38,90 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 294
Data ważności licencji: 1/28/2030
Copyright © Joanna Nowak
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Magdalena Kawka
Korekta
Paulina Kawka
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
Skład i łamanie
Izabela Szewczyk-Martin
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2025
eISBN 978-83-68560-16-9
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań
www.replika.eu
W poprzedniej części
Wiktoria Gajewska, córka Antoniny i Tadeusza, razem z mamą prowadzi w Krakowie ochronkę dla sierot. W tajemnicy przed bliskimi dziewczyna zaręcza się z Brunem Strzeleckim. Zarówno on, jak i brat oraz ojciec Wiktorii wraz z wybuchem wojny dołączają do sił obronnych wojska polskiego.
Przyjaciółka Wiktorii, Sara, która wcześniej pracowała w sierocińcu jako opiekunka, wychodzi za mąż za Aarona Katzmana. Po śmierci babki Wiktorii funkcję kucharki przejmuje Justyna, druga z koleżanek Gajewskiej. Oprócz nich w domu dziecka mieszka również Brygida, kobieta pochodząca z podkrakowskiej wsi, której przed laty Antonina i Tadeusz dali schronienie i posadę. Niegdyś sympatyczna Brygida zmienia się po poznaniu oficera Gestapo Otto Baumana. Dla niego zmienia poglądy, wierząc, że kochanek po wojnie zabierze ją do Niemiec i pojmie za żonę. Personel sierocińca musi się mieć na baczności.
Sara spodziewa się dziecka. Jest szczęśliwa, bo zawsze chciała zostać matką. Jedyne, co spędza jej sen z powiek, to reakcja męża, który nie chciał spieszyć się z rodzicielstwem. Wiktoria zapewnia ją, że wszystko się ułoży.
Do domu dziecka regularnie przyjeżdżają państwo Jaźwieccy, rolnicy spod Krakowa, którzy wspomagają dzieci nielegalnie dostarczanym jedzeniem. Z wizyty na wizytę przywożą jednak coraz mniej, co szczególnie martwi Wiktorię. W tym czasie do Gajewskich trafia Julia. Młoda kobieta przedstawia się jako żona Olka, brata Wiktorii. Dziewczyna jest w ciąży.
Wiktoria od początku jej nie ufa. Czuje, że Julia ukrywa prawdę, ale nie jest w stanie udowodnić jej kłamstwa. Wiadomość o jej przybyciu szczególnie dotyka Brygidę, która przed wojną romansowała z Aleksandrem. Przez następne miesiące Brygida robi wiele, żeby uprzykrzyć Julii pobyt w ochronce.
W sierocińcu pojawia się kapitan Martin Aigner. Jego wizyta wprawia Antoninę w stan bliski katatonii. Wiktoria bierze na siebie ciężar odpowiedzialności za odwiedziny, nie wiedząc, że jeszcze nieraz się zobaczą. Wpada na niego po nieudanym spotkaniu z Sarą. Troska Aignera, w porównaniu z wcześniejszym szorstkim zachowaniem, budzi niepokój Wiktorii, zwłaszcza że mężczyzna kilka dni później pojawia się w domu dziewczyny, aby zapytać o jej zdrowie.
Po jego wyjściu mama udziela Wiktorii srogiej reprymendy. Oświadcza, że muszą się pilnować, by żaden Niemiec nie zwrócił na nich uwagi. Dziewczyna zastanawia się dlaczego, skoro nie dzieje się nic niezwykłego. Antonina nabiera wody w usta. Dopiero od Aarona Wiktoria dowiaduje się, że wśród sierot jest żydowski chłopiec.
Dochodzi do spięcia. Wiktoria obwinia matkę o brak zaufania, w odpowiedzi otrzymuje listy od Bruna, których mama jej nie przekazała. Antonina również ma pretensje o sekrety. Kobiety rozstają się w gniewie.
W marcu czterdziestego pierwszego roku władze okupacyjne tworzą w mieście getto. Sara z Aaronem zostają na Podgórzu, a sierociniec przenosi się na Kazimierz. Wiktoria regularnie odwiedza przyjaciółkę i załamuje ręce nad pogarszającymi się warunkami życia w dzielnicy żydowskiej. Na domiar złego pan Jaźwiecki zostaje aresztowany, a dwóch wychowanków ochronki złapanych niemal na gorącym uczynku, gdy próbowali ukraść chleb z niemieckiej piekarni. Gdyby nie interwencja Aignera, chłopcy zostaliby potraktowani jak przestępcy.
Po kłótni z Brygidą Julia zaczyna narzekać na bóle. Sprowadzony przez Justynę lekarz opanowuje sytuację, ale przestrzega Wiktorię, żeby zwróciła baczną uwagę na ciężarną, bo jej dolegliwości wydają się mocno przesadzone.
Do sierocińca dociera dostawa jedzenia. Nikt nie wie, od kogo pochodzi, a dostarczyciele ani myślą zdradzić nazwiska darczyńcy. Brygida jest przekonana, że to zasługa Baumana, który wkrótce potwierdza domysły i przekazuje jej pieczę nad zapasami. Kobieta bez skrupułów wykorzystuje swoją władzę, na czym cierpi znienawidzona przez nią Julia. Wiktoria zaś nie wierzy, by jedzenie pochodziło od gestapowca.
Samowola Brygidy sprawia, że Antonina chce donieść na Baumana, oskarżając go o kontakty z polskimi kobietami, ale Wiktoria odwodzi ją od tego. Obie nie zdają sobie sprawy, że donos napisze Julia, czym wywoła wściekłość gestapowca.
Sytuacja w getcie się pogarsza. Na tyle, że Sara wreszcie prosi o pomoc. Wiktoria zobowiązuje się dostarczać jej pożywienie, ale podczas pierwszej próby niemal tchórzy. Aaron każe dziewczynie zostawiać pakunki w umówionym miejscu pod murem. Podczas jednej z takich eskapad Wiktoria słyszy dobiegające zza muru strzały. Przerażona chroni się w podwórku pobliskiej kamienicy, ale pada zemdlona z przerażenia.
Dociera do domu dzięki pomocy mieszkańców kamienicy. Gorączkuje i długo nie podnosi się z łóżka. Gdy dochodzi do siebie, dowiaduje się, że podczas incydentu pod murem zginął kuzyn Aarona, Eliasz. Obwinia się za jego śmierć.
Na szczęście pan Jaźwiecki zostaje uwolniony, a na świat przychodzi Kazik, syn Julii i Olka. Radość z narodzin ustępuje, gdy Wiktoria odkrywa w szafie bratowej skradzione przez nią listy od brata i ojca.
Gdy Justyna wyjeżdża, by odwiedzić rodzinę, coraz więcej obowiązków spada na Wiktorię, zwłaszcza że Brygida wyprowadziła się z ochronki po tym, jak się okazało, że Julia napisała donos na jej ukochanego. Młoda matka zostaje aresztowana przez Aignera. Jeszcze w Warszawie przeżyła przesłuchania na Pawiaku, ale wówczas nie miała nic do stracenia. Dziś obawia się o życie synka.
Niespodziewanie Aigner pokazuje swoją ludzką twarz, czego nie spodziewałaby się po żadnym Niemcu. Po uwolnieniu jednak nie może powiedzieć nikomu, co działo się za kratami.
Sara również rodzi syna, nadaje mu imię Wiktor, na cześć przyjaciółki.
Niestety syn Julii, Kazik, zaczyna chorować. Jego stan na tyle się pogarsza, że Wiktoria szuka pomocy u doktora Mierzejewskiego, który kilkukrotnie przychodził ochronce z pomocą. Doktorowi ledwie udaje się uratować chłopca, ponieważ Julia podała dziecku zbyt dużą dawkę leków, przez co Kazik omal nie pożegnał się z życiem.
W przypływie szczerości Julia wyznaje prawdę na temat swojej przeszłości i mówi, że chłopiec nie jest dzieckiem Olka. Wiktoria nie decyduje się powiedzieć prawdy matce.
W zemście za donos Bauman mści się na opiekunkach. Jego pierwszą ofiarą staje się Justyna, która nie zdołała wrócić do sierocińca. Wiktoria załamuje się na wieść o śmierci przyjaciółki, po spotkaniu z Otto jest pewna, że mężczyzna i ją dopadnie.
Mierzejewski nad grobem Justyny proponuje Gajewskiej współpracę w ratowaniu żydowskich dzieci z getta. Po burzliwej rozmowie z mamą obie decydują się pomóc najmłodszym.
Już pierwsza akcja wymaga od nich mnóstwa siły. Mają przyjąć do siebie małego Wiktorka oraz Sarę, których życie w getcie jest zagrożone. Niestety Sara postanawia pozostać u boku męża.
Niespodziewanym sojusznikiem w sprawie staje się Martin Aigner, którego zaangażowanie zdumiewa Wiktorię. Początkowo nieufna wobec jego zachowania, wreszcie przekonuje się, że nie każdy Niemiec jest zły do szpiku kości.
Jej zadowolenie znika, gdy dowiaduje się o śmierci małego Kazia.
„Słuchaj, dzieweczko! Ona nie słucha...
To dzień biały, to miasteczko...”
Nie ma miasteczka, nie ma żywego ducha,
po gruzach biega naga, ruda Ryfka,
trzynastoletnie dziecko.
Przejeżdżali grubi Niemcy w grubym tanku.
(Uciekaj, uciekaj, Ryfka!)
„Mama pod gruzami, tata w Majdanku...”
Roześmiała się, zakręciła się, znikła.
I przejeżdżał znajomy, dobry łyk z Lubartowa:
„Masz , Ryfka, bułkę, żebyś była zdrowa...”
Wzięła, ugryzła, zaświeciła zębami:
„Ja zaniosę tacie i mamie.”
Przejeżdżał chłop, rzucił grosik,
przejeżdżała baba, też dała cosik,
przejeżdżało dużo, dużo luda.
każdy się dziwił, że goła i ruda.
I przejeżdżał bolejący Pan Jezus,
SS-mani go wiedli na męki,
postawili ich oboje pod miedzą,
potem wzięli karabiny do ręki.
„Słuchaj, Jezu, słuchaj, Ryfka, Sie Juden,
za koronę cierniową, za te włosy rude,
za to, żeście nadzy, za to, żeśmy winni,
obojeście umrzeć powinni”.
I ozwało się Alleluja w Galilei,
i oboje anieleli po kolei,
potem salwa rozległa się głucha...
„Słuchaj, dzieweczko!... Ona nie słucha...”
Ballady i romanse
Władysław Broniewski
Rozdział pierwszy
Maj 1942 roku
W usiane gwiazdami nocne niebo wzbił się krzyk. Wtórujące mu przerażenie rozeszło się po Podgórzu, budząc z niespokojnego snu jego zaspanych mieszkańców. Głośny łomot do drzwi zwiastował wizytę przeznaczenia, które wręczało bilet na pociąg w jedną stronę.
Kontrola kart rozpoznawczych na przełomie maja i czerwca tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego roku rozpoczęła w krakowskim getcie operację „Reinhardt”. Znana jako ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej – w ciągu osiemnastu miesięcy pochłonęła życie dwóch milionów europejskich Żydów. Tych z Generalnego Gubernatorstwa kierowano do obozu zagłady w Bełżcu. Wytypowanym do wyjazdu nakazywano spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy, czym dawano złudną nadzieję na przeżycie – wszak nie zabieraliby ubrań, gdyby na końcu drogi czekała śmierć. Policja odprowadziła ich na plac Zgody, by rankiem skierować na prokocimską stację kolejową, skąd odjeżdżał transport na wschód.
Sarę opanowała trwoga. W ramionach męża czułaby się bezpieczna, gdyby nie świdrujący wzrok funkcjonariusza Gminy Żydowskiej sprawdzającego podane przez Aarona dokumenty. Nie wiedziała gdzie i kiedy zdobył potrzebne kenkarty. I jej, i tysiącom ludzi odmawiano wydania papierów. Do ich otrzymania uprawniało bowiem albo zaświadczenie z pracy, albo łapówka, na którą, przy galopujących cenach żywności, mało kogo było stać.
Z lękiem spojrzała na ukochanego. Nie zdradzał objawów zdenerwowania. Przeciwnie, zachowywał się, jakby nic, co się dzieje wokół, go nie obchodziło. Niby zmęczony, ziewnął przeciągle, pokazując, że nagła wizyta jest mu nie na rękę. Mimochodem wspomniał o czekającej rankiem pobudce oraz kolejnym ciężkim dniu w robocie.
Stojący naprzeciw mężczyzna wnikliwie przyglądał się kenkartom. Podejrzliwie spoglądał na małżonków, lecz nie znalazł niczego, co wzbudziłoby podejrzenia. Oddał je właścicielom, pożegnał się i wyszedł z kwaśną miną.
– Co się… – zaczęła Sara, ale Aaron położył jej palec na ustach.
– Nie teraz – szepnął.
Z pokoju zajmowanego przez Rosenbergów dochodziła stłumiona przez ściany rozmowa. W miarę upływu czasu głosy przybierały na sile. Wymiana zdań szybko zamieniła się w kłótnię, a potem awanturę. Sara wzdrygnęła się, kiedy na podłogę upadło coś ciężkiego.
Aaron uchylił drzwi. Wyprowadzony z równowagi kontroler wycofał się na korytarz, wyjrzał na klatkę schodową i zawołał popalających papierosy policjantów. Nie omieszkał przy tym ofuknąć towarzyszy za lekceważenie obowiązków i pozostawienie go samego z niewdzięcznym zadaniem. Po chwili wrócił z nimi do Rosenbergów. Czując się znacznie pewniej w otoczeniu mundurowych, oświadczył, że w związku z brakiem wymaganych dokumentów wszyscy członkowie rodziny zostaną wysiedleni oraz przewiezieni do miejsca, w którym odpracują swoje winy. Dał im kwadrans na spakowanie walizek, radząc, aby zabrali pieniądze oraz wszelkie kosztowności będące w obozie najlepszą walutą.
Rosenberg prychnął zniesmaczony.
– Myślisz, człowieku, że cokolwiek mamy? Złotem się nie najemy, każdy okruch dawno wymieniliśmy na kawałek chleba.
Po niespełna pół godzinie opuścili przydzielone rok wcześniej pomieszczenie. Liwia, drobna kobieta, od miesięcy drąca koty z Sarą, odwróciła się i w szparze między drzwiami a futryną dostrzegła zalęknioną sąsiadkę. Kiwnęła głową na pożegnanie. Wiedziała, że nigdy więcej się nie spotkają. Wiedziała, że już tu nie wróci.
Wokół zapanowała cisza. Głucha i ciężka. Sara opadła na krzesło. Jej pierś falowała ze wzburzenia, krew szybciej krążyła w żyłach, serce biło w przyspieszonym rytmie.
– Nie rozumiem – powiedziała cicho. – Dlaczego ich zabrano? Co zrobili?
– Nic – odparł szybko Aaron. – Ani oni, ani cała reszta, którą wywiozą. Wylosowali dziś najgorszy los, ale my nie mamy czym się martwić. – Ukucnął przed żoną, złapał za ręce i delikatnie je pogłaskał. – Przetrwaliśmy kolejny dzień, przetrwamy następne, kochanie. Będziesz bezpieczna.
Nie miał do niej pretensji o pozostanie w getcie. Od dawna zastanawiał się nad przerzuceniem jej i syna na drugą stronę. Sytuacja nadarzyła się wraz z nawiązaniem kontaktu z doktorem Mierzejewskim oraz jego współpracownikiem z Gestapo. Aaron ze sceptycyzmem przyjął wieści o pomocy udzielanej przez Aignera. Obawiał się, że Niemiec wykorzystuje dobroć lekarza, aby złapać go na gorącym uczynku i skazać na śmierć, a Żydów zastrzelić na miejscu. Minęło dużo czasu, zanim przekonał się do oficera. I mimo że zgodził się na udział kapitana w akcji, do końca mu nie ufał.
Na szczęście Wiktor opuścił getto. Ku zaskoczeniu Aarona Sara postanowiła dalej trwać u jego boku. Choć nie omieszkał ofuknąć jej za lekkomyślność i nieodpowiedzialne postępowanie, ucieszył się na jej widok. Wizja mieszkania w pustym pokoju napawała go wstrętem, ale zacisnąłby zęby ze świadomością uratowania rodziny. Żyłby dalej, pomagał, komu trzeba, i ze zdwojoną mocą występowałby w obronie najsłabszych.
Ale nie był sam. Czuł wdzięczność do żony i nie wymawiał jej rozstania z synkiem. Powróciła do domu dla ukochanego i mimo ogromnej tęsknoty za Wiktorem nie uważała, by popełniła błąd. Owszem, dziecko potrzebowało matki. Ale ojca również, a bez obecności Sary Aaron nie zważałby na siebie. Rzuciłby się w wir walki z okupantem i na wyimaginowanym froncie stanąłby na pierwszej linii.
A przecież nikt nie znajdował się w skórze Sary, gdy pod osłoną księżyca wybierała między dwiema najdroższymi osobami w jej życiu. Nikt nie wiedział, co wówczas czuła, jaką bitwę stoczyła w głowie, ile myśli przetoczyło się przez znękany umysł.
Oddawała syna w ręce Wiktorii, przyjaciółki, której powierzyłaby własne życie. Pod czułą opieką Gajewskich chłopiec miał zapewnione najlepsze warunki, na jakie było stać kobiety prowadzące ochronkę dla sierot. Obecność niemowlęcia pod ich dachem nie zdziwi nikogo. Ot kolejny maluch porzucony przez rodzinę. Niemcy nawet na moment nie zawieszą na nim oka.
Została, bo bała się o Aarona. Mąż popędziłby na złamanie karku i w pojedynkę rozprawiał się z wrogimi żołnierzami. W ferworze walki Sara oraz Wiktor zostaliby w jego głowie zepchnięci na boczny tor, bo ostrożność już nie nakazywałaby mu trzymać się z dala od krwawych potyczek.
– Skąd to nagłe najście? – spytała po opanowaniu nerwów. – Czemu wszystkim sprawdzają dokumenty?
– Ponoć getto jest przeludnione – wyjaśnił Aaron. – Na jedną osobę przypadają jakieś dwa metry kwadratowe. Przekonasz się, niedługo znów dokwaterują nowych sąsiadów.
Wówczas nie wiedział jeszcze, że okupanci zmniejszą obszar o część zamkniętą od północy prawą stroną ulicy Limanowskiego, od południa ulicą Rękawka wraz z południowymi odcinkami ulic Węgierskiej i Krakusa, jak również uliczkami Świętego Benedykta oraz Czarnieckiego.
Żydom całkowicie odebrano komfort prywatności. Każdy lokal miał być wykorzystany do cna. Kilka miesięcy temu Katzmanom dokwaterowano starsze małżeństwo, z trudem odnajdujące się w ponurej rzeczywistości. Abram, niegdyś najlepszy w swoim fachu zegarmistrz, zaległ w łóżku, które młodzi oddali lokatorom; sami spędzali noce na znalezionych przez Aarona siennikach. Debora opiekowała się mężem, pilnowała, żeby jadł, ale ten z każdym dniem słabł i coraz usilniej domagał się od niej skrócenia jego męki.
Zmarł przed tygodniem, a zbolała Debora po zabraniu ciała staruszka nie pojawiła się w mieszkaniu. Puste miejsce wypełni się szybciej, niż Sara zdąży się przyzwyczaić do komfortu mieszkania jedynie z Aaronem.
– Wystarczyłoby, żeby nas wypuścili – uznała zgorzkniale. – Tkwimy niczym w klatce i zgadzamy na wszystko, co wymyślają Niemcy. Rozumiem, że kontrola kenkart jest jedynie pretekstem do jakiegoś większego przedsięwzięcia?
– Pewnie się nie mylisz. Ważne, byśmy wyprzedzali szkopów przynajmniej o krok. Nie możemy pozwolić sobie na zaskoczenie.
– Nie wydawałeś się zdziwiony, kiedy poproszono o dokumenty, których parę dni wcześniej nie mieliśmy. Nigdy nie pytałam, w jaki sposób zdobywasz informacje, ale tym razem muszę wiedzieć – rzekła twardym tonem.
Aaron pokiwał głową.
– Aigner dowiedział się w ostatniej chwili. Polecił swojemu fałszerzowi wykonanie dwóch kart. Doktor dostarczył je do getta pod pozorem obejrzenia któregoś ze strażników cierpiącego na powracającą gorączkę. Swoimi sposobami urwał się pilnującym go ludziom. Spotkaliśmy się dopiero wczoraj.
– Po raz wtóry zawdzięczamy im ratunek. Nie wiem, czy kiedykolwiek odpłacimy się za otrzymaną dobroć.
– Najpierw postawmy sobie za cel przetrwanie do końca wojny. Na spłacanie rachunków przyjdzie odpowiednia pora.
– A rodzice? – Sara aż podskoczyła na krześle. – Co z nimi?
– Kontrola wciąż trwa. – Aaron bezradnie rozłożył ręce.
Żona złapała go za ramię i mocno potrząsnęła.
– Musimy dowiedzieć się, czy nie zatrzymano ich jak Rosenbergów – stwierdziła. Podniosła się, po czym rozejrzała za chustką, by okryć ramiona. – Pójdziemy czym prędzej. Przecież oni nie mają o niczym pojęcia. Mama tylko się zdenerwuje, ojciec zamknie w sobie, a biedna Ruta… – Urwała i spojrzała na męża. – Chodźmy, nie stójmy w miejscu.
– Trwa godzina policyjna – przypomniał przezornie. – Nigdzie nie pójdziemy.
– Jeśli się boisz, trudno. Ja nie będę czekała z założonymi rękami i zastanawiała się, czy nic nie zagraża moim bliskim. – Sara na dowód ruszyła do drzwi.
Aaron bez słowa odprowadził ją wzrokiem. W trosce o bliskich znajdowała odwagę, by przeciwstawić się każdemu, kto wszedłby jej w drogę. Ale nie mierzyła sił na zamiary. Z lękiem spoglądał na drżące ciało ukochanej. Schudła, zmizerniała, osłabła. Zniknęły kobiece krągłości, mleczne piersi karmiące syna teraz ledwie się odznaczały. Skryte pod burą chustką matowe włosy nie przypominały pięknych, kręconych pukli, jakie nawijał na palec w chwilach zbliżenia. Charakter pozostawał jednak niezmieniony. Sara nie zawahałaby się poświęcić życia dla tych, których bezwarunkowo kochała.
Położyła dłoń na klamce i się zawahała. Aaron nie protestował, a do niej dotarło, co mogłoby się stać, gdyby wyszła na ulicę.
– Poczekam do rana. – Westchnęła niepocieszona. Z naburmuszoną miną usiadła na łóżku i wydęła usta.
Obrażona wyglądała uroczo. Jedynie powaga sytuacji nie pozwoliła mężowi się roześmiać. W zamian objął ją wpół, mocno przytulił i pogładził po ramieniu.
– Na pewno nic im nie jest. Są ulepieni z twardej gliny, łatwo się nie poddadzą.
– I tego boję się najbardziej…
Sara do rana nie zmrużyła oka. U Aarona zmęczenie wzięło górę, zasnął po przyłożeniu głowy do poduszki. Jego żona długie godziny rozmyślała o pogarszających się warunkach w getcie. Już nie tylko głód doskwierał jego mieszkańcom. W ślad za zadomowionym od miesięcy strachem gasła wiara w przyszłość pozbawioną murów. Przywykli do tego, że dzielono ludzi na lepszych i gorszych, do przerażenia towarzyszącego codzienności, smutku na drobnych obliczach dzieci pozbawionych perspektywy na dorosłość.
Szczególnie mężczyznom trudno przychodziło pogodzenie się z niemocą wobec wroga. We własnych oczach okazywali się słabeuszami poddającymi się woli Niemców. Cierpiała ich duma, a rosło poczucie beznadziei. Splamili honor, dali się zamknąć za wysokimi murami, godząc się na odebranie godności oraz poczucia bezpieczeństwa. Codziennie spoglądali na niedolę małżonek, głodujące dzieci, świadomi własnej słabości, gdy okupant spychał ich do narożnika niczym bokser nokautujący rywala. A im częściej pozwalali na ciosy, tym wymierzanie kolejnych przychodziło żołnierzom z większą swobodą.
Poddali się. Od początku wojny pokornie wypełniali polecenia. Podporządkowali się większości, chociaż jako mniejszość również mieli prawa. Co z tego, skoro sukcesywnie je odbierano? Dzięki narodowosocjalistycznej polityce Rzeszy, Żyd stał się uosobieniem wszystkiego, co złe. Wykpiwany, pozbawiany normalności usuwał się w cień, byle nie zwracać na siebie uwagi. Nie liczyły się już jego umiejętności, wszak od zawsze kombinował i nie zdobywał majątku ciężką pracą, a podstępnymi zabiegami, nieuczciwymi interesami oraz wykorzystywaniem szlachetności innych ludzi.
Sara nie ogarniała rozumem potęgi nienawiści rozlewającej się w pierwszej kolejności w odradzających się po wielkiej wojnie dumnych Niemczech, potem na całym kontynencie. Twórcy krzywdzących teorii twierdzili, że wszyscy Żydzi stanowią zagrożenie egzystencjalne i dlatego należy ich zniszczyć. Pasożytnicze robactwo zasługiwało na eliminację, lecz czy można pozbyć się całego narodu?
Nie, to nie mieściło się w głowie. W tej niemożności uśmiercenia dziesiątek niewinnych ofiar Sara upatrywała szansy dla rodziców, siostry czy teściów. Wraz z Aaronem poprzysięgli wytrwać do aktu kapitulacji Niemiec, bo nie wyobrażali sobie świata rządzonego przez nazistów.
Wstała z łóżka, nie budząc męża. Postanowiła nie czekać, aż się obudzi. Ubrała się i najciszej jak potrafiła, wyszła za drzwi. Zbiegła po schodach, po czym wypadła na pustą ulicę, która zazwyczaj o tej porze tętniła życiem. Część ludzi spieszyła się do pracy, inni z błaganiem w oczach rozpoczynali poszukiwania jedzenia dla siebie czy pozostawionych w domach dzieci. Tych również nie brakowało. Wyciągały wychudzone rączki w kierunku przechodniów odganiających się od chmary niedorostków niczym od natrętnych much.
Po minionej nocy sytuacja się zmieniła. W obawie przed zatrzymaniem nie wyściubiano nosów za próg. Mimo ogromnego współczucia dla ludzi przeznaczonych do wywózki, reszta ani myślała podzielić ich losu.
Nogi same poniosły Sarę na plac Zgody. To tamtędy wiodła najkrótsza droga do mieszkania rodziców. Zamyślona nie zwracała uwagi na otoczenie, dopiero ostre szarpnięcie za rękę przywróciło ją do rzeczywistości.
– Życie pani niemiłe? – warknął kilkunastoletni młodzieniec skrywający się w załomie ulic. – Chce pani dołączyć do nieszczęśników?
Podniosła wzrok. Około dwóch tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci ze strachem oglądało wschód słońca nad budzącym się do życia miastem. Matki nerwowo trzymały w ramionach płaczące maluchy, ich mężowie ze spuszczonymi głowami godzili się na upokarzające traktowanie, wciąż jeszcze wierząc, że tam, dokąd ich wysyłano, czekają miejsca pracy, a nie nędzny koniec. Ci, którym zmęczenie dawało się we znaki, siedzieli na walizkach. Z obojętnych obliczy wyzierał smutek.
Sara szukała w tłumie Rosenbergów. Żałowała, że nie wzięła ze sobą chleba. Przynajmniej w ten sposób wspomogłaby pobratymców odsyłanych w nieznanym kierunku.
– Co się z nimi stanie? – spytała młodziaka.
– To chyba jasne, że nie wywiozą ich do Hotelu Polonia – odparł drwiąco. – Lepiej się pani tam nie pcha. Niemcy są wściekli, chyba złapali za mało ludzi i niebawem ponowią łapankę. Proszę się mieć na baczności.
Podziękowała za ostrzeżenie. Wycofała się i okrężną drogą dotarła do bliskich. Zapukała głośno, ale nie usłyszała charakterystycznego dreptania matki. Serce podeszło jej do gardła. A jeśli…
Drzwi otworzyły się z jękiem. Dziewczyna została wciągnięta do środka przez ojca. Wyglądał na rozsierdzonego pojawieniem się najstarszej córki. Spoglądał na nią spode łba, jako żywo przypominając siebie sprzed lat, kiedy przyłapał ją oraz Rutę na podjadaniu świątecznego deseru.
– Zwariowałaś? – fuknął. – Po co wyłaziłaś z bezpiecznego kąta?
– Musiałam sprawdzić, czy nic wam nie jest – powiedziała zaskoczona reakcją. – Nie uspokoiłabym się, gdybym nie wiedziała, że nic wam nie grozi.
Mężczyzna nieco się rozchmurzył. Córka miała serce po właściwej stronie. Nie zostawiłaby bliskich w potrzebie.
– Chodź – mruknął. – Matka na pewno się ucieszy na twój widok.
Mama nerwowo wyglądała przez okno. Skulona w kłębek Ruta leżała na posłaniu, cicho pochrapując. Sara z bólem zauważyła, że siostra stała się cieniem samej siebie. Z energicznej młodej kobiety zamieniła się w mumię ledwie egzystującą pośród mroków codzienności.
– Dziecko kochane, co ty tutaj robisz? – Mama rozłożyła ręce.
Sara wpadła w jej znajome ramiona, oddychając z ulgą. Żyli, to najważniejsze.
– Chciałam was zobaczyć. Nie wysiedziałabym na miejscu.
– Moja słodka dziewczynka. – Rodzicielka pogłaskała ją po włosach. – Powiedz, ty i Aaron…
– Postarał się o fałszywe dokumenty. Nie zagraża nam wywózka.
– Dzięki Bogu.
– Załatwił je w ostatniej chwili. W przeciwnym razie nie ustrzeglibyśmy się zatrzymania.
– Wspaniale – odparła mama zdławionym głosem. Puściła córkę i usiadła w wytartym fotelu. Zapadła się w nim na poły z uśmiechem, na poły z rozpaczą. – Mąż bardzo cię kocha, nie pozwoli cię skrzywdzić.
– Kontrolerzy dotarli w te okolice? – spytała Sara, dostrzegając ponury nastrój obojga rodziców.
Ojciec się nie odzywał. Stał w progu pokoju, jakby pilnował, by żadne ważne informacje nie wyszły na zewnątrz.
– Tak – przyznała mama. – Obudzili nas w środku nocy. Weszli najpierw do Bachów, czym postawili na nogi całą kamienicę. Zostawili ich w spokoju, lecz innym nie darowali. – Na koniec jęknęła.
Sara zmarszczyła czoło.
– Co to znaczy? – zwróciła się do taty. – Co wam powiedzieli?
– Nam nikt nie wystawił fałszywych dokumentów – odparł z nutą wyrzutu w głosie. – Nie mieliśmy jak się bronić.
Córka patrzyła to na jedno, to na drugie. Milczeli. Żałowała, że nie miała pojęcia o działaniach Aarona. Może namówiłaby go, by Mierzejewski z Aignerem postarali się również o papiery dla jej rodziny. Zlękła się.
– Czego mi nie mówicie?
– Kazali się spakować i pójść na plac Zgody. Nie czekali, aż się zorganizujemy, poszli do następnych, ale wrócili na koniec i przestrzegli, żebyśmy nie lekceważyli polecenia – wytłumaczył ojciec. – Pamiętasz Mordechaja Kohena?
– Przed wojną chodził w krótkich portkach i nie odstępował Ruty na krok, chociaż nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
– Jako funkcjonariusz Gminy Żydowskiej czuje się lepszy od innych. Patrzył na Rutkę z pogardą. Powiedział, że popełniła błąd, odrzucając jego zaloty, bo teraz i jej, i nam zagwarantowałby nietykalność – wyjaśniła mama.
– Cieszył się, że wylądujemy w transporcie. Obiecywał osobiście dopilnować, byśmy trafili do właściwego wagonu.
Sara zacisnęła dłonie w pięści.
– Nie możecie tam pójść!
– A co nam pozostaje? – spytał ojciec z rezygnacją. – Prędzej czy później i tak znaleźlibyśmy się na liście zatrzymanych. Dzisiaj nie pójdziemy, co nie znaczy, że następnym razem nas nie przymuszą.
– Widziałam tych ludzi – rzekła Sara. – Zrezygnowani, obojętni, tkwiący gdzieś między jawą a snem. Nie przeżyję, jeśli spotka was to samo.
– Córuś, nie na wiele mamy wpływ. – Mama przygarnęła latorośl do siebie. – Chyba jesteśmy skazani na marność.
– Bóg wie, co najlepsze dla każdego. Skoro przeznaczył nam…
– Bóg odwrócił oczy. Ani razu nie zainterweniował, gdy niewinnych posyłano na śmierć! – Sara się uniosła.
– Nie bluźnij, tak nie wolno – powiedziała mama. – Bóg wie, co czyni. Ten, kto w niego wierzy, znajdzie ukojenie.
Sara raptownie się podniosła.
– Więc nie zamierzacie walczyć?
– My sami przeciwko Niemcom? – Ojciec prychnął. – Przecież jesteśmy nikim. Wystarczy, że powstaniemy, a wystawimy się na cel. Póki co, przeciągamy linę o kolejny dzień. W końcu nie wiemy, ile jeszcze ich pozostało.
– Tak łatwo odpuszczacie. – Sara załkała. Po jej policzkach płynął strumień łez, powoli rozmazując sylwetki rodziców. – Nie chcę was stracić.
– Skarbie, nigdzie jeszcze się nie wybieramy. Może Kohen zapomni o naszym istnieniu, może czystki zakończą się wraz z dzisiejszą akcją. Mimo wszystko, mocno wierzę w ludzką dobroć. I ocalenie.
Sara dawno pozbyła się złudzeń. Każdy myślał jedynie o sobie. Pomoc z wolna stawała się towarem deficytowym. Ryzyko okazywało się zbyt wielkie, panowało więc ciche przyzwolenie na zamykanie oczu wobec potęgi niegodziwości.
Ciąg dalszy w wersji pełnej