Korzenie totalitaryzmu - Hannah Arendt - ebook + książka

Korzenie totalitaryzmu ebook

Hannah Arendt

0,0
67,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Książka Hannah Arendt to jedno z najwybitniejszych dzieł XX wieku, a analizy i przemyślenia autorki zachowują nadal niezwykłą aktualność. Jak pisze we wstępie do wydania polskiego Daniel Grinberg, w pojęciu totalitaryzmu "mieści się równie dobrze Związek Radziecki pod rządami Stalina, jak państwo Hitlera. Źródeł nowego stylu rządzenia,

porażającego obserwatorów równie skutecznym co bezwzględnym likwidowaniem społeczeństwa obywatelskiego oraz wszelkich form autonomii jednostek wobec państwa, doszukuje się ona w kondycji człowieka współczesnego".

Hannah Arendt (1906 - 1975), filozof, jedna z najbardziej wpływowych myślicielek naszych czasów. Studiowała na uniwersytecie w Marburgu, gdzie poznała Martina Heideggera, a następnie we Fryburgu i Heidelbergu. Była profesorem na uniwersytecie w Chicago oraz New School for Social Research w Nowym Jorku. Poza Korzeniami totalitaryzmu jej najbardziej znaną książką jest Eichmann w Jerozolimie: rzecz o banalności zła (wyd. pol.1987).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1172

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Od tłu­ma­czy

Od tłu­ma­czy

Pod­stawą niniej­szego wyda­nia jest osta­teczna wer­sja The Ori­gins of Tota­li­ta­ria­nism przy­go­to­wana do druku przez Han­nah Arendt w 1966 roku. Różni się ona nie­znacz­nie ukła­dem tre­ści i zawar­to­ścią od edy­cji poprzed­nich: z 1951 i 1958 roku. Korze­nie tota­li­ta­ry­zmu są zatem peł­nym i wier­nym tłu­ma­cze­niem wyda­nia trze­ciego. Jedyne zmiany wpro­wa­dzone przez wydaw­ców pole­gają na uzu­peł­nie­niu nie­któ­rych mało pre­cy­zyj­nych przy­pi­sów biblio­gra­ficz­nych i doda­niu kil­ku­dzie­się­ciu przy­pi­sów rze­czo­wych dosto­so­wa­nych do potrzeb czy­tel­nika pol­skiego. Ponadto w celu przy­bli­że­nia postaci autorki oraz pro­ble­ma­tyki, którą się zajęła, do ory­gi­nal­nego tek­stu książki dodano wstęp i zesta­wie­nie biblio­gra­ficzne. Czy­tel­ni­kom zain­te­re­so­wa­nym dys­ku­sją o tota­li­ta­ry­zmie lub twór­czo­ści Han­nah Arendt addenda te powinny uła­twić dotar­cie do inte­re­su­ją­cych ich publi­ka­cji.

Kilka słów wyja­śnie­nia wymaga rów­nież kwe­stia tłu­ma­cze­nia. Mimo że myśl autorki jest zazwy­czaj logiczna i pre­cy­zyjna, prze­kład Korzeni tota­li­ta­ry­zmu na język pol­ski oka­zał się żmud­nym i nie­ła­twym przed­się­wzię­ciem. Była to bowiem pierw­sza książka Arendt napi­sana po angiel­sku – w języku, któ­rego nie wszyst­kie sub­tel­no­ści opa­no­wała wów­czas w stop­niu dosta­tecz­nym. Daje się to odczuć zarówno w stylu pracy, przy­wo­dzą­cym chwi­lami na myśl dłu­gie, cięż­kie i zawiłe zda­nia, w któ­rych lubuje się język nie­miecki, jak i w samym słow­nic­twie. Uży­wana w pracy ter­mi­no­lo­gia odbiega znacz­nie od stan­dar­do­wej w anglo­sa­skim słow­nic­twie nauko­wym, a sytu­ację kom­pli­kuje jesz­cze to, że nie­któ­rym powszech­nie uży­wa­nym poję­ciom autorka nadaje swo­iste zna­cze­nia. W efek­cie dla wielu pod­sta­wo­wych dla książki kate­go­rii trudno było zna­leźć zwię­złe pol­skie odpo­wied­niki. Mając do wyboru albo ele­gan­cję, albo pre­cy­zję prze­kładu wybie­ra­li­śmy zazwy­czaj to dru­gie, toteż styl pol­skiego tłu­ma­cze­nia jest zbli­żony do sty­li­styki ory­gi­nału. Pozo­staje nam tylko wyra­zić nadzieję, że czy­tel­nicy zaak­cep­tują ten punkt widze­nia.

War­szawa, czer­wiec 1988

Wstęp do wyda­nia pol­skiego

Wstęp do wyda­nia pol­skiego

Dwa zdję­cia, które utkwiły mi głę­boko w pamięci. Pierw­sze, z roku 1933, przed­sta­wia 27-let­nią kobietę o nie­ba­nal­nej uro­dzie, która spo­gląda przed sie­bie wzro­kiem peł­nym smutku i powagi, kon­tra­stu­ją­cym z jej mło­dzień­czym wyglą­dem. Na dru­gim, wyko­na­nym na krótko przed śmier­cią, Han­nah Arendt ma pomarsz­czoną twarz sta­ruszki, lecz wciąż to samo żywe spoj­rze­nie, w któ­rym inte­li­gen­cja mie­sza się z bólem. W spoj­rze­niu tym wyczy­tać można współ­czu­cie dla świata, który chło­nie sze­roko roz­war­tymi oczyma. Jedną foto­gra­fię dzielą od dru­giej decy­du­jące dla dorobku pisar­skiego Han­nah Arendt 42 lata życia spę­dzone poza nie­miecką ojczy­zną. W tym okre­sie doświad­czyła oso­bi­ście, czym są faszyzm, anty­se­mi­tyzm, wojna, bez­pań­stwo­wość (18 lat – od 1933 do 1951 roku), emi­gra­cja i zwią­zane z nią osa­mot­nie­nie. Obser­wo­wała demo­kra­cję ame­ry­kań­ską i nowo­cze­sne spo­łe­czeń­stwo masowe ery rewo­lu­cji tech­no­lo­gicz­nej, była świad­kiem wojny wiet­nam­skiej, pro­te­stów stu­denc­kich i kam­pa­nii oby­wa­tel­skiego nie­po­słu­szeń­stwa. Tematy te powra­cają na kar­tach jej ksią­żek w uogól­nio­nej, filo­zo­ficz­nej postaci, ale źró­dło inspi­ra­cji wydaje się oczy­wi­ste.

To prawda, że prze­ży­cia tego rodzaju nie były w naszej epoce niczym wyjąt­ko­wym. W bio­gra­fiach euro­pej­skich inte­lek­tu­ali­stów sta­no­wiły raczej regułę niż wyją­tek. Prawdą jest jed­nak rów­nież, że tylko nie­liczni spo­śród nich potra­fili sta­wić im czoło z równą odwagą, deter­mi­na­cją i prze­ni­kli­wo­ścią; że w tym dobo­ro­wym gro­nie naj­świet­niej­szych umy­słów tak nie­wiele osób miast łatwego potę­pia­nia dia­bła zdo­było się na wysi­łek prze­ana­li­zo­wa­nia tego, co się stało.

Na tle tuzin­ko­wych ujęć przed­sta­wia­ją­cych kon­dy­cję świata i czło­wieka współ­cze­snego książki Han­nah Arendt odzna­czają się ory­gi­nal­no­ścią, głę­bią i ostro­ścią spoj­rze­nia, nie­chę­cią do przyj­mo­wa­nia wygod­nych zało­żeń oraz prze­ko­na­niem, że źró­dła ana­li­zo­wa­nych zja­wisk tkwią głę­boko w nowo­żyt­nych dzie­jach ludz­ko­ści. Obo­jęt­ność na zmie­nia­jące się mody inte­lek­tu­alne czy­niła z nich dogodny przed­miot ataku ze strony wąsko­wy­spe­cja­li­zo­wa­nych uczo­nych, obu­rzo­nych swo­bod­nym wkra­cza­niem na zare­zer­wo­wane przez nich rewiry. Ale te same cechy spra­wiły zapewne, że książki te prze­trwały próbę czasu lepiej niż inne. Stwier­dze­nie to odnosi się szcze­gól­nie do Korzeni tota­li­ta­ry­zmu, które nie­odmien­nie figu­rują na spo­rzą­dza­nych coraz czę­ściej, w miarę dopeł­nia­nia się naszego stu­le­cia, sym­bo­licz­nych listach 100, 50 czy choćby tylko 10 naj­wy­bit­niej­szych dzieł XX wieku. Jeśli uświa­do­mimy sobie, że była to jedna z pierw­szych prac ata­ku­ją­cych fron­tal­nie cen­tralne zagad­nie­nia epoki, że prze­zwy­cię­żyć w niej autorka musiała ogra­ni­cze­nia wyni­ka­jące nie­uchron­nie z braku dystansu cza­so­wego i z nie­do­statku peł­no­war­to­ścio­wych źró­deł i że pro­ble­mom, któ­rymi się zajęła, poświę­cono potem tysiące stu­diów (a ich auto­rzy dys­po­no­wali nie­po­rów­na­nie więk­szym zaso­bem infor­ma­cji), tak wysoka ocena książki napi­sa­nej zale­d­wie w kilka lat po woj­nie i jesz­cze przed „rewe­la­cjami” Chrusz­czowa dobit­nie uka­zuje wiel­kość i nie­zwy­kłość Han­nah Arendt.

Postać autorki Korzeni tota­li­ta­ry­zmu nie jest obca czy­tel­ni­kowi pol­skiemu, mimo że żadna z jej ksią­żek nie uka­zała się do roku 1988 w któ­rym­kol­wiek z ofi­cjal­nych wydaw­nictw kra­jo­wych, w ofi­cy­nach pod­ziem­nych zaś w cało­ści opu­bli­ko­wano bodaj tylko O prze­mocy. Repu­ta­cja „owocu zaka­za­nego” spra­wiała, że jej nie­ła­twe w lek­tu­rze tek­sty budziły zain­te­re­so­wa­nie śro­do­wisk aka­de­mic­kich na długo przed poja­wie­niem się pierw­szych dopusz­czo­nych do druku prze­kła­dów. Naj­więk­sze zasługi dla popu­la­ry­za­cji Han­nah Arendt poło­żyła nie­wąt­pli­wie „Lite­ra­tura na świe­cie” poświę­ca­jąc jej twór­czo­ści numer spe­cjalny (1985, nr 6), nie licząc poje­dyn­czych prze­kła­dów z lat 1982–1983. Nie­mniej jed­nak tek­sty tam zamiesz­czone – sub­telne roz­wa­ża­nia filo­zo­ficzne i wypo­wie­dzi o kwe­stii żydow­skiej. – nie dają peł­nego wyobra­że­nia o ory­gi­nal­no­ści pisarki, zwłasz­cza zaś o spo­so­bie ujmo­wa­nia przez nią skom­pli­ko­wa­nych zagad­nień poli­tycz­nych łączą­cym mistrzow­ską ana­lizę socjo­po­li­tyczną z intu­icyj­nym wglą­dem psy­cho­lo­gicz­nym, naj­wy­raź­niej może widocz­nym w Korze­niach tota­li­ta­ry­zmu i w gło­śnej, acz­kol­wiek w Pol­sce do nie­dawna zupeł­nie nie­zna­nej, książce spro­wo­ko­wa­nej przez pro­ces Eich­manna. Na owym cha­rak­te­ry­stycz­nym stylu myśle­nia odci­snęła się na równi z indy­wi­du­al­no­ścią autorki jej powi­kłana bio­gra­fia.

Han­nah Arendt przy­szła na świat 14 paź­dzier­nika 1906 r. w Hano­we­rze, ale dzie­ciń­stwo i wcze­sną mło­dość spę­dziła w Königsbergu (Kró­lewcu), o któ­rym Kant – jego naj­słyn­niej­szy oby­wa­tel – pisał nie­gdyś, że z uwagi na roz­miary kon­tak­tów zewnętrz­nych oraz buj­ność życia w roz­ma­itych jego prze­ja­wach „jest odpo­wied­nim miej­scem zdo­by­wa­nia wie­dzy doty­czą­cej ludzi i świata nawet bez podró­żo­wa­nia”. Wpraw­dzie w porów­na­niu z cza­sami swo­jej nie­daw­nej świet­no­ści, gdy był obok Ber­lina głów­nym cen­trum nie­miec­kiego Oświe­ce­nia, Kró­le­wiec począt­ków naszego wieku miał już pro­win­cjo­nalny cha­rak­ter, ale jed­nak w dal­szym ciągu sta­no­wił natu­ralne miej­sce styku Wschodu i Zachodu Europy. Orto­dok­syjni Żydzi rosyj­scy ucie­ka­jący ze strefy osie­dle­nia mie­szali się tu, w sto­licy Prus Wschod­nich, ze swo­imi „oświe­co­nymi” pobra­tym­cami, lojal­nymi oby­wa­telami Cesar­stwa Nie­miec­kiego.

Rodzice pisarki – zamożni, zasy­mi­lo­wani już przed­sta­wi­ciele wyż­szych sfer miesz­czań­skich o pru­sko-rosyj­skim rodo­wo­dzie i postę­po­wych prze­ko­na­niach – byli posta­ciami typo­wymi dla swo­jej epoki. Głę­boko zako­rze­nieni w kul­tu­rze nie­miec­kiej prze­ka­zali swo­jej córce gorące umi­ło­wa­nie nie­miec­kiego języka, poezji i filo­zo­fii. Ich zwią­zek z żydo­stwem był tak słaby, że Han­nah długo pozo­sta­wała nie­świa­doma swo­jego pocho­dze­nia. Od dziecka odzna­czała się zna­ko­mitą pamię­cią, sil­nym cha­rak­te­rem i żywą inte­li­gen­cją, nie­miesz­czącą się w sztyw­nym gor­se­cie pru­skiego sys­temu edu­ka­cyj­nego. Cechy te nara­żały ją na czę­ste kon­flikty z oto­cze­niem. Jeden z takich kon­flik­tów zakoń­czył się rele­go­wa­niem nie­po­kor­nej uczen­nicy z gim­na­zjum; w kon­se­kwen­cji Han­nah przy­go­to­wy­wała się samo­dziel­nie do matury, zda­jąc ją na rok przed rówie­śni­kami.

W 1924 r. Arendt pod­jęła stu­dia filo­zo­ficzne na uni­wer­sy­te­cie w Mar­burgu, gdzie Mar­tin Heideg­ger – pod­ów­czas młody, 35-letni pro­fe­sor – elek­try­zo­wał stu­den­tów wykła­dami, które zło­żyły się na Sein und Zeit – jedno z naj­do­nio­ślej­szych doko­nań myśli egzy­sten­cjal­nej. Przy­szła autorka The Human Con­di­tion, ze swą namięt­no­ścią filo­zo­fo­wa­nia oraz powagą i grun­tow­no­ścią myśle­nia, wyra­ża­jącą się w zacie­kłym dąże­niu do uchwy­ce­nia istoty ana­li­zo­wa­nych zja­wisk, nie mogła tra­fić lepiej. Pomię­dzy mło­dym pro­fe­so­rem i jego bły­sko­tliwą stu­dentką od pierw­szej chwili nawią­zała się bli­ska sym­pa­tia duchowa, która prze­ro­dziła się wkrótce w głę­bo­kie obu­stronne uczu­cie. Heideg­ger, mający rodzinę i oba­wia­jący się skan­dalu, zde­cy­do­wał się jed­nak po roku prze­rwać romans. Arendt opu­ściła zatem Mar­burg i kon­ty­nu­owała stu­dia we Fry­burgu u Hus­serla, a póź­niej w Heidel­bergu na semi­na­rium Jaspersa.

Bli­ski kon­takt z lumi­na­rzami filo­zo­fii euro­pej­skiej nie pozo­stał bez wpływu na styl myśle­nia i oso­bo­wość mło­dej kobiety. Pod kie­run­kiem Jaspersa przy­go­to­wy­wała roz­prawę dok­tor­ską o poję­ciu miło­ści u św. Augu­styna, a jed­no­cze­śnie uwagę jej coraz bar­dziej pochła­niała nie­zwy­kła postać Rahel Varn­ha­gen (któ­rej ber­liń­ski salon opi­suje w roz­dziale 2, w czę­ści I Korzeni tota­li­ta­ry­zmu). To wła­śnie stu­diu­jąc bio­gra­fię tej zapo­mnia­nej nieco muzy nie­miec­kiego roman­ty­zmu Han­nah, utoż­sa­mia­jąca się z nią pod­świa­do­mie, zain­te­re­so­wała się poważ­nie kwe­stią żydow­ską. Nowa pro­ble­ma­tyka wyma­gała ode­rwa­nia się od spe­ku­la­tyw­nej filo­zo­fii i zwró­ce­nia bacz­niej­szej uwagi na rze­czy­wi­stość schył­ko­wego okresu Repu­bliki Weimar­skiej. Arendt, któ­rej postawa ulega na początku lat trzy­dzie­stych wyraź­nemu upo­li­tycz­nie­niu, traci wiarę w dogmaty asy­mi­la­cjo­ni­zmu. „W spo­łe­czeń­stwie gene­ral­nie wrogo nasta­wio­nym do Żydów – a takie było ich poło­że­nie we wszyst­kich zamiesz­ki­wa­nych przez nich kra­jach aż po wiek XX – nie moża się zasy­mi­lo­wać nie godząc się zara­zem na anty­se­mi­tyzm” – kon­klu­duje w bio­gra­fii Raheli Varn­ha­gen1. W miarę postę­pów ruchu naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nego zbliża się coraz bar­dziej do syjo­ni­zmu i w swej twór­czo­ści podej­muje kry­tykę nie­miec­kiego Oświe­ce­nia z punktu widze­nia tej ide­olo­gii.

Na doj­ście hitle­row­ców do wła­dzy Arendt zare­ago­wała wzmo­żoną aktyw­no­ścią w żydow­skich orga­ni­za­cjach cha­ry­ta­tyw­nych. W prze­ci­wień­stwie do zwią­za­nego z ruchem komu­ni­stycz­nym męża, Ger­harda Sterna, który po poża­rze Reich­stagu zde­cy­do­wał się emi­gro­wać, nie miała zamiaru opusz­czać ojczy­zny. Dopiero krót­ko­trwałe uwię­zie­nie w poło­wie 1933 r. i wzra­sta­jące roz­cza­ro­wa­nie postawą śro­do­wisk inte­lek­tu­al­nych skło­niło ją do nie­le­gal­nego opusz­cze­nia Nie­miec. Jesie­nią 1933 r. 27-let­nia Han­nah Arendt-Stern zna­la­zła się w Paryżu, gdzie rzu­ciła się natych­miast w wir aktyw­no­ści emi­gra­cyj­nej, pro­wa­dząc zara­zem bujne życie towa­rzy­skie. Sto­lica Fran­cji przy­cią­gała jak magnes elitę ucie­ki­nie­rów z III Rze­szy, toteż wła­śnie tu miała Arendt oka­zję zbli­żyć się do takich ludzi, jak Wal­ter Ben­ja­min czy Ber­told Brecht. Nie­po­chła­nia­jąca zbyt wiele czasu posada w orga­ni­za­cji syjo­ni­stycz­nej udzie­la­ją­cej pomocy uchodź­com pozwa­lała jej uczęsz­czać na semi­na­rium Ale­xan­dre’a Kojeve’a w École des Hau­tes Études Socia­les.

Po wyjeź­dzie męża do Sta­nów Zjed­no­czo­nych zwią­zała się z Hein­ri­chem Blücherem, wybit­nym dzia­ła­czem KPD, który w okre­sie pro­ce­sów moskiew­skich stop­niowo odda­lał się od komu­ni­zmu. Pozwo­liło jej to wnik­nąć głę­biej w zja­wi­ska zacho­dzące w ruchu komu­ni­stycz­nym lat trzy­dzie­stych, choć wów­czas bar­dziej pocią­gała ją jesz­cze ana­liza ide­olo­gii ugru­po­wań skraj­nej pra­wicy dzia­ła­ją­cych we Fran­cji. Z nie­po­ko­jem śle­dziła nara­sta­jące z roku na rok uprze­dze­nia w sto­sunku do uchodź­ców, które przy­bie­rały postać urzę­do­wych prze­pi­sów wymie­rzo­nych w „nie­po­żą­da­nych cudzo­ziem­ców”. Na ich pod­sta­wie w maju 1940 r., już po ślu­bie z Blücherem, wraz z tysią­cami innych apa­try­dów Han­nah została inter­no­wana w Gurs, gdzie przed­tem mie­ścił się obóz dla powra­ca­ją­cych z Hisz­pa­nii człon­ków Bry­gad Mię­dzy­na­ro­do­wych. Obser­wa­cje i prze­ży­cia z tego okresu miały istotny wpływ na jej wizję epoki współ­cze­snej jako grun­tow­nie odmien­nej, „nowa­tor­skiej” w sto­sunku do poprzed­nich. Już wów­czas nosiła się z myślą napi­sa­nia książki przed­sta­wia­ją­cej „impe­ria­lizm rasowy” jako pra­przy­czynę roz­gry­wa­ją­cej się na jej oczach apo­ka­lipsy. Z tam­tych lat pocho­dzą arty­kuły o trak­ta­tach mniej­szo­ścio­wych i Pro­uście, które po nie­wiel­kich mody­fi­ka­cjach włą­czone zostały do osta­tecz­nej wer­sji Korzeni tota­li­ta­ry­zmu.

W końcu 1940 r. Han­nah Arendt i jej mąż otrzy­mali wizy ame­ry­kań­skie i po prze­ła­ma­niu pię­trzą­cych się trud­no­ści dotarli w maju 1941 r. do Nowego Jorku. Wbrew pozo­rom opa­no­wa­nie języka angiel­skiego, a także oswo­je­nie się z kul­turą i cywi­li­za­cją Sta­nów Zjed­no­czo­nych nie przy­cho­dziło łatwo emi­gran­tom z Nie­miec, wywo­dzą­cym się ze śro­do­wisk inte­li­genc­kich. Wiele aspek­tów tej nowej dla nich rze­czy­wi­sto­ści budziło począt­kowo ich głę­boki sprze­ciw. Obser­wu­jąc życie Ame­ry­ka­nów, Arendt szybko doszła do wnio­sku, że „ist­nieje w tym kraju zasad­ni­cza sprzecz­ność mię­dzy wol­no­ścią poli­tyczną a nie­wolą spo­łeczną”2 i opi­nię tę pod­trzy­my­wała do końca życia. Wśród zróż­ni­co­wa­nych pod wie­loma wzglę­dami sku­pisk emi­gran­tów naj­bliż­sza jej była grupa „New World”, zwią­zana z Ger­man Jewish Club w Nowym Jorku, toteż od końca 1941 r. w piśmie „Aufbau” – orga­nie klubu – regu­lar­nie publi­ko­wała felie­tony nawo­łu­jące m.in. do utwo­rze­nia odręb­nej żydow­skiej armii u boku sprzy­mie­rzo­nych.

Wzra­sta­jące zain­te­re­so­wa­nie pro­ble­mem anty­se­mi­ty­zmu prze­ro­dziło się w pro­jekt obszer­nej roz­prawy o sto­sunku do Żydów w dwu­dzie­sto­wiecz­nej Fran­cji – od sprawy Drey­fusa po Peta­ina. Gro­ma­dziła nie­zbędne do niej mate­riały, a jed­no­cze­śnie ener­gicz­nie, choć bez powo­dze­nia, wal­czyła o wyda­nie powie­rzo­nych jej pie­czy pism zmar­łego tra­gicz­nie Wal­tera Ben­ja­mina. W miarę napływu infor­ma­cji o zbrod­niach hitle­row­skich w Euro­pie uświa­da­miała sobie nie­od­wra­cal­ność zacho­dzą­cych wyda­rzeń i nie­ade­kwat­ność wszel­kich pro­po­no­wa­nych reme­diów, z syjo­ni­stycz­nym włącz­nie. Jej wła­sna kon­cep­cja sfe­de­ro­wa­nej żydow­sko-arab­skiej Pale­styny w ramach bry­tyj­skiego Com­mon­we­al­thu nie znaj­do­wała poplecz­ni­ków.

W tej sytu­acji ucieczką przed roz­pa­czą stała się dla niej praca w komi­sji zaj­mu­ją­cej się rato­wa­niem dorobku kul­tu­ral­nego Żydów euro­pej­skich (kie­ro­wała nią do 1952 r.) oraz w wydaw­nic­twie Schoc­ken Books, gdzie prze­for­so­wała m.in. pierw­szą ame­ry­kań­ską edy­cję Dzien­ni­ków Kafki. Arty­kuły i recen­zje zbli­ża­jące czy­tel­ni­kom „Par­ti­san Review” bądź „Nation” doro­bek dwu­dzie­sto­wiecz­nych auto­rów nie­miec­kiego obszaru języ­ko­wego, słabo tu wcze­śniej popu­la­ry­zo­wa­nych, dały Arendt prze­pustkę do krę­gów aka­de­mic­kich Sta­nów Zjed­no­czo­nych, ale nie one pochła­niały jej uwagę w poło­wie lat czter­dzie­stych. Poli­tyczny chaos spo­wo­do­wany gwał­tow­nym roz­kła­dem hitle­row­skiej Festung Europa, tro­ska o losy cywi­li­za­cji, wiara w uzdra­wia­jącą moc traf­nej dia­gnozy – wszystko to skła­niało pisarkę do kon­kre­ty­za­cji i mody­fi­ka­cji daw­niej­szych pla­nów badaw­czych w taki spo­sób, aby pro­jek­to­wana roz­prawa obok funk­cji poznaw­czych speł­niała rów­nież rolę katar­tyczną, uświa­da­mia­jąc współ­cze­snym przy­czynę kata­strofy, jej samej zaś pozwa­la­jąc prze­zwy­cię­żyć gnę­biące wielu emi­gran­tów poczu­cie bez­sil­no­ści.

W ciągu trwa­ją­cej pra­wie pięć lat pracy nad Korze­niami tota­li­ta­ry­zmu pier­wotny zamysł autor­ski był wie­lo­krot­nie zmie­niany i roz­sze­rzany. Wer­sja osta­teczna pierw­szego wyda­nia w nie­wiel­kim tylko stop­niu przy­po­mina zało­że­nia wyj­ściowe. Datu­jące się jesz­cze z okresu pobytu w Niem­czech zain­te­re­so­wa­nie anty­se­mi­ty­zmem dopro­wa­dziło Arendt do pod­ję­cia pro­ble­ma­tyki rasi­zmu, ta zaś z kolei do inten­syw­nych stu­diów nad zagad­nie­niami impe­ria­li­zmu. Jesz­cze na początku 1945 r. pla­no­wała obszerne stu­dium histo­ryczne dema­sku­jące dzie­więt­na­sto­wieczne źró­dła kry­zysu współ­cze­snego i uło­żone w kla­syczną heglow­ską triadę. Książka nosić miała tytuł: The Ele­ments of Shame: anti-Semi­tism, Impe­ria­lism, Racism lub zwięź­lej The Three Pil­lars of Hell3 i kon­cen­tro­wać się na prze­szło­ści, nim jed­nak została ukoń­czona, roz­po­czął się pro­ces norym­ber­ski. Napływ mate­ria­łów źró­dło­wych doty­czą­cych III Rze­szy spra­wił teraz, że Arendt posta­no­wiła uzu­peł­nić tekst ana­lizą „nowa­tor­skiej formy rzą­dów” hitle­row­skich Nie­miec. Późną jesie­nią 1947 r. uznała za wska­zane objąć ana­lizą rów­nież Zwią­zek Radziecki pod rzą­dami Sta­lina, mimo że jesz­cze w sierp­niu 1942 r. chwa­liła ZSRR za likwi­da­cję anty­se­mi­ty­zmu i trafną poli­tykę naro­do­wo­ściową4. Rela­cje Davida Rous­seta oraz Pola­ków, któ­rzy prze­szli przez radziec­kie obozy, rady­kal­nie zmie­niły jej ocenę poli­tyki Sta­lina, uwy­pu­kla­jąc zasad­ni­czą zbież­ność form i metod rzą­dze­nia zasto­so­wa­nych przez nazi­stów i bol­sze­wi­ków u wła­dzy. Wzmac­niały tę wizję wyda­rze­nia roz­gry­wa­jące się współ­cze­śnie w świeżo zdo­mi­no­wa­nych przez komu­ni­stów kra­jach Europy Środ­kowo-Wschod­niej. Pisa­niu tej czę­ści pracy towa­rzy­szyły nasi­la­jące się oznaki zim­nej wojny. Autorka okre­ślała teraz książkę jako „histo­rię tota­li­ta­ry­zmu” i osta­tecz­nie zde­cy­do­wała się na tytuł The Ori­gins of Tota­li­ta­ria­nism, akcen­tu­jący gene­tyczną stronę pro­blemu; nie była jed­nak z niego w pełni zado­wo­lona. Brzmiał zbyt aka­de­micko i sucho, przy­wo­dząc na myśl gło­śne dzieło Dar­wina The Ori­gins of Spe­cies (O powsta­wa­niu gatun­ków), fał­szy­wie suge­ro­wał stan­dar­dowe podej­ście histo­ryczne, mimo że duża część roz­prawy poświę­cona była ana­li­zie współ­cze­sno­ści; nie sygna­li­zo­wał jej nowa­tor­stwa for­mal­nego i meto­do­lo­gicz­nego, zwłasz­cza zaś jej filo­zo­ficzno-moral­nego wymiaru. Nie­przy­pad­kowo wydawca angiel­ski zde­cy­do­wał się na tytuł The Bur­den of Our Time, który akcen­to­wał tę wła­śnie stronę dzieła.

Kło­poty z tytu­łem nie były jedy­nym pro­ble­mem, z któ­rym bory­kać się musiała autorka. Nie­sza­blo­nowe uję­cie tematu i bez­ce­re­mo­nialne trak­to­wa­nie aktu­al­nych kwe­stii poli­tycz­nych spra­wiło, że książka, oddana w pośpie­chu do druku wio­sną 1950 r., z tru­dem toro­wała sobie drogę do czy­tel­ni­ków. Bostoń­ska ofi­cyna, do któ­rej zwró­ciła się pier­wot­nie Arendt, odrzu­ciła maszy­no­pis za radą swo­ich har­wardz­kich recen­zen­tów. Na szczę­ście wię­cej zro­zu­mie­nia oka­zała firma Har­co­urt, Brace and Co. Podob­nie było w Euro­pie – zna­le­zie­nie nie­miec­kiego wydawcy zabrało cały rok, we Fran­cji zaś, gdzie mody inte­lek­tu­alne dyk­to­wała lewica, oka­zało się to w ogóle nie­moż­liwe; dopiero w latach sie­dem­dzie­sią­tych uka­zały się tam tłu­ma­cze­nia tomu pierw­szego i trze­ciego.

Pierw­sze wyda­nie Korzeni tota­li­ta­ry­zmu z 1951 r. różni się nieco od wer­sji osta­tecz­nej (wyda­nie III z 1966 r.), na któ­rej oparta jest edy­cja pol­ska: poszcze­gólne czę­ści nie były poprze­dzone odręb­nymi wstę­pami, a bez­po­śred­nio po roz­dziale XII nastę­po­wały Uwagi koń­cowe, wyeli­mi­no­wane w wyda­niach póź­niej­szych; par­tie poświę­cone ana­li­zie impe­ria­li­zmu oraz tota­li­ta­ry­zmu nie były tak roz­bu­do­wane jak w wer­sji z 1966 r. Nie­mniej jed­nak już to pierw­sze wyda­nie zawiera te wszyst­kie skład­niki, które prze­są­dziły o nie­zwy­kłej repu­ta­cji książki: połą­cze­nie nowa­tor­skiej ana­lizy histo­rycz­nej z pro­ble­ma­tyką filo­zo­ficzną i etyczną doby współ­cze­snej; odrzu­ce­nie wygod­nych obie­go­wych sądów utrud­nia­ją­cych dotar­cie do prawdy; ory­gi­nalne, choć nie wyło­żone wprost zało­że­nia meto­do­lo­giczne. Jak tylu innych „mistrzów podej­rzeń” ostat­nich stu­leci Han­nah Arendt zakłada, że istota rze­czy nie pokrywa się z ich zewnętrz­nym wyglą­dem. Byt kryje się za zja­wi­skiem5. Sztuka inter­pre­ta­cji, dotar­cie do prawdy polega na odrzu­ce­niu zwod­ni­czych pozo­rów, albo­wiem „uda­wa­nie i zamie­rzone zwo­dze­nie ze strony wyko­nawcy, jak też złu­dze­nie i błąd ze strony obser­wa­tora sta­no­wią nie­uchronny moment całej sytu­acji”6.

W tym zaglą­da­niu pod powierzch­nię zja­wisk oprócz rze­tel­nej wie­dzy nie­zbędna jest wyobraź­nia, a także wraż­li­wość moralna. W efek­cie drobny nawet szcze­gół, cha­rak­te­ry­styczny cytat czy odle­głe sko­ja­rze­nie lite­rac­kie stać się mogą punk­tem wyj­ścia obszer­nych wywo­dów pro­wa­dzą­cych do daleko idą­cych uogól­nień. Ich celem nie jest by­naj­mniej two­rze­nie wiel­kich sys­te­mów ani pro­sta rekon­struk­cja fak­tów, lecz samo zro­zu­mie­nie roz­pa­try­wa­nych kwe­stii. W nie­miec­kiej tra­dy­cji filo­zo­ficz­nej ozna­cza to zwy­kle ich myślowe „prze­zwy­cię­że­nie”; dla Arendt zro­zu­mie­nie jakie­goś zja­wiska wymaga uświa­do­mie­nia sobie i prze­ana­li­zo­wa­nia jego wszel­kich kon­se­kwen­cji, przede wszyst­kim w sfe­rze poli­tycz­nej i etycz­nej. Jej podej­ście jest więc zde­cy­do­wa­nie odmienne od typo­wego podej­ścia histo­ry­ków sta­ra­ją­cych się odtwo­rzyć genezę i chro­no­lo­gię wyda­rzeń sytu­owa­nych w łań­cu­chach przy­czy­nowo-skut­ko­wych.

W wyja­śnia­niu histo­rycz­nym autorka dopa­truje się uspra­wie­dli­wia­nia, ponie­waż suge­ruje ono cią­gły i konieczny cha­rak­ter wyda­rzeń pro­wa­dzą­cych do teraź­niej­szo­ści. „Przy­czy­no­wość, czyli taki zde­ter­mi­no­wany ciąg wyda­rzeń, w któ­rym zawsze jedno zda­rze­nie powo­duje inne i może być przez nie wytłu­ma­czone, jest praw­do­po­dob­nie kate­go­rią zupeł­nie obcą i fał­szywą w dzie­dzi­nie nauk histo­rycz­nych i poli­tycz­nych – twier­dzi w wykła­dach z 1954 r. – Skład­niki tota­li­ta­ry­zmu two­rzą jego źró­dła, jeśli przez źró­dła nie rozu­miemy «przy­czyn». Same w sobie skład­niki praw­do­po­dob­nie ni­gdy niczego nie powo­dują. Stają się źró­dłami wyda­rzeń, jeśli ule­gają kry­sta­li­za­cji w okre­ślo­nych osta­tecz­nych for­mach. Wtedy i tylko wtedy możemy tro­pić ich dzieje wstecz. Wyda­rze­nie rzuca świa­tło na swą prze­szłość, ale nie daje się z niej ni­gdy wyde­du­ko­wać”7.

Jak wyja­śnia Han­nah Arendt w listach do Mary Under­wood, tymi „skry­sta­li­zo­wa­nymi” skład­ni­kami doj­rza­łego impe­ria­li­zmu raso­wego (czyli tota­li­ta­ry­zmu) są takie czyn­niki, jak anty­se­mi­tyzm, rasizm, upa­dek pań­stwa naro­do­wego, idea eks­pan­sji w imię eks­pan­sji, sojusz kapi­tału z motło­chem. Każdy z nich prze­sła­nia istotne, a nie­roz­strzy­gnięte pro­blemy epoki: za anty­se­mi­tyzmem kryje się kwe­stia żydow­ska, za rasi­zmem – roz­wój „ple­mien­nego nacjo­na­li­zmu” roz­bi­ja­ją­cego poczu­cie jed­no­ści rodzaju ludz­kiego; upa­dek pań­stwa naro­do­wego jest prze­ja­wem zała­ma­nia się dotych­cza­so­wej orga­ni­za­cji naro­dów euro­pej­skich oraz oświe­ce­nio­wej kon­cep­cji praw czło­wieka; eks­pan­sja w imię eks­pan­sji prze­sła­nia zagad­nie­nie orga­ni­za­cji świata na skalę glo­balną, przed któ­rym sta­nęli Euro­pej­czycy w dru­giej poło­wie XIX wieku8. Naro­dowy socja­lizm staje się w takim uję­ciu swo­istym roz­wią­za­niem auten­tycz­nych pro­ble­mów; roz­wią­za­niem strasz­li­wym i fał­szy­wym, ale prze­cież na swój spo­sób logicz­nym.

Stresz­cza­nie w tym miej­scu poglą­dów wyra­żo­nych w Korze­niach tota­li­ta­ry­zmu nie wydaje się potrzebne. Czy­tel­nik może je sobie z łatwo­ścią odtwo­rzyć zagłę­bia­jąc się po pro­stu w lek­turę. Nato­miast warto uświa­do­mić sobie, co nowego poglądy te wno­siły do toczo­nych wów­czas dys­ku­sji. Jeśli przy­jęto je, zwłasz­cza w Euro­pie, z mie­sza­nymi uczu­ciami, to nie tyle ze względu na ich mery­to­ryczną zasad­ność, co z powodu pły­ną­cych z nich wnio­sków, sprzecz­nych z domi­nu­ją­cym nur­tem opi­nii publicz­nej. Wbrew roz­po­wszech­nio­nej w kra­jach zwy­cię­skiej koali­cji tezie o zbio­ro­wej odpo­wie­dzial­no­ści narodu nie­miec­kiego, pozwa­la­ją­cej pozo­sta­łym naro­dom zacho­wać dobre samo­po­czu­cie i prze­ko­na­nie o wła­snej wyż­szo­ści moral­nej, Han­nah Arendt inter­pre­to­wała faszyzm jako „zbio­rowy wstyd ludz­ko­ści”, nawet Żydów – naj­cię­żej prze­zeń doświad­czo­nych – czy­niła w jakimś stop­niu współ­od­po­wie­dzial­nymi za jego powsta­nie. Pier­wot­nie zamie­rzała nawet umie­ścić w książce roz­dział poświę­cony kry­tycz­nej ana­li­zie współ­cze­snego syjo­ni­zmu i postaw wpły­wo­wych śro­do­wisk żydow­skich pod­czas II wojny świa­to­wej. Dopiero ataki na powsta­jące pań­stwo izra­el­skie skło­niły ją do rezy­gna­cji z tego pomy­słu. Tezy jej książki zostały ode­brane jako próba zdję­cia z Niem­ców odpo­wie­dzial­no­ści za zbrod­nie wojenne, a prze­cież nie tego ocze­ki­wano od nie­miec­kiej Żydówki o zde­cy­do­wa­nie anty­fa­szy­stow­skiej prze­szło­ści. W sześć lat po woj­nie opi­nia publiczna naj­wy­raź­niej nie była jesz­cze przy­go­to­wana do bez­na­mięt­nej ana­lizy zja­wi­ska, oddzie­la­ją­cej infor­ma­cje od ocen i rezy­gnu­ją­cej z wygod­nej wizji faszy­zmu jako zbio­ro­wego przej­ścio­wego sza­leń­stwa milio­nów.

Wpraw­dzie już w 1942 r. Franz Neu­mann akcen­to­wał wewnętrzną logikę sys­te­mów tota­li­tar­nych, ale tam, gdzie dopa­try­wał się on ręki „Behe­mota”, Arendt dostrze­gała kon­se­kwen­cje głę­bo­kich prze­obra­żeń spo­łecz­nych i ide­olo­gicz­nych ostat­nich stu­leci. Spe­cy­fika i zara­zem nowa­tor­stwo jej uję­cia polega na pre­zen­ta­cji skom­pli­ko­wa­nych zja­wisk, w rodzaju anty­se­mi­ty­zmu czy impe­ria­li­zmu, jako skutku ubocz­nego zmian zacho­dzą­cych w samym sys­te­mie spo­łecz­nym, w skom­pli­ko­wa­nej sieci powią­zań łączą­cych roz­ma­ite war­stwy i grupy spo­łe­czeń­stwa. W tej fine­zyj­nej ana­li­zie powsta­wa­nia i roz­padu pań­stwa naro­do­wego istotną rolę przy­pi­suje się – obok czyn­ni­ków natury socjo­lo­gicz­nej – czyn­ni­kom psy­cho­lo­gicz­nym, rzeź­bią­cym świa­do­mość zbio­rową. Anty­se­mi­tyzm oka­zuje się tu czymś zgoła nie­przy­pad­ko­wym, co nie zna­czy, że nie­uchron­nym. To efekt braku iden­ty­fi­ka­cji coraz szer­szych warstw spo­łe­czeń­stwa z pań­stwem naro­do­wym w okre­sie male­ją­cej przy­dat­no­ści samych Żydów i grup tra­dy­cyj­nie ich wspie­ra­ją­cych. W porów­na­niu z teo­rią „kozła ofiar­nego” czy z kon­cep­cją „wie­czy­stego anty­se­mi­ty­zmu” wyja­śnie­nie to ma wiele zalet, lecz nie uśmie­rza wszel­kich wąt­pli­wo­ści. Pomija prze­cież zupeł­nym mil­cze­niem ist­nie­nie odręb­nego pod wzglę­dem cha­rak­teru żydo­stwa środ­kowo-wschod­nio­eu­ro­pej­skiego i nie tłu­ma­czy, dla­czego na tych tere­nach – o tak odmien­nej struk­tu­rze kla­so­wej i etnicz­nej, gdzie pań­stwo naro­dowe w sen­sie zachod­nim prak­tycz­nie ni­gdy nie powstało, a zwią­zek Żydów z wła­dzą był znacz­nie słab­szy – wro­gość do Żydów nara­stała w podob­nym ryt­mie.

Mecha­nizm impe­ria­li­zmu uka­zany w czę­ści dru­giej ma ana­lo­giczne zalety i wady co wcze­śniej­sza ana­liza anty­se­mi­ty­zmu. Jest ory­gi­nalny, wie­lo­wąt­kowy i misterny, lecz zara­zem nie w pełni prze­ko­ny­wa­jący. Kapry­śny dobór źró­deł i ich dość swo­bodna inter­pre­ta­cja, nacisk poło­żony na tek­sty lite­rac­kie, pole­ro­wa­nie dru­go­rzęd­nych nie­kiedy szcze­gó­łów przy jed­no­cze­snym pomi­ja­niu spraw zasad­ni­czych – wszystko to przy­po­mina nam raz jesz­cze, że mamy tu do czy­nie­nia nie ze stan­dar­dową pracą histo­ryczną docho­wu­jącą wier­no­ści sztyw­nym regu­łom postę­po­wa­nia badaw­czego, ale z nie­kon­wen­cjo­nalną i bły­sko­tliwą ana­lizą opartą w dużym stop­niu na intu­icji. Suge­stywny obraz, jaki rysuje Han­nah Arendt, wydaje się więc nieco dowolny i nie­kom­pletny.

Opi­sy­wane przez nią zja­wi­ska, takie jak poli­tyczne usa­mo­dziel­nia­nie się bur­żu­azji, sojusz motło­chu z kapi­ta­łem, myśle­nie w kate­go­riach rasy, powsta­nie ruchów ponadna­ro­do­wych, osła­bie­nie tra­dy­cyj­nej kon­cep­cji praw czło­wieka skła­dają się nie­wąt­pli­wie na pej­zaż poli­tyczny epoki cha­rak­te­ry­zu­ją­cej się zaostrzoną rywa­li­za­cją mocarstw, która otrzy­mała miano impe­ria­li­stycz­nej, nie­mniej jed­nak ryzy­kowne byłoby twier­dze­nie, że cał­ko­wi­cie ją wyja­śniają. Nie jest to bowiem lista kom­pletna ani w pełni uka­zu­jąca sto­pień waż­no­ści poszcze­gól­nych czyn­ni­ków. Rzu­ca­jąc snop świa­tła na nie­które moty­wa­cje, pozo­stałe pozo­sta­wia pisarka w pół­mroku.

Auto­rzy wyda­nych póź­niej prac na temat impe­ria­li­zmu sto­sun­kowo rzadko powo­łują się na poglądy zawarte w dru­giej czę­ści trój­k­sięgu, a jesz­cze rza­dziej posłu­gują się użytą w nim ter­mi­no­lo­gią. Tylko nie­liczni spo­śród nich apro­bują tak ostre wyod­ręb­nie­nie epoki mię­dzy rokiem 1884 a koń­cem I wojny świa­to­wej jako zasad­ni­czo odmien­nej od poprzed­nich. Trudno wszakże odmó­wić pisarce racji, gdy poka­zuje, jak poli­tyczne aspi­ra­cje trium­fu­ją­cego miesz­czań­stwa, pod­chwy­cone przez motłoch i sko­ja­rzone z filo­zo­fią poli­tyczną Hob­besa oraz nawy­ko­wym myśle­niem w kate­go­riach ras, dopro­wa­dziły do znisz­cze­nia sta­bil­nego sys­temu par­tyj­nego i samego pań­stwa naro­do­wego, sta­no­wią­cego pod­stawę dzie­więt­na­sto­wiecz­nej cywi­li­za­cji euro­pej­skiej, i tym samym uto­ro­wały drogę tota­li­ta­ry­zmowi.

Cokol­wiek powie­dzie­li­by­śmy o zale­tach i wadach tak kon­stru­owa­nej wizji impe­ria­li­zmu i anty­se­mi­ty­zmu, nie ulega wąt­pli­wo­ści, że to nie im zawdzię­cza książka swą sławę i popu­lar­ność. Bez czę­ści trze­ciej, poświę­co­nej inter­pre­ta­cji dwu­dzie­sto­wiecz­nego tota­li­ta­ry­zmu, trak­to­wa­nego jako zwień­cze­nie wcze­śniej zary­so­wa­nych prze­mian, pamię­ta­łoby dziś o niej jedy­nie wąskie grono spe­cja­li­stów. Tra­giczne wyda­rze­nia roz­gry­wa­jące się nie­dawno przed oczyma Euro­pej­czy­ków zna­la­zły dzięki Han­nah Arendt fra­pu­jące wyja­śnie­nie, odwo­łu­jące się do naj­now­szych zdo­by­czy nauk spo­łecz­nych i opa­trzone przej­mu­ją­cym filo­zo­ficz­nym komen­ta­rzem.

Klu­czowa dla całej kon­struk­cji kon­cep­cja tota­li­ta­ry­zmu nie była by­naj­mniej jej wła­snym pomy­słem. Poja­wiła się wszak już w 1925 roku w prze­mó­wie­niach samego Mus­so­li­niego oraz jego nadwor­nego filo­zofa – Gio­van­niego Gen­tile. Obwiesz­cza­jąc z dumą powsta­nie lostato tota­li­ta­rio, ide­olo­dzy wło­skiego kor­po­ra­cjo­ni­zmu nie mieli wąt­pli­wo­ści, że otwie­rają nową wspa­niałą epokę w dzie­jach ludz­ko­ści. Ruch faszy­stow­ski ze swą totalną kon­cep­cją życia (la con­ce­zione totale della vita) opa­no­wał pań­stwo wło­skie nada­jąc mu nowy, z gruntu odmienny cha­rak­ter. „Faszyzm trak­tuje pań­stwo jako praw­dziwą rze­czy­wi­stość jed­nostki (…) dla faszy­sty wszystko jest pań­stwem i nie ist­nieje nic – ludz­kiego czy ducho­wego – nic, co mia­łoby jakąś war­tość, poza Pań­stwem. W tym sen­sie faszyzm jest tota­li­tarny” – gło­sił wódz ruchu w 1932 roku9. W Niem­czech przy­miot­nik totalitär – syno­nim total­nej mobi­li­za­cji – pro­pa­go­wali mię­dzy innymi pisarz Ernst Jünger i słynny teo­re­tyk prawa Carl Schmitt, ale wysocy funk­cjo­na­riu­sze III Rze­szy posłu­gi­wali się nim raczej rzadko. Hitler napo­my­kał spo­ra­dycz­nie o „tak zwa­nym pań­stwie tota­li­tar­nym”, jed­nakże, w prze­ci­wień­stwie do duce, wyraź­nie pre­fe­ro­wał sfor­mu­ło­wa­nie „pań­stwo auto­ry­tarne”.

Dla prze­ciw­ni­ków Mus­so­li­niego słowo tota­li­ta­ryzm od początku brzmiało zło­wiesz­czo. Posłu­gi­wali się nim zatem głów­nie po to, aby pod­kre­ślić swój jed­no­znacz­nie nega­tywny sto­su­nek do nowego ustroju. W takim zabar­wie­niu emo­cjo­nal­nym ope­ro­wał tym poję­ciem np. Luigi Stu­rzo (Italy and Fascism, Lon­don 1926), a potem inni czo­łowi libe­ra­ło­wie kon­ty­nen­talni. W słow­nic­twie nauko­wym więk­szo­ści języ­ków euro­pej­skich, nie wyłą­cza­jąc rosyj­skiego, ter­min tota­li­ta­ryzm zado­mo­wił się na dobre dopiero w końcu lat trzy­dzie­stych, wyra­ża­jąc kry­tyczny sto­su­nek do sys­temu rzą­dów panu­ją­cych we Wło­szech i w Niem­czech. Spo­ra­dycz­nie posił­ko­wano się nim rów­nież w odnie­sie­niu do ZSRR. Na zasta­na­wia­jące podo­bień­stwo Związku Radziec­kiego do państw faszy­stow­skich wska­zy­wali m.in. Hans Kohn, Rudolf Hil­fer­ding czy Leon Trocki. W Pol­sce już w 1928 r. praw­nik Maciej Sta­rzew­ski pisał o pań­stwach „total­nych”, mając na myśli Rosję Radziecką, Wło­chy oraz Tur­cję rzą­dzoną przez Kemala10. Jed­nak w publi­ka­cjach przed­wo­jen­nych kon­tury zna­cze­niowe nowego poję­cia ryso­wały się nader mgli­ście. Her­mann Rau­sch­ning, były dygni­tarz hitle­row­ski, w opu­bli­ko­wa­nej w 1939 r. pracy, uwa­ża­nej za pierw­szą próbę nauko­wej ana­lizy nie­miec­kiego faszy­zmu, trak­tuje nowy sys­tem rzą­dów jako „rewo­lu­cję nihi­li­zmu”, nie dopa­tru­jąc się w nim żad­nych tre­ści pozy­tyw­nych. Zde­cy­do­wana więk­szość bada­czy nie­miec­kich, któ­rzy zna­leźli schro­nie­nie w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, kon­cen­tro­wała uwagę na psy­cho­lo­gicz­nych aspek­tach pro­blemu (teo­ria „oso­bo­wo­ści auto­ry­tar­nej” The­odora Adorno, „ucieczka od wol­no­ści” Eri­cha Fromma, prace Wil­helma Reicha, Abra­hama Maslowa, Her­berta Mar­cuse i Bruno Bet­tel­he­ima). Jedy­nie Franz Leopold i Sieg­mund Neu­man­no­wie gotowi byli roz­pa­try­wać pań­stwo totalne w kate­go­riach wypra­co­wa­nych przez socjo­lo­gię i poli­to­lo­gię, toteż oni dopiero wypeł­nili poję­cie tota­li­ta­ry­zmu kon­kretną tre­ścią.

Pierw­sze wyda­nie Behe­mo­tha F.L. Neu­manna, odsła­nia­jące „struk­turę i prak­tykę naro­do­wego socja­li­zmu”, uka­zało się w 1942 roku. O ile Carl Schmitt czy Eric Voege­lin roz­pa­try­wali pań­stwo tota­li­tarne jako czy­sto teo­re­tyczną moż­li­wość anty­li­be­ral­nego sys­temu rzą­dów, zno­szą­cego roz­dział mię­dzy spo­łe­czeń­stwem a pań­stwem dzięki mobi­li­za­cji poli­tycz­nej wszyst­kich oby­wa­teli, o tyle Neu­mann nie miał żad­nych wąt­pli­wo­ści, że kon­cep­cja ta zna­la­zła już w III Rze­szy prak­tyczne urze­czy­wist­nie­nie. Inter­pre­tuje on faszyzm jako swo­isty „impe­ria­lizm spo­łeczny” oparty na tota­li­tarnej gospo­darce mono­po­li­stycz­nej. W naro­do­wym socja­li­zmie widzi nie ide­olo­gię, lecz „nową formę bytu spo­łecz­nego”, w któ­rej par­tia posia­da­jąca mono­pol wła­dzy rzą­dzi amor­ficz­nymi masami sto­su­jąc prze­moc fizyczną i duchową (wszech­obecna pro­pa­ganda). Kul­tura spro­wa­dza się do pro­pa­gandy; tre­ści ide­owe, zmienne i nie­istotne, są nie­ro­ze­rwal­nie sple­cione z ter­ro­rem.

Han­nah Arendt prze­jęła i roz­wi­nęła wiele z tych poglą­dów. I ona pod­kre­śla zwią­zek pro­pa­gandy z ter­ro­rem, brak pro­gramu poli­tycz­nego, bez­kształt­ność orga­ni­za­cyjną; w podobny spo­sób – umie­jęt­no­ścią zor­ga­ni­zo­wa­nia zato­mi­zo­wa­nych uprzed­nio mas – tłu­ma­czy suk­cesy ruchów tota­li­tar­nych. Na tym koń­czą się jed­nak podo­bień­stwa. Poję­ciu tota­li­ta­ry­zmu nadaje bowiem uczen­nica Heideg­gera sens szer­szy i nieco odmienny. Mie­ści się w nim rów­nie dobrze Zwią­zek Radziecki pod rzą­dami Sta­lina, jak pań­stwo Hitlera. Źró­deł nowego stylu rzą­dze­nia, pora­ża­ją­cego obser­wa­to­rów rów­nie sku­tecz­nym co bez­względ­nym likwi­do­wa­niem spo­łe­czeń­stwa oby­wa­tel­skiego oraz wszel­kich form auto­no­mii jed­no­stek wobec pań­stwa, doszu­kuje się ona w kon­dy­cji czło­wieka współ­cze­snego. Sil­niej niż poprzed­nicy akcen­tuje rolę anty­se­mi­ty­zmu i czyn­ni­ków natury psy­cho­lo­gicz­nej, jed­nak nie te ele­menty sta­no­wią o ory­gi­nal­no­ści jej kon­cep­cji. Klu­czem do zro­zu­mie­nia „strasz­li­wego nowa­tor­stwa” tota­li­ta­ry­zmu czyni obozy kon­cen­tra­cyjne, widząc w nich labo­ra­to­ria total­nego pano­wa­nia pra­cu­jące nad zmianą samej istoty czło­wie­czeń­stwa. Tam wła­śnie ujaw­niać się miało naj­wy­raź­niej „rady­kalne zło” nowych sys­te­mów. Tak ujmo­wany tota­li­ta­ryzm jest zja­wi­skiem stop­nio­wal­nym i odwra­cal­nym – zależ­nym od skali zin­sty­tu­cjo­na­li­zo­wa­nego ter­roru jako głów­nej metody rzą­dze­nia. III Rze­sza stała się w pełni tota­li­tarna dopiero w końcu lat trzy­dzie­stych, Rosja Radziecka po roku 1928 i tylko do śmierci Sta­lina. Oba wcie­le­nia upodob­nia do sie­bie nie tylko kult wodza i wszech­wła­dza taj­nej poli­cji, lecz także ich para­dok­salny cha­rak­ter: „mon­stru­alne kłam­stwo”, leżące u pod­łoża tych sys­te­mów, powo­duje zagu­bie­nie się głów­nych akto­rów w stwo­rzo­nym przez nich świe­cie pozo­rów.

Swej spe­cy­ficz­nej wizji tota­li­ta­ry­zmu, odmien­nej i od Orwel­low­skiej „kon­troli myśli”11, i od „per­ma­nent­nej rewo­lu­cji” Sieg­munda Neu­manna12, bro­niła autorka Man in Dark Times prak­tycz­nie do końca życia, acz­kol­wiek zwięk­sza­jący się dystans cza­sowy i spory wokół klu­czo­wego poję­cia przy­czy­niły się do mody­fi­ka­cji pew­nych jej ele­men­tów. Zarzuty pod adre­sem Korzeni tota­li­ta­ry­zmu doty­czyły począt­kowo prze­sad­nego deter­mi­ni­zmu i ulo­gicz­nie­nia wywodu, inwa­zji hipo­staz, dopa­try­wa­nia się super­sensu w doraź­nych posu­nię­ciach dyk­to­wa­nych koniecz­no­ścią pomi­nię­cia duchowo-reli­gij­nych aspek­tów zerwa­nia z tra­dy­cją kul­tury euro­pej­skiej. Kry­ty­ko­wano zawartą w dziele wizję histo­ryczną suge­ru­jącą odpo­wie­dzial­ność miesz­czań­skiej libe­ral­nej Europy za póź­niej­szy roz­wój wyda­rzeń, prze­ko­na­nie, że pre­sja zewnętrzna może zmie­nić naturę istot ludz­kich jako gatunku, brak dosta­tecz­nego uza­sad­nie­nia tezy o struk­tu­ral­nym podo­bień­stwie hitle­ry­zmu i sta­li­ni­zmu.

Ten ostatni zarzut, wyni­ka­jący ze znacz­nej prze­wagi ilo­ścio­wej mate­ria­łów poświę­co­nych Niem­com, wydał się Han­nah Arendt na tyle istotny, że z począt­kiem 1952 r. przy­stą­piła do pracy nad książką obra­zu­jącą inte­lek­tu­alne i histo­ryczne źró­dła bol­sze­wi­zmu. W miarę wcho­dze­nia w tę pro­ble­ma­tykę jej uwagę coraz bar­dziej przy­ku­wał sam mark­sizm i tra­dy­cja myśle­nia, która go zro­dziła. Pod­czas gdy pisząc swoje opus magnum zde­cy­do­wała się na ana­lizę socjo­po­li­tyczną, prze­ko­nana, że filo­zo­fia euro­pej­ska nie jest w sta­nie upo­rać się z ist­nie­niem „rady­kal­nego zła”, to teraz wyzbyła się tych obaw i wła­śnie filo­zo­ficzna strona zagad­nie­nia pocią­gała ją coraz bar­dziej. W efek­cie zamiast „mark­si­stow­skich ele­men­tów tota­li­ta­ry­zmu” powstała seria ese­jów, która zło­żyła się na tom The Human Con­di­tion, zawie­ra­jący pod­sta­wowe dla myśli Arendt roz­róż­nie­nie mię­dzy vita activa a vita con­tem­pla­tiva i mię­dzy tym, co spo­łeczne, a tym, co poli­tyczne. Pro­duk­tem ubocz­nym tego tomu był wszakże szkic o ide­olo­gii i ter­ro­rze, który w kolej­nych wyda­niach Korzeni uzu­peł­nił ana­lizę tota­li­ta­ry­zmu; szkic pod­kre­śla­jący nowa­tor­stwo, wewnętrzną logikę, ale i samo­de­struk­tyw­ność rzą­dów opar­tych na kłam­stwie sko­ja­rzo­nym z ter­ro­rem.

Dal­sze uzu­peł­nie­nia książki były następ­stwem udziału autorki w zor­ga­ni­zo­wa­nej w Bosto­nie, pod auspi­cjami Ame­ri­can Aca­demy of Arts and Scien­ces, spe­cjal­nej kon­fe­ren­cji poświę­co­nej zja­wi­sku tota­li­ta­ry­zmu. Kon­fe­ren­cja ta zbie­gła się przy­pad­kowo w cza­sie ze śmier­cią Sta­lina i fakt ten zacią­żył w poważ­nej mie­rze nad prze­bie­giem obrad. Zmianę w nasta­wie­niu do ZSRR wpły­wo­wych kół ame­ry­kań­skiej opi­nii publicz­nej dobit­nie ilu­stro­wał brak spo­rów o istotę bol­sze­wi­zmu. Czter­na­ście lat wcze­śniej, kiedy kon­fe­ren­cja ame­ry­kań­skich filo­zo­fów usank­cjo­no­wała osta­teczne wej­ście nowego poję­cia do języka nauk spo­łecz­nych, 400 wybit­nych przed­sta­wi­cieli świata nauki i kul­tury potra­fiło pro­te­sto­wać na łamach „New York Timesa” prze­ciwko zali­cze­niu Związku Radziec­kiego przez Johna Deweya do grona reżi­mów tota­li­tar­nych13; teraz jed­nak, po rewe­la­cjach gen. Kri­wic­kiego i książ­kach roz­cza­ro­wa­nych komu­ni­stów, po dłu­go­trwa­łej kam­pa­nii sena­tora Mc Car­thy’ego, dys­ku­sje doty­czyły jedy­nie spo­sobu rozu­mie­nia tej nazwy.

Han­nah Arendt opo­wia­dała się raczej za inter­pre­ta­cją poli­tyczną, pozwa­la­jącą odróż­nić tota­li­ta­ryzm od tra­dy­cyj­nej dyk­ta­tury. Sta­now­czo odrzu­cała pogląd, jakoby nazizm bądź sta­li­nizm sta­no­wiły zastęp­czą „świecką reli­gię”. Kła­dła nacisk na zmien­ność i dyna­mikę tych sys­te­mów. Nic dziw­nego, że na wyda­rze­nia roku 1956 zare­ago­wała poli­to­lo­gicz­nym ese­jem Reflek­sje o rewo­lu­cji węgier­skiej, ana­li­zu­ją­cym zmiany, jakie zaszły w Związku Radziec­kim i kra­jach sate­lic­kich po śmierci Sta­lina. Tekst ten włą­czony został – jako epi­log – do dru­giego wyda­nia Korzeni tota­li­ta­ry­zmu z 1958 r., jed­nak szybka dez­ak­tu­ali­za­cja jego tre­ści spra­wiła, że pomi­nięto go w kolej­nym wyda­niu.

Tym, co w Reflek­sjach zasłu­guje na szcze­gólną uwagę, nie jest by­naj­mniej ana­liza reform zapo­cząt­ko­wa­nych przez Chrusz­czowa, ale hołd zło­żony buda­pesz­teń­skim powstań­com ucie­le­śnia­ją­cym triumf prawdy nad meto­dycz­nym kłam­stwem, przede wszyst­kim zaś – fascy­na­cja kon­cep­cją rad robot­ni­czych. Jeśli w 1951 r. całą, nie­śmiałą zresztą, nadzieję na prze­zwy­cię­że­nie destruk­tyw­nych sił naszej epoki pokła­dała Arendt w kon­cep­cji przy­ja­znych sto­sun­ków mię­dzy naro­dami Europy (Euro­pean comity of nations), to teraz, obser­wu­jąc spon­ta­niczne rodze­nie się na Węgrzech form przed­sta­wi­ciel­skich, wła­śnie w radach dostrze­gła alter­na­tywę ist­nie­ją­cego sys­temu par­tyj­nego i zabez­pie­cze­nie na przy­szłość przed syre­nim gło­sem moni­stycz­nych ide­olo­gii. Pogląd ten zna­lazł póź­niej wyraz w zain­te­re­so­wa­niu kon­cep­cjami teo­re­tycz­nymi Róży Luk­sem­burg (rady robot­ni­cze i spon­ta­niczna rewo­lu­cja), w popar­ciu udzie­lo­nym ruchowi oby­wa­tel­skiego nie­po­słu­szeń­stwa w Sta­nach Zjed­no­czo­nych w okre­sie wojny wiet­nam­skiej czy w entu­zja­stycz­nej apro­ba­cie demo­kra­cji ame­ry­kań­skiej opar­tej na peł­nej swo­bo­dzie zrze­sza­nia się i dzia­ła­nia w celach poli­tycz­nych.

Prze­ła­ma­nie pesy­mi­stycz­nych obaw, że reżimy tota­li­tarne są w sta­nie powo­do­wać nie­od­wra­calne zmiany w umy­słach swo­ich ofiar czy wręcz zmie­niać samą istotę czło­wie­czeń­stwa, widać naj­do­bit­niej w książce Eich­mann in Jeru­sa­lem (Eich­mann w Jero­zo­li­mie) z 1963 r., w któ­rej nieco meta­fi­zyczną kon­cep­cję „rady­kal­nego zła” zastą­piła zupeł­nie prze­ciw­stawną ideą „banal­no­ści zła”.

Od roku 1955 aż do śmierci w grud­niu 1975 r. Arendt pro­wa­dziła wykłady i semi­na­ria na czo­ło­wych uczel­niach ame­ry­kań­skich (m.in. Prin­ce­ton Uni­ver­sity, Colum­bia Uni­ver­sity, Chi­cago Uni­ver­sity i od 1967 r. New School for Social Rese­arch w Nowym Jorku). Zaję­cia te, przede wszyst­kim zaś kon­takty ze stu­den­tami, przy­czy­niły się do wzmo­żo­nego zain­te­re­so­wa­nia pisarki życiem poli­tycz­nym kraju. Uwi­docz­niło się to szcze­gól­nie wyraź­nie w publi­ka­cjach z prze­łomu lat sześć­dzie­sią­tych i sie­dem­dzie­sią­tych. Eks­cen­tryczne, nie­kiedy krań­cowe opi­nie na tematy budzące powszechne zain­te­re­so­wa­nie (np. bar­dzo kry­tyczna ocena przy­mu­so­wego dowo­że­nia bia­łej i kolo­ro­wej mło­dzieży do wspól­nych szkół – akcji sta­no­wią­cej trzon kam­pa­nii prze­ciwko dys­kry­mi­na­cji raso­wej pro­wa­dzo­nej przez admi­ni­stra­cję Ken­nedy’ego i John­sona) wypo­wia­dane tonem apo­dyk­tycz­nym anta­go­ni­zo­wały cza­sami znaczne odłamy opi­nii publicz­nej. Odbi­jało się to, siłą rze­czy, na repu­ta­cji Arendt i jej ksią­żek, ale dla powi­kła­nych losów samej kon­cep­cji tota­li­ta­ry­zmu nie miało więk­szego zna­cze­nia. Śro­do­wi­ska naukowe Sta­nów Zjed­no­czo­nych i Europy Zachod­niej (z wyjąt­kiem Fran­cji, gdzie w naukach spo­łecz­nych prym wie­dli mark­si­ści) kwe­stio­no­wały co prawda jej wywody za spe­ku­la­tyw­ność, lecz nie pod­wa­żały by­naj­mniej zasad­no­ści ter­mi­no­lo­gii, któ­rej uży­wała.

Klu­czowe poję­cie tota­li­ta­ry­zmu, spre­cy­zo­wane i sko­dy­fi­ko­wane w poło­wie lat pięć­dzie­sią­tych przez Carla Frie­dri­cha i Zbi­gniewa Brze­ziń­skiego, zro­biło wielką karierę, nie tylko w poli­to­lo­gii. Na „syn­drom tota­li­tarny” skła­dać się miały nastę­pu­jące ele­menty:

1) ide­olo­gia pań­stwowa – mono­po­li­styczna i obo­wią­zu­jąca dla wszyst­kich oby­wa­teli;

2) jedna masowa par­tia zor­ga­ni­zo­wana hie­rar­chicz­nie, sple­ciona z admi­ni­stra­cją pań­stwową;

3) siły zbrojne wraz z całym spo­łe­czeń­stwem cał­ko­wi­cie pod­po­rząd­ko­wane par­tii i biu­ro­kra­tom;

4) zmo­no­po­li­zo­wa­nie przez pań­stwo infor­ma­cji oraz środ­ków maso­wego prze­kazu;

5) fizyczny i psy­cho­lo­giczny ter­ror poli­cyjny jako jedna z głów­nych metod rzą­dze­nia;

6) scen­tra­li­zo­wane zarzą­dza­nie gospo­darką.

W zesta­wie tym ude­rza cał­ko­wite pomi­nię­cie roli cha­ry­zma­tycz­nego wodza, sto­no­wana ocena ter­roru i wymie­nie­nie na pierw­szym miej­scu czyn­nika ide­olo­gicz­nego. Auto­rzy kon­cep­cji syn­dromu naj­wy­raź­niej inspi­ro­wali się przede wszyst­kim rze­czy­wi­sto­ścią poli­tyczną ZSRR i kra­jów powo­jen­nej Europy Środ­kowo-Wschod­niej – jedy­nych speł­nia­ją­cych wów­czas powyż­sze kry­te­ria – nie zaś histo­rycz­nymi już realiami hitle­row­skich Nie­miec bądź Włoch Mus­so­li­niego. Wsku­tek tego nie­prze­wi­dziane przez nich zmiany zacho­dzące w obo­zie komu­ni­stycz­nym po śmierci Sta­lina pocią­gnęły za sobą zakwe­stio­no­wa­nie całej kon­cep­cji wraz z towa­rzy­szącą jej ter­mi­no­lo­gią. Odwilż w ZSRR oraz wyda­rze­nia węgier­skie i pol­skie z 1956 r. potrak­to­wane zostały przez kry­ty­ków tej kon­cep­cji jako nama­calny dowód błęd­no­ści przy­ję­tych zało­żeń. Wpływy tych kry­ty­ków stop­niowo wzra­stały, osią­ga­jąc apo­geum w epoce détente z pierw­szej połowy lat sie­dem­dzie­sią­tych, gdy w poli­to­lo­gii weszły w modę uję­cia plu­ra­li­styczne i nawet coraz mniej liczni zwo­len­nicy Frie­dri­cha i Brze­ziń­skiego rewi­do­wali pod tym kątem swoje zało­że­nia.

Zarzuty for­mu­ło­wane pod adre­sem „tota­li­ta­ry­stów” miały bar­dzo róż­no­rodny cha­rak­ter. Twier­dzono, że posłu­gują się bro­nią ide­olo­giczną, nie zaś ter­mi­nem nauko­wym posia­da­ją­cym jakieś empi­ryczne odnie­sie­nie; wyka­zy­wano podo­bień­stwo Hitlera czy Sta­lina do grec­kich tyra­nów bądź orien­tal­nych despo­tów zna­nych już w sta­ro­żyt­no­ści; kwe­stio­no­wano usta­wia­nie Chin Ludo­wych czy Związku Radziec­kiego w jed­nym sze­regu z III Rze­szą i faszy­stow­skimi Wło­chami, ze względu na huma­ni­styczny jakoby cha­rak­ter ide­olo­gii legi­ty­mi­zu­ją­cej pań­stwa komu­ni­styczne; ata­ko­wano uprosz­czoną dycho­to­mię demo­kra­cja-tota­li­ta­ryzm (odpo­wia­da­jącą podzia­łowi na spo­łe­czeń­stwo otwarte i zamknięte w ter­mi­no­lo­gii Karla R. Pop­pera), skoro ana­li­zo­wane reżimy cie­szyły się z reguły popar­ciem znacz­nej więk­szo­ści spo­łe­czeń­stwa. Pozy­cje kry­ty­ków osła­biał wszakże fakt, że nie mieli do zapro­po­no­wa­nia nic lep­szego: żad­nego innego poję­cia, które odno­si­łoby się do skraj­nych reform i metod spra­wo­wa­nia wła­dzy nie­za­leż­nie od towa­rzy­szą­cych im dekla­ra­cji ide­owych. Ter­min „pań­stwo faszy­stow­skie” usu­wał zupeł­nie z pola widze­nia kwe­stię rzą­dów o orien­ta­cji mark­si­stow­skiej, nato­miast próby ope­ro­wa­nia poję­ciem reżi­mów auto­ry­tar­nych w odnie­sie­niu do wszyst­kich kra­jów o ustro­jach nie­de­mo­kra­tycz­nych pro­wa­dziły do zacie­ra­nia pod­sta­wo­wych róż­nic mię­dzy nimi.

Potrzebę uści­śle­nia i rewi­zji sensu poję­cia tota­li­ta­ry­zmu dostrze­gali rów­nież jego zwo­len­nicy; w latach sześć­dzie­sią­tych zaczęto się nim bowiem posłu­gi­wać w nader dowol­nych kon­tek­stach. Nowa Lewica ata­ko­wała za jego pomocą Stany Zjed­no­czone pro­wa­dzące „brudną” wojnę w Wiet­na­mie. Her­bert Mar­cuse – pro­rok mło­dzie­żo­wej kon­te­sta­cji – szedł jesz­cze dalej, gło­sząc, że naj­więk­szym zagro­że­niem tota­li­tar­nym naszych cza­sów jest „totalna per­mi­syw­ność” spo­łe­czeństw zachod­nich. Nowa­tor­ski cha­rak­ter zło­wro­gich dwu­dzie­sto­wiecz­nych sys­te­mów pod­wa­żały coraz czę­ściej podej­mo­wane próby zlo­ka­li­zo­wa­nia źró­deł tota­li­ta­ry­zmu w bar­dzo głę­bo­kiej nie­kiedy prze­szło­ści: w spo­so­bach admi­ni­stro­wa­nia uza­leż­nio­nymi od skali wyle­wów antycz­nymi despo­cjami wschod­nimi (tzw. hipo­teza hydrau­liczna K. Wit­t­fo­gela i J.N. Eisen­stadta); w pre­in­du­strial­nych bun­tach chłop­skich (Bar­ring­ton Moore Jr); w dzie­dzic­twie oświe­ce­nia i roman­ty­zmu (J. Tal­mon, S. Scha­piro); w myśli filo­zo­fów i ide­olo­gów minio­nych cza­sów (K. Pop­per, G.G. Iggers); w meto­dach mobi­li­za­cji spo­łe­czeństw pod­czas kon­flik­tów wojen­nych.

Dys­ku­sje poli­to­lo­gów ujaw­niały daleko idące roz­bież­no­ści w oce­nie samej natury ana­li­zo­wa­nego zja­wi­ska. Tota­li­ta­ryzm bywał więc przed­sta­wiany jako spe­cy­ficzna forma rzą­dów bądź też typ spo­łe­czeń­stwa; jako trwały stan bądź dyna­miczny pro­ces; jako empi­ryczna rze­czy­wi­stość bądź jako model teo­re­tyczny, któ­rego urze­czy­wist­nie­nia nie jest w sta­nie zapew­nić nawet żela­zna wola bez­względ­nych admi­ni­stra­to­rów, pozor­nie nie­skrę­po­wa­nych żad­nymi ogra­ni­cze­niami. Spie­rano się o samą moż­li­wość i zakres samo­ist­nej ewo­lu­cji takich sys­te­mów, o sen­sow­ność wyod­ręb­nia­nia ich lewi­co­wych i pra­wi­co­wych odmian i wresz­cie, a może nawet przede wszyst­kim, o cha­rak­ter i przy­czyny związ­ków mark­si­zmu z tota­li­ta­ry­zmem. W tej ostat­niej kwe­stii zna­czący wkład do dys­ku­sji wniósł Leszek Koła­kow­ski obna­ża­jąc te aspekty myśli Marksa, które uczy­niły sta­li­nizm jedną z upraw­nio­nych wer­sji jego dok­tryny14.

W kraju, rzecz jasna, o żad­nej dys­ku­sji na ten temat nie mogło być mowy. Z oczy­wi­stych wzglę­dów cen­zu­ral­nych histo­rycy i socjo­lo­go­wie pol­scy mogli publicz­nie tylko odci­nać się od „nie­wy­da­rzo­nych pomy­słów” zachod­nich poli­to­lo­gów. Już samo rze­czowe poru­sza­nie tej pro­ble­ma­tyki w nie­któ­rych publi­ka­cjach Fran­ciszka Ryszki czy Jerzego W. Borej­szy uznać wypada w tej sytu­acji za dowód odwagi, choć obaj auto­rzy nie kryją swo­jego kry­ty­cy­zmu wobec poję­cia tota­li­ta­ry­zmu i wobec użytku, jaki z niego czy­niono.

Gorące dys­ku­sje, które toczyły się ze zmien­nym natę­że­niem od końca lat sześć­dzie­sią­tych, nie dopro­wa­dziły co prawda do peł­nego uzgod­nie­nia sta­no­wisk, ale umoż­li­wiły przy­naj­mniej wykla­ro­wa­nie zmo­dy­fi­ko­wa­nej wizji feno­menu tota­li­tar­nego. W tej nowej wizji, wol­nej od sztyw­nego gor­setu wie­lo­punk­to­wych syn­dro­mów, kła­dzie się nacisk na likwi­da­cję spo­łe­czeń­stwa oby­wa­tel­skiego pochła­nia­nego przez wszech­obecne pań­stwo, na dąże­nie gigan­tycz­nych mono­par­tii do mobi­li­za­cji zato­mi­zo­wa­nych jed­no­stek oraz na „per­ma­nentną rewo­lu­cję”, jaką nie­okieł­znany akty­wizm ruchu gene­ruje we wszyst­kich struk­tu­rach pań­stwa. Ide­olo­gia, pro­pa­ganda czy ter­ror trak­to­wane są w tym uję­ciu raczej jako narzę­dzia rzą­dze­nia niż jako cechy pierw­szo­pla­nowe. Ich wyjąt­kowa pozy­cja wyni­kać ma ze skali reali­zo­wa­nych prze­obra­żeń. Efek­tywna kon­trola nad pry­wat­nym i publicz­nym życiem oby­wa­teli, do czego rości sobie pre­ten­sje każde pań­stwo tota­li­tarne, nie jest, zda­niem więk­szo­ści spe­cja­li­stów, moż­liwa bez nowo­cze­snych środ­ków tech­nicz­nych i zaawan­so­wa­nych metod indok­try­na­cji. Pozwala to dość pre­cy­zyj­nie oddzie­lić tra­dy­cyjne dyk­ta­tury od reżi­mów nowego typu. Jed­no­cze­śnie w now­szych uję­ciach zde­cy­do­wa­nie odcho­dzi się od takiego obrazu sys­te­mów tota­li­tar­nych, jaki pro­pa­ganda i tajne poli­cje tych reżi­mów sta­rały się usil­nie narzu­cić swoim ofia­rom – od wizji sztyw­nych, nie­zmien­nych, per­fek­cyj­nie zor­ga­ni­zo­wa­nych i nie­ludzko spraw­nych machin, wyku­tych z jed­nej bryły. W tych now­szych uję­ciach akcen­tuje się ich zróż­ni­co­wa­nie, dyna­mizm i nie­sta­bil­ność; dostrzega się nie­kiedy w nich ele­menty plu­ra­li­zmu czy nawet zwy­czajny chaos kom­pe­ten­cyjny. Co wię­cej – dopusz­cza się moż­li­wość ewo­lu­cji ku for­mom mniej skraj­nym bez pre­sji albo inge­ren­cji zewnętrz­nej. O ile do nie­dawna jesz­cze słowo tota­li­ta­ryzm poj­mo­wane było dosłow­nie i koja­rzyło się z czymś bez­względ­nym, nie­uchron­nym, wszech­ogar­nia­ją­cym i osta­tecz­nym, o tyle dziś rozu­miane jest raczej prze­no­śnie; ozna­cza nie tyle pewien stan fak­tyczny, co samo dąże­nie do jego osią­gnię­cia; opi­suje nie znie­ru­cho­miały mono­lit, lecz stop­nio­walny i odwra­calny feno­men socjo­po­li­tyczny. Od typo­wych rzą­dów auto­ry­tar­nych różni się on trzema zasad­ni­czymi cechami: potrzebą mobi­li­za­cji mas, istotną rolą ofi­cjal­nej ide­olo­gii oraz bra­kiem roz­wi­nię­tego plu­ra­li­zmu w nie­któ­rych przy­naj­mniej dzie­dzi­nach życia15.

W tym nieco roz­wod­nio­nym sen­sie poję­cie pań­stwa tota­li­tar­nego prze­trzy­mało wszel­kie kry­tyki i poczy­na­jąc od dru­giej połowy lat sie­dem­dzie­sią­tych prze­żywa praw­dziwy rene­sans. Przy­czy­niła się do tego klę­ska teo­rii kon­wer­gen­cji zakła­da­ją­cej stop­niowe odide­olo­gi­zo­wa­nie i zbli­że­nie się do sie­bie rywa­li­zu­ją­cych sys­te­mów, a także takie wyda­rze­nia, jak krwawe rządy Czer­wo­nych Khme­rów w Kam­pu­czy (obec­nie Kam­bo­dża), agre­sja radziecka w Afga­ni­sta­nie czy wpro­wa­dze­nie stanu wojen­nego w Pol­sce. Orwel­low­ski rok 1984 przy­niósł całą falę publi­ka­cji ana­li­zu­ją­cych na nowo traf­ność nie­gdy­siej­szych ocen i pro­gnoz. Auto­rzy nie­któ­rych wypo­wie­dzi anon­so­wali przy tej oka­zji wej­ście w „epokę post­to­ta­li­tarną”; wspo­mi­nano o „upa­dłym tota­li­ta­ry­zmie” (P. Has­sner) albo o „post­to­ta­li­tar­nym auto­ry­ta­ry­zmie” (R. Lowen­thal), nie­mniej jed­nak prze­wa­żał pogląd, że zmiany, jakie zaszły np. w Chi­nach Ludo­wych czy w ZSRR od śmierci Mao Zedonga i Sta­lina, nie są aż tak poważne, by uspra­wie­dli­wiać odej­ście od dotych­cza­so­wej ter­mi­no­lo­gii. Wystar­czy zresztą rzu­cić okiem na nagłówki gazet, aby uświa­do­mić sobie, że płk Kad­dafi, Kim Ir Sen bądź con­du­ca­tore Ceauçescu to tylko nowe wcie­le­nia Wiel­kiego Brata toczą­cego walkę o zawład­nię­cie umy­słami pod­da­nych. A jeśli w walce tej zepchnięty jest on dziś do defen­sywy, to stało się tak w znacz­nej mie­rze za sprawą owych nie­licz­nych prze­ni­kli­wych obser­wa­to­rów, któ­rzy wzięli na sie­bie obo­wią­zek gło­sze­nia nie­przy­jem­nych prawd o czło­wieku i świe­cie, który sobie stwo­rzył – takich wła­śnie jak Geo­rge Orwell czy Han­nah Arendt.

Daniel Grin­berg

1. H. Arendt, Rahel Varn­ha­gen. The Life of a Jewess, Lon­don 1958, s. 126 (wyd. pol. Rahel Varn­ha­gen: histo­ria życia nie­miec­kiej Żydówki z epoki roman­ty­zmu, Sejny 2012). [wróć]

2. E. Young-Bru­ehl, Han­nah Arendt. For Love of the World, New Haven-Lon­don 1982, s. 166. [wróć]

3. Zob. ibid., s. 200. [wróć]

4. Zob. H. Arendt, Die Rückkehr des rus­si­schen Juden­tums, „Aufbau” z 28 VIII 1942, s. 18. [wróć]

5. Zob. H. Arendt, Zja­wi­sko (prze­kład: H. Buczyń­ska-Gare­wicz), „Lite­ra­tura na świe­cie” 1983, nr 3, s. 305. [wróć]

6. Ibid., s. 306. [wróć]

7. E. Young-Bru­ehl, op.cit. s. 201. [wróć]

8. Zob. ibid., s. 203. [wróć]

9. Hasło Fasci­smo, w Encic­lo­pe­dia Ita­liana, Roma 1932, s. 326 [wróć]

10. Por. F. Ryszka, Pań­stwo stanu wyjąt­ko­wego, wyd. II Wro­cław 1985, s. 49. [wróć]

11. Zob. G. Orwell, Rok 1984 (prze­kład: J. Mie­ro­szew­ski), Paryż 1958. [wróć]

12. Zob. S. Neu­mann, Per­ma­nent Revo­lu­tion. The Total State in World of War, New York-Lon­don 1942. [wróć]

13. Zob. „New York Times” z 14 VIII 1939. [wróć]

14. Zob. L. Koła­kow­ski, Główne nurty mark­si­zmu. Powsta­nie – Roz­wój – Roz­pad, t. 1–3, Paryż 1976. [wróć]

15. Por. J. Linz, Tota­li­ta­rian and Autho­ri­ta­rian Regi­mes, w: Hand­book of Poli­ti­cal Scien­ces, t. 3, Reading, Mass. 1975. [wróć]

Hein­ri­chowi Blücherowi

Wstęp do pierw­szego wyda­nia

Weder dem Ver­gan­ge­nen anhe­im­fal­lennoch dem Zukünftigen.Es kommt darauf an gegenwärtig zu sein.

Karl Jaspers

Wstęp do pierw­szego wyda­nia

Oddzie­lone nie­prze­rwa­nym łań­cu­chem lokal­nych wojen i rewo­lu­cji, dwie wojny świa­towe za życia jed­nego poko­le­nia, nie­uwień­czone trak­ta­tem poko­jo­wym dla zwy­cię­żo­nych ani wytchnie­niem dla zwy­cięz­ców, zakoń­czyły się ocze­ki­wa­niem trze­ciej wojny mię­dzy pozo­sta­łymi przy życiu mocar­stwami. Ta chwila ocze­ki­wa­nia podobna jest do ciszy, która nastaje, kiedy gaśnie wszelka nadzieja. Prze­sta­li­śmy wie­rzyć w moż­li­wość przy­wró­ce­nia daw­nego porządku świata i daw­nych tra­dy­cji lub w ponowną inte­gra­cję rzesz ludz­kich na pię­ciu kon­ty­nen­tach pogrą­żo­nych w cha­osie spo­wo­do­wa­nym przez gwał­tow­ność wojen i rewo­lu­cji oraz przez postę­pu­jący roz­kład tego wszyst­kiego, co jesz­cze prze­trwało. Mimo ogrom­nej róż­no­rod­no­ści warun­ków i oko­licz­no­ści lokal­nych wszę­dzie obser­wu­jemy nara­sta­nie tego samego zja­wi­ska – poczu­cia bez­dom­no­ści na nie­znaną dotąd skalę, poczu­cia wyko­rze­nie­nia o nie­zna­nej dotąd sile.

Nasza przy­szłość ni­gdy nie była bar­dziej nie do prze­wi­dze­nia, ni­gdy nie byli­śmy tak bar­dzo uza­leż­nieni od sił poli­tycz­nych, któ­rym nie można ufać, że będą postę­po­wały zgod­nie z wyma­ga­niami zdro­wego roz­sądku i wła­snego inte­resu – sił, które oce­niane za pomocą norm minio­nych stu­leci zdają się wcie­lać czy­ste sza­leń­stwo. Ludz­kość podzie­liła się jakby na tych, któ­rzy wie­rzą we wszech­moc czło­wieka (wie­rzą, że wszystko jest moż­liwe, jeśli się wie, jak pokie­ro­wać masami), oraz tych, dla któ­rych pod­sta­wo­wym doświad­cze­niem stała się wła­sna bez­sil­ność.

Na pozio­mie uogól­nień histo­rycz­nych i myśli poli­tycz­nej roz­po­wszech­niony jest mało pre­cy­zyjny pogląd, że pod­sta­wowa struk­tura wszyst­kich cywi­li­za­cji weszła w fazę roz­kładu. Cho­ciaż w nie­któ­rych czę­ściach świata może spra­wiać wra­że­nie bar­dziej spój­nej niż w innych, ni­gdzie nie widać per­spek­tyw dla naszego stu­le­cia ani odpo­wied­niej reak­cji na jego okrop­no­ści. Despe­racka nadzieja i despe­racki strach zdają się czę­sto lepiej odda­wać istotę wyda­rzeń niż wywa­żone sądy oraz prze­my­ślane ana­lizy. O zasad­ni­czych wyda­rze­niach naszej doby z równą łatwo­ścią zapo­mi­nają osoby przy­wią­zane do wiary w nie­uchron­ność losu, jak i te, które cechuje lek­ko­myślny opty­mizm.

W książce tej sta­ram się nie pod­da­wać ani bez­tro­skiemu opty­mi­zmowi, ani bez­na­dziej­nej roz­pa­czy. Głosi ona, że postęp i prze­zna­cze­nie to dwie strony tego samego medalu, że oba są wyra­zem prze­sądu, a nie wiary. Została napi­sana z prze­ko­na­niem, że moż­liwe okaże się odkry­cie ukry­tego mecha­ni­zmu, pod wpły­wem któ­rego roz­pa­dły się wszyst­kie tra­dy­cyjne ele­menty naszego świata ducho­wego i poli­tycz­nego, a powstał kon­glo­me­rat, któ­rego skład­niki utra­ciły swoją spe­cy­ficzną war­tość, sta­jąc się nie­roz­po­zna­walne i bez­u­ży­teczne dla ludzi. Pod­po­rząd­ko­wa­nie się owemu pro­ce­sowi dez­in­te­gra­cji sta­nowi nie­od­partą pokusę nie tylko dla­tego, że przy­obleka się w fał­szywą dostoj­ność „histo­rycz­nej koniecz­no­ści”, lecz także dla­tego, że wszystko poza nim zaczęło wyda­wać się zamarłe, bez­kr­wi­ste, pozba­wione zna­cze­nia i nie­rze­czy­wi­ste.

Prze­ko­na­nie, że wszystko, co się dzieje na ziemi, musi być zro­zu­miałe dla czło­wieka, może pro­wa­dzić do zdro­wo­roz­sąd­ko­wej inter­pre­ta­cji dzie­jów za pomocą komu­na­łów. Zro­zu­mie­nie jed­nak to nie nego­wa­nie tego, co woła o pomstę do nieba, wnio­sko­wa­nie o bez­pre­ce­den­so­wych wyda­rze­niach na pod­sta­wie pre­ce­den­sów lub wyja­śnia­nie zja­wisk przy uży­ciu takich ana­lo­gii i uogól­nień, że prze­staje się odczu­wać nacisk rze­czy­wi­sto­ści i wstrząs wywo­łany prze­ży­ciami. To raczej bada­nie i świa­dome dźwi­ga­nie cię­żaru, któ­rym obar­czyły nas wyda­rze­nia, bez zaprze­cza­nia przy tym ich ist­nie­niu i bez pod­da­wa­nia się obcią­że­niu z pokorą. Krótko mówiąc, zro­zu­mie­nie to sta­wia­nie czoła rze­czy­wi­sto­ści i przeciwsta­wia­nie się jej, jaka­kol­wiek może lub mogła być.

W takim sen­sie musi oka­zać się moż­liwe zro­zu­mie­nie i usto­sun­ko­wa­nie się do skan­da­licz­nego faktu, że zja­wi­sko tak drobne (i w poli­tyce świa­to­wej tak nie­istotne), jak kwe­stia żydow­ska i anty­se­mi­tyzm, mogło się stać kata­li­za­to­rem naj­pierw dla ruchu nazi­stow­skiego, potem dla wojny świa­to­wej, a w końcu dla stwo­rze­nia fabryk śmierci. Musimy też zdo­być się na zro­zu­mie­nie gro­te­sko­wej nie­współ­mier­no­ści przy­czyn i skut­ków na progu ery impe­ria­li­stycz­nej, gdy trud­no­ści gospo­dar­cze w ciągu kil­ku­dzie­się­ciu lat dopro­wa­dziły do głę­bo­kich prze­obra­żeń warun­ków poli­tycz­nych na całym świe­cie; albo dzi­wacz­nej sprzecz­no­ści mię­dzy jaw­nym, cynicz­nym „reali­zmem” ruchów tota­li­tar­nych a prze­ja­wia­nym przez nie lek­ce­wa­że­niem całej mate­rii rze­czy­wi­sto­ści; bądź też iry­tu­ją­cej nie­zgod­no­ści mię­dzy rze­czy­wi­stą potęgą współ­cze­snego czło­wieka (więk­szą niż kie­dy­kol­wiek przed­tem – tak wielką, że zagraża już ist­nie­niu jego wła­snego świata) a nie­zdol­no­ścią ludz­ko­ści do życia w stwo­rzo­nych przez sie­bie warun­kach i do zro­zu­mie­nia sensu współ­cze­snego świata.

Tota­li­tarne dąże­nia do pod­boju całej kuli ziem­skiej i nie­ogra­ni­czo­nego pano­wa­nia wska­zy­wały zgubną drogę wyj­ścia z pułapki. Ich reali­za­cja mogła ozna­czać znisz­cze­nie ludz­ko­ści; gdzie­kol­wiek docho­dziły do głosu, zaczy­nały nisz­czyć samą istotę czło­wie­czeń­stwa. A jed­nak nie ma sensu uda­wa­nie, że się nie dostrzega nisz­czy­ciel­skich sił dzia­ła­ją­cych w naszym stu­le­ciu.

Kło­pot polega na tym, że w naszej epoce doszło do takiego pomie­sza­nia dobra ze złem, iż bez impe­ria­li­stycz­nej „eks­pan­sji dla samej eks­pan­sji” świat mógłby zatrzy­mać się w roz­woju. Bez „wła­dzy dla samej wła­dzy”, jako poli­tycz­nego narzę­dzia bur­żu­azji, być może ni­gdy nie ujaw­ni­łyby się zasoby ludz­kiej ener­gii; bez fik­cyj­nego świata tota­li­tar­nych ruchów, w któ­rych z nie­zrów­naną jasno­ścią zna­la­zły wyraz nie­po­koje naszej doby, być może pędzi­li­by­śmy ku prze­zna­cze­niu nie zda­jąc sobie w ogóle sprawy z tego, co się dzieje.

A jeśli prawdą jest, że w ostat­nich sta­diach tota­li­ta­ry­zmu ujaw­nia się zło abso­lutne (abso­lutne, ponie­waż do jego wyja­śnie­nia prze­stają wystar­czać zwy­kłe ludz­kie motywy), prawdą jest rów­nież, że gdyby tak nie było, być może ni­gdy nie pozna­li­by­śmy praw­dzi­wych korzeni zła.

Anty­se­mi­tyzm (a nie zwy­kła nie­na­wiść do Żydów), impe­ria­lizm (a nie zwy­kły pod­bój), tota­li­ta­ryzm (a nie sama dyk­ta­tura), prze­ści­ga­jąc się w bru­tal­no­ści, ujaw­niły dobit­nie, że god­ność ludzka potrze­buje nowych gwa­ran­cji, które można zna­leźć tylko w nowej zasa­dzie poli­tycz­nej, w nowym pra­wie na ziemi, któ­rego donio­słość musi tym razem pojąć cała ludz­kość, pod­czas gdy jego potęga musi pozo­stać ści­śle ogra­ni­czona, musi mieć źró­dła w nowo okre­ślo­nych cało­ściach tery­to­rial­nych i w ich ramach musi być kon­tro­lo­wana.

Nie możemy sobie dłu­żej pozwa­lać na czer­pa­nie z prze­szło­ści tego, co było w niej dobre, i nazy­wa­nie tego po pro­stu dzie­dzic­twem, a odrzu­ca­nie rze­czy złych jak mar­twego cię­żaru, który sam czas pogrze­bie w zapo­mnie­niu. Pod­skórny nurt histo­rii Zachodu wydo­był się w końcu na powierzch­nię i domaga się uzna­nia go za cząstkę naszej tra­dy­cji. Oto dla­czego na nic się nie zda­dzą wszyst­kie wysiłki zmie­rza­jące do schro­nie­nia się przed sro­go­ścią teraź­niej­szo­ści w nostal­gii za cichą, nie­na­ru­szoną prze­szło­ścią lub w uko­je­niu ocze­ki­wa­nym od lep­szej przy­szło­ści.

Han­nah ArendtLato 1950

Część pierw­sza. Anty­se­mi­tyzm

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Anty­se­mi­tyzm

To nie­zwy­kłe stu­le­ciezaczęło się Rewo­lu­cją, a koń­czy je l’Affa­ire.Być może kie­dyś zosta­nie nazwanestu­le­ciem bzdury.

Roger Mar­tin du Gard

Wstęp

Wstęp

Anty­se­mi­tyzm, świecka ide­olo­gia XIX stu­le­cia, która z nazwy, cho­ciaż nie z argu­men­ta­cji, była nie­znana do lat sie­dem­dzie­sią­tych, i reli­gijna nie­na­wiść do Żydów wznie­cana przez wza­jemną wro­gość dwóch ście­ra­ją­cych się wiar to oczy­wi­ście nie to samo. I nawet to, w jakim stop­niu ide­olo­gia wyko­rzy­sty­wała argu­men­ta­cję oraz oddzia­ły­wa­nie emo­cjo­nalne reli­gii, jest sprawą otwartą. Kon­cep­cja nie­prze­rwa­nego ciągu prze­śla­do­wań, wygnań i rzezi od schyłku Cesar­stwa Rzym­skiego przez śre­dnio­wie­cze, epokę nowo­żytną, aż po czasy naj­now­sze, czę­sto upięk­szona prze­ko­na­niem, że współ­cze­sny anty­se­mi­tyzm to po pro­stu zeświec­czona wer­sja ludo­wych śre­dnio­wiecz­nych prze­są­dówK1, jest rów­nie zwod­ni­cza (choć oczy­wi­ście mniej szko­dliwa), jak odpo­wia­da­jące jej prze­ko­na­nie anty­se­mi­tów o ist­nie­niu od cza­sów sta­ro­żyt­nych taj­nej orga­ni­za­cji Żydów rzą­dzą­cej lub aspi­ru­ją­cej do rzą­dze­nia świa­tem. Z punktu widze­nia dzie­jów kwe­stii żydow­skiej prze­paść mię­dzy póź­niej­szym śre­dnio­wie­czem a epoką nowo­żytną jest jesz­cze głęb­sza niż mię­dzy sta­ro­żyt­no­ścią rzym­ską a wie­kami śred­nimi lub niż trak­to­wana czę­sto jako prze­ło­mowy moment dzie­jów Żydów w dia­spo­rze – prze­paść oddzie­la­jąca kata­strofy pierw­szych kru­cjat od wcze­snego śre­dnio­wie­cza. Od XV w. do końca XVI w., przez pra­wie dwa stu­le­cia, kiedy to sto­sunki żydów z chrze­ści­ja­nami ukła­dały się kiep­sko, obo­jęt­ność Żydów na „oko­licz­no­ści i wypadki świata zewnętrz­nego” osią­gnęła nie­spo­ty­kane roz­miary, juda­izm zaś stał się „bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek przed­tem zamknię­tym sys­te­mem myśle­nia”. Wtedy wła­śnie Żydzi, bez żad­nego wpływu z zewnątrz, doszli do wnio­sku, że „zasad­ni­cza odmien­ność narodu żydow­skiego od innych nacji nie jest skut­kiem innej wiary czy reli­gii, lecz jego wewnętrz­nej natury”, i że odwieczny podział na żydów i chrze­ści­jan praw­do­po­dob­nie miał „cha­rak­ter raczej rasowy niż dok­try­nalny”K2. Owa zmiana w oce­nie odmien­no­ści narodu żydow­skiego, która upo­wszech­niła się wśród nie-Żydów znacz­nie póź­niej, bo dopiero w epoce Oświe­ce­nia, była, rzecz jasna, warun­kiem sine qua non naro­dzin anty­se­mi­ty­zmu; warto zwró­cić uwagę na to, że doszło do niej naj­pierw wśród samych Żydów, i to mniej wię­cej w tym cza­sie, kiedy euro­pej­skie chrze­ści­jań­stwo podzie­liło się na grupy etniczne, które uzy­skały poli­tyczną samo­dziel­ność w sys­te­mie nowo­żyt­nych państw naro­do­wych.

Histo­ria anty­se­mi­ty­zmu, jak histo­ria nie­na­wi­ści do Żydów, to nie­od­łączna część dłu­gich i zawi­łych dzie­jów rela­cji mię­dzy chrze­ści­ja­nami a żydami żyją­cymi w roz­pro­sze­niu. Dzieje te nie obcho­dziły prak­tycz­nie nikogo aż do połowy XIX w., kiedy to zain­te­re­so­wa­nie nimi zbie­gło się z powsta­niem anty­se­mi­ty­zmu i z jego pełną wście­kło­ści reak­cją na rów­no­upraw­nie­nie oraz asy­mi­la­cję Żydów – układ to naj­gor­szy z moż­li­wych do powsta­nia wia­ry­god­nej histo­rio­gra­fiiK3. Od tej pory wspól­nym błę­dem żydow­skiej i nieżydow­skiej histo­rio­gra­fii – cho­ciaż popeł­nia­nym prze­waż­nie z odmien­nych pobu­dek – było wyod­ręb­nia­nie dowo­dów wro­go­ści w źró­dłach chrze­ści­jań­skich i żydow­skich oraz uwy­pu­kla­nie serii kata­strof, wygnań i rzezi, któ­rymi odzna­czały się dzieje Żydów, tak jak kon­flikty zbrojne i nie­zbrojne, wojny, głód i zarazy zna­mio­no­wały histo­rię Europy. Nie trzeba doda­wać, że to histo­rio­gra­fia żydow­ska, nasta­wiona zde­cy­do­wa­nie pole­micz­nie i apo­lo­ge­tycz­nie, poszu­ki­wała śla­dów nie­na­wi­ści do Żydów w dzie­jach chrze­ści­jań­stwa, pod­czas gdy anty­se­mici skon­cen­tro­wali się na wyszu­ki­wa­niu podob­nych wypo­wie­dzi u sta­ro­żyt­nych powag juda­izmu. Kiedy wyszła na jaw owa żydow­ska tra­dy­cja gwał­tow­nego nie­kiedy nasta­wie­nia prze­ciwko chrze­ści­ja­nom i nie-Żydom, „żydow­ska opi­nia publiczna była nie tylko ura­żona, ale i szcze­rze zasko­czona”K4, tak sku­tecz­nie jej rzecz­nicy prze­ko­ny­wali sie­bie i innych o tym, co nie było prawdą, a więc o tym, że odręb­ność Żydów była spo­wo­do­wana wyłącz­nie wro­go­ścią i ciem­notą nie-Żydów. Juda­izm, jak twier­dzili teraz na ogół żydow­scy histo­rycy, zawsze prze­wyż­sza inne reli­gie tole­ran­cją i wiarą w rów­ność wszyst­kich ludzi. Fakt, że ta samo­oszu­kań­cza teo­ria – któ­rej towa­rzy­szyło prze­ko­na­nie, iż Żydzi zawsze byli bier­nym, cier­pią­cym przed­mio­tem chrze­ści­jań­skich prze­śla­do­wań, w rze­czy­wi­sto­ści ozna­czała kon­ty­nu­ację i uwspół­cze­śnie­nie daw­nego mitu narodu wybra­nego i wywo­ły­wała nowe, czę­sto bar­dzo skom­pli­ko­wane formy odręb­no­ści pod­trzy­mu­jące sta­ro­dawną dycho­to­mię – musi mieć zapewne iro­niczną wymowę dla tych, któ­rzy z roz­ma­itych powo­dów usi­łują upięk­szać prze­szłość i mani­pu­lowć danymi histo­rycz­nymi. Bo jeśli w ogóle Żydzi mieli ze swo­imi nie­ży­dow­skimi sąsia­dami coś wspól­nego, co pod­trzy­my­wa­łoby świeżo uzy­skaną rów­ność, to była tym wła­śnie okre­ślona przez reli­gię wza­jem­nie wroga prze­szłość, rów­nie bogata w osią­gnię­cia kul­tu­ralne na naj­wyż­szym pozio­mie, jak obfi­tu­jąca w prze­jawy fana­ty­zmu oraz pry­mi­tywne prze­sądy na pozio­mie nie­oświe­co­nych mas.

Jed­nakże nawet iry­tu­jące ste­reo­typy tego rodzaju żydow­skiej histo­rio­gra­fii opie­rają się na solid­niej­szej pod­sta­wie fak­to­gra­ficz­nej niż prze­sta­rzałe aspi­ra­cje spo­łeczne i poli­tyczne Żydów euro­pej­skich w XIX i na początku XX w. Cho­ciaż dzieje kul­tury żydow­skiej były nie­skoń­cze­nie bar­dziej róż­no­rodne, niż to wtedy zakła­dano, a przy­czyny kata­strofy zależne od róż­nych oko­licz­no­ści histo­rycz­nych i geo­gra­ficz­nych, to prawdą jest, że przy­czyny te były bar­dziej zróż­ni­co­wane w śro­do­wi­sku nie­ży­dow­skim niż w żydow­skich wspól­no­tach. O fatal­nych nie­po­ro­zu­mie­niach, wciąż widocz­nych w popu­lar­nych pre­zen­ta­cjach żydow­skich dzie­jów, zade­cy­do­wały dwa bar­dzo istotne czyn­niki. Ni­gdzie i ni­gdy, od chwili znisz­cze­nia świą­tyni1, Żydzi nie mieli wła­snego tery­to­rium ani wła­snego pań­stwa. Ich fizyczne prze­trwa­nie zawsze uza­leż­nione było od ochrony nie­ży­dow­skich władz, mimo że pewne środki samo­obrony – prawo nosze­nia broni – przy­zna­wano „Żydom we Fran­cji i Niem­czech aż do XIII stu­le­cia”K5. Nie ozna­cza to, że Żydzi zawsze byli odsu­nięci od wła­dzy, ale prawdą jest, że przy każ­dym gwał­tow­nym star­ciu, nie­za­leż­nie od jego przy­czyn, nie tylko byli nara­żeni na ataki, ale i bez­silni, toteż było zupeł­nie natu­ralne, zwłasz­cza w cza­sach ich kom­plet­nego odosob­nie­nia poprze­dza­ją­cych przy­zna­nie im rów­no­ści poli­tycz­nej, że skie­ro­wane prze­ciwko sobie wybu­chy prze­mocy odczu­wali jako kolejne nawroty. Co wię­cej, w żydow­skiej tra­dy­cji kata­strofy były roz­pa­try­wane w kate­go­riach mar­ty­ro­lo­gii, to zaś miało uza­sad­nie­nie w wyda­rze­niach pierw­szych stu­leci naszej ery, kiedy to zarówno żydzi, jak i chrze­ści­ja­nie rzu­cili wyzwa­nie potę­dze Cesar­stwa Rzym­skiego, oraz w warun­kach śre­dnio­wiecz­nych, kiedy dawano Żydom moż­li­wość wyra­że­nia zgody na chrzest i tym samym unik­nię­cia prze­śla­do­wań, nawet jeśli prze­moc miała wów­czas pod­łoże poli­tyczne i gospo­dar­cze, a nie reli­gijne. Taka kon­fi­gu­ra­cja fak­tów stwo­rzyła złu­dze­nie, któ­remu do dziś ule­gają żydow­scy i nieżydow­scy histo­rycy. Histo­rio­gra­fia „zaj­mo­wała się dotych­czas bar­dziej oddzie­le­niem się chrze­ści­jan od żydów niż na odwrót”K6, zacie­ra­jąc waż­niej­szy skąd­inąd fakt, że dla dzie­jów Żydów więk­sze zna­cze­nie miało ich oddzie­le­nie się od świata nie-Żydów, szcze­gól­nie od śro­do­wi­ska chrze­ści­jań­skiego, z tego oczy­wi­stego powodu, że samo prze­trwa­nie narodu jako widocz­nej cało­ści uza­leż­nione było od takiej dobro­wol­nej sepa­ra­cji, a nie, jak wów­czas przyj­mo­wano, od wro­go­ści chrze­ści­jan i nie-Żydów. Dopiero w XIX i XX w., po rów­no­upraw­nie­niu i wraz z postę­pami asy­mi­la­cji, anty­se­mi­tyzm zaczął odgry­wać pewną rolę w utrzy­my­wa­niu spój­no­ści narodu, bo dopiero wtedy Żydzi zaczęli prze­ja­wiać chęć wej­ścia do nie-żydow­skiego spo­łe­czeń­stwa.

Pod­czas gdy anty­ży­dow­skie uprze­dze­nia roz­po­wszech­nione były sze­roko wśród wykształ­co­nych Euro­pej­czy­ków w minio­nym stu­le­ciu, to anty­se­mi­tyzm jako ide­olo­gia pozo­stał w zasa­dzie, z bar­dzo nie­licz­nymi wyjąt­kami, przy­wi­le­jem eks­cen­try­ków, a zwłasz­cza poli­tycz­nych eks­tre­mi­stów i mania­ków. Nawet wąt­pliwe pro­dukty żydow­skiej apo­lo­ge­tyki, które ni­gdy nie prze­ko­nały nikogo, z wyjąt­kiem już prze­ko­na­nych, sta­no­wiły przy­kłady nie­bo­tycz­nej eru­dy­cji i wie­dzy w porów­na­niu z tym, co w dzie­dzi­nie badań histo­rycz­nych mieli do zaofe­ro­wa­nia ludzie wrogo nasta­wieni do ŻydówK7. Kiedy po zakoń­cze­niu wojny przez ponad dzie­sięć lat gro­ma­dzi­łam mate­riał do tej książki, czer­piąc go z doku­men­tów źró­dło­wych oraz dosko­na­łych nie­kiedy mono­gra­fii, nie było ani jed­nej książki, która przed­sta­wia­łaby temat wszech­stron­nie, w spo­sób odpo­wia­da­jący ele­men­tar­nym wyma­ga­niom nauki. I od tej pory pra­wie nic się nie zmie­niło2. Jest to tym bar­dziej godne ubo­le­wa­nia teraz, kiedy zapo­trze­bo­wa­nie na bez­stronne, uczciwe przed­sta­wie­nie histo­rii Żydów jest więk­sze niż kie­dy­kol­wiek przed­tem. Kon­flikty poli­tyczne XX w. umie­ściły Żydów w cen­trum wyda­rzeń; kwe­stia żydow­ska oraz anty­se­mi­tyzm, sprawy dru­go­rzędne z punktu widze­nia poli­tyki świa­to­wej, stały się kata­li­za­to­rami roz­woju naj­pierw ruchu nazi­stow­skiego i struk­tury orga­ni­za­cyj­nej III Rze­szy, w któ­rej każdy oby­wa­tel musiał udo­wod­nić, że nie jest Żydem, potem toczo­nej z bez­pre­ce­den­so­wym okru­cień­stwem wojny świa­to­wej i wresz­cie naro­dzin w środku zachod­niej cywi­li­za­cji nie­zna­nej dotąd zbrodni ludo­bój­stwa. Wydało mi się oczy­wi­ste, że prócz lamen­tów i oskar­żeń nie­zbędna jest także próba zro­zu­mie­nia. Książka ta jest próbą zro­zu­mie­nia tego, co nawet przy wni­kliw­szym oglą­dzie budziło przede wszyst­kim obu­rze­nie.

Zro­zu­mie­nie jed­nak to nie nego­wa­nie tego, co woła o pomstę do nieba, wnio­sko­wa­nie o bez­pre­ce­den­so­wych wyda­rze­niach na pod­sta­wie pre­ce­den­sów lub wyja­śnia­nie zja­wisk przy uży­ciu takich ana­lo­gii i uogól­nień, że prze­staje się odczu­wać nacisk rze­czy­wi­sto­ści i wstrząs wywo­łany prze­ży­ciami. To raczej bada­nie i świa­dome dźwi­ga­nie cię­żaru, któ­rym obar­czyły nas wyda­rze­nia, bez zaprze­cza­nia przy tym ich ist­nie­niu i bez pod­da­wa­nia się obcią­że­niu z pokorą, tak jakby wszystko, co się prze­cież naprawdę zda­rzyło, skąd­inąd nie mogło się zda­rzyć. Krótko mówiąc, to sta­wia­nie czoła rze­czy­wi­sto­ści, pozba­wione3 uprze­dzeń i pełne uwagi, i prze­ciw­sta­wia­nie się jej, jaka­kol­wiek może lub mogła być.

Warun­kiem koniecz­nym, choć nie­wy­star­cza­ją­cym, osią­gnię­cia takiego zro­zu­mie­nia jest pewna zna­jo­mość dzie­jów Żydów i rów­no­le­głego roz­woju anty­se­mi­ty­zmu w dzie­więt­na­sto­wiecz­nej Euro­pie. W kolej­nych roz­dzia­łach zaj­muję się tylko tymi zja­wi­skami i wyda­rze­niami z ubie­głego stu­le­cia, które wiążą się bez­po­śred­nio z „korze­niami tota­li­ta­ry­zmu”. Wyczer­pu­jąca histo­ria anty­se­mi­ty­zmu nie została jesz­cze napi­sana i wykra­cza poza pro­ble­ma­tykę tej książki*. Dopóki ist­nieje owa luka, ten frag­ment książki jest uspra­wie­dli­wiony nawet z punktu widze­nia wyma­gań nauki, jako nie­za­leżny wkład do peł­niej­szego uję­cia histo­rii, mimo że pier­wot­nie pomy­ślany był jako ele­ment opisu prehisto­rii tota­li­ta­ry­zmu. Poza tym to, co jest cha­rak­te­ry­styczne dla histo­rio­gra­fii anty­se­mi­ty­zmu – zdo­mi­no­wa­nie jej przez nie­ży­dow­skich sza­leń­ców oraz żydow­skich apo­lo­ge­tów i sta­ranne uni­ka­nie tej pro­ble­ma­tyki przez reno­mo­wa­nych histo­ry­ków – doty­czy, muta­tis mutan­dis, nie­mal wszyst­kich czyn­ni­ków, z któ­rych wykry­sta­li­zo­wało się póź­niej nowe zja­wi­sko tota­li­ta­ry­zmu. Pra­wie nie dostrzegł ich świat nauki ani opi­nia publiczna, ponie­waż nale­żały do pod­skór­nego nurtu histo­rii Europy, gdzie, ukryte przed spo­łe­czeń­stwami i uwagą świa­tłych ludzi, potra­fiły nabrać zupeł­nie nie­ocze­ki­wa­nej zja­dli­wo­ści.

Ponie­waż dopiero osta­teczna kata­strofa ujaw­niła i uświa­do­miła ludziom obec­ność tych pod­skór­nych nur­tów, ist­niała skłon­ność do utoż­sa­mia­nia tota­li­ta­ry­zmu z jego skład­ni­kami i korze­niami – jak gdyby każdy wybuch anty­se­mi­ty­zmu, rasi­zmu czy impe­ria­li­zmu można było utoż­sa­miać z „tota­li­ta­ry­zmem”. Złu­dze­nie to jest tyleż mylące przy usta­la­niu prawdy histo­rycz­nej, ileż szko­dliwe przy fero­wa­niu ocen poli­tycz­nych. Tota­li­tarna poli­tyka – nie będąc by­naj­mniej po pro­stu poli­tyką anty­se­micką, rasi­stow­ską, impe­ria­li­styczną bądź komu­ni­styczną – używa i nad­używa zaczerp­nię­tych z rze­czy­wi­sto­ści, wybra­nych ele­men­tów skła­do­wych tych ide­olo­gii, takich jak walka kla­sowa czy kon­flikt inte­re­sów mię­dzy Żydami a ich oto­cze­niem, do chwili aż zupeł­nie zatracą swoją pier­wotną siłę oddzia­ły­wa­nia oraz war­tość pro­pa­gan­dową. Nie­do­ce­nia­nie roli, jaką w Sta­nach Zjed­no­czo­nych odgry­wał i na­dal odgrywa czy­sty rasizm w rzą­dze­niu połu­dnio­wymi sta­nami, byłoby na pewno poważ­nym błę­dem, lecz popeł­ni­li­by­śmy jesz­cze więk­szy błąd wycią­ga­jąc z tego wnio­sek, że przez ponad sto lat ta część kraju znaj­do­wała się pod wła­dzą tota­li­tarną. Jedy­nym bez­po­śred­nim i nie­za­fał­szo­wa­nym następ­stwem dzie­więt­na­sto­wiecz­nych ruchów anty­se­mic­kich nie był nazizm, ale prze­ciw­nie, syjo­nizm, który – przy­naj­mniej w for­mie ide­olo­gicz­nej, jaką przy­brał na Zacho­dzie był rodza­jem kontride­olo­gii, „odpo­wie­dzią” na anty­se­mi­tyzm. Nie ozna­cza, to nawia­sem mówiąc, że samo­świa­do­mość Żydów była po pro­stu wytwo­rem anty­se­mi­ty­zmu; prze­cież choćby pobieżna zna­jo­mość histo­rii Żydów, któ­rej osią, od cza­sów babi­loń­skiego wygna­nia, było pra­gnie­nie prze­trwa­nia jako odręb­nego narodu wbrew przy­gnia­ta­ją­cym realiom roz­pro­sze­nia, powinna wystar­czyć do roz­wia­nia tego naj­now­szego mitu, który stał się dość modny w krę­gach inte­lek­tu­al­nych po „egzy­sten­cja­li­stycz­nej” inter­pre­ta­cji Żyda przez Sar­tre’a jako kogoś postrze­ga­nego i okre­śla­nego jako Żyd przez innych.

Naj­lep­szej ilu­stra­cji zarówno odręb­no­ści, jak i powią­zań mię­dzy pre­to­ta­li­tar­nym i tota­li­tar­nym anty­se­mi­ty­zmem dostar­cza chyba absur­dalna sprawa Pro­to­ko­łów mędr­ców Syjonu. Posłu­gi­wa­nie się przez nazi­stów tym fal­sy­fi­ka­tem jako pod­ręcz­ni­kiem do nauki pod­boju świata na pewno nie należy do dzie­jów anty­se­mi­ty­zmu, ale tylko ten fakt może wyja­śnić, dla­czego ta nie­praw­do­po­dobna opo­wieść oka­zała się dosta­tecz­nie wia­ry­godna, aby czer­pała z niej pożywkę anty­ży­dow­ska pro­pa­ganda. Nato­miast nie może to wyja­śnić, dla­czego tota­li­tarne rosz­cze­nia do rzą­dów nad świa­tem przy pomocy człon­ków i z udzia­łem taj­nych sto­wa­rzy­szeń w ogóle stały się atrak­cyj­nym celem poli­tycz­nym. Ta ostat­nia funk­cja, o wiele istot­niej­sza z poli­tycz­nego (cho­ciaż nie pro­pa­gan­do­wego) punktu widze­nia, ma źró­dła w impe­ria­li­zmie w ogóle, w jego wybu­cho­wej kon­ty­nen­tal­nej wer­sji, szcze­gól­nie zaś w postaci „pan-ruchów” (pan move­ments).

Książka ta jest zatem ogra­ni­czona nie tylko w cza­sie i prze­strzeni, ale także w zakre­sie przed­miotu. Zaj­muje się histo­rią Żydów w Euro­pie Środ­ko­wej i Zachod­niej, od cza­sów dwor­skich Żydów po sprawę Drey­fusa, z punktu widze­nia jej zna­cze­nia dla naro­dzin anty­se­mi­ty­zmu i wpływu na niego. Przed­sta­wia ruchy anty­se­mic­kie, sil­nie zako­rze­nione w ówcze­snej rze­czy­wi­sto­ści na tle spe­cy­ficz­nych sto­sun­ków łączą­cych Żydów z nie-Żydami, a więc z jed­nej strony na tle roli, jaką Żydzi odgry­wali w roz­woju pań­stwa naro­do­wego, a z dru­giej – ich związ­ków z nie­ży­dow­ską czę­ścią spo­łe­czeń­stwa. Poja­wie­nie się pierw­szych par­tii anty­se­mic­kich w latach sie­dem­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych XIX w. wyzna­cza moment, w któ­rym sprawa wykra­cza poza ogra­ni­czony, kon­kretny kon­flikt inte­re­sów zwią­zany z doświad­cze­niem jed­no­stek i wcho­dzi na drogę wio­dącą do „osta­tecz­nego roz­wią­za­nia”. Od tej chwili, w erze impe­ria­li­zmu, po któ­rej nastą­pił okres ruchów i rzą­dów tota­li­tar­nych, nie spo­sób odizo­lo­wać kwe­stii żydow­skiej lub ide­olo­gii anty­se­mic­kiej od pro­ble­mów zupeł­nie niezwią­zanych z realiami nowo­żyt­nej histo­rii Żydów. I to nie tylko dla­tego ani nawet nie zasad­ni­czo dla­tego, że sprawy te odgry­wały główną rolę w poli­tyce świa­to­wej, ale dla­tego, że sam anty­se­mi­tyzm stał się teraz narzę­dziem słu­żą­cym do wyż­szych celów. Cele te zde­cy­do­wa­nie prze­ra­stały par­ty­ku­larne inte­resy zarówno Żydów, jak i wrogo do nich nasta­wio­nych śro­do­wisk, mimo że ich osią­gnię­cie wyma­gało, aby Żydzi wystę­po­wali w roli głów­nych ofiar.

Impe­ria­li­styczne i tota­li­tarne wer­sje dwu­dzie­sto­wiecz­nego anty­se­mi­ty­zmu znaj­dzie czy­tel­nik w dru­giej i trze­ciej czę­ści tej pracy.

Han­nah ArendtLipiec 1967

1. Świą­ty­nia w Jero­zo­li­mie została zbu­rzona w ٧٠ r. n.e. za pano­wa­nia cesa­rza Tytusa. [Uwaga: wszyst­kie przy­pisy gwiazd­kowe zamiesz­czone u dołu strony pocho­dzą od tłu­ma­czy lub od redak­cji wyda­nia pol­skiego.] [wróć]

2. W ciągu 36 lat dzie­lą­cych nas od pierw­szej edy­cji Korzeni tota­li­ta­ry­zmu w bada­niach nad dzie­jami Żydów doko­nał się znaczny postęp. Prze­sta­rzałe prace Gra­etza i Dub­nowa zastą­piły now­sze opra­co­wa­nia z fun­da­men­talną wie­lo­to­mową edy­cją World History of the Jewish People (Jeru­sa­lem 1964–1980) na czele. Nowo­żytne dzieje Żydów przed­sta­wiają kom­pe­tent­nie Paul R. Men­des-Flohr i Jehuda Rein­hart w opu­bli­ko­wa­nej nie­dawno książce The Jew in the Modem World. A Docu­men­tary History (New York-Oxford 1980). W powo­dzi publi­ka­cji poświę­co­nych tra­gicz­nym i powi­kła­nym losom „narodu wybra­nego” w XX w. wyróż­niają się prace: Salo Barona, The Rus­sian Jews under Tsars and Soviets (New York 1970); Herel Fein, Acco­un­ting for Geno­cide (New York 1979); Paula Hil­berta, The Destruc­tion of the Euro­pean Jewry (Chi­cago 1961); Lucy Dawi­do­wicz, The War Aga-inst the Jews. 1933–1945 (New York 1975) oraz histo­rie ruchu syjo­ni­stycz­nego pióra Wal­tera Laqu­exura i Shlomo Avi­neri. Inte­re­su­jącą pole­mikę z poglą­dami H. Arendt na temat holo­cau­stu, zwłasz­cza zaś z opi­niami wyra­żo­nymi w książce Eich­mann in Jeru­sa­lem, zawiera książka Jacoba Robin­sona, And Cro­oked Shall Be Made Stra­ight. The Eich­mann Trial and Han­nah Arendt’s Nar­ra­tion (Phi­la­del­phia 1965). [wróć]

3. Od chwili napi­sa­nia tych słów powstało kilka wybit­nych prac poświę­co­nych tej pro­ble­ma­tyce. Należą do nich książki Leona Polia­kova (m.in. tłu­ma­czona na wiele języ­ków trzy­to­mowa L’Histo­ire de l’antisémitisme)’, Geo­rge’a L. Mosse’a, Towards the Final Solu­tion. A History of Euro­pean Racism (New York 1978); Nor­mana Cohna, War­rant for Geno­cide. The Myth of Jewish World Con­spi­racy and the Pro­to­cols of the Elders of Zion (Lon­don 1967). [wróć]

Roz­dział I. Anty­se­mi­tyzm jako znie­waga dla zdro­wego roz­sądku

ROZ­DZIAŁ I

Anty­se­mi­tyzm jako znie­waga dla zdro­wego roz­sądku

Wielu ludzi wciąż jesz­cze uważa za przy­pa­dek, że rdze­niem ide­olo­gii nazi­stow­skiej był anty­se­mi­tyzm, że poli­tyka nazi­stów, kon­se­kwent­nie i bez­kom­pro­mi­sowo, zmie­rzała do prze­śla­do­wań i wresz­cie do zagłady Żydów. Dopiero zgroza na widok roz­mia­rów kata­strofy, a bar­dziej jesz­cze bez­dom­ność i poczu­cie wyko­rze­nie­nia tych, któ­rzy prze­trwali, spra­wiły, że „kwe­stia żydow­ska” stała się tak widoczna w życiu poli­tycz­nym. To, co sami nazi­ści uwa­żali za swoje naj­waż­niej­sze odkry­cie, tj. rolę Żydów w poli­tyce świa­to­wej, oraz dzie­dzinę, na któ­rej kon­cen­tro­wała się ich uwaga, czyli prze­śla­do­wa­nie Żydów na całym świe­cie, opi­nia publiczna uwa­żała za pre­tekst do pozy­ska­nia mas albo za inte­re­su­jący przy­kład dema­go­gii.

Można zro­zu­mieć tę nie­chęć do poważ­nego potrak­to­wa­nia tego, co gło­sili sami nazi­ści. Trudno o aspekt histo­rii współ­cze­snej bar­dziej iry­tu­jący i nie­zro­zu­miały od faktu, że spo­śród wszyst­kich wiel­kich nie­roz­strzy­gnię­tych zagad­nień poli­tycz­nych naszego stu­le­cia aku­rat ów pozor­nie drobny i nie­istotny pro­blem żydow­ski ma wąt­pliwy zaszczyt wpra­wie­nia w ruch całej tej pie­kiel­nej machiny. Taka roz­bież­ność przy­czyny i skut­ków obraża nasz zdrowy roz­są­dek, nie wspo­mi­na­jąc już o poczu­ciu rów­no­wagi i har­mo­nii histo­ry­ków. W zesta­wie­niu z samymi wyda­rze­niami wszyst­kie wyja­śnie­nia anty­se­mi­ty­zmu spra­wiają wra­że­nie pośpiesz­nie i przy­pad­kowo wymy­ślo­nych dla przy­kry­cia sprawy, która tak poważ­nie zagraża naszemu poczu­ciu pro­por­cji i zaufa­niu do roz­sądku.

Jedno z tych pośpiesz­nych wyja­śnień polega na utoż­sa­mia­niu anty­se­mi­ty­zmu z wybu­ja­łym nacjo­na­li­zmem i jego kse­no­fo­bicz­nymi wybu­chami. Tym­cza­sem, nie­stety, współ­cze­sny anty­se­mi­tyzm nasi­lał się w miarę słab­nię­cia tra­dy­cyj­nego nacjo­na­li­zmu, a osią­gnął punkt szczy­towy aku­rat w tym cza­sie, kiedy zała­mał się euro­pej­ski sys­tem państw naro­do­wych i ich chy­bo­tliwa rów­no­waga.

Jak już zauwa­żono, nazi­ści nie byli zwy­czaj­nymi nacjo­na­li­stami. Nacjo­na­li­styczną pro­pa­gandę kie­ro­wali do swo­ich sym­pa­ty­ków, a nie do prze­ko­na­nych człon­ków par­tii. Prze­ciw­nie, tym ostat­nim ni­gdy nie wolno było rezy­gno­wać z kon­se­kwent­nie ponadna­ro­do­wego podej­ścia do poli­tyki. „Nacjo­na­lizm” nazi­stów pod nie­jed­nym wzglę­dem był podobny do sze­rzo­nej ostat­nio pro­pa­gandy nacjo­na­li­stycz­nej w Związku Radziec­kim, rów­nież słu­żą­cej wyłącz­nie do pod­trzy­my­wa­nia uprze­dzeń mas. Ogra­ni­czony cha­rak­ter nacjo­na­li­zmu, pro­win­cjo­na­lizm pań­stwa naro­do­wego, wzbu­dzał u nazi­stów auten­tyczną, ni­gdy nie­prze­zwy­cię­żoną odrazę. Wciąż powta­rzali, że ich „ruch”, mający zasięg mię­dzy­na­ro­dowy, tak jak ruch bol­sze­wicki, jest dla nich waż­niej­szy niż jakie­kol­wiek pań­stwo zwią­zane z koniecz­no­ści z okre­ślo­nym tery­to­rium. Zresztą nie tylko nazi­ści, ale i pięć­dzie­siąt lat dzie­jów anty­se­mi­ty­zmu to dowody prze­ciwko utoż­sa­mia­niu anty­se­mi­ty­zmu z nacjo­na­li­zmem. Pierw­sze par­tie anty­se­mic­kie dzia­ła­jące w ostat­nich dzie­się­cio­le­ciach XIX w. były zara­zem jed­nymi z pierw­szych, które nawią­zy­wały kon­takty mię­dzy­na­ro­dowe. Od samego początku zwo­ły­wały mię­dzy­na­ro­dowe kon­gresy i dbały o koor­dy­na­cję dzia­łań w skali mię­dzy­na­ro­dowej lub przy­naj­mniej euro­pej­skiej.

Ogólne ten­den­cje, takie jak jed­no­cze­sny schy­łek państw naro­do­wych i nasi­le­nie się anty­se­mi­ty­zmu, nie dają się prze­ko­nu­jąco wyja­śnić przez wska­za­nie jedy­nej przy­czyny. W takich przy­pad­kach histo­ryk ma zwy­kle do czy­nie­nia z bar­dzo skom­pli­ko­waną sytu­acją histo­ryczną, w któ­rej wyod­ręb­nie­nie jakie­goś czyn­nika jako „ducha epoki” spra­wia mu nie­sły­chaną trud­ność. Ist­nieją jed­nak pewne przy­datne zasady ogólne. Dla naszych celów naj­waż­niej­szą z nich jest wiel­kie odkry­cie przez Tocqu­eville’aK8 moty­wów gwał­tow­nej nie­na­wi­ści ludu fran­cu­skiego do ary­sto­kra­cji w przeded­niu rewo­lu­cji, nie­na­wi­ści, która nasu­nęła Burke’owi spo­strze­że­nie, że rewo­lu­cja fran­cu­ska doty­czyła bar­dziej „kon­dy­cji dżen­tel­mena” niż insty­tu­cji króla. Zda­niem Tocqu­eville’a, Fran­cuzi nie­na­wi­dzili tra­cą­cych wła­dzę ary­sto­kra­tów bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek przed­tem wła­śnie dla­tego, że gwał­tow­nej utra­cie rze­czy­wi­stego zna­cze­nia nie towa­rzy­szył dostrze­galny upa­dek ich for­tun. Dopóki ary­sto­kraci zacho­wy­wali ogromne wpływy w sądow­nic­twie, byli nie tylko tole­ro­wani, ale i sza­no­wani. Kiedy szlachta utra­ciła swoje przy­wi­leje, a wśród nich przy­wi­lej wyzy­sku i uci­sku pod­da­nych, lud dostrzegł w niej paso­żyta, nie­speł­nia­ją­cego żad­nej rze­czy­wi­stej funk­cji w rzą­dze­niu kra­jem. Innymi słowy, ni­gdy sam ucisk czy wyzysk nie jest główną przy­czyną nie­chęci; bogac­two bez widocz­nych funk­cji jest zde­cy­do­wa­nie bar­dziej nie­zno­śne, ponie­waż nikt nie rozu­mie, dla­czego powinno być tole­ro­wane.

Podob­nie anty­se­mi­tyzm osią­gnął punkt szczy­towy, kiedy Żydzi utra­cili już funk­cje publiczne i wpływy, a pozo­stało im tylko bogac­two. Kiedy Hitler doszedł do wła­dzy, banki nie­miec­kie były już pra­wie juden­rein (a prze­cież w tej wła­śnie dzie­dzi­nie Żydzi dzier­żyli klu­czowe pozy­cje przez ponad sto lat), a nie­mieccy Żydzi jako całość, po dłu­gim okre­sie sys­te­ma­tycz­nej poprawy sta­tusu spo­łecz­nego i wzro­stu liczeb­nego, zni­kali tak szybko, że sta­ty­stycy prze­wi­dy­wali ich cał­ko­wite znik­nię­cie w ciągu kil­ku­dzie­się­ciu lat. Co prawda, sta­ty­styka nie­ko­niecz­nie odbija rze­czy­wi­ste pro­cesy histo­ryczne, jed­nak zasta­na­wia­jące jest, że z punktu widze­nia ludzi zaj­mu­ją­cych się nią zawo­dowo, nazi­stow­skie prze­śla­do­wa­nia i eks­ter­mi­na­cje mogą spra­wiać wra­że­nie bez­sen­sow­nego pro­cesu, który praw­do­po­dob­nie i tak by nastą­pił.

To samo odnosi się do pra­wie wszyst­kich kra­jów Europy Zachod­niej. Sprawa Drey­fusa wybu­chła nie za cza­sów II Cesar­stwa, kiedy Żydzi fran­cu­scy osią­gnęli szczyty powo­dze­nia i wpły­wów, lecz w III Repu­blice, gdy wła­ści­wie znik­nęli z eks­po­no­wa­nych sta­no­wisk (cho­ciaż nie ze sceny poli­tycz­nej). Anty­se­mi­tyzm austriacki przy­brał gwał­towne formy nie za rzą­dów Met­ter­ni­cha i Fran­ciszka Józefa, lecz w powo­jen­nej Repu­blice Austriac­kiej, kiedy było zupeł­nie oczy­wi­ste, że żadna inna grupa nie odczuwa tak sil­nie jak Żydzi utraty wpły­wów i pre­stiżu wsku­tek znik­nię­cia monar­chii habs­bur­skiej.

Prze­śla­do­wa­nia grup odsu­nię­tych od wła­dzy lub tra­cą­cych ją nie są zapewne zbyt miłym wido­wi­skiem, ale nie sama nik­czem­ność ludzka jest ich przy­czyną. To wła­śnie sen­sowne prze­świad­cze­nie, że siła powinna być funk­cjo­nalna i cze­muś słu­żyć, instynk­tow­nie naka­zuje ludziom oka­zy­wać posłu­szeń­stwo rze­czy­wi­stej wła­dzy lub tole­ro­wać ją, a nie­na­wi­dzić ludzi posia­da­ją­cych bogac­two bez wła­dzy. Spo­łe­czeń­stwo funk­cjo­nuje i utrzy­muje swo­isty porzą­dek nawet w warun­kach uci­sku i wyzy­sku. Jedy­nie bogac­two bez wła­dzy lub chłodna obo­jęt­ność uprzy­wi­le­jo­wa­nych wywo­łuje wra­że­nie ich zbęd­no­ści, paso­ży­to­wa­nia, a w kon­se­kwen­cji nie­zno­śno­ści ist­nie­ją­cej sytu­acji, gdyż wtedy prze­cięte zostają wszyst­kie nici wią­żące ludzi ze sobą. Bogac­twu, które nie wyzy­skuje, brak nawet takich więzi jak te, które ist­nieją mię­dzy wyzy­ski­wa­czem a wyzy­ski­wa­nym; chłodna obo­jęt­ność nie pociąga za sobą nawet mini­mum zain­te­re­so­wa­nia uci­ska­ją­cego uci­ska­nym.

Jed­nak schy­łek zachod­nio- i środ­ko­wo­eu­ro­pej­skiego żydo­stwa stwa­rza jedy­nie atmos­ferę, w któ­rej roz­gry­wają się dal­sze wypadki. Sam ten schy­łek tłu­ma­czy je w rów­nie małym stop­niu, jak fakt utraty wła­dzy przez fran­cu­ską ary­sto­kra­cję mógłby tłu­ma­czyć rewo­lu­cję fran­cu­ską. Zna­jo­mość takiej pra­wi­dło­wo­ści przy­datna jest wyłącz­nie do odrzu­ce­nia zdro­wo­roz­sąd­ko­wej suge­stii, jakoby gwał­towną nie­na­wiść lub nagłą rebe­lię mogło spo­wo­do­wać tylko ist­nie­nie wiel­kiej potęgi bądź popeł­nie­nie wiel­kich nad­użyć i że wsku­tek tego zor­ga­ni­zo­wana nie­na­wiść do Żydów musiała być reak­cją na ich zna­cze­nie i siłę.

Poważ­niej­sze, ponie­waż wydaje się słuszne bar­dziej war­to­ścio­wym ludziom, jest inne zdro­wo­roz­sąd­kowe złu­dze­nie: Żydów jako cał­ko­wi­cie pozba­wioną zna­cze­nia grupę wplą­taną w ogólne nie­roz­wią­zy­walne kon­flikty epoki można było obcią­żyć odpo­wie­dzial­no­ścią i osta­tecz­nie przed­sta­wić jako ukry­tych spraw­ców wszel­kiego zła. Naj­le­piej ilu­struje i zara­zem dema­skuje takie wyja­śnie­nie, dro­gie ser­com wielu libe­ra­łów, dow­cip opo­wia­dany po pierw­szej woj­nie świa­to­wej. Anty­se­mita stwier­dza, że Żydzi spo­wo­do­wali wojnę. Odpo­wiedź brzmi: tak, Żydzi i cykli­ści. Dla­czego cykli­ści? – pyta pierw­szy. A dla­czego Żydzi? – odpo­wiada drugi.