Koci Zaułek. Tom 1 - Beata Sarnowska - ebook

Koci Zaułek. Tom 1 ebook

Sarnowska Beata

0,0
18,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W pierwszym tomie Kociego Zaułka poznajemy cztery główne bohaterki: Julkę, Olę, Zuzię i Lenę – dziewczyny o różnych charakterach i zainteresowaniach. Łączy je jedno: wielka miłość do kotów. Dziewczyny są wolontariuszkami w zaprzyjaźnionej kociej fundacji – Koci Zaułek. Seria zaplanowana jest tak, by każda z książek skupiała się na jednej bohaterce. Osią pierwszego tomu jest historia Julii, która marzy o własnym kocie. To oraz kłopoty z matematyką wypełniają jej głowę. Któregoś dnia Julka ratuje z wypadku małego kotka, którego oddaje pod skrzydła fundacji, w której jest wolontariuszką. Nie może przestać o nim myśleć i bardzo chciałaby go zabrać ze sobą do domu. Niestety rodzice wciąż nie zgadzają się na pupila w domu, a kiepskie oceny Julki z matematyki niestety działają dodatkowo na niekorzyść dziewczynki. Julia mocno jednak pracuje i udaje jej się poprawić oceny z nielubianego przedmiotu, a w końcu rodzice zgadzają się na to, by zabrała Łatkę do siebie. W międzyczasie dziewczyny wspólnie uczestniczą w festynie z okazji Światowego Dnia Zwierząt, gdzie na stoisku przedstawiają koty będące pod opieką fundacji, biorą udział w radiowej audycji o kotach oraz prowadzą codzienne życie wypełnione pasjami (Ola tańcem, Lena piłką nożną), szkołą, kłótniami z rodzeństwem i chłopakami… Kłócą się i godzą, jak to nastolatki, na pierwszym miejscu stawiając siebie i to, co je łączy: miłość do wspaniałych futrzaków.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 100

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Beata Sarnowska

Koci zaułek

Ilustracje Joanna Rusinek

Rozdział 1

– Została minuta. Ostatnie szlify i niech kończą. – Matematyczka w granatowym swetrze i czarnych dżinsach przechadzała się po klasie.

Bożena Matysiak nosiła modne okulary i mocno natapirowaną krótką fryzurę. Uczyła matematyki piątą C drugi rok i tylko w nielicznych rozbudziła fascynację tym przedmiotem. Większość klasy na jej lekcje szła jak za karę.

Julka ze złością i z niedowierzaniem patrzyła na swój sprawdzian. Westchnęła. Wiedziała, że kolejny raz zawaliła sprawę, a o dobrej ocenie mogła tylko pomarzyć. Poszło jej źle, ale jak, u licha, to się stało? Przecież na ostatnich korepetycjach ćwiczyła te okropne ułamki.

Według Julki słowo „korepetytor” nie powinno istnieć w Słowniku języka polskiego. Lepiej pasowało określenie „prywatny asystent nauczania”. Nie znosiła matematyki, matematyczki, ułamków, liczb naturalnych i geometrii. I trzeba przyznać, że była w tych uczuciach bardzo stała.

Przyjrzała się zadaniom i sprawdziła rozwiązania. Nie miała pewności, czy są poprawne. Wreszcie jej męczarnie zakończył dzwonek na przerwę.

– Niech oddają prace! – Matematyczka przekrzykiwała hałas wywołany pośpiesznym szuraniem krzesłami.

Julka schowała długopis z nakrętką ze wzorem kota do kociego piórnika, piórnik wrzuciła do plecaka i spojrzała na przyjaciółkę, z którą spędziła w jednej ławce ostatnie czterdzieści pięć minut.

– I jak? – Ola ściskała w dłoniach swój sprawdzian. – Aż tak źle? – dodała, widząc minę koleżanki.

Julka pokiwała głową i poszła oddać nauczycielce pracę klasową. Jej śladem podążyła reszta No Name: Lena, Ola i Zuzia. Nazwały się No Name, bo nie chciały się zaliczać do żadnej z grup, które powstawały w piątej C. Przyjaciółki nie pamiętały już, który z klasowych geniuszy wpadł na pomysł podziału uczniów na Elitarnych lub Neutralnych. W pewnym momencie nagle wszyscy zaczęli wymyślać coraz ciekawsze nazwy: Naukowcy, Kujony, Topki, Beznadziejni, Odludki, Gniewni. I z tygodnia na tydzień stawało się jasne, że już nikt nie nadąża za nową modą. Nie wiadomo było, kto w danym dniu należał do jakiej grupy. Na szczęście nie wszyscy poddali się temu wariactwu.

Zuzia Wójcik od początku była temu przeciwna. Być może dlatego, że właśnie weszła w fazę zwątpienia i pytań: „nic nie warto robić”, „może później”, „a po co?”, „a muszę?”. Bez przerwy poprawiała swoje długie, czarne włosy i dbała o to, aby gęsta grzywka szczelnie zasłaniała jej czoło. Dzięki temu mogła udawać, że jest jedyną osobą w klasie, a nawet w całej szkole, która okres dojrzewania przechodzi bez dziwnych czerwonych wyprysków. Zuzia miała słomiany zapał – do wszystkiego. Układała puzzle, chodziła na naukę pływania, dżu-dżitsu, lekcje rysunku i gitary, sklejała modele, jeździła na rolkach i BMX-ie. Kilka miesięcy, góra rok, i zainteresowanie mijało. Kartony puzzli przekazała młodszemu bratu Adasiowi, na basenie pojawiała się tylko po to, by się wyszaleć, rysunki wydały się jej nudne, gitarze znalazła miejsce w piwnicy razem z rolkami i rowerem, a sklejone modele samolotów przewiesiła do pokoju Adasia. Niby jemu bardziej pasowały, bo jest chłopakiem.

Ola Olszak była najwyższa z klasy i najstarsza z No Name. Długie, lekko kręcone blond włosy wywoływały zawrót głowy u niejednego szkolnego kolegi. Olka jednak twierdziła, że interesują ją trzy rzeczy: taniec, taniec oraz taniec. W każdym plecaku miała buty do tańca, a w telefonie zapisane liczne ścieżki dźwiękowe. Tak było do zeszłego roku szkolnego, bo od września pomiędzy rozmowami o choreografii i układach tanecznych pojawił się temat Damiana z siódmej B.

Lena Pietrzak żyła za to w ciągłym niedoczasie. Napastniczka znanego miejskiego klubu sportowego MEGON wiecznie czegoś zapominała, coś gubiła, czegoś szukała. Wśród zawieruszonych rzeczy mogły być ochraniacze, korki, klubowa koszulka, zeszyt do polskiego, klucze od domu lub szkolnej szafki… Pokój dzieliła ze starszą siostrą Klaudią, jej smartfonem i jej alergią na kocią sierść. Miała też brata Marka, przyszłego mistrza fryzjerskiego, eksperymentującego z nożyczkami i ostrymi cięciami. Gorzej, że trenował na włosach własnej rodziny, a jego próby nie zawsze kończyły się zgodnie z życzeniami ochotników. Przed tygodniem rola królika doświadczalnego przypadła Lenie. Wyszła z tego z nową fryzurą na boba, która nie do końca jej się podobała. Niestety, nie tylko jej. Elitarnym również.

Julka Majewska była zaś kociarą na pełen etat. Każdemu kotu chciała pomóc, nad każdym się litowała, a za swoje drobne kieszonkowe kupowała kocie smakołyki. Ponad wszystko pragnęła mieć siostrę i mruczka. Rodzice jednak tak samo mocno trwali w odmowach przyjęcia pod dach jakiegoś futrzaka, jak ona w swojej niechęci do matematyki. W jej pokoju nie było więc ani siostrzanego łóżka, ani legowiska dla kota.

Dziewczyny przyjaźniły się od najmłodszych lat. Wspólne place zabaw, przedszkole, a teraz szkoła i klasa. Mieszkały blisko siebie i pomimo różnych zainteresowań, zajęć i charakterów coś je łączyło. Koci wolontariat.

– No, jak ci poszło? – dopytywała Zuzia, kiedy sprawdziany wylądowały na biurku matematyczki, a dziewczyny znalazły się na korytarzu.

– Dajcie jej spokój – zareagowała Lena, widząc kwaśną minę Julki.

Wbicie się w uczniowską korytarzową falę graniczyło z cudem. Niezmienne było to, że przemieszczała się ona w dwóch kierunkach i różnym tempem. Środkiem korytarza, slalomem, zygzakiem, w parach, pojedynczo i grupami. Niby chaotycznie, ale jednak utartym schematem: od klasy do klasy, od drzwi do drzwi, z lekcji na lekcję.

Julka znalazła kawałek wolnej przestrzeni w holu szkoły, tuż przy tablicy z rysunkami pierwszaków i ogłoszeniami. Zatrzymała się i oznajmiła:

– Do bani. Nie chce mi się gadać o matmie.

– Ale chodzisz na korki, nie? – Lena trąciła ją łokciem.

– To nie korki, a prywatny asystent nauczania – przypomniała Julka. – I co z tego, że chodzę. Matematyka to nie koty, nie czuję do niej nic. Jeśli dostanę kolejną jedynkę lub dwóję, to mam szlaban.

– Ej, no chyba nie będzie tak źle – pocieszała koleżankę Ola.

– Mhm, czyli napiszesz za mnie kolejny sprawdzian? – Julka podniosła pytająco brwi.

– Olka, dobrze ci mówić. – Lena stanęła po stronie Julii. Podparła się pod boki i oznajmiła: – Tobie wszystko przychodzi z łatwością.

– Wcale nie – zaprotestowała Ola. – Najlepsze oceny w klasie, mimo że wcale się nie uczy, ma Zuzia.

Ola, Lena i Julka spojrzały na przyjaciółkę. Stała oparta o ścianę obok dużego plakatu. Przyglądała się czemuś lub komuś, co znajdowało się za ich plecami. Dziewczyny podążyły za jej wzrokiem i stało się jasne, co wzbudziło zainteresowanie Zuzi.

Damian z siódmej B. Wysoki brunet w oryginałkach. Buty, spodnie, bluza, nawet skarpetki miały logo znanej marki odzieżowej. Do tego wszystkiego szyja została ozdobiona łańcuchem, takim samym jak ten, który zwisał swobodnie między szlufkami joggerów.

– Musicie tak się gapić? – zezłościła się Ola. Kiedy chłopak spojrzał w ich stronę, szybko się odwróciła, spuściła wzrok i oblała się rumieńcem.

– Ej, to jest to! – Julka podeszła do Zuzi i wskazała wiszący za nią plakat. – Światowy Dzień Zwierząt. Robią festyn w szkole. Musimy się tam wbić.

Temat chłopaka, do którego wzdychała Ola, umarł śmiercią naturalną.

– Pamiętacie, pani Agata już kilka razy mówiła, że trzeba znaleźć kotom z fundacji nowe domy – zareagowała Lena.

– Będzie też zbiórka karmy dla zwierząt ze schroniska. – Kociara Julka dotknęła palcem wybrany fragment ogłoszenia. Szybko wyjęła smartfon z plecaka, ręką wskazała przyjaciółce, aby ta przesunęła się na bok, i zrobiła dwa zdjęcia. – Kotastycznie! Chodźmy do sekretariatu.

– Przecież zaraz jest polski. – Zuzia włożyła ręce do kieszeni spodni dresowych.

– Zdążymy, to długa przerwa – przekonywała Julka, a w jej oczach pojawiły się iskierki.

– Idziemy, sis – rzuciła Lena, która była równie niecierpliwa jak Julka.

*

– Pośpieszmy się – popędzała dziewczyny Julka. – Pan dyrektor nie będzie na nas czekał cały dzień.

– Przecież nawet nie wie, że chcemy z nim porozmawiać. – Zuzia wzruszyła ramionami.

Zatrzymały się przed sekretariatem, a kiedy otworzyły drzwi, były tak samo zaskoczone jak dyrektor. Antoni Szewczyk stał w progu, ściskając w dłoniach skórzaną teczkę.

– Do mnie? – spytał.

– Tak.

– Właściwie tak.

– Mhm.

Dziewczyny energicznie kiwały głowami.

– Chcemy porozmawiać o festynie z okazji dnia zwierząt. – Julka wreszcie przemówiła pełnym zdaniem.

– Możemy pomówić o tym jutro? Mam dosłownie pół godziny, by dotrzeć do kuratorium oświaty – powiedział dyrektor.

Antoni Szewczyk miał blisko sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, gruby nos i równie grube dłonie. Jego krągły brzuch opinała biała koszula, a niebieski krawat zwisał nieco niechlujnie zawiązany. Był uwielbiany przez uczniów, nauczycieli i rodziców. Zawsze pomocny, miał czas dla wszystkich i rozwiązywał – tylko z pozoru błahe – problemy dzieci.

– My tylko na chwilę. – Julka nie ustępowała.

– Dobrze, wejdźcie i mówcie, o co chodzi. – Dyrektor westchnął, po czym gestem zaprosił uczennice do środka.

Lena zamknęła drzwi do sekretariatu i nagle korytarzowy gwar ucichł.

W pomieszczeniu pachniało kwiatowym odświeżaczem powietrza. W centralnym miejscu stało jasne biurko, przy którym siedziała sekretarka, pani Justyna. Po jej prawej stronie znajdował się gabinet dyrektora, po lewej – wicedyrektora. Na parapecie, w równym rzędzie i w jednakowych doniczkach, stały fiołki. Niektóre z nich kwitły. Na ścianie, tuż za wciśniętą w kąt pokoju dużą drukarko-kserokopiarką, wisiała pokaźnych rozmiarów paprotka. Naprzeciwko stały szafa, regały z segregatorami oraz komoda. Na niej zaś terrarium, a w nim duma szkoły – kameleon lamparci, który aktualnie tkwił w bezruchu, wygrzewając się na jednej z wyższych gałęzi.

– Jesteśmy wolontariuszkami w fundacji, która opiekuje się bezdomnymi kotami – zaczęła Lena.

– Nazywa się Koci Zaułek – dodała Zuzia i upewniła się, że jej grzywka szczelnie zasłania czoło.

– Wspaniale! – Antoni Szewczyk uśmiechnął się, ukazując lekko przyżółkłe zęby. Był szczerze zachwycony.

– Chcemy znaleźć dom kilku kociakom i pomyślałyśmy, że szkolny festyn mógłby być idealną okazją – wyjaśniła Julka.

– I…? Słucham was uważnie. – Dyrektor postawił teczkę na podłodze, co oznaczało tyle, że temat go zainteresował. Kuratorium może poczekać – jego uczennice wyszły z inicjatywą, a to było o wiele ważniejsze.

– Może znajdzie się na festynie miejsce, gdzie mogłybyśmy zbierać karmę dla kotów z fundacji, rozdawać ulotki… – tłumaczyła Julka, która oczami wyobraźni widziała tłum ludzi przy ich stoisku.

– Chodzi o to, aby jak najwięcej osób usłyszało o kotach znajdujących się pod opieką fundacji – powiedziała Ola. – Wystarczy nam stolik lub dwa. Resztę załatwimy same.

– A koty? – zainteresował się dyrektor. – Dużo ich będzie?

– Fantastyczny pomysł – wtrąciła się sekretarka, która do tej pory tylko przysłuchiwała się rozmowie. – Naprawdę pomagacie w tej fundacji? – Wyszła zza biurka i stanęła obok swojego przełożonego.

Dziewczyny zgodnie pokiwały głowami.

– To ile będzie tych kotów? – dopytywał pan Szewczyk.

– Ani jednego... – odparła Julka.

– Eee… Trochę szkoda. – Dyrektor zrobił smutną minę i podrapał się po brodzie.

Przyjaciółki zaniemówiły. Nie wiedziały, co oznacza ta odpowiedź. Szkoda, bo nie będzie miejsca na dodatkowe stoisko?

– Szkoda, bo bardzo lubię koty i liczyłem, że podczas festynu uda mi się pogłaskać chociaż jednego – wyjaśnił wreszcie, a potem dodał z uśmiechem: – Rewelacyjny pomysł, dziewczynki. Jesteście z piątej C, tak? – Przytaknęły, a on mówił dalej: – Zostawiam was w dobrych rękach, uzgodnijcie szczegóły z panią Justyną. Zapewniam, że dostaniecie największy stół, jaki mamy, prawda? – zwrócił się do sekretarki.

– Oczywiście – przytaknęła szczupła brunetka i uśmiechnęła się szeroko.

– Tylko zgłoście to również waszej wychowawczyni. – Podniósł teczkę i dodał: – A teraz naprawdę muszę iść.

Kiedy otworzył drzwi do sekretariatu, do pomieszczenia z powrotem wdarł się hałas szkolnego korytarza.

– Dziękujemy! – krzyknęły chórem nastolatki.

– To ja dziękuję. Jestem z was dumny, dziewczyny – powiedział i na moment zatrzymał się w progu. – Wolontariuszki! Brawo!

Kiedy szły na lekcje, Julka miała ochotę skakać z radości. Powstrzymała się tylko dlatego, że reszta przemykających po korytarzu uczniów uznałaby ją za dziwaczkę. Wyjęła z plecaka smartfon. Z galerii zdjęć wybrała dwa, wykonane przed spotkaniem z dyrektorem, i szybko wysłała je do pani Agaty. Napisała też krótką wiadomość, że można ruszać z kolejną akcją „Nie kupuj. Adoptuj”.

*

– Na wibrysy! – krzyknęła Julka. – NIE!

Uszczypnęła się w przedramię. Zabolało. Dreszcz przeszedł dziewczynie po plecach. To się dzieje naprawdę! W jednej chwili marsz zamieniła na sprint. Jej serce waliło jak szalone, a oddech przyspieszył. Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. „To jakiś zły sen” – powtarzała w myślach.

Nigdy wcześniej tak szybko nie biegła, a z WF-u miała piątkę. Minęła przejście dla pieszych, stacjonarne urządzenia do ćwiczeń, mały plac zabaw i łapczywie chwytając powietrze, zatrzymała się przy samochodzie. Wysiadła z niego kobieta w średnim wieku.

– O cholibcia, nie widziałam go, naprawdę, nie widziałam – lamentowała głośno. – Wyskoczył nagle, tak szybko… – Schyliła się pod auto i dodała: – Chyba coś mu się stało. Nie rusza się. O cholibcia, naprawdę nie miałam szans na reakcję. – Podniosła się i spojrzała na Julkę. – Trzeba go wyciągnąć i zawieźć do weterynarza – orzekła, a potem zerknęła na swój nie całkiem sportowy ubiór, na który w dolnej części składały się spódnica, cieliste rajstopy i do tego buty na koturnie. Co chwilę przeczesywała dłonią krótkie włosy i bez przerwy powtarzała: „O cholibcia”.

Julka długo się nie zastanawiała. Położyła plecak na ulicy i zajrzała pod samochód. Odetchnęła. Nie zauważyła krwi, a kocie ślepia zamrugały.

– Chodź tu, maluszku, no chodź – wyszeptała i wyciągnęła rękę przed siebie, ale nie była w stanie dosięgnąć kota. Jej głos, podobnie jak ciało, drżał. W głowie nadal odtwarzała scenę, której świadkiem była chwilę wcześniej. Raz za razem, jak film puszczany w zwolnionym tempie. Klatka po klatce.

Położyła się na asfalcie i trochę podczołgała do przodu. Mama będzie na nią bardzo zła. Julia właśnie czyściła ulicę bluzą, którą dostała miesiąc temu na jedenaste urodziny. Markową i drogą.

– Nie bój się, już wszystko dobrze, nic się nie stało – mówiła do kota, chociaż równie dobrze mogłaby tymi samymi słowami uspokajać siebie.

Udało jej się złapać malucha za kark. Trzymała go pewnym uściskiem, tak jak uczyła ją pani Agata. Nie mogła pozwolić, aby jej uciekł. Powoli wyczołgała się spod samochodu, a potem podniosła z ziemi.

– O cholibcia, masz go! Masz go! – wykrzykiwała z niedowierzaniem kobieta. – To jedziemy do weterynarza.

Julka pragnęła tego z całego serca, ale jednocześnie wiedziała, że łamie umowę. Nie miała prawa rozmawiać z nieznajomą, a tym bardziej gdziekolwiek z nią jechać. Nieznajoma – to brzmiało jak dźwięk alarmu przeciwpożarowego, który ćwiczyli ostatnio w szkole. Od najmłodszych lat dorośli wpajali jej, że nie wolno rozmawiać z obcymi, a ona właśnie złamała ten zakaz.