien skończyć.

W tym czasie ciało węża zwinęło się jak wielka sprężyna – kilkutonowa salamandra runęła do przodu, wykonała potężne poziome cięcie i zamarła w bezruchu.

– O rany, nie wiem, jaka zbroja mogłaby wytrzymać taki atak, z taką siłą przeciąłby samochód na pół… Walczący z nim rycerz miałby przechlapane – powiedział Michał.

– Raczej przerąbane – dodał Piotrek.

Miecz w łapach wojownika wykonał skomplikowaną figurę i powędrował do pochwy zawieszonej na jego grzbiecie. Salamandra odwróciła się do chłopców i wciągnęła powietrze. Cały pysk miała w bliznach, a oczy były mętne – przerażający szermierz był niewidomy. Węch miał jednak najwyraźniej bez zarzutu, bo od razu zapytał:

– Kogo tu sssprowadzasz, Ysss? Sssskąd sssię wzięli ci wielce dowcipni ludzie? To sssprawka twojej pani?

Po gadającym kocie i porozumiewającym się telepatycznie lilimie sycząco-mówiący wąż nie zrobił już na chłopcach aż takiego wrażenia.

– Witaj, Ire! – odezwał się kot. – Tak, to lady Siala ich sprowadziła, sama jednak odeszła. Wybacz, że pomijam szczegóły, ale sprawa jest nagła. Bariera się rozpada i Zimno w ciągu kilku godzin pochłonie zamek, musimy uciekać.

– Ja nigdzie nie uciekam – odparł wąż. – Nie drwij ze mnie. Żeby mnie sssprowadzić tu na dół, potrzeba było pół dnia i przewodnika, a przy okazji omal nie zawaliłem połowy zamku. Widać na mnie już czassss.