Kolebka. Księga 1. Wesele - MK - ebook

Kolebka. Księga 1. Wesele ebook

Mk

5,0

Opis

Maciejowa to kobieta nieugięta i bezwzględna, która żelazną ręką prowadzi sprawy swojego bardzo licznego rodzinnego gangu. Nawet najwięksi twardziele spośród nich, stojąc przed jej obliczem, zawsze kładą uszy po sobie, nikt nie ma odwagi postawić na swoim, bo wszyscy wiedzą, że oznaczałoby to wydanie na siebie wyroku. Tytułowa "Kolebka" Maciejowej jest jak kłębowisko żmij, a za kulisami wesela, które jest sceną pierwszej księgi, toczy się kolejna bezwzględna walka z wrogami…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 126

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Maria_Plachta

Nie oderwiesz się od lektury

polecam, aczkolwiek język, którym jest pisana jest mocno dosadny
00

Popularność




OD AUTORA

Od zawsze słyszałem od kobiet, że my, mężczyźni, jesteśmy prości jak budowa cepa.

I chyba jest to prawda.

Tylko dlaczego te kobiety mają z nami tyle problemów?

Pytam więc, jak to jest z tymi kobietami, że tak prostym urządzeniem, jak cep, nie potrafią się obsługiwać?

Luźna dywagacja, proszę nie brać jej na poważnie.

Wesele trwało już ze dwie godziny, gdy Maciejowa podeszła do Przemka, męża jej najstarszej siostry.

– Oj, widzę, że ci się przytyło od naszego ostatniego spotkania. – Poklepała go przyjaźnie po brzuchu.

– Nie wiesz, że duży koń potrzebuje dużego daszka i dużej stajni? – zaśmiał się, myśląc, że inteligentnie jej dogryzie.

Jednak jak zawsze go zaskoczyła.

– Tylko uważaj, żeby ten koń od tak dużej stajni nie stał się leniwy – odparowała.

– Wypijmy za to, by nie był leniwy! – Podał jej pełen kieliszek.

Ludzie wokół nich przekrzykiwali się, tańczyli, ich twarze robiły się coraz bardziej czerwone i błyszczące. Panował zaduch, a wesele było już nieźle rozkręcone.

– Przemek, dlaczego ty ściemniasz tych ludzi, że niby w ogóle nie pracujesz? – zapytała Maciejowa po wypiciu którejś już wspólnej kolejki.

Widać było, jak się zamyślił, na czole pojawiła się zmarszczka, a z nią pierwsze słowa.

– Widzisz, mam taki sposób bycia, że sprawdzam ludzi, a szczególnie tych młodych, czy się do czegoś nadają. Jeśli ktoś wierzy, że można coś osiągnąć bez pracy od rana do nocy, a często też w nocy, i jeszcze trzeba przy tym myśleć, to znaczy, że jest tak głupi, że szkoda mi czasu, by mu uświadamiać, że jest inaczej, bo jest tak głupi, że i tak mi nie uwierzy.

Maciejowa otwarła usta ze zdziwienia, bo nic dodać, nic ująć nie można było, tyle było w tym prawdy.

– Napijmy się za to – powiedziała i uniosła kieliszek.

ROZDZIAŁ 1

Szli we trójkę. Wiatr wiał im w plecy, dzięki czemu poruszali się bez wysiłku. Było późno, a noc była ciemna i tylko nieliczne światła latarni oświetlały im drogę. Okna blokowiska wypełniała matowa czerń, nie dając dodatkowego światła.

Jan szedł twardo do przodu, podtrzymując Agę i Jolę. Choć miały już swoje lata, to nadal dobrze się trzymały, a o ich potrzebach… długo by mówić.

Znał je bardzo dobrze. Już kilka lat spotykali się u niego.

Będąc tuż przed samą klatką, najpierw ich usłyszał, a potem zobaczył. Widywał już tych młodych debili. Czasami zastanawiał się, czy ich nie przygarnąć do firmy, ale zawsze coś szło nie tak. Jednak to, co robili, nie podobało mu się – nie dość, że osiedle samo w sobie było paskudne, to jeszcze znów malowali sprayem te idiotyczne grafiki na ścianie.

– Dziewczyny, traficie same, ja tu muszę chwilę porozmawiać.

– Okej, tylko nie zabaw długo. – Wzięły klucze i skierowały się do klatki schodowej. Nie obawiały się o niego, widziały go już w akcji.

Jan patrzył, jak odchodzą chwiejnym krokiem. Gdy znikły za drzwiami, ruszył w stronę trzech młodych. Jeden z nich był bardzo wysoki i chudy. Wydawało się aż dziwne, że dotąd nie złamał się wpół. Pozostali wzrostem dorównywali Janowi, ale po ich rozdętych brzuchach widać było fastfoodowe żarcie. Jednym słowem: tragedia. Podszedł do nich, choć nie było to łatwe, bo alkohol i trawa swoje zrobiły. Jednak twardo trzymał pion, w końcu miał za sobą lata praktyki. Gdy się do nich zbliżył, na ich mordach malowało się szczere zdziwienie. Popatrzył na ścianę, którą właśnie zagryzmolili. „Jebać pedałów”, brzmiał napis.

Co za pajace, przebiegło mu przez głowę.

– Panowie, czemu piszecie takie rzeczy? To nieładnie.

– A ty co? Pedał? – Podskoczył łysol w zbyt obszernej bluzie.

– Nie, broń Boże, ale żeby ich tępić i prześladować, to szczyt największej głupoty.

Drugi przygłup podskoczył do Jana i chwycił go obiema rękami za płaszcz. Jan jednak odruchowo rzucił nim o glebę – odezwały się lata treningu. Człowiek nie myśli, a już czyjaś gęba obita albo niechcący ręka złamana. Na szczęście dziś raczej ucierpiała tylko duma młodego. Jeszcze mi tu policji potrzeba, pomyślał Jan.

– Spokojnie, panowie, chciałem tylko coś wam wyjaśnić. Nie cierpię tych dupojebców, ale ich negowanie uważam za strzelanie nam, porządnym chłopom, w kolana. – Uniósł ręce w geście pokoju.

– To, kurwa, o co ci chodzi? – wyrzucił z siebie leżący na ziemi.

– Słuchajcie, spokojnie, pomyślcie przez chwilę. Chłopów i bab na świecie jest tyle samo, tak?

Przytaknęli. Po tym, jak grubas nawet nie wiadomo kiedy wyleciał w powietrze, zorientowali się, że z tym gościem lepiej nie zaczynać.

– Kontynuując, im więcej pedałów, tym więcej wolnych lasek! Chyba prościej nie da się tego wytłumaczyć.

Spojrzeli na niego trochę dziwnie.

– Więc gnębiąc tych gnojków, sami sobie robicie krzywdę. Powinniście ich wspierać. Dwa pedały to gdzieś dwie wolne laski.

– Jest w tym sens – odezwał się chudzielec. – To co w takim razie mamy napisać?

Jan się zastanowił. Ciekawe pytanie.

– Daj farbę. – Wziął puszkę z ręki chudzielca i zaczął pisać.

„JEBAĆ LESBIJKI – KTOŚ W KOŃCU MUSI IM ZROBIĆ DOBRZE”.

Młodzi spojrzeli na napis, a potem po sobie i zaczęli się śmiać.

– Spoko z ciebie gość, przybij pionę. – Grubas wyciągnął dłoń w kierunku Jana. – Przemek jestem.

– Jan.

– Artur – rzucił następny. Również przybili sobie pionę.

Mam ich, pomyślał Jan. Te pajace mogą mi się przydać. Postanowił, że w tygodniu do nich zagada, gdy będzie bardziej trzeźwy.

– Bartek. – Pokonany osiłek wstał i też podał rękę Janowi, więc ten przybił trzecią pionę.

Jan chwiejnym krokiem dotarł do klatki, wbił kod w domofonie, a po chwili był już przy windzie. Trochę trzęsła, ale jak na prawie muzealny obiekt to i tak trzymała się nieźle. Niedawno ją trochę wyremontowali, ale znów pojawiły się nieprzyzwoite grafiki. Standard, taka okolica. Jedenaste piętro. Winda zwolniła i z cichym trzaskiem się zatrzymała. Wyszedł szybkim krokiem, już trzeźwiał. Skręcił w prawo, nacisnął klamkę i wszedł.

– Hej, dziewczyny! – zawołał od drzwi. – Muszę skorzystać z łazienki i idę do was.

Stanął przed lustrem. Nabrał wody w dłonie i chlusnął sobie w twarz. Pod palcami poczuł świeży zarost, ale nie chciało mu się już golić. Czekała go jeszcze przyjemna, choć jednocześnie ciężka praca. Otworzył szafkę, wyjął pudełko. Na dłoń posypały się niebieskie tabletki. Wziął jedną z nich i połknął. Jeszcze w ubiegłym roku tego nie potrzebował, dałby radę bez, ale te czasy już minęły. Siwe włosy, choć malował je raz w tygodniu, przypominały, że stuknął mu piąty krzyżyk i lepiej nie będzie. Skorzystał z toalety, umył ręce i wyszedł uśmiechnięty.

– Oto jestem, drogie panie! – zawołał, rozrywając koszulę na piersi. Wiedział, że lubią takie przedstawienia.

– Co tak długo? My już się rozgościłyśmy.

– Młodzi cię nie skrzywdzili? – spytała Jola z zatroskaną miną.

– Przestań, te szczeniaki nie dałyby mi rady…

Kobiety leżały już na jego łóżku w samej tylko bieliźnie. Aga trzymała w dłoni drinka z lodem.

– A dla mnie nie macie? – zapytał Jan.

– Oj nie, kochany, ty masz inne zadanie – odparła i mrugnęła.

Wiedział jakie, nie pierwszy raz się spotykali.

Jola podeszła i zaczęła go namiętnie całować. W jej oddechu czuć było alkohol, ale i wielkie pożądanie. To będzie naprawdę pracowita noc, pomyślał Jan i myśl ta wywołała na jego twarzy uśmiech.

Uniósł ją, a następnie rzucił na łóżko i legł na niej.

ROZDZIAŁ 2

Natrętny, obcy dzwonek telefonu rozsadzał mu głowę.

– Co za cholera tak się dobija? – mruknął pod nosem Jan. Pchnął leżącą obok kobietę. – Pewnie do ciebie, Jolka – powiedział zły.

Kobieta ociągała się ze wstawaniem, ale dzwoniący nie dawał za wygraną. W końcu półprzytomna podniosła się z łóżka, o mało się przy tym nie wywracając, a potem zaczęła przeszukiwać swoją torebkę.

– Kochanie, co tak wydzwaniasz? – mruknęła do słuchawki, kiedy już udało jej się namierzyć telefon. – Mówiłam ci, że idziemy z Agą popić i się zabawić. Jak to gdzie jestem? U Agi spałyśmy! Mówiłam ci, że pijemy, nie drzyj ryja, głowa mnie boli. Już dwunasta?! Okej, zbieram się. Nie, wezmę taksówkę. Tak, zrób rosołek, będzie mi dziś potrzebny. Okej, pa.

Podeszła do Jana i go pocałowała. Czuć było od niej jeszcze alkohol, a całe pożądanie gdzieś się ulotniło. To nic dziwnego po tym, co się działo jeszcze kilka godzin wcześniej.

– Muszę się zbierać – oznajmiła. – Szkoda, że mój stary nie rucha tak jak ty. – W jej głosie słychać było prawdziwy smutek. – Aga, wstawaj, wracamy. Ty to masz lepiej, twój na kontrakcie siedzi.

Obie wstały i poszły do łazienki. Wiedział, że ma przed sobą dobre pół godziny drzemki. Obudziły go znów pocałunkiem, obie były ubrane.

– Kasę położyłyśmy na stoliku, byłeś świetny. Zobaczymy, czy damy radę w przyszłym tygodniu. Nie wstawaj, zasłużyłeś na odpoczynek.

Krótko i zwięźle, to w nich lubił, rzadko spotyka się takie kobiety. Wyszły, kręcąc tyłeczkami, a uderzenia ich obcasów niosły się przez pokój. Jan ponownie zasnął, wydawało mu się, że tylko na chwilę. Nagle znów zadzwonił telefon. Nie chciało mu się podnieść, ale teraz to była jego komórka. Dzwoniła siostra, wiedział, bo ustawił dla niej specjalny sygnał. Musiał odebrać, ale przeciągał to tak długo, jak tylko mógł.

– Halo, Jadzia, co tam?

– Ja ci dam, kurwa, Jadzia! – zagrzmiała. Lubił ją tym wkurzać, taki rytuał ich rozmów. – Jeszcze śpisz?! – krzyknęła.

– No co ty? O tej godzinie? Kto by spał… – drażnił się z nią, a ona o tym wiedziała.

– Pamiętasz, że wesele jest o siedemnastej? Nie spóźnij się, jak to potrafisz – rzuciła i się rozłączyła.

– Kurwa, wesele!

Wyskoczył z łóżka jak oparzony. Która godzina? Czternasta, spoko, wyrobię się. Dziś nie ma korków, sobota. Kasa na prezent jest, okej, gra. Wbiegł do łazienki, wziął szybki prysznic, ogolił się, umył zęby. Migiem się ubrał, a potem przeliczył pieniądze zostawione przez Jolę. Dwa tysiące, wystarczy. A może to jednak za mało? W końcu pierwsza wnuczka jego siostry. Otworzył skrytkę, wrzucił tam pieniądze ze stołu, a wyjął cały plik dwusetek. Teraz powinno być okej. A, jeszcze pamiątka. Pamiątek miał cały plik, kupił ich kiedyś setkę, bo co chwila w tej rodzinie jakieś wesele.

Wyszedł na klatkę, nacisnął guzik, winda dziś coś długo jechała. Wybiegł z bloku, popędził do swojego bmw i z piskiem opon ruszył z miejsca. Taka mała przyjemność i znów czuł się młody.

– Ciekawe, czy jestem już trzeźwy? – mruknął pod nosem, jadąc na wschód.

ROZDZIAŁ 3

Siedem lat wcześniej

Był piątkowy wieczór, słońce ledwo schowało się za horyzontem. A ona biegła drogą przez wieś – samym jej środkiem – jak obłąkana, zostawiając na mokrym asfalcie kropelki krwi. Krew cienką strużką spływała z głowy na prawy policzek, a potem robiła „kap, kap” na ziemię. Prawa ręka kobiety – dziewczyny – zwisała bezwładnie. Zdyszana dobiegła do przedostatniego domu we wsi. Nie miał płotu, za to znajdował się tutaj piękny różany ogródek. Budynek nie wyróżniał się bogactwem, był wręcz skromny, choć dość dobrze utrzymany. Jednak przy niemalże pałacach, które go otaczały, wyglądał wręcz żałośnie. Gdyby nie te cztery nowiutkie bentleye stojące na ulicy, nikt nie zwróciłby na niego uwagi. Każdy samochód był nowy lub na taki wyglądał. Kobieta minęła auta, odepchnąwszy się nieświadomie od jednego z nich. Na karoserii został krwawy ślad dłoni. Po chwili stanęła przed drzwiami i lewą dłonią nacisnęła dzwonek.

W drzwiach pojawiła się młoda, drobna dziewczyna w ciąży. Rudy kosmyk seksownie opadał jej na policzek, jednak szybko go odgarnęła, zakładając za ucho. Widząc, kogo ma przed sobą, nie odezwała się, tylko szerzej otworzyła drzwi, pomagając nieszczęsnej wejść.

Zaprowadziła ją do głównego pokoju, skąd słychać było radosne kobiece głosy. Wszystkie twarze skierowały się ku drzwiom. Pośrodku stała panna młoda, a wokół niej znajdowały się inne dziewczyny. Po rudych włosach łatwo było zgadnąć, że to siostry. Przy stole siedziała starsza kobieta, ich matka. Wesoły szczebiot ucichł, a matka wstała. Jedno jej spojrzenie wystarczyło, by młode rzuciły się na pomoc poszkodowanej. Nie wiadomo kiedy pojawiły się bandaże i ciepła woda. Pomagając sobie nawzajem, w milczeniu opatrywały kobietę. Gdy udało się powstrzymać krwawienie i obmyto jej twarz, odezwała się matka:

– Co ci się stało, Mario?

– Chyba mi ją złamał, chuj jeden. Chcę, żebyś z nim skończyła.

– Spokojnie, najpierw zajmiemy się tobą. Przytrzymajcie ją wszystkie.

Chwyciły Marię, a matka jednym sprawnym ruchem nastawiła bark. Maria głośno zaklęła. Przez chwilę nie mogła złapać powietrza, ale ból zaczął ustępować, a władza w dotąd niesprawnej ręce powoli wracała. I wtedy się rozpłakała. Płakała przez chwilę, a reszta kobiet stała i patrzyła na nią w milczeniu.

– Ratuj, Maciejowo, on mnie w końcu zabije.

– Czy zdajesz sobie sprawę, o co prosisz? Potem nie będzie odwrotu.

– Wiem, ale chcę, żeby nie żył i nigdy więcej nie podniósł na mnie ręki.

– Śpisz dziś u nas, dziewczyny pojadą po dzieci. Monika, zaprowadź Marię do pokoju gościnnego. Daj jej herbatę z melisą i tabletkę na sen. Chcesz coś do jedzenia, Mario?

– Nie, dziękuję.

Monika zaprowadziła spokojną już kobietę do wskazanego pomieszczenia, przyniosła jej herbatę oraz przypilnowała, by ta wzięła tabletkę, i dopiero wtedy ją zostawiła.

Wróciła do pokoju. Jej weselna, przygotowywana na jesień suknia została już schowana, a siostry siedziały z matką przy stole.

– Siadaj – rzekła matka.

To było coś nowego. Monika nigdy nie była dopuszczana do takich spotkań. Zrozumiała, że właśnie została przyjęta do grona Maciejowych, jak śmiano się cicho w wiosce, bo nigdy nikt nie śmiałby powiedzieć czegoś takiego głośno. Była dumna, właśnie stała się kobietą.

– Postanowiłyśmy, że zastąpisz Anię. Jest w ósmym miesiącu, nie powinna ryzykować.

– Dobrze, mamo – odparła skwapliwie. Nie mogła już usiedzieć na miejscu.

– A ty, Różo, uważaj. Jesteś w czwartym miesiącu, ale chyba tego nie muszę mówić.

– Tak jest, mamo. – Dziewczyna skinęła głową.

– Dobrze, idźcie wszystkie oprócz Ani i ubierzcie się w brudne ciuchy. Ty też, Moniko.

Pobiegła pierwsza, a za nią poszły cztery siostry. Nie mieszkały tu już od dawna, ale starych ciuchów po nich była pełna szafa. Trochę trwało, zanim się ubrały, gdyż był problem z brzuszkiem Róży, który ostatecznie przykryła bluza brata. Przy okazji dowiedziały się, że i Agnieszka jest w drugim miesiącu, ale jeszcze nic nie było widać.

Wsiadły do bentleya Róży. Ruszyły wolno, kierując się w stronę, z której przyszła Maria. Milczały całą drogę. Miejsce docelowe było na końcu wioski. Znały ten dom, często bywały tam awantury, ale Maria jeszcze nigdy do nich nie przyszła. Brama była otwarta. Auto zaparkowały tak, by z ulicy nie było go widać. Zanim wysiadły, Róża rzuciła do Moniki:

– Stój obok, nie odzywaj się w ogóle, jeśli będzie potrzebna twoja pomoc, sama zobaczysz i zainterweniujesz, rozumiesz?

Monika skinęła głową.

Weszły tylnymi drzwiami. Od razu było widać, że awantura należała do kategorii tych totalnych. Wszystko było rozrzucone, wszędzie walały się poprzewracane meble i potłuczone naczynia. W kuchni przy stole siedział Borys. Musiał je usłyszeć, bo podniósł głowę. Pijacki wygląd tego warchoła mierzącego z metr dziewięćdziesiąt wzbudzał wstręt. Siostry milczały, stojąc i patrząc na niego. Cztery drobne kobiety i drab ważący ze sto dwadzieścia kilo. Borys wstał. Robił piorunujące wrażenie. Miał trzydzieści lat i nadal muskularne ciało, choć pojawił się już pijacki brzuszek. A one stały i milczały.

Borys słyszał różne dziwne historie o tych kobietach, choć raczej w nie nie wierzył. Jednak ta cisza i wściekły wzrok przybyłych przyprawiały go teraz o ciarki. Może to właśnie pchnęło go do tego, co zrobił, chcąc zagłuszyć własny strach. Chwycił leżący na stole nóż kuchenny i machnął nim przed nimi, śmiejąc się szyderczo.

– Ja was, wszystkie cztery kurwy, wyrucham, a zacznę od tej najmłodszej. Wesele masz na jesień, słyszałem. Oj, nie będzie twój piękny Jasiu w tobie pierwszy, dziś poczujesz w sobie prawdziwego faceta.