Krakowska kołysanka. Ścieżka ku ocaleniu. Krakowska kołysanka, tom 3 - Nowak Joanna - ebook

Krakowska kołysanka. Ścieżka ku ocaleniu. Krakowska kołysanka, tom 3 ebook

Nowak Joanna

0,0
38,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 289

Data ważności licencji: 5/23/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

Copyright © Joanna Nowak

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Paulina Kawka

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Skład i łamanie

Izabela Szewczyk-Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2025

 

eISBN 978-83-68560-46-6

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W poprzedniej części

 

Wiktori Estera pozostająw sierocińcu.U Gajewskich przebywa również żydowska dziewczynka, której pobyt znacznie się przedłużyłz uwagi na zniknięcie młodego członka oddziału wyrabiającego fałszywe dokumenty dla ocalonych dzieci.W getcie dochodzi do pierwszych wysiedleń. Katzmanowiei Blumenfledowie unikają wywózki.

Martin Aigner proponuje Wiktorii wyjazd do Żywca; Ryfkę trzeba czym prędzej przetransportować tam, skąd dalej trafiw bezpieczne miejsce za granicą Polski. Wiktoria nie mówi matceo podróży, zabiera dziecko, poinformowawszy wcześniej Esteręo planie kapitana. Na trasie natykają się na niemiecki patrol, dzięki sprytowi Wiktorii, odgrywającej rolę żony gestapowca, unikają wpadki.

Ryfka zostajew Żywcu, co wprawia Gajewskąw znakomity nastrój.W drodze powrotnej przyznaje się Aignerowi do oszukania matki. Ten reaguje złościąi zatrzymuje samochód. Podczas burzliwej rozmowy przyznaje się, że zależy mu na Wiktorii. Ona również nie broni się przed uczuciem. Nie przypuszcza jednak, że do sierocińcu przyjedziez Warszawy nowy fałszerz, którym okaże się jej narzeczony – Bruno Strzelecki.

Martina czekają trudne dni. Ostrzeżony przez współpracownika zostaje zmuszony do zintensyfikowania działań dotyczących wyłapywania ukrywających się poza gettem Żydów. Szczególnie, odpowiedzialny za akcję, Otto Bauman uważa, że Aigner zachowuje się zbyt opieszale.

Bruno nie rezygnuje ze starańo Wiktorię. Coraz częściej bywaw sierocińcu, znajduje wspólny językz Julią, ale nie przeszkadza mu tow przypominaniuo sobie narzeczonej. Wiktoria nie informuje go wprosto zakończeniu związku, chociaż jest pewna, że do niego nie wróci. Ukrywa przed Martinem przeszłość, przed Strzeleckim zaś teraźniejszość.

Kontrola Gestapo burzy spokój sierocińca, chronionego do tej pory przez Aignera,a Julia po raz pierwszy publicznie przyznaje, że jest matką Wiktora ukrywanego wśród podopiecznych pod imieniem jej zmarłego syna.

Niespodziewaniew życiu Wiktorii pojawia się Brygida. Mówio zainteresowaniu Baumana sprawami Gajewskich, po czym próbuje wyciągnąćz dziewczyny informacjeo prowadzonej konspiracji. Nie dowiaduje się jednak niczego, co mogłoby ściągnąć uwagę nazisty.

Martin jest rozbity po wydaniu wyroku śmierci na żydowską rodzinę chroniącą sięw opuszczonym budynku. Załamany własnym postępowaniem topi smutkiw alkoholu. Wiedziony instynktem udaje się do Wiktorii, która otacza go opiekąi we własnym sumieniu rozgrzeszaz win.

Bauman wspomina Martinowio podejrzeniach względem sierocińców,w których mają być chronione żydowskie dzieci. Przypomina muo obowiązkachi wprost mówio wątpliwościach dotyczących ochronki prowadzonej przez Gajewskie. Aigner znów musi postąpić wbrew własnym zasadomi skierować jego uwagę na pozostałe domy dziecka.

W getcie dochodzi do kolejnego etapu wywózek. Tym razem Blumenfeldowie wrazz Rutą zostają wyznaczeni do wyjazdu do Bełżca. Sara nie chce opuścić matki. Dopiero Aaronowi udaje się odseparować żonę od rodzicielki. Strwożona Sara traci przytomność. Katzman zanosi ją do znajomej pielęgniarki. Anita pomaga Katzmanowej, ale informuje ją, że straciła ciążę.

Rutaz rodzicami trafiają do obozu. Niemcy mamią Żydów obietnicą pracyi każą im iść pod prysznice, zanim skierują ich do baraków. Ci bez szemrania poddają się rozkazom. Nie wiedzą, że za zamkniętymi drzwiami łaźni czeka ich śmierć przez zagazowanie.

Bruno doskonale wieo poczynaniach Aignera, czym zaskakuje go podczas napaści pod murem sierocińca. Martin niczemu nie zaprzecza, uzmysłowia jednak konkurentowi, że za każdym razem działałw trosceo Wiktorię. Kiedy jednak dowiaduje się od ukochanej, że ta przed wojną zgodziła się wyjść za Strzeleckiego, wychodziz domu wzburzony.

Po wzmożeniu kontroliw sierocińcu Estera chroni sięw prowizorycznej kryjówce. Mimo posiadanych dokumentów nie wychodzi na zewnątrzz obawy przed Niemcami. Żałoba po rodzicachi Rucie wzmaga jej przerażenie.

Zaskakujący powrót Olka wywraca codzienność do góry nogami. Radość miesza się ze smutkiem, gdy mężczyzna dowiaduje sięo śmierci Kazika. Chociaż boleje nad stratą, ma nadzieję na związekz Julią, która obawia się reakcji Gajewskiego na jej relacjęz Brunem.

Olek nie może uwierzyć we współpracę matki oraz siostryz gestapowskim oficerem. Nie przemawia do niego nawet szlachetność ich poczynań mających na celu ratowanie żydowskich dzieci. Poruszony odrzuceniem przez Julię, zwierza sięz niedoli dawnej kochance, Brygidzie, nie wiedząc, że ta jest ściśle powiązanaz Otto Baumanem, krążącym nad sierocińcem niczym sęp. Opowiada jejo działalności kobieti ukrywaniu Estery, czym wydaje na rodzinę wyrok.

Pogodzonyz Wiktorią Martin otrzymuje od przełożonych zgodę na przeniesienie do obozuw Płaszowie. Jako że nigdy nie składał wniosku, winą obarcza Baumana, który bez ogródek oskarża goo zdradę Rzeszy.

W ochronce dochodzi do odkrycia schronu Estery przez Niemców. Dzieci wrazz opiekunkami zostają zatrzymane.

 

Płonie! Bracia! Płonie!

Nasze biedne, małe shtetl, płonie!

Dziki wicher graw płomieniach,

Wymazując pokolenia,

Ogień taki wszystko zmienia.

Pięknie, strasznie, płonie!

Stań! Rozejrzyj się dokoła,

Pochyliwszy skroń,

Nie! Nie wstawaj jeszczez kolan,

Z miastem swoim płoń!

 

Płonie! Bracia! Płonie!

Nasze biedne, małe shtetl, płonie!

Ogień objął miasto całe,

i rozjaśnił noc wspaniale,

Wicher (gwiżdże/tańczy)w nim zuchwale.

Nasze miasto płonie!

Jeśli patrzysz się dokoła

Pochyliwszy skroń

to nie wstawaj wcalez kolan,

z miastem swoim spłoń.

 

Płonie! Bracia! Płonie!

Nadzieja swe wyciąga dłonie

Miasto drogim Ci się stało

Oddaj krew mu swoją całą,

by do reszty nie zgorzało,

Nasze miasto płonie.

Nie stój patrząc się dokoła,

Pochyliwszy skroń,

Powstań szybko terazz kolan,

Swego miasta broń!

Płonie! Płonie! Płonie!

 

Es’brennt! (Płonie!)

Mordechaj Gebirtig

tłum. Mateusz Leon Rychlak

 

Melodia piosenki była szyfrem używanym do potajemnej komunikacji pomiędzy żydowskimi więźniami przebywającymiw więzieniu na Montelupich,a z czasem stała się cichym hymnem ruchu oporuw krakowskim getcie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

Marzec 1943

 

Obłoki wciąż sunęły po niebie, ziemia nie zatrzęsła sięw posadach, chociaż świat, który znali,z wolna się dopalał.W niedzielny poranek jak grom przetoczyła się przez getto wiadomośćo nakazie spakowania rzeczy oraz udania się na miejsce zbiórki, skąd mieszkańców części „A” czekał przemarsz do obozuw Płaszowie. Dzieci do czternastego roku życia nie objęto rozporządzeniem Oberführera Juliana Schernera. Zdezorientowanych rodziców informowano, żez powodu braku miejscw barakach transport najmłodszych przewidziany jest na kolejny dzień.

Sara karnie stała na ulicy Węgierskiejw szeregu kobiet czekających na wyjściez Podgórza. Rozcierała bolącą rękę,w którą jedenz policjantów uderzył pałką, gdy broniła się przed rozdzieleniemz Aaronem. Ogromny krwiak rozlał się pod skórą, ale kości były całe.

Ze strachem wodziła wzrokiem po otoczeniu. Ustawiona na skraju pięcioosobowego szeregu wypatrywaław tłumie ukochanego poprowadzonego do grupy mężczyzn. Jeszcze chwilę temu wydawało jej się, że dostrzega sylwetkę Aarona wśród znajomych twarzy należących do oddziału zajmującego się przerzucaniem dzieci na aryjską stronę muru. Mrugnięcie okiem wystarczyło, by postać zniknęław kolumnie przygotowanej do opuszczenia getta.

Bez Aarona czuła się bezbronnai zagubiona. Choć wielokrotnie podkreślała własną niezależność, teraz wiedziała, że popełniła błąd, nie zgadzając się na ucieczkę. Pomyliła odwagęz głupotą. Jeszcze wczoraj istniała szansa na ratunek. Sara słyszałao kilku osobach, które wydostały sięz getta; następnym już się nie udało. Niemcy obstawili właz do kanałuw rejonie mostu kolejowego na Zabłociu, po czym wybili jak kaczki Żydów wyłaniających sięz podziemi.

Wzdłuż rzędów ludzi krążyły sępy gotowe na uderzenie. Ukraińcy nie potrzebowali powodu do użycia siły przeciwko zmęczonym Żydom. Wyżywali się na każdym, kto nie spodobał się im na pierwszy rzut oka. Ich krzyki unosiły się wrazz płaczem upokarzanych biedaków.

Ulokowana na brzegu Sara modliła się, by nie podpaść strażnikom spojrzeniem, postawą czy nieopatrznym ruchem. Niewiele starszą od niej dziewczynę pobito do nieprzytomności, bo ośmieliła się poprosićo łyk wody. Sara ledwie powstrzymała się od uronienia łzy. Za współczucie groziła przecież podobna kara.

Wykorzystując nieuwagę pilnujących, młoda matka wciągnęła do szeregu kilkuletnią córkę. Sąsiadka ostro ją zgromiłai omal nie wypchnęłaz miejsca. Przypomniała, że za ukrywanie dziecka kierujący akcją Amon Göth wymierzał sprawiedliwość całemu szeregowi,a ona ani myśli ponosić odpowiedzialność za czyjąś głupotę. Szukała zrozumieniau trójki towarzyszek. Starszao dwie dekady kobieta zdrowo ofuknęła ją za brak empatii. Krewka oponentka zazgrzytała zębami, po czym zajęła miejsce wywleczonej młodej kobiety.

Solidarność mieszała sięz egoizmem. Do Sary dużo bardziej przemawiała postawa lojalności, niemniej rozumiała ostrożność wynikającąz trwogi. Czubek nosa znajdował się dzisiaj znacznie bliżej niż zwykle.

Parę rzędów przed nią powstało zamieszanie. Zawiniątko imitujące worek na plecach drobnej Żydówki zakwiliłoz głodu. Przechodzący obok esesman zwrócił uwagę na zawodzenie niespełna rocznego dziecka. Wyrwał je, warcząc, że powinno znaleźć sięw Kinderheimie. Zrozpaczona matka błagała, aby nie zabierał jej synka. Miała tylko jego… Nie zlitował się. Oddał malca podwładnemuz poleceniem zaniesienia do sierocińca na ulicy Józefińskiej. Matka zapłakała rozdzierająco. Wyciągnęła ręce po malca, czym doprowadziła Niemca do furii. Wyjął pistoleti strzelił jejw głowę. Upadła, na jej twarzy malował się wyraz niedowierzania.

Sara wyrwała się ze stuporu. Gdyby Wiktor wciąż mieszkałw getcie, postąpiłaby tak samo. Nie pozwoliłaby, aby zabrano jej dziecko. Zapłaciłaby każdą cenę za jego dobro.Z mocno bijącym sercem podeszła do Niemca.

– Ja – odezwała się głosem ledwie głośniejszym od szeptu. – Pozwólcie, żebym go zaniosła.

Oficer zlustrował ją od stóp do głów. Spojrzał na pistolet,z którego wydobywała się smużka dymu. Katzmanowa struchlała, zdając sobie sprawęz podjętego ryzyka. Żołnierz nadal kipiał złością, jedna ofiara mogła mu nie wystarczyć.

– Idźw cholerę.I tak do niczego się nie nadajesz – warknął. Schował broń do kabury, skinął na szeregowca, aby oddał niemowlę.

Sara nie dała sobie drugi raz powtarzać. Chwyciła dzieckow ramionai ku zdumieniu towarzyszek skierowała sięw stronę Kinderheimu. Szybko odwróciły się od niej, starając się zapomniećo zamieszaniu.O tragedii świadczyły jedynie porzucone zwłoki.

Zbliżała się do Józefińskiej. Szła na stracenie, ale nie potrafiła inaczej. Jeśli jeszcze się spotkają,w co wątpiław miarę pokonywania kolejnych metrów, Aaron zapewne wytknie jej niefrasobliwość. Będzie miał rację, bo kto to widział, samemu pchać sięw objęcia śmierci.

W budynku pełniącym rolę sierocińca tkwiły dziesiątki dzieciw różnym wieku: od raczkujących drobinek, po całkowicie świadomą młodzieżz konieczności opiekującą się młodszymi podopiecznymi. Sara trzymała chłopcaw stalowym uścisku, patrzyła na porzucone sieroty od miesięcy mieszkającew ochronce oraz przyprowadzone dziś nieboraki. Niektóre siedziały bez ruchu, pogodzonez nieuniknionym. Przeraźliwie chude, raziły obojętnością. Na widok ich beznamiętnych twarzy aż się wzdrygnęła.

– Ciociu! – zawołała sześcioletnia dziewczynka. Przedarła się przed kordon rówieśników, po czym przypadła do nóg Sary. – Jak dobrze, że jesteś!

Sara rozpoznaław niej Olę, córkę Rebeki, sąsiadki zamieszkującej klitkę na parterze kamienicy,w której ukrywała sięz Aaronem. Gdzieś wśród najmłodszych musiał przebywać również brat Oli, dwuletni Abram. Ojciec rodzeństwa zmarł na tyfus,a choroba cudem ominęła resztę rodziny. Matka,z godnym podziwu zapałem, jakoś wiązała koniecz końcem. Pracowałau Madritschaz nadzieją, że uda mu się przesiedlić ją oraz inne kobietyz dziećmi do Tarnowa,a tam przerzucić je na aryjską stronę.

Saraz trudem przykucnęła przy Oli. Usadziła przygarniętego chłopca na kolaniei pogłaskała małą po policzku. Ta zakaszlała jak gruźlik, ale uśmiechnęła się pod wpływem dotyku.

– Gdzie twoja mama, skarbie?

– Przyprowadziła nasi poszła. Powiedziała, że wróci jak załatwi jakieś ważne sprawy – wyjaśniła Ola. Wzruszyła chudymi ramionkami. – Na pewno przyjdzie, nie martw się, ciociu.

Nie pojawi się, pomyślała stropiona Sara. Oczami wyobraźni widziała Rebekę stojącąw kolumnie Żydówek.Z rozmysłem zostawiła dzieciw Kinderheimie, wybierając łatwiejszą drogę. Wiele matek przekroczyło granicę między częścią „A”i „B” getta, byle nie zabrano im potomstwa. Rebeka stchórzyła albo zaufała szkopom, których obietnicao przewiezieniu najmłodszych do Płaszowa wynikała raczejz konieczności zapanowania nad tłumem niż troskąo obozowe warunki.

– Jestz tobą Abram? – spytała.

– Śpi. – Ola wskazała drobną rączkąw głąb pomieszczenia. – Bardzo dużo śpi, już sięz nim tyle nie bawię. – Westchnęła zmartwiona. Szybko się rozchmurzyła, kiedy dojrzała chłopca, którego Sara odłożyła na leżący obok brudny materac. – To twój synek, ciociu? Nigdy go nie widziałam.

– Nie, Wiktorka tutaj nie ma. – Jest bezpieczny, chciała dodać.W przeciwieństwie do swych pobratymców przeżyje dzisiejszy dzieńi nie dowie się, jak wyglądały ostatnie chwile skazanych na zagładę dzieci. – Chodź, pójdziemy do twojego brata.

Podniosła się na nogii wtedy usłyszała hałas dochodzący od wejścia.W otwartychz hukiem drzwiach pojawił się komendant, Amon Göth,z broniąw dłoni. Za jego plecami widnieli podwładni gotowi do wypełnienia najbardziej brutalnych rozkazów.

Dzieci szturmem podbiegły do Sary. Otoczyły ją łukiem, wierząc, że obroni je przed żołnierzami.

– Proszę, nie róbcie im krzywdy – rzekłaz błaganiem. – One nie są niczemu winne.

Znów wystawiała się na strzał. Komendant obozuw Płaszowie,w ciągu krótkiego czasu spędzonegow getcie, dał się poznać jako bezwzględny łotr czerpiący satysfakcjęz zadawania ludziom bólu.A im większe cierpienie dostrzegał na obliczu upatrzonego wcześniej celu, tym jego podły uśmiech stawał się coraz szerszy.

Göth nie zareagował na jej prośbę. Skinął na któregoś ze strażników, by wyprowadził Saręz budynku. Opierała się, dopóki nie przystawiono jej karabinu do głowy. Zatrzymała się za progiem, wyrwała trzymającemu mężczyźniei z determinacją wypisaną na twarzy stanęła przed komendantem.

– Jedno dziecko. Pozwólcie mi zabrać przynajmniej jedno dziecko. – Upadła do nóg Götha, przeklinając sięw duchu za uległość. Niczym rzymski cesarz miał nad nią władzę, ruchem palca mogąc zdecydowaćo jej losie. Jeśli jednak uratuje czyjeś życie, poświęcenie okaże się warte poniżenia.

– Jedno – oznajmił. – Sama wybierzesz, które – dodał mściwie. Bawił się przednio, widząc przerażeniew oczach Żydówki.I tak umrze, pomyślał. Ale przed śmiercią niech męczy ją sumienie.

Ola patrzyła na Saręz nadzieją. Wystąpiła krok przed rówieśnikówi już cieszyła się na możliwość wyjściaz sierocińca. Żałowała, że nie zabierze ze sobą Abrama, leczw tej chwili myślała tylkoo sobie.

Katzmanową zdjął żal. Nie myślałao córce Rebeki. Uznała, że dziewczynka powinna pozostaćz bratem. Unikając jej wzroku, sięgnęła po chłopca zabranegoz ulicy Węgierskiej.

Boże, przebacz mi, jęknęła, po czym oddaliła sięw kierunku części „B” getta. Wiedziała, że nigdy nie zapomni rozczarowania na obliczu małej. Wyrzuty zaatakowały jąz mocą równą wystrzałomz broni odzywającym sięw całym Podgórzu. Biegła, mimo pieczeniaw zmęczonych mięśniach. Wątpiła czy istniał jeszcze sposób na przeżycie.W przeznaczonej dla niepracujących części dzielnicy czekała wszak zagłada.

Schroniła sięw częściowo zrujnowanej kamienicy. Weszła do ziejącego pustką pomieszczenia pozbawionego okien. Ze spękanego sufitu spadł jej na głowę brudnoszary pył, podłoga zatrzeszczała złowrogo, wiatr owionął chłodem. Usiadław kącie, odwinęła beciki wpatrzyła się w ciemne oczka niemowlęcia, krzywiącego sięz niewygody.

– Tylko nie płacz – odezwała się chrapliwie. – Nie mam dla ciebie jedzenia. Przykro mi, dzieciaczku.

Wiktor śpi terazw najlepsze po wieczornym posiłku, pomyślałaz nutą nostalgii. Zatęskniła za synkiem, którego nie widziała od ponad roku. Posyłaław jego stronę ciepłe myśli, zapewniałao nieustającej miłości i, choć nic nie wskazywało na pomyślne zakończenie ich wspólnej historii, wciąż przyrzekała, że jeszcze się zobaczą.

Obudził ją dobiegającyz bliska hałas. Wydawało się, że zdrzemnęła się na moment, ale wstający świt przywrócił jej świadomość. Odruchowo przygarnęła do piersi dziecko. Nie popiskiwało jak wcześniej. Przerażona popatrzyła na ufną buzię kruchej istotki, któraz zamkniętymi powiekami przypominała aniołka. Pogłaskała dziecko po policzkui wzdrygnęła się, czując pod palcami przejmujące zimno.

– Dlaczego się nie budzisz? – wychrypiała desperacko. – Proszę, maleńki, otwórz oczka.

Rozum szybciej niż serce pojął okrutną prawdę. Chłopiec odszedł. Sara nie powstrzymywała łez. Próżny okazał się jej trud. Nie odgoniła kostuchy, która od miesięcy przechadzała się po ulicach Podgórzai zaglądała do kolejnych domów.W tę noc spojrzała na małe niewiniątkoi zabrała tam, gdzie ból był odległym wspomnieniem.

Sara tuliła wystygłe ciałko. Zachowywała się, jakby straciła swoje dziecko. Widziała przed sobą twarz Wiktorka. Ogarnięta żalem zapomniała, że jej synowi nic nie grozi. Wyrzucała sobie, że nie ochroniła chłopca przed złem, nie posłuchała Aaronai nie odeszła, dopóki okoliczności pozwalały na ucieczkę. Zawiodła Wiktora, zawiodła mężai siebie. Okazała się złą matką, niewystarczającą żoną, słabym człowiekiem.

Nie dostrzegła padającego na nią cienia. Nie usłyszała rozkazu ani wrzasku żołnierza grożącego jej egzekucją. Nie poczuła bólu, dopóki czerwień krwi nie rozlała się po ziemi…

 

Aaron otarł potz czoła. Czuł uciskw plecach od wielogodzinnego wysiłku, lecz nie zatrzymał się na odpoczynek. Gdyby zauważono, że przystaje, dołączyłby do przenoszonych na ciężarówki trupów. Wybrany podczas selekcji do ładowania ciał, na wysokości ust zawiązał noszonąw kieszeni chustkę. Odór śmierci przenikał jednak przez cienki materiałi przyprawiało mdłości. Towarzyszący Katzmanowi Josef zagryzał wargi do krwi, walczącz bezsilnością na widok zastygłychw przerażeniu zmarłych. Natknąwszy się na zwłoki rodziców, opadł na kolanai pogrążył sięw apatii. Kiwał się do przodui tyłu, bezgłośnie modlił, odprawiając ceremonię pożegnania.

Aaron podźwignął kompana na nogi. Od kilku chwil esesman przyglądał się pogrążonemuw rozpaczy Żydowi.

– Opanuj się – szepnął Aaron przez zaciśnięte zęby. – Nie chcieliby, żebyś do nich dołączył.

Josef posłał matcei ojcu ostatnie spojrzenie.

Od tamtej pory nie odezwał się słowem. Nie mieliby zresztąo czym rozmawiać. Nadchodził koniec świata,z każdą chwilą coraz bardziej okrutnyi bezwzględny. Bo jak inaczej nazwać zamordowanie dzieciw „Domu Pierzaków” na ulicy Nadwiślańskiej? Albo rozstrzeliwanie starców na podwórkach czy chorychw szpitalnych łóżkach? Niemcy bez litości pozbywali się mieszkańców getta. Podgórze huczało od wystrzałów. Parę godzin temuw bezwolny tłum zgromadzony na placu Zgody posłano pierwsze serie. Eksterminacja następowała metodycznie, wedle ustalonego wcześniej planu.W pierwszej kolejności wyławiano tych, którzy nadawali się do ciężkiej pracy. Skierowani do obozuw Płaszowie, mieli jeszcze przysłużyć się Trzeciej Rzeszy. Pozostałych nie potrzebowano. Najmłodsi, najstarsii najsłabsi tracili życie za pomocą pojedynczego strzału. Żołnierze posuwali się naprzód, przechodzili nad bezwolnymi ciałamii szukali następnych ofiar.W najbliższych dniach Kraków miał stać się miastem wolnym od żydowskiej zarazy.

Popchnięty do kolejnego miejsca Katzman mechanicznie schylał się po ciało, raz chwytając za ręce, innym za nogi, po czym razemz Josefem odkładał je na platformę samochodu. Wydawało mu się, że minęła wieczność, odkąd przenieśli pierwszego zabitego. Ciała ważyły coraz więcej, twarze przewijały się niczym klisza ze zdjęciami. Martwe rysy Anity nie zrobiły na nim większego wrażenia. Ot, jeszcze jeden znajomy odesłany do Szeolu. Nigdzie nie przyuważył Daniela, co nie znaczyło, że nie znajdował się na liście zabitych.

Josef beznamiętnie zbliżył się do kobiety trzymającejw rękach zgasłe dzieciątko. Próbował je wyjąć, ale pośmiertny uścisk okazał się niezwykle silny. Skinął na Aaronai poprosiło wsparcie. Katzman podchodziłz wyjątkową ostrożnością. Owionął go dziwny chłód,a cichy podszept nakazywał spokój. Nie wierzyłw niewytłumaczalne zjawiska, więc zignorował przeczucie. Pochylił się nad zmarłą, po czym zachwiał się jak rażony piorunem.

Sara! Jego ukochana żona leżała ze wzrokiem wbitymw bezchmurne niebo zwiastujące nadejście wiosny. Nie ruszała się, chociaż skamlało jakikolwiek gest. Nie było jej tu, mimo że miał ją przed oczami. Chwycił ją za ramionai przyciągnął do siebie. Łkał spazmatycznie, od dziecka nie wylał tylu łez.

Zdezorientowany Josef szarpnął go za rękaw kurtki, zmuszając do oderwania się od zwłok, lecz nawet oddział wojska nie byłbyw stanie odciągnąć Aarona od Sary. Wyrzucał sobiew duchu uległość wobec niej, kiedy odmówiła opuszczenia getta bez niego. Powinien wówczas zamknąć uszy na jej narzekaniai zaprowadzić do kanałów, skąd parę tygodni temu prowadziła bezpieczna droga do wolności. Mierzejewskiz Aignerem czekaliw gotowości na decyzję Katzmanów. Naprędce zorganizowali akcję przetransportowania Sary do ochronki, by dołączyła do Wiktora.

Nie zgodziła się. Nie chciała zostawić go samego, bo od dnia ich poznania nie nauczyła się, jak bez niego żyć.

Doskonale pamiętał tamten dzień. Jechał na rowerze zmęczony po pracy. Sara przechodziła przez drogęz wysoko uniesionym podbródkiem. Skupiona na wystawie sklepuz sukienkami, uszytymi według najnowszej mody, nie zwracała uwagi na otoczenie. Wpadła mu pod kołai przewróciła się na bruk.

Zmartwiony wypadkiem Aaron natychmiast przyszedł nieznajomejz pomocą. Wyciągnął rękęi szykował się na przeprosiny, gdy zerknęła na niego spode łbai się żachnęła.

– Jak jeździsz, idioto? – Celowo wzgardziła mężczyznąi sama się podniosła. Skrzywiła się, stąpnąwszy na prawą stopę. – Nie widziałeś, że szłam?

– A ty zawsze chadzaszz głowąw chmurach? – sarknął, zdumiony niespodziewanym atakiem. – Nie jesteś pępkiem świata, żeby każdy schodził ciz drogi.

Sara zaczerwieniła się po cebulki włosów.

– Po pierwsze, nie jesteśmy na „ty”, drogi panie. Po drugie, nie wymagam specjalnego traktowania,a nieco ogłady.

Postąpiła krok. Grymas bólu nie pozwalał jej na ciągnięcie tyrady.A wciąż miała wiele do powiedzenia.Z trudem złapała torebkę,z której wypadła niewielka portmonetka oraz lista zakupów. Kartkę znalazław pobliskiej kałuży, nieczytelną.

– Widzisz co narobiłeś? – Wskazała ręką na papier. – Przez ciebie wpadnęw tarapaty!

Gdyby rzeczywiście groziły jej kłopoty, rozpętałaby solidną awanturę. Tymczasem rozmyślnie wpędzała Aaronaw poczucie winy, aby zmyćz siebie własny grzech. Nowa ekspozycja sklepowa zaciekawiła ją na tyle, że nic dookoła się nie liczyło. Wszak pięknie prezentowałaby sięw przepięknej szyfonowej sukience delikatnie podkreślającej szczupłą talię.A oliwkowy kolor tylko dodałby sznytu podczas zbliżającego się zakończenia szkoły.

– W takim razie czy panienka pozwoli się obłaskawić zaproszeniem na kawęi deser? – zapytał szarmancko Katzman,w niepamięć puszczając jej atak. Urok dziewczyny przyćmiewał jej ostry język.

– Przykro mi. Ze względu na kontuzję nie jestemw stanie panu towarzyszyć – odparła, unosząc się honorem.

Uśmiechnął się. Sara dojrzała dołeczkiw kącikach ust. Mimowolnie spłoniła się rumieńcem.

– To nie jest żadna przeszkoda, skoro dysponuję znakomitym środkiem transportu. – Aaron złapał ramę rowerui podniósł go. – Przynajmniej zawiozę pannę do domu.

Pozwoliła. Grała dumną oraz nieprzystępną, byle za dużo sobie nie pomyślał.

Odprowadził ją pod same drzwi, opowiedziało zajściu zaskoczonej pani Blumenfeldi pożegnał się niskim ukłonem.

Nie bacząc na uraz, Sara podbiegła do okna. Zza firanki obserwowała nieznajomego, który przez kilka chwil spoglądałw jej stronę. Kiedy pomachał ręką, odsunęła się do ściany.

– Oj, dziecko, dziecko. – Mama westchnęła znacząco. – Chyba sięz tego nie wywiniesz.

Wtedy nie rozumiała, co rodzicielka ma na myśli. Pojęła dopiero po tygodniach znajomości, kiedy spotkaniaz Aaronem stały się codziennością. Młodzi zakochali się, tęskniąc za sobą niewyobrażalniew momentach rozłąki.

Zanim Aaron poprosił Saręo rękę, rozmówił sięz Gabrielą. Od miesięcy wspomagał ją oraz jej syna. Gdy kobieta rozstała sięz ojcem Beniamina, naiwnie wierzył, że stworzą rodzinęi nie przeszkadzało mu, że miałby wychowywać cudze dziecko. Gabriela odwodziła go od tej myśli, bowiem nie czuła się gotowa na nowy związek, ale nie odmawiała wsparcia, domyślając się jednocześnie, że Aaronz każdym dniem przyzwyczaja się do sytuacji. Próbowała ją ukrócić, lecz dobrze wiedziała, że nie przetrwałaby bez jego pomocy. Wiadomośćo poznaniu Sary przyjęłaz ulgą. Cieszyła się szczęściem przyjacielai życzyła mu wspaniałego życiaz ukochaną.

A teraz stracił Sarę na zawsze. Jej uśmiech, ciepło, niekończące się uczucie. Już nie pokłócą sięo błahostki, nie pogodząz namiętnością, nie zasnąw swoich objęciach. Nie wychowają wspólnie Wiktora, nie zobaczą, jak wyrasta na dzielnego, młodego człowieka. Nie powołają na świat nowego życia.

Aaron nie znajdowałw sobie dostatecznej siły na pożegnanie. Jak miał tego dokonać, jeśli nie wierzyłw odejście Sary? Patrzył na jej nieruchome ciało, ale nie mieściło mu sięw głowie, że żona nie otworzy oczu, nie pogłaszcze go po policzkui nie zapewni, że nic jej nie dolega.

Przecież mieli być razem na zawsze.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej