Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Krajobrazy chwil” to tomik wierszy składanych z codzienności, z codziennych spraw i osamotnienia, z refleksji i zagubień, z wiary, że „miłość istnieje w zalążku od zawsze — tak po prostu do nieskończenia, ponad wszechrzeczą ponad śniedzią i zwątpieniem”, a „ostatnią wciąż współcześnie będziemy tworzyć …”, podczas gdy „świat idzie do przodu po wielkie profity aż do zgonu”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 65
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Natalia Ignasiak Borowska, 2018
„Krajobrazy chwil” — mój drugi tomik wierszy składanych z codzienności, z codziennych spraw i osamotnienia, z refleksji i zagubień, z wiary, że „miłość istnieje w zalążku od zawsze — tak po prostu do nieskończenia” „ponad wszechrzeczą ponad śniedzią i zwątpieniem”, a „ostatnią wciąż współcześnie będziemy tworzyć …”, podczas gdy „świat idzie do przodu po wielkie profity aż do zgonu”. A ja „mogę kapkę świata przeszlifować sobą nim oddech zabiorą”. Podjęłam próbę.
ISBN 978-83-8126-602-4
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
TYM KTÓRYCH
kocham bardzoże aż ulotnie a trwalekochać będę wiecznie
o niebo doskonalej
świat jest wspaniały i czeka na piękno w tobie ukryte
zmieniać go będziesz w piękniejszy swoim pobytem
z czasem upływu lat dojrzejesz i wbiegniesz w świat …
ogniste rumaki poniosą cię w dal ku szczytom zachwytu
ale nie pozwól zrzucić się w dół — do bólu skowytu
gdy odkryjesz złote runo w tym co zepsute
wierutną brzydotą osnute — sponiewierane
i będziesz pielęgnować jak własne imię
dobre ze złego wysupłasz wyrwiesz gdy trzeba
i przemienisz w kromkę codziennego chleba
wtedy będziesz pełnią księżyca na ociemniałych drogach
będziesz i pustynie i krople ofiarne miłować
innych zrozumiesz budując nowe fasady
ze starych zdrojów czerpiąc garściami …
wsłuchaj się w wiatru opowieści jak w tętno serca
gdy w absolucie ciszy szemrze do ucha prawdy tak oczywiste
jak nadzieja u skazańca — źdźbło wiary w ateiście
i agnostyka niedowierzanie …
nie zapominaj że istnieją błękity
zdradzony — po drugiej stronie przeźroczystej łzy
odnajdziesz darowanych win kryształowe odpryski
przemieniające ciebie i mnie w to co dobre jest
po prostu wybieraj „być”
w sztuce jednego życia na planecie ludzi i złudzeń
nie bój się marzyć
czymże byłby świat bez marzycieli — nieobsianym łanem …
jesteś jednym z nasionek wiary i nadziei przyszłych pokoleń
bezwietrzna pogoda dopala gasnące powietrze
w odmętach jeziora zasypiającego nieśpiesznie
przeglądam nostalgiczne kadry niby w lustrze
przeciekają sedna nieuchwycone w czasie
poniechane zdradzone niezapisane baśnie
wokół cienie łagodnie szuwarami kołyszą endorfiny
trwam na brzegu uchwycona błogostanu ciszy
plusk ryby kręgi po wodzie rozsyła
znak predestynacji w podwodnych galaktykach
coraz dalej gaśnie plusku siła wygładza myśli
samotność mija — wokół tyle istnień …
zastanawiam się w którą stronę życie płynie
rzeczywistość zanika w opowieściach zdarzeń dalekich
by powrócić do stanu pierwotnego do żywota
i przemycić wieczność
każdy trud każdy zew budzika zniecierpliwiony
ma swoje przeznaczenie w każdej peregrynacji wieczoru …
chciałoby się odkupić prapamięć i zatrzymać tę chwilę
jak rzucony kamień pod górę … co się w dół stoczy
grawitacja czuwa
bezszelestnie upadł liść z drzewa — drzewa credo
w aforyzmach wiekowych przemyśleń i codziennych danin
poematy rozpisano na role scen nieudawanych
archetypem wszechprzestrzeni
gdy księżyc zawisł nisko i przegląda swą zmienną postać
w kroplach złączonych w jedność polodowcowego jeziora
nieskończonej całości połączone ogniwa …
i mój niewiele znaczący ślad
dodany w natury przestrzeń w jej misterium i piękno
milczenie liści — życia kwant lichy i powracający księżyc
krajobraz świata zupełny
szczodrość
przenikając przez spóźnienia
pogrążeni w ciałach rozwieszonych nad nadirem
prowadzimy długie rozmowy
samotnie wśród bezsennych nocy
poduszki ulatują ponad łożem zaspanym
i przeciekają jak stare kalosze
zatopione w kałużach pełnych błota i przyzwyczajeń
pod podłogę wnikają cienie z dnia poprzedniego
chowają głęboko pordzewiałe trzewia i zieją chłodem
aż kołdrę w wątpliwościach skręca
opadamy w zagłębienie północy
w odgłosach pokus i trwogi
obłęd pod powierzchnią sączy strużkę krwi
krwioobiegiem wszem i wobec
w ciasnocie przestrzeni między mrokiem a świtem
sprawy doganiają w zadyszce
metodycznie obniżamy loty wyłuszczające
pospieszne minuty
podpełzniemy pod obojętność
draśnięci powszedniości tryprem
nie wyzuci z narkotycznego pędu
będziemy przez minutę
przeobleczemy się w słowa formuły zasięgi
litanie dobrych życzeń niespełnionych
zazdrośni o jutro
bogatsi o jeden serca skowyt
dojrzewają orzechy w twardych skorupkach
słychać tętno szczodrobliwego serca
odmierza czas istnienia i czas przechodzenia
na orbitę okołoziemską w wielomian
jesień powoli podchodzi pod okna
rozwija kłębek srebrnolitych nici
i nawleka na promień jarzębiny i winogrona
czerwone po południowej stronie
rozsyła po polach wici nawołujące do powrotu
stodoły opasłe w plony rozwierają wrota
gromadzą wszelakie dobra na złe godziny
przygotowują się na zwiastowanie
chłodniejszych nocy i dni
kosze pełne jabłek ofiaruje stara jabłoń
i grusza obdarowuje także
a śliwy rozmieniły się na słodycz wspomnień
niewinnych kwiatów zaklętych w pestce
zarodek dostojnego drzewa doczekał się spełnienia
na dnie kompotu
chłodniejszy wiatr niesie zapach pieczonych ziemniaków
i stogów siana w których baraszkują wesołe dzieci
słońce wcześniej zasypia
wilgoć zniewala powietrze
pęcznieją piwnice od słojów pełnych przekąsek
suszonych grzybów warkoczy czosnku i konfitur
gospodarze i przyroda szykują się do urlopu
będą wspólnie odpoczywać
w harmonii wyplecionych losów w przylepce
rumianego chleba
bezdrożami przedzieram się przez wykroty
potykam o korzenie ikonowych drzew
pokłon składam niechcący
rozdzierając suknie o rozcapierzone gałęzie
kształtowane w prostocie liści
przemijających bez spazmów zwyczajnie
chciałabym przeniknąć pokorę ich istoty
wnętrze łagodności zobaczyć i pożądać wezbrane soki
a odprysków świadomości nie pożre twarz strachu
zasłaniającego prześwit rozrywającego okrąg na strzępy
całunem wiatru złączą się w lity archetyp
wytężam zmysły pierwotne i po przejściach
widzę niezgłębionej energii światło
mogące rozdawać lśnienia i wieczną mroczność
gdzieś niedaleko zgasło eksplodując tchnieniem kosmosu
z pieczęcią czarnych dziur
i obłędu ziemskich niepewników losu i kłamstw
gdy zmierzch zatrzaskuje drzwi
treść życia napełnia przedsionki serca
chroni mnie wrażliwość i głębia naprzeciw wielkich oczu
z pamięci wiatru i myszy polnej
praprzyczyny niepokojem rozkruszoną
cień jastrzębia układa na nowo
na wstępie był zygotą lub pierwiastkiem człowieka
jak myślą bardziej serdeczni
zależy od kąta widzenia wielu promieni
w pierwszej fazie jutrzni
gdy odeszły wody płodowe nastąpił prolog
wygnany z raju udał się na poszukiwania oddechu
pierwszy łyk aż bolał
a potem były niespełnienia
ucieczki i powroty przez ocean z drugiej strony
cień za oknem przemierzał niezmierzone kosmosy
gdy on zliczał minuty spełzające w ciasnotę listy
podpisanej jego nazwiskiem
był uwięziony w sieci z prześwitami
uwikłanymi w megabity jak kontynenty
rozcapierzonymi palcami tęsknił szukał
stwarzał kwantami światy pełne doznań
i umierał w tej samej chwili jak ścięte kwiaty
niedomknięte strony świadczyły o aktywności
o pulsowaniu samotnych nocy wyzierających
z bezsenności
kłamały mówiąc że jeszcze nie świta gdy obrazy blakły
znikały dni
świat obok cicho przemijał
cybernetyczna miłość nie trwa dłużej
niż tętno serca
nie żyła naprawdę w rachunku prawdopodobieństwa
wiedziały o tym maile wysłane do nikąd
na końcu konwencjonalny świata epilog
bez zwrotu
epitafium realu
Wyróżnienie w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „Piękno Przyrody Polskiej Las-Ptak-Łąka” — 2017
nenufary kwitnące olśniewającą bielą
zaślubiły leśne jezioro
z bagiennym brzegiem wśród oczarów wśród pozorów
otoczone smukłych sosen konspiracją
zapraszającą przelatujące ptaki na odpoczynek
na medytacje zieleni w ornamencie ważek
z błogosławieństwem słonecznych promieni
na wspólne lato na wspólną drogę
przez czas wyznaczony na wesele
i nenufary pięknieją w przeznaczeniu dziewiczym
przez swoją wieczność będą kusić nektarem
ukrytym w kielichu niczym panna młoda
pod muślinowym welonem uwodząco zalotna
na rozłożystych jak parasol liściach
małe żabki poznają smak życia
istnienia różnorodną postać
jak rozpoznać nieprzyjaciela i fascynacje czyhające
w zaroślach
kaczka mandarynka rozwinęła skrzydła
ubarwiła powietrze ruchem aksamitnym
pełnym dostojeństwa
nim odfrunęła w swoją pełnię unosząc krople
błyszczące w słońcu jako kantyczki dziękczynne
żurawi para w miłosnym zachwycie
ofiaruje klangor tak po prostu z radości życia
nawet obłok zatrzymał się i jak nimfa tajemnicza
otoczona nieskalanym szalem w kolorze błękitnych marzeń
zatopił się cały zasłuchał nieporuszony trwał
aż zefir nieśmiało otworzył powieki i rzęsy przesłały całus
ten plusk ożywił prezbiterium wody
nenufary kołysały owady na perłowych płatkach
opowiadając sen z tysiąca jednej nocy
suplikacją wpleciony w przemijalność świata
i stygmat przyrody
nad spokojem weselnej enklawy czuwa brzeg — strażnik
uzbrojony w ostrożeń z purpurowymi kwiatami
uwikłany w sitowie kapryśne jak miecz
mogące uwięzić nierozmyślnych i skazać na śmierć
stanowcze mokradła topielicą straszą
pod mgły koralami skrywając swą tajemniczość
zwieńczają pejzaż bacznych traw ciszą
w głębszym sensie refleksja gmatwa obojętność
przykrytą całunem przeciętności
lepiej zetrzeć z twarzy myśli
wśród samotnego tłumu ukryć się
za obrazem przeciwsłonecznych okularów
światło wrażliwe na oko przeszkadza w widzeniu
poruszone różnice prawd uczestniczą w bólu
potwornienia życia
utrata zdolności samodzielnego koncypowania
decydują racje rzeczy
to „coś” w niekonkretach elokwencji
duch zagubił się w krzyku słów z anatomii języka
kształtowanej medialnie
słowa powiększają przestrzeń na nimbu cień
nauka głosicieli prawdy
uwodzi tłumy o szablonie twarzy do myśli cudzej
jabłko z raju czyni czas do zniesienia
świat zależy od wejrzenia poprzez fakt subiektywny
przekłamania słów naprzeciw biblii nowych opcji
empatia naprzeciw tak bardzo że niewidoma
bóg stworzony na podobieństwo
dramaty ożywają na pniu zmysłów
wiatr i chaos zagęszczają przeciwne ulice
sumienia milkną
jesienna brzoza po kolei zrzuca listki
wróży
ostatni będzie odpowiedzią na dylemat
miłowania wichru knowań
świat nie jest wyjaśniony językiem miłości
wśród liści milczące porozumienie
gdy skrzydła archanioła — wiotkie gałązki
żywioł targa bez pardonu bez zażalenia i metafory
spełnia się wiatr w manipulacji przestrzenią
niezwyciężony uleci przed siebie bez celu
źródłem istnienia — chwilą
w brzozowych kwiatostanach na brzegu światła
rozkwita fantasmagoria przemijania
odpowiedź koncelebrowana
syntezą odwiecznej komunii rozbudzającej nasiona
kiełkują mocą idei przeznaczenia
w maleńkim ziarnku zaklęty żywot drzewa
z każdą wiosną brzoza zlicza almanachy
zapisane postrzępioną korą
w objęciach konarów pień mężnieje
na każdej stronie wytyczony nowy okrąg życia
i nowe ślubowanie
trwa
ufając korzeniom i modlitwie powietrza
skona gdy nadejdzie czas
wiatr przetrwa
wszechwietrzny dyletant
jesień prostuje horyzont patrzenia na porządek świata
w niewiedzy zakreślonego jutra
świadomość płynie po linii życia
na dłoni i liściach
mama kochała asparagusy
o wiotkich gałązkach z igłami jak kaktusy
dumne róże — kwiatów królowe
i pelargonie aksamitnie baśniowe
rozświetlające wnętrze domu
przeminął świat dzieciństwa
bezpowrotnie
nie ma już pelargonii kwitnących
w samotnym oknie
mama odeszła do błękitów Pana
chciałabym usiąść na jej ciepłych kolanach
wtulić się we włosy srebrzyste
a życie byłoby proste i oczywiste …
od cywilizacji dzielą mnie dwa brzegi rzeki
złudzeniem opływającej szaleństwo miasta
refleksyjna w azymucie — w meritum treści niestała
ułagodziła rozgwar myśli
powrzucanych do mózgu zakończeniami neuronów
rozchybotanych
wodzę zmysłami za wyjściem po za meandry
ciężkie od posiadania nic nie wartych rzeczy
lekkie w naturze ekspiacji losu
melancholia zaszyła powieki
rzeka czuwała śmiałym dotykiem cząsteczek wody
w błękicie postrzępionej chmury
zbudziłam się odrodzona z ziarenek pyłu
rzeka płynęła jak wprzódy
nurtem z moim pulsem zgranym w idealną całość
jak polodowcowy kamień
wśród brzegów pojednanych falą i konfesjonałem
zapisane moje imię i nadzieje
w niestałość i wody istnienie
bez kropli nie byłoby rzeki i oceanów
dzikich łąk i ogrodów botanicznych
wzajemnych kierunków szukania sensu klepsydry
by przeniknąć cierpliwość drążenia skały
odłamkiem przemycanym w dłoniach
rozgrzeszyć swoje miejsce na ziemi
zrozumieć właściwość rzeczy po odwrotnych stronach
zaufania i fatum
gdy godziny odliczają zdarte aforyzmy
a wiersze z krainy milczenia złotoustych poetów
zamykają rymy potwierdzone na wieki wieków …
gdy złamany horyzont
w objęciach czasu rozsypanego
Terpsychorze wychodzisz naprzeciw
by nie czekać a pragnąć każdej chwili
a bardziej kochać obłęd świata i sugestie cieni
tańcząc na przekór mokrym łzom i zapomnieniom
otwierasz bramy ogrodu utraconego
pasjami rozkwita w twoich progach
i rozkwitają jabłonie w sadach
kiełkują nowe wątki w osnowach codzienności …
unosisz ręce przytwierdzone do gwoździa
tulisz dziecko
nie raniąc głaskasz loki rozwichrzone i powietrze
tańczą współistniejące deszczu krople
i obłoki skołowane hulaszczym wiatrem
a ziemia w odwiecznych piruetach
rozdaje jak rozdawała dotąd pory roku
naprzemiennie nagość dni i nieprzejrzystość mroku …
w samotnym tangu bosymi stopami
strzepujesz ze szmaragdów trawy kantyczki rosy
zawierasz przymierze
orzeźwione pejzaże ikonowych obrazów
krwioobiegiem wnikają w ciebie
w manuskrypt ekstazy
tańczysz więc żyjesz
żyjesz na skrzydłach serce unosząc
dalej wyżej
jako totem i wotyw