Życie jako podróż. Czy można znaleźć prawdziwe szczęście w codzienności? - Osho - ebook + audiobook

Życie jako podróż. Czy można znaleźć prawdziwe szczęście w codzienności? ebook i audiobook

Osho

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W książce Życie jako podróż Osho porusza tyle trudnych, egzystencjalnych tematów, że wydaje się, jakby włożył kij w mrowisko. Czy to prawda, że bez utopijnych ideałów życie nie stawałoby się lepsze? Czy siedzisz w więzieniu? Czy zwyczajne życie może dawać poczucie szczęścia? Czemu robimy z igły widły? Skąd się biorą różnice międzypokoleniowe? Czym jest agonia, a czym ekstaza? Jak wyciszyć umysł? Jak stać się człowiekiem? Te i inne pytania znajdują tu swoje omówienie. Człowiek jest pomostem między tym, co zwierzęce, a tym, co boskie, a uświadomienie sobie tego pomaga zrozumieć tkwiące w nas sprzeczności. Miłość i nienawiść, siła i słabość, rozpacz i radość, szczodrość i skąpstwo. Osho zachęca do poznania tych uczuć, zaakceptowania i zrozumienia, że ich występowanie obok siebie jest nieuniknione. Tak jak ciemność jest po prostu brakiem światła, słabość wynika z braku siły – podobnie nienawiść, oschłość serca, jest rezultatem braku miłości. A jak zwykle motywem przewodnim nauk Osho jest wskazówka: Poznaj i pokochaj samego siebie.

„Ludzie mogą dzielić się swoimi doświadczeniami, ale to nie czyni z nich autorytetów. Do niczego was nie zmuszam, nie narzucam żadnych koncepcji. Dokładam starań, aby w jakiś sposób uwrażliwić was i uczulić na wszelkie autorytety. […] Nie wiesz, nie spodziewasz się nawet, jaka będzie twoja prawdziwa twarz, twoja prawdziwa istota. Dowiesz się wtedy, kiedy… się dowiesz, kiedy się zmierzysz sam ze sobą, kiedy pokonasz przeszkody i sam dotrzesz do tego miejsca. […] Zaakceptuj swoją samotność. Zaakceptuj swoją niewiedzę. Zaakceptuj swoją odpowiedzialność i patrz na cuda, które zaczynają się zdarzać. Któregoś dnia, nagle ujrzysz siebie w całkowicie innym świetle. To będą twoje narodziny”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 184

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 57 min

Lektor: Joanna Jeżewska

Oceny
4,4 (86 ocen)
55
17
9
2
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
drillowiec

Nie oderwiesz się od lektury

piękna podróż z Osho. Audiobook dobry na każdą okazję. Pouczający.
00
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
watoraneta1

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Bartek_Wellick

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna👍
00

Popularność




Wstęp

Czło­wiek rodzi się z nie­zna­nym, nie­prze­wi­dy­wal­nym poten­cja­łem. Kiedy przy­cho­dzi na świat, jego praw­dziwa twarz nie jest jesz­cze znana. Musi ją odszu­kać. Na tym polega róż­nica mię­dzy istotą ludzką a rze­czą.

Rzecz nie ma poten­cjału – jest tym, czym jest. Stół jest sto­łem, krze­sło jest krze­słem. Krze­sło nie zamieni się w coś innego – nie ma takich moż­li­wo­ści. Nie jest nasie­niem ani niczym mu podob­nym.

Czło­wiek nie jest rze­czą. To powo­duje wszyst­kie pro­blemy, wszyst­kie rado­ści, odkry­cia, zawi­ro­wa­nia. Dziecko przy­cho­dzi na świat czy­ste, nie­za­pi­sane, bez wska­zó­wek doty­czą­cych tego, kim się sta­nie; wszyst­kie moż­li­wo­ści stoją przed nim otwo­rem. Nie da się prze­wi­dzieć, dokąd doj­dzie, jaki będzie osta­teczny rezul­tat jego doświad­czeń życio­wych, cier­pień, lęków, eks­taz; nie wia­domo, jakie na koniec będą ich pro­por­cje. Pod­su­mo­wa­nie życia nie jest moż­liwe w chwili uro­dzin. Nowo­ro­dek nie przy­nosi ze sobą goto­wego sce­na­riu­sza. Astro­lo­dzy was oszu­kują, jasno­wi­dze was oszu­kują – pozwa­la­cie im na to. Rodzice chcą wie­dzieć, jakie będzie ich dziecko. Ich cie­ka­wość wypływa z miło­ści i dla­tego dają się oszu­ki­wać prze­róż­nym kan­cia­rzom.

Ci kan­cia­rze nie mogą prze­wi­dzieć, że dziecko będzie takie albo inne. Nie czy­nią jed­nak wiel­kiej szkody; po pro­stu nieco was wyko­rzy­stują. Ich prze­po­wied­nie ni­gdy się nie spraw­dzają. Wiel­kie szkody czy­nią wam kapłani, poli­tycy, peda­go­dzy. Poli­tyka nie inte­re­suje praw­dziwy poten­cjał dziecka. Zależy mu tylko na tym, żeby dziecko przy­czy­niło się do jego suk­cesu. Inwe­stuje w każde dziecko, bo może się ono stać wro­giem albo sprzy­mie­rzeń­cem. Dobrze jest przy­go­to­wać sobie grunt jak naj­wcze­śniej. Zanim dziecko sta­nie na wła­snych nogach, zostaje przy­go­to­wane do pój­ścia drogą wska­zaną mu przez poli­tyka; będzie reali­zo­wało cele poli­tyka i znisz­czy sie­bie w zalążku. Ksiądz robi to samo, bo ma w tym swój inte­res. Papież jest tym waż­niej­szy, im wię­cej ludzi wyznaje wiarę kato­licką. Gdyby zabra­kło kato­li­ków, jakie zna­cze­nie miałby papież? Kto by się nim przej­mo­wał? Każde dziecko rodzi się z mocą, którą chcą wyko­rzy­stać poli­tycy, kapłani…

Wkrótce dziecko sta­nie się peł­no­praw­nym oby­wa­te­lem świata – trzeba je więc jak naj­szyb­ciej pozy­skać. Jeśli uro­dziło się w rodzi­nie kato­lic­kiej, powinno zostać kato­li­kiem. A jeśli szczę­śli­wym tra­fem jest sie­rotą, może się nim zająć Matka Teresa i nawró­cić je na kato­li­cyzm. Bied­nych ludzi łatwo nawró­cić na chrze­ści­jań­stwo.

Jezus mawiał, że nie samym chle­bem czło­wiek żyje. To stwier­dze­nie nie doty­czy mas. Masy – wierz mi – żyją samym chle­bem i wodą. Wokół ist­nieją tylko masy. Poli­tycy, księża, wycho­wawcy nie dopusz­czają do tego, by czło­wiek stał się praw­dzi­wym sobą, zoba­czył swoją praw­dziwą twarz, odna­lazł sie­bie samego. Oni potrze­bują mas.

Mnó­stwo ludzi chce reali­zo­wać swoje cele, wyko­rzy­stu­jąc dzieci. Dziecko jest tabula rasa; każ­dego kusi, by coś na tej tablicy zapi­sać. Rodzice chcą zapi­sać swoją reli­gię, kastę, filo­zo­fię, poglądy poli­tyczne, bo dziecko ma ich repre­zen­to­wać. Dziecko ma prze­jąć po nich spu­ści­znę. Jeśli byli hin­du­istami, dziecko też ma być hin­du­istą, by prze­ka­zać dzie­dzic­two hin­du­izmu przy­szłym poko­le­niom. Nie są zain­te­re­so­wani poten­cja­łem dziecka. Ważna jest ich inwe­sty­cja. Rodzice tak wiele inwe­stują, wycho­wu­jąc dziecko, kształ­cąc je. Wszystko to robią pod pew­nymi warun­kami – nie­ważne, czy o tym mówią czy też nie. Pew­nego dnia i tak stwier­dzą: „Tak wiele poświę­ci­li­śmy dla cie­bie. Nade­szła pora, żebyś się nam odwdzię­czył i zro­bił to, o co cię pro­simy”. Mogą to zro­bić auto­ma­tycz­nie, bez reflek­sji, bo tak zostali wycho­wani przez swo­ich rodzi­ców. Ten sam pro­ces powta­rza się z poko­le­nia na poko­le­nie. Nauczy­ciel jest zain­te­re­so­wany tym, żeby uczeń god­nie go repre­zen­to­wał. Kate­cheta chce, by dziecko postę­po­wało zgod­nie z prze­ka­za­nymi mu naukami.

Chcę, żeby­ście zapa­mię­tali, że wszy­scy inte­re­sują się dziećmi z powo­dów, któ­rymi dzieci nie są wcale zain­te­re­so­wane. Dziecko jest bez­bronne – nie jest w sta­nie wal­czyć z rodzi­cami. Oni mają wła­dzę, ono jest od nich zależne. Musi się dosto­so­wać do ich wyma­gań. Jeśli tego nie zrobi, jeśli sprze­ciwi się rodzi­com, będzie to ozna­czało, że jest nie­po­słuszne, że ich zawio­dło. Wyma­ga­nia sta­wiają mu naj­pierw rodzice, potem księża, nauczy­ciele. Każdy prze­jaw bycia sobą trak­to­wany jest jak prze­wi­nie­nie. Nato­miast dosto­so­wa­nie się do wyma­gań rodzi­ców, kapła­nów, nauczy­cieli, poli­ty­ków bar­dzo się opłaca. Od początku dziecko uczy się hipo­kry­zji, pod­ło­ści. Jeśli będzie auten­tyczne, zosta­nie uka­rane.

W lep­szym spo­łe­czeń­stwie każdy będzie postrze­gał dru­giego czło­wieka jako odrębną całość, nawet małemu dziecku nie będzie niczego narzu­cał. Powsta­nie takiego spo­łe­czeń­stwa to sprawa nie­zwy­kle odle­głej przy­szło­ści. Na razie jest tak, że każdy ma jakieś swoje inte­re­siki i nie potrafi się powstrzy­mać od wyko­rzy­sty­wa­nia innych.

Ktoś zostaje pre­zy­den­tem. Nie myślisz, że odbyło się to twoim kosz­tem, że coś w tobie zabito, żeby tam­ten czło­wiek mógł zostać pre­zy­den­tem. Gdyby każdy pozo­stał jedyny w swoim rodzaju, ory­gi­nalny, to rzą­dzący świa­tem i od tysięcy lat nisz­czący go pre­zy­denci i inni poli­tycy nie byliby w sta­nie kon­ty­nu­ować tego pro­ce­deru.

Spo­łe­czeń­stwa skła­da­jące się z osób nie­zin­dok­try­no­wa­nych wyglą­da­łyby zupeł­nie ina­czej – wła­ści­wie byłyby nie spo­łe­czeń­stwami, lecz wspól­no­tami. Nie ist­nia­łyby też narody, nie byłoby takiej potrzeby.

Komu potrzebne są narody? Cała Zie­mia to jed­ność. Gra­nice rysuje się jedy­nie na mapach, potem z ich powodu wybu­chają wojny, ludzie się zabi­jają. Jest to takie głu­pie… Aż trudno uwie­rzyć, że nie zre­zy­gno­wano z gra­nic. Komu potrzebne są narody? Komu potrzebne są pasz­porty, wizy i gra­nice? Cała Zie­mia należy do nas. Powi­nie­neś móc być tam, gdzie chcesz być. Słońce, Zie­mia, Księ­życ nie są niczyją wła­sno­ścią. Podob­nie wiatr, chmury, deszcz. Po co rysu­jesz te linie?

Narody są potrzebne jedy­nie poli­ty­kom; gdyby nie było naro­dów, nie byłoby poli­tyki. Gdyby nie było naro­dów, nie byliby potrzebni gene­ra­ło­wie, bo nie wybu­cha­łyby wojny. Gdyby nie było naro­dów, nie byłaby potrzebna broń. Co sta­łoby się z jej pro­du­cen­tami i środ­kami zaan­ga­żo­wa­nymi w tę pro­duk­cję?

Naj­prost­szy spo­sób na ura­to­wa­nie ludz­ko­ści polega na usu­nię­ciu z map wszyst­kich tych nary­so­wa­nych linii; wystar­czy usu­nąć je z map, bo w rze­czy­wi­sto­ści one nie ist­nieją. Zrób­cie to, a nie będzie trze­ciej wojny świa­to­wej, nie będzie­cie potrze­bo­wali tylu żoł­nie­rzy. Miliony ludzi nie robią nic innego, tylko „w lewo zwrot, w prawo zwrot…”. Gdyby obser­wo­wał to ktoś z góry, nie mógłby się nadzi­wić. Po co miliony ludzi codzien­nie robią zwrot w prawo, w lewo i w tył, masze­rują w te i we wte, a na koniec się roz­cho­dzą? Taki obser­wa­tor pomy­ślałby, że to wariaci i trzeba ich leczyć.

Narody ist­nieją jedy­nie wtedy, kiedy macie fał­szywe oso­bo­wo­ści. Kościoły i reli­gie mogą ist­nieć jedy­nie dzięki temu, że nosi­cie maski. Osoba praw­dziwa nie mia­łaby żad­nego powodu, żeby jeź­dzić na wizyty do papieża. Po co? Nie ma żad­nego powodu, dla któ­rego nale­ża­łoby cho­dzić do nauczy­cieli reli­gij­nych, do meczetu, kościoła albo syna­gogi. I dla­czego ktoś miałby stać się muzuł­ma­ni­nem, chrze­ści­ja­ni­nem, żydem? Dla­czego?

Mając swoją praw­dziwą twarz, był­byś taki zado­wo­lony, tak cał­ko­wi­cie speł­niony i spo­kojny, że nie miał­byś potrzeby szu­kać niczego wię­cej.

Poli­tycy, duchowni nie dopusz­czą do tego, żebyś odna­lazł swoją praw­dziwą twarz. Będą ci w tym prze­szka­dzać. Powód jest pro­sty – oni mają swoje cele do zre­ali­zo­wa­nia, a ty musisz im w tym pomóc. Nikogo nie inte­re­suje dziecko samo w sobie, ono musi zostać dopa­so­wane do wzor­ców ist­nie­ją­cych w spo­łe­czeń­stwie, naro­dzie, poli­tyce, reli­gii. Wszyst­kich poświęca się w imię głu­piej ide­olo­gii, teo­lo­gii, poli­tyki, reli­gii.

Dziecko pozwala na to z pro­stej przy­czyny – ono jesz­cze nie wie, kim zosta­nie. Jest to natu­ralne, że polega na rodzi­cach, doro­słych, któ­rzy wie­dzą lepiej. Nie rozu­mie, że oni wcale nie wie­dzą lepiej. Są tak samo nie­świa­domi jak dzieci. Róż­nica polega na tym, że dzieci są nie­winne. Doro­śli są głupi, ale prze­bie­gli i dla­tego ukry­wają swoją głu­potę pod płasz­czy­kiem zapo­ży­czo­nej wie­dzy. Nikt nikogo nie pyta: „Skąd wywo­dzi się twoja wie­dza?”. Nikt nie mówi: „Jeśli to nie twoja wie­dza – zostaw ją, bo jest bez­war­to­ściowa. Czy to, co robisz, wypływa z two­ich aspi­ra­cji? Czy czu­jesz, że serce bije ci jak dzwon? Jeśli nie – nie mar­nuj już ani minuty dłu­żej”.

Ludzie robią rze­czy, do któ­rych zmu­szają ich inni ludzie. Tak było, jest i będzie. Trudno mi uwie­rzyć, że rodzice prze­staną zmu­szać dzieci do tego, by szły w ich ślady, że nauczy­ciele prze­staną uczyć tego, co „wie­dzą”. Prze­cież tylko udają, że wie­dzą.

Chcę, żeby­ście zwró­cili na to uwagę. Do tej pory akcep­to­wa­li­ście wszystko, co wam mówiono. Pora zacząć to kwe­stio­no­wać, poda­wać w wąt­pli­wość. Nie bój­cie się auto­ry­te­tów, nie ma auto­ry­te­tów. Kryszna, Chry­stus, Maho­met czy Maha­wira – żaden z nich nie jest auto­ry­te­tem. A jeśli auto­ry­tet ist­nieje, to jest auto­ry­te­tem sam dla sie­bie, nie dla was.

Jeśli któ­re­goś dnia dotrzesz do prawdy, dowiesz się, kim jesteś, wtedy sta­niesz się auto­ry­te­tem sam dla sie­bie. Nikt nie może być auto­ry­te­tem dla dru­giego czło­wieka. Zabawa w auto­ry­tety powinna znik­nąć z tego świata.

Ludzie mogą dzie­lić się swo­imi doświad­cze­niami, lecz to nie czyni z nich auto­ry­te­tów. Do niczego was nie zmu­szam, nie narzu­cam wam żad­nych kon­cep­cji. Dokła­dam sta­rań, aby w jakiś spo­sób uwraż­li­wić was na sprawę auto­ry­te­tów. Kiedy tylko dotrze do was, że zaczę­li­ście kogoś uwa­żać za auto­ry­tet, natych­miast prze­stań­cie to robić. Skończ­cie z tym, co wam wci­śnięto – zacznie­cie dostrze­gać swoją praw­dziwą twarz.

Nie wiesz, nie spo­dzie­wasz się nawet, jaka będzie twoja praw­dziwa twarz, twoja praw­dziwa istota. Dowiesz się wtedy, kiedy… się dowiesz, kiedy się zmie­rzysz sam ze sobą, kiedy poko­nasz prze­szkody i sam dotrzesz do tego miej­sca.

Wszyst­kie istoty, które roz­kwi­tły, roz­kwi­tły dzięki samot­no­ści.

Nie roz­kwi­tło ich zbyt wiele. Raz na jakiś czas jedna jedyna… To pra­wie jak tra­ge­dia – rodzi się tyle milio­nów ludzi, a roz­kwita tylko jeden czło­wiek – rzadko. To dla­tego uwa­żam, że nie ma ogrod­nika, nie ma boga, który by się temu wszyst­kiemu przy­glą­dał, dbał o to. Miliony drzew, a kwit­nie tylko jedno? Wio­sna przy­cho­dzi i odcho­dzi, a kwit­nie tylko jedno drzewko? Pozo­stałe pozo­stają jałowe, bez­pro­duk­tywne. Co to za ogrod­nik? Na pewno go nie ma; nie ma żad­nego boga, co nie ozna­cza, że masz stać się pesy­mi­stą. Otwie­rają się nowe moż­li­wo­ści – musisz stać się swoim wła­snym ogrod­nikiem. To dobrze, że nie ma boga, bo możesz zostać ogrod­nikiem w swoim ogro­dzie. Wtedy cała odpo­wie­dzial­ność spo­czywa na tobie; nie możesz winić nikogo innego.

Odbie­ram ci boga, żebyś tego sta­rego bie­daka nie mógł o nic winić. Obwi­niają go o wszystko: stwo­rzył świat, stwo­rzył to i tamto… Usu­wam wszyst­kie jego winy – on nie ist­nieje. Stwo­rzy­łeś go, żeby na niego zrzu­cać odpo­wie­dzial­ność. Z powro­tem przyj­mij tę odpo­wie­dzial­ność.

Zaak­cep­tuj swoją samot­ność. Zaak­cep­tuj swoją nie­wie­dzę. Zaak­cep­tuj swoją odpo­wie­dzial­ność i patrz na cuda, które zaczną się zda­rzać. Pew­nego dnia nagle ujrzysz sie­bie w cał­ko­wi­cie innym świe­tle. To będą twoje naro­dziny. Wcze­śniej znaj­do­wa­łeś się w sta­nie pre­na­tal­nym.

1. Bycie człowiekiem to podróż

Czło­wiek jest jedyną istotą świa­domą na Ziemi. Z tego wynika albo jego chwała, albo jego potę­pie­nie. Od cie­bie zależy, co wybie­rzesz. Świa­do­mość to miecz o dwóch ostrzach. Otrzy­ma­łeś coś tak cen­nego, lecz nie wiesz, co z tym uczy­nić. Uży­wany wła­ści­wie może cię obro­nić; uży­wany niewła­ści­wie może cię zra­nić. Wszystko, co może się stać bło­go­sła­wień­stwem, może się także stać prze­kleń­stwem; zależy, jak tego uży­wasz.

Mówiłeś, że życie jest źródłem satysfakcji, fascynacji, błogości. W takim razie dlaczego ludzie są nieszczęśliwi?

Życie jest wła­śnie takie, ale czło­wiek stra­cił z nim kon­takt. Stał się zbyt wyczu­lony na swoim punk­cie. Ta nad­wraż­li­wość two­rzy barierę i powo­duje, że czło­wiek jest niby to żywy, ale nie do końca. Uwa­żam to za coś w rodzaju cho­roby.

Ptaki są szczę­śliwe, drzewa są szczę­śliwe, chmury i rzeki są szczę­śliwe, ale nie są wyczu­lone na swoim punk­cie. Nie wie­dzą, że są szczę­śliwe – po pro­stu takie są.

Jest wiele podo­bieństw mię­dzy istotą nie­świa­domą a nad­świa­domą. Ani jedna, ani druga nie ma jaźni. Czło­wiek znaj­duje się pomię­dzy nimi – nie jest już zwie­rzę­ciem, drze­wem, skałą, ale jesz­cze nie został buddą. Nie­szczę­ścia są skut­kiem tego stanu zawie­sze­nia.

Nie­dawno dosta­łem list od jakie­goś poszu­ku­ją­cego. Napi­sał on: „Osho, nie chcę zostać san­n­ja­si­nem, nie chcę być nad­czło­wie­kiem jak Budda lub Chry­stus. Chcę być po pro­stu czło­wie­kiem. Pomóż mi stać się czło­wie­kiem”.

No cóż, jest to cel nazbyt ambitny, a poza tym – nie­osią­galny. Nie jest moż­liwe bycie „po pro­stu” czło­wie­kiem. Spró­buj­cie to zro­zu­mieć. To jest jak prośba: „Pozwól mi się zatrzy­mać w poło­wie pro­cesu”. Bycie czło­wie­kiem jest nie sta­nem, lecz pro­ce­sem. Jeśli dziecko prosi: „Nie chcę być nasto­lat­kiem, nie chcę być doro­słym. Chcę pozo­stać dziec­kiem” – czy to moż­liwe?

Dziecko już staje się nasto­lat­kiem, prze­miesz­cza się w tym kie­runku. Bycie dziec­kiem rów­nież nie jest sta­nem – nie możesz w nim pozo­stać, przy­lgnąć do niego. Dzie­ciń­stwo to pro­ces, po nim nad­cho­dzi mło­dość. To samo dzieje się z mło­do­ścią – choć sta­rasz się pozo­stać mło­dym, twoje sta­ra­nia speł­zną na niczym, bo mło­dość już zaczęła zmie­niać się w sta­rość.

Chcesz być po pro­stu czło­wie­kiem? Pro­sisz o coś nie­moż­li­wego. Jesteś zbyt ambitny. Możesz się stać buddą – to byłoby łatwiej­sze. Możesz się stać bogiem – to byłoby łatwiej­sze. Pra­gnie­nie bycia po pro­stu czło­wie­kiem jest nie­moż­liwe do speł­nie­nia, bo czło­wie­czeń­stwo jest podró­żo­wa­niem, piel­grzymką. Jest pro­ce­sem, nie zaś – sta­nem. Nie możesz pozo­stać czło­wie­kiem. Usi­łu­jąc tego doko­nać, sta­jesz się nie­ludzki. Zaczy­nasz upa­dać. Nie posu­wasz się do przodu, więc się cofasz… Bo musisz się prze­miesz­czać. Nie możesz pozo­stać w bez­ru­chu.

Bycie czło­wie­kiem ozna­cza piel­grzy­mo­wa­nie w kie­runku bycia bogiem. Celem jest bóg. Bycie czło­wie­kiem to poko­ny­wa­nie pew­nej drogi. Droga zawsze się gdzieś koń­czy, nie jest nie­skoń­czona, bo za bar­dzo by nas zmę­czyła. Ni­gdy nie dotarł­byś do celu, tylko szedł­byś i szedł…

Mamy nadzieję stać się ludźmi, ale tak naprawdę mamy nadzieję na wię­cej, na prze­mianę. Cią­głe par­cie do przodu leży w ludz­kiej natu­rze… Cel jest gdzieś indziej.

Ten, kto zadał to pyta­nie, musi być wspa­nia­łym czło­wie­kiem, goto­wym na przy­ję­cie san­n­jasu. Jed­nak nie rozu­mie, o co pyta.

Czło­wiek jest nie­szczę­śliwy, bo musi być nie­szczę­śliwy. Nie ma w tym jego winy, on nie popeł­nił żad­nego błędu. Być czło­wie­kiem ozna­cza być nie­szczę­śliwym, bo czło­wiek jest zawie­szony w próżni: ani tu, ani tam. Odczuwa napię­cie, które staje się udręką.

Jeden dom stra­cił – ten, w któ­rym wciąż śpie­wają ptaki, cho­dzą zwie­rzęta, kwitną kwiaty; ogrody Edenu. Kiedy Adam miesz­kał w ogro­dach Edenu, był zwie­rzę­ciem, nie czło­wie­kiem. Bóg wygnał go z Edenu i to spra­wiło, że Adam stał się czło­wie­kiem.

Został wypę­dzony z jed­nego domu, aby poszu­ki­wać innego – więk­szego, wyż­szego, głęb­szego, wspa­nial­szego. Tęsk­nota za utra­co­nym domem spra­wia, że czło­wiek chciałby znowu być zwie­rzę­ciem. Trudno zapo­mnieć ogrody Edenu. Są tak piękne. I przy­cho­dzą chwile, kiedy sta­jemy się podobni zwie­rzę­tom – chwile wiel­kiej zło­ści, uży­wa­nia prze­mocy.

Czemu złość daje ci taką satys­fak­cję? Czemu znisz­cze­nie cze­goś dostar­cza ci tyle ener­gii? Dla­czego w cza­sie wojny ludzie wyglą­dają bar­dziej pro­mien­nie, zdrowo, inte­li­gent­nie – jakby życie prze­stało być nudne? Co się wtedy dzieje? Czło­wiek się cofa. Choćby na kilka dni, na kilka mie­sięcy znów staje się zwie­rzę­ciem. Nie prze­strzega prawa, nie dba o losy ludz­ko­ści, nie przej­muje się żad­nym bogiem. Prze­staje być prze­wraż­li­wiony na swoim punk­cie, staje się nie­świa­domy i mor­duje, zabija, gwałci – w cza­sie wojny wszystko wolno. Dla­tego ludzie potrze­bują wojny. Wielka wojna jest potrzebna co dzie­sięć lat, małe wojny powinny być pro­wa­dzone nie­prze­rwa­nie. W prze­ciw­nym razie czło­wie­kowi będzie bar­dzo trudno żyć.

Czło­wiek staje się pija­kiem, nar­ko­ma­nem. W ten spo­sób chce odzy­skać utra­cony dom, utra­cony raj. Pod wpły­wem LSD jesteś znowu w ogro­dach Edenu. Wsze­dłeś tyl­nymi drzwiami. LSD otwiera tylne drzwi do raju. Życie znów jest kolo­rowe, drzewa są tak świe­tli­ste, jak były za cza­sów Adama i Ewy; zapewne ptaki, tygrysy, małpy wciąż je takimi widzą. Zie­leń jest jaskrawa, wszystko wygląda pięk­nie. Nie jesteś już czło­wie­kiem – cof­ną­łeś się. Zmu­si­łeś swoją istotę do osu­nię­cia się w tył. Z tego wła­śnie powodu nar­ko­tyki i alko­hol są tak popu­larne. Od początku ist­nie­nia czło­wiek zawsze szu­kał nar­ko­ty­ków. W Wedach opi­sano napój soma, teraz używa się LSD. Gan­dzia, zioło, mari­hu­ana… Wszystko to ta sama stara zabawa.

Z pomocą che­mii możesz się na tro­chę osu­nąć w tył, ale praw­dziwe pój­ście do tyłu jest nie­moż­liwe. Nie można się trwale cof­nąć. Można się tylko posu­wać do przodu.

Nie cof­niesz się w cza­sie. Nie ma biegu wstecz­nego. Pierw­szy samo­chód Forda nie miał biegu wstecz­nego i ludzie dość szybko zdali sobie sprawę, jak trudno przez to wró­cić do domu. Trzeba było nad­kła­dać drogi, prze­jeż­dżać nie­po­trzeb­nie wiele kilo­me­trów, żeby móc zawró­cić. Bieg wsteczny został wymy­ślony póź­niej. Jed­nak czas go nie ma – nie cofa się.

Czło­wiek marzył o tym, fan­ta­zjo­wał, pisał opo­wie­ści science fic­tion, w któ­rych można podró­żo­wać w cza­sie. Her­bert G. Wells wymy­ślił wehi­kuł czasu: wrzu­casz bieg wsteczny i tra­fiasz do prze­szło­ści. Jesteś młody, jesteś dziec­kiem, nie­mow­lę­ciem, embrio­nem… Wehi­kuł czasu ist­nieje jedy­nie w umy­słach pisa­rzy i poetów, w fan­ta­zjach.

Nie da się cof­nąć w cza­sie. Jest tylko jedna moż­li­wość – iść do przodu.

Czło­wiek jest ska­zany na udrękę. Ma tylko dwie drogi – albo się cof­nąć do stanu zwie­rzę­cego, albo wyjść ponad bycie czło­wie­kiem. Czło­wie­czeń­stwo jest mostem. Nie zbu­du­jesz na nim domu. Tylko przez ten most prze­cho­dzisz.

Kiedy Akbar, cesarz z dyna­stii Wiel­kich Mogo­łów, budo­wał swoją sto­licę, Fateh­pur Sikri, kazał mędr­com umie­ścić na moście łączą­cym ją z resztą świata jakieś wyjąt­kowe zda­nie. Szu­kali, aż zna­leźli zda­nie wypo­wie­dziane przez Jezusa. Nie pocho­dzi ono z Biblii, lecz naj­praw­do­po­dob­niej od sufich. Na dwo­rze Akbara było wielu sufich. To zda­nie brzmi: „Świat jest jak most – nie buduj na nim swego domu”. Te piękne słowa wciąż tam są.

Nie pró­buj być czło­wie­kiem, bo sta­niesz się nie­ludzki. Pró­buj być bogiem, to jedyny spo­sób, by stać się czło­wie­kiem. Nie ma innej drogi. Niech twój cel wybiega ku gwiaz­dom, bo jedy­nie wtedy wzra­stasz.

Czło­wiek pod­lega pro­ce­sowi cią­głych zmian. Jeśli nie ma celu, zatrzy­muje się jego roz­wój, poja­wia się sta­gna­cja. To wła­śnie dzieje się z milio­nami ludzi na całym świe­cie. Popatrz im w twarz – wyglą­dają jak zombi, jakby byli uśpieni, naćpani, nie­przy­tomni.

Co się dzieje w ich ser­cach? Nie ma w nich oży­wie­nia, świe­żo­ści, iskry, pło­myka… są mar­twe. Co się z nimi dzieje? Cze­goś im bra­kuje. Nie robią tego, do czego zostali stwo­rzeni, nie wypeł­niają swo­jego prze­zna­cze­nia.

Czło­wiek rodzi się po to, by w trak­cie swo­jego życia prze­mie­nić się w nad­czło­wieka. Niech to będzie twoim celem. Dzięki temu w natu­ralny spo­sób sta­niesz się czło­wie­kiem.

Im głę­biej się­gnie twoja prze­miana, tym mniej będzie w tobie nie­po­koju i udręki. Pąki wkrótce się poja­wią i nadej­dzie wielka radość. Roz­kwitną kwiaty. Możesz cze­kać, możesz mieć nadzieję i marzyć.

Jeżeli doni­kąd nie zmie­rzasz i pró­bu­jesz być po pro­stu czło­wie­kiem, rzeka w tobie prze­staje pły­nąć, nie zmie­rza ku oce­anowi. Pły­niesz do oce­anu tylko wtedy, kiedy masz pra­gnie­nie sta­nia się oce­anem. Oto powód: zmie­rzasz do oce­anu, bo chcesz się nim stać.

Celem jest osią­gnię­cie bosko­ści. Możesz być czło­wie­kiem, jeśli dokła­dasz wszel­kich sta­rań, aby dotrzeć do bosko­ści. Dzięki temu wysił­kowi twoje czło­wie­czeń­stwo pro­mie­nieje, a ty żyjesz peł­nią życia.

Według Jeana-Paula Sar­tre’a czło­wiek nie­po­trzeb­nie robi tyle zamie­sza­nia wokół swo­jego życia, w któ­rym nic nie ma… Wokół życia pozba­wio­nego zna­cze­nia. Im szczel­niej zamy­kasz się w sobie, tym mniej­sze zna­cze­nie ma twoje życie. I wtedy sta­jesz się nie­szczę­śliwy. Ale ten stan przy­nosi pewne korzy­ści.

Kiedy jesteś szczę­śliwy, jesteś kimś zwy­kłym, bo bycie szczę­śliwym jest zgodne z naturą. Sta­nie się kimś nieszczę­śliwym wyróż­nia cię. W byciu szczę­śliwym nie ma nic nad­zwy­czaj­nego – drzewa są szczę­śliwe, ptaki są szczę­śliwe, zwie­rzęta są szczę­śliwe, dzieci są szczę­śliwe. W całej egzy­sten­cji ten stan jest czymś zwy­czaj­nym. Budul­cem egzy­sten­cji jest szczę­ście. Tylko popatrz! Widzisz te drzewa? Są takie szczę­śliwe. Widzisz śpie­wa­jące ptaki?

Ego nie pozwala ci na to, byś był zwy­czajny. Dla­tego ludzie tak wiele opo­wia­dają o swo­ich nie­szczę­ściach. Dzięki temu czują się wyjąt­kowi. Mówią o swo­ich cho­ro­bach, bólach głowy, brzu­cha i wielu innych dole­gli­wo­ściach. Wszy­scy są w pew­nym stop­niu hipo­chon­dry­kami. Ty postę­pu­jesz podob­nie. Jeśli ktoś baga­te­li­zuje twoje opo­wie­ści, czu­jesz się ura­żony. A jeśli ktoś ci współ­czuje i wie­rzy w twoje nie­szczę­ście, czu­jesz się… szczę­śliwy. To idio­tyczne, ale posta­raj się to zro­zu­mieć.

Czło­wiek nie­szczę­śliwy ma ego sil­niej­sze niż czło­wiek szczę­śliwy. Czło­wiek szczę­śliwy nie ma ego. Im mniej­sze ma ego, tym jest szczę­śliw­szy. On sta­pia się ze szczę­ściem, bo nie da się ist­nieć obok szczę­ścia.

Osią­ga­jąc stan szczę­ścia – zni­kasz w nim. Kiedy kochasz – zni­kasz w miło­ści. Jeżeli miłość kie­dy­kol­wiek miesz­kała w twoim sercu, choćby przez krótki czas, cie­bie nie było. Kiedy widzisz piękny wschód słońca albo księ­życ w pełni, albo kwiat lotosu, albo doświad­czasz wszech­ogar­nia­ją­cej ciszy nad jezio­rem – nagle w nich zni­kasz. Kiedy jest miłość, ty zni­kasz.

Słu­chasz czy­ichś słów. Jeśli są praw­dziwe, zni­kasz – nie ma cie­bie, jest prawda. Jesteś oddzie­lony tylko wtedy, gdy jesteś nie­szczę­śliwy, gdy masz do czy­nie­nia z kłam­stwem, gdy dzieje się coś złego.

Czu­jesz, że ist­nie­jesz, kiedy masz za cia­sne buty. Gdy buty są dobrze dopa­so­wane, nie czu­jesz ich na sto­pach. Zapo­mi­nasz i o butach, i o sto­pach. Kiedy nie boli cię głowa, zapo­mi­nasz, że ją masz. Do tego, by poczuć, że masz głowę, potrzebny jest ból.

Być zna­czy cier­pieć. Kiedy jesteś szczę­śliwy, masz poczu­cie, jakby cię nie było. Dla­tego Budda mówi, że jaźń nie ist­nieje. Otwiera w ten spo­sób przed tobą ścieżkę do pełni szczę­ścia. Mówi, że jaźń nie ist­nieje, więc łatwo ją odrzu­cić. Wystar­czy zro­zu­mieć, że jej nie ma, że ją sobie tylko wyobra­zi­łeś.

Hodża Nasred­din powie­dział któ­re­goś dnia swoim kole­gom: „Mam dzie­wię­ciu synów. Wszy­scy to dobre chło­paki. Tylko Abdul jest wyjąt­kiem. On nauczył się czy­tać”.

Kiedy czło­wiek nauczy się czy­tać, poja­wiają się pro­blemy – two­rzy się jaźń. Ludzie na wsi żyją bli­sko natury, są szczę­śliwsi niż miesz­kańcy Lon­dynu, Tokio, Bom­baju, Nowego Jorku.

Gdyby nagle kosmita wylą­do­wał w któ­rymś z wiel­kich miast, nie zna­la­złby tam żad­nych dowo­dów na ist­nie­nie Boga. Patrząc na Tokio czy Bom­baj, można pomy­śleć, że to czło­wiek stwo­rzył świat. Te beto­nowe budowle, auto­strady, samo­chody – wszystko zro­bione przez czło­wieka. Im bar­dziej odda­lasz się od natury, tym dalej jesteś od szczę­ścia. Im lepiej umiesz czy­tać…

Adam zjadł owoc z drzewa wia­do­mo­ści dobrego i złego – zaczął uczyć się czy­tać. Zdo­był wie­dzę i został przez Boga wygnany z Edenu. Wie­dza czyni czło­wieka nie­szczę­śli­wym. Im wię­cej wie­dzy ma czło­wiek, tym bar­dziej jest nie­szczę­śliwy.

Zdo­by­wa­nie wie­dzy łączy się z prze­bie­gło­ścią. Oso­bie wykształ­co­nej z tru­dem przy­cho­dzi powstrzy­ma­nie się od bycia prze­bie­głą. Jest to nie­mal nie­moż­liwe, bo cały pro­ces edu­ka­cji opiera się na logice, nie na miło­ści. Na wąt­pie­niu i podejrz­li­wo­ści, nie na ufno­ści. Uczą was, że każdy chce was oszu­kać; oszu­kuj­cie więc, bo to jedyny spo­sób, by się obro­nić.

Ktoś, może Machia­velli, powie­dział: „Naj­lep­szą obroną jest atak”. Wszyst­kie rządy nazy­wają swoje orga­ni­za­cje mili­tarne „obron­nymi”. Nawet Hitler nazy­wał swoją armię „obronną”. Jak świat świa­tem nikt nie mówi, że ata­kuje. Zawsze wszy­scy się bro­nią. Słu­chają Machia­vel­lego. Sza­nują Maha­wirę, Maho­meta, Moj­że­sza, ale słu­chają Machia­vel­lego. Szu­kasz auto­ry­tetu? Idź do świą­tyni, czy­taj Biblię. W codzien­nym życiu przyda ci się lek­tura Księ­cia Machia­vel­lego albo trak­tatu Ćana­kji.

Delhi – sto­licę Indii, w któ­rej miesz­kają poli­tycy – nazywa się makia­we­licz­nym mia­stem. Ćana­kja to hin­du­ski odpo­wied­nik Machia­vel­lego; jest nawet jesz­cze bar­dziej nie­bez­pieczny niż ten Włoch. Im wię­cej czło­wiek zdo­bywa wie­dzy, tym bar­dziej prze­bie­gły, makia­we­liczny się staje.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki