Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy o miłości powiedziano już wszystko? Czy może istnieje jeszcze coś tajemniczego, co mielibyśmy nadzieję odkryć? A może czas porzucić oczekiwania i zawiłe koncepcje i dotrzeć do jej delikatnego sedna, jak się okazuje – będącego kierunkowskazem ku dobrej, życzliwej relacji?
Na te pytania znajdziecie odpowiedź w książce Lievena Migerode: Kocham cię i cię widzę, przewodnik po miłości. W opowieści o dobrej miłości i udanej relacji, o jej różnych językach i odcieniach, o tym, co miłość podsyca i w jaki sposób należy ją pielęgnować, prowadzi nas autor, a my z lekkością i wzruszeniem dajemy porwać się jego przewodnictwu.
Tak jak w podróży, dobry przewodnik zabiera nas w rejony, gdzie sami możemy poczuć się włączeni w historię i klimat danego miejsca. Miejsca miłości. Wyprawa, w jaką zaprasza nas Lieven Migerode, rozpoczyna się od objaśnienia, czym to uczucie jest. Jak bardzo jest złożone. Nie sposób go tak prosto zrozumieć, opisać i wyjaśnić.
Ma wiele zróżnicowanych powierzchni, według porównania autora, jak brylant. A relacje można szlifować, podobnie jak kamień. I odnośnie do tego wskazówki odnajdujemy w książce.
Autor, który od ponad trzydziestu lat pracuje z parami, dzieli się swoim doświadczeniem zawodowym i osobistym. Robi to w sposób, który pozbawiony jest fachowej terminologii, stroni od definicji, a nawet podkreśla, że ujmowanie miłości w wykresy, badania i naukowe teorie odbiera jej coś istotnego. Coś, co jest jej sednem:
„Najważniejsze pytanie, jakie omawiam, brzmi: jak możemy wspierać miłość, podsycać ją i dbać o jej żywotność? Jeżeli nam się to uda, zbliżymy się do wymarzonego, długotrwałego związku romantycznego. A to oznacza między innymi, że dostrzegamy delikatność miłości”.
Ten przewodnik prowadzi nas po miłości. Poprzez złożoność emocji w miłości, przez różne języki miłości, zagrożenia dla jej żywotności, wreszcie dostrojenia się w miłości wobec osób trzecich, np. dzieci.
„Jesteśmy wyposażeni do miłości. Miłość pozwala na życie, w którym nie musimy chować się za murami. Miłość nie znosi złożoności, pozwala nam istnieć w oczach drugiej osoby i nadaje sens naszemu istnieniu”.
Lieven Migerode zadaje jeszcze jedno ważne pytanie. Czy to, jak dbamy o nasze relacje, może się przekładać na uważność i troskę o świat, w którym żyjemy? ,,Czy miłość mogłaby stanowić drogę do środka między indywidualizmem a kolektywizmem? […] być jednostką, a jednocześnie mieć więzi: być częścią związku, rodzin, grup, ludzi, świata. Aby wiedzieć, kim jesteśmy, zawsze potrzebujemy relacji, by się w niej odnaleźć”.
Zaproszenie to dotyczy zarówno ludzi, jak i innych istot.
Dobra miłość może nie tylko uleczyć nasze związki. Autor ma nadzieję, że może ona leczyć i karmić świat.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 385
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
tytuł oryginału:
Ik zie u graag. Wegwijs in de liefde
copyrights © by 2015 by Lieven Migerode
copyright © for the Polish translation by Olga Niziołek, 2023
copyright © for this edition by Oficyna Związek Otwarty, 2023
tłumaczenie: Olga Niziołek
redakcja: Aleksandra Małek
korekta: Joanna Wysłowska
opieka redakcyjna: Katarzyna Kurska-Wilk
ilustracja na okładce: Marta Janik „Miłość” MARTAJANIK.COM
projekt okładki, skład książki, DTP: Paweł Sky
wydanie I
Warszawa 2023
ISBN 978-83-970016-0-2
Oficyna Związek Otwarty
www.oficynazwiazekotwarty.pl
Dziękuję Mieke – ponieważ już od wielu lat mnie kocha. Dziękuję Femke i Line, które są prawdziwymi księżniczkami, oraz Mattiasowi i Ardanowi, którzy wspólnie z księżniczkami na nowo piszą opowieść o miłości. Dziękuję Sanderowi, Hasse, Adzie i Tuur, którzy pokazują mi, że pojawienie się wnuków ma bardzo wiele wspólnego z zakochaniem. Dziękuję Kris, która została moją małą siostrzyczką, gdy miałem trzynaście lat. Eliasowi i Ismene, dzięki którym jako TontonTuut mogę ćwiczyć się w miłości, jaką czują dziadkowie. Dziękuję wszystkim parom, z którymi mogłem pracować, za wgląd w ich uczucie. Wszystkim moim studentom, ponieważ prowadzenie zajęć pozwala wykładowcy sformułować myśli. Dziękuję Rii za sprawną redakcję tekstu, Katrien za świetne porozumienie, wydawnictwu Lannoo za gotowość do publikacji tej opowieści. Dziękuję Sue za bycie moją terapeutyczną ostoją. Peterowi – za trzydzieści lat przyjaźni i współpracy oraz za słowa: „Nadszedł czas, żebyś napisał książkę”. Dziękuję An, która była gotowa wraz ze mną zacząć ubierać miłość w słowa, dziękuję Pollemu za szczery podziw i dziękuję Barbarze za przekazanie dalej opowieści oraz za utrzymanie mojego tonu.
Dziękuję każdej osobie, która próbuje naprawdę kochać drugą osobę i ją widzieć.
Wraz z oddaniem do rąk polskiego czytelnika tego przekładu chcę podziękować tłumaczce Oldze Niziołek za jej wspaniałą pracę, Grażynie Kasprzyk za ofiarowanie dobrej energii – bez niej nie udałoby się zrealizować tego projektu. Dziękuję również PSEFT – Polskiemu Stowarzyszeniu Terapii Skoncentrowanej na Emocjach (Emotionally Focused Therapy) – za współwydanie, wraz z Oficyną Związek Otwarty, polskiego tłumaczenia tej książki.
Chcę również powitać wszystkich polskich czytelników i mam nadzieję, że mimo dzielącej nas przestrzeni okażemy się do siebie na tyle podobni, że ta książka będzie mogła zainspirować was do pielęgnowania Miłości.
Gdy spytać młodych ludzi, o czym marzą, często udzielają tej samej odpowiedzi: o długim, najlepiej trwającym całe życie, związku partnerskim. Marzenie to podziela wiele nie aż tak młodych osób, także takich, które zaznały już rozczarowania w miłości albo są samotne z innych powodów. Pragnienie obecności przez całe życie ukochanej osoby i posiadania prawdziwego domu, marzenie, aby przez całe życie zaznawać miłości, istnieje i ma się dobrze pomimo dużej liczby rozwodów i rozstań.
Od 1980 roku jako psycholog kliniczny i terapeuta par pracuję z osobami w związkach, zajmując się ich trudnościami. Uczyłem się zawodu od Alfonsa Vansteenwegena, słynnego flamandzkiego seksuologa i terapeuty, i przez dwadzieścia pięć lat, aż do jego emerytury, miałem zaszczyt być jego współpracownikiem. W tamtych czasach, podobnie jak teraz, byłem kierownikiem studiów podyplomowych w zakresie terapii par i rodzin na Katolickim Uniwersytecie Lowańskim [Katholieke Universiteit te Leuven]. Każdego roku starałem się – i staram – przekazywać fachową wiedzę psychologom i psychiatrom. Od czasu do czasu piszę artykuły o terapii par, wygłaszam wykłady i prowadzę warsztaty na ten temat w kraju i za granicą.
Teoria systemów dała mi zrozumienie pojęcia interakcji, jak również większych układów, w jakich pozostają ludzie. Komunikacja przez długi czas stanowiła kluczowe pojęcie w relacjach. Jednak, choć większość teoretycznych koncepcji była pomocna, jednocześnie ciągle mnie rozczarowywała. Odnosiłem wrażenie, że niektóre używane w tym podejściu pojęcia nie dotykają istoty rzeczy. Postanowiłem zatem mówić o miłości, prowadząc terapię i wygłaszając wykłady, i pisać o niej w tekstach, które tworzyłem zawodowo. W odpowiedzi często słyszałem, że miłość nie jest szczególnie naukowym zagadnieniem. Aż wreszcie w 2006 roku spotkałem profesor Susan Johnson: to, że jako światowy autorytet myślała podobnie, pozwoliło mi poczuć się swobodniej i dodało odwagi do sprecyzowania moich słów o miłości. Zachęciło mnie, bym wreszcie zaczął mówić o mocy i mądrości emocji. Poczułem wielką ulgę, odnajdując w Susan przyjaciółkę, nauczycielkę i pokrewną duszę.
Źródłem tej książki jest moja wiedza i doświadczenie jako człowieka, terapeuty i wykładowcy. Sprawdzam ich zgodność z tym, co nazywamy nauką; stamtąd także czerpię inspirację.
Często zapominamy, że istnieją dwa rodzaje nauki. Spontaniczne skojarzenia większości osób pójdą w stronę cyferek i dowodów, czyli nauk ścisłych. A przecież jest także nauka polegająca na rozumieniu, przyglądaniu się, obserwacji i refleksji. Takie metody są popularne w humanistyce, którą reprezentuje filozofia, a powinna także psychologia. Psychologię często chce się bowiem ograniczyć do nauki ścisłej, niemal równie często zapominając przy tym o człowieku. Moja książka odwołuje się do obu form nauki, jednak dane liczbowe są w niej mniej ważne niż refleksja.
Chcę postawić w centrum uwagi miłość. Bo przecież relacja partnerska to w pierwszej kolejności relacja miłosna: miłość stanowi jej sedno. Jako ludzie mamy wszystko, czego trzeba, by kochać – i o to właśnie chodzi. Miłość to pewna zdolność, pewna możliwość, a do tego jest ona bardzo bliska sednu naszego człowieczeństwa. Ta książka powstała z chęci podzielenia się zgromadzoną przeze mnie wiedzą, doświadczeniem i mądrością – tak, bym nie zawinił ukrywaniem sekretów. Najważniejsze pytanie, jakie omawiam, brzmi: jak możemy wspierać miłość, podsycać ją i dbać o jej żywotność? Jeżeli nam się to uda, zbliżymy się do wymarzonego długotrwałego związku romantycznego. A to oznacza między innymi, że dostrzegamy delikatność miłości.
Mam nadzieję, że potrafisz odnaleźć się w tym, co czytasz – to ważne. Trudno jest przyswajać informacje, które są nam obce – potrafimy zrozumieć wyłącznie to, co wydaje się znajome. Dlatego czasami będę zwracać się bezpośrednio do ciebie. Mam nadzieję, że odwołania do twojego doświadczenia ułatwią zrozumienie. Niekiedy będę także podsuwać pomysły na ćwiczenia z nadzieją, że moja opowieść pomoże ci ująć w słowa własne doświadczenia. Być może dzięki temu wiedza zawarta w tej książce stanie się przystępniejsza i łatwiejsza do wykorzystania.
Mam także nadzieję, że od czasu do czasu przekażę ci coś nowego, coś, co wpłynie na twoje poglądy na relacje czy na własny temat, i ci pomoże. Mam nadzieję, że potwierdzanie twojej wiedzy czy też wyrażanie waszych doświadczeń w związku, uzupełnione o okruchy nowych informacji lub zmianę perspektywy, zainspiruje was do życia pełnego miłości.
Tu i tam wplatam w tekst drobne wskazówki – drogi, które możecie zbadać, by umocnić swoją miłość. Czasem będą przypominać raczej wytyczne niż drogowskazy, ponieważ wierzę, że w niektórych chwilach warto wypróbować dyscyplinę i nie dać się rozproszyć dawnym, być może mniej konstruktywnym myślom i nawykom. To zaproszenie, które do niczego nie zobowiązuje – samodzielnie decydujesz, co z nim zrobić. Moja opowieść powstała przede wszystkim po to, byście mogli się nią inspirować i odnaleźć w niej potwierdzenie swoich doświadczeń.
Spora część z tego, czym chcę się podzielić, dotyczy zatem miłości. Czym jest w takim razie miłość? O tym mówię w rozdziale pierwszym. Pozwól, że już tutaj stwierdzę jedno: miłość jest złożona. Chcę przez to powiedzieć, że nie da się jej łatwo zrozumieć, opisać ani wyjaśnić. Miłość, podobnie jak brylant, ma wiele płaszczyzn. Mam nadzieję, że refleksja nad tym uczuciem będzie inspiracją do nadawania mu kształtu – także w życiu codziennym.
W rozdziale drugim interpretuję zdolność kochania w inny sposób. Zostaliśmy stworzeni, by utrzymywać więź. Czy nawet: nie umiemy istnieć bez więzi. W tym sensie jednostka nie istnieje, istnieje za to indywidualność. Ten rozdział mówi właśnie o takiej więzi. Wprowadzam w nim nowe słowo: dwumózgowość. Sięgam do miłości i więzi między rodzicem a niemowlęciem, stanowiącej źródło inspiracji późniejszej miłości. Zdolność kochania została nam podarowana i możemy ją rozwijać.
Rozdział trzeci dotyczy emocji. Potrafią one dużo lepiej niż czysto logiczne myślenie ująć sedno wspólnego życia. Miłość jako emocja pokazuje drogę do tego celu. Próbuję sprawić, by poszczególne emocje stały się nieco bardziej zrozumiałe, w nadziei, że będzie ci łatwiej w większym stopniu się na nich opierać i im ufać.
Jednocześnie jesteśmy istotami, które posługują się językiem i opisują świat za pomocą słów i zdań. Bezustannie robimy to także w związku. Komunikacja jest i będzie ważna w każdym związku romantycznym – i sama w sobie może być pełna miłości. W rozdziale czwartym, dotyczącym rozmawiania, zawarłem także wytyczne dotyczące radzenia sobie z różnicami między partnerami i mówienia o nich.
Pytanie o to, jak podsycać miłość, troszczyć się o nią i dbać o jej żywotność, oznacza jednocześnie, że musimy dopuścić możliwość jej śmierci. Dlatego rozdział piąty mówi o miłości, która jest zagrożona. Opis tego, na jakie sposoby miłość może utknąć na mieliźnie, daje czytelnikom dodatkową szansę zadziałania, zanim uczucie umrze.
Ponadto emocje zawsze są ucieleśnione. Nie jest więc możliwy związek romantyczny bez ciała i elementu seksualności. Rozdział szósty dotyczy kochania się, czyli połączenia miłości i seksualności.
Bardzo często w miłości między dwojgiem ludzi pojawiają się dzieci, co wymaga nowych form dostrojenia się do siebie. Właśnie o tym mówię w rozdziale siódmym, opisując cztery formy dostrojenia, które będą potrzebne nam przez całe życie, jeśli na świat przyjdą dzieci. Regularnie odwołuję się do relacji z niemowlęciem, ponieważ można ją potraktować jako źródło inspiracji do zdolności kochania partnera. W tym rozdziale przekazuję także drobne wskazówki, które mogą pomóc w dostrojeniu się do dziecka. Rodzicielstwo inspirowane miłością może również chronić miłość między partnerami.
To, że miłość żyje, oznacza niestety, że może także umrzeć. Prawdopodobnie nie zanika jednak pragnienie miłości. Rozdział ósmy poświęcam zaczynaniu od nowa: nowej miłości, nowemu związkowi. Nowy początek może się powieść tylko wówczas, gdy zapewnimy przestrzeń na wcześniejsze doświadczenia życiowe.
Zamknąłem tę książkę w ramach stworzonych przez przedmowę i posłowie. Zawierają one wielkie pytania, które nieraz się słyszy; pytania, którymi sam czasami się zajmuję. W przedmowie zastanawiam się nad pytaniem o sekret miłości. W posłowiu – czy miłość mogłaby uratować świat. Mam nadzieję, że tak.
Leuven, październik 2015 r.
Lieven Migerode
Czasami na początku zajęć proszę studentów o przyniesienie fotografii wyrażających miłość. Rzadko zdarza się, aby zabrakło wśród nich zdjęcia starszej pary, która okazuje sobie czułość. Podobnie jak liczne zdjęcia niemowląt stanowi ono wyraz nadziei na długotrwałą miłość. To nie przypadek, że te dwa obrazy obejmują całe życie – od oczywistej miłości do malucha po budzącą podziw i wzruszenie miłość, która przetrwała długie dekady. Taka „starsza” miłość wydaje się spełnieniem obietnicy o uczuciu istniejącym nawet po śmierci.
Jednak obok marzenia pojawia się także pytanie: jaki jest sekret długotrwałego związku? Czasami słyszę je z racji swojego zawodu – jestem psychologiem i terapeutą par – i ze względu na to, że w życiu prywatnym już od trzydziestu pięciu lat pozostaję w relacji z Mieke. Słowo „sekret” każe przypuszczać, że istnieje jakaś wiedza na temat dobrych, trwałych relacji i że wiedza ta jest utrzymywana w tajemnicy. Czy pary, które świetnie się dogadują przez całe życie, potajemnie weszły w jej posiadanie? Albo – co byłoby jeszcze straszniejsze – czy to wiedza ukrywana przez profesjonalistów, na przykład takich jak ja terapeutów par?
Dawniej zbywałem to pytanie jako niedorzeczne, uznając „sekret udanego związku” za wymysł albo zbrodnię. Gdyby istniała jedna magiczna formuła, czy naprawdę przez tyle stuleci utrzymywano by ją w tajemnicy? To musi być wymysł. Albo co gorsza: wyobraźmy sobie, że pewna wąska grupa zna sekret miłości, ale świadomie nie dzieli się swoją wiedzą. Zbrodnia, prawda? W pewnym sensie już samo pytanie o „sekret” długotrwałego związku wprowadza w błąd. Pytania są bowiem jak linie, które dzielą rzeczywistość – z góry narzucają pewien ład, zawierają w sobie pewną wizję. W dodatku pytający chce poznać najważniejszy sekret miłości, zakłada więc, że istnieje jeden sekret. Dlaczego tylko jeden? Być może istnieje wiele mniejszych lub większych sekretów. A czy równie dobrze nie mogłoby być tak, że nie ma żadnego sekretu i chodzi po prostu o sprawy, które są za mało nagłaśniane i znane? Może sekret miłości, uznany za ciekawostkę, łapie kurz między innymi ciekawostkami. Może przegapiamy „sekrety”, bo nie są zebrane w odpowiednią całość.
A w ogóle czy na pewno jestem właściwą osobą do odpowiadania na to pytanie? Jako terapeuta par zostałem przeszkolony w prowadzeniu rozmów oraz w pracy z parami, które doświadczają trudności. Używane przy tym pojęcia zawsze pochodziły z psychologii i psychoterapii – i nie było wśród nich miłości. Być może to zbyt trudny termin, niepoddający się zdefiniowaniu przez naukowców, którzy zazwyczaj nie przepadają za niełatwymi do określenia pojęciami. Możliwe, że teraz się zdziwisz, ale w terapii par stawianie miłości na pierwszym miejscu wcale nie jest oczywistością.
Ty, osoba czytająca tę książkę, prawdopodobnie uważasz, że miłość jest istotna dla związku partnerskiego – a przynajmniej uważają tak pary, które do mnie trafiają. Widzę, że sposób, w jaki opowiadam o miłości, inspiruje, uspokaja lub pomaga partnerom dzielić się własną wiedzą w czasie naszych rozmów.
Załóżmy, że mimo wszystko uznamy pytanie o sekret miłości za zasadne i dlatego powinienem udzielić na nie odpowiedzi, chociaż jej nie znam. Załóżmy, że zmuszę się do wybrania słów. Że nie pozwolę sobie uciec od tego pytania. Załóżmy zatem, że wbrew sobie samemu i reszcie tej książki mogę udzielić tylko jednej odpowiedzi na pytanie o sekret miłości. Jak bym w takim razie odpowiedział?
Zacznijmy tę podróż ze świadomością, że miłość jest delikatna. Ta świadomość wywołuje pytanie, jak możemy ją podsycać, troszczyć się o nią i dbać o jej żywotność. To z kolei zbliża nas do sekretu, który chcę przedstawić. Trzy powyższe czasowniki łączą się z życiem – a życie zawiera w sobie możliwość śmierci. Tylko życie bezustannie potrzebuje podsycania, tylko coś żywego może pozostać żywotne. Fraza „troszczyć się” sugeruje natomiast, że miłość ma także aspekt materialny, że to zjawisko obok nieuchwytności niesie w sobie także pewną stałość. Spróbuję to wyjaśnić za pomocą metafory: możemy troszczyć się o ogród, czyli żywy organizm, ale możemy także troszczyć się o dom, czyli rzeczywistość materialną, i chronić go przed zniszczeniem. Miłość ma wiele aspektów.
Miłość jest żywa, ma w sobie coś tajemniczego i świętego. Każda miłość nam się przydarza – ale to nie znaczy, że nie musimy nic w tym celu robić. Czasowniki „podsycać”, „troszczyć się” i „dbać o żywotność” wskazują na nasze pragnienie, by rozgryźć to nieuchwytne zjawisko.
Czy to miejsce na pierwszą dygresję? Łączy się ona z wewnętrzną sprzecznością, która często jest zawarta w języku: dane słowo może mieścić w sobie także własne przeciwieństwo. Zwłaszcza jeśli dotyczy relacji międzyludzkich. Co do zasady złożoność jest wówczas lepsza od prostoty, ponieważ proste fakty często nie opisują miłości w pełni.
Wyrażenie „każda miłość nam się przydarza” absolutnie nie wyklucza bardziej aktywnych czasowników, które wiążą się z miłością. Możemy szukać miłości, otwierać się na nią, możemy ją unicestwiać, a nawet dokładać wszelkich starań, aby ją czuć. Jednak przydarza nam się nawet taka miłość, która dla większości z nas będzie oczywista. Mam tu na myśli miłość wobec własnych dzieci. Z tego, co widzę, przyszli ojcowie niewiele o tym mówią, ale także ich dotyczy i zaprząta następujące pytanie: czy będę kochać swoje dziecko? Głośny namysł przyszłych ojców na ten temat powinien być dużo bardziej oczywisty kulturowo. Na matki wywiera się dużo większą presję, by kochały noworodki. Niektóre z nich opowiadają mi o tym z obawą w czasie pierwszej ciąży: „Spodziewam się dziecka, ale nigdy nie uważałam siebie samej za wspaniałą figurę matki. Czy będę kochać swoje dziecko? Teraz, w czasie ciąży, jeszcze nie czuję miłości. Czy jestem w takim razie dobrą matką?”.
Kobiety, które prowadzą ze mną takie rozmowy, zazwyczaj robią wszystko, by przygotować się do kochania swojego dziecka. Nie wiedzą jednak, czy taka miłość im się przydarzy. Jeszcze jej nie czują albo boją się, że nie poczują jej w przyszłości, a jednocześnie aktywnie jej poszukują, na przykład rozmawiając ze mną o swoim zmartwieniu. Szukają także jeszcze aktywniej i bardziej bezpośrednio przez mówienie do dziecka w brzuchu, a niektóre także przez noszenie na co dzień dzwoneczka ciążowego1. Mimo to niepewność nadal istnieje, a widziałem też, że czasami utrzymuje się w pierwszych dniach po porodzie. To właśnie ta niepewność zawiera w sobie „przydarzanie się”. Nawet ta najbardziej oczywista miłość ma w sobie coś, czego matka nie jest w stanie kontrolować, coś, czym nie może sterować, a o co jednocześnie stara się z całych sił. Często nie jest jasne, kiedy następuje ten moment, ale nagle wiemy: „Świata nie widzę poza tym dzieckiem! Kocham je”. To ci się przydarzyło – a takie „przydarzanie się” pozostaje cudem.
To, że przydarza nam się miłość, jest tajemniczym, wieloaspektowym faktem. Nieuchwytność miłości zawiera się w pierwszej kolejności w wyborze partnera. Można by stworzyć najróżniejsze listy cech partnera idealnego, lecz nasz wybór i tak będzie miał w sobie coś niepojętego. Czy to „to”: czy to ten mężczyzna, ta kobieta? Wybieramy pewną osobę, a jednocześnie łączy nas los. Los – czy istnieje coś bardziej nieuchwytnego? Podobnie jak wiele innych rzeczy, które nazywamy „szczęściem”, jest on czymś, czym nie możemy sterować, czymś większym od nas. Przydarza nam się. Czy to samo w sobie nie jest haczykiem albo pułapką? Jeśli coś nam się przydarza, to czy nie może się cofnąć?
Pomijając tę nieodłączną niepewność i delikatność miłości, nie wiemy też, co mają dla nas w zanadrzu życie, związek i społeczeństwo w przyszłych latach. Miłość jest delikatna również pod tym względem. Jakie możliwości, ograniczenia i trudności pojawią się na naszej drodze? Kto wie, być może nasza miłość napotka takie wyzwania, jakich nie umiemy – albo nawet nie chcemy – sobie wyobrazić. Ale może wszystko pójdzie jak z płatka i szczęście będzie sprzyjać naszej miłości? Przynajmniej częściowo nie mamy na to wpływu.
Wróćmy na moment do wyboru partnera. Podejmując decyzję, na wiele sposobów próbujemy ograniczyć tę nieuchwytność, to, co nieznane – i dobrze. Badania mówią, że najchętniej nawiązujemy relacje z tymi, którzy są do nas podobni: preferujemy osoby z podobnej grupy społecznej, o zbliżonym zawodzie i poziomie edukacji, z bliskiej nam kultury i niezbyt oddalone geograficznie. Wchodzimy w związki z osobami o podobnych zainteresowaniach i preferencjach i takim samym poczuciu humoru. To nieszczególnie dziwne. Po pierwsze, spotykamy potencjalnych partnerów w miejscach, w których przebywamy, co sporo tłumaczy w kwestii geograficznej i społeczno-ekonomicznej. Po drugie, podobne doświadczenia zapewniają nam niezbędne wzajemne zrozumienie i sprzyjają powstawaniu poczucia wspólnoty („my”). To „my” odgrywa ważną rolę w trwałości związku. Badacze twierdzą, że można nawet zauważyć pewne podobieństwo między oczami i ustami naszych ukochanych i naszego (kochanego) rodzica odmiennej płci. W tym sensie być może wiążemy się troszkę z własnym ojcem czy własną matką. Ale oczywiście nie zakochujemy się w każdym z grupy „osób wykazujących podobieństwa”. Musimy poczuć miętę, a ponadto chcemy kochać drugą osobę i być przez nią kochanymi. To niebagatelna sprawa – i cały ten proces pozostaje po części niewytłumaczalny i niemożliwy do ukształtowania. Także to nam się przydarza. Moglibyśmy posłużyć się rozsądkiem i wybrać najładniejszą czy najinteligentniejszą osobę, czy też – jeśli jesteśmy materialistami – tę, która ma najbogatszych rodziców. Rzeczywistość często jednak wygląda inaczej: to miłość wybiera nas. Wybór partnera nie zawsze jest zdroworozsądkowy. Uczestnicy badania w większości twierdzą, że nie chcieliby wejść w związek z osobą posiadającą wymarzone przez nich cechy, gdyby nie potrafili jej kochać czy też zakochać się w niej. Z punktu widzenia rozsądku wydaje się to dziwaczne, ale jest tak, że wybieramy partnera, który może jest dalszy od ideału, ale „coś nam robi”.
Istnieją dwa sposoby nawiązywania długotrwałego związku romantycznego. Czasem taka relacja zaczyna się od obustronnego zakochania. Dwie osoby, które jeszcze nie znają się zbyt dobrze, zakochują się w sobie, może nawet od pierwszego wejrzenia. Naukowcy niewiele jeszcze rozumieją z takiego zakochania. Możemy, co prawda, wytłumaczyć, co dzieje się wówczas w mózgu – wiemy na przykład, że zakochanie wygląda w nim bardzo podobnie do stanu odurzenia – jednak tylko częściowo umiemy wyjaśnić, z jakiego powodu zakochujemy się akurat w tej konkretnej osobie. Niech to pozostanie tajemnicą. Nasze mózgi i ciała wybierają siebie nawzajem, a „rozum” nie potrafi objąć tego wyboru i nie może nim sterować. W tym sensie to szczęście stanowi tajemnicę.
Drugi sposób stawania się parą wygląda nieco inaczej. Najpierw pojawia się przyjaźń, wzajemne zrozumienie i wsparcie, a w pewnej chwili przyjaźń przekształca się w miłość. Takie relacje buduje się wolniej, dzięki czemu jest w nich więcej pewności i mniej pasji, ale i tu występuje tajemnica, bo nie każdy przyjaciel czy przyjaciółka staje się naszym partnerem.
Niezależnie od tego, w jaki sposób zaczął się związek, zakochani nadal potrzebują szczęścia w obliczu tego, co szykuje im życie. Koleje losu mogą wspierać albo osłabiać miłość. Trzeba więc mieć szczęście.
Gdy zdamy sobie sprawę z delikatności, która cechuje miłość, zaakceptujemy fakt, że szczęściem jest kochanie kogoś, kto kocha nas. Tego typu odwzajemniona miłość jest rzadkością w każdym życiu. Głębokie porozumienie z drugą osobą to coś wyjątkowego. Czujemy, że taka miłość wzbogaca nasze życie, dodaje mu głębi i nadaje sens – i wiemy, że w pewnym sensie to nam się przydarzyło, że mieliśmy szczęście. Możemy zatem pozostać w zadziwieniu, że istnieje „my”, że „my” może istnieć. Tajemnica polega na tym, żeby zawsze odrobinę obawiać się, że to szczęście nas opuści, żeby wiedzieć, że miłość jest krucha. Coś, co stanowi jej sedno, nie daje się kontrolować, wybierać ani modelować. W tym sensie kochanie nie jest czynnością, a podsycanie miłości, troszczenie się o nią i dbanie o jej żywotność to nie ciężka praca. Miłość się pielęgnuje, a nie obrabia. Jak pięknie mówią Francuzi, chérir l’amour: otaczaj miłość opieką.
Miłość to nie wszystko w życiu,
ale bez miłości wszystko jest niczym.
David Precht
CZY MOŻEMY OPISAĆ MIŁOŚĆ?
Kto pamięta jeszcze komiksy Kim o miłości2? Miłość… jest bezgraniczna, …to trzymanie go za rękę, …to wycieranie jej pleców, …to wspólna zabawa, …uspokaja, …to spełniające się marzenie, …to pamiętanie o sobie nawzajem, …to myślenie o dzieciach, …to całowanie się przez całą noc, …to danie jej jeszcze chwilę pospać, …to upieczenie mu ciasta. Warianty niemal się nie kończą.
Czym miłość jest dla ciebie? Może na pierwszy rzut oka to niepotrzebne pytanie – przecież każdy wie, czym jest miłość! Ale kiedy zadasz je swoim domownikom czy przyjaciołom i przyjaciółkom, w pierwszej kolejności zauważysz jedno: wcale nie jest prosto ująć ją w słowa. Wydaje się, że nie spełniają swojego zadania. Oczywiście to właśnie dlatego miłość jest opiewana przez tyle komiksów, wierszy, powieści, piosenek, posągów, filmów i innych dzieł sztuki. W przypadku poezji „prawda” o miłości kryje się między wersami, w przypadku powieści – w fabule. Potrzebujemy opowieści i wierszy, ponieważ sam opis uczucia nie wystarczy.
Niemożność ujęcia miłości w słowach nie jest zjawiskiem szczególnie dziwnym ani wyjątkowym. To, że nie potrafimy tego zrobić, nie znaczy jeszcze, że sama miłość nie istnieje. Właśnie trudność uchwycenia jej istoty sprawia, że zarówno przydatne, jak i pozbawione treści są porady miłosne: rady, jak kogoś poderwać i jak go w sobie rozkochać czy też wskazówki dotyczące życia w związku. Problem w tym, że tego typu listy – które nazywam manipulacją miłością – czasem działają. Mogą zadziałać pozytywnie, przynajmniej na chwilę, ale jednocześnie unicestwiają tajemnicę miłości, przez co traci ona swoją głęboką treść i staje się bezwartościowa. Miłość zmienia się bowiem w coś, co można modelować i czym można manipulować. Staje się rzeczą – a rzeczy można wymieniać. Są w zgodzie z najnowszymi trendami i pozbywamy się ich, gdy nam się znudzą. Mogąc manipulować czy sterować swoim partnerem, natychmiast zaznasz samotności w związku, bo przecież drugiej osoby już tam nie będzie. Tak właściwie zostaniesz wówczas sam albo sama.
Wróćmy na chwilę do prośby o wytłumaczenie sobie nawzajem, czym jest miłość. Zauważycie, że słowa nie wystarczają, a prawdopodobnie odkryjecie także różnicę poglądów w tej kwestii. Może zaproponujecie zatem taką odpowiedź: istnieją różne formy miłości. Ale jakie formy w takim razie wyróżnimy?
Możemy oczywiście rozróżniać formy miłości w zależności od obiektu uczucia. I tak czujemy miłość do kotów, do swojego dziecka, miłość partnerską, braterską czy siostrzaną, miłość do rodziców, a nawet miłość do muzyki. Możemy też dzielić ją ze względu na intensywność: miłość rozważna, delikatna, gorąca, platoniczna, miłość bliźniego, miłość pełna pasji lub miłość jako zaangażowanie. Możemy wreszcie położyć nacisk na miłość jako emocję, postawę, zachowanie albo doświadczenie.
Moim punktem wyjścia w tej książce jest miłość jako emocja – a to bardziej skomplikowane, niżby wyglądało na pierwszy rzut oka. Niektórzy badacze i myśliciele twierdzą, że miłość stanowi emocję złożoną, podobnie jak fiolet to barwa złożona, i dlatego nie pasuje do listy emocji prostych, takich jak: złość, strach czy radość. W dodatku emocje to coś więcej niż uczucie: każda z nich zachęca również do działania. Dlatego traktowanie miłości jako emocji jest mniej jednoznaczne i mniej proste, niż się wydaje.
Badacze z dziedziny nauk społecznych oczywiście także podjęli się próby opisania miłości i ujęcia jej w definicje. Posługują się przy tym licznymi źródłami i korzystają z licznych danych: układają kwestionariusze i przeprowadzają wywiady. Proszą studentów o napisanie esejów oraz gromadzą wypowiedzi na temat miłości pojawiające się w mediach w danej kulturze. Następnie metodycznie analizują materiały źródłowe, próbując przy tym ukazać istniejące powiązania. Często tworzą przez to typologię miłości – jej systematyczne uporządkowanie. W ten sposób w pierwszej kolejności wyróżniono miłość romantyczną i przyjacielską; później pojawiło się znacznie więcej podziałów. Zabrakło jednak jednomyślności co do nich i co do definicji, ale to nic dziwnego w świecie nauki.
Brak jednomyślności może oznaczać, że żaden system podziałów i definicji nie jest w stanie „uchwycić” całej miłości. Na szczęście miłość – taka, jakiej doświadczają poszczególne osoby – zawsze będzie wymykać się z klatki definicji.
MIŁOŚĆ A ZAKOCHANIE
Rozróżnienie między zakochaniem a miłością pojawia się w najróżniejszych tekstach. I tak na przykład w długotrwałych związkach zakochanie miałoby przechodzić w miłość. Uznaje się ją za coś bardziej realistycznego, coś, co rodzi się dopiero po prawdziwym poznaniu drugiej osoby. Zakochanie byłoby raczej „chorobą oczu”, powodującą idealizację drugiej osoby. Jednak znane powiedzenie mówi, że to miłość, a nie zakochanie, jest ślepa.
Często słyszy się, że zakochanie przemija, a czas jego trwania mierzy się w miesiącach. Ponoć może istnieć co najwyżej przez półtora roku, potem się kończy. Jak to się ma do niedawnych badań, w których trzydzieści pięć procent ankietowanych mężczyzn i czterdzieści procent kobiet zapewnia, że po trzydziestu latach związku nadal są zakochani w swoim partnerze lub partnerce? Zakochanie może zatem trwać dłużej niż osiemnaście miesięcy, przez co podział miłość–zakochanie staje się bardziej złożony i niejasny.
Badania naukowe także mają swoje ograniczenia. Nie wytwarzają prawdy, a każde z nich ma za punkt wyjścia jakieś pytanie. Aby je zadać, naukowiec posługuje się definicją, co stanowi dodatkowe ograniczenie. Dlatego warto zachować ostrożność wobec notek w prasie ze zdaniem „badania wykazały, że…”. Również badania nad miłością wymagają przyjęcia jakiejś definicji. Czasami z góry wprowadza się rozróżnienie między miłością a zakochaniem i ogłasza na przykład, że badana będzie ta pierwsza. Ale ku mojemu zdziwieniu pytania w kwestionariuszu wydają się raczej dotyczyć zakochania. W dodatku uczestnikami sporej części badań nad miłością jest najłatwiejsza do znalezienia grupa respondentów: studenci psychologii, którzy najczęściej biorą udział w badaniach w ramach studiów. Możliwe, że uzyskane w ten sposób twierdzenia na temat miłości mówią nam głównie coś o młodych ludziach zainteresowanych psychologią i znajdujących się w świeżo powstałych relacjach romantycznych. Może to wyjaśniałoby tezę, że zakochanie zawsze przemija, a czas jego trwania liczy się w miesiącach? Dużo trudniejsze – a zatem rzadsze – są badania związków trwających ponad trzydzieści lat, zresztą także one pozostają ślepe na pewne kwestie. Bo w końcu czy osoby, które są razem od ponad trzydziestu lat, nie należą do wyjątkowej grupy?
Skoro miłość zawsze wymyka się definicjom, lepiej byłoby porzucić próby ujęcia jej w słowa. Albo, mówiąc w stylu komiksów Kim: miłość… to tajemnica. Miłość przynajmniej częściowo jest nieuchwytna.
OKAZUJ MIŁOŚĆ
„Kocham cię nad życie” – mówi ktoś. „A ja nad życie kocham ciebie” – odpowiada mu ukochana osoba. Okazywanie miłości i jej wyznawanie jest ważne, jeśli ma ona trwać i jeśli chcemy ją wspierać i dbać o jej żywotność.
Jak w takim razie okazywać miłość? Sprowadza się to do wyrażania uczucia wobec drugiej osoby. Inspiracji można szukać wyłącznie we własnym wnętrzu, ale do wyrażenia uczuć posłużyć się piosenką czy wierszem. Poza tym chodzi głównie o wspieranie drugiej osoby, uśmiech, tęsknienie za nią i mówienie o tym… Okazywanie miłości oznacza w pierwszej kolejności: niehamowanie własnej ekspresji w słowach ani czynach, takich jak: zbliżenie się, pocałunek, pogłaskanie, spojrzenie.
Jeśli kochasz kogoś, kto kocha ciebie, to naprawdę ci się poszczęściło. Bo zdarzyło ci się coś niepojętego. Miłość jest jak narodziny chcianego dziecka – czujesz, że przeżywasz cud. Masz ochotę urządzić przyjęcie i celebrować tę sytuację. Wiesz i czujesz, że dzieje się coś nadzwyczajnego. Podobnie jak miłość, także dziecko może przyjść na świat tylko raz i jest delikatne. Miłość stanowi tajemnicę, a my jesteśmy szczęściarzami, że możemy jej doświadczać, że umożliwia to nasza konstrukcja biologiczna i że w naszej kulturze miłość może być ważna. Coś takiego wywołuje wdzięczność, zaś wdzięczność domaga się celebrowania. Najchętniej wspólnego, bo potrzebujecie siebie nawzajem do stworzenia tego uczucia, tego doświadczenia. Oczywiście ludzie mogą dowolnie wybierać sposób celebracji miłości – od kupienia kwiatów po upieczenie ciasta czy wzięcie ukochanej osoby za rękę. Możliwości jest mnóstwo. Chodzi o to, żeby nie brać miłości za pewnik.
„NIE” ZAWSZE JEST ŁATWIEJSZE OD „TAK”
Negatywne przesłanie jest zawsze łatwiejsze od pozytywnego, i w sprawach drobnych, i wielkich, w życiu i w polityce. Takie jest prawo egzystencji. To logiczne – wybranie czegoś lub kogoś wymaga dużo większej zdolności podejmowania decyzji niż odrzucenie.
Weźmy prosty przykład kolacji. Zadaj sobie pytanie: „Co chcę zjeść dziś wieczorem?”. Gdy na nie odpowiesz, wybierzesz jedną potrawę, a pominiesz setki innych. Dużo łatwiej jest powiedzieć, na co nie masz ochoty. „Na pewno nie makaron, nie mam na niego ochoty”. Nadal masz setki możliwości, wybór niemal się nie zmniejszył i w efekcie nadal nie wiesz, co będziesz jeść.
Analogicznie do tego przykładu: wybranie jednej osoby i wejście z nią w związek okazuje się dużo trudniejsze niż podjęcie decyzji, że ta osoba nie jest dla nas odpowiednia.
Wszyscy intuicyjnie czujemy, czym miłość jest, a czym nie jest. Nie ma tu miejsca na porównywanie jej rozmiarów – zestawianie tego, ile miłości czujesz ty, a ile ktoś inny, jest równie bezsensowne jak porównywanie bólu. Twierdzenie „Mój ból jest większy niż twój” nie ma sensu.
Dlaczego zatem i tak dokonujemy porównań, na przykład: „Kocham cię bardziej niż ty mnie”? Czy osoba, która wypowiada takie zdanie, czuje się skrzywdzona? A może chce przekazać, że jest lepsza od swojego rozmówcy i ma więcej „praw”? Także odwrotna wypowiedź, brzmiąca: „Kochasz mnie bardziej niż ja ciebie”, niesie pewne przesłanie. Możliwe, że mówiący czuje się gorszy albo z niepewności chce zachęcić drugą osobę czy też ogłosić chęć odejścia…
Czasami tego typu porównania faktycznie mają sens, na przykład na zakończenie związku. Wówczas zdanie twierdzące, że jedno z partnerów kocha bardziej, nabiera odwrotnego znaczenia. To samo dzieje się, gdy ludzie szukający zbliżenia mówią: „Pozostańmy przyjaciółmi”. Słowa te oznaczają: „Nie chcę wchodzić z tobą w związek” albo „Chcę zakończyć nasz (rozpoczynający się) związek”.
Nie używaj miłości jako argumentu – jest na to zbyt delikatna. Same argumenty są w pewnym sensie wyrazem zagrożenia miłości. „Gdybyś mnie kochał, to…” – mamy tu do czynienia z próbą sił, próbą zmienienia drugiej osoby. Omówimy ten temat szerzej w rozdziale piątym Kiedy miłość jest zagrożona. Niech jasne będzie jedno: jeśli posługujesz się miłością jako argumentem – niszczysz ją.
KOCHAM CIĘ – RAZEM, ALE OSOBNO
„Kocham cię”. To piękne zdanie często oznacza początek związku. Albo ściślej: związek zaczyna się, gdy druga osoba potwierdzi, że miłość jest odwzajemniona. Wtedy sprawa jest przypieczętowana – widzimy to zwłaszcza w piosenkach, wierszach i powieściach.
„Kocham cię”. „Ik hou van jou”. „I love you”. „Je t’aime”. „Ti amo”. „Jag älskar dig”. „Ich liebe dich”. W wielu językach wyznanie miłości wygląda tak samo, co bynajmniej nie jest przypadkiem – oznacza bowiem, że to zdanie opisuje jakiś ważny, uniwersalny aspekt doświadczenia miłości.
Słowa, które nie zanikają, pozostają z nami, ponieważ przydają się w naszych stosunkach z otoczeniem. Język pomaga nam porządkować świat, który z natury jest raczej chaotyczny, a wprowadzony przez niego ład tworzy w świecie pewną strukturę. Wydaje się, że to dzięki niej i dzięki językowi lepiej wiemy, dokąd wszystko to powinno zmierzać. Tworząc język wspólnie z innymi, dzielimy z nimi wizję świata. W przypadku obustronnego „kocham cię” przynosi to ulgę – uff, nie jesteśmy szaleni. Oczywiście, że się rozumiemy.
W zdaniu „Kocham cię” rzucają się w oczy trzy elementy: „ja”, „ty” i „kochać”. Wszystkie one wskazują pewną nieodzowną cechę miłości: potrzebuje ona jednocześnie odrębnych jednostek – a zatem ich autonomii i samodzielności – i wyjścia poza indywidualność poprzez więź. Połączenie między „mną” i „tobą”, czyli „kochanie”, przekracza dzielącą nas przepaść. Razem jesteśmy czymś, każde z nas jest czymś osobno, lecz zarazem nie jesteśmy osobno: jesteśmy parą. Oba wspomniane aspekty, autonomia i więź, są nierozerwalnie ze sobą połączone. Autonomia nie może obejść się bez więzi, a więź bez autonomii. Abym „ja” mógł czy mogła kochać „ciebie”, musi istnieć między nami rozróżnienie. Ktoś może mnie kochać wyłącznie wówczas, gdy jest ode mnie odrębny. W przeciwnym razie kocham siebie, a nie o takiej miłości tu mówimy. Miłość, którą się tu zajmujemy, jest tak wartościowa właśnie dlatego, że kocha inna osoba.
W przypadku miłości nie da się uniknąć ani pragnienia stworzenia więzi, ani pragnienia wyodrębnienia się. Jedno nie może istnieć bez drugiego. Fakt, że chcę nawiązać z tobą więź, a ty chcesz nawiązać ją ze mną, jest tak fantastyczny właśnie dlatego, że jesteś inną osobą. Możliwość pozostania sobą oznacza także niebycie zmienianym przez kogoś! Miłość oznacza również brak chęci zmieniania drugiej osoby.
Oto kluczowe zdania dla miłości: „Kocham cię takim, jakim jesteś. Kochasz mnie takim, jakim jestem”. Poczujemy się w pełni zaakceptowani dopiero wówczas, gdy poczujemy akceptację dla samych siebie takich, jakimi jesteśmy. Świadomość, że ktoś kocha nas takimi, jakimi jesteśmy, stanowi wielką ulgę dla naszego niepewnego „ja”.
SZUKAJĄC ZŁOTEGO ŚRODKA
Miłość mieści w sobie zarówno odrębność, jak i więź, które pozostają wobec siebie w napięciu. Ich proporcje zmieniają się bezustannie u obojga partnerów, na przestrzeni życia i w czasie trwania związku. Równowaga nigdy nie jest stała: zawsze poszukujemy. Czasem nasz związek to bardziej „ja i ty”, a czasami trochę bardziej „my”. Kiedy robi się za dużo „nas”, samoczynnie pojawia się tęsknota za tym, by być bardziej „mną i tobą”. Napięcie w poszukiwaniu złotego środka nie mieści się między partnerami, lecz zawiera w „kochaniu”. Jeśli mamy być połączeni, musimy być odrębni: potrzeba pewnego dystansu, aby mogło zaistnieć połączenie. A jednocześnie – abyśmy naprawdę mogli być odrębni, musimy czuć więź.
W związku romantycznym owo napięcie przybiera najróżniejsze formy. Ale, jak wie każdy spadochroniarz na chwilę przed skokiem i każdy fan oglądający ważny mecz ukochanej jedenastki, napięcie nie musi być czymś negatywnym. Przyjemne może być również napięcie między autonomią a więzią – często bywa tak w przypadku wzajemnej tęsknoty, radosnego wracania do domu lub każdorazowego oczekiwania, czy seks znów okaże się udany.
Napięcie może jednak także być odbierane negatywnie, a mimo to czasem okazać się konieczne, jak w przypadku wakacyjnych kłótni. To stały punkt programu niejednej pary: ciężko pracujemy, szybko się pakujemy, cieszymy się, że wreszcie jesteśmy razem i nagle… bum! Od słowa do słowa już pierwszego dnia wakacji wywiązuje się kłótnia – i tak co roku. Dopiero kiedy się pogodzimy, zaczynają się prawdziwe wakacje. Na nowo dostroiliśmy się do siebie i odnaleźliśmy wakacyjną równowagę.
TEORIA WYMIANY W RELACJACH PARTNERSKICH
Myślenie w kategoriach „ja i ty” doprowadziło badaczy do stworzenia czegoś, co nazwali teorią wymiany w relacjach partnerskich. Zwróćcie uwagę na słowa „relacja partnerska” – nie chodzi tu o teorię wymiany miłości. W tej teorii brakuje miłości i właśnie z tego powodu stanowczo to założenie odrzucam – bo sprowadza miłość do wymiany ekonomicznej: w tym ujęciu związek jest stabilny wówczas, gdy obie osoby więcej w nim zyskują, niż inwestują.
Możliwe, że najważniejszą przyczyną stworzenia tej paskudnej teorii są względy ekonomiczne. Jej prostota sprawia bowiem, że łatwo jest poświęcić jej wiele badań – a liczne badania skutkują dużą liczbą publikacji, z których rozlicza się naukowców. W dodatku mnogość publikacji wydaje się potwierdzać prawdziwość teorii, która następnie staje się dominująca.
Tak to już bywa, że intensywniej bada się kwestie mierzalne, podczas gdy naprawdę ciekawe tematy często bywają tak skomplikowane, że trudno się nimi zająć. Ale fakt, że czegoś nie da się zmierzyć, nie oznacza jeszcze, że to coś nie istnieje. Jak mielibyśmy mierzyć miłość?
Skłonność naukowców i zwykłych ludzi do opierania się na liczbach jest tak silna, że być może zdarzyło ci się kiedyś pomyśleć, że twój partner za mało inwestuje w wasz związek. To może szybko prowadzić do myślenia w kategoriach zwrotu z inwestycji – do czego zachęca taka mentalność. Wtedy uczucia nie będzie już wcale, a miłość rozpłynie się i zniknie.
Moja krytyka tej teorii nie oznacza bynajmniej, że w relacji nie dochodzi do wymiany. Oczywiście, że jesteśmy przydatni dla siebie nawzajem. Bez wątpienia obejmuje to także materialne aspekty związku takie jak podział obowiązków. Chcę jednak jasno powiedzieć, że długotrwały związek romantyczny to znacznie więcej.
Istnieje jeszcze jeden powód, dla którego myślenie o związkach romantycznych w kategoriach wymiany budzi wątpliwości. Otóż zgodnie z badaniami jest to oznaka, że w relacji dzieje się źle. Kiedy jako część pary zaczynasz myśleć w taki sposób i sprawdzać, czy dostajesz tyle, ile wkładasz, to związek jest zagrożony. W takiej chwili nie pamiętasz już o miłości. Miłość to: ja, ty i my. Czy nie uzyskalibyśmy zupełnie innych wyników, gdybyśmy mierzyli to, co robimy, by zachować lub umocnić poczucie „my”? Badacze stwierdzili, że pary, które często i spontanicznie używają słowa „my” przy wyjaśnianiu czegoś, są stabilniejsze od takich, które robią to rzadziej. Wydaje się, że ci pierwsi dłużej pozostaną razem.
Co było pierwsze: jajko czy kura? Bez kury nie byłoby jajka, zatem kura jest przyczyną powstania jajka. A może to jajko poprzedza kurę? Bo przecież bez jajka nie byłoby kury. Wszyscy znamy tę zagadkę i niemożność udzielenia rozstrzygającej odpowiedzi. W mojej branży określa się to mianem „przyczynowości cyrkularnej”, ale pojęcie „jajka i kury” jest dużo jaśniejsze – to szkolny przykład tego, co dzieje się w relacjach. W przypadku żywych istot zazwyczaj jest tak, jak z jajkiem i kurą – tak wygląda schemat. Kiedy jednostki na siebie oddziałują, nie da się wskazać początku takiego oddziaływania. Zawsze jest ono wzajemne.
Zasada ta działa więc także w sytuacji, którą naszkicowaliśmy powyżej: myślenia w kategoriach zysków z relacji i bycia w nieudanym związku. Te dwie kwestie działają na siebie nawzajem jak jajko i kura. Bardzo możliwe, że myślenie w kategoriach zysków i strat popsuje twój związek, uniemożliwiając ci traktowanie partnera czy partnerki z zaufaniem. Dbanie o drugą osobę i jej „zysk” oznaczałoby twoją stratę. A może być jeszcze cyniczniej: kiedy robisz coś dla niej po to, by ona później zrobiła więcej dla ciebie. Gdy czujesz, że w związku zanika zaufanie, wyczuwasz, że zagrożone jest coś ogromnie ważnego w twoim życiu – miłość twojego partnera i twoja miłość do niego. Postąpisz wówczas jak każda czująca lęk osoba: spróbujesz uzyskać kontrolę nad sytuacją. Może zabierzesz się do wyliczeń, ponieważ ekonomia i badania oparte na danych przekonały cię, że cyferki to klucz do wiedzy. Zaczniesz obliczać swoją inwestycję w związek z trudnościami i zwrot z tej inwestycji. Oba zdania są prawdziwe: myślenie w kategoriach zysku i straty prowadzi do trudności w związku, a trudności w związku prowadzą do myślenia w kategoriach zysku i straty.
O WZAJEMNOŚCI
Co prawda, mówimy „kocham cię”, lecz jednocześnie wiemy, że zdanie to traci swoje znaczenie, gdy nie możemy jednocześnie poczuć, pomyśleć czy dopowiedzieć: „a ty kochasz mnie”. Miłość jest odwzajemniona albo nie ma jej wcale.
Ta wzajemność stanowi głęboką cechę miłości. Pragnę nie tylko tego, żeby ktoś mnie kochał takim, jakim jestem – pragnę także, abyś był to ty: dlatego że jesteś tym, kim jesteś. Zależy mi nie tylko na więzi z kimś, pragnę miłosnej więzi z tobą. Związek romantyczny powstaje nie między dwiema dowolnymi jednostkami, lecz między jedną konkretną osobą i drugą konkretną osobą – bo jesteś dla mnie wyjątkowy, bo w moich oczach jesteś niezwykła, bo jesteś osobą, którą kocham. To dlatego chcę, żebyś była osobą, która mnie kocha. Nie chcę tego od nikogo innego. A jednocześnie czuję i wiem, że dla ciebie ważne jest, że to ja cię kocham. Chcesz nawiązać ze mną więź, ponieważ jestem tym, kim jestem – i odwrotnie. Miłość płynie zatem między nami w cyrkularny sposób. Czy mogę cię kochać, jeśli mnie nie kochasz? Czy kochałbyś mnie, gdybym ja nie kochał ciebie? Nie, to nie mogłoby długo przetrwać. Kiedy ja kocham ciebie, ale ty mnie nie kochasz, nie jest to relacja romantyczna: gdy uczucie jest jednostronne, mówimy o nieszczęśliwej miłości. A jeśli sytuacja się przedłuża i ciągle dręczysz drugą osobę swoją „miłością”, nazywamy to stalkingiem.
USTAWA O RELACJI ROMANTYCZNEJ
Swego czasu spisałem parę artykułów, które mogłyby się znaleźć w ustawie o miłości. Oto kilka z nich:
Artykuł 1: W relacji zawsze będzie istniało napięcie między byciem sobą a byciem częścią grupy, w tym wypadku pary. Od czasu do czasu jest to trudne i nieprzyjemne, ale wcale nie jest złe. Nie da się tego uniknąć, podobnie jak nie da się uniknąć martwienia się o swoje dzieci. Jeśli kochamy kogoś, kto kocha nas, chcemy jednocześnie i stworzyć wspólnotę, i pozostać sobą. Jest to wpisane w istotę miłości. Relacja zawsze będzie polem napięć między tymi siłami. W jakim stopniu zapominasz o sobie w imię związku i jak dbasz o to, by po drodze nie zgubić siebie? To napięcie będzie obecne przez cały czas waszego bycia razem.
Artykuł 2: W związku romantycznym nie da się zawsze stawiać na swoim i robić tego, co ci się podoba. Jeśli tak chcesz, lepiej się nie wiąż. Możesz mieć rację albo być szczęśliwy – jedno z dwóch.
Artykuł 3: Wieczne dostosowywanie się w imię miłości nie działa. Przestajesz wówczas być sobą i odbierasz swojemu partnerowi osobę, z którą chce żyć – czyli ciebie. Całkowicie usuwając się w cień, czynisz swojego partnera samotnym. Stracisz szacunek do siebie i straci go także druga osoba.
MIŁOŚĆ TO IMPROWIZACJA
Miłość nie kieruje się stałymi zasadami wykutymi na kamiennych tablicach. Nie ma ustalonego raz na zawsze tekstu. Nieuchronne napięcie między byciem sobą a byciem w związku każdorazowo wymaga czegoś „nowego”. Dlatego ważne jest, aby nie planować ani przesadnie nie rozmyślać. To tak jak w teatrze improwizowanym – gdy improwizujesz, za każdym razem odgrywasz nową scenę, podobnie jak w związku. Niektóre sceny są do siebie podobne, ale przy odrobinie szczęścia zawsze troszeczkę się różnią. Jeśli zaczynają się powtarzać, to ze związkiem coś jest nie tak.
W teatrze improwizowanym obowiązują pewne zasady traktowania innych aktorów, które mają zapewnić przyjemność z gry. Są to: współpraca, obdarzanie zaufaniem, akceptacja i podążanie za kimś, dawanie sobie nawzajem przestrzeni i pozwalanie drugiej osobie błyszczeć, pozostawanie w „tu i teraz”, podejmowanie ryzyka i umiejętność podchodzenia do niedoskonałości z humorem. Uważam, że wszystkie świetnie sprawdzą się w tworzeniu wspaniałej relacji romantycznej.
„PRZESZKADZAM CI?”
Siedzę w dużym pokoju i jestem zajęty pisaniem. Podchodzi do mnie moja żona.
– Nie przeszkadza ci, że tu prasuję? – pyta.
– Nie, kochanie, oczywiście że nie – odpowiadam.
Doceniam to, że pyta, choć po wszystkich wspólnych latach wie, że mi to nie przeszkadza. Daje mi możliwość sprzeciwu wobec prasowania, a ja nigdy się nie sprzeciwiam. Żona każdorazowo się ze mną liczy, przez co robi mi się ciepło na sercu.
Odkryliśmy już, że miłość zawiera w sobie napięcie między byciem sobą a przynależnością do dwuosobowej grupy. Na szczęście możemy wypowiadać zdania, które wyrażają to napięcie i uznają wartość obu jego biegunów. Język potrafi być wspaniale skomplikowany i właśnie dzięki temu tak prawdziwy. Przyjrzyjmy się zdaniu: „Wychodzę, skarbie”.
Mężczyzna, który je wypowiada, zaraz wyjdzie z domu. Zanim się oddali, nawiązuje najpierw kontakt z żoną – zwraca się do niej. Mówi także „skarbie”, co jest formą wyznania miłości. Wyobraź sobie, że po tych słowach daje jej całusa: wówczas nawiązuje także kontakt fizyczny, a następnie dosłownie przerywa ten kontakt. Dochodzi zatem do połączenia i oddalenia. Zawsze tak robię, gdy wychodzę. Jeśli nie nawiążę kontaktu przy pożegnaniu, będę się czuł pogubiony.
A teraz wyobraź sobie, że żona tego mężczyzny wraca po nieobecności i mówi na przykład: „Hej, kochany, jestem w domu”. On na pewno zdążył sam to zauważyć czy usłyszeć – a więc ponowne informowanie o powrocie wydaje się nieco idiotyczne. Ale tak naprawdę ma bardzo dużo sensu. Za pomocą tego zdania kobieta oznajmia: nie było mnie, a teraz wróciłam do ciebie, którego kocham („kochany”), i do miejsca, gdzie przynależę („do domu”). Miłosne wyznania wcale nie muszą być ckliwe – mogą zawierać się w krótkich, rzucanych mimochodem zdaniach.
Pozwól, że jeszcze rozszerzę ten obraz. Wyobraź sobie, że w chwili, kiedy ona wraca do domu, on pracuje w piwnicy. To jego azyl, jego warsztat. Kobieta woła: „Hej, kochany, jestem w domu” z przedpokoju. Może dodać: „Gdzie jesteś?”. W ten sposób informuje, że go szuka, chcąc nawiązać kontakt. On może odpowiedzieć: „W piwnicy”. Wyobrażam sobie, że są razem od dawna i oboje wiedzą, że po majsterkowaniu w piwnicy mężczyzna jest umorusany. Oboje wiedzą również, że ona nie lubi, kiedy on przynosi brud na górę. W kolejnej scenie ona schodzi na dół, na co on mówi: „Uważaj, jestem brudny”. To także nie jest głupie zdanie, choć ona przecież widzi smar na jego dłoniach i twarzy. Znajduje czysty punkt na czubku nosa, daje mu całusa i zostawia, aby dalej pracował.
Zmieńmy nieco scenerię: mężczyzna nie siedzi w piwnicy, tylko czyta gazetę. Kobieta wchodzi do domu i woła: „Jestem w domu, kochany”. Wyobraź sobie, że nie ma żadnych dodatkowych wskazówek, które pomogą zdecydować, kto podejdzie do kogo. Wskazówką mógłby być na przykład odgłos taszczenia zakupów i zdanie: „Mógłbyś mi pomóc?”. Gdy ich brakuje, pytanie brzmi: czy on poczeka, aż ona przyjdzie go pocałować, czy sam okaże radość z jej powrotu, wstając i podchodząc do niej? To w drobnych słowach i gestach kryje się cała historia miłości albo jej potknięć. Czasem tej historii nie ma, ponieważ jest za mało miejsca na mnie, na ciebie i na nas. Wówczas w miłości czegoś brakuje.
TRZY RODZAJE ZRANIONYCH DUSZ
W gabinecie regularnie spotykam osoby o zranionych duszach, a w ich zranieniach czasami można dostrzec pewne schematy. Dla ułatwienia nazywam je kolejno: kolekcjonerem, właścicielem złotej klatki i kopciuszkiem albo pantoflem. Wyjaśnię, co mam na myśli.
1 – KOLEKCJONER
Dawno temu przeczytałem powieść Johna Fowlesa Kolekcjoner z 1963 roku. Zapadła mi w pamięć jako historia uporczywego zaprzeczania zasadzie jajka i kury, zaprzeczania temu, że miłość musi być odwzajemniona. Akcja dzieje się w Anglii, w społeczeństwie klasowym. Głównym bohaterem jest młody urzędnik, który stara się zrobić karierę. Wpada mu w oko piękna i młoda kobieta z wyższych sfer. Mężczyzna dobrze wie, że z uwagi na różnice klasowe nie ma szans, by nawiązać z nią kontakt. Zaczyna ją obserwować, poznając w ten sposób potrzeby i marzenia kobiety – a następnie ją porywa, by mieć z nią częsty kontakt. Wierzy, że jeśli będzie spełniał marzenia kobiety, ta w końcu go pokocha.
Mężczyzna jest przekonany, że okazuje miłość. Jednak oczywiście jego uczucie nie jest odwzajemnione, zatem nie jest miłością. Według niektórych definicji można by je uznać za erotomanię. W powieści Fowlesa wyjątkowe jest to, że pierwsza połowa ukazuje perspektywę głównej postaci męskiej, a druga – kobiecej. Obie części się nie pokrywają, zatem brak wzajemności znajduje odzwierciedlenie także w samej formie książki.
2 – ZŁOTA KLATKA
Co mają ze sobą wspólnego kolekcjoner i człowiek, który zamyka kobietę (najlepiej młodszą od niego i piękną) w złotej klatce luksusu? Nie dochodzi tu do faktycznego zamknięcia, ale mimo to… Obraz jest często jeszcze silniejszy, gdy kobieta pochodzi z niezamożnego środowiska.
3 – KOPCIUSZEK ALBO PANTOFEL
Istnieje także pewna zbieżność między kolekcjonerem a ludźmi, którzy obawiają się, że są bezwartościowi. To mężczyźni i kobiety, którzy z uwagi na swoją domniemaną bezwartościowość próbują utrzymać miłość drugiej osoby poprzez poświęcenia. Rezygnując z siebie, każdorazowo tracą kontakt z sobą. Kiedy pytam takie osoby o ich marzenia i potrzeby, czasem patrzą na mnie pustym wzrokiem. Sami już dawno przestali zadawać sobie to pytanie – i utracili odpowiedzi.
Te trzy opisy ukazują zranione dusze, które prawdopodobnie doznały głębokiej rany w miłości – być może już w dzieciństwie, być może jako dorośli w związku. W szczególności właściciel złotej klatki będzie miał skłonności, by temu zaprzeczać. Te trzy rodzaje zranionych dusz wymagają współczucia. Mam nadzieję, że także ich partnerzy będą w stanie się uwolnić albo doznać uwolnienia.
NIE DA SIĘ W PEŁNI POZNAĆ DRUGIEJ OSOBY
Powyżej przekonaliśmy się o jednym: możliwość powiedzenia, że kogoś kochamy, w domyśle dotyczy konkretnej osoby, kogoś, kto został wyraźnie odróżniony od wszystkich innych. W taki sposób można wyznać miłość dopiero po wzajemnym poznaniu, co niewiele ma wspólnego z odhaczaniem listy wszystkich cech, których szukamy u partnera. Z połączenia dziesięciu cech nigdy nie powstanie człowiek, a co dopiero ukochana osoba. Fakt bycia wybranym i wybierania czyni partnerów wyjątkowymi w oczach drugiej strony.
W języku niderlandzkim zdanie „Poznałem kogoś” oznacza, że spotkaliśmy potencjalnego partnera czy partnerkę. Z kolei Flamandowie mają pewne stare wyrażenie określające wczesny etap związku: „Zawarliśmy znajomość”. Dawniej mówiło się także: „Chcę cię poznać”.
Aspekt dokonany w zdaniu „Poznałem kogoś” jest jednak zwodniczy. Ta forma czasownika jest nietrafna, bo zdaje się sugerować, że po „zawarciu znajomości” nie trzeba dążyć do dalszego poznania. Z różnych względów wcale tak nie jest – poszukiwanie i chęć zrozumienia drugiej strony stanowią stały element miłości i jeśli wszystko dobrze się układa, nigdy się to nie zmieni. Ciągłe poszukiwanie i bezustanna ciekawość przynależą do miłości. Nawiasem mówiąc, nie da się całkowicie kogoś poznać. Dlatego, siłą rzeczy, poznawanie się dwóch kochających się osób zawsze pozostaje niedokonane.
Istnieje kilka powodów, dla których nie da się całkowicie poznać drugiej osoby. Po pierwsze, mówimy o poznaniu emocjonalnym, cielesnym i kontekstualnym. Najważniejsze jest wyczuwanie siebie nawzajem i wzajemne dostrojenie – to, kim jesteś w swoim ciele i w różnych sytuacjach. W dużo mniejszym stopniu chodzi o wiedzę i poznanie, które można ująć w słowa, na przykład pytania i odpowiedzi. Wiedza zawarta w ciele i emocjach często nie znajduje wyrazu w słowach – można ją zatem wyłącznie przeżywać, pozostaje niewypowiedziana. Oczywiście nieraz mówi się z miłością: „Przecież cię znam” albo ze złością: „Nawet nic nie mów, bo wiem, co chcesz powiedzieć”. Uważna obserwacja pokaże jednak, że czasem się mylimy. Druga osoba okazuje się nieco odmienna od obrazu w naszej głowie.