Krajobrazy chwil - Natalia Ignasiak Borowska - ebook

Krajobrazy chwil ebook

Natalia Ignasiak Borowska

0,0

Opis

Krajobrazy chwil” to tomik wierszy składanych z codzienności, z codziennych spraw i osamotnienia, z refleksji i zagubień, z wiary, że „miłość istnieje w zalążku od zawsze — tak po prostu do nieskończenia, ponad wszechrzeczą ponad śniedzią i zwątpieniem”, a „ostatnią wciąż współcześnie będziemy tworzyć …”, podczas gdy „świat idzie do przodu po wielkie profity aż do zgonu”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 65

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Natalia Ignasiak Borowska

Krajobrazy chwil

© Natalia Ignasiak Borowska, 2018

„Krajobrazy chwil” — mój drugi tomik wierszy składanych z codzienności, z codziennych spraw i osamotnienia, z refleksji i zagubień, z wiary, że „miłość istnieje w zalążku od zawsze — tak po prostu do nieskończenia” „ponad wszechrzeczą ponad śniedzią i zwątpieniem”, a „ostatnią wciąż współcześnie będziemy tworzyć …”, podczas gdy „świat idzie do przodu po wielkie profity aż do zgonu”. A ja „mogę kapkę świata przeszlifować sobą nim oddech zabiorą”. Podjęłam próbę.

ISBN 978-83-8126-602-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

TYM KTÓRYCH

kocham bardzoże aż ulotnie a trwalekochać będę wiecznie

o niebo doskonalej

Wnukom …

świat jest wspaniały i czeka na piękno w tobie ukryte

zmieniać go będziesz w piękniejszy swoim pobytem

z czasem upływu lat dojrzejesz i wbiegniesz w świat …

ogniste rumaki poniosą cię w dal ku szczytom zachwytu

ale nie pozwól zrzucić się w dół — do bólu skowytu

gdy odkryjesz złote runo w tym co zepsute

wierutną brzydotą osnute — sponiewierane

i będziesz pielęgnować jak własne imię

dobre ze złego wysupłasz wyrwiesz gdy trzeba

i przemienisz w kromkę codziennego chleba

wtedy będziesz pełnią księżyca na ociemniałych drogach

będziesz i pustynie i krople ofiarne miłować

innych zrozumiesz budując nowe fasady

ze starych zdrojów czerpiąc garściami …

wsłuchaj się w wiatru opowieści jak w tętno serca

gdy w absolucie ciszy szemrze do ucha prawdy tak oczywiste

jak nadzieja u skazańca — źdźbło wiary w ateiście

i agnostyka niedowierzanie …

nie zapominaj że istnieją błękity

zdradzony — po drugiej stronie przeźroczystej łzy

odnajdziesz darowanych win kryształowe odpryski

przemieniające ciebie i mnie w to co dobre jest

po prostu wybieraj „być”

w sztuce jednego życia na planecie ludzi i złudzeń

nie bój się marzyć

czymże byłby świat bez marzycieli — nieobsianym łanem …

jesteś jednym z nasionek wiary i nadziei przyszłych pokoleń

Nadjeziorne przenikanie świata

bezwietrzna pogoda dopala gasnące powietrze

w odmętach jeziora zasypiającego nieśpiesznie

przeglądam nostalgiczne kadry niby w lustrze

przeciekają sedna nieuchwycone w czasie

poniechane zdradzone niezapisane baśnie

wokół cienie łagodnie szuwarami kołyszą endorfiny

trwam na brzegu uchwycona błogostanu ciszy

plusk ryby kręgi po wodzie rozsyła

znak predestynacji w podwodnych galaktykach

coraz dalej gaśnie plusku siła wygładza myśli

samotność mija — wokół tyle istnień …

zastanawiam się w którą stronę życie płynie

rzeczywistość zanika w opowieściach zdarzeń dalekich

by powrócić do stanu pierwotnego do żywota

i przemycić wieczność

każdy trud każdy zew budzika zniecierpliwiony

ma swoje przeznaczenie w każdej peregrynacji wieczoru …

chciałoby się odkupić prapamięć i zatrzymać tę chwilę

jak rzucony kamień pod górę … co się w dół stoczy

grawitacja czuwa

bezszelestnie upadł liść z drzewa — drzewa credo

w aforyzmach wiekowych przemyśleń i codziennych danin

poematy rozpisano na role scen nieudawanych

archetypem wszechprzestrzeni

gdy księżyc zawisł nisko i przegląda swą zmienną postać

w kroplach złączonych w jedność polodowcowego jeziora

nieskończonej całości połączone ogniwa …

i mój niewiele znaczący ślad

dodany w natury przestrzeń w jej misterium i piękno

milczenie liści — życia kwant lichy i powracający księżyc

krajobraz świata zupełny

szczodrość

Kompletowanie godzin

przenikając przez spóźnienia

pogrążeni w ciałach rozwieszonych nad nadirem

prowadzimy długie rozmowy

samotnie wśród bezsennych nocy

poduszki ulatują ponad łożem zaspanym

i przeciekają jak stare kalosze

zatopione w kałużach pełnych błota i przyzwyczajeń

pod podłogę wnikają cienie z dnia poprzedniego

chowają głęboko pordzewiałe trzewia i zieją chłodem

aż kołdrę w wątpliwościach skręca

opadamy w zagłębienie północy

w odgłosach pokus i trwogi

obłęd pod powierzchnią sączy strużkę krwi

krwioobiegiem wszem i wobec

w ciasnocie przestrzeni między mrokiem a świtem

sprawy doganiają w zadyszce

metodycznie obniżamy loty wyłuszczające

pospieszne minuty

podpełzniemy pod obojętność

draśnięci powszedniości tryprem

nie wyzuci z narkotycznego pędu

będziemy przez minutę

przeobleczemy się w słowa formuły zasięgi

litanie dobrych życzeń niespełnionych

zazdrośni o jutro

bogatsi o jeden serca skowyt

Jesienne wota

dojrzewają orzechy w twardych skorupkach

słychać tętno szczodrobliwego serca

odmierza czas istnienia i czas przechodzenia

na orbitę okołoziemską w wielomian

jesień powoli podchodzi pod okna

rozwija kłębek srebrnolitych nici

i nawleka na promień jarzębiny i winogrona

czerwone po południowej stronie

rozsyła po polach wici nawołujące do powrotu

stodoły opasłe w plony rozwierają wrota

gromadzą wszelakie dobra na złe godziny

przygotowują się na zwiastowanie

chłodniejszych nocy i dni

kosze pełne jabłek ofiaruje stara jabłoń

i grusza obdarowuje także

a śliwy rozmieniły się na słodycz wspomnień

niewinnych kwiatów zaklętych w pestce

zarodek dostojnego drzewa doczekał się spełnienia

na dnie kompotu

chłodniejszy wiatr niesie zapach pieczonych ziemniaków

i stogów siana w których baraszkują wesołe dzieci

słońce wcześniej zasypia

wilgoć zniewala powietrze

pęcznieją piwnice od słojów pełnych przekąsek

suszonych grzybów warkoczy czosnku i konfitur

gospodarze i przyroda szykują się do urlopu

będą wspólnie odpoczywać

w harmonii wyplecionych losów w przylepce

rumianego chleba

Niepokojem rozkruszoną

bezdrożami przedzieram się przez wykroty

potykam o korzenie ikonowych drzew

pokłon składam niechcący

rozdzierając suknie o rozcapierzone gałęzie

kształtowane w prostocie liści

przemijających bez spazmów zwyczajnie

chciałabym przeniknąć pokorę ich istoty

wnętrze łagodności zobaczyć i pożądać wezbrane soki

a odprysków świadomości nie pożre twarz strachu

zasłaniającego prześwit rozrywającego okrąg na strzępy

całunem wiatru złączą się w lity archetyp

wytężam zmysły pierwotne i po przejściach

widzę niezgłębionej energii światło

mogące rozdawać lśnienia i wieczną mroczność

gdzieś niedaleko zgasło eksplodując tchnieniem kosmosu

z pieczęcią czarnych dziur

i obłędu ziemskich niepewników losu i kłamstw

gdy zmierzch zatrzaskuje drzwi

treść życia napełnia przedsionki serca

chroni mnie wrażliwość i głębia naprzeciw wielkich oczu

z pamięci wiatru i myszy polnej

praprzyczyny niepokojem rozkruszoną

cień jastrzębia układa na nowo

Było sobie życie

na wstępie był zygotą lub pierwiastkiem człowieka

jak myślą bardziej serdeczni

zależy od kąta widzenia wielu promieni

w pierwszej fazie jutrzni

gdy odeszły wody płodowe nastąpił prolog

wygnany z raju udał się na poszukiwania oddechu

pierwszy łyk aż bolał

a potem były niespełnienia

ucieczki i powroty przez ocean z drugiej strony

cień za oknem przemierzał niezmierzone kosmosy

gdy on zliczał minuty spełzające w ciasnotę listy

podpisanej jego nazwiskiem

był uwięziony w sieci z prześwitami

uwikłanymi w megabity jak kontynenty

rozcapierzonymi palcami tęsknił szukał

stwarzał kwantami światy pełne doznań

i umierał w tej samej chwili jak ścięte kwiaty

niedomknięte strony świadczyły o aktywności

o pulsowaniu samotnych nocy wyzierających

z bezsenności

kłamały mówiąc że jeszcze nie świta gdy obrazy blakły

znikały dni

świat obok cicho przemijał

cybernetyczna miłość nie trwa dłużej

niż tętno serca

nie żyła naprawdę w rachunku prawdopodobieństwa

wiedziały o tym maile wysłane do nikąd

na końcu konwencjonalny świata epilog

bez zwrotu

epitafium realu

Zielonookie niebo

Wyróżnienie w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „Piękno Przyrody Polskiej Las-Ptak-Łąka” — 2017

nenufary kwitnące olśniewającą bielą

zaślubiły leśne jezioro

z bagiennym brzegiem wśród oczarów wśród pozorów

otoczone smukłych sosen konspiracją

zapraszającą przelatujące ptaki na odpoczynek

na medytacje zieleni w ornamencie ważek

z błogosławieństwem słonecznych promieni

na wspólne lato na wspólną drogę

przez czas wyznaczony na wesele

i nenufary pięknieją w przeznaczeniu dziewiczym

przez swoją wieczność będą kusić nektarem

ukrytym w kielichu niczym panna młoda

pod muślinowym welonem uwodząco zalotna

na rozłożystych jak parasol liściach

małe żabki poznają smak życia

istnienia różnorodną postać

jak rozpoznać nieprzyjaciela i fascynacje czyhające

w zaroślach

kaczka mandarynka rozwinęła skrzydła

ubarwiła powietrze ruchem aksamitnym

pełnym dostojeństwa

nim odfrunęła w swoją pełnię unosząc krople

błyszczące w słońcu jako kantyczki dziękczynne

żurawi para w miłosnym zachwycie

ofiaruje klangor tak po prostu z radości życia

nawet obłok zatrzymał się i jak nimfa tajemnicza

otoczona nieskalanym szalem w kolorze błękitnych marzeń

zatopił się cały zasłuchał nieporuszony trwał

aż zefir nieśmiało otworzył powieki i rzęsy przesłały całus

ten plusk ożywił prezbiterium wody

nenufary kołysały owady na perłowych płatkach

opowiadając sen z tysiąca jednej nocy

suplikacją wpleciony w przemijalność świata

i stygmat przyrody

nad spokojem weselnej enklawy czuwa brzeg — strażnik

uzbrojony w ostrożeń z purpurowymi kwiatami

uwikłany w sitowie kapryśne jak miecz

mogące uwięzić nierozmyślnych i skazać na śmierć

stanowcze mokradła topielicą straszą

pod mgły koralami skrywając swą tajemniczość

zwieńczają pejzaż bacznych traw ciszą

Medialnie

w głębszym sensie refleksja gmatwa obojętność

przykrytą całunem przeciętności

lepiej zetrzeć z twarzy myśli

wśród samotnego tłumu ukryć się

za obrazem przeciwsłonecznych okularów

światło wrażliwe na oko przeszkadza w widzeniu

poruszone różnice prawd uczestniczą w bólu

potwornienia życia

utrata zdolności samodzielnego koncypowania

decydują racje rzeczy

to „coś” w niekonkretach elokwencji

duch zagubił się w krzyku słów z anatomii języka

kształtowanej medialnie

słowa powiększają przestrzeń na nimbu cień

nauka głosicieli prawdy

uwodzi tłumy o szablonie twarzy do myśli cudzej

jabłko z raju czyni czas do zniesienia

świat zależy od wejrzenia poprzez fakt subiektywny

przekłamania słów naprzeciw biblii nowych opcji

empatia naprzeciw tak bardzo że niewidoma

bóg stworzony na podobieństwo

dramaty ożywają na pniu zmysłów

wiatr i chaos zagęszczają przeciwne ulice

sumienia milkną

Brzozowe refleksy

jesienna brzoza po kolei zrzuca listki

wróży

ostatni będzie odpowiedzią na dylemat

miłowania wichru knowań

świat nie jest wyjaśniony językiem miłości

wśród liści milczące porozumienie

gdy skrzydła archanioła — wiotkie gałązki

żywioł targa bez pardonu bez zażalenia i metafory

spełnia się wiatr w manipulacji przestrzenią

niezwyciężony uleci przed siebie bez celu

źródłem istnienia — chwilą

w brzozowych kwiatostanach na brzegu światła

rozkwita fantasmagoria przemijania

odpowiedź koncelebrowana

syntezą odwiecznej komunii rozbudzającej nasiona

kiełkują mocą idei przeznaczenia

w maleńkim ziarnku zaklęty żywot drzewa

z każdą wiosną brzoza zlicza almanachy

zapisane postrzępioną korą

w objęciach konarów pień mężnieje

na każdej stronie wytyczony nowy okrąg życia

i nowe ślubowanie

trwa

ufając korzeniom i modlitwie powietrza

skona gdy nadejdzie czas

wiatr przetrwa

wszechwietrzny dyletant

jesień prostuje horyzont patrzenia na porządek świata

w niewiedzy zakreślonego jutra

świadomość płynie po linii życia

na dłoni i liściach

Mama

mama kochała asparagusy

o wiotkich gałązkach z igłami jak kaktusy

dumne róże — kwiatów królowe

i pelargonie aksamitnie baśniowe

rozświetlające wnętrze domu

przeminął świat dzieciństwa

bezpowrotnie

nie ma już pelargonii kwitnących

w samotnym oknie

mama odeszła do błękitów Pana

chciałabym usiąść na jej ciepłych kolanach

wtulić się we włosy srebrzyste

a życie byłoby proste i oczywiste …

Od źródła po głębie oceanu

od cywilizacji dzielą mnie dwa brzegi rzeki

złudzeniem opływającej szaleństwo miasta

refleksyjna w azymucie — w meritum treści niestała

ułagodziła rozgwar myśli

powrzucanych do mózgu zakończeniami neuronów

rozchybotanych

wodzę zmysłami za wyjściem po za meandry

ciężkie od posiadania nic nie wartych rzeczy

lekkie w naturze ekspiacji losu

melancholia zaszyła powieki

rzeka czuwała śmiałym dotykiem cząsteczek wody

w błękicie postrzępionej chmury

zbudziłam się odrodzona z ziarenek pyłu

rzeka płynęła jak wprzódy

nurtem z moim pulsem zgranym w idealną całość

jak polodowcowy kamień

wśród brzegów pojednanych falą i konfesjonałem

zapisane moje imię i nadzieje

w niestałość i wody istnienie

bez kropli nie byłoby rzeki i oceanów

dzikich łąk i ogrodów botanicznych

wzajemnych kierunków szukania sensu klepsydry

by przeniknąć cierpliwość drążenia skały

odłamkiem przemycanym w dłoniach

rozgrzeszyć swoje miejsce na ziemi

zrozumieć właściwość rzeczy po odwrotnych stronach

zaufania i fatum

Jak Zorba

gdy godziny odliczają zdarte aforyzmy

a wiersze z krainy milczenia złotoustych poetów

zamykają rymy potwierdzone na wieki wieków …

gdy złamany horyzont

w objęciach czasu rozsypanego

Terpsychorze wychodzisz naprzeciw

by nie czekać a pragnąć każdej chwili

a bardziej kochać obłęd świata i sugestie cieni

tańcząc na przekór mokrym łzom i zapomnieniom

otwierasz bramy ogrodu utraconego

pasjami rozkwita w twoich progach

i rozkwitają jabłonie w sadach

kiełkują nowe wątki w osnowach codzienności …

unosisz ręce przytwierdzone do gwoździa

tulisz dziecko

nie raniąc głaskasz loki rozwichrzone i powietrze

tańczą współistniejące deszczu krople

i obłoki skołowane hulaszczym wiatrem

a ziemia w odwiecznych piruetach

rozdaje jak rozdawała dotąd pory roku

naprzemiennie nagość dni i nieprzejrzystość mroku …

w samotnym tangu bosymi stopami

strzepujesz ze szmaragdów trawy kantyczki rosy

zawierasz przymierze

orzeźwione pejzaże ikonowych obrazów

krwioobiegiem wnikają w ciebie

w manuskrypt ekstazy

tańczysz więc żyjesz

żyjesz na skrzydłach serce unosząc

dalej wyżej

jako totem i wotyw