Kraina Niezwykłości - Tondera-Tuzinek Marta - ebook + książka

Kraina Niezwykłości ebook

Tondera-Tuzinek Marta

0,0
62,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Novae Res
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2021
Opis

Otwórz niewidzialne drzwi do świata fantazji

Bruno i Maja mieszkają po sąsiedzku. Łączy ich przyjaźń, bogata wyobraźnia i ciekawość otaczającego świata. To właśnie te cechy sprawiły, że zostali wybrani do wzięcia udziału w niezwykle ważnej misji – ocalenia Prawdopodobny, Krainy Niezwykłości. Czeka ich ekscytująca podróż, podczas której będą musieli zmierzyć się z mrocznymi siłami Nicości, ale też własnymi lękami i słabościami. Aby je pokonać, wykorzystają swój najcenniejszy skarb – niesamowitą moc dziecięcej wyobraźni. Dokąd zaprowadzi ich niewidzialna gra i tajemnicze przejście w ścianie dzielącej ich pokoje?

Okna przylegających do siebie pokoików Brunonka i Mai na poddaszu miały wspólny parapet. Co jakiś czas pod osłoną nocy przysiadał na nim tajemniczy gość. W dziobie przynosił swoim śpiącym podopiecznym najpiękniejsze sny, a w nich to, co najbardziej lubili, żeby mogli spać spokojnie i długo. Nocny przybysz wiedział dobrze, że przed Mają i Brunonkiem wiele przygód i niełatwych zadań, jakie zechciały powierzyć im gwiazdy.

Marta Tondera-Tuzinek
Urodzona w 1986 roku w Warszawie. Z zawodu i powołania nauczycielka języka polskiego, poetka z wyboru, malarka z przypadku, idealistka z natury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 128

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Brunonkowi i Tobie

Od autorki

W baśniach jest tak, że świat znany z codzienności przeplata się z tym magicznym jak kosmyki włosów w warkoczu. Ale czasem zdarza się to nie tylko w baśniach…

Znalezienie złotego środka między nauczeniem dziecka, jak rozdzielić bajkę od rzeczywistości, a zachęceniem go do patrzenia na świat, jakby był pełną cudów baśnią, jest niełatwym zadaniem. Wymaga nieprzerwanej czujności oraz zaangażowania we współtworzenie Krainy Niezwykłości, w której chcielibyśmy, aby nasze dzieci mogły się szczęśliwie rozwijać. Wspaniale, gdy ten rozwój napędzany jest motorem zachwytu, wspaniale, gdy opiera się na poczuciu sprawczości, wspaniale, gdy wynika z naturalnej potrzeby.

Założeniem przyświecającym tworzeniu tej książki stało się przekonanie autorki o tym, że dzieci widzą, czują i rozumieją znacznie więcej, niż dorosłym się czasem wydaje, jednak myślenie metaforyczne, symboliczne, które jest u nich naturalne, narażone bywa też na przeszkody, ulega różnym presjom. To – jeszcze jedna na bibliotecznej półce – próba przeprowadzenia dziecka przez ten czas tak, by nie ucierpiały na tym ani rozsądek, ani wyobraźnia, ani świat czarów. Temu bowiem nie odbiera się racji bytu, ale tłumaczy i ukazuje jako spektrum możliwości, z których korzystanie nie jest śmieszną i dziecinną, ale poważną i bardzo wartościową umiejętnością.

Książka przeznaczona jest dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym i stanowi wsparcie dla rodzica w przygotowaniu do treści szkolnych poprzez rozwijanie u młodego człowieka wyobraźni oraz umiejętności wsłuchiwania się w swoje uczucia. Ma być źródłem pretekstów do przemyśleń i rozmów na ważne i ciekawe tematy. Kraina Niezwykłości została pomyślana do wspólnej lektury z dorosłym przewodnikiem, który przeczyta, poprowadzi, zatrzyma się tam, gdzie należałoby zrobić przerwę na własny przykład, własny eksperyment, własny pomysł na rozmowę i zabawę.

Życzę sobie i Wam, drodzy Czytelnicy, inspirującej przygody.

Marta Tondera-Tuzinek

I

– …dostaną moc przenikania tajemnic i odwagę, bo ktoś, kto poszukuje tego, co ukryte, nie może być słabeuszem. A wszechświat jest pełny tajemnic i gdyby ludzie wiedzieli, jak się z nimi obchodzić, byłoby wszystkim lepiej.

– Gdyby tak można było dać komuś w prezencie mądrość, żeby wiedział, co robić z innymi darami…

– Mądrości sprezentować się nie da, ale tych dwoje ma szczęście do rodziców.

– Podarujmy im jeszcze intuicję, tak na wszelki wypadek.

Tak szeptały do siebie gwiazdy, gdy dwa nowe serduszka biły sobie spokojnie w brzuchach swych mam popijających aromatyczną herbatę w blasku jesiennego słońca. Pokoje dzieci, które miały się urodzić w jednym czasie, dzieliła tylko ściana. Ich rodzice byli sąsiadami i oba mieszkania znajdowały się w tym samym starym domu przy parku, na najwyższym, czwartym piętrze. Może to przypadek, a może nie.

Bruno i Maja przyszli na świat, gdy Słońce było w Skorpionie. Gwiazdy hojnie ich obdarowały, bo taką już mają naturę – każdemu chciałyby nieba przychylić, więc błyszczą co sił, wyznaczają kierunki, rozświetlają nocne szlaki, oprowadzają po kosmicznych bezdrożach artystów, architektów i naukowców. Ich cudotwórczy blask długo jeszcze zdobi firmament, nawet gdy one same już zgasną. Tylko ludzie częściej patrzą pod nogi niż w niebo, bo ciągle gdzieś się spieszą. A przecież żeby dokładnie się czemuś przyjrzeć, trzeba się na chwilę zatrzymać.

Kiedy rodzi się człowiek, całym jego światem są objęcia rodzica – taki jest malutki. Nie umie mówić ani chodzić, a nawet się uśmiechać. Wszystkiego musi się dopiero nauczyć, a dorośli, którzy umieją dużo więcej, starają się mu pomagać. Ale wielkim cudem życia i nieoczywistą prawdą jest to, że nie tylko niemowlę uczy się od rodzica, ale także rodzic od swojego małego dzidziusia. Uczą się tego, jak wiele jest w nich mocy! Wszyscy ludzie na świecie żyją razem – starzy z młodymi, szybcy z wolnymi, głośni z cichymi, poeci z budowniczymi, cyrkowcy z astronautami. Nie bez powodu tak jest. Wszyscy mogą się od siebie uczyć, wszyscy mogą się nawzajem potrzebować.

Tata Brunonka nauczył się od niego, że godzina to bardzo mało czasu. Mama Brunonka nauczyła się od niego, że godzina to bardzo dużo czasu. Brunonek nauczył się od rodziców, że uśmiechem można zmieniać świat, i lubił z tej wiedzy korzystać. Gdy tata z mamą mieli poważne miny, a ich oczy wyglądały, jakby zebrały się w nich ciężkie deszczowe chmury, Bruno odważnie zaglądał w groźne źrenice i uśmiechał się z całych swoich sił, a wtedy w powietrzu coś bezgłośnie pękało, znikały ciemne chmury i jakby swobodniej się oddychało – jak po burzy. Czary!

Okna przylegających do siebie pokoików Brunonka i Mai na poddaszu miały wspólny parapet. Co jakiś czas pod osłoną nocy przysiadał na nim tajemniczy gość. W dziobie przynosił swoim śpiącym podopiecznym najpiękniejsze sny, a w nich to, co najbardziej lubili, żeby mogli spać spokojnie i długo. Gwiezdny Posłaniec miał o to dbać, bo sen jest bardzo ważny, a nie wszyscy wiedzą dlaczego, więc nie mogą zasnąć, budzą się, śpią za krótko.

Malutki Brunonek najbardziej ze wszystkiego lubił mleczko. Dostawał w prezencie sen, w którym mleczna droga spływała z nocnego nieba niekończącą się białą wstęgą przez jego buzię aż do brzuszka. Brunonkowi robiło się dobrze, ciepło i smacznie, małą twarzyczkę rozjaśniał delikatny uśmiech, a rodzice zastanawiali się, co też może mu się śnić.

Są takie czary, które dzieją się tylko, gdy człowiek śpi. Gwiazdy mogą wtedy przyjrzeć mu się z bliska i zrobić porządek w jego głowie. Szczególnie w małych główkach trzeba wszystko dobrze poukładać, tak jak zabawki po zabawie. Gdyby się ich nie posprzątało, w końcu wszystkie by się ze sobą pomieszały, coś mogłoby się zgubić, coś zniszczyć. To, co wpada do naszej głowy w ciągu dnia, może nam niechcący z tej głowy następnego dnia wypaść – tak się dzieje z rzeczami, gdy się ich nie porządkuje. Śmieci przybywa, a ważne rzeczy się gubią. Dlatego potrzebny jest sen – cudowny dar! Gwiazdy mają chwilę, by ułożyć wszystko na odpowiednim miejscu, a my w tym czasie odpoczywamy.

Nasze powieki to magiczne drzwi i gdy je zamykamy, zamykamy za sobą jeden świat, by móc zagłębić się w inny – ten po drugiej stronie powiek. On też nas potrzebuje. Nocny przybysz, który ptasim śpiewem wlewał przez dziecięce uszy sny, wiedział dobrze, że przed Mają i Brunonkiem wiele przygód i niełatwych zadań, jakie zechciały powierzyć im gwiazdy.

Zanim różowy poblask rozwinął się na dachach niczym dywan, po którym miało wejść słońce, Sidereus ocknął się pod wpływem nagłego niepokoju. Ku własnemu przeogromnemu zdziwieniu stwierdził, iż znajduje się na zimnym parapecie w świecie, w którym więcej niż czarodziejskich kotów jest tych, które z chęcią schrupałyby go na śniadanie i jeden z nich właśnie zeskoczył z dachu, by go dopaść.

– A niech mnie kot rozszarpie, jeśli jeszcze raz zdarzy mi się zasnąć na warcie! – zganił się pod dziobem Sidereus, po czym rozłożył skrzydła i poderwał się do lotu.

Zatoczył jeszcze dwa koła ponad dachem, czekając aż niepocieszony kot odejdzie szukać szczęścia gdzie indziej, i rzucił ostatnie spojrzenia przez oba okna. W końcu odleciał w kierunku cienkiej szczeliny między nocą a dniem, za którą czekał na niego świat, jaki istnieje tylko w snach, marzeniach, opowieściach i zaczarowanych obrazach.

Sidereus przybierał czasem postać czarnego ptaka, ale nie było to jego jedyne oblicze (zresztą większość z nas ma więcej niż jedno oblicze). Sidereus zmieniał postać, by bezpiecznie odwiedzać dzieci, przelatywać niepostrzeżenie obok, gdy są z rodzicami na spacerze, i przysłuchiwać się rozmowom albo zaglądać przez okna do ich domów. Ale równie dobrze, a może nawet trochę lepiej, czuł się jako istota przypominająca człowieka. Podobnie jak człowiek miał głowę, ręce i nogi, ale jego skóra pokryta była czymś w rodzaju drobniutkich łusek, które przy najmniejszym nawet świetle mieniły się odcieniami granatu i błękitu niczym rozgwieżdżone niebo. Spod ulubionego kapelusza wystawała bujna czupryna czarnych piór, a wielkie oczy Sidereusa przybierały zawsze barwę, jaką akurat miało niebo, o czym musiał pamiętać, odwiedzając świat ludzi. Z tego powodu pora zachodów słońca, kiedy wszystko wokół rozpalało się różnymi odcieniami czerwieni, fioletów i złota, nie była najbezpieczniejszym czasem na podróże. Kamuflaż byłby nieskuteczny i Sidereus stałby się zbyt widoczny. A bycie zbyt widocznym nigdy nie jest bezpieczne, bo nie wiemy, czy nie rzucamy się w oczy komuś bardzo złemu albo bardzo głupiemu.

Gwiezdny Posłaniec przebił się przez ciemny puch nocnych chmur i jego oczom ukazały się szpiczaste wieże czarodziejskiego zamku zalane poświatą barwnych zórz. Większe i mniejsze zamkowe okna przywodziły na myśl kolorowe obrazki z kalejdoskopu. Z jednym wyjątkiem. Wielkie okno najwyższej wieży przypominało zwierciadło, w którym przegląda się noc, a każdy przechodzący przez nie blask przeistaczał się w postać, która patrzy, uśmiecha się, mówi. To tam można było spotkać się z gwiazdami i tam właśnie miał się udać Sidereus, ale najpierw postanowił zatoczyć jeszcze jedno koło nad ścielącą się u stóp zamku krainą. Objął czule wzrokiem ogrody, lasy, domostwa mieszkańców, wysokie mosty, kręte drogi i potoki spływające z górzystych brzegów Prawdopodobny do samego jej serca, gdzie łączyły się w rzekę Złocistą. Jej spiralne koryto zataczało łuki zarówno tam, gdzie wszystko z lotu ptaka było dobrze widoczne, jak i tam, gdzie można było dotrzeć tylko przez tajemne przejścia i tunele prowadzące do różnych innych prawdopodobnych przestrzeni. Zamieszkiwały je najróżniejsze stworzenia, jakie dziecięca wyobraźnia powołała do życia pomyślanymi przy zdmuchiwaniu świeczki z tortu życzeniami, wyśnionymi w niewinnych główkach marzeniami.

Tam, gdzie potoki łączyły się w rzekę Złocistą, stał Czarodziejski Młyn. To w nim z ciemnozłotych ziaren i życiodajnej wody powstawało złote jadło, które w świecie ludzi mógłby ktoś nazwać chlebem. Gdyby porównać jego smak do smaków znanych ludzkiemu podniebieniu, to przypominałby może trochę czarny czosnek – niecodzienny rarytas – albo może podgotowany pasternak, coś pysznego! Złote jadło było starannie przygotowywane przez szlachetnych magów, a potem posyłane nurtem Złocistej i każdy mógł wziąć tyle, ile potrzebował.

Nad Prawdopodobną czuwał dobry czarodziej Astramagus, zwany także Czarodziejem Uśmiechniętym, a nad nim czuwały gwiazdy, które błyszczały nad wszystkimi prawdziwymi, prawdopodobnymi i nieprawdopodobnymi światami na wspólnym dla wszystkich niebieskim sklepieniu. Wielki Czarodziej był najstarszą z istot w Prawdopodobnie i chyba on sam nie pamiętał już, kto go wymyślił. Był tak siwy, zarośnięty brodą i wąsami, okryty długim płaszczem, że trudno było odgadnąć kolor jego skóry – może była biała, może czarna. Oczy miał szare, albo takie się wydawały w cieniu rzucanym przez gęste brwi oraz sporych rozmiarów kapelusz.

Skoro Wielki Czarodziej, władca Czarodziejskiej Krainy Niezwykłości tak wyglądał, to znaczy, że tak wyobrażamy sobie mądrego, dobrego króla – siwe włosy, zmarszczki i spokój w oczach to przecież oznaki niemałego doświadczenia, ale postać taka mogłaby budzić strach, dlatego starą twarz Czarodzieja rozświetlał ciepły, szczery uśmiech. Zresztą nieustanne uśmiechanie się wcale nie jest takie łatwe, jak się wydaje – trzeba dużo ćwiczyć, żeby mięśnie były w formie, a to z kolei dobrze robi sercu, mózgowi i wszystkim wokół.

Sidereusa zaniepokoił widok popielatej mgły, która spływała niespiesznie z góry i otulała Czarodziejski Młyn ruchomym cieniem. Zniżył lot, przemknął nad iskrzącym nurtem Złocistej, wpadł w objęcia Różanego Ogrodu, by nasycić zmysły magiczną wonią, bogactwem barw i aksamitnie delikatną melodią, którą nuciły pracujące w ogrodzie wróżki, a potem skierował wzrok ku najpiękniejszemu z wyobrażonych zamków i udał się w stronę otwartej na oścież bramy. Sidereus wylądował w progu już na dwóch nogach, jego skrzydła opadły ku ziemi długim ciemnym frakiem, a spod jego poły wyciągnął lekko zgnieciony kapelusz i nałożył go na głowę. Falującymi schodami niezwykłego pałacu wspiął się na sam szczyt najwyższej z wież. Mijając komnatę Wielkiego Czarodzieja, zatrzymał się na chwilę, przyłożył dłoń do zamkniętych drzwi gotów zapukać, lecz w ostatniej chwili cofnął rękę, westchnął głęboko i ruszył dalej.

W Prawdopodobnie nie działo się ostatnio najlepiej. Czarodziejska Kraina Niezwykłości robiła się coraz bardziej zwykła, a jej władca, Czarodziej Uśmiechnięty – był smutny. Wszystko dlatego, że zwątpił w swoją moc. Dawniej miał w zwyczaju codziennie spacerować po okolicy, by dodawać jej niezwykłego uroku cudotwórczą siłą swojego spojrzenia, a co jakiś czas wybierał się w podróże, by wyczarowywać nowe zapierające dech w piersi miejsca. Wielki Czarodziej istniał, bo czuł, widział, słyszał – i był potrzebny. Bycie potrzebnym jest bardzo ważne.

W jego żyłach zamiast krwi płynęły dziecięce marzenia – takie, które można pomyśleć, gdy zauważy się spadającą gwiazdę, albo życzenia, które się wypowiada, zdmuchując świeczki z urodzinowego tortu, albo takie, które można wyśnić w nocy. Wiadomo, że przy wyjątkowych okazjach wierzymy w magię, a jak wierzy się w coś bardzo, bardzo mocno, zaczyna to być możliwe. Gdy dzieci marzyły o rzeczach niezwykłych, Czarodziejowi uśmiech nie schodził z twarzy, budził się jak nowo narodzony, pełny energii i przepełniony mocą dziecięcej wyobraźni, która pozwalała mu wyczarowywać coraz to piękniejszy świat. Ale gdy dzieci marzyły o rzeczach zwykłych, robiło mu się bardzo przykro, że świat, który mają, nie zaspokaja ich podstawowych potrzeb, a Kraina Niezwykłości jest zbędna. Każde dziecko powinno mieć mamę, tatę, jedzenie i ciepło, żeby móc marzyć o czymś niemożliwym. A jednak nie zawsze tak jest. Być może ludzki świat potrzebuje właśnie tych dzieci aż tak bardzo, że nawet na chwilę nie wypuszcza ich ze swoich objęć. Bo świat ma swoje blizny i rany, a ci, którzy znają ból, nigdy nie przejdą obok niego obojętnie, najbardziej będą chcieli oszczędzić go innym – dlatego są ratunkiem świata, jego nadzieją, lekarzem i nauczycielem. Wielki Czarodziej wiedział, że jego Kraina Niezwykłości jeszcze zapulsuje marzeniami tych dzieci, lecz dużo później, gdy dorosną.

Ale poza tym, że wiele dzieci ludzkiego świata marzyło o rzeczach realnych, to coraz więcej było takich, które marnowały życzenia na niezbyt ważne rzeczy, jakie można dostać w sklepie. Zazwyczaj zresztą je dostawały. Wtedy Wielki Czarodziej pogrążał się w największych smutkach, własnej niemocy i samotności. Nie mógł patrzeć na to, co go otacza, oczami małych marzycieli, więc wolał nie patrzeć wcale. Niedawno zamknął się w swoim dormitorium i tylko gwiazdy widziały, jak słabnie, a wraz z nim cała Prawdopodobna. Wielkie kwiaty o iskrzących płatkach karłowaciały i traciły blask, magiczne księgi gubiły strony i nie mogły wznieść się w powietrze, a drzewom coraz ciężej było ruszyć się z miejsca, wrastały w ziemię i traciły głos.

– Co z nim? – Sidereus nie podniósł jeszcze wzroku, wypowiadając te słowa.

Zamknąwszy za sobą drzwi Gwiaździstej Komnaty, przeszedł kilka kroków, zdjął kapelusz w geście powitania i lekko się skłonił. Gwiezdny blask przepłynął przez kryształową taflę wielkiego okna okalającego szczyt wieży i roziskrzył się na środku komnaty. Aquastella jaśniała przed oczami Sidereusa niepojętym pięknem ciała niebieskiego. Swoją strojną postacią wypełniła przestrzeń, falując wokół niczym zdumiewającej urody ukwiał.

– Jest źle, ale nie beznadziejnie – odpowiedziała. Jeśli ktoś potrafi sobie wyobrazić głos, który otula wypowiadane słowa dźwiękiem rozdzwonionych janczarów albo brylantowego deszczu grającego na zawieszonych pod niebem trójkątach, to Aquastella właśnie tak brzmiała.

– Widziałem cień nad Czarodziejskim Młynem – rzekł Sidereus.

– Cóż, taki los Prawdopodobny, nawet tu zagląda czasem cień, ale to przecież minie.

– Wasza Wysokość, wiem, co chcesz usłyszeć, ale obawiam się, że jeszcze za wcześnie…

– Często, gdy tak się myśli, okazuje się, że jest za późno, a w najlepszym razie w samą porę!

– Często, Wasza Wysokość, ale nie zawsze.

– Nie zawsze. I twoim zdaniem, Sidereusie, moi wybrańcy nie są jeszcze gotowi?

– Jeszcze nie.

Aquastella zamilkła i spojrzała w rozgwieżdżone niebo, tak jak człowiek zagląda w głąb siebie, by posłuchać, co podpowiada mu wewnętrzny głos. Nosiła w sobie niewypowiedzianą zagadkę – jak wszystkie gwiazdy.

– Opowiedz mi o nich, Sidereusie – powiedziała łagodnie.

– Och, można by mówić bez końca, Wasza Wysokość…

– Spieszy ci się?

Sidereus westchnął. Wszyscy w Prawdopodobnie wiedzieli, że jego myśl jest jasna, a oko bystre, ale gawędziarzem to on nie był.

– No wiem, wiem, powiedz to, co najważniejsze! – zachęciła Aquastella.

– Lubią książki, wyglądanie przez okno i pomaganie innym.

W przypływie ekscytacji, jaką wywołała odpowiedź Sidereusa, niebieskie ciało Aquastelli rozwinęło się niczym kwiat wodny. Słowa Sidereusa były jak ziarna rzucone na ziemię – gdyby źle trafiły, mogłyby się zmarnować, nie wypuścić ani pędu, ani korzenia, i nic pięknego by z nich nie wyrosło. Ale przed oczami Aquastelli tych kilka słów Gwiezdnego Posłańca zamieniło się w piękną historię o wyobraźni i mądrości, ciekawości świata i dobru, o tym wszystkim, co czyni życie wyjątkowym.

– A co jedzą? – dopytywała z niecierpliwością i trochę z zatroskaniem.

– O to na pewno nie musisz się martwić. W ludzkim świecie niełatwo o magiczne pożywienie, ale dostają bardzo dużo wartościowych składników, dzięki którym kondycja ich ciał i umysłów jest znakomita. Lubią dynię, szpinak, brukselkę…

– Brukselkę! Wspaniale! A kapustę?

– Też.

– A pasternak, jabłka, paprykę? A orzechy, a brukiew…?

– Bardzo – odparł Sidereus głośno i zdecydowanie, by przerwać zalew pytań Aquastelli.

Mogłaby tak bez końca, a on przecież znał historię o długowieczności Astramagusa, który bez opamiętania zajadał się wszystkimi pysznościami z rodziny kapustowatych. Znał też na pamięć pochwalne pieśni wyśpiewywane na cześć floress – kwietnych wróżek, które wiedziały wszystko o niezwykłej mocy roślin, i nawet w ludzkim świecie przygotowywano eliksiry i proszki według ich sprawdzonych receptur. Kiedy wybrańcy gwiazd odwiedzali Czarodziejską Krainę Niezwykłości, Sidereus zawsze zabierał ich na spotkanie z floressami, które śpiewająco opowiadały o tym, co jeść i pić, co na lepszą pamięć, co na odporność przed chorobami. A kto nie chciałby mieć lepszej pamięci i być zawsze zdrowym?

Aquastella przyglądała się Sidereusowi w milczeniu. Był absolutnie wspaniałym wytworem wyobraźni – opiekuńczym, mądrym, trochę zamkniętym w sobie i małomównym, a jakże urodziwym.

– Poczekamy zatem, aż będą gotowi.

Aquastella uśmiechnęła się i roziskrzyła w powietrzu, jako błękitny ukwiał przepłynęła łagodnym blaskiem przez kryształową taflę okna i oddaliła się, by rozbłysnąć promieniście na odwiecznym nocnym niebie.

II

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Od autorki
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X

Kraina Niezwykłości

Wydanie pierwsze

ISBN:978-83-8219-586-6

© Marta Tondera-Tuzinek i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Maria Ślęczka

Korekta: Emilia Kapłan

Okładka: Paulina Radomska-Skierkowska

Ilustracje: Karmen Sikorska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek