Kreatywność. Uwolnij swoją wewnętrzna moc - OSHO - ebook

Kreatywność. Uwolnij swoją wewnętrzna moc ebook

Osho

0,0
29,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Podręcznik myślenia i życia ponad schematami.

Dzisiaj myślenia kreatywnego wymaga się od każdego, na każdym kroku. Zarówno od prezesów, jak i gospodyń domowych. Jeśli poszukujemy rozwiązań jedynie w doświadczeniach z przeszłości, naukach zaczerpniętych od rodziców i nauczycieli, jesteśmy na przegranej pozycji w życiu prywatnym i zawodowym. Aby wykonać zwrot od odtwórczych i schematycznych działań ku kreatywnej innowacji i elastyczności, powinniśmy zacząć od dogłębnej zmiany naszej samooceny i spojrzeć na nasze możliwości z nowej perspektywy.

Książka dla tych, którzy chcieliby wnieść więcej kreatywności, twórczej zabawy i orzeźwiającej różnorodności w swoje życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 210

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



WSTĘP: ZAPACH WOLNOŚCI

Kreatyw­ność ozna­cza bunt. Naj­więk­szy w całej egzy­sten­cji. Jeśli chcesz two­rzyć, musisz się pozbyć tkwią­cych w tobie uwa­run­ko­wań; jeśli nie – twoja kreatyw­ność będzie po pro­stu kopio­wa­niem, odbitką ksero. Możesz być kre­atywny, jeśli jesteś indy­wi­du­al­no­ścią; nie stwo­rzysz niczego, wyzna­jąc psy­cho­lo­gię tłumu. Taka psy­cho­lo­gia nie ma w sobie niczego twór­czego; wle­cze się przez życie, nie zna tańca, śpiewu, rado­ści; jest mecha­niczna.

Twórca nie może podą­żać wydep­taną ścieżką; musi szu­kać swo­jej wła­snej, prze­dzie­rać się przez dżun­glę życia. Musi iść sam; wyjść z tłumu, odrzu­cić to wszystko, co uznaje zbio­ro­wość. Umysł zbio­rowy jest naj­gor­szym rodza­jem umy­słu; nawet tak zwani idioci są mądrzejsi od tej zbio­ro­wej głu­poty. Ale zbio­ro­wość posiada swoje spo­soby: sza­nuje ludzi, nagra­dza ich, jeśli roz­gła­szają, że zbio­rowy umysł jest jedy­nym wła­ści­wym.

Daw­niej naj­róż­niejsi twórcy – mala­rze, tan­ce­rze, muzycy, poeci, rzeź­bia­rze – musieli z czy­stej koniecz­no­ści godzić się na brak sza­cunku ze strony spo­łe­czeń­stwa. Musieli żyć jak cyga­ne­ria, jak włó­czę­dzy; tylko tak mogli roz­wi­jać swoją kre­atyw­ność. Ale w przy­szło­ści nie musi tak być.

Jeśli mnie rozu­miesz, jeśli czu­jesz, że mówię prawdę, to zna­czy, że w przy­szło­ści każdy będzie mógł pozo­stać indy­wi­du­al­no­ścią bez koniecz­no­ści ucie­ka­nia do bohemy. Życie w bohe­mie jest po pro­stu rezul­ta­tem ist­nie­nia sztyw­nego, kon­wen­cjo­nal­nego, orto­dok­syj­nego trybu życia.

Twórca nie może podą­żać wydep­taną ścieżką; musi szu­kać swo­jej wła­snej, prze­dzie­rać się przez dżun­glę życia. Musi iść sam; wyjść z tłumu, odrzu­cić to wszystko, co uznaje zbio­ro­wość.

Dokła­dam wszel­kich sta­rań, aby znisz­czyć umysł zbio­rowy i umoż­li­wić każ­demu wol­ność bycia sobą. Wtedy nie będzie pro­ble­mów; będzie można żyć tak, jak chce się żyć. Tak naprawdę dopiero wtedy naro­dzi się ludz­kość – wła­śnie gdy zacznie sza­no­wać jed­nostkę i jej bunt. Ludz­kość jesz­cze się nie naro­dziła; znaj­duje się wciąż w sta­nie embrio­nal­nym. To, co postrze­gasz jako ludz­kość, jest jedy­nie jakąś misty­fi­ka­cją. I tak będzie, dopóki każdy nie osią­gnie swo­jej indy­wi­du­al­nej wol­no­ści, cał­ko­wi­tej wol­no­ści bycia sobą, ist­nie­nia w sobie wła­ściwy spo­sób. Oczy­wi­ście bez wcho­dze­nia w drogę innym ludziom – to sta­nowi część wol­no­ści. Nikt nie powi­nien komu­kol­wiek prze­szka­dzać.

W prze­szło­ści każdy wsa­dzał nos w nie swoje sprawy, nawet te naj­bar­dziej pry­watne, które nie mają związku ze spo­łe­czeń­stwem. Kiedy, na przy­kład, zako­chasz się w kobie­cie – jaki to ma zwią­zek ze spo­łe­czeń­stwem? Jest to jak naj­bar­dziej oso­bi­ste zja­wi­sko, nie – zbio­rowe. Jeśli dwoje ludzi chce trwać w miło­ści, spo­łe­czeń­stwo nie powinno się do tego mie­szać. A jed­nak używa ono wszel­kich metod – bez­po­śred­nich lub pośred­nich – aby się móc wtrą­cić. Postawi mię­dzy kochan­kami poli­cjanta albo jakiś urząd. A gdyby to nie pomo­gło – ma jesz­cze superpoli­cjanta – Boga – który się wszyst­kim zaj­mie.

Kon­cep­cja funk­cji Boga jest jakby zbli­żona do funk­cji pod­glą­da­cza – nie masz pry­wat­no­ści nawet w łazience, jesteś obser­wo­wany przez dziurkę od klu­cza, aby było wia­domo, co robisz. To okropne! Wszyst­kie reli­gie świata mówią, że Bóg cią­gle cię obser­wuje. Straszne. Co to za Bóg? Nie ma nic lep­szego do roboty, jak tylko obser­wo­wać i śle­dzić wszyst­kich? To brzmi tak, jakby był on Naj­wyż­szym Detek­ty­wem.

Ludz­kość potrze­buje nowej ziemi – ziemi wol­no­ści. Bohema to po pro­stu konieczna reak­cja, ale jeśli moja wizja wej­dzie w życie, nie będzie potrzeby ucie­kać, bo nie będzie ist­niał zbio­rowy umysł usi­łu­jący cię zdo­mi­no­wać. Wtedy każdy będzie się czuł dobrze takim, jakim jest. Oczy­wi­ście nie wolno nikogo krzyw­dzić – ale jeśli cho­dzi o twoje wła­sne życie – możesz je prze­żyć tak, jak chcesz.

Tylko wtedy można mówić o two­rze­niu. Kre­atyw­ność jest aro­ma­tem indy­wi­du­al­nej wol­no­ści.

PRZYGOTOWANIE PŁÓTNA

Kiedy odrzu­cimy pato­lo­gie, każdy sta­nie się twórcą. To trzeba bar­dzo dokład­nie zro­zu­mieć: tylko ludzie cho­rzy są destruk­cyjni. Ludzie zdrowi są kre­atywni. Kre­atyw­ność jest sygna­łem pozo­sta­wa­nia w peł­nym zdro­wiu. Kiedy czło­wiek jest naprawdę zdrowy i pełny, kre­atyw­ność przy­cho­dzi do niego w natu­ralny spo­sób, poja­wia się pra­gnie­nie two­rze­nia.

Trzy wymiary

Ludz­kość zna­la­zła się na roz­drożu. Żyli­śmy w jed­no­wy­mia­ro­wym świe­cie, ale to już nie wystar­cza. Potrzebny jest nowy rodzaj czło­wieka – bogat­szy, trój­wy­mia­rowy. Te trzy wymiary to: świa­do­mość, empa­tia i kre­atyw­ność.

Świa­do­mość to bycie, empa­tia to współ­od­czu­wa­nie, a kre­atyw­ność to dzia­ła­nie. Moja wizja nowego czło­wieka obej­muje wszyst­kie te trzy wymiary jed­no­cze­śnie. Sta­wiam przed wami naj­więk­sze wyzwa­nie, naj­trud­niej­sze zada­nie do wyko­na­nia. Macie być medy­ta­cyjni jak Budda, kocha­jący jak Kriszna i twór­czy jak Michał Anioł lub Leonardo da Vinci. Trzeba być trzema jed­no­cze­śnie. Jedy­nie wtedy poczu­jesz się cał­ko­wi­cie speł­niony, niczego nie będzie ci bra­ko­wać. To wła­śnie poczu­cie braku cze­goś w sobie samym powo­duje, że krę­cisz się w koło, że czu­jesz się nie­pełny. Będąc jed­no­wy­mia­ro­wym, możesz wspiąć się na wysoki szczyt, ale to będzie poje­dyn­czy szczyt. Pra­gnę, byś stał się jak całe pasmo Hima­la­jów, jak wiele gór­skich szczy­tów, a nie poje­dyn­cza góra.

Kiedy mówię „poeci”, nie mam na myśli ludzi piszą­cych wier­sze, lecz mają­cych poezję w sobie. Życie pełne poezji, poetyc­kie podej­ście do wszyst­kich spraw.

Czło­wiek jed­no­wy­mia­rowy się nie spraw­dził. Nie był w sta­nie stwo­rzyć pięk­nej ziemi, raju na ziemi. Poniósł klę­skę, cał­ko­wi­cie zawiódł. Ist­niało kilku pięk­nych ludzi, ale nie zdo­łali oni prze­mie­nić całej ludz­ko­ści, obu­dzić jej świa­do­mo­ści. Nie­licz­nym indy­wi­du­ali­stom, w róż­nych czę­ściach świata, udało się osią­gnąć oświe­ce­nie. Ale to nie pomoże. Potrzeba wię­cej ludzi oświe­co­nych i trój­wy­mia­ro­wych.

Takie wła­śnie jest moje rozu­mie­nie poję­cia: nowy czło­wiek.

Budda nie był poetą, lecz nowi ludzie, ci, któ­rzy staną się bud­dami, będą także poetami. Kiedy mówię „poeci”, nie mam na myśli ludzi piszą­cych wier­sze, lecz mają­cych poezję w sobie. Życie pełne poezji, poetyc­kie podej­ście do wszyst­kich spraw.

Logika jest sucha, poezja tętni życiem. Logika nie umie tań­czyć; to dla niej nie­moż­liwe. Tań­cząca logika wyglą­da­łaby jak tań­czący Mahatma Gan­dhi! Cudacz­nie. Poezja potrafi tań­czyć; jest tań­cem twego serca. Logika nie umie kochać – umie o miło­ści mówić, ale nie kochać; miłość wydaje się jej nie­lo­giczna. Jedy­nie poezja umie kochać; umie zanu­rzyć się w para­dok­sie miło­ści.

Logika jest bar­dzo zimna; jest przy­datna w mate­ma­tyce, ale nie jest potrzebna ludz­ko­ści. Jeżeli ludz­kość sta­nie się nazbyt logiczna, to zagubi się; pozo­staną liczby, nie ludz­kie istoty. Liczby, które łatwo zastą­pić innymi.

Poezja, miłość i współ­od­czu­wa­nie przy­da­dzą ci głębi i cie­pła. Lekko się roz­to­pisz, stra­cisz nieco tego chłodu. Sta­niesz się bar­dziej ludzki. Budda jest nad­czło­wie­kiem, nie ma wąt­pli­wo­ści, dla­tego zatraca ludzki wymiar. Nie jest ziem­ski. Takie jest jego piękno, ale jest ono cał­kiem odmienne od piękna Greka Zorby. Zorba stąpa twardo po ziemi. A ja chciał­bym, żebyś był oby­dwoma naraz: Zorbą-Buddą. Miej w sobie medy­ta­cyj­ność, ale nie za cenę rezy­gna­cji z uczuć. Niech ta medy­ta­cyj­ność będzie prze­peł­niona uczu­ciami, nie­chaj aż prze­lewa się w niej miłość. I bądź kre­atywny. Jeśli bowiem twoja miłość pozo­sta­nie w wymia­rze uczuć, nie przej­dzie w wymiar dzia­ła­nia, to nie dosię­gnie ludz­ko­ści. Uczyń ją realną, zma­te­ria­li­zuj ją.

Miej w sobie medy­ta­cyj­ność, ale nie za cenę rezy­gna­cji z uczuć.

Oto twoje trzy wymiary: bycie, odczu­wa­nie, dzia­ła­nie. Dzia­ła­nie jest prze­ja­wem kre­atyw­no­ści zarówno w muzyce, poezji, malar­stwie, rzeź­biar­stwie, archi­tek­tu­rze, jak i w nauce i tech­no­lo­gii. Uczu­cia zawie­rają to, co jest este­tyką: miłość, piękno. Bycie ma zaś w sobie medy­ta­cję, uważ­ność, świa­do­mość.

Odpręż się w działaniu

Aby móc się odprę­żyć w dzia­ła­niu, naj­pierw trzeba zro­zu­mieć jego naturę i jego ukryte prądy. Jeśli nie obser­wu­jesz, nie przy­glą­dasz się, nie zda­jesz sobie sprawy z tego, jaka jest natura two­jego dzia­ła­nia, i nawet gdy­byś chciał, nie będziesz potra­fił się zre­lak­so­wać. Jest to bowiem zja­wi­sko zło­żone. Wiele osób chcia­łoby się odprę­żyć, ale nie są w sta­nie. Relak­sa­cja jest jak roz­kwi­ta­nie kwiatu – nie można niczego przy­spie­szyć. Trzeba zro­zu­mieć całe to zja­wi­sko – dla­czego jesteś tak aktywny, dla­czego twoje dzia­ła­nie tak cię zaj­muje, czemu jest jak obse­sja.

Pamię­taj dwa słowa: jedno to „dzia­ła­nie”, dru­gie to „dzia­łal­ność”. Dzia­ła­nie to nie dzia­łal­ność, a dzia­łal­ność to nie dzia­ła­nie. Ich natury róż­nią się od sie­bie cał­ko­wi­cie. Dzia­ła­nie jest wtedy, gdy sytu­acja wymaga, byś coś zro­bił, i ty w odpo­wie­dzi robisz to. Dzia­łal­ność to coś, na co aktu­alna sytu­acja nie ma wpływu; nie jest odpo­wie­dzią. Jesteś tak bar­dzo napięty wewnętrz­nie, że każda nada­rza­jąca się sytu­acja sta­nowi dla cie­bie pre­tekst, aby coś zro­bić.

Dzia­ła­nie jest efek­tem spo­koju umy­słu – to naj­pięk­niej­sza rzecz na świe­cie. Dzia­łal­ność wynika z nie­po­koju – i jest naj­brzyd­sza. Dzia­ła­nie ma ogromne zna­cze­nie, dzia­łal­ność jest bez­war­to­ściowa. Dzia­ła­nie nastę­puje z chwili na chwilę, spon­ta­nicz­nie. Dzia­łal­ność dźwiga bagaż prze­szło­ści. Nie jest odpo­wie­dzią na „teraz”, lecz raczej prze­no­sze­niem daw­nego nie­po­koju do nowej sytu­acji. Dzia­ła­nie jest bar­dzo kre­atywne. Dzia­łal­ność jest destruk­cyjna – nisz­czy cie­bie, nisz­czy innych.

Spró­buj dostrzec tę sub­telną róż­nicę. Kiedy jesteś głodny – jesz; to dzia­ła­nie. Kiedy nie jesteś głodny, nie masz poczu­cia głodu, a mimo to jesz, wtedy jest to dzia­łal­ność. Czyn­ność jedze­nia staje się aktem prze­mocy: nisz­czysz pokarm, miaż­dżysz go zębami. To pozwala nieco zła­go­dzić twój wewnętrzny nie­po­kój. Nie dla­tego jesz, że jesteś głodny, lecz dla­tego, że sta­nowi to wewnętrzną potrzebę, chęć wyła­do­wa­nia agre­sji.

Co tak naprawdę robi czło­wiek, który sie­dzi i żuje gumę? Zabija kogoś. Gdyby był świa­domy, dostrzegłby, że ma w gło­wie jakąś potrzebę mor­do­wa­nia, zabi­ja­nia; a sie­dzi sobie i pro­wa­dzi bar­dzo nie­winną dzia­łal­ność – żucie gumy.

W świe­cie zwie­rząt agre­sja wyraża się przez pyski i łapy, zęby i pazury. Kiedy jesz, twoje usta i dło­nie współ­pra­cują ze sobą: dło­nią chwy­tasz pokarm, wkła­dasz do ust i gry­ziesz. Uwal­niasz z sie­bie nieco agre­sji. Kiedy nie jesteś głodny – jedze­nie nie jest dzia­ła­niem; jest cho­robą. Ten rodzaj dzia­łal­no­ści zamie­nia się w obse­sję. Oczy­wi­ście nie możesz się cały czas napy­chać, bo byś pękł, toteż wymy­ślono parę sztu­czek: żucie tyto­niu albo gumy, albo pale­nie papie­ro­sów. To fał­szywe jedze­nie, bez żad­nych war­to­ści odżyw­czych, ale pomaga uwol­nić agre­sję.

Co tak naprawdę robi czło­wiek, który sie­dzi i żuje gumę? Zabija kogoś. Gdyby był świa­domy, dostrzegłby, że ma w gło­wie jakąś potrzebę mor­do­wa­nia, zabi­ja­nia; a sie­dzi sobie i pro­wa­dzi bar­dzo nie­winną dzia­łal­ność – żucie gumy. Nie, nikogo nie ranisz. Jest to jed­nak bar­dzo nie­bez­pieczne dla cie­bie, gdyż wydaje się, że zupeł­nie nie masz świa­do­mo­ści tego, co robisz. Co robi czło­wiek palący papie­rosa? Coś, na swój spo­sób, bar­dzo nie­win­nego – wciąga dym i wypusz­cza, robi wdech i wydech – jakby jakiś chory rodzaj pra­na­jamy, jakby jakaś zeświec­czona medy­ta­cja trans­cen­den­talna. Two­rzy man­dalę: wciąga dym, wypusz­cza, wdech, wydech – two­rzy man­dalę, zata­cza krąg. Poprzez pale­nie powta­rza ryt­micz­nie szantę, która koi, która uwal­nia odro­binę jego wewnętrz­nego nie­po­koju.

Kiedy z kimś roz­ma­wiasz i ta osoba sięga po papie­rosa, w nie­mal stu pro­cen­tach przy­pad­ków ozna­cza to, że ją nudzisz, że pora zakoń­czyć spo­tka­nie. Zapewne lepiej byłoby, gdyby wyrzu­ciła cię za drzwi, ale nie może tego zro­bić – byłoby to uznane za afront. Toteż łapie się za swego papie­rosa, sygna­li­zu­jąc jed­no­cze­śnie: „Koniec! Mam cię dość!”. Gdyby to miało miej­sce w świe­cie zwie­rząt, już był­byś pogry­ziony, ale my – ludzie – jeste­śmy ucy­wi­li­zo­wani. Taki czło­wiek rzuca się więc na papie­rosa, zaczyna palić. Już się tobą nie przej­muje, nuci swoją szantę pala­cza. To koi.

Twoje dzia­ła­nie wynika z sytu­acji. Jest ono spon­ta­niczne i cał­ko­wite. Dzia­łal­ność ni­gdy nie jest spon­ta­niczna, wynika ona z prze­szło­ści.

To także wska­zuje, że masz obse­sję. Nie możesz pozo­stać sobą, nie możesz zacho­wać spo­koju, nie możesz być nie­ak­tywny. Twoja aktyw­ność zmie­rza do pozby­cia się zło­ści, tkwią­cego w tobie sza­leń­stwa.

Dzia­ła­nie jest czymś pięk­nym, spon­ta­niczną odpo­wie­dzią. Życie potrze­buje odpo­wie­dzi, w każ­dym momen­cie musisz coś robić; nastę­puje to jed­nak poprzez ten wła­śnie moment. Jesteś głodny i szu­kasz cze­goś do zje­dze­nia, jesteś spra­gniony i uda­jesz się w stronę studni. Jesteś senny – kła­dziesz się spać. Twoje dzia­ła­nie wynika z sytu­acji. Jest ono spon­ta­niczne i cał­ko­wite.

Dzia­łal­ność ni­gdy nie jest spon­ta­niczna, wynika ona z prze­szło­ści. Być może przy­go­to­wy­wa­łeś coś przez wiele lat i nagle wcho­dzi to w twoją teraź­niej­szość. To nie­ważne, jak się poja­wia. Umysł jest prze­bie­gły – zawsze znaj­dzie jakieś uspra­wie­dli­wie­nie dla pod­ję­tej przez cie­bie dzia­łal­no­ści, będzie usi­ło­wał prze­ko­nać cię, że to nie jest dzia­łal­ność, lecz dzia­ła­nie. I że jest nie­unik­nione. Nagle wybu­chasz gnie­wem. Wszy­scy wokół widzą, że to nie było konieczne, że sytu­acja tego nie wyma­gała, nie miało to sensu; tylko ty tego nie widzisz. Każdy pyta: „Co ty wypra­wiasz? Nie ma powodu… Czemu jesteś taki wście­kły?”. Ale ty znaj­dziesz powód i wytłu­ma­czysz, dla­czego to było konieczne.

Takie uspra­wie­dli­wia­nie się pozwala ci pozo­stać nie­świa­do­mym swo­jego obłą­ka­nia. Wła­śnie to zostało nazwane przez Gie­or­gija Gur­dżi­jewa „bufo­rami”. Masz wytłu­ma­cze­nie na wszystko, co dzieje się wokół cie­bie, a dzięki temu nie dopusz­czasz do sie­bie prawdy. Bufory mają zasto­so­wa­nie w pocią­gach, pomię­dzy dwoma wago­nami; są uży­wane po to, aby w przy­padku nagłego hamo­wa­nia ochro­nić pasa­że­rów. Absor­bują ude­rze­nie. Twoja dzia­łal­ność nie ma sensu, ale bufory – uspra­wie­dli­wie­nia – nie pozwa­lają ci tego dostrzec, jesteś zaśle­piony i na­dal robisz swoje.

Jeśli taka dzia­łal­ność ma miej­sce, nie możesz się odprę­żyć. Jakże mógł­byś się odprę­żyć? Prze­cież świat zdo­mi­no­wała obse­syjna potrzeba robie­nia cze­goś; cze­go­kol­wiek. Świat pełen jest głup­ców powta­rza­ją­cych: „Zamiast nic nie robić, zrób coś”. A ci, któ­rzy wymy­ślili powie­dze­nie: „W pustej gło­wie dia­beł mąci”, to już stu­pro­cen­towi głupcy! Dia­beł nie mąci. Pusty umysł to miej­sce Boga. Jest piękny i czy­sty – jakże miałby tam poja­wić się dia­beł? Nie mógłby wejść do pustego umy­słu. Nato­miast z łatwo­ścią poja­wia się w umy­śle ogar­nię­tym obse­sją dzia­łal­no­ści, może tobą zawład­nąć, pod­po­wia­da­jąc ci spo­soby na to, byś był jesz­cze bar­dziej aktywny. Dia­beł ni­gdy nie mówi: „Odpocz­nij”. Mówi: „Dla­czego mar­nu­jesz tyle czasu? Rusz się, zrób coś, czło­wieku! Życie pły­nie, rób coś!”. Wszy­scy wielcy nauczy­ciele, któ­rzy dotarli do prawdy o życiu, zdali sobie sprawę z tego, że pusty umysł otwiera prze­strzeń, dzięki któ­rej wcho­dzi weń to, co boskie.

Nie pustym umy­słem, ale dzia­łal­no­ścią posłu­guje się dia­beł. Zresztą jak mógłby uży­wać pustego umy­słu? Nawet nie odwa­żyłby się do niego przy­bli­żyć, bo pustka by go po pro­stu zabiła. Ale jeśli prze­peł­nia cię głę­boka, sza­leń­cza potrzeba robie­nia cze­goś, dia­beł znaj­dzie spo­sób na to, by cię wyko­rzy­stać. Będzie twoim prze­wod­ni­kiem – jedy­nym prze­wod­ni­kiem. Chcę wam jasno powie­dzieć, że to przy­sło­wie jest cał­ko­wi­cie błędne! Zapewne pod­po­wie­dział je sam dia­beł.

Ta obse­sja, aby podej­mo­wać dzia­łal­ność, powinna być bacz­nie obser­wo­wana. Musisz ją dostrzec we wła­snym życiu, ponie­waż same moje słowa nie będą miały tej siły, by cię prze­ko­nać, że twoja dzia­łal­ność nie ma sensu, jest nie­po­trzebna. Po co w ogóle to robisz?

Podró­żo­wa­nie. Widuję ludzi, któ­rzy po wie­lo­kroć robią to samo. Jestem przez dwa­dzie­ścia cztery godziny ze współ­pa­sa­że­rem w pociągu. Nie mając nic lep­szego do roboty, czyta on kilka razy tę samą gazetę. Zamknięty w prze­dziale pociągu ma nie­wiele moż­li­wo­ści… czyta więc wie­lo­krot­nie tę samą gazetę. A ja się przy­glą­dam – co taki czło­wiek robi? Gazeta to nie Gita czy Biblia. Gitę można czy­tać wie­lo­krot­nie, bo za każ­dym razem odnaj­du­jesz nowe zna­cze­nia. Ale gazeta?! Przej­rzysz ją raz i to cał­kiem wystar­czy. Nie było warto czy­tać jej nawet jeden raz, a ludzie czy­tają i czy­tają. O co tu cho­dzi? Czy to naprawdę potrzebne? Nie. Oni mają obse­sję; nie mogą sie­dzieć bez­czyn­nie, w ciszy. To dla nich nie­moż­liwe, to im przy­po­mina śmierć. Muszą coś robić.

Przez wiele lat podró­żo­wa­nie dawało mi moż­li­wość obser­wo­wa­nia ludzi bez ich wie­dzy. Cza­sem w moim prze­dziale był tylko jeden czło­wiek. Ileż wysiłku wkła­dał w to, aby wcią­gnąć mnie do roz­mowy! A ja odpo­wia­da­łem tylko „tak” lub „nie”. W końcu rezy­gno­wał. Wtedy po pro­stu obser­wo­wa­łem – to wspa­niały eks­pe­ry­ment, zupeł­nie bez­płatny. Patrzy­łem więc, a on otwie­rał walizkę – widzia­łem, że zupeł­nie bez powodu – zaglą­dał do niej, zamy­kał. Następ­nie otwie­rał okno, potem je zamy­kał. Brał po raz kolejny gazetę, palił papie­rosa, znów otwie­rał walizkę i coś tam popra­wiał, otwie­rał okno, patrzył przez nie. Co on wła­ści­wie robił? I dla­czego? Jakiś nakaz wewnętrzny, coś roz­dy­go­ta­nego w środku, gorącz­kowy stan umy­słu. Trzeba coś robić, bo jak nie, to prze­padnę. Zapewne jego życie było bar­dzo wypeł­nione dzia­łal­no­ścią; teraz ma chwilę na relaks, ale stare nawyki nie dają mu spo­koju.

Sły­sza­łem, że Aurang­zeb, impe­ra­tor z dyna­stii Wiel­kich Mogo­łów, uwię­ził swo­jego ojca, kiedy ten był już stary. Jego ojcem był szach Dża­han; to on zbu­do­wał Tadź Mahal. Syn zde­tro­ni­zo­wał go i uwię­ził. Szach Dża­han nie prze­jął się zbyt­nio uwię­zie­niem, miał bowiem zapew­nione wszel­kie dostatki. Prze­by­wał w pałacu, w któ­rym żył do tej pory. Nie czuł się jak w wię­zie­niu, miał wszystko, czego sobie tylko zaży­czył. Jedyne, czego nie miał, to jakaś dzia­łal­ność. Nie miał nic do roboty. Zwró­cił się więc do syna: „Wszystko jest w porządku, zapew­ni­łeś mi to, czego potrze­buję, jestem zado­wo­lony. Jest tylko jedna rzecz, o którą pra­gnę popro­sić, a jeśli to uczy­nisz, będę ci wdzięczny na wieki. Przy­ślij mi trzy­dzie­stu chłop­ców. Chciał­bym ich uczyć”.

Aurang­zeb nie mógł uwie­rzyć wła­snym uszom: czemu ojciec chce uczyć trzy­dzie­stu chłop­ców? Ni­gdy nie wyka­zy­wał chęci bycia nauczy­cie­lem, nie inte­re­so­wał się kształ­ce­niem nikogo; co mu się nagle stało? Ale speł­nił prośbę ojca. Posłano do Dża­hana trzy­dzie­stu chłop­ców, a ten znów stał się impe­ra­to­rem – dla trzy­dzie­stu małych chłop­ców. Kiedy idziesz do szkoły pod­sta­wo­wej, nauczy­ciel jest pra­wie jak impe­ra­tor. Każe dzie­ciom sie­dzieć – sie­dzą, każe wstać – wstają. Szach Dża­han stwo­rzył więc sobie dwór z trzy­dzie­stoma chłop­cami. Mógł na­dal dawać upust sta­rym nawy­kom – uza­leż­nie­niu od roz­ka­zy­wa­nia innym ludziom.

Psy­cho­lo­go­wie podej­rze­wają, że nauczy­ciele mają w sobie wiele z poli­ty­ków. Nie są wystar­cza­jąco pewni sie­bie, by zająć się poli­tyką, idą więc do szkół i stają się pre­zy­den­tami, pre­mie­rami, impe­ra­to­rami. Wokół małe dzieci, a oni naka­zują im i zmu­szają je do cze­goś. Psy­cho­lo­go­wie także podej­rze­wają, że nauczy­ciele mają inkli­na­cje w kie­runku bycia sady­stami, chęt­nie tor­tu­ro­wa­liby. A nie ma lep­szego po temu miej­sca niż szkoła pod­sta­wowa. Możesz tor­tu­ro­wać nie­winne dzieci, i to dla ich dobra. Idź i popatrz! Ja byłem w szko­łach pod­sta­wo­wych i obser­wo­wa­łem nauczy­cieli. Psy­cho­lo­go­wie jedy­nie podej­rze­wają, ale ja mam pew­ność – nauczy­ciele to oprawcy. A gdzie zna­leźć bar­dziej nie­winne ofiary, cał­kiem bez­bronne, nie­sta­wia­jące oporu? Dzieci są słabe i zagu­bione, a nauczy­ciel czuje się jak impe­ra­tor.

Aurang­zeb pisze: „Mój ojciec, ze względu na stare nawyki, wciąż chce czuć się władcą. Pozwólmy mu uda­wać. Niech oszu­kuje sam sie­bie – nie ma w tym nic złego. Wyślij­cie do niego trzy­dzie­stu, a nawet trzy­stu chłop­ców – ilu tylko zechce. Niech pro­wa­dzi małą szkołę i będzie zado­wo­lony”.

W dzia­łal­no­ści fakt pod­ję­cia czyn­nego dzia­ła­nia nie ma żad­nego zna­cze­nia. Przy­rzyj się samemu sobie i prze­myśl to: dzia­łal­ność pochła­nia dzie­więć­dzie­siąt pro­cent two­jej ener­gii. Kiedy więc nad­cho­dzi czas dzia­ła­nia – nie masz już ener­gii. Czło­wiek „na luzie” nie jest ogar­nięty obse­sjami, dzięki czemu ener­gia swo­bod­nie się w nim gro­ma­dzi. Maga­zy­nuje więc swoją ener­gię, a wła­ści­wie ten pro­ces nastę­puje auto­ma­tycz­nie sam z sie­bie i kiedy nad­cho­dzi pora dzia­ła­nia, anga­żuje się całe jego jeste­stwo. Dla­tego dzia­ła­nie jest cał­ko­wite. Dzia­łal­ność jest zawsze „na pół gwizdka”, bo jakże mógł­byś sam sie­bie tak do końca oszu­kać. Prze­cież wiesz, że jest ona bez­war­to­ściowa. Zda­jesz sobie sprawę z tego, że robisz wszystko z jakichś wewnętrz­nych i bar­dzo mgli­stych powo­dów, które nie dają ci spo­koju.

Możesz zmie­nić jeden rodzaj dzia­łal­no­ści na inny, ale dopóki nie zamie­nisz jej na dzia­ła­nie – nic nie pomoże. Przy­cho­dzą do mnie ludzie i mówią: „Chcę prze­stać palić”. Odpo­wia­dam im: „Ale dla­czego? To prze­cież taka wspa­niała medy­ta­cja trans­cen­den­talna. Kon­ty­nuuj”. Prze­cież jeśli nawet prze­staną palić, to zaczną coś innego. Cho­roba będzie trwać na­dal, cho­ciaż zmie­nią się jej symp­tomy. Zaczną obgry­zać paznok­cie albo żuć gumę – a są jesz­cze gor­sze i bar­dziej nie­bez­pieczne rze­czy. Te są nie­winne, bo żując gumę, żujesz ją w poje­dynkę. Może jesteś głup­kiem, ale przy­naj­mniej nie jesteś agre­sywny, nie nisz­czysz innych. Jeśli skoń­czysz z pale­niem lub żuciem gumy – co zaczniesz robić w to miej­sce? Twoja szczęka musi coś robić, prze­peł­nia ją złość. Zaczy­nasz więc mówić. Gadasz i gadasz bez prze­rwy. I to jest bar­dziej nie­bez­pieczne.

Któ­re­goś dnia przy­szła mnie odwie­dzić żona mułły Nasred­dina. Przy­cho­dzi rzadko, ale kiedy przyj­dzie, wiem, że ma jakiś kry­zys. Zapy­ta­łem więc:

– Co się stało?

Przez pół godziny traj­ko­tała jak kata­rynka, aż w końcu zro­zu­mia­łem w czym rzecz: mułła Nasred­din mówi przez sen. Ona potrze­buje porady, co z tym zro­bić, bo mąż bez prze­rwy gada, krzy­czy, prze­klina, a ona oczy­wi­ście nie może spać w tym samym pokoju. Toteż odpo­wie­dzia­łem jej:

– Nie trzeba robić niczego spe­cjal­nego. Musisz po pro­stu dopu­ścić go do głosu w ciągu dnia.

Ludzie cią­gle coś mówią i nie dopusz­czają innych do słowa. Mówie­nie jest podobne do pale­nia. Gadasz bez prze­rwy przez dwa­dzie­ścia cztery godziny. Zmę­czysz się w ciągu dnia, twoje ciało idzie spać, ale mono­log trwa. Całą dobę, na okrą­gło – gadasz, paplasz, beł­ko­czesz. To jak pale­nie papie­ro­sów – zja­wi­sko ma tę samą przy­czynę: twoja szczęka potrze­buje ruchu. A ten rodzaj ruchu jest jed­nym z naj­waż­niej­szych i naj­wcze­śniej­szych.

Dziecko rodzi się i zaczyna ssać pierś matki; cie­płe mleko wlewa mu się do buzi. W cza­sie pale­nia wcią­gasz cie­pły dymek, a papie­ros jest jakby sub­sty­tu­tem bro­dawki piersi two­jej matki. Jeśli nie wolno ci palić, żujesz gumę albo robisz coś jesz­cze innego; to zastę­puje ci gada­nie. Tyle że gada­nie jest bar­dziej nie­bez­pieczne, bo zaśmie­casz innym umy­sły.

Czy umiesz mil­czeć przez dłuż­szy czas? Zda­niem psy­cho­lo­gów, jeżeli nic nie powiesz przez trzy tygo­dnie, to zaczniesz mówić sam do sie­bie. Dokona się w tobie podział na dwie czę­ści – będziesz mówił i będziesz słu­chał. Jeśli zacho­wasz mil­cze­nie przez trzy mie­siące, to skoń­czysz w domu waria­tów, bo będzie ci zupeł­nie obo­jętne, czy ist­nieją jacyś inni ludzie. Będziesz mówił, i nie tylko – będziesz odpo­wia­dał na swoje pyta­nia; sta­niesz się samo­wy­star­czalny, nie będziesz potrze­bo­wał nikogo i niczego. To wła­śnie nazy­wamy obłą­ka­niem.

Jeśli nie wolno ci palić, żujesz gumę albo robisz coś jesz­cze innego; to zastę­puje ci gada­nie. Tyle że gada­nie jest bar­dziej nie­bez­pieczne, bo zaśmie­casz innym umy­sły.

Czło­wiek obłą­kany to taki, któ­rego cały świat zawiera się wyłącz­nie w nim samym. On prze­ma­wia i jed­no­cze­śnie słu­cha, jest akto­rem i widzem – jest wszyst­kim; cały świat ogra­ni­cza się wyłącz­nie do niego. Poroz­dzie­lał samego sie­bie na wiele czę­ści, wszystko stało się frag­men­ta­ryczne. Dla­tego wła­śnie ludzie źle się czują w ciszy – wie­dzą, że mogą pęk­nąć. A jeśli boisz się ciszy, ozna­cza to, że masz obse­syjny, roz­go­rącz­ko­wany, chory umysł, który musi cią­gle być czymś zajęty.

Dzia­łal­ność to twoja ucieczka od samego sie­bie. W dzia­ła­niu – jesteś, w dzia­łal­no­ści – ucie­kasz przed sobą; to rodzaj tera­pii. W dzia­łal­no­ści zapo­mi­nasz o sobie, nie masz obaw, wąt­pli­wo­ści, lęków. To wła­śnie dla­tego musisz być cią­gle zajęty, robić to czy tamto, a ni­gdy nie dopusz­czasz do tego, by roz­kwitł w tobie stan „nic­nie­ro­bie­nia”.

Dzia­ła­nie jest dobre, dzia­łal­ność jest chora. Spró­buj odna­leźć tę róż­nicę sam w sobie: co jest twoją dzia­łal­no­ścią, a co dzia­ła­niem? To pierw­szy krok. Drugi krok polega na tym, aby zaan­ga­żo­wać się moc­niej w dzia­ła­nie, tak by w tym kie­runku prze­pły­nęła twoja ener­gia. Kiedy masz do czy­nie­nia z dzia­łal­no­ścią – obser­wuj ją uważ­niej. Kiedy będziesz jej świa­domy – ona znik­nie. Zachowa się ener­gia i będzie mogła być wyko­rzy­stana do podej­mo­wa­nych przez cie­bie dzia­łań.

A jeśli boisz się ciszy, ozna­cza to, że masz obse­syjny, roz­go­rącz­ko­wany, chory umysł, który musi cią­gle być czymś zajęty.

Dzia­ła­nie jest czymś natych­mia­sto­wym. Nie może być wcze­śniej przy­go­to­wane, usta­lone. Nie daje ci moż­li­wo­ści zapla­no­wa­nia, odby­cia prób. Jest ono zawsze czymś nowym i świe­żym – jak rosa o poranku. I taki sam jest czło­wiek czynu – zawsze młody i świeży. Ciało może się zesta­rzeć, ale świe­żość trwa; ciało może umrzeć, ale ta mło­dość trwa. Ciało może znik­nąć, lecz on zostaje; Bóg kocha świe­żość.

Porzu­caj swoją dzia­łal­ność sys­te­ma­tycz­nie, krok po kroku. Ale jak ją porzu­cić? Prze­cież jej odrzu­ce­nie może stać się kolejną obse­sją. To wła­śnie przy­da­rza się mni­chom w klasz­to­rach – porzu­ce­nie dzia­łal­no­ści prze­ro­dziło się w obse­sję. Cią­gle dokła­dają wszel­kich sta­rań, by ją odrzu­cić – modlą się, medy­tują, upra­wiają jogę, albo to, albo tamto. I to zamie­nia się w dzia­łal­ność. Nie unik­niesz jej w taki spo­sób – wej­dzie tyl­nymi drzwiami.

Bądź świa­domy, odkryj, czym się różni dzia­łal­ność od dzia­ła­nia. A kiedy zosta­niesz owład­nięty dzia­łal­no­ścią, kiedy omami cię jak duch – a jest ona jak jakiś okropny duch z prze­szło­ści – kiedy więc zawład­nie tobą, a ty poczu­jesz się roz­go­rącz­ko­wany, stań się uważ­niej­szy. To jedyne, co możesz zro­bić. Obser­wuj to. Nawet jeśli musisz coś wyko­ny­wać – rób to w pełni świa­do­mie. Pal papie­rosa, ale pal bar­dzo wolno, uważ­nie, tak, byś wie­dział, co robisz.

Jeśli będziesz umiał obser­wo­wać swoje pale­nie, pew­nego dnia papie­ros wypad­nie ci z ręki, bo poj­miesz całą absur­dal­ność tej czyn­no­ści. Jest ona głu­pia, po pro­stu idio­tyczna. Kiedy to do cie­bie dotrze, papie­ros sam spad­nie na zie­mię. Nie ma sensu rzu­cać pale­nia – to byłaby także dzia­łal­ność. Dla­tego uży­wam słowa „spad­nie” – jak spada liść, samo­czyn­nie, bez wysiłku. Jeśli bowiem ty byś go wyrzu­cił, pod­niósł­byś go znowu, w jakiś inny spo­sób, w jakiejś innej for­mie.

Niech rze­czy spa­dają same; nie odrzu­caj ich. Nie­chaj twoja dzia­łal­ność zanik­nie, nie prze­ry­waj jej na siłę; kiedy usi­łu­jesz coś zakoń­czyć – podej­mu­jesz znowu dzia­łal­ność – po pro­stu inną jej formę. Obser­wuj, bądź uważny, zacho­waj świa­do­mość, a doznasz cudow­nego odkry­cia: to, co samo od cie­bie odcho­dzi, co samo spada, nie zosta­wia po sobie żad­nego śladu. Gdy­byś to przy­spie­szał na siłę, zosta­łaby w tobie rana, zosta­łaby bli­zna. Cho­dził­byś i maru­dził, że pali­łeś przez trzy­dzie­ści lat, a teraz prze­sta­łeś. Pale­nie zamie­niło się w narze­ka­nie. Roz­pra­wia­jąc o tym wszem i wobec, kon­ty­nu­ujesz pale­nie, tyle że w innej for­mie.

Twoje usta znów mają zaję­cie, poru­szają się; twoja agre­sja ma się dobrze.

Kiedy czło­wiek naprawdę zro­zu­mie, te rze­czy znikną same i wtedy nie będzie sobie przy­pi­sy­wał zasługi, że coś porzu­cił. To stało się samo. Bez two­jego udziału. Nie dałeś pożywki swo­jemu ego. A dzięki temu coraz wię­cej dzia­łań może zostać przez cie­bie reali­zo­wa­nych.

Jeśli zda­rza się, że masz szansę zaan­ga­żo­wać się w coś cał­ko­wi­cie – nie prze­gap jej, nie zasta­na­wiaj się – dzia­łaj! Rób coraz wię­cej i pozwól, by wszel­kie dzia­łal­no­ści zni­kały same z sie­bie. Wtedy krok po kroku przy­bli­żysz się do prze­miany. To wymaga czasu i przy­go­to­wań, ale prze­cież nie ma pośpie­chu.

Odprę­że­nie jest moż­liwe wtedy, gdy nie masz w sobie potrzeby, aby koniecz­nie coś robić; ener­gia spo­czywa wygod­nie, doni­kąd się nie prze­nosi.

Posłu­chaj­cie słów Tilopy (mistyka żyją­cego w XI wieku, który przy­niósł nauki Buddy do Tybetu):

„Nic nie rób z cia­łem, jedy­nie je odpręż; dokład­nie zamknij usta i pozo­stań cicho; opróż­nij swój umysł i nie myśl o niczym”.

„Nic nie rób z cia­łem, jedy­nie je odpręż”. Rozu­mie­cie teraz, co ozna­cza odprę­że­nie. To brak wewnętrz­nego przy­musu robie­nia cze­goś. Relak­so­wać się, nie ozna­cza leżeć bez ruchu jak nie­bosz­czyk – zwłasz­cza że nie umiał­byś tak leżeć, jedy­nie uda­wał­byś. Jakże mógł­byś leżeć jak nie­bosz­czyk? Prze­cież żyjesz, możesz więc tylko to uda­wać. Odprę­że­nie jest moż­liwe wtedy, gdy nie masz w sobie potrzeby, aby koniecz­nie coś robić; ener­gia spo­czywa wygod­nie, doni­kąd się nie prze­nosi. Jeśli nastąpi taka koniecz­ność – zro­bisz coś, to jasne; jed­nak póki co nie ma żad­nego powodu, by coś robić. Czu­jesz się świet­nie sam ze sobą. Odprę­żyć się, to zna­czy czuć się jak u sie­bie w domu.

Kilka lat temu prze­czy­ta­łem pewną książkę. Jej tytuł brzmiał Musisz się zre­lak­so­wać. To absurd – słowo „musisz” jest zaprze­cze­niem odprę­że­nia; taką książkę można sprze­da­wać jedy­nie w Ame­ryce. „Musisz” ozna­cza dzia­łal­ność, jest obse­syjne. Zawsze gdy jest jakiś nakaz, kryje się za nim obse­sja. W życiu podej­muje się różne dzia­ła­nia, ale nie może być przy­musu, ponie­waż przy­mus przy­czy­nia się do nara­sta­nia obłędu. Musisz się zre­lak­so­wać – i dąże­nie do odprę­że­nia staje się twoją obse­sją. Musisz przy­brać taką postawę, i taką… poło­żyć się i zasu­ge­ro­wać swo­jemu ciału od stóp do głów, że trzeba się odprę­żyć. Mówisz pal­com stóp – odpręż­cie się, i tak po kolei każ­dej czę­ści ciała…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki