Pytania płynące z serca - Osho - ebook + książka

Pytania płynące z serca ebook

Osho

3,7

Opis

Pytania płynące z serca to pierwsza z czterech książek z serii Prawdziwe życie, zawierająca przemówienia Osho z jego pobytu w Stanach Zjednoczonych.

Osho, zwykł mówić: „to prawdziwe szczęście, że człowiek rodzi się z nurtującymi go pytaniami”. Jeden z najbardziej znanych współczesnych mistyków radzi, aby skupiać się na naszych prawdziwych wątpliwościach, płynących z głębi serca. Zaleca, aby zamiast powielania oklepanych frazesów, wykonywać ciężką pracę rzetelnego słuchania siebie. Bo sens mają tylko takie pytania, na które odpowiedzi realnie zmieniają nasze życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 353

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (3 oceny)
0
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




O serii „PRAWDZIWE ŻYCIE”

Seria książek Osho „PRAWDZIWE ŻYCIE” bazuje na odpowiedziach na pytania zadane Osho przez uczestników spotkań medytacyjnych, którzy przybyli na nie z całego świata.

Osho tak się wyraził na temat zadawania pytań:

Jak zadawać pytania, które mają znaczenie? Nie pytania intelektualne, lecz egzystencjalne. Nie takie, które pozwolą pozyskać nową wiedzę, ale takie, które pomogą prawdziwie żyć. Trzeba zapamiętać kilka wskazówek.

Bez względu na to, o co pytasz, nigdy nie zadawaj pytań stereotypowych. Pytaj o to, co aktualnie dotyczy ciebie, co ma dla ciebie znaczenie, co ma szansę cię zmienić. Zadawaj pytania, od których zależy twoje życie.

Nie stawiaj książkowych, zapożyczonych pytań. Nie przypominaj sobie pytań zadawanych w przeszłości, bo zada je twoja pamięć, nie ty sam. Nie istnieje prawdziwa odpowiedź na zapożyczone pytanie. Nawet jeśli ją otrzymasz – ani ona nie dotrze do ciebie, ani ty nie dotrzesz do jej sedna. Zapożyczone pytania są bez znaczenia. Zadawaj pytania, które ty chcesz zadać naprawdę. A mówiąc „ty”, mam na myśli ciebie w tej konkretnej chwili, tu i teraz. Pytając o coś, co nurtuje cię w danej chwili, zadajesz pytanie egzystencjalne, które pochodzi nie z twojej pamięci, ale z twojej istoty.

Nie zadawaj pytań o to, co po usłyszeniu odpowiedzi nie spowoduje w tobie żadnej zmiany. Ktoś może na przykład zapytać o Boga: „Czy Bóg istnieje?”. Postaw to pytanie tylko wtedy, kiedy odpowiedź może cię zmienić. Jeśli dowiesz się, że Bóg istnieje, spowoduje to w tobie zmiany idące w jakimś kierunku, a jeśli okaże się, że nie istnieje – zmiany pójdą w inną stronę. Jeśli jednak udzielona ci odpowiedź nie spowoduje w tobie żadnych zmian, to okaże się, że pytanie nie miało żadnego znaczenia. Wynikało z ciekawości, nie z potrzeby poszukiwania.

Pamiętaj więc, żebyś pytał tylko o to, co jest dla ciebie ważne. Wtedy odpowiedź będzie miała dla ciebie wartość.

Przedmowa

Osobowość to jeden wielki galimatias: coś dała ci matka, coś dał ci ojciec, trochę dostałeś od sąsiadów, przyjaciół, żony, nauczycieli, kapłanów, przywódców. Osobowość to patchwork; nie jest niepodzielna, może się rozpaść w każdej chwili. Nie posiada duszy łączącej jej wszystkie części; nie jest całością, jest złożona z części.

Jako określenie przeciwne osobowości używam słowa „indywidualność”, mając na myśli jej niepodzielność, jednostkowość. „Indywidualny” znaczy niepodzielny. Nie składa się z części, nie rozpadnie się. Jest jak twarda skała i w odróżnieniu od osobowości jest jedną całością.

Lecz to dopiero jeden z aspektów. Widziany z kosmosu nie jesteś już nawet indywidualnością. Nawet takie określenie się rozmywa. Jesteś całością. Ani wiatr, ani drzewa, ani księżyc nie są porozdzielane; ty także nie jesteś. Oddychasz każdą chwilą i nawet jeśli myślisz, że egzystencja jest oddzielona od ciebie, ty nie jesteś oddzielony od niej.

Kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, że nie jesteś oddzielony, docierasz do sedna. Wtedy znika lęk przed utratą twarzy, swojej osobowości, która i tak ciągle ci się wymyka spod kontroli. Dochodzisz do oryginału, tego, co wieczne, co uniwersalne. To właśnie nazywam oświeceniem.

Osho, Beyond Psychology

Rozdział 1

Człowiek rodzi się ze znakiem zapytania w sercu

Osho,

jakie miejsce w twojej religii zajmuje mistycyzm?

Moja religia to czysty mistycyzm. Nie ma w niej nic innego. W innych religiach nie ma miejsca na mistycyzm. Nie ma go z prostej przyczyny: są w nich gotowe odpowiedzi na wszystkie pytania; odpowiedzi zmyślone, nieudowodnione, nieuzasadnione. Są one jednak pocieszające dla łatwowiernych ludzi, demistyfikują istnienie. Wszelka wiedza demistyfikuje istnienie.

Nie podaję wam gotowej wiedzy. Tymczasem wszystkie religie właśnie to robią: sprawiają, że czujesz się kompetentny. Przedstawiają Boga jako stwórcę. Mają posłańców Boga, którzy przynoszą wszystkie odpowiedzi z oryginalnego źródła – niewątpliwe, nieomylne. Te religie mają przewagę i mogą wykorzystywać ludzkość z tego prostego powodu, że nie mając gotowych odpowiedzi, człowiek czuje rodzaj wewnętrznego niepokoju. Pytania są i będą – człowiek rodzi się z pytaniami, z wielkim znakiem zapytania w sercu. I to dobrze.

To dobrze, że człowiek ma w sercu znak zapytania, inaczej byłby po prostu jeszcze jednym gatunkiem zwierzęcia. Bawoły nie mają pytań; ślepo akceptują to, co jest. Są pełne wiary, religijne. Drzewa nie mają pytań, ptaki nie mają pytań; pytania zadają ludzie. To ich przywilej. Tylko oni spośród wszystkiego, co istnieje, mają pytania.

Stare religie próbowały odebrać wam ten przywilej, zepchnąć was do rangi zwierząt. Nazywają to „gorliwą wiarą”. Chcą, byście byli jak bawoły, osły, ale nie jak ludzie, jedyna bowiem rzecz, jaka odróżnia ludzi od zwierząt, to ten właśnie znak zapytania. Tak, to jest przyczyną całego zamieszania.

Z pewnością życie bez jakichkolwiek pytań jest spokojne, ale ten spokój jest martwym spokojem, nie ma w nim życia. Ta cisza jest grobowym milczeniem. Wolałbym, żeby człowiek był w rozsypce, ale żywy. Nie chciałbym, żeby stał się jak cmentarz. Za ten spokój, tę ciszę płacisz wielką cenę: tracisz życie, tracisz inteligencję, tracisz możliwość odkrycia ekstatycznej drogi życia. Znak zapytania nie istnieje bez powodu. Nie jest dziełem diabła, że każde dziecko rodzi się z wątpliwościami, nie z wiarą. Wątpliwości są czymś naturalnym.

Dzieci zadają tysiące pytań, a im jest ich więcej, tym większy jest potencjał dziecka do dokonania jakichś odkryć. Są także dzieci tępe – tępe z psychologicznego punktu widzenia. Rodzice lubią takie dzieci, bo nie sprawiają one żadnych kłopotów, nie zadają niewygodnych pytań. Nawet małe dziecko mogłoby rozbić całą twoją wiedzę w drobny mak.

Przypomina mi się moje dzieciństwo i wiele przykładów, które pomogłyby wam zrozumieć piękno znaku zapytania. Dopóki nie potraktujecie go jako czegoś nierozerwalnie związanego w waszym człowieczeństwem, z waszą godnością, nie pojmiecie, czym jest mistycyzm.

Mistyfikacja to nie mistycyzm. Mistyfikacją posługują się księża. Zabierają twój znak zapytania, niszczą w tobie potencjał poznawania tajemnicy istnienia. Dają ci jednak jakiś substytut – mistyfikację. Robią to za pomocą ksiąg; metodologia jest zawsze taka sama. Przykładowo: w hinduizmie wszystkie księgi zostały napisane w bardzo trudnym języku – sanskrycie. Nie mówi nim żaden Hindus. To martwy język. Nie wiem, czy kiedykolwiek był żywy, bo nie udało mi się do tej pory znaleźć na to żadnego dowodu. Był martwy od samego początku; stworzono go jako martwy język. Wymyślili go kapłani i zwykli ludzie nigdy go nie używali – nie potrafili. Jest skomplikowany, ma trudną gramatykę, fonetykę, oparty jest na zasadach matematycznych. Zwykli ludzie nie byli w stanie go opanować.

Język, który jest w użytku, staje się stopniowo mniej gramatyczny, w zamian nabierając życia; mniej matematyczny, za to lepiej dopasowany do rzeczywistości. Staje się surowszy, mniej skomplikowany i wypolerowany – rozwija się. Sanskryt nigdy się nie rozwinął. To, co martwe, nie podlega bowiem rozwojowi.

Żywy język, który jest używany przez ludzi, rozwija się. Jego słowa zaokrąglają się jak kamienie wygładzane przez rzekę. Stały przepływ wody w rzece, ciągłe oddziaływanie wody na kamień wygładzają go. To samo dzieje się, kiedy następuje rozwój języka. Jesteś w stanie natychmiast rozpoznać, który język jest martwy, a który żyje.

Martwe języki zawsze będą doskonałe, podczas gdy żywe nigdy się takie nie staną. Żywe języki używane są przez niedoskonałych, zawodnych ludzi, a słowa zmieniają się w zależności od tego, z jakich ust padają. Stają się coraz bardziej zużyte.

Dla przykładu, język angielski wprowadzono do Indii z zewnątrz. Parę słów musiało więc przeniknąć do codziennego użytku – jak choćby słowo station (stacja). W tamtych czasach w Indiach nie było czegoś takiego jak stacja. Pojawiło się dopiero w języku angielskim wraz z budową kolei. Jeżeli jednak poruszasz się po Indiach, to na wsiach nie znajdziesz ani jednego Hindusa, który używałby angielskiego słowa „stacja”. Jest ono dla nich zbyt trudne, zbyt skomplikowane. Zamiast tego używają słowa, które powstało poprzez zniekształcenie słowa station (wymawia się: „stejszyn”), a brzmi „teszyn”. Jakie to proste…

Słowo report też pojawiło się wraz z językiem angielskim. Powstały posterunki policji, na których trzeba było składać raporty. Jeśli pojechałbyś na wieś, ku twemu zdziwieniu okazałoby się jednak, że nikt nie używa słowa report (wymawia się: „riport”), lecz wszyscy mówią „ripit”. Pierwotne słowo zostało zaokrąglone i teraz brzmi dla nich bardziej swojsko. Jest tak wiele słów i związanych z nimi wspaniałych, ważnych historii… Kiedy słowa używane są przez ludzi, nabierają własnych kształtów, ulegają zmianom.

Sanskryt pozostał statyczny. Hebrajski, arabski, grecki, łacina – one wszystkie pozostają statyczne, niedostępne ludzkim umysłom, poza ich zasięgiem. Sanskryt nigdy nie był językiem ludzi; był mistyfikacją. Cały kraj zależny był od kapłanów, oni tymczasem wygadywali głupstwa, za to używali elitarnego języka – sanskrytu. Kiedy to zrozumiesz, zaczniesz się zastanawiać, co właściwie jest w nim tak niezwykłego. Gdy jednak śpiewasz w sanskrycie, nic nie rozumiejąc, ulegasz mistyfikacji.

Aby zachować święty charakter ksiąg, konieczne było trzymanie ich w sekrecie. Nie mogły one dostać się w ręce zwykłych ludzi, nikt nie mógł ich czytać. Kiedy ktoś miał potrzebę czytania świętej księgi, musiał zgłosić się do księdza – to on mu czytał. Gdy wprowadzono druk, hinduiści bardzo niechętnie drukowali swoje księgi. Jak kontynuować swoją odwieczną mistyfikację, skoro księgi są dostępne?

Hindusi wmówili całemu państwu, że wszystkie tajemnice zawarte są w ich świętych księgach. Okazało się, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent tych ksiąg zawiera banały, bzdety. Dla Hindusów mogą one być święte, ale nie są święte dla nikogo innego. Kiedy więc te święte księgi zostały przetłumaczone na inne języki, cała mistyfikacja wyszła na jaw. Hinduizm zatracił swoją chwałę, ponieważ księgi dostępne w innych językach każdy mógł czytać samodzielnie.

Mahawira nigdy nie przemawiał w sanskrycie, Gautama Budda nigdy nie przemawiał w sanskrycie, a powód był bardzo prosty – oni odrzucali kapłaństwo. Mówili językiem prostych ludzi. Zostali przeklęci przez kapłanów, którzy nakazywali im posługiwanie się sanskrytem. Pytali oni: „Obaj jesteście synami wielkich królów, odebraliście doskonałe wykształcenie, znacie sanskryt – dlaczego więc mówicie językiem prostych ludzi?”.

Mahawira i Budda odpowiadali im: „Mamy ważny powód: chcemy, żeby ludzie wiedzieli, na czym polega wasza mistyfikacja. W waszych księgach nie ma niczego szczególnego, ale ponieważ są one napisane w języku, którego nikt nie rozumie, wiele pozostawiacie ludzkiej wyobraźni”.

Nawet kapłan mógł nie rozumieć, co mówi, bo sanskrytu trzeba się uczyć poprzez zapamiętywanie, a nie przez zrozumienie. Na tym polega różnica: sanskryt kładzie nacisk na zapamiętywanie, nie na zrozumienie. Nie ma więc potrzeby wiedzieć, co jest napisane. Jedyne, na co trzeba zwrócić uwagę, to właściwa wymowa.

Oczywiście, sanskryt jest pięknym językiem, bardzo melodyjnym. Poezja, pieśń napisana w sanskrycie dużo łatwiej zapadają w pamięć. Wszystkie języki, które łatwo zapamiętać, są poetyckie, śpiewne, pięknie brzmią. Znaczenie? Nawet nie pytaj, bo może być ono tak banalne i miałkie jak dzisiejsza gazeta.

Kiedy bramin intonuje pieśń, ulegasz mistyfikacji; tworzy on specyficzną atmosferę. Ale co on śpiewa? Być może fragment, który wyśpiewuje, jest modlitwą do Boga: „Proszę, zniszcz stada mojego wroga i spraw, by moje się podwoiły. Niech krowy mojego sąsiada przestaną dawać mleko i niech to mleko pojawi się u moich krów”. Kiedy zrozumiesz znaczenie, zapytasz: „Cóż to za bzdura!? Gdzie podziała się świętość? Gdzie tu jest religia?”. Ale na szczęście nikt nie pyta o znaczenie słów pieśni.

Kiedy słuchasz muzułmanina, który wzywa do modlitwy z minaretu, jesteś zachwycony melodyjnością jego głosu. Arabski jest wyjątkowo piękny, wchodzi bezpośrednio do serca. Stworzono go tak, by dotykał serc, a nie wchodził do głowy, ma bowiem budzić twoje uczucia. I robi to. Kiedy więc słyszysz arabski, jesteś zachwycony i myślisz, że jest w nim jakieś ogromne piękno. Jeśli sam dźwięk tak cię zachwyca i porusza, to co dopiero mówić o znaczeniu? Ale, proszę, nie pytaj o znaczenie…

Dlatego utrudnia się ludziom poznawanie świętego języka. Jest on przeznaczony tylko dla kapłanów – mają na niego monopol.

Na tym polega mistyfikacja. To jest ten substytut, który ma cię zadowolić, ponieważ odebrali ci coś, co stanowi ogromny potencjał: znak zapytania, który sprawiłby, że cała egzystencja stałaby się tajemnicą. Musieli dać coś w zamian, jakąś zabawkę, a sami przygotowali się do odpowiedzi na każde możliwe pytanie. Zanim jeszcze dziecko zapyta o cokolwiek, już zaczynają udzielać mu odpowiedzi. Przyjrzyj się temu procesowi. Jeśli pytanie nie zostało jeszcze zadane, odpowiedź jest bezwartościowa.

To właśnie chciałem ci powiedzieć…

W dzieciństwie zaczęli dawać mi odpowiedzi. Na lekcji religii, na którą każde dziecko dźinów musiało uczęszczać, udzielano wszelkich odpowiedzi. Ja nie chodziłem na te lekcje.

– Po pierwsze – powiedziałem do ojca – ja nie mam tych wszystkich pytań, na które oni udzielają odpowiedzi. To jest głupota. Kiedy będę miał pytania, zdobędę właściwe odpowiedzi, ale teraz nie mam tych pytań. Nie interesuje mnie, kto stworzył świat. Jedną rzecz wiem na pewno: nie ja go stworzyłem.

– Jesteś dziwnym dzieckiem – odparł mój ojciec. – Wszystkie dzieci, w całej rodzinie, wszystkie dzieci z sąsiedztwa uczęszczają na te lekcje.

Dźini lubią tworzyć osiedla. Mniejszości boją się większości, toteż członkowie małych grup etnicznych czy religijnych starają się trzymać razem. Tak jest bezpieczniej. Ich świątynie położone są w środku osiedli i wszystkie dzieci do nich uczęszczają. To także ze względu na bezpieczeństwo. Gdyby świątynie znajdowały się w pobliżu dzielnic hinduistów albo muzułmanów, mogłyby ulec spaleniu. W przypadku zamieszek nie można byłoby się w nich ukryć.

Są ludzie, którzy nie zjedzą posiłku bez uprzedniej wizyty w świątyni. Wpierw muszą się pomodlić, a dopiero potem jedzą. Dlatego dźini tworzą małe osiedla lub wioski, a ich świątynie znajdują się w centrum.

Mój ojciec nalegał, żebym uczęszczał na lekcje religii tak jak wszyscy.

Powiedziałem mu, że zapewne inni mają jakieś pytania albo po prostu są idiotami. Ja ani nie jestem idiotą, ani nie mam żadnych pytań i dlatego odmawiam uczęszczania na te lekcje. A poza tym wiem, że nauczyciel uczy ich samych bzdur.

– Czy możesz to udowodnić? Zawsze każesz mi coś udowadniać, więc teraz ja proszę cię o to, byś udowodnił, że uczą tam samych bzdur – powiedział ojciec.

– To chodź ze mną – odpowiedziałem.

Wiele razy zabierałem go w różne miejsca, aby udowodnić swoje racje. Kiedy dotarliśmy do szkoły, nauczyciel mówił, że Mahawira miał trzy cechy: był wszechobecny, wszechmocny i wszechwiedzący.

– Słyszałeś to – powiedziałem do ojca. – A teraz chodź ze mną do świątyni.

Klasa mieściła się tuż obok świątyni, więc nie trzeba było chodzić daleko.

– Ale po co? – zapytał.

– Chodź, udowodnię ci coś.

Wcześniej umieściłem na głowie posągu Mahawiry słodkie kuleczki laddu. Oczywiście zaraz pojawiły się głodne szczury i zaczęły je zjadać. Powiedziałem do ojca:

– Oto twój wszechmocny Mahawira… A widziałem także, jak szczury sikają na jego głowę.

– Jesteś nie do wytrzymania. Zrobiłeś to wszystko tylko po to, żeby udowodnić swoją rację?

– A co innego mógłbym zrobić? Jaki inny znaleźć dowód? Nie wiem, gdzie jest Mahawira, ale to jest jego posąg. To jest jedyny Mahawira, jakiego znamy ja, ty i nauczyciel. Jeśli jest wszechobecny, to musi być także tutaj i widzi szczury, a zatem wie, co one z nim robią. Mógłby przegonić te szczury i zrzucić moje laddu. Nie było mnie tutaj, musiałem załatwić parę rzeczy i przyprowadzić tu ciebie. A teraz udowodnij mi, że ten człowiek jest wszechobecny. Choć, mówiąc szczerze, wcale nie obchodzi mnie to, czy jest, czy też nie jest wszechobecny.

Zanim jednak dziecko zada jakiekolwiek pytanie, już napycha się jego głowę odpowiedziami. Jest to podstawowe i największe przestępstwo popełniane przez wszystkie religie. Na tym właśnie polega programowanie, warunkowanie. Te religie potępiają mnie i oskarżają o to, że warunkuję ludzi; tymczasem ja pozbawiam ich warunkowania. To oni was uwarunkowali, wypełnili wasze umysły wszystkimi możliwymi odpowiedziami. Ja po prostu niszczę te odpowiedzi, żebyście zaczęli zadawać własne pytania. Umiejętność zadawania pytań została wam kompletnie odebrana.

Nigdy nie zadawaliście pytań. Nie dostaliście szansy, aby zmierzyć się ze swoimi pytaniami, z wątpliwościami. Te religie tak bardzo się tego obawiają, ponieważ wiedzą, że kiedy zaczniecie zadawać pytania, nie będą w stanie wmuszać wam swoich odpowiedzi. Ta ciekawa świata inteligencja, którą każdy z was posiada, będzie wzbudzać wasze wątpliwości; zrodzi więcej pytań do tych ich odpowiedzi, niż jesteście sobie w stanie wyobrazić. Najłatwiej więc jest popełnić to przestępstwo: zawładnąć dzieckiem – im wcześniej, tym lepiej – i karmić je teologią, dogmatami, doktrynami, katechizmami. Trzeba to zrobić, zanim zacznie ono samo zadawać pytania.

Jeśli jesteś chrześcijaninem, to skąd wiesz, że istnieje Trójca? Skąd dowiedziałeś się, że Bóg Ojciec, Duch Święty i Syn Boży tworzą najwyższy monopol władzy, że dominują nad światem, że są prawdziwymi dyktatorami? Skąd to wiesz? Zostało ci to powiedziane. Być może nawet nie pamiętasz, kto ci to powiedział. Dowiedziałeś się o tym tak wcześnie, że jeśli nie sięgniesz pamięcią naprawdę daleko wstecz, nie przypomnisz sobie, kim był ten człowiek, który wykrzywił twój umysł.

Poród dziewicy… Jeśli nie jesteś chrześcijaninem, natychmiast zaprotestujesz: jak dziewica może urodzić dziecko? Jednak jeśli jesteś chrześcijaninem, nie zakwestionujesz tego stwierdzenia, ponieważ otrzymałeś odpowiedź, zanim zacząłeś się nad tym na dobre zastanawiać. Potraktowali cię jak komputer – wrzucili do ciebie wszystkie odpowiedzi. Jeśli ktokolwiek będzie się wypowiadał przeciwko chrześcijaństwu, będziesz gotów go pobić albo sam dasz się zabić za te bzdury, których nawet nie odkryłeś samodzielnie. A i człowiek, który ci je przekazał, nie odkrył ich sam, tylko otrzymał od kogoś innego.

I tak się dzieje od stuleci. Każde pokolenie przekazuje wszystkie swoje głupoty i przesądy nowemu pokoleniu, myśląc, że to pomaga im w zdobywaniu wiedzy. A przecież kiedy zdobędziesz wiedzę, zamykają się przed tobą drzwi do tego, co mistyczne.

Mistycyzm oznacza patrzenie na egzystencję bez uprzedzeń. Dlatego twierdzę, że tak zwane religie nie mają w sobie nic z mistycyzmu; posługują się jedynie mistyfikacją, ale nigdy mistyką, ponieważ nie spełniają podstawowych warunków, aby być mistycznymi. Musiałyby odrzucić całą swoją wiedzę i wszystko to, w co wierzą. To nie ma żadnej wartości, więc nie trzeba się przejmować; to nie jest żaden skarb, to tragedia. Jeśli będziesz w stanie się tego pozbyć, poczujesz się lekko, jakbyś zrzucił ciężar, a twoje oczy będą tak niewinne jak oczy dziecka.

Wszystkie te poziomy wiedzy: hinduiści, chrześcijanie, muzułmanie, żydzi… Nie ma znaczenia, kto popełnił tę zbrodnię przeciwko tobie; wszystkie religie są takie same i popełniają te same zbrodnie. A ponieważ one wszystkie to robią, nikt się nie sprzeciwia. Trzymają w garści całą ludzkość.

Więc kiedy znajdzie się ktoś taki jak ja, z miejsca musi zostać przez nich wszystkich potępiony, skrytykowany; i nigdy nie udzielą mu odpowiedzi na jego pytania. Mnie nikt nigdy o nic nie pytał, natomiast ja zadaję pytania od wczesnego dzieciństwa. I nigdy nie dostałem ani jednej odpowiedzi – oni ich po prostu nie znają. Trzeba zrozumieć, że wszystkie odpowiedzi są względne, tworzone przez ludzi, aby poczuć się lepiej…

To tak, jakby matka powiedziała dziecku bojącemu się zostać na noc w pokoju: „Nie bój się, Jezus jest z tobą. Możesz spać spokojnie. Nie jesteś sam”. Czy dziecko pomyślałoby, że matka je oszukuje? Jego własna matka? A czy matka rozumie, że oszukuje syna? Ona w to wierzy. Tą wiarą zatruła ją już jej matka i ona teraz robi to samo swojemu dziecku. To oczywiste, cóż można zrobić innego?

Dziecko boi się zostać samo, ale musi nauczyć się samo zasypiać. Wkrótce pojedzie do szkoły z internatem, musi zdobyć samodzielność. Jak długo można trzymać się matczynej spódnicy? Matka w dobrej wierze uważa, że jeśli dziecko zacznie czuć obecność Jezusa lub Boga, to spokojnie pójdzie spać.

Dziecku też będzie łatwiej, będzie spokojniejsze. Nic się nie zmieniło – jest samo w ciemnym pokoju, ale pociesza się tym, że opiekuje się nim Jezus, że opiekuje się nim Bóg, który przecież jest wszędzie. Tak mówi jego matka, tak mówi jego ojciec, tak mówi jego nauczyciel i ksiądz, a przecież wszyscy oni nie mogą się mylić. To prawda, Bóg jest niewidzialny, ale pozwala poczuć się raźniej.

To właśnie powoduje cała ta wiedza. Uwalnia cię od poszukiwań, od kłopotów. W tym świecie nie uzyskasz niczego, dopóki nie odważysz się zaryzykować, aby to zdobyć. Boga otrzymujesz tak łatwo, nawet o niego nie prosząc. Jaką wartość może mieć taki Bóg? Dostajesz religię tak tanio, że przyjmujesz ją, nie zdając sobie nawet sprawy, że ona zakrywa przed tobą prawdę o egzystencji. Mój cały wysiłek polega na tym, by zdemaskować tę mistyfikację.

A ponieważ ciągle to robię, stąd zapewne wzięło się zadane mi pytanie. Pytający nie rozumie różnicy między mistycyzmem a mistyfikacją. Myśli, że te słowa to synonimy. Ale to nie są synonimy – to przeciwieństwa. Mistyfikacja nie pozwala rozwijać się mistycyzmowi. Nie ma innego wyjścia, jak tylko zniszczyć mistyfikację, całkowicie ją wykorzenić.

Wtedy nie będę już musiał odpowiadać na to pytanie. Istnieje pytanie, istnieje egzystencja, a kim jestem ja, żeby wchodzić pomiędzy jedno a drugie? Stań twarzą w twarz z istnieniem. Popatrz na zachód słońca. Wtedy nie będziesz miał żadnych odpowiedzi, będziesz jedynie widział to, co jest – zachwycająco piękny zachód słońca.

Poczujesz się onieśmielony. Zapragniesz śpiewać, tańczyć, malować, a może położyć się w trawie i nic nie robić, jedynie patrzeć. I wtedy pojawi się pewien rodzaj komunii pomiędzy tobą a pięknem zachodu słońca. Coś się zacznie wydarzać – tym czymś jest właśnie mistycyzm. Niczego nie wiesz, a jednocześnie wiesz wszystko.

Istnieje wiedza, która nic nie wie. Istnieje także ignorancja, która wie wszystko, ponieważ jej podstawą jest niewinność. Mówię wam: niech będą błogosławieni wszyscy ignoranci; oczywiście nie zakończę tego zdania stwierdzeniem: „bo do nich należy Królestwo Niebieskie”. Nie, ponieważ to byłaby mistyfikacja. Powiedziałbym raczej: „Niech będą błogosławieni ignoranci, bo Królestwo Niebieskie do nich należy”. Tu i teraz. Nie muszą niczego otrzymywać w przyszłości ani po śmierci – to byłaby mistyfikacja.

Mistycyzm jest jak gotówka. Mistyfikacja jest jak weksel. Nikt nie wie, czy będziesz w stanie wykupić ten weksel. Może upaść rząd albo zbankrutować bank. A weksel może być wykorzystany dopiero po śmierci, taki jest warunek. „Wierzymy w Boga, ufamy Bogu”. A papież wmawia ci, że wszystko, co obiecane, otrzymasz po śmierci. Każdy, kto ma chociaż odrobinę inteligencji, widzi, że jest to zwykłe wykorzystywanie ludzi.

Życie jest tajemnicą, księgi są tajemnicze. Jednak księgi są martwe, a na nich przecież opiera się kapłaństwo. Prawdziwy człowiek przeżywa życie, nie księgi. I żyjąc pełnią, intensywnie, całkowicie, otoczony jest tajemnicą. Każda chwila jest tajemnicą. Możesz ją przeżywać, ale nie uczynisz z niej kategorii naukowej. Ona nigdy nie stanie się wiedzą, na zawsze pozostanie mądrością. Wyczuwasz w sobie tę mądrość, ale jeśli ktoś nalega, żebyś mu dokładnie wytłumaczył, ty w swojej uczciwości możesz jedynie stwierdzić, że masz w sobie tę mądrość, a jednocześnie wiesz, że nie da się jej zredukować do kategorii wiedzy.

Dlatego właśnie Lao-cy przez całe swoje życie unikał pisania – wiedział, że kiedy coś zapisujesz, ulega to zmianie. Tego odkrycia może dokonać jedynie ktoś wtajemniczony.

Nie jest to kwestia wiedzy – naukowcy nie są w stanie doszukać się w pismach Lao-cy niczego niewłaściwego. W jego czasach żył wielki mędrzec, Konfucjusz, o wiele lepiej znany na całym świecie. Zasięgali jego rady nawet najwięksi władcy. Cesarz chiński wyznaczył Konfucjusza na stanowisko premiera, aby zawsze był pod ręką, kiedy władca potrzebował rady. Kiedy Konfucjusz pojechał spotkać się z Lao-cy, wrócił w stanie załamania nerwowego…

Lao-cy cieszył się sławą wśród tych, którzy podążali ścieżką rozwoju. Kiedy uczniowie Konfucjusza dowiedzieli się, że ich mistrz wybiera się z wizytą do Lao-cy, towarzyszyli mu do górskiej jaskini, gdzie mieszkał Lao-cy, ale już na miejscu postanowili poczekać na zewnątrz.

Konfucjusz nie chciał, aby ktokolwiek mu towarzyszył w czasie spotkania, wiedział bowiem, że ten człowiek jest dziwny, nieprzewidywalny. Nikt nie mógł przewidzieć, jak się w danej chwili zachowa, co zrobi, co powie. Mógłby nawet rozerwać kogoś na strzępy w obecności jego własnych uczniów. Lepiej było odwiedzić go w pojedynkę.

I tak właśnie się stało: uczniowie Konfucjusza czekali przed jaskinią, a on wszedł do niej sam. A kiedy wyszedł, był cały roztrzęsiony. Uczniowie zaczęli dopytywać się: „Co się stało?”. Powiedział im tylko: „Po prostu zabierzcie mnie do domu. Nie jestem sobą. Ten człowiek jest jak smok. Nigdy do niego nie chodźcie”.

Ale co się wydarzyło w jaskini? Byli tam uczniowie Lao-cy, toteż wiadomo, co się tam stało. Dobrze, że tak wspaniałe spotkanie nie minęło bez echa. Uczniowie Lao-cy także byli zszokowani, ponieważ Konfucjusz był nie tylko starszy od ich mistrza, ale też dużo bardziej znany i szanowany. O Lao-cy słyszała zaledwie garstka ludzi.

Sposób, w jaki zachował się Lao-cy w stosunku do Konfucjusza, był po prostu skandaliczny. Jednak nie dla Lao-cy. On był prostym człowiekiem – ani skromnym, ani aroganckim; po prostu czysta ludzka istota. Co mógł zrobić Konfucjusz, kiedy zderzył się z tą czystością, niewinnością i prostotą?

Jeśli podchodzisz do lustra, a ono pokazuje, że twoja twarz jest brzydka, to czy jest to wina lustra? Możesz zrobić tylko jedno – unikać luster. Możesz także stworzyć lustro, w którym będziesz wyglądał pięknie. To jest możliwe. Są setki rodzajów luster; mogą być wklęsłe, wypukłe, jakie sobie zażyczysz. Możesz wyglądać w nich szczupło albo grubo, możesz wyglądać brzydko albo pięknie. Być może lustra, które macie, oszukują was. Być może producenci luster pragną was pocieszyć i dlatego wyglądacie w nich tak pięknie. Szczególnie kobiety, kiedy stają przed lustrem, zapominają o całym świecie. Trudno im się oderwać, tylko wciąż wpatrują się w lustro. Jest w lustrach coś szczególnego, co czyni ludzi niezwykłymi.

Uczniowie Lao-cy zapytali: „Co zrobiłeś?”. On zaś odparł: „Nic nie zrobiłem, po prostu odzwierciedliłem; to była moja odpowiedź. Ten idiota myśli, że wszystko wie i że jest jedynym mędrcem. Cóż takiego niezwykłego uczyniłem, mówiąc mu, że cała jego wiedza to bzdury, a on sam nic nie wie?”.

Kiedy spotykasz człowieka takiego jak Lao-cy, nie jesteś w stanie zdobyć się na nieuczciwość. Konfucjusz zastygł jak marmurowy posąg, ponieważ zdał sobie sprawę, że Lao-cy ma rację: wiedza nie jest mądrością. Cytowanie innych to nie to samo co zdobywanie własnej mądrości. Konfucjusz zaś nie miał nic do powiedzenia od siebie. Był wielkim naukowcem, mógł cytować wszystkie pisma starożytne, ale sam nie miał nic do powiedzenia.

Kiedy Lao-cy popatrzył na niego, Konfucjusz zrozumiał, że tego człowieka nie da się oszukać. Kiedy zaś zadał mu pytanie, Lao-cy odpowiedział: „Nic mi o tym nie wiadomo”. Zapytany, co dzieje się po śmierci, wzburzony Lao-cy wykrzyknął: „Znowu?! Czy masz zamiar skończyć z tą głupotą, czy nie? Żyjesz, ale czy potrafisz powiedzieć, czym jest życie? Żyjesz, ale czy potrafisz zamknąć swoje doświadczanie życia w ramach obiektywnej nauki i podać definicję tego, czym jest życie? A zwróć uwagę na to, że skoro żyjesz, powinieneś to wiedzieć. Żyjąc, nie znasz życia, a zajmujesz się śmiercią! Będziesz miał na to wystarczająco dużo czasu w grobie. Wtedy możesz sobie pomedytować nad tym, czym jest śmierć. Teraz – żyj!”…

Wielu ludzi żyje, nie wykorzystując pełni swoich możliwości. Nie płoną, a zaledwie się żarzą. Nie gasną, po prostu się tlą, bledną. Śmierć jest udziałem niewielu ludzi – tylko tych, którzy naprawdę żyli pełnią życia. Oni znają różnicę między życiem a śmiercią, ponieważ poznali smak życia i właśnie to doświadczenie umożliwia im poznać również smak śmierci. Ponieważ poznali życie, mogą także poznać śmierć. Jeśli żyjąc, przeoczysz życie, to tak samo przeoczysz śmierć.

„Marnujesz tylko swój czas. Idź stąd i zacznij żyć!”. To właśnie powiedział Lao-cy do Konfucjusza. „Pewnego dnia będziesz martwy, nie przejmuj się. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś żył wiecznie; na pewno umrzesz. Śmierć nie robi wyjątków. Nieważne, czy jesteś wielkim mędrcem czy premierem, umrzesz – tyle mogę powiedzieć na pewno. Nic innego nie da się przewidzieć. A kiedy umrzesz, już w swoim grobie, po cichutku, medytuj sobie nad tym, czym jest śmierć”.

Konfucjusz był roztrzęsiony.

Kiedy wrócił, król zapytał go, jak przebiegła wizyta u Lao-cy. Konfucjusz powiedział: „Zdarzyło się wszystko to, czego się obawiałem. Zrobił ze mnie takiego idiotę, że nawet teraz, po czterdziestu ośmiu godzinach, ciągle się trzęsę. Wciąż jeszcze jestem przerażony wyrazem jego twarzy i przez dwie ostatnie noce miałem koszmary. Ten człowiek mnie prześladuje i chyba nie zamierza przestać. A jakież on ma oczy! Wbijają się w człowieka jak dwa miecze. Mogę ci udzielić tylko jednej rady: nigdy nie spotykaj się z tym człowiekiem. To nie jest człowiek, to smok”.

Mistycyzm to poznanie życia, ale bez pośrednictwa wiedzy. Ty jednak, tak jak tysiące innych ludzi, żyjesz nie swoim życiem. Jesteś jak zombie albo lunatyk. A zawdzięczasz to religii. Problem w tym, że ludzie uważają, iż religie błogosławią całemu światu. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie – są one największym przekleństwem dla ludzkości. Zniszczyły wszystko to, co było w tobie żywe, i zamieniły w coś martwego. Twoje pytania świadczyły o tym, że żyjesz. Twoje wątpliwości były jak oddech, jak bicie twego serca. Powiedzieli ci jednak: „Przestań wątpić, bo inaczej będziesz cierpiał”.

Mój ojciec zwykł mawiać do mnie: „Martwię się o ciebie. Używasz przeciwko religii, Bogu, niebiosom i różnym doktrynom takich określeń, że obawiam się, iż spotka cię za to cierpienie”.

Odpowiadałem mu: „Jestem na to gotowy, ale zanim zacznę cierpieć, pozwól, że będę żył swoim życiem; wtedy nie będę miał do nikogo o nic pretensji i nie będę narzekał. A mówiąc szczerze, to ja martwię się o ciebie, bo cała ta twoja wiedza to jedynie jakieś hokus-pokus, a ty wierzysz, że ta papierowa łódeczka zabierze cię na odległy brzeg. Powiadam ci, że utoniesz. Ja od samego początku próbuję płynąć samodzielnie, nie jestem zależny od żadnej papierowej łódki. Nie będę narzekał, jeśli utonę, bo będzie to mój własny wybór. Nikt inny nie jest za to odpowiedzialny, a ja nie narzekam. Cieszyłem się życiem. Sprawiało mi radość odrzucanie tego wszystkiego, co było sztuczne i pożyczone. Radowałem się, będąc sobą. Jeśli taka jest nagroda, jaką egzystencja obdarza prawdziwego człowieka, przyjmę ją z wdzięcznością. Pomyśl jednak o sobie i oceń, co zrobisz, kiedy okaże się, że twoja łódź z papieru, z tych wszystkich pism, które czytasz, tonie. Straciłeś swoje życie. Nie odczuwasz żadnej wdzięczności, bo za co miałbyś być wdzięczny? Życie, za które mógłbyś być wdzięczny, wymknęło ci się z rąk, a teraz twoja łódź tonie, ty zaś nie wiesz, jak pływać, ponieważ nigdy nie wątpiłeś w swoją łódź. Jeśli umiem pływać, mam dużą szansę, że przepłynę na drugi brzeg”.

Mój ojciec był dobrym pływakiem. Ja też bardzo lubiłem pływać, toteż moja rodzina zwykle szukała mnie nad brzegiem rzeki. Spędzałem tam bardzo dużo czasu – od czterech do sześciu godzin, codziennie. Niekiedy chodziliśmy tam razem z ojcem. Zwykle prosiłem, by się tam ze mną udał, zwłaszcza w sezonie deszczowym.

Mawiał wtedy: „Nie rób tego”. W sezonie deszczowym rzeka przybierała na sile. Nagle stawała się bardzo szeroka, wręcz ogromna, chociaż w pozostałych porach roku była zaledwie rzeczką. Nie mógłbyś sobie wyobrazić, jak wielka może się stać latem: stukrotnie większa i szeroka na kilka kilometrów. Prąd rzeki stawał się wtedy tak silny, że przepływając na drugą stronę, wychodziłem na brzeg co najmniej trzy, cztery kilometry dalej. Przepłynięcie na drugi brzeg, do miejsca, które znajdowało się na wprost, zdawało się niemożliwe. Powiedziałem jednak ojcu: „Ja sobie poradzę, a ty przecież jesteś lepszym pływakiem i masz więcej siły niż ja. Jestem tylko dzieckiem, ty zaś jesteś silnym mężczyzną i na pewno uda ci się przepłynąć”. Poszedł tam ze mną tylko raz i to tylko dlatego, że udało mi się go do tego zmusić.

Moja siostra wyszła za mąż i jej mąż przyjechał do nas z wizytą. Był zapaśnikiem, mistrzem uniwersyteckim. Żartowali z nas na uniwersytecie, bo kiedy ja zaczynałem studia, on był na ostatnim roku i obaj mieszkaliśmy w jednym pokoju. Był to pokój mistrzów – ja byłem mistrzem debatowania, a on mistrzem zapasów.

Wszyscy bardzo się ciekawili, jak sobie ze sobą poradzimy. Ja ciągle chciałem dyskutować, a on znał tylko jeden argument – pięść. Przyjęto go na uniwersytet i przechodził z roku na rok, ale głównie dlatego, że uniwersytet chciał mieć mistrza Indii wśród swoich studentów. Mistrzowie są wartościowi dla uczelni – poprawiają miejsce uniwersytetu w rankingach.

Nie miał on pojęcia o żadnych egzaminach, o żadnych przedmiotach. Od rana trenował po to tylko, żeby wieczorem trenować jeszcze intensywniej. I nieustannie się siłował, także z nauczycielami; był naprawdę świetnym zapaśnikiem. Widziałem, jak walczy. W końcu stał się naszym sannjasinem, ale, niestety, zmarł bardzo młodo. Nie miał nawet pięćdziesięciu pięciu lat.

Któregoś razu przyjechał więc ze mną do naszego domu, a ja powiedziałem ojcu: „Dzisiaj idziemy popływać razem. On jest na pewno tak samo dobrym pływakiem jak zapaśnikiem. Musisz pójść z nami”. Ojciec nie śmiał odmówić w obecności zięcia, bo nie chciał, żeby poczytano mu to za słabość. Zięć natomiast nie próbował się wykręcać, skoro nawet jego stary teść zdecydował się iść. Ja byłem bardzo młody, a on był mistrzem Indii w zapasach – jak mógłby przyznać się do tego, że się boi?

Kiedy zobaczył rzekę, nie mógł uwierzyć, że zamierzamy ją przepłynąć. Ale ja nalegałem. Moja matka próbowała nas powstrzymać, moja siostra powstrzymać swojego męża, ale nie dawałem za wygraną. Przekonałem ich, że taka okazja nigdy już się nie powtórzy i że na pewno nic się nam nie stanie. Najwyżej dopłyniemy do brzegu cztery lub pięć kilometrów dalej i będziemy musieli wracać piechotą. Kiedy więc wskoczyłem do wody, oni też musieli wskoczyć.

To było straszne – prąd był tak silny, że w końcu mój szwagier wyznał: „Powinienem był powiedzieć wcześniej, że się boję. Teraz już nie ma powrotu. Jesteśmy na środku, a ja nie widzę żadnej szansy, by dopłynąć do przeciwległego brzegu”.

Mój ojciec rzekł: „Zawsze wiedziałem, że ten chłopak któregoś dnia narobi nam wszystkim kłopotów”. Ja jednak odrzekłem: „Skoro przepłynęliśmy połowę rzeki, oznacza to, że jesteśmy w stanie przepłynąć także drugą połowę”. Obaj chcieli za wszelką cenę zawrócić, ale wytłumaczyłem im, że to głupie, bo przecież czy do przodu, czy to tyłu, i tak trzeba pokonać ten sam dystans. Po co przez całe życie nosić sławę tchórza? Dopłynięcie do drugiego brzegu zajmie nam tyle samo czasu i będzie wymagało tyle samo energii. Postanowiłem, że bez względu na to, co obaj zrobią, ja płynę na drugi brzeg.

To ich zastanowiło. Podejrzewali, że mi się uda; w końcu robiłem to tak często… A jeśli mnie się uda, to na pewno rozgadam wszem wobec, że mistrz Indii w zapasach i doskonały pływak, jakim był mój ojciec, zawrócili w połowie i zostawili mnie samego, żebym płynął na drugi brzeg. Nie mieli wyboru. Zdali sobie sprawę, że muszą płynąć, bo ja nie mam zamiaru zawrócić.

Mój ojciec powiedział do swojego zięcia: „Ty go jeszcze nie znasz. On nigdy nie zawraca, nigdy nie rezygnuje. Prędzej umrze, a my razem z nim! Niepotrzebnie wpakowaliśmy się w te kłopoty. Unikałem ich przez wiele lat, a dziś wyjątkowo się zgodziłem ze względu na ciebie”.

Mój szwagier odpowiedział ojcu: „A ja zgodziłem się tylko ze względu na ciebie. Użył sprytnej sztuczki, żeby nas przekonać”.

W końcu jednak wszyscy trzej dopłynęliśmy do przeciwległego brzegu. Odezwałem się do nich pierwszy: „I co teraz powiecie? Wystarczyło troszeczkę odwagi, trochę gotowości do podjęcia ryzyka i zrobiliście coś, czego jeszcze nigdy nie robiliście. A wy próbowaliście zawrócić, choć dystans był taki sam… Baliście się nieznanego, woleliście wracać tą samą drogą. Jeden brzeg był wam już znany, więc wydawało wam się, że będzie łatwiej nań powrócić. To, co nieznane, wzbudziło w was strach. Bo jakiż miałby być inny powód?”.

Dopłynęliśmy na drugi brzeg, wróciliśmy pięć kilometrów w górę rzeki, lecz oni nie mieli zamiaru płynąć z powrotem. Zaczynając bowiem w tym punkcie, po przepłynięciu rzeki znów znaleźliby się pięć kilometrów dalej. Stwierdzili, że nie mają zamiaru wędrować znów pięciu kilometrów i że przepłyną łodzią. Powiedzieli mi: „Możesz robić, co ci się podoba. Jeśli chcesz wracać pięć kilometrów, nie ma problemu, ale my zdecydowaliśmy się tu zostać. Jeśli ludzie będą mówili, że jesteśmy tchórzami, to trudno”.

Powiedziałem im: „Nie będę rozgłaszał o tym na prawo i lewo, nie mam też zamiaru wędrować pięciu kilometrów, aby wam udowodnić, że jesteście tchórzami. Zwykle robię tak, że przepływam z powrotem i wracam pięć kilometrów aż do miejsca, gdzie wcześniej zostawiłem swoje rzeczy. Dziś jednak tego nie zrobię, bo byłoby to zbyt trudne. Ale zapamiętajcie jedno: zawsze lepiej jest wracać piechotą, niż czekać na łódź. Kursują nieregularnie. Lepiej polegać na własnych rękach niż na tym, co zostało stworzone przez innych ludzi”.

Mistycyzm nie potrzebuje niczego więcej poza otwartymi umysłami ludzi. Nie jesteś hinduistą, muzułmaninem, dźinem, buddystą – jesteś po prostu sobą. Gdy to pojmiesz, zauważysz, że życie nie ma odpowiedzi. Wszystkie odpowiedzi to mistyfikacje.

Życie może być przeżywane, może być kochane, może być przetańczone, może być pite i smakowane. Możesz robić tak wiele różnych rzeczy ze swoim życiem! Tylko przestań je sobie dawkować.

Żyj życiem gorącym, nie ciepłym! A wtedy stanie się ono tajemnicą. Moją religią jest czysty mistycyzm.

Osho,

wiele spraw i rzeczy, które kiedyś dawały ludziom poczucie przynależności do czegoś, w naszych czasach zniknęło: plemię, rodzina, a nawet przyjaźń. Co się dzieje? Co stanie się za jakiś czas?

To naprawdę wspaniałe, że tak się dzieje. Tak, narody znikają, rodziny znikają, małżeństwa nie są zawierane, przyjaźnie się kończą. Jak na razie jest coraz lepiej, ponieważ dzięki temu możesz być sam, możesz być sobą.

Członek jakiejś społeczności jest tylko trybikiem w maszynie, człowiekiem prymitywnym, nierozwiniętym, bliskim zwierzęciu. To dobrze, że plemiona zniknęły. Ich zniknięcie spowodowało tworzenie się rodzin. Na tamtym etapie rodzina była korzystniejsza, ponieważ była małą jednostką, a plemiona były duże. Członek rodziny miał więcej wolności niż członek plemienia, które wywierało na niego nacisk, a którego wódz miał taką władzę, że mógł nawet zabijać.

W nierozwiniętych krajach wciąż istnieją jeszcze nieliczne plemiona. W Indiach mamy kilka plemion tubylczych. Odwiedziłem je. Jako profesor uniwersytetu w Raipurze odwiedziłem prymitywne plemię zamieszkujące okolice Bastaru. Jest to niewielki dystrykt, w którym ludzie wciąż chodzą nago i jedzą surowe mięso. Być może pochodzą z epoki, w której nie znano jeszcze ognia.

Są oni bardzo prości, niewinni, ale ich zwyczaje i tradycje plemienne są niezwykle ortodoksyjne. Nie ma żadnej możliwości, aby ktokolwiek się zbuntował, bo zostanie natychmiast zabity i złożony w ofierze Bogu. Plemię nie może pozwolić sobie na to, by jakiś z jego członków sprzeciwiał się Bogu.

Członkowie plemienia uważają, że ich tradycja została nadana im przez samego Boga. Nie mają oni żadnych ksiąg, nie mają żadnego pisanego języka, toteż kapłan, który jest władcą absolutnym, posiada pełnię władzy. Niemożliwe jest więc zbuntowanie się, a potem pozostanie przy życiu.

Nie ma możliwości ucieczki, ponieważ poza plemieniem nikt nie będzie zaakceptowany. Nie znają oni języka innego niż ten, w którym mówi ich plemię, są nadzy… Dwudziestego szóstego stycznia każdego roku zakładają opaski i udają się do Delhi, aby świętować Dzień Republiki – dzień, w którym Indie stały się republiką.

Niewielka grupa jest przygotowywana do tego, by porozumiewać się w języku hindi i nosić odzienie. Wiedzą, że nie wolno chodzić nago w Delhi, zwłaszcza kiedy w pobliżu są prezydent, premier, korpus dyplomatyczny i goście zaproszeni z całego świata. Przynajmniej z tej okazji należy się właściwie ubrać. Nauczono więc tego wszystkiego małą grupę ludzi i to oni są wysyłani co roku na obchody tego święta. Nikt inny nie chce zawracać sobie tym głowy.

Raipur był tak blisko, że odwiedzałem to plemię wielokrotnie, obserwując panujące w nim zasady. Nie było tam żadnej możliwości buntu. Można było opuścić plemię, ale jak żyć poza nim? Nikt nic nie wiedział o życiu w innych miejscach. Gdyby ktoś został przyłapany na jedzeniu surowego mięsa poza plemieniem, zostałby natychmiast zabrany na policję. Nie mógłby także chodzić nago, bo natychmiast by go złapano i ukarano.

Członkowie plemienia nie znają żadnych języków i nie posiedli żadnych umiejętności. A wszystko, co umieją, jest pożyteczne tylko w obrębie ich plemienia – na przykład pewien rodzaj tańca, pewien sposób gry na bębnach – i całkiem bezużyteczne poza plemieniem. Nikt nie jest w stanie go opuścić; jakakolwiek mobilność jest niemożliwa.

Żyjąc w plemieniu, nie masz szansy zrobić niczego wbrew jego zwyczajom. Gdyby wódz zauważył, że robisz coś takiego, stałbyś się natychmiast ofiarą na ołtarzu Boga. Całe plemię zbiera się, tańczy, tworzy wielki hałas i rozpala ognisko, do którego wrzuca ofiarę. Plemię to umysł zbiorowy. Jest ciągle obecny w twojej kolektywnej nieświadomości.

Tymczasem rodzina była czymś w rodzaju mniejszej, bezpiecznej jednostki, w której istniała pewna dowolność. Rodzina starała się ciebie chronić. Obecnie jednak ona także zanika, ponieważ to, co chroni, równocześnie zawsze czegoś zabrania.

Kiedy na przykład hodujesz małe drzewo i stawiasz wokół niego ekran ochronny, to w pewnym momencie powinieneś go usunąć, by drzewko mogło się swobodnie rozwijać. Gdy otaczałeś je ekranem, było wątłe i cienkie jak palec. Ochroniłeś je przed zwierzętami, przed dziećmi. Gdy jednak jego pień stał się gruby, ekran, który je chronił, stał się przeszkodą. Dlatego należy go usunąć.

Ten czas właśnie nadszedł. Rodzina nie pełni już funkcji ochronnych, lecz stała się przeszkodą. Była etapem przejściowym, który pozwolił wyjść poza grupę plemienną. Nadszedł jednak czas, by zrobić następny krok: od rodziny ku wspólnocie. Wspólnota może dać pełnię wolności, której potrzebujesz, i jednocześnie chronić cię, niczego nie zakazując.

Uważam, że to dobrze, iż plemiona zniknęły, iż rodziny znikają. Tak jest ci ich brak, ponieważ przyzwyczaiłeś się do nich. Są uzależniające. Będzie ci brakowało ojca, matki, ale jest to jedynie okres przejściowy. Kiedy wspólnoty powstaną na całym świecie, będziesz pozytywnie zaskoczony, że znalazłeś tak wielu wujków i tak wiele cioć w miejsce jednej matki i jednego ojca. To przecież czysty zysk!

Posiadanie jednego ojca i jednej matki jest niebezpieczne z psychologicznego punktu widzenia. Jeśli bowiem dziecko jest chłopcem, zaczyna naśladować ojca, a jeśli jest dziewczynką – naśladuje matkę. I tak powstaje wielki problem psychologiczny. Dziewczynka naśladuje matkę, ale jednocześnie jej nienawidzi, ponieważ jest kobietą; ona kocha ojca. Jest to całkowicie dowiedziony fakt naukowy: dziewczynka kocha swojego tatusia i nienawidzi matki. Nie może jednak naśladować ojca, ponieważ jest dziewczynką. Musi iść w ślady matki. Chłopiec tymczasem kocha matkę, ponieważ jest mężczyzną, a ona kobietą – pierwszą kobietą w jego życiu. Kocha więc matkę, a nienawidzi ojca. Jest zazdrosny o ojca, ponieważ rodzice się kochają. On nie może tego wytrzymać.

Małe dzieci demonstrują to na wiele różnych sposobów. Jeśli matka i ojciec śpią w jednym łóżku, chłopiec będzie przychodził i próbował spać pomiędzy nimi. I nie chodzi mu o to, że chce być blisko obojga rodziców. Nie – on chce ich rozdzielić. Dziewczynka także jest zazdrosna o matkę. Chciałaby zająć jej miejsce, chciałaby, żeby to ją kochał tatuś. Ale chodzi tu nie tylko o dziecko, bo jeśli ojciec wykazuje nadmierną czułość w stosunku do córki, matka zaczyna natychmiast protestować. Jeśli zaś matka wykazuje nadmierną troskę o syna, ojciec zaczyna czuć się porzucony.

I choć powoli problem matki i ojca znika, zostaje on jednak w dzieciach, głęboko ukryty. Dziewczynka będzie w sobie przechowywać nienawiść do matki przez całe swoje życie, a co najdziwniejsze, będzie się równocześnie zachowywać jak jej matka i za to nienawidzić samej siebie. Będzie patrzyła na swoją twarz w lustrze i ciągle wspominała matkę. Będzie zwracała uwagę na swoje zachowanie i przypominała sobie matkę. To samo dotyczy chłopca. Całe to zamieszanie jest przyczyną połowy chorób psychicznych u kobiet i mężczyzn na całym świecie.

We wspólnocie będzie można odzyskać nowe zdrowie psychiczne. I jest to możliwe tylko we wspólnocie, wszystko dla dzieci… Oczywiście, dzieci będą się rodziły z matki i ojca, ale nie będą zmuszone pozostawać w ich zasięgu. Będą mogły przenosić się w obrębie całej wspólnoty, a wszyscy mężczyźni w wieku ich ojca będą ich wujkami. Ojciec jest zawsze nieco złośliwy z racji pełnionej funkcji. Chce pokazać, że jest silnym człowiekiem, i wychować syna na zdyscyplinowanego chłopca. To samo dotyczy matki. Musi ona nauczyć swoją córkę właściwej dyscypliny. Martwi się, na kogo wyrośnie córka, jeśli nie będzie zmuszona do określonych zachowań, których wymaga społeczeństwo. Narzuca więc jej dyscyplinę, ponieważ ma dobre intencje, ponieważ ją kocha. A przecież ciocia nie zmusza do niczego. Kiedy jest tak wielu wujków i tak wiele cioć, pojawia się wspaniałe nowe zjawisko – w swojej głowie nie nosisz wizerunku jednej, określonej osoby.

Chłopiec nosi w swojej głowie wizerunek matki. Chciałby, żeby kobieta bardzo podobna do niej została jego żoną. Ale jak można znaleźć kobietę podobną do swojej matki? Zakocha się więc w kobiecie, która jest do niej tylko nieco podobna; w większości przypadków okaże się to niewystarczające. Mężczyzn przyciągają różne rzeczy: kolor włosów, sposób, w jaki kobieta chodzi, długość jej nosa, kolor oczu, kształt twarzy; istnieje jakieś podobieństwo. Pewne rzeczy mogą być podobne, ale co z całą resztą?

Zakochujesz się więc w kimś podobnym. Jednak swoją miłością obejmujesz całą osobę, nie tylko znajomy sposób, w jaki się porusza. Ona również gotuje, choć jej kuchnia nie przypomina już kuchni twojej matki… I zaczynasz rozumieć, że jej chód to za mało. Ona także krzyczy, awanturuje się. Nie zachowuje się tak jak twoja matka. Jest twoją żoną – dlaczego miałaby zachowywać się jak twoja matka? Nie jest po to, żeby cię niańczyć.

Ona poszukiwała męża, a ponieważ było w tobie coś, co przypominało jej ojca – długość twojego nosa, a może uszy – zakochała się w tobie. Co ma jednak robić z tymi uszami? Na jak długo to podobieństwo wystarczy? Tobie także się to wszystko przestaje podobać. Myślisz sobie: przecież nie jestem uszami, lecz całą osobą. Tyle że ona nie potrzebuje całej osoby…

Powodem tego problemu jest to, że każdy chłopiec nosi w sobie wzorzec kobiety ukształtowany pod wpływem matki, a każda dziewczynka – wzorzec mężczyzny ukształtowany pod wpływem ojca. Dlatego wszystkie związki miłosne skazane są na porażkę. Nie mają szans na przetrwanie, ponieważ zasady doboru partnera są sprzeczne z podstawami psychologii.

Jedyny szczęśliwy związek miłosny to ten, który nosisz w swoim umyśle, ale nigdy go nie urzeczywistnisz. Najwspanialsi kochankowie świata – Lajla i Madżnun, Romeo i Julia, Szirin i Farhad – znani są całemu światu. Jeśli jednak pobraliby się, nikt nigdy nie usłyszałby ich historii miłosnych. Ponieważ nie byli w stanie urzeczywistnić swoich związków, pozostały one jedynie w ich umysłach. Społeczeństwo, rodzice albo coś innego stanęło im na przeszkodzie i musieli pozostać rozłączeni. Miłość nie przestała płonąć, ponieważ istniała jedynie w ich wyobraźni.

W wyobraźni nie istnieje problem. Tworzysz sobie osobę, którą kochasz, według swoich własnych wymagań. Nie powie ci, że pali papierosy i ma zamiar dalej palić. Jeśli chcesz – będzie palić, jeśli nie chcesz – nie będzie. Prawdziwy mąż będzie palił, nawet jeśli mu powiesz, że to śmierdzi, że nie będziesz z nim sypiać. Im bardziej nalegasz, tym bardziej on się buntuje i tym częściej wysyła cię do diabła. Jego papieros jest ważniejszy niż ty, bo odnajduje w nim wsparcie, pomoc, przyjaźń, towarzystwo. Co może w tej sytuacji zrobić kobieta? Jeśli dać mu wybór – wybierze papierosa, a zostawi żonę. Tymczasem w swojej wyobraźni układasz wszystko po swojej myśli.

Mężczyzna wyobraża sobie kobietę, która się nie poci i nie potrzebuje dezodorantu. W jego wyobraźni kobieta nie załazi mu za skórę, bo wyobraźnia nie może donikąd się przenieść. Pozostaje w głowie. Jest jak malowany przez ciebie obraz – używasz kolorów, jakie ci się podobają, i nie słyszysz ani słowa protestu. Obraz nie mówi, że nie podoba mu się jakiś kolor albo że nie ma zamiaru włożyć sari.

Jedyne związki miłosne, które zyskały sławę na cały świat, to związki, które się nie zmaterializowały. A co się dzieje ze zwykłymi związkami? Nikt o nich nie mówi. W każdej opowieści, kiedy kochankowie się pobierają, ostatnie słowa brzmią: „Żyli długo i szczęśliwie”. To dziwne. Naprawdę każdy bohater każdej historii żył długo i szczęśliwie? Przecież dopiero wtedy kończy się wyobrażanie sobie i życie zaczyna się naprawdę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki