Kobieta w słońcu - Dorota Milli - ebook + audiobook

Kobieta w słońcu ebook i audiobook

Dorota Milli

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nadmorski Kołobrzeg w barwach lata staje się miejscem poszukiwania szczęścia trzech kobiet. Czy po okresie deszczu i burz możliwe jest życie w pełnym słońcu i miłości?

Psychoterapeutka Aletta Różańska decyduje się zgłębić historię swojego mentora. O pomoc prosi detektywa Wysockiego. Ich relacja nabiera innego kształtu, co dodatkowo komplikuje sprawę. Odkrywanie przeszłości przybierze zaskakujący obrót, odsłaniając trudną prawdę, z którą Aletta będzie musiała się zmierzyć.
Julia postanawia odnaleźć ostatni element swojej osobowości, definitywnie wyzwolić się z poczucia winy i zrozumieć, dlaczego wcześniej tkwiła w toksycznym związku. Relacja z Wojtkiem zaczyna się rozpędzać, a Julii pozostanie zdecydować, czy to naprawdę miłość.
Eryka ruszyła nową ścieżką i nie jest już na niej sama. Jednak decyzje mają konsekwencje, z którymi przyjdzie się jej zmagać. Kiedy brała się za porządki w swoim życiu nie sądziła, że innym mogą się one wcale nie spodobać. Mąż nie do końca godzi się na pokojowe rozwiązania, a synowie na nowy układ. Wyzwaniem staje się zjednoczenie rodziny i zadowolenie każdej ze stron. Czy wszystko pójdzie zgodnie z planem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 21 min

Lektor: Kim Sayar

Oceny
4,6 (44 oceny)
34
5
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
coolturka

Dobrze spędzony czas

"Kobieta w słońcu" to trzeci i finalny tom nadmorskiej sagi autorstwa Doroty Milli. Kolejny raz powracam do położonego nad polskim morzem cudownego Kołobrzegu i przyglądam się perypetiom trzech głównych bohaterek, które połączyła niezwykła więź. Los zetknął ich ścieżki w gabinecie psychoterapeutycznym Aletty, a wkrótce wraz z Julią i Eryką stały się prawdziwymi przyjaciółkami. Tym razem role odwracają się i to kobiety, będę służyć Allecie wsparciem. "Kobieta w słońcu" to niepozbawiona humoru, pełna emocji opowieść, który udowadnia, że przyjaciele to rodzina, którą wybieramy sami. Autorka tak dobrze poradziła sobie z kreacją, zwłaszcza psychologiczną postaci, że za każdym razem dość mocno angażuję się we wszystko, co je spotyka. Choć każda z nich jest inna, to wszystkie kierują się sercem i zawsze mogą na siebie liczyć. W końcu wszystkie sprawy znajdą swój finał, a skrywane latami tajemnice ujrzą światło dzienne.
10
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
00
Agnieszka7407

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
zksiazkaprzykawie

Nie oderwiesz się od lektury

Co to była za saga, czytało się fajnie i bardzo miło spędziłam czas, była to fajna przygoda w Kołobrzegu przedewszystkim taka życiowa, poznałam trzy kobiety w różnym wieku i z różnymi charakterami 😁. Przetrwałam z dziewczynami, deszcz i burze ale jak to mówią zawsze na końcu wychodzi słońce i tak było w tej powieści po ciężkich przeżyciach wszystko wskakuje na dobre tory. Życie dziewczyn zmieniło się na same plusy, ale zanim dotrwały do tego miejsca, to musiały wiele przejść... Czy było łatwo? W tej części Arletta postanowiła odkryć kim była Aniela dla mentora Bo, tego co znalazła na jej temat i jak potoczyły się losy nieznajomej kobiety były wielkim szokiem dla Aletty i musiała poznać cała prawdę, również na swój temat co nie było łatwe bo jej matka Wiktoria nie chciała w ogóle na ten temat rozmawiać, ale tu z pomocą przychodzi detektyw Sebastian i pomaga jej odkryć całą prawdę... u Eryki słońce po woli coraz bardziej wychodzi za chmur, życie zaczyna jej się układać, ale za łatwo też...
00
kumon

Dobrze spędzony czas

lektor beznadziejny, fabuła ciekawa ,ale dużo powtórzonych zwrotów.podobaly mi się teksty polskich piosenek nareszcie! pasujące do treści ksiazki
00

Popularność




Co­py­ri­ght © by Do­rota Milli 2024 Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2024
Wy­daw­czyni: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­torka pro­wa­dząca: MARTA JAM­RÓ­GIE­WICZ
Re­dak­cja: ITA TU­RO­WICZ
Ko­rekta: JO­LANTA KU­CHAR­SKA, JO­ANNA BŁA­KITA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: MA­CIEJ SZY­MA­NO­WICZ
Zdję­cia na okładce: ko­bieta – HTeam/shut­ter­stock.com, plaża – Frank Mckenna/unsplash.com
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji: PAU­LINA KU­REK
Skład i ła­ma­nie: MA­CIEJ SZY­MA­NO­WICZ
War­szawa 2024 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67996-39-6
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ko­bie­tom, które mimo zmian po­zo­stały wierne so­bie!

Lu­dzie nie zmie­niają się w ten spo­sób: nie zmie­niają się sami;

czło­wiek zmie­nia się, kiedy jest zmu­szony prze­żyć coś,

i wtedy do­piero stwier­dza, że na­stą­piła zmiana.

Do­ris Les­sing

1

Pisana jest pani mi­łość!

– Mi­łość?

Aletta Ró­żań­ska z za­sko­cze­nia aż po­ru­szyła się na krze­śle i cof­nęła ręce ze stołu, na któ­rym roz­ło­żone były karty ta­rota. Zmarsz­czyła brwi, przy­glą­da­jąc się ko­lo­ro­wym ob­raz­kom, które zu­peł­nie nic jej nie mó­wiły. Ko­bieta przed nią jed­nak była pewna swo­ich słów i dla pod­kre­śle­nia ich prawdy ki­wała przy tym głową.

– Tak, mi­łość jest pani pi­sana. Brat­nia du­sza, praw­dziwe uczu­cie, po­krewne ener­gie. Dwa kie­li­chy, moja droga – do­wo­dziła z upo­rem, ude­rza­jąc pal­cem w kartę, gdzie dwie twa­rze, ko­bieca i mę­ska, zwró­cone były na­wza­jem w swoją stronę. – Poza tym cały roz­kład o tym za­pew­nia. Po­ja­wił się As Kie­li­chów i Wielki Graal Kró­lowa Kie­li­chów. To peł­nia szczę­ścia w mi­ło­ści.

– Kie­li­chy o tym de­cy­dują?

– Mó­wią nam o emo­cjach, sfera in­tymna, ko­chana.

– A mie­cze? – Aletta wska­zała na kartę. – Ten bie­dak leży, a nad nim wi­szą, jakby miały go prze­bić.

– Dzie­sięć mie­czy to znak, że zbliża się ko­niec zmar­twień i do­biega końca pe­wien cykl. Zde­cy­do­wa­nie wcho­dzi pani w nowy etap swo­jego ży­cia. To po­zy­tywna karta, cho­ciaż może na to nie wy­gląda.

Aletta nie czuła się prze­ko­nana. Pięk­nie wy­ko­nane karty ani ich układy do niej nie prze­ma­wiały, a niby miała uwie­rzyć, że pro­gno­zują przy­szłość. Myśl o spo­tka­niu mi­ło­ści wy­wo­łała w niej sprzeczne uczu­cia, od eks­cy­ta­cji po wąt­pli­wość. Py­ta­nie tylko, czy fak­tycz­nie to prawda, czy tylko ilu­zja.

Wy­słu­chała ko­lej­nych pro­gnoz cze­ka­ją­cych ją wy­da­rzeń i pełna roz­wa­żań po­że­gnała się z ko­bietą. Wy­brała się do ta­ro­cistki z po­wodu swo­jej klientki. Pani Zo­fia zgło­siła się do jej ga­bi­netu z sil­nym prze­ko­na­niem, że wła­śnie do niej miała przyjść, a ona za­pro­wa­dzi ją do szczę­ścia, po­zba­wia­jąc trosk, co po­ka­zały jej karty ta­rota. Aletta zaj­mo­wała się te­ra­pią, kie­ru­jąc w prze­my­ślany spo­sób roz­mową, po­ma­gała lu­dziom do­cie­rać do tego, co ich boli i rani. Każdy po­stęp i uzdro­wie­nie za­le­żały jed­nak od sa­mego klienta, próżno cze­kać na ze­wnętrzne siły, które zro­bi­łyby to za nas.

Przy­pa­dek Zo­fii, która kie­ro­wała się wy­rocz­nią kart i po­stę­po­wała ści­śle we­dług ich prze­kazu, cze­ka­jąc na to, co jej za­po­wie­działy, był dla Aletty zu­peł­nie nie­zna­nym te­ry­to­rium. Od­dana swo­jej pracy, do każ­dego za­da­nia pod­cho­dziła z za­an­ga­żo­wa­niem i de­ter­mi­na­cją, więc pani Zo­fia stała się dla niej wy­zwa­niem. Chciała zro­zu­mieć jej punkt wi­dze­nia, by po­tra­fić wła­ści­wie jej po­móc, dla­tego sama wy­brała się na se­sję ta­rota, żeby wie­dzieć, z czym do­kład­nie ma do czy­nie­nia.

Za­wód psy­chia­try i psy­cho­te­ra­peuty, jaki wy­ko­ny­wała z od­da­niem od lat, był dla niej nie tylko pracą, ale i pa­sją, któ­rej po­świę­cała na­wet wolny czas. Po­tra­fiła prze­kro­czyć za­le­cane gra­nice, by jak naj­sku­tecz­niej po­móc pa­cjen­towi. Do każ­dego przy­padku pod­cho­dziła in­dy­wi­du­al­nie, z wy­ro­zu­mia­ło­ścią i tro­ską, od­rzu­ca­jąc sche­maty. Sta­rała się być ela­styczna, by po­zy­skać za­ufa­nie klienta i z jego współ­pracą do­trzeć do sedna pro­blemu, i po­móc w tym, w czym była naj­lep­sza – w wy­pro­wa­dze­niu go na pro­stą i upew­nie­niu, że jak każdy za­słu­guje na spo­kój i szczę­ście.

Z pa­nią Zo­fią był jed­nak pro­blem, bo ko­bieta była ra­do­sna, jakby po­zba­wiona trosk, a wy­cze­ki­wała od niej po­mocy i po­rady. Aletta nie wie­działa jesz­cze, jak do tego po­dejść.

Opu­ściła bu­dy­nek i z głową pełną prze­my­śleń wy­szła wprost na słońce, które ją ośle­piło. Przy­jemny był wiatr, mu­ska­jący cie­płą bryzą przy­wianą znad mo­rza. W Dzień Wia­tru za­ska­ki­wał swoją ła­god­no­ścią.

Wy­cią­gnęła te­le­fon i zo­ba­czyła ko­lejną wia­do­mość od de­tek­tywa Wy­soc­kiego. Uni­kała go, jak mo­gła, wie­dząc za­ra­zem, że dłu­żej nie może od­kła­dać sprawy. Czas było zmie­rzyć się z tym, co wy­da­rzyło się w noc, gdy z po­wodu cha­osu my­śli zwią­za­nych ze śmier­cią jej ojca za­lała smutki al­ko­ho­lem, a de­tek­tyw był tym, który jej to­wa­rzy­szył.

Pa­mię­tała, że skoń­czyło się w jej miesz­ka­niu, miała prze­bły­ski, co jesz­cze mo­gło się wy­da­rzyć, i lukę w tym, do czego do­kład­nie do­szło. Wie­działa, że naj­le­piej by­łoby prze­pro­wa­dzić roz­mowę i o to wprost za­py­tać, zresztą za­le­ci­łaby to każ­dej swo­jej klientce w po­dob­nej sy­tu­acji, sama jed­nak od­su­wała to z upo­rem, nie wie­dząc, dla­czego było jej tak trudno pod­jąć się tego wy­zwa­nia.

Ro­zej­rzała się do­koła, do­piero te­raz sły­sząc wszech­obecny zgiełk mia­sta. Lato w pełni roz­go­ściło się w Ko­ło­brzegu, a wraz z nim w mie­ście po­ja­wiło się wielu tu­ry­stów i ku­ra­cju­szy, zresztą i sami miesz­kańcy lu­bili spa­ce­ro­wać nie tylko nad­mor­skimi dep­ta­kami i ale­jami, ale rów­nież miej­skimi ulicz­kami, za­glą­da­jąc do skle­pi­ków.

Znik­nęło zi­mowe uśpie­nie i wio­senne nie­śmiałe prze­bu­dze­nie, wszę­dzie tęt­niło ży­cie, wraz z roz­kwi­tem kwia­tów i szep­tem fon­tann, które ożyły, cie­sząc za­pa­chem wil­goci i ener­gią pły­ną­cej wody. Drzewa pysz­niły się wy­sy­pem li­ści, trawy in­ten­sywną zie­le­nią, mia­sto prze­szło me­ta­mor­fozę, by na nowo można się było w nim za­ko­chać.

Aletta prze­pło­szyła my­śli o mi­ło­ści, sku­pia­jąc się na ese­me­sie od de­tek­tywa. Od­pi­sała, że ma czas na kawę, li­cząc, że on go nie znaj­dzie. Od­po­wiedź przy­szła mo­men­tal­nie i mimo że nie miała ochoty, umó­wiła się z Wy­soc­kim na skwe­rze Pio­nie­rów.

Zaj­rzała do mi­ja­nej pie­karni i ku­piła słodką bułkę, po­czuw­szy na­gły głód, bo od rana nie­wiele zja­dła. Szczel­nie wy­peł­niony gra­fik nie zo­sta­wiał jej dużo wol­nego czasu. Praca na od­dziale psy­chia­trycz­nym w miej­sco­wym szpi­talu, kilka go­dzin w ty­go­dniu dy­żu­rów w przy­chodni, gdzie też po­ma­gała pa­cjen­tom i – naj­waż­niej­sze wy­zwa­nie: jej wła­sna prak­tyka i ga­bi­net, który odzie­dzi­czyła po swoim men­to­rze – po­trze­bo­wały wiele jej uwagi. Dok­tor Za­krzew­ski, wy­bitny psy­chia­tra i psy­cho­te­ra­peuta, był nie tylko jej na­uczy­cie­lem, ale także bli­skim przy­ja­cie­lem, któ­rego trak­to­wała jak ojca. Jego na­gła śmierć wstrzą­snęła jej świa­tem. To była wieża, opoka, która roz­trza­skała się w pył, co po­twier­dzały karty, przy­naj­mniej w tym upa­try­wała zbież­no­ści ze swoim ży­ciem.

Te­raz na nowo skła­dała swoją rze­czy­wi­stość, usta­wia­jąc od nowa mocny fun­da­ment, który po­now­nie za­pewni jej rów­no­wagę. Ro­biła to nie­śpiesz­nie i we wła­snym tem­pie prze­pra­co­wy­wała ża­łobę.

Men­tor Bo, jak go na­zy­wała, zo­sta­wił jej wszystko, co po­sia­dał – za­równo ga­bi­net, jak i miesz­ka­nie, o które nie­stety bę­dzie to­czyła bój z jego braćmi, nie­po­go­dzo­nymi z ostat­nią wolą i zde­cy­do­wa­nymi pod­wa­żyć te­sta­ment pro­fe­sora.

Zmo­ty­wo­wało ją to, by tym do­kład­niej po­znać prze­szłość swo­jego przy­ja­ciela, jed­nak idąc tym tro­pem, od­kryła nie­ocze­ki­wa­nie fakty zwią­zane z jej naj­bliż­szą ro­dziną. Oj­ciec, któ­rego wcze­śnie stra­ciła i zu­peł­nie nie pa­mię­tała, zgi­nął w wy­padku sa­mo­cho­do­wym, przy­naj­mniej tak brzmiała ofi­cjalna wer­sja po­dana jej przez mamę. W ga­bi­ne­cie men­tora zna­la­zła jego teczkę pa­cjenta, z któ­rej wy­ni­kało, że kilka lat le­czył się na de­pre­sję i umarł, po­peł­nia­jąc sa­mo­bój­stwo.

Za­miast więc zaj­mo­wać się prze­szło­ścią men­tora, sku­piła się na pró­bach zro­zu­mie­nia, dla­czego matka jej do­tąd tego nie wy­ja­wiła i czy w ogóle za­mie­rzała to zro­bić. Cze­kała ją po­ważna roz­mowa, choć jak na ra­zie od­kła­dała to w cza­sie. Po­winna zdo­być wię­cej in­for­ma­cji, a w tym mógł jej po­móc de­tek­tyw Wy­socki.

W dość la­ko­niczny spo­sób su­ge­ro­wał, że po­winni się spo­tkać i po­roz­ma­wiać. Aletta nie miała tylko pew­no­ści, czy cho­dziło mu o sprawę jej ojca, czy o wie­czór, który wspól­nie spę­dzili.

Za­trzy­mała się przy fon­tan­nie „Szczęk”, która szu­mem wody za­głu­szała gwar i krzyki ro­ze­śmia­nych dzieci. Słońce pra­żyło na bez­chmur­nym nie­bie, a na­grzane po­wie­trze pach­niało la­tem. Po­dmu­chy wia­tru roz­no­siły kro­ple i jed­no­cze­śnie za­pach lo­dów i kawy z po­bli­skich bu­dek, roz­bu­dza­jąc ape­tyt.

Aletta ro­zej­rzała się, wy­łu­sku­jąc z oto­cze­nia wy­soką syl­wetkę. De­tek­tyw Se­ba­stian Wy­socki był dla niej ta­jem­nicą, skry­wał się za mu­rem wy­co­fa­nia i dy­stan­sem, nie­chęt­nie od­po­wia­da­jąc na jej bar­dziej oso­bi­ste py­ta­nia.

Po­znali się, gdy po­trze­bo­wała po­mocy przy roz­gry­za­niu sprawy pa­cjenta z od­działu. Na po­czątku pod­szedł do niej z nie­chę­cią, ale osta­tecz­nie bar­dzo po­mógł, za co była mu wdzięczna. Póź­niej to on po­pro­sił ją o po­moc i kon­sul­ta­cję w kwe­stii de­li­kat­nego zle­ce­nia, ja­kie do­stał. Ra­zem do­pro­wa­dzili sprawę do za­do­wa­la­ją­cego końca, a ich re­la­cja się za­cie­śniła. Wy­ni­kiem było wie­czorne spo­tka­nie w celu omó­wie­nia sy­tu­acji jej ojca. To, co po­to­czyło się da­lej, wpły­nęło na nie­zo­bo­wią­zu­jący sta­tus re­la­cji, jaka ich do tej pory łą­czyła.

– Dzień do­bry, pani Aletto. – Se­ba­stian nie po­wstrzy­mał lek­kiego uśmie­chu.

Nie umknął mu nie­pewny wzrok ko­biety. Za­sko­czyła go, nie od­pi­su­jąc na jego wia­do­mo­ści, świa­do­mie go igno­ru­jąc. Wy­da­wała się taka pewna sie­bie, w do­datku re­la­cje mię­dzy­ludz­kie nie były jej prze­cież obce, jed­nak gdy cho­dziło o nią samą, sy­tu­acja oka­zała się zgoła inna.

– W końcu zna­la­zła pani dla mnie czas.

– Je­stem bar­dzo za­pra­co­wana – rzu­ciła z unie­sioną brodą.

Aletta wi­działa za­do­wo­le­nie na jego twa­rzy, co tylko po­głę­biało jej nie­pew­ność. Wie­dział o niej wię­cej niż ona o nim, a tym sa­mym miał nad nią prze­wagę. Była to dla niej zu­peł­nie nowa i nie­kom­for­towa sy­tu­acja, bo to ona za­zwy­czaj wni­kała w umy­sły, z ła­two­ścią wy­cią­ga­jąc od in­nych in­for­ma­cje, z któ­rych two­rzyła por­tret psy­cho­lo­giczny. Z Wy­soc­kim nie­stety było zu­peł­nie pod prąd, to on po­tra­fił ją przej­rzeć i za­sko­czyć, nad czym w ogóle nie miała kon­troli.

– Tylko o to cho­dzi?

– Co pan su­ge­ruje?

– Czy nie po­winno się po­roz­ma­wiać o tym, co za­lega w du­szy? – za­py­tał, za­cho­wu­jąc po­wagę. – Unika mnie pani.

Aletta przy­gry­zła wargę, za­mie­rza­jąc, na­wet wbrew so­bie, skła­mać. Jed­nak praw­do­mów­ność była w niej tak sil­nie za­ko­rze­niona, że nie po­tra­fiła ina­czej.

– Tak! – po­twier­dziła z nie­za­do­wo­le­niem. – Czuję się nie­kom­for­towo, bo nie wiem, co się mię­dzy nami wy­da­rzyło.

– Chcia­łaby pani, by się wy­da­rzyło?

– Pa­nie Wy­socki, bez tych te­ra­peu­tycz­nych za­grań.

Ro­ze­śmiał się, pa­trząc, jak wo­kół jej twa­rzy za­wi­ro­wały loki, gdy po­krę­ciła z gnie­wem głową. Ko­bieta go fa­scy­no­wała i po­cią­gała, i nie mógł już dłu­żej tego przed sobą ukry­wać.

– Sta­ram się, by po­czuła się pani kom­for­towo.

– Do­póki się nie do­wiem, nie po­czuję.

– To może tra­dy­cyj­nie za­czniemy od kawy?

Se­ba­stian, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, pod­szedł do budki, od któ­rej niósł się aro­mat zmie­lo­nych zia­ren. Do­strzegł jej roz­cza­ro­wa­nie, ale po­sta­no­wił zro­bić to po swo­jemu mimo do­mi­nu­ją­cej po­stawy te­ra­peutki.

Aletta wy­brała ławkę skrytą w cie­niu roz­ło­ży­stego drzewa. Na­ka­zała so­bie spo­kój i wy­wa­że­nie, by ro­ze­grać to we wła­ściwy i ko­rzystny dla sie­bie spo­sób. Za­sta­no­wiła się, co w tej sy­tu­acji po­ra­dziłby jej men­tor. W ta­kich chwi­lach wy­raź­nie czuła jego brak.

– Dzię­kuję za kawę.

Ode­brała od męż­czy­zny go­rący ku­bek, wie­dząc, że za­mó­wił jej ulu­bioną. Wy­piła łyk, de­lek­tu­jąc się sma­kiem. Po­sta­no­wiła do sprawy po­dejść rze­czowo i bez emo­cji, w końcu tak samo po­ra­dzi­łaby swoim klient­kom.

– Nie­wiele pa­mię­tam z na­szego wie­czoru. Chcia­ła­bym wie­dzieć, co się wy­da­rzyło.

– Ni­czego pani nie pa­mięta?

– Wspo­mnie­nia są dość mgli­ste.

– Ale czuje pani, że na­roz­ra­biała?

– Na­roz­ra­bia­łam?!

Se­ba­stien po­ki­wał głową, z uśmie­chem pa­trząc ko­bie­cie w oczy.

– Po­ca­ło­wała mnie pani. Tak, od tego się za­częło.

***

– Po­ca­ło­wa­łam... – rzu­ciła z za­sko­cze­niem Aletta i na­piła się znów cap­puc­cino.

– A ja od­po­wie­dzia­łem – wy­ja­śnił Se­ba­stian.

– By­łam pi­jana, więc wy­ko­rzy­stał pan oka­zję.

– Ja wy­ko­rzy­sta­łem? Aletto, zwa­bi­łaś mnie do swo­jego miesz­ka­nia i to ty chcia­łaś mnie wy­ko­rzy­stać, na szczę­ście się temu prze­ciw­sta­wi­łem.

Aletta sze­rzej otwo­rzyła oczy, za­sko­czona nie tylko tym, że coś ta­kiego miało miej­sce, ale także że Se­ba­stian zwró­cił się do niej po imie­niu.

– Nie przyj­muję tego do wia­do­mo­ści. Znam samą sie­bie.

– A ja mia­łem szansę po­znać cię bli­żej, Aletto.

– Te­raz mó­wimy so­bie na ty? – za­py­tała ze zmarsz­czo­nymi brwiami. Wcze­śniej sama na to na­le­gała, te­raz wo­la­łaby skryć się za ofi­cjal­no­ścią.

– Po tym, co się wy­da­rzyło...

– Co jesz­cze się wy­da­rzyło?!

– Po­szli­śmy do sy­pialni i... po­ło­ży­łem cię spać.

Aletta czuła, że to nie wszystko.

– Nie upra­wia­li­śmy seksu – pod­kre­śliła.

– Nie. – Po­krę­cił głową. – Choć było bli­sko, po­nio­sło nas...

– Wy­star­czy. – Aletta ze­rwała się z ławki i po­de­szła do ko­sza na śmieci, do­piła kawę i wy­rzu­ciła ku­bek. Po­trze­bo­wała tej chwili, by się zdy­stan­so­wać i wy­ci­szyć emo­cje.

Wró­ciła na ławkę już pełna spo­koju.

– Je­stem za­sko­czona.

– Ja rów­nież by­łem.

– Sobą. Je­stem za­sko­czona sobą.

Przyj­rzała się męż­czyź­nie, pod­su­mo­wu­jąc to, co o nim wie­działa. Nie za­uwa­żyła u niego żad­nych od­chy­leń od normy, nie do­strze­gła za­bu­rzeń. Wy­socki był pewny sie­bie, sta­bilny, jed­nak nie znała jego prze­szło­ści ani naj­bliż­szego oto­cze­nia. Trzy­mał swoją pry­wat­ność z dala od jej wni­kli­wo­ści, tym sa­mym wzmac­nia­jąc jej cie­ka­wość.

– Al­ko­hol bywa po­wo­dem wielu głupstw.

– Czyli to nie była sła­bość do mnie? – za­py­tał z roz­ba­wie­niem.

– Może jed­nak trzy­majmy się strefy za­wo­do­wej, pa­nie Wy­socki.

– Skąd ta zmiana? Od po­czątku na­szej zna­jo­mo­ści chciała pani przejść ze mną na ty, a gdy już ule­głem, pani zmie­nia zda­nie? To dość nie­sta­bilne, przy­zna pani.

– Ow­szem, przy­znaję panu ra­cję, że nie ma co łą­czyć sfery za­wo­do­wej z pry­watną. Źle się to koń­czy.

– Jak pani so­bie ży­czy – od­po­wie­dział z uśmie­chem.

– Tak bę­dzie naj­le­piej, zwa­żyw­szy na to, co chcę panu za­pro­po­no­wać. Skoro mamy tę nie­for­tunną sprawę wie­czoru za­mkniętą, przejdźmy do waż­niej­szej, do śmierci mo­jego ojca. Czy zna­lazł pan coś jesz­cze? Le­dwo go­dzę się z tym, że po­peł­nił sa­mo­bój­stwo.

Se­ba­stian spo­waż­niał, roz­wa­ża­jąc, co jesz­cze jej po­wie­dzieć. Alettę Ró­żań­ską po­znał na tyle, by wie­dzieć, jak do­cie­kliwą osobą była i że może nie od­pu­ścić, do­póki nie po­zna każ­dego szcze­gółu. Po­sta­no­wił więc po­ru­szyć inną kwe­stię, która go za­sko­czyła.

– Nie będę opi­sy­wał, jak to się wy­da­rzyło, bo to tylko bar­dziej na­ru­szy­łoby pani spo­kój.

– Po­win­nam to usły­szeć. Swoim klien­tom ra­dzę, by zmie­rzyli się ze swoim lę­kiem i prawdą, by­ła­bym nie­wia­ry­godna, gdy­bym sama przed nią ucie­kała – rze­kła z pewną wyż­szo­ścią.

Se­ba­stian po­pa­trzył w oczy ko­biety, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc od­ruch od­gar­nię­cia z jej po­liczka pa­sma wło­sów, które zdmuch­nął wiatr. Te­raz wy­da­wała mu się kru­cha, zwłasz­cza że wy­czy­tał w jej oczach wa­ha­nie.

– Na pewno pani tego po­trze­buje?

– Na­wet na­le­gam.

– Za­cznijmy więc od nie­do­po­wie­dzia­nych szcze­gó­łów, o któ­rych pani nie wspo­mniała. Pani oj­ciec, od­cho­dząc, de­cy­du­jąc się na ten dra­ma­tyczny krok, po­zo­sta­wił swoją żonę w ża­ło­bie, ale i pa­nią, je­dyne swoje dziecko – po­wie­dział, li­cząc, że sama mu to wy­zna.

– Mama bar­dzo go ko­chała, my­ślę, że dla­tego mil­czała tyle lat. Stwo­rzyła ob­raz ojca ide­al­nego, w który wie­rzy­łam, nie chciała tego nisz­czyć. Jesz­cze z nią o tym nie roz­ma­wia­łam. Przy­go­to­wuję się – wy­tłu­ma­czyła.

Se­ba­stian po­czuł roz­cza­ro­wa­nie, więc mu­siał za­py­tać o to wprost.

– Mó­wiła pani, że słabo go pa­mięta, jed­nak on pa­nią ad­op­to­wał, for­mal­nie sta­jąc się pani oj­cem.

Aletta po­krę­ciła głową, nie do­wie­rza­jąc temu, co sły­szy.

– Pa­nie Wy­socki, co pan su­ge­ruje?! – za­py­tała z obu­rze­niem.

– Nie su­ge­ruję... Ma­ciej Ró­żań­ski nie mógł być pani bio­lo­gicz­nym oj­cem, bo nie miał dzieci. My­śla­łem...

Aletta ze­rwała się z miej­sca i ru­szyła przed sie­bie, zu­peł­nie nie zwra­ca­jąc uwagi na oto­cze­nie. We­soły gwar niósł się do­koła, lecz ona była poza na­wia­sem tej ra­do­ści. Za­pę­tlona w swo­ich my­ślach i sku­piona na sło­wach, które raz po raz od­twa­rzała, by zro­zu­mieć ich sens, jed­nak wciąż go od­rzu­cała, bo był za­prze­cze­niem tego, w co wie­rzyła i co było prawdą, w jaką wro­sła.

Za­trzy­mała się przy fon­tan­nie, która de­li­katną mgiełką zwil­żyła od­sło­niętą skórę jej ra­mion. Aletta za­czerp­nęła tchu, zro­biło jej się go­rąco, po­czuła ucisk w skro­niach. Pró­bo­wała się uspo­koić, by nie wpaść w pa­nikę, jed­nak z każdą chwilą na­ra­stał w niej strach i po chwili po­śpiesz­nie chwy­tała po­wie­trze.

Silne dło­nie chwy­ciły ją za ra­miona i od­wró­ciły. Aletta mi­mo­wol­nie spoj­rzała w szare oczy, które po­ja­wiły się na jej po­zio­mie. Po­rów­nała ich od­cień z mgłą uno­szącą się na mo­kra­dłach.

– Aletto, wszystko jest do­brze – po­wie­dział Se­ba­stian, za­pew­nia­jąc, że jest bez­pieczna. Po­wta­rzał słowa uko­je­nia, aż jej od­dech zwol­nił.

– Prze­pra­szam... Nie zda­rza mi się to. Nie wpa­dam w pa­nikę.

– Zda­rza się naj­lep­szym. Trudna prawda za­zwy­czaj zwala z nóg – za­pew­nił cie­płym gło­sem, po czym chwy­cił jej dłoń i po­cią­gnął w stronę Giełdy Sta­roci, chcąc opu­ścić gło­śny i na­sło­necz­niony skwer.

Aletta nie cof­nęła ręki i bez słowa szła obok niego, po chwili wcho­dząc po­mię­dzy sto­iska wy­peł­nione an­ty­kami i sta­ro­ciami. Przy jed­nym z nich się za­trzy­mała.

– Za­wsze tu szu­ka­łam sta­rych płyt wi­ny­lo­wych dla men­tora, by miał czego słu­chać na swoim gra­mo­fo­nie. Włą­czał mu­zykę po cięż­kich se­sjach z pa­cjen­tami i za­wsze na ko­niec dnia pracy.

Se­ba­stian zro­zu­miał jej zmianę te­matu i go pod­jął.

– Sama też lu­bisz słu­chać – po­wie­dział, po­zna­jąc ją co­raz le­piej.

– Tak, za­szcze­pił we mnie tę mi­łość do prze­bo­jów z daw­nych lat. Za­bawne, chcia­łam po­znać jego prze­szłość, a od­kry­łam swoją, która nie jest taka, w jaką wie­rzy­łam.

Wcią­gnęła po­wie­trze, sta­ra­jąc się utrzy­mać rów­no­wagę, sama jed­nak myśl, że męż­czy­zna, któ­rego uwa­żała za ojca, wcale nim nie był, wy­da­wała się jak na ra­zie nie do za­ak­cep­to­wa­nia. Z tru­dem ją do sie­bie do­pusz­czała.

– Men­tor nie po­wie­dział pani prawdy – rzekł po chwili, wra­ca­jąc do ofi­cjal­nej formy, tak jak so­bie tego ży­czyła.

– O czym pan mówi? – za­py­tała, bu­dząc się z za­my­śle­nia.

Opu­ścili tłum giełdy, za­trzy­mu­jąc się pod gę­stymi ko­na­rami drzew, przez które nie mógł prze­drzeć się ża­den pro­mień słońca, przez co czuło się przy­jemny chłód.

– O tym, że Ma­ciej Ró­żań­ski nie był pani bio­lo­gicz­nym oj­cem.

Aletta wie­działa, że musi wy­ja­śnić wiele spraw, ale myśl, że men­tor, jej przy­ja­ciel, ukrył przed nią tak zna­czącą in­for­ma­cję, bar­dzo ją za­bo­lała. Za­mie­rzała po­roz­ma­wiać z matką, do­wie­dzieć się ca­łej prawdy. Za­czy­nało jej to cią­żyć, wręcz przy­tła­czać. Miała na­dzieję, że znaj­dzie się na to ła­twe wy­tłu­ma­cze­nie, które za­le­czy jej ból roz­cza­ro­wa­nia.

– Po­win­nam do­kład­nie po­znać oko­licz­no­ści jego śmierci. Mimo że Ma­ciej Ró­żań­ski nie był moim oj­cem, ofi­cjal­nie jako taki fi­gu­ruje.

– Pani Aletto, to po­li­cyjne akta.

– Och, na­prawdę – zde­ner­wo­wała się, wra­ca­jąc w pełni do rów­no­wagi. – A kto mnie pro­sił, bym zaj­rzała w akta pa­cjen­tów szpi­tala? Przy­po­mi­nam, że chro­nione ta­jem­nicą le­kar­ską.

– Po­dobno pani nie zaj­rzała.

– Oczy­wi­ście, że nie. To zła­ma­nie prawa – sko­ry­go­wała się, stu­dząc gniew.

– Więc sama pani ro­zu­mie, że nie mogę tego pani udo­stęp­nić. – Wzru­szył ra­mio­nami z pewną bez­rad­no­ścią.

– Pa­nie Wy­socki, za­trud­niam pana.

– Mam dość dużo spraw.

– Za­płacę po­dwój­nie.

– Bar­dzo pani za­leży.

– Mu­szę po­znać wszyst­kie od­po­wie­dzi na te­mat mo­jego ojca i od­kryć prze­szłość men­tora. Po­trze­buję pań­skiej po­mocy w od­na­le­zie­niu Anieli, ko­biety, która po­da­ro­wała mu jego uko­chany ze­ga­rek z de­wizką.

– Moja cena może się pani nie spodo­bać.

– Za­płacę każdą. Mam oszczęd­no­ści. Men­tor zo­sta­wił mi też swoje konto.

– Nie po­wie­dzia­łem, że to bę­dzie płatne w go­tówce.

– Kartą? – do­py­tała, tłu­miąc zwąt­pie­nie. Nie była pewna, czy po­doba jej się błysk w jego oczach.

– Ra­czej mam na my­śli uzu­peł­nie­nie in­for­ma­cji. O pani, pani Aletto.

– Mam opo­wia­dać panu o so­bie?

Bar­dziej nie mógł jej za­sko­czyć. Jego prośba jed­nak wy­wo­łała jej opór, bo mimo że dzie­liła się wie­loma rze­czami z in­nymi, miała swoje skry­wane ta­jem­nice i sła­bo­ści, któ­rych zde­cy­do­wa­nie nie chciała wy­cią­gać na świa­tło dzienne.

– Do­kład­nie. Pierw­sze moje py­ta­nie, że­bym mógł oce­nić war­tość pani współ­pracy, brzmi: dla­czego zimą no­siła pani za duży płaszcz?

Se­ba­stian miał swoje przy­pusz­cze­nia, jed­nak wo­lał usły­szeć od­po­wiedź wprost. Pa­mię­tał, jak zja­wiła się w jego biu­rze w za du­żym płasz­czu, z lo­kami za­sła­nia­ją­cymi jej część twa­rzy i w adi­da­sach, które spra­wiły, że nie sły­szał jej kro­ków. Była nie­wy­soka i drobna, a po­tra­fiła przy­kuć jego uwagę.

– To był za­kup pod wpły­wem chwili – rzu­ciła, szybko po­dej­mu­jąc de­cy­zję, naj­lep­sze wspar­cie mo­gła bo­wiem do­stać tylko od niego. Mu­siała prze­bo­leć, że szybko ją zdia­gno­zo­wał, mimo że sta­rała się to przed jego wni­kli­wym osą­dem ukryć. – Śpie­szy­łam się do pracy, a zima przy­szła nie­spo­dzie­wa­nie.

– Za­zwy­czaj zja­wia się w grud­niu – uści­ślił z po­wagą.

– O tym mó­wię. Za­stał mnie gru­dzień. Nie było mo­jego roz­miaru, a płaszcz bar­dzo mi się spodo­bał.

– Ro­zu­miem, że nie miała pani dość czasu, by po­szu­kać jed­nak in­nego w swoim roz­mia­rze, cho­ciażby w skle­pie obok? – Uśmiech­nął się na po­twier­dze­nie faktu, że Aletta jest osobą po­świę­coną pracy, cał­kiem za­po­mi­na­jącą za­dbać o sie­bie.

– Nie­stety, praca wzy­wała, pa­cjenci cze­kali. Może mi pan te­raz śmiało przy­piąć łatkę pra­co­ho­liczki.

– To już usta­li­łem na po­czątku na­szej zna­jo­mo­ści. My­śla­łem jed­nak, że kryje się za tym ja­kaś cie­kaw­sza hi­sto­ria.

– Ra­czej proza ży­cia. Czuje się pan roz­cza­ro­wany?

– Odro­binę, ale może ko­lejna od­po­wiedź bar­dziej mnie po­ru­szy. Pani Aletto, jaką miała pani przy­pa­dłość wieku dzie­cię­cego, że po­trzeba było po­mocy psy­chia­try? Pani men­tora Bo?

***

Od­pę­dzała wszel­kie nie­spo­kojne my­śli, które dziś ude­rzyły w nią z mocą, wręcz wy­trą­ca­jąc z wro­dzo­nego spo­koju i opa­no­wa­nia.

Jed­nak roz­po­częła dzień spo­koj­nie, wraz ze słoń­cem, które z im­pe­tem wpro­siło się do jej miesz­ka­nia, ogrze­wa­jąc je pro­mie­niami. Po­de­szła do okna i przyj­rzała się rzece Par­sę­cie, któ­rej fa­li­sty nurt mie­nił się iskrami. Ośle­piały ją, choć na­dal pa­trzyła, jak upo­dab­niają się w jej oczach do bro­katu w ko­lo­rach tę­czy. Ten dzień zu­peł­nie ina­czej miał wy­glą­dać, nie przy­no­sząc efektu tsu­nami, nie nisz­cząc tego, w co wie­rzyła od dziecka. Bo jak uwie­rzyć w fakt, że jej oj­ciec nim nie był?

Aletta za­trzy­mała się przed ga­bi­ne­tem, który odzie­dzi­czyła po dok­to­rze Za­krzew­skim. Po­pa­trzyła na szyld ze swoim na­zwi­skiem, pa­mię­ta­jąc, jak jesz­cze nie­dawno de­tek­tyw Wy­socki po­mógł jej go za­wie­sić. Udało jej się, stwo­rzyła sta­bil­ność i utrzy­my­wała rów­no­wagę, może z na­ci­skiem na pracę, ale zgodną z jej wy­bo­rem. Wolny czas lu­biła po­świę­cać pa­cjen­tom.

Wy­da­wało się, że po stra­cie men­tora wszystko zmie­rzało ku lep­szemu, tym bar­dziej że jej pustkę i sa­mot­ność wy­peł­niły dwie ko­biety, które zgło­siły się do niej na te­ra­pię. Po­ma­gała im wyjść na pro­stą, w pew­nym mo­men­cie prze­kra­cza­jąc nie­do­zwo­loną gra­nicę pa­cjent–te­ra­peuta. W tam­tej jed­nak chwili, w po­czu­ciu straty i utraty sta­bil­no­ści, uchwy­ciła się nici zro­zu­mie­nia i wspar­cia, ja­kie od nich do­stała.

Oka­zało się, że mimo róż­nic po­ko­le­nio­wych świet­nie się ro­zu­miały i wza­jem­nie mo­gły so­bie po­móc. Eryka była ko­bietą po czter­dzie­stce, pełną ener­gii i siły do dzia­ła­nia, a Ju­lia po dwu­dzie­stce, z wraż­li­wo­ścią i opty­mi­zmem, któ­rym chęt­nie się dzie­liła. Aletta sie­bie po­strze­gała jako oazę roz­sądku i zrów­no­wa­że­nia, nie ro­biąc nic, co by od­bie­gało od do­świad­cze­nia zdo­by­tego w psy­cho­te­ra­pii. Ich zna­jo­mość dość szybko przy­brała formę przy­jaźni i wy­peł­niła ży­cie Aletty no­wymi emo­cjami.

Po­pa­trzyła na klu­cze w swo­jej dłoni, czu­jąc wa­ha­nie. Men­tor Bo nie po­wie­dział jej o swo­jej prze­szło­ści, szczel­nie ją przed nią ukry­wa­jąc, za­bo­lało jed­nak to, że nie wy­znał jej prawdy o niej sa­mej, mimo że był jej przy­ja­cie­lem.

Wsu­nęła klucz do zamka, ale drzwi oka­zały się otwarte. Za­sko­czona na­ci­snęła klamkę i we­szła do nie­wiel­kiego ko­ry­ta­rza peł­nią­cego funk­cję re­cep­cji z ladą, krze­słami dla klien­tów, sto­ja­kiem na pa­ra­sole i an­tycz­nym ze­ga­rem usta­wio­nym w ką­cie, wy­gry­wa­ją­cym swoją wy­uczoną me­lo­dię. Do­koła wszystko wy­glą­dało tak jak za­wsze. Drgnęła, gdy w po­koju so­cjal­nym coś spa­dło na pod­łogę i roz­biło z hu­kiem. Po chwili usły­szała prze­kleń­stwo i ode­tchnęła, roz­po­zna­jąc mę­ski głos.

– Dzień do­bry, pa­nie Mi­chale – po­wie­działa, wcho­dząc do kuchni.

Całe miesz­ka­nie prze­ro­biono na po­trzeby ga­bi­netu, zna­la­zło się miej­sce na ła­zienkę, po­kój do spo­tkań su­per­wi­zyj­nych i ten naj­waż­niej­szy, któ­rego ściany wchła­niały co­raz to nowe por­cje pro­ble­mów, każdą ważną skry­waną ta­jem­nicę i emo­cje pa­cjen­tów – ga­bi­net psy­cho­te­ra­pii.

– Pani Aletto... prze­pra­szam, chcia­łem przy­go­to­wać kawę na pani przyj­ście – uspra­wie­dli­wiał się młody męż­czy­zna, wy­raź­nie wy­stra­szony.

– To miłe, ale nie­po­trzeb­nie się pan z tym śpie­szył.

Aletta przy­kuc­nęła i po­mo­gła mu zbie­rać sko­rupy fi­li­żanki. Por­ce­la­nowa z ma­lo­wi­dłami była czę­ścią kom­pletu na­le­żą­cego do daw­nej re­cep­cjo­nistki Ireny, która na swo­jej eme­ry­tu­rze po­ma­gała men­to­rowi Bo. Po jego śmierci ode­szła, by za­dbać o zdro­wie, a ona mu­siała te­raz zna­leźć ko­goś na jej miej­sce.

Po­pa­trzyła na resztki por­ce­lany w dłoni, po­ka­zu­jące, jak spon­ta­niczne i cza­sem dra­styczne sy­tu­acje spo­ty­kają nas w ży­ciu, nie­jed­no­krot­nie bez na­szej winy. Po­zba­wiają nas wspo­mnień czy rze­czy, które udo­wad­niały kru­chość ist­nie­nia i nie­trwa­łość sta­ło­ści.

– Pro­szę zo­sta­wić, bo się pani ska­le­czy. Za­raz to po­sprzą­tam.

Aletta wy­czuła jego zde­ner­wo­wa­nie, co wcale jej nie zdzi­wiło. Mi­chał Ku­szycki był jej klien­tem, a przez dziwny zbieg oko­licz­no­ści stał się tym­cza­so­wym re­cep­cjo­ni­stą do czasu zna­le­zie­nia ko­goś od­po­wied­niego na to sta­no­wi­sko. Ostat­nio za­trud­niona ko­bieta wnio­sła wię­cej pro­ble­mów niż po­żytku. Aletta nie śpie­szyła się więc z wy­bo­rem, ko­rzy­sta­jąc z po­mocy mło­dego chło­paka.

– Jak idzie wy­ko­ny­wa­nie za­dań? – Aletta z uśmie­chem po­dała mu zmiotkę.

– Sta­ram się wy­peł­nić jedno po dru­gim, ale to trudne.

Nie­śmia­łość i lęk spo­łeczny trzy­mały Mi­chała w klatce men­tal­nej. Aletta z każdą se­sją pró­bo­wała mu po­moc ją opu­ścić. Wy­ko­ny­wał za­da­nia ma­jące go bar­dziej otwo­rzyć na świat i lu­dzi, by nie ukry­wał się w stra­chu, który pa­ra­li­żo­wał ja­kie­kol­wiek dzia­ła­nia i trzy­mał w sa­mot­no­ści i od­osob­nie­niu.

Mi­chał pra­co­wał w ośrodku wcza­so­wym jako kon­ser­wa­tor sprzę­tów, cza­sem jako re­cep­cjo­ni­sta w za­stęp­stwie na noc­nej zmia­nie. Zaj­mo­wał się też scho­ro­waną matką, sta­ra­jąc się do­ra­biać, by star­czyło na jej le­kar­stwa.

– Do­brze ci idzie, z każ­dym kro­kiem tylko do przodu, pa­mię­taj, za­czyna się od tego, co sam o so­bie my­ślisz – przy­po­mniała mu z uśmie­chem.

Po­znali się przed jej ga­bi­ne­tem, gdy nad jego drzwiami wi­siał jesz­cze szyld z na­zwi­skiem dok­tora Za­krzew­skiego. Parę razy go za­gad­nęła, wi­dząc, że ma pro­blem. W końcu prze­mógł się i zde­cy­do­wał na te­ra­pię, by wyjść ze swo­ich ogra­ni­czeń.

– I że­bym zbyt­nio nie ana­li­zo­wał i nie sku­piał się tylko na so­bie.

– Nie oce­nia­jąc kry­tycz­nie każ­dego swo­jego ru­chu czy wy­po­wie­dzia­nego słowa – do­dała Aletta, nie­raz mu o tym przy­po­mi­na­jąc.

– Więc, zro­bi­łem to... Wy­bra­łem się do kina. Na po­czątku mnie to stre­so­wało, ale póź­niej się roz­luź­ni­łem i cie­szy­łem fil­mem.

Aletta za­py­tała o film, na jaki się wy­brał, i usły­szała sze­roką re­la­cję, co było w jego wy­ko­na­niu spo­rym pro­gre­sem. Te­ra­pia przy­no­siła re­zul­taty, wcze­śniej wy­cią­gała z niego słowo po sło­wie, te­raz stał się bar­dziej otwarty. Prze­pra­co­wy­wał swoje we­wnętrzne blo­kady, choć jesz­cze nie zda­wał so­bie z tego sprawy.

We­szła do ga­bi­netu z pa­ru­jącą kawą; wnę­trze roz­świe­tlało słońce, prze­ga­nia­jąc każdy cień. Aura men­tora za­ni­kała, czyli mrok, w któ­rym się lu­bo­wał. Okna za­sło­nięte ciem­nymi sto­rami, nie­prze­pusz­cza­ją­cymi na­wet świa­tła dnia, miały po­ma­gać klien­tom w zwie­rze­niach, wy­do­by­wa­jąc naj­bar­dziej skryte rany i ta­jem­nice. Ona jed­nak zde­cy­do­wała się na ja­sne za­słony, za­pra­sza­jąc do wnę­trza blask, wpro­wa­dza­jąc tym od­dech świe­żo­ści.

Obec­ność men­tora do­strze­gała w szcze­gó­łach po­miesz­cze­nia, ta­kich jak szczel­nie wy­peł­nione re­gały z książ­kami się­ga­jące sa­mego su­fitu. Dwa wy­godne fo­tele i ko­zetka po­zo­sta­wiona jako sym­bol daw­nych wy­obra­żeń o psy­cho­ana­li­zie. Nie za­mie­rzała po­zby­wać się rze­czy po men­to­rze, jego an­tycz­nego biurka z ja­snym bla­tem czy sto­liczka z gra­mo­fo­nem, który oży­wiał dźwię­kiem dawne me­lo­die.

Po­de­szła do urzą­dze­nia i wzięła z pó­łeczki pierw­szą płytę w wy­słu­żo­nej kar­to­no­wej ob­wo­lu­cie. Umie­ściła ją na plat­for­mie gra­mo­fonu i opu­ściła igłę, a po chwili roz­le­gły się pierw­sze takty mu­zyki i to­wa­rzy­szący temu szum.

Mi­łość ci wszystko wy­ba­czy,

Smu­tek za­mieni ci w śmiech,

Mi­łość tak pięk­nie tłu­ma­czy

Zdradę i kłam­stwo, i grzech.

Choć­byś ją prze­klął w roz­pa­czy,

Że jest okrutna i zła.

Mi­łość ci wszystko wy­ba­czy,

Bo mi­łość, mój miły, to ja...[1]

Aletta po­de­szła do okna za­słu­chana w słowa pio­senki. Mi­łość to ro­dzaj za­tra­ce­nia po­łą­czo­nego z uza­leż­nie­niem, jak gło­siła teo­ria. Dla niej była ra­czej nie­zgłę­bioną ta­jem­nicą, z którą się jesz­cze do­kład­nie nie zmie­rzyła. Men­tor mó­wił o niej jako o zdol­no­ści, którą jedni mogą mieć, a in­nym może nie być dana. Do­świad­czać jej można na róż­nych po­zio­mach, za­leż­nie od stop­nia wła­snej wraż­li­wo­ści. Nie­któ­rzy po­tra­fią się w niej za­tra­cić, na­wet gu­biąc sa­mego sie­bie, a inni zu­peł­nie nie pod­dają się fali unie­sie­nia, wciąż szu­ka­jąc tego, o czym tak sze­roko się mówi, pi­sze i śpiewa.

Ow­szem, prze­żyła za­uro­cze­nia, wy­da­wało się, że i za­ko­cha­nia, jed­nak po cza­sie oka­zy­wało się to je­dy­nie chwi­lową eu­fo­rią, po­żą­da­niem, które z cza­sem bla­dło, tra­cąc na zna­cze­niu. U każ­dego z jej by­łych part­ne­rów wcze­śniej czy póź­niej ujaw­niła się ja­kaś przy­pa­dłość czy za­bu­rze­nie. Z men­to­rem Bo wszyst­kie te przy­padki ana­li­zo­wali, wy­cią­ga­jąc nie­zbędne wnio­ski dla ich pracy, jed­nak ni­gdy nie po­wie­dział jej tego, co było aż tak ra­żące i kłuło w oczy, a z czego sama nie zda­wała so­bie sprawy. Po cza­sie do­strze­gła sche­mat, ja­kim się kie­ro­wała w wy­bo­rze part­nera. Wy­bie­rała ta­kich, któ­rzy po­trze­bo­wali po­mocy, a ona wła­śnie mo­gła im po­móc.

To była ko­lejna sprawa, jaką prze­mil­czał, choć i w tym mógł ją wes­przeć. Mo­gła to tłu­ma­czyć so­bie tym, że sam wzbra­niał się przed mi­ło­ścią, nie da­jąc żad­nej ko­bie­cie szansy na stwo­rze­nie z nim ro­dziny, do końca ży­cia po­zo­stał sam.

W jego ulu­bio­nym ze­garku z de­wizką, z któ­rym się nie roz­sta­wał, od­kryła gra­wer ze sło­wami mi­ło­ści i z pod­pi­sem „od Anieli”, co mo­gło świad­czyć, że był w jego ży­ciu ktoś, kto go ko­chał. Dok­tor ni­gdy nie wspo­mniał tego imie­nia, dla­tego tym bar­dziej pra­gnęła od­kryć jego prze­szłość.

Się­gnęła po ze­ga­rek za­wie­szony na łań­cuszku na szyi, spraw­dza­jąc czas do cze­ka­ją­cej ją se­sji. Uśmiech­nęła się na myśl o tym spo­tka­niu, bo klientka była jej bli­ska. Przy­szła do niej kilka ty­go­dni temu, pełna nie­po­koju i nie­pew­no­ści. Pod­czas trwa­nia te­ra­pii prze­szła ogromną prze­mianę, od­bu­do­wu­jąc swoją pew­ność sie­bie. Aletta miała w tym nie­mały udział i tak jak uwiel­biała mo­ment roz­po­zna­nia i zmie­rze­nia się z za­ist­nia­łym pro­ble­mem swo­ich pa­cjen­tów, tak ten koń­cowy etap zdro­wie­nia był za­wsze naj­lep­szy. Ko­bieta stała się jej przy­ja­ciółką i wła­śnie ocze­ki­wała jej z nie­cier­pli­wo­ścią.

***

Ju­lia ze­rwała się z po­ścieli i za­chi­cho­tała, gdy Woj­tek zła­pał ją za rękę i z po­wro­tem wcią­gnął do łóżka. Chwy­cił ją w ta­lii i po­ca­ło­wał.

– Nie ucie­kaj.

– Mu­szę. Mam se­sję z Alettą.

Po­ca­ło­wała go mocno w usta i oswo­bo­dziła się z jego ra­mion. Po­mknęła do ła­zienki, bo zo­stało jej nie­wiele czasu na przy­go­to­wa­nie się do wyj­ścia. W ka­fe­te­rii miała po­ranną zmianę, więc po po­łu­dniu była w domu. Woj­tek, zna­jąc jej gra­fik, wy­rwał się z pracy, by ra­zem zje­dli obiad na mie­ście. Póź­niej tra­fili do jej miesz­ka­nia i ko­chali się bez pa­mięci.

Ju­lia przej­rzała się w lu­strze, szczot­ku­jąc ja­sne włosy. W oczach miała blask, a usta same ukła­dały się do uśmie­chu. Prze­peł­niało ją praw­dziwe i zu­peł­nie na­tu­ralne szczę­ście, choć jesz­cze nie­dawno są­dziła, że było ono dla niej nie­moż­liwe, zwłasz­cza gdy oglą­dała swoją smutną, udrę­czoną twarz.

Wy­szła z ła­zienki i szybko się ubrała. Woj­tek uśmie­chał się do niej, nic nie mó­wiąc. Nie mu­siał, wie­działa, o czym my­śli, gdy tak na nią pa­trzy. Był jej „fa­ce­tem w desz­czu”, bo przy akom­pa­nia­men­cie gwał­tow­nych kro­pli pa­da­ją­cych z nieba się po­znali. Wtedy była roz­bita i za­gu­biona, a on wy­da­wał się ostoją. Sko­rzy­stała z jego za­pro­sze­nia na kawę, my­śląc, że wię­cej się nie spo­tkają, los jed­nak zde­cy­do­wał ina­czej.

– Nie ciesz się tak. Była mowa o chwili.

Rzu­ciła w niego po­duszką, kiedy się ro­ze­śmiał. Miała do niego sła­bość, jego po­ca­łunki wy­wo­ły­wały dresz­cze, a czuły do­tyk roz­kosz. Do­świad­czyła jego do­broci i bli­sko­ści, a wszystko dla­tego, że so­bie na to po­zwo­liła.

– Za­do­wo­li­łem swoją ko­bietę, czy to źle? – za­py­tał z wy­mu­szoną po­wagą. – Nie chcę ogra­ni­czać ci przy­jem­no­ści.

– Przez cie­bie się spóź­nię.

– Aletta ci wy­ba­czy. Mnie obarcz za to winą.

– Wy­wra­casz mój świat do góry no­gami.

– Nie, ko­cha­nie, ja go przy­wra­cam do rów­no­wagi.

Woj­tek pod­szedł do Ju­lii, ujął jej twarz de­li­kat­nie w dło­nie i po­chy­lił się, by po­ca­ło­wać jej usta. Bez po­śpie­chu i na­mięt­nie. Uwiel­biał, kiedy po chwi­lo­wym wa­ha­niu od­po­wia­dała. Ko­bieta w desz­czu na­prawdę była jego.

– Czy na pewno tego po­trze­bu­jesz?

Ju­lia wie­działa, o co py­tał. Do­ce­niła jego tro­skę, do­strze­gła w jego oczach nie­pew­ność. Lu­biła każdą jego wer­sję, tę po­ważną, opie­kuń­czą, choć naj­bar­dziej po­do­bał jej się uśmiech­nięty i za­dziorny.

Po­mru­gała, chcąc po­wstrzy­mać wzru­sze­nie. Wiele się wy­da­rzyło, dużo prze­szła, skrajne emo­cje roz­bu­jały jej świat, te­raz po­ma­lutku zwal­niał, już tylko się ko­ły­sał, przy­no­sząc ulgę, a za­wdzię­czała to po czę­ści Wojt­kowi.

Już przy pierw­szym spo­tka­niu uwię­ził ją wzro­kiem, przez ten czas, gdy się po­zna­wali, szu­kała w nim sprzecz­no­ści, nad­słu­chi­wała, by nie prze­oczyć alar­mo­wych dzwon­ków. Ży­jąc kilka lat w tok­sycz­nym związku, była wy­czu­lona na wszel­kie ma­ni­pu­la­cje i na­ci­ski, jed­nak mimo czuj­no­ści nie do­strze­gała ni­czego, przed czym po­winna się bro­nić. Woj­tek był zu­peł­nie inny od by­łego part­nera, mimo że nie za­rzu­cał jej kom­ple­men­tami, czuła jego ad­o­ra­cję, nie w sło­wach, ale w ge­stach oka­zy­wał jej uczu­cia. Spo­kój, ja­kim ema­no­wał, otu­lał jej psy­chikę, da­jąc upra­gnioną har­mo­nię. Po­tra­fił być pod­porą i za­pew­nie­niem, że bę­dzie do­brze, co­kol­wiek by się działo. Przy nim czuła się w pełni sobą, nie ma­jąc po­wodu, by się zmie­niać i do niego do­sto­so­wy­wać.

– Tak, po­trze­buję. Skoro zmie­rzy­łam się z tym, co mnie spo­tkało, te­raz pora do­wie­dzieć się reszty i osta­tecz­nie za­mknąć ten roz­dział.

W Ju­lii po wy­jeź­dzie do ro­dzi­ców i spę­dze­niu z nimi kilku dni po­ja­wiło się wiele wąt­pli­wo­ści.

– Nie chcę, że­byś znowu była smutna.

– Py­ta­nia bez od­po­wie­dzi nie dają mi spo­koju. To wciąż jesz­cze do mnie wraca, ta cała tok­sycz­ność, którą za­fun­do­wał mi Da­mian. Wiem, to część pro­cesu le­cze­nia, mu­szę po­zwo­lić so­bie przy­jąć rze­czy­wi­stość taką, jaką była, ra­niącą i nisz­czącą, bez za­kła­da­nia fil­tra i uspra­wie­dli­wia­nia jego za­cho­wa­nia. Prze­szłość wiele nam mówi o nas sa­mych, więc tam chcę zna­leźć od­po­wie­dzi.

– W ta­kim rza­zie po­wo­dze­nia, ko­cha­nie.

Ra­zem wy­szli z miesz­ka­nia i wsie­dli do auta Wojtka. W dro­dze do cen­trum nie po­ru­szali już trud­nych te­ma­tów. Ju­lia wy­sia­dła pod sa­mym ga­bi­ne­tem i przed wej­ściem jak zwy­kle zer­k­nęła na szyld Aletty, te­raz bli­skiej jej osoby. To dzięki niej za­częła się w niej prze­miana, gdy psy­chicz­nie wy­mę­czona zgło­siła się po fa­chową po­moc.

Nim we­szła, dała so­bie chwilę na do­ce­nie­nie tego, gdzie jest i w jak do­brym sta­nie. Wo­kół roz­kwi­tało lato z za­pa­chem drzew i cie­płym do­ty­kiem wia­tru. Po­czuła się jak kwiat, który bu­dzi się w bla­sku słońca, po desz­czu, który zbyt długo go­ścił w jej ży­ciu.

We­szła do ga­bi­netu, wi­ta­jąc się z re­cep­cjo­ni­stą Mi­cha­łem, po­pro­siła o kawę i kie­ru­jąc się ko­ry­ta­rzem, do­szła do ga­bi­netu, z któ­rego przez uchy­lone drzwi ucie­kały ostat­nie nuty pio­senki z daw­nych lat. Z uśmie­chem przy­wi­tała się z te­ra­peutką.

– Ju­lio, do­brze cię wi­dzieć. – Aletta ze­rwała się z fo­tela przy biurku i uści­skiem przy­wi­tała się z ko­bietą. Wni­kli­wie oce­niła jej stan, a wi­dząc w oczach przy­by­łej iskry za­do­wo­le­nia, mi­mo­wol­nie ode­tchnęła. – Pięk­nie wy­glą­dasz.

– Ży­cie z Wojt­kiem jest pełne ra­do­ści – przy­znała ze szcze­ro­ścią Ju­lia.

Wy­znała już Alet­cie wiele trud­nych do­świad­czeń ze swo­jego ży­cia, a ta pod­trzy­my­wała ją, gdy nie­raz upa­dła. Wy­cią­gnęła po­mocną dłoń, by mo­gła się na niej wes­przeć i sta­nąć na no­gach. Tym bar­dziej te­raz chciała po­dzie­lić się szczę­ściem.

– Czy to mi­łość? – spy­tała ostroż­nie Aletta.

– Nie wiem, chyba po­trze­buję wię­cej czasu, by to po­twier­dzić.

– Nie można się oszu­ki­wać, jak i śpie­szyć w tak de­li­kat­nej ma­te­rii – zgo­dziła się z uśmie­chem te­ra­peutka.

Aletta po­znała Ju­lię, gdy ta zgło­siła się na od­dział w szpi­talu. Umę­czona psy­chicz­nie, zu­peł­nie za­własz­czona i z po­czu­ciem winy na bar­kach, bała się, że dzieje się z nią coś nie­do­brego. Prawda była jed­nak bar­dziej prze­ra­ża­jąca i bo­le­sna.

– Z moim tok­sycz­nym na­rze­czo­nym było szybko i jak w bajce. Bom­bar­do­wa­nie mi­ło­ścią, chyba tak to okre­śli­łaś – wspo­mi­nała Ju­lia, wra­ca­jąc do po­czątku te­ra­pii.

Dziś mó­wiła o tym ze spo­ko­jem, od­zy­skała rów­no­wagę i do­strze­gała to, co jej tak długo umy­kało, a zo­stało znie­kształ­cone przez uczu­cia i ilu­zję, w którą chciała wie­rzyć.

– Osoby o za­bu­rze­niu nar­cy­stycz­nym mają swój urok i sto­sują sku­teczną, choć sub­telną ma­ni­pu­la­cję.

– Do­sta­wa­łam to, o czym mó­wi­łam, czego po­trze­bo­wa­łam. Przy­naj­mniej na po­czątku. Póź­niej za­czął swoją grę.

– Wy­gra­łaś to, Ju­lio, przej­rza­łaś jego za­sady gry i za­sto­so­wa­łaś swoje, by się chro­nić.

– Ra­czej spraw­dzone i dzia­ła­jące na każ­dego nar­cyza – przy­znała, czu­jąc się, jakby od­była szko­le­nie ży­cia, które ją cał­kiem zmie­niło. – Do­dało mi to sił i starło łatkę ofiary, a tego naj­bar­dziej po­trze­bo­wa­łam.

– Dzwo­nił do cie­bie? Czy Da­mian dał ci już spo­kój?

Aletta wie­działa, że osoby o za­bu­rze­niu nar­cy­stycz­nym mają swoje wy­obra­że­nie nie tylko o świe­cie, ale także o so­bie i in­nych. Nie przyj­mują do wia­do­mo­ści ob­razu rze­czy­wi­sto­ści, który od­biega od ich ocze­ki­wań, z upo­rem chcą go kształ­to­wać zgod­nie ze swoją wi­zją. Ju­lia ode­szła od Da­miana, to była jej de­cy­zja, jed­nak nar­cyz za­wsze lu­bił sta­wiać kropkę na końcu zda­nia. Po­czu­cie, że to on zo­stał po­rzu­cony czy zo­sta­wiony, go­dziło w jego wy­jąt­ko­wość, jak sam o so­bie my­ślał.

– Za­milkł, je­śli o to py­tasz. Na­wet gdyby się ode­zwał, już je­stem nie­czuła na jego za­gra­nia i ma­ni­pu­la­cje. Nie bę­dzie wię­cej grał na mo­jej wraż­li­wo­ści, już ni­komu na to nie po­zwolę.

– Je­stem pod wra­że­niem, Ju­lio. Na­prawdę od­ro­bi­łaś lek­cję. Mu­sisz jed­nak zda­wać so­bie sprawę, że nar­cyzi od­gry­wają różne role. Je­śli jedna się nie spraw­dzi, sto­sują inną, by ich za­wsze było na wierz­chu. Cza­sem może wy­da­wać się, że po­pra­co­wali nad sobą i się zmie­nili, to jed­nak ko­lejna ilu­zja.

– Gdy się zdaje eg­za­min po­praw­kowy, coś jed­nak w gło­wie zo­staje. – Ro­ze­śmiała się, wie­dząc, że po­trze­bo­wała kilku lek­cji i spraw­dzia­nów, by to w końcu po­jąć. Mo­gła już o tym mó­wić ze spo­ko­jem, bo zdy­stan­so­wała się emo­cjo­nal­nie, zo­bo­jęt­niała, a tym sa­mym uwol­niła. To uwa­żała za swój naj­więk­szy suk­ces. – Dzwo­nił kilka razy, ode­bra­łam raz, był miły i tro­skliwy. Jego gry mnie znu­żyły, w roz­mo­wie z nim cały czas trzeba być uważ­nym, to mę­czące i trudne do wy­trzy­ma­nia.

– Lu­bią usy­piać na­szą czuj­ność, by po­now­nie do­stać to, na czym im za­leży. Po­czu­cie kon­troli i mnie­ma­nie, że są lepsi, jest u nich od­ru­chem. – Aletta urwała, gdy w drzwiach po­ja­wił się Mi­chał z fi­li­żan­kami kawy. Gdy po­now­nie zo­stały same, po­pa­trzyła na ko­bietę z po­wagą. – Do­brze. Skoro w tej kwe­stii ra­dzisz so­bie do­sko­nale, to przejdźmy do kwe­stii, jaka cię jesz­cze fra­puje.

Ju­lia na­piła się kawy, wpa­tru­jąc się w fi­rankę, którą ba­wił się wiatr. Wpra­szał przez uchy­lone okna, przy­no­sząc cie­płe po­dmu­chy.

– Od­wie­dzi­łam ro­dzi­ców, mu­sia­łam się prze­ko­nać.

– Cie­szę się, że pod­ję­łaś i to wy­zwa­nie, Ju­lio. Zmie­rze­nie się z lę­kiem to naj­lep­szy spo­sób, by się go po­zbyć.

– Nie było ła­two to zo­ba­czyć, coś, co od za­wsze wy­da­wało się nor­malne. Wy­ra­sta­łam w tej rze­czy­wi­sto­ści, w tych re­la­cjach, są­dzi­łam, że wszę­dzie jest tak samo.

– Każdy z nas wy­cho­dzi z in­nego domu, z in­nymi na­wy­kami i spoj­rze­niem na zwią­zek z drugą osobą. Przyj­mu­jemy to za normę, bo nie mamy in­nego punktu od­nie­sie­nia. Dziecko oswaja się z tym, co ma na co dzień i w tym wy­ra­sta, two­rząc wi­zje ży­cia – za­zna­czyła, pra­gnąc ją z góry uspra­wie­dli­wić, gdyby znowu pró­bo­wała uznać sie­bie za winną sy­tu­acji, na którą nie miała wpływu ani nie mo­gła się jej prze­ciw­sta­wić. – Dziecko nie po­dej­muje walki, nie broni się, bo jest bez­bronne, nie­winne. Go­dzi się z tym, co do­staje od ro­dzi­ców, do­piero w ży­ciu do­ro­słym zdaje so­bie sprawę, co je krzyw­dziło i co nie jest jed­nak normą. Nie­stety, wtedy czę­sto ob­wi­nia się za bier­ność, ale to błąd i nad­uży­cie, bo było to poza jego moż­li­wo­ścią dzia­ła­nia.

– Masz ra­cję, jed­nak ten wy­rzut za­lega, do­skwiera. Mój oj­ciec oka­zał się nar­cy­zem, a moja mama wciąż jest mu pod­po­rząd­ko­wana. Wy­nio­słam to z domu i dla­tego z taką ła­two­ścią wpa­dłam w ma­ni­pu­la­cję Da­miana. To wy­da­wało mi się normą i dla­tego na to po­zwa­la­łam, a jed­nak ciężko mi to so­bie wy­ba­czyć.

– Przy­kro mi, Ju­lio.

Aletta dała jej czas, by ochło­nęła po tym wy­zna­niu. Zwią­zek z nar­cy­zem, w któ­rym była, opie­rał się na nie­rów­no­wa­dze, gdy jedna strona daje z sie­bie wszystko, ni­czego nie do­sta­jąc w za­mian. Nar­cyz umie tylko przyj­mo­wać i jesz­cze wię­cej wy­ma­gać, wie­rząc, że słusz­nie mu się to na­leży. Po­przeczka wę­druje wy­żej za każ­dym ra­zem, żą­da­nia nie mają końca, to ni­gdy się nie koń­czy i nie ma się skoń­czyć. Ofiara musi sku­pić się na jego po­trze­bach, a gdy tego nie robi czy go w ja­kiś spo­sób za­wo­dzi, zo­staje pod­dana sub­tel­nej kry­tyce, która jej umniej­sza, za­biera odro­bina po odro­bi­nie jej po­czu­cie war­to­ści, i tak każ­dego dnia, przez lata, cza­sem do końca ży­cia.

– Mnie jesz­cze bar­dziej. Prawda znowu nie była dla mnie ła­godna, choć po­zwo­liła mi zro­zu­mieć. – Ju­lia wy­gięła usta w smut­nym gry­ma­sie. – Mó­wi­łaś, że ofia­rami nar­cy­zów stają się okre­ślone typy osób.

– Oczy­wi­ście, są to osoby nad­wraż­liwe i em­pa­tyczne, które bar­dziej od in­nych prze­ży­wają czyjś smu­tek i roz­pacz, chcą wtedy po­móc, jak tylko mogą, tym bar­dziej oso­bom bli­skim. Inni po­kle­pią po ra­mie­niu i pójdą da­lej za­jęci swo­imi spra­wami, a wraż­liwcy się za­trzy­mają, by wy­słu­chać i po­sta­rać się dać z sie­bie to, co mają naj­lep­sze. Nie­stety jest to za­zwy­czaj wy­ko­rzy­sty­wane, zwłasz­cza przez tok­sycz­nych i sa­mo­lub­nych lu­dzi.

– To prawda. Zo­ba­czy­łam, czego bra­kuje mo­jemu ojcu, a jak wiele do­broci i wraż­li­wo­ści ma moja mama. Do­strze­głam sche­mat do­brze mi znany, ta­kim sa­mym po­słu­gi­wał się Da­mian. Wtedy tego nie wi­dzia­łam, nie zda­wa­łam so­bie sprawy – rze­kła smutno.

– Nie ob­wi­niaj się, Ju­lio. Osoby, które tego nie do­świad­czyły, nie są w sta­nie ta­kich rze­czy zo­ba­czyć, na­wet te wy­cho­wane w zdro­wych re­la­cjach. Oczy­wi­ście, będą wie­działy, że coś jest nie w po­rządku, ale ob­wi­nią za to cha­rak­ter da­nej osoby czy zwy­kłe nie­do­ga­da­nie się w związku. Pro­blem może być jed­nak głęb­szy.

– Sły­sza­łam tę kry­tykę, umniej­sza­nie, pod­no­sze­nie głosu, gdy ojcu coś nie pa­suje, albo wy­mowną ci­szę, by po­ka­zać swoje nie­za­do­wo­le­nie. Zły dzień, hu­mory, to wy­da­wało mi się nor­malne, bo prze­cież za­wsze taki był i tak się za­cho­wy­wał. Oswo­iłam się z tym, przyj­mu­jąc jako coś zwy­kłego, i ak­cep­to­wa­łam. W końcu trzyma nas mi­łość, którą czu­jemy do uko­cha­nej osoby czy ro­dzica.

Aletta słu­chała słów Ju­lii, tak bar­dzo te­raz świa­do­mej. Wzru­szały smutne nuty w jej gło­sie świad­czące o po­go­dze­niu się z trudną sy­tu­acją, ale wy­wo­łu­jące jej żal. Cza­sem je­ste­śmy bez­radni wo­bec uczuć, dla­tego naj­bar­dziej ra­nią nas osoby, które da­rzymy czymś wię­cej. Nisz­czą in­nych, bo sami mają ubytki wy­nie­sione z ro­dzin­nych do­mów. Li­czy się za­trzy­ma­nie tego błęd­nego koła, by wła­sne ży­cie bu­do­wać na nowo, nie po­wie­la­jąc krzyw­dzą­cych sche­ma­tów.

– Ina­czej te­raz spoj­rza­łaś na ojca?

– Tak jak i na mamę – po­twier­dziła ze spo­ko­jem. – Zo­ba­czy­łam od­bi­cie lu­strzane sie­bie, mamę, która stara się za­do­wo­lić ojca, by prze­stał ma­ru­dzić, choć za­wsze było ja­kieś ale, za­wsze coś mu się nie po­do­bało. Wy­naj­dy­wał coś, by się przy­cze­pić i skry­ty­ko­wać, stwo­rzyć taką sy­tu­ację, która wzbu­dzi w ma­mie nie­po­kój. Wtedy był usa­tys­fak­cjo­no­wany. Mnie też pró­bo­wał za­ata­ko­wać.

– Co zro­bi­łaś?

– Za pierw­szym ra­zem by­łam zdu­miona, po­trze­bo­wa­łam chwili zro­zu­mie­nia, co się dzieje. Kry­tyka pa­dała z za­sko­cze­nia, wy­po­wie­dziana z ja­dem i szy­der­stwem. Po­wró­ciły do mnie po­dobne sy­tu­acje z prze­szło­ści, było to zna­jome. Jed­nak nie we­szłam w jego grę i od­ru­chowo zi­gno­ro­wa­łam, po­wstrzy­ma­łam emo­cje, by­łam spo­kojna jak ni­gdy.

– Co się wy­da­rzyło póź­niej?

– Był za­sko­czony, za­wie­sił się, nie wie­dząc, co zro­bić. Wy­co­fał się, chyba zo­ba­czył, że ze mną so­bie nie po­gra. Póź­niej jed­nak po­now­nie za­ata­ko­wał, i to bez po­wodu. Roz­ma­wia­li­śmy na ja­kiś mało ważny te­mat i wy­ra­zi­łam swoje zda­nie, z któ­rym się nie zgo­dził, wy­ty­ka­jąc mi nie­do­rzeczne ar­gu­menty i mnie kry­ty­ku­jąc, a na ko­niec po­wie­dział to, co i ja, sa­memu so­bie prze­cząc. Cho­dziło tylko o to, by wpro­wa­dzić nie­po­kój, upu­ścić tok­synę, która w nim jest. By­łam wy­koń­czona psy­chicz­nie, a na­za­jutrz wy­je­cha­łam. Po­trze­bo­wa­łam kilku dni, by wró­cić do rów­no­wagi.

– Ży­łaś kilka lat u boku osoby tok­sycz­nej, która czer­pała z cie­bie ener­gię i cię ata­ko­wała. Pod­nio­słaś się, Ju­lio, ale ko­lejne ataki i siła wło­żona w obronę po­wo­dują, że po­trze­bu­jesz dłuż­szej re­ge­ne­ra­cji. Cie­szę się jed­nak, że po­tra­fi­łaś się temu prze­ciw­sta­wić.

– Mo­głam od­pu­ścić, ale po­czu­łam złość na to, co ro­bił. To było tak ra­żące i bez­czelne, że nie mo­głam uwie­rzyć. Te­raz wszystko zro­zu­mia­łam. Ten wy­jazd był mi po­trzebny, by się o tym prze­ko­nać.

– W czym do­kład­nie się upew­ni­łaś?

– U Da­miana długo to od­rzu­ca­łam, bo jak można ko­goś ko­chać i go nisz­czyć. Wy­pie­ra­łam to, że by­łam w prze­mo­co­wym związku, wpraw­dzie bez wi­docz­nych si­nia­ków, ale z ra­nami w du­szy. Wi­dząc po­stę­po­wa­nie ojca, nie po­trze­bo­wa­łam tyle czasu, by za­ak­cep­to­wać przy­krą prawdę. Nie uspra­wie­dli­wiam już złych za­cho­wań, zwłasz­cza gdy jego słowa mnie zra­niły.

– Wi­dzę jed­nak, że coś jesz­cze nie daje ci spo­koju.

– Mama, chcia­ła­bym ją ostrzec, wy­zwo­lić i ule­czyć. Z dru­giej strony, to mój oj­ciec. Jak mam po­wie­dzieć jej: ucie­kaj, ra­tuj się, bo twoje liczne mi­greny są skut­kiem ży­cia z tok­syczną osobą? Ona tego nie zro­zu­mie. – Ju­lia po­czuła przy­tła­cza­jącą bez­rad­ność. – Poza tym mam do­pro­wa­dzić do roz­wodu ro­dzi­ców?

– To zro­zu­miałe, że masz sprzeczne od­czu­cia.

– Bo wcale nie chcę, by się roz­stali, a tym bar­dziej mó­wić ma­mie prawdy, by jej nie zra­nić, choć pew­nie i tak mi nie uwie­rzy. Sama z opo­rem to przyj­mo­wa­łam. Nie chcę być też tą, która znisz­czy jej świat.

– Co robi twoja mama?

– Jest księ­gową, a tata kie­rowcą i pro­wa­dzi firmę bu­dow­laną. Za­wsze wy­śmie­wał mamy do­ko­na­nia, to, że on wię­cej za­ra­bia mimo jej stu­diów. Pa­mię­tam, jak chciała na­pi­sać pracę dok­tor­ską, pla­no­wała zo­stać wy­kła­dowcą, ta­kie było jej ma­rze­nie. Za­wsze o tym wspo­mi­nała.

– Wiesz, dla­czego tego nie zro­biła?

Ju­lia po­ki­wała głową.

– Za­py­ta­łam ją o to, po­wo­dem był oj­ciec, uwa­żał, że tego nie po­trze­buje, że po­winna bar­dziej sku­pić się na ich związku i domu, nie na na­uce. Nie był za­do­wo­lony, więc zre­zy­gno­wała, a póź­nej po­ja­wi­łam się ja. Nie po­wie­działa, że ża­łuje, ale ła­two było to od­czy­tać.

Aletta usły­szała jej wes­tchnie­nie.

– Jak się z tym czu­jesz, Ju­lio?

– Jak po ko­lej­nej bi­twie, ale wiem, że ją wy­gra­łam, bo prze­sta­łam po­mi­jać to, co kłuje w oczy. Oj­ciec wy­peł­nił wszyst­kie punkty by­cia nar­cy­zem. Ro­biąc to, co Da­mian ro­bił ze mną.

– To­bie udało się wy­zwo­lić. Zna­la­złaś przy­czynę swo­jego złego sa­mo­po­czu­cia i za­gu­bie­nia.

– Tak, i już nie mu­szę za­do­wa­lać i speł­niać wy­ma­gań in­nych, tylko wła­sne.

– Nie tylko, Ju­lio, za­trzy­ma­łaś spi­ralę, w któ­rej by­łaś, mo­głaś wyjść za Da­miana i po­wie­lać da­lej ten tok­syczny sche­mat, co twoi ro­dzice. Mo­gły po­ja­wić się dzieci.

– A wy­cho­wane przez nar­cyza, w tym sa­mym kli­ma­cie umniej­sza­nia i kry­ty­ko­wa­nia, wy­ro­słyby na ła­twy cel dla ko­lej­nych osób, które by je nisz­czyły.

– Albo same zo­sta­łyby nar­cy­zami, bo pre­sja by­łaby zbyt silna, by psy­chicz­nie ją udźwi­gnąć. Osoby z za­bu­rze­niem oso­bo­wo­ści nar­cy­stycz­nej nie tylko wy­ma­gają od part­nera, ale od wszyst­kich wo­kół. Przy­ja­ciół, pra­cow­ni­ków, ca­łej ro­dziny, zwłasz­cza od wła­snych dzieci. Będą sta­wiać im co­raz wy­żej po­przeczki, nie­koń­czące się żą­da­nia, wpa­jać im, że nie są dość do­brzy, że mu­szą się sta­rać bar­dziej, by za­do­wo­lić przede wszyst­kim ro­dzica nar­cyza. Ko­biety czy męż­czyźni o tym za­bu­rze­niu chcą się chwa­lić wszyst­kim, czym tylko się da, a wła­sne dzieci nie mogą ob­ni­żać ich war­to­ści w oczach in­nych.

– To okrutne.

– Ale praw­dziwe. Taka osoba jest prze­ko­nana, że robi to w do­brej wie­rze, by było ide­al­nie, tak jak to so­bie wy­obra­ziła. Kto się prze­ciw­stawi, bę­dzie kry­ty­ko­wany i ata­ko­wany. W tym wzglę­dzie nic się nie zmieni. Każ­dego trak­tują jed­na­kowo.

– Bo to spek­takl jed­nego ak­tora. – Ju­lia za­cy­to­wała słowa wy­po­wie­dziane kie­dyś przez Alettę.

– On gra główną rolę, inni są dla niego, ni­gdy od­wrot­nie.

– Za­wsze sta­ra­łam się za­do­wo­lić ojca, ale ni­gdy mi się to nie udało.

– Już wiesz dla­czego.

– Wy­ma­gał, by moja uwaga sku­piła się na nim, by po­czuł się ważny i miał po­czu­cie kon­troli. – Ju­lia po­znała teo­rię i me­cha­ni­zmy, od­czu­wa­jąc to wcze­śniej na co dzień, w prak­tyce. – Mó­wi­łaś, że nar­cyz może zwieść na­wet osoby bez ta­kich ro­dzin­nych do­świad­czeń jak moje, na­wet osoby ze zdro­wych do­mów.

– To ich czar, a także nie­wie­dza in­nych po­zwa­lają im nisz­czyć drugą osobę. Naj­pierw do­sto­so­wują się do niej, de­kla­ru­jąc taką samą wi­zję ży­cia, ale po nie­dłu­gim cza­sie po­ka­zują swoją praw­dziwą twarz i po­trzebę za­spo­ko­je­nia swego po­czu­cia ni­skiej war­to­ści.

– Za­sta­na­wiam się, czy po­win­nam to tak zo­sta­wić.

Aletta po­pa­trzyła na Ju­lię z uśmie­chem, była osobą wraż­liwą i em­pa­tyczną, i mimo złych do­świad­czeń i wy­ko­rzy­sty­wa­nia nie utra­ciła tej do­broci.

– Mo­żesz zro­bić co­kol­wiek chcesz, Ju­lio. Pod­jąć dzia­ła­nie dla wła­snego su­mie­nia albo zo­sta­wić, co też nie bę­dzie złe. Cza­sem trudno nam kon­tro­lo­wać wła­sne ży­cie, a co do­piero za­pa­no­wać nad czy­imś. Ja­kie jest twoje?

Ju­lia uśmiech­nęła się nie­śmiało.

– Oka­zuje się, że może być szczę­śliwe.

***

– Ależ piękny mamy dzień!

Eryka po­pa­trzyła przez okno na roz­świe­tlone słoń­cem niebo. Fi­rankę od­chy­lał wiatr, wpra­sza­jąc się cie­płem do wnę­trza. Od­wró­ciła się i spoj­rzała na męż­czy­znę, który po­ja­wił się w progu z dwiema fi­li­żan­kami kawy. Ku­szący za­pach roz­szedł się po sy­pialni.

– Je­rzy, jak mi z tobą do­brze.

Uśmiech­nął się, po­da­jąc ko­bie­cie fi­li­żankę i wi­dząc jej ra­do­sne oczy.

– Nie­biań­ska dla cie­bie, że­byś po­czuła się jak w nie­bie.

– Sło­dzisz od rana, czyli to bę­dzie do­bry dzień.

Eryka sta­nęła na pal­cach i po­ca­ło­wała Je­rzego w usta.

Byli parą od nie­dawna, ale wciąż się z tym oswa­jała, nie mo­gąc uwie­rzyć w taką nie­spo­dziankę od losu. Na ra­zie utrzy­my­wali to w ta­jem­nicy, bo mimo że zmiany się do­ko­nały, oni po­trze­bo­wali roz­waż­nego po­stę­po­wa­nia.

– Nad czym roz­my­ślasz? – za­py­tał Je­rzy, od­czy­tu­jąc każdą emo­cję wy­pi­saną na twa­rzy Eryki.

Usie­dli na oszklo­nym ta­ra­sie, spo­koj­nie roz­po­czy­na­jąc nowo bu­dzący się dzień. To była ce­le­bra­cja, która ich po­łą­czyła. Za­częło się od są­siedz­kiej zna­jo­mo­ści, ich domy po­ło­żone były obok sie­bie, od­dzie­lone ni­skim pło­tem. Je­rzy jako wdo­wiec wpro­wa­dził się z córką, by za­cząć wszystko od nowa. Przez lata po­zna­wali się i za­przy­jaź­nili. Eryka miała męża i dwóch na­sto­let­nich sy­nów, jed­nak wszystko po­woli się u niej kru­szyło i zmie­niało, kiedy jej mąż od­szedł do ko­chanki, nisz­cząc ich utrwa­loną przez lata co­dzien­ność, a Je­rzy był obok, by po­dać jej po­mocną dłoń. Nic już nie mo­gło być ta­kie samo, na­wet gdy mąż po­sta­no­wił wró­cić.

– Na­pi­sa­łam po­zew roz­wo­dowy, te­raz tylko mu­szę omó­wić go z Ada­mem. W końcu może się nie zgo­dzić na tryb bez orze­ka­nia o wi­nie.

– Prze­cież dla niego bę­dzie to naj­lep­sze wyj­ście. To po jego stro­nie leży wina, reszta to tylko kon­se­kwen­cje jego de­cy­zji.

Je­rzy chciał być obiek­tywny, ale z tru­dem mu to przy­cho­dziło. Za­le­żało mu na Eryce, po­ko­chał ją już kilka lat temu, nie tylko za to, co zro­biła dla jego córki, ob­da­rza­jąc ją tro­ską i ko­bie­cym wspar­ciem w ży­ciu bez matki, ale głów­nie za to, jaką wspa­niałą ko­bietą była. Wcze­śniej nie są­dził, by to skryte ma­rze­nie mo­gło się speł­nić i by mógł ją mieć tylko dla sie­bie. Do­stał jed­nak swoją szansę i ją wy­ko­rzy­stał, nie za­mie­rza­jąc wy­pu­ścić jej z rąk.

– Le­piej za­ła­twić to w po­ro­zu­mie­niu i ze spo­ko­jem – pró­bo­wał uza­sad­nić swoje sta­no­wi­sko.

– Mamy re­la­cję ko­le­żeń­ską. Wy­daje się, że osią­gnę­li­śmy względną rów­no­wagę, i my­ślę, że zgo­dzi się na po­lu­bowne za­ła­twie­nie sprawy, ina­czej bę­dzie da­lej chuj­kiem.

Je­rzy ro­ze­śmiał się na ten wul­ga­ryzm w ustach Eryki, lu­biła cza­sem rzu­cić gru­bym sło­wem, ro­biąc to z klasą i na­tu­ral­no­ścią. Była ży­wio­łowa. A przede wszyst­kim to jego ko­bieta w bu­rzy, która po­tra­fiła przy­cią­gnąć go swoim pło­mie­niem i po­zwo­lić mu się przy nim ogrzać.

– Po­ga­dasz z nim i się do­wiesz, ale py­ta­nie jest inne: dla­czego wciąż tego nie zro­bi­łaś?

– Szu­kam wła­ści­wego mo­mentu. – Czuła, że go nie prze­ko­nała, za do­brze się znali. Uwiel­biała jego zmy­słowy uśmiech, lek­kie wy­gię­cie warg i spo­kój w oczach, który na nią dzia­łał. Łą­czyła ich przy­jaźń, coś wię­cej niż po­żą­da­nie. – No do­brze... Oba­wiam się jego re­ak­cji.

– Roz­wód jest z mo­jego po­wodu?

– Nie! Jest... Ro­zu­miem – po­wie­działa, lu­biąc jego rze­czowe po­dej­ście. – Po­win­nam to była zro­bić, za­nim po­szłam z tobą do łóżka. Naj­pierw po­sprzą­tać ten baj­zel w swoim ży­ciu. To już nie była ro­dzina, tylko marna sztuka, w któ­rej ak­to­rzy na­wet nie udają, że po­tra­fią grać.

– Czego na­prawdę się bo­isz?

– Tego, że coś się spier­ni­czy, a jest tak do­brze.

Eryka uśmiech­nęła się, bo mimo tych obaw w du­szy czuła się szczę­śliwa. Jesz­cze nie­dawno uwa­ża­łaby to za nie­moż­liwe. Za­częło się zmie­niać, gdy zgło­siła się na te­ra­pię do Aletty. Psy­cho­te­ra­peutka po­tra­fiła do niej do­trzeć i spo­wo­do­wać, że prze­pra­co­wała to, co ją nisz­czyło, a za­równo syn­drom ko­biety po­rzu­co­nej, jak i kry­zys wieku śred­niego za­częły bled­nąć i mniej od­dzia­ły­wać na jej ży­cie. Roz­kwi­tła ni­czym kwiat pod do­ty­kiem słońca, na­brała od­wagi i po­sta­no­wiła pójść za gło­sem, który po­łą­czył ją z Je­rzym.

– Nie po­zwo­limy na to, ja nie po­zwolę.

– Ja tym bar­dziej. – Po­pa­trzyła mu w oczy z na­głym po­sta­no­wie­niem. Bu­dzące się mię­dzy nimi uczu­cie było świeże, na­bie­rało sił, chciała jed­nak je chro­nić na­wet przed wła­snymi wąt­pli­wo­ściami. – Zro­bię to. Już czas.

Je­rzy nie chciał na Eryce ni­czego wy­mu­szać. Cze­kał tyle lat, więc mógł po­cze­kać jesz­cze tro­chę, ale zda­wał so­bie sprawę, że dłuż­sze ukry­wa­nie się nie wcho­dzi w grę, tym bar­dziej że nic złego nie ro­bili.

– Do­kładkę? – za­pro­po­no­wał.

– Z pa­pie­ro­sem?

– Przy­po­mi­nam ci, że rzu­ci­li­śmy.

– Tylko że z kawą tak do­brze sma­kuje.

– Obie­ca­li­śmy Ja­go­dzie.

– Twoja córka jest w War­sza­wie, więc nas nie przy­ła­pie.

– Cie­szę się, że cię mam, Eryko.

– Bo po­cie­szę cię po wy­jeź­dzie córki na stu­dia. – Mru­gnęła z roz­ba­wie­niem.

– Nie chciał­bym wpaść w syn­drom pu­stego gniazda, a ty po­tra­fisz za­jąć moją uwagę. Może masz jesz­cze chwilę...

– Nie! Co­kol­wiek przy­szło ci do głowy, niech wy­pa­ruje. Ty idziesz do swo­jej pracy, a ja do ka­fe­te­rii.

– Gdy­byś zmie­niła zda­nie... – urwał, gdy na­chy­liła się, by po­ca­ło­wać go w usta.

– O czym tylko ma­rzysz, ale póź­niej.

Eryka szy­ko­wała się do pracy. Za­trzy­mała się przy oknie i po­pa­trzyła na swój dom. Był do­kład­nie taki, jak chciała, two­rzyła jego wi­zję z ra­do­ścią i mi­ło­ścią, nie­stety, pod jego da­chem nie­wiele tych uczuć prze­trwało, ulot­niły się wraz z mi­ja­ją­cymi po­rami roku. Ubo­le­wała nad stratą tego, co było kie­dyś do­brze uło­żoną co­dzien­no­ścią, ewo­lu­cja się jed­nak do­ko­nała, choć nie ona dała jej po­czą­tek. Do­sto­so­wała się, pró­bo­wała ra­to­wać to, co mo­gła, ale z cza­sem zro­zu­miała, że w końcu trzeba po­my­śleć o so­bie.

– Pięk­nego dnia, ko­cha­nie. – Je­rzy otwo­rzył jej drzwi i od­pro­wa­dził do auta, pi­lo­tem otwie­ra­jąc bramę. Po czym jesz­cze pod wpły­wem im­pulsu za­gar­nął ko­bietę w ra­miona i po­ca­ło­wał.

Eryka upew­niła się, że za­słu­guje na wszystko, co naj­lep­sze, zwłasz­cza na Je­rzego, który pa­trzył na nią z taką czu­ło­ścią i po­żą­da­niem.

– Myśl o mnie, Je­rzyku – rzu­ciła za­lot­nie i rap­tem spo­waż­niała, do­strze­gł­szy auto męża i jego sa­mego, sie­dzą­cego za kie­row­nicą, jak pa­trzył w ich stronę. Za­sty­gła, wi­dząc, że wy­siada z auta i do nich pod­cho­dzi. Je­rzy stał obok bez ru­chu, jak za­wsze za­cho­wu­jąc spo­kój.

– Po­wi­nie­nem po­gra­tu­lo­wać? – za­py­tał Adam, pa­trząc na prze­mian na żonę i są­siada.

– Dzień do­bry, Ada­mie – przy­wi­tał się Je­rzy.

– Cóż, je­śli masz szczere in­ten­cje, to tak.

Eryka znała każdy gry­mas męża, jego uśmiech nie był szczery, tym bar­dziej że w oczach doj­rzała urazę. Zde­cy­do­wa­nie nie spodo­bało mu się to, co zo­ba­czył.

– Nie chwa­li­łaś się... – Adam sku­pił wzrok na żo­nie.

– Chyba nie mam ta­kiego obo­wiązku.

– Je­ste­śmy na­dal mał­żeń­stwem.

– To tylko for­mal­ność. – Eryka wi­działa, że po­now­nie go za­sko­czyła.

Uśmiech Adama, a ra­czej jego na­miastka, cał­kiem znikł.

– Ja ci swego czasu po­wie­dzia­łem o swoim odej­ściu.

– O swo­jej ko­chance – po­pra­wiła go twar­dym gło­sem. – Ale do­piero wtedy, gdy zde­cy­do­wa­łeś się do niej odejść. Zde­cy­do­wa­nie po fak­cie... mężu.

– Wró­ci­łem.

– Chwalmy pana – rzu­ciła z iro­nią, zi­ry­to­wana, że po­now­nie do tego wra­cają. Nie ro­zu­miała, po co to robi, są­dziła, że już to prze­pra­co­wali i za­koń­czyli wza­jemne żale. – Nie ma to już zna­cze­nia, bo to prze­szłość, ale skoro już wiesz, to... przy­go­to­wa­łam wnio­sek roz­wo­dowy bez orze­ka­nia o wi­nie.

– Ro­zu­miem... Masz ra­cję, trzeba w końcu pod­jąć de­cy­zję. – Adam po­pa­trzył na Je­rzego. – Za­wsze by­łeś bli­sko mo­jej żony, pa­mię­tam te wa­sze schadzki na pa­pie­rosa czy po­ranną kawę na twoim ta­ra­sie – rzu­cił jakby mi­mo­cho­dem.

– Eryka wie­działa, gdzie mnie zna­leźć, zwłasz­cza gdy zo­stała po­rzu­cona i po­trze­bo­wała po­mocy – od­po­wie­dział Je­rzy ze spo­ko­jem.

Ko­bieta po­czuła się zdez­o­rien­to­wana, zwłasz­cza że nie tak pla­no­wała za­ła­twić sprawę z mę­żem. Nie są­dziła, że przyj­mie to z ta­kim chło­dem.

– My­ślę, że uda nam się za­ła­twić to w po­ko­jo­wych wa­run­kach – wtrą­ciła, prze­ry­wa­jąc męż­czy­znom wy­mianę groź­nych spoj­rzeń. – Pa­no­wie, bez po­je­dyn­ków, są prze­re­kla­mo­wane. Ada­mie, cie­szę się, że już wiesz, i tym szyb­ciej to za­ła­twimy. Je­rzy, wi­dzimy się wie­czo­rem.

Roz­luź­niła się do­piero po prze­je­cha­niu kilku prze­cznic, ale za­ra­zem do­szła do jej świa­do­mo­ści obawa przed kon­se­kwen­cjami swo­ich de­cy­zji.

***

Nad­mor­skim dep­ta­kiem spa­ce­ro­wały tłumy. Niósł się gwar i plusk wody z fon­tanny, roz­sie­wa­ją­cej kro­ple na gra­ni­towe płyty. Ko­ło­brze­skie wy­lane z brązu Ma­riany za­trzy­my­wały tu­ry­stów, bez ru­chu po­zu­jąc do zdjęć. Rzeźby mew w róż­nych od­sło­nach można było spo­tkać w kilku czę­ściach mia­sta.

Do­koła pa­no­wała at­mos­fera bez­tro­ski i swo­body. Znad mo­rza niósł się za­pach let­niej bryzy, mie­sza­jąc się z wo­nią słod­kich przy­sma­ków z licz­nych bu­dek z prze­ką­skami. Eryka chło­nęła kli­mat miej­sca, już z da­leka do­strze­ga­jąc ka­fe­te­rię; na jej ta­ra­sach przed zie­lo­nym bu­dyn­kiem usta­wiono sto­liki i le­żaki, na któ­rych roz­go­ścili się klienci Pta­szyny.

Na­zwa, jaką wy­brała, ide­al­nie ko­ja­rzyła się z ma­łym ptasz­kiem, po­trze­bu­ją­cym czu­ło­ści i czasu na roz­wi­nię­cie skrzy­deł, a także z miej­scem, gdzie można na­brać sił i po­czuć się bez­piecz­nie. Zgrało się ono z kli­ma­tem oto­cze­nia, ja­kie wy­kre­owała dzięki po­mocy in­nych.

Po­czuła spo­kój, choć jesz­cze tak nie­dawno była ko­bietą zdra­dzoną, opusz­czoną i sa­motną, zu­peł­nie nie­pa­su­jącą do rze­czy­wi­sto­ści, jaką do­piero co stwo­rzyła. Zmiany na­stę­po­wały dra­stycz­nie, ale gdy tylko od­wa­żyła się po­pro­sić o po­moc, w jej ży­cie wtar­gnęło słońce. Prze­szła przez wiele zwąt­pień, dra­ma­tów i roz­pa­czy, jed­nak dziś już mocno stą­pała po ziemi, a w jej oto­cze­niu zro­biło się tłoczno od przy­chyl­nych i bli­skich jej lu­dzi.

Eryka miała nie tylko Je­rzego i jego silne ra­mię, które pod­trzy­mało ją w chwili naj­gor­szego upadku, ale też zy­skała przy­ja­ciółki. Jedną z nich była Ju­lia, dziew­czyna, do któ­rej wy­cią­gnęła po­mocną dłoń, gdy ta naj­bar­dziej tego po­trze­bo­wała, tym sa­mym zy­sku­jąc jej wdzięcz­ność i przy­jaźń. W tam­tym trud­nym cza­sie obie po­mo­gły so­bie na­wza­jem, zwłasz­cza że Ju­lia po tok­sycz­nym związku czuła się za­gu­biona i nie­pewna, Eryka zaś pra­gnęła po­czuć się znów po­trzebna i dla ko­goś ważna.

Miała też na­sto­let­nich sy­nów, z któ­rymi na nowo od­zy­skała do­bry kon­takt. Bała się, jak za­re­agują na jej zwią­zek z są­sia­dem. Lu­bili i do­brze znali Je­rzego, ale te­raz, po dziw­nej re­ak­cji Adama, ni­czego już nie była pewna.

Po