Kobieta w burzy - Dorota Milli - ebook + audiobook + książka

Kobieta w burzy ebook i audiobook

Dorota Milli

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Psychoterapeutka Aletta Różańska na dobre zadomowiła się w gabinecie, który otrzymała w spadku po swoim mentorze. Na horyzoncie pojawiają się jednak ciemne chmury – ryzyko podważenia testamentu, a co za tym idzie utrata miejsca, gdzie przyjmuje pacjentów. Kobieta nie zamierza jednak rezygnować, wciąż poświęca się klientom. Wyzwaniem okaże się dość delikatna sprawa, z którą zgłosi się do niej detektyw Wysocki. Tym razem role się odwrócą, ale czy ich współpraca przyniesie efekty?

Julia walczy o równowagę po tym, jak jej życie legło w gruzach. Zaczyna od początku, próbując uleczyć się po toksycznym związku. Cienie i lęki są na tyle żywe, że nie dają się łatwo rozproszyć. W jej nowej relacji pojawiają się pęknięcia i nurtujące pytanie, czy po złamanym sercu kolejna miłość jest właściwym lekarstwem.

Eryka porzuciła starą drogę i teraz w pojedynkę mierzy się z samą sobą i diagnozą, którą postawiła jej Aletta, podczas gdy pomysł na otwarcie kafeterii nabiera realnych kształtów. Musi jednak nie tylko uporać się z tym, co skrywa głęboko w sercu, lecz także odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jeszcze może kogoś pokochać.

W Kołobrzegu, przy dźwiękach burzy i uderzeń deszczu, budzi się wiosna. Trzy kobiety mierzą się ze swoimi wyzwaniami, z determinacją chcąc udowodnić, że zasługują na spokój i szczęście. Czy miłość będzie najlepszym rozwiązaniem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 431

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 10 min

Lektor: Kim Sayar

Oceny
4,4 (88 ocen)
52
22
11
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
janinamat

Z braku laku…

Pierwszą część przeczytałam z zaciekawieniem, natomiast tutaj takie masło maślane. Ciągnące się opisy tych samych sytuacji, powtarzające się w każdym rozdziale te same wywody. Nuda.
00
Agnieszka7407

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
laxandra28

Całkiem niezła

Fajna historia. Bardzo dobrze się czytało, ale... za dużo opisów wszystkiego od topografii miasta po wiecznie powtarzające się opisy przypadków chorobowych. Za dużo tego i w konsekwencji w pewnym momencie omijałam strony bo było to już nudne. Nie wiem czy skuszę się dokończyć tą historię bo akurat pani doktor jest postacią, która nie bardzo przypadła mi do gustu a chyba ta część będzie skupiała się na niej...
00
jolka65

Całkiem niezła

Czy nie można napisać już książki bez wulgaryzmów ??? Brak słów !!!
00
AmeliaMi2002

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00

Popularność




Co­py­ri­ght © by Do­rota Milli 2023 Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2023
Wy­dawca: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­cja: ITA TU­RO­WICZ
Ko­rekta: JO­LANTA KU­CHAR­SKA, JO­ANNA BŁA­KITA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: MA­CIEJ SZY­MA­NO­WICZ
Zdję­cia na okładce: ko­bieta – mi­djo­ur­ney.com; plaża – Fe­sus Ro­bert/shut­ter­stock.com
Skład i ła­ma­nie: MA­CIEJ SZY­MA­NO­WICZ
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67859-19-6
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ko­bie­tom, które pra­gną ko­chać!

Nie mu­szę wie­dzieć, czego chcę,żeby wie­dzieć, czego nie chcę!

Alice Munro

1

Dmuch­nął gwał­towny wiatr, Aletta za­chwiała się, z tru­dem za­cho­wu­jąc rów­no­wagę. Dra­bina, na któ­rej stała, na szczę­ście po­zo­stała nie­wzru­szona, a ona z uśmie­chem spoj­rzała w niebo. Błę­kit prze­ty­kany był bla­do­ścią na­pły­wa­ją­cych chmur, które na­pie­rały, tłu­miąc blask słońca. Wio­sna roz­go­ściła się w Ko­ło­brzegu, ma­lu­jąc go in­ten­syw­no­ścią zie­leni na traw­ni­kach i drze­wach spon­ta­nicz­nego wy­sypu mło­dych li­ści. Świat obu­dził się po sza­ro­ściach zimy, tylko nad­mor­ski wiatr nie pod­dał się zmia­nie, na­dal ata­ku­jąc chło­dem.

– Chcesz mnie zrzu­cić z dra­biny, men­to­rze, tak da­jąc mi do zro­zu­mie­nia, że nie go­dzisz się na za­mianę szyldu? – rzu­ciła pół­gło­sem Aletta, sto­jąc na wy­so­kich szcze­blach i do­ty­ka­jąc po­wierzchni znisz­czo­nej upły­wem czasu ta­bliczki, na któ­rej wid­niała in­for­ma­cja o prak­tyce dok­tora Za­krzew­skiego. Psy­chia­tra i psy­cho­te­ra­peuta przez wiele lat przyj­mo­wał pa­cjen­tów w swoim pry­wat­nym ga­bi­ne­cie, po­świę­ca­jąc ży­cie uko­cha­nej pracy i za­ra­zem pa­sji. Od­szedł gwał­tow­nie, całą spu­ści­znę zo­sta­wia­jąc jej, swo­jej uczen­nicy, którą trak­to­wał jak córkę. – Czy to tylko znak, że dmu­chasz w moje ża­gle zmiany?

– Czy mogę prze­szko­dzić w roz­mo­wie?

Se­ba­stian Wy­socki mi­mo­wol­nie uśmiech­nął się i przy­trzy­mał dra­binę, która źle usta­wiona tym ra­zem nieco się za­chwiała, co zda­wało się nie przej­mo­wać ko­biety. Aletta Ró­żań­ska, drobna, nie­wy­soka, o ciem­nych lo­kach oka­la­ją­cych twarz, po­tra­fiła go za­sko­czyć już przy pierw­szym ich spo­tka­niu, pod­czas ko­lej­nych tylko utwier­dza­jąc go w prze­świad­cze­niu, że po­stę­puje zgod­nie ze swoją in­tu­icją, na którą trudno było zna­leźć wzór.

– Dzień do­bry, pa­nie de­tek­ty­wie. Spe­cjal­nie do mnie czy tylko pan prze­cho­dził? – Przy­trzy­mała się dra­biny, pa­trząc na męż­czy­znę z góry.

– Spe­cjal­nie do pani. Za­zna­czę, że nie na te­ra­pię.

– Nie na­le­gam, bo każdy o wła­snym cza­sie do­cho­dzi do wnio­sku, że po­trzebna jest mu po­moc.

– Bar­dzo za­bawne, pani Ró­żań­ska.

Przyj­rzał się jej ubio­rowi, który nie ule­gał zmia­nie. No­siła przy­le­ga­jące do ciała golfy, do tego sze­ro­kie spodnie, a na jej szyi wi­siał łań­cu­szek z ze­gar­kiem. Nie mo­gło za­brak­nąć tram­pek.

Aletta roz­ba­wiona po­pa­trzyła mu w oczy. Gdy go po­znała, miał z lekka po­kie­re­szo­waną twarz i z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kała na jej wy­go­je­nie, by mu się le­piej przyj­rzeć. Oka­zało się, że pod siń­cami skry­wało się przy­stojne mę­skie ob­li­cze o ostrych ry­sach.

– Do­brze pan dziś wy­gląda, pa­nie Wy­socki.

– Bo trzy­mam się za­sad – przy­po­mniał ich pierw­szą roz­mowę.

– My­śla­łam, że to tylko ja je­stem ta nudna.

– Pani Ró­żań­ska jest dziś w wy­śmie­ni­tym hu­mo­rze.

– Na pana wi­dok. Wzbu­dził pan moją cie­ka­wość. Do­my­ślam się, że po­trze­buje pan mo­jej po­mocy, co by zna­czyło, że już nie pod­waża pan mo­ich kom­pe­ten­cji.

– Ni­gdy tego nie ro­bi­łem, co naj­wy­żej za­cho­wa­łem mar­gi­nes błędu. Chwi­leczkę, może ja to zro­bię – za­pro­po­no­wał, wi­dząc, że ma trud­ność w po­ra­dze­niu so­bie ze sta­rymi za­sta­łymi śru­bami szyldu.

Ścią­gnął kurtkę i po­ło­żył na murku przy drzwiach ga­bi­netu.

Aletta za­mie­niła się miej­scami z męż­czy­zną, przy­trzy­mu­jąc mu dra­binę.

– Więc jaka to sprawa?

– Po­pro­sił­bym o wspar­cie w de­li­kat­nej kwe­stii. Oczy­wi­ście też o zro­zu­mie­nie i obiek­ty­wizm.

Zmarsz­czyła brwi, bo coś jej to przy­po­mniało.

– Na­tu­ral­nie, na­sza roz­mowa bę­dzie po­ufna. Dla sie­bie za­cho­wuję ta­jem­nicę klien­tów – pod­chwy­ciła w lot z uśmie­chem.

– Ta sprawa jest wy­jąt­kowa.

Se­ba­stian po­zbył się śrub, mi­mo­wol­nie uśmie­cha­jąc się pod no­sem.

– Czy do­ty­czy to czynu za­bro­nio­nego? – za­py­tała jego sło­wami, gdy role się od­wró­ciły i te­raz on po­trze­bo­wał jej po­mocy.

– Nie, skąd. Cho­dzi o moją klientkę.

Ro­ze­śmiała się w głos, bo czy ona nie prze­szar­żo­wała w tym za­pew­nie­niu.

– Czy pana klientka o tym wie?

– Współ­pra­cu­jemy – od­po­wie­dział dy­plo­ma­tycz­nie jej sło­wami i sam się ro­ze­śmiał. Zdjął stary szyld, który po la­tach wy­słu­że­nia, te­raz stra­ciw­szy pod­porę, prze­ła­mał się w rę­kach. Wi­dział, że to zmar­twiło ko­bietę. – Przy­kro mi, ale na­daje się tylko do wy­rzu­ce­nia.

– Chcia­łam zo­sta­wić jako pa­miątkę. No, ale te­raz zdję­cie musi wy­star­czyć.

Aletta pla­no­wała je zro­bić w po­więk­sze­niu, by w ramce po­wie­sić w ga­bi­ne­cie. Men­tor Bo zo­sta­wił jej wszystko, co po­sia­dał, naj­więk­szą jed­nak jego spu­ści­zną była wie­dza, którą przez lata się z nią dzie­lił. Dzięki niemu wie­działa, kim chce zo­stać i co ro­bić. Tak jak on zo­stała dok­to­rem psy­chia­trii i psy­cho­te­ra­peutką, która znaj­do­wała za­do­wo­le­nie w pracy, każ­dego dnia upew­nia­jąc się w swo­jej ży­cio­wej mi­sji po­ma­ga­nia lu­dziom.

Dok­tora Za­krzew­skiego trak­to­wała nie tylko jak prze­ło­żo­nego, na­uczy­ciela, ale wręcz przy­szy­wa­nego ojca i przy­ja­ciela. Gdy od­szedł, stra­ciła ba­lans. Był dla niej pod­porą i wy­rocz­nią, te­raz mu­siała ra­dzić so­bie bez niego.

– Nie po­go­dzi­łam się z jego odej­ściem. Wciąż mi go bra­kuje.

Pa­trzyła na szyld, wy­nisz­czony przez czas, na­oczny do­wód tego, że wszystko prze­mija i ma swój mo­ment po­że­gna­nia.

– Na to po­trzeba czasu. Zresztą sama pani o tym wie.

– Stra­cił pan ko­goś bar­dzo bli­skiego?

– Stra­ci­łem. – Już mó­wiąc to, po­ża­ło­wał, że tak mu się wy­rwało, bo mo­men­tal­nie za­ata­ko­wała go fala smutku. – Men­tor na pewno chciałby, by pani dzia­łała da­lej. Nad­szedł na to czas.

Się­gnął po nowy szyld, na któ­rym wid­niały dane psy­cho­te­ra­peutki.

– Tak, to już czas. Stary szyld mu­siał odejść, nie mogę przy­szłych klien­tów wpro­wa­dzać w błąd.

Uśmiech­nęła się ze smut­kiem, bo nie tak wy­obra­żała so­bie otwar­cie wła­snej prak­tyki, men­tor Bo miał w tym uczest­ni­czyć, z jego na­masz­cze­niem by­łaby sil­niej­sza i pew­niej­sza sie­bie.

Przyj­rzała się Wy­soc­kiemu, wy­ko­rzy­stu­jąc to, że był za­jęty mon­to­wa­niem no­wej re­klamy. De­tek­tyw nie­wiele o so­bie mó­wił, na­wet nie od­po­wia­dał na py­ta­nia. Ciężko było od niego wy­cią­gnąć ja­kie­kol­wiek in­for­ma­cje, zwłasz­cza pry­watne. Wnio­sko­wała, że przy­czyna leży nie tyle w za­cho­wa­niu dy­stansu i trzy­ma­niu się za­sad, ile w jego od­ru­chu od­gro­dze­nia się mu­rem od prze­szło­ści, która po­zo­sta­wiła po so­bie bli­zny.

– Bra­kuje szam­pana i wy­strzału kon­fetti – ode­zwał się z uśmie­chem.

– Nad­ro­bię, gdy będę pewna, że ga­bi­net zo­sta­nie w mo­ich rę­kach.

– Bra­cia Za­krzew­scy się ode­zwali?

Se­ba­stian do­krę­cił nowy szyld, za­sta­na­wia­jąc się nad jej pro­ble­mem. Aletta opo­wie­działa mu o pod­wa­że­niu te­sta­mentu przez ro­dzinę dok­tora Za­krzew­skiego, a do­kład­nie jego braci Wal­de­mara i To­biasa. Nie go­dzili się z wolą naj­star­szego brata, chcąc prze­jąć to, co po so­bie zo­sta­wił.

– Wal­de­mar Za­krzew­ski zło­żył mi wi­zytę. Jest z nich naj­młod­szy, ale naj­bar­dziej nie­przy­jemny. Do­mi­nu­jący i tok­syczny czło­wiek, bez żad­nych skru­pu­łów i ba­rier w swo­ich na­ci­skach. Oczy­wi­ście znam me­cha­ni­zmy ma­ni­pu­la­cji, więc po­ra­dzi­łam so­bie bez pro­blemu.

– Oczy­wi­ście. – Se­ba­stian po­dzi­wiał prze­sadną pew­ność sie­bie psy­cho­te­ra­peutki, która uwa­żała, że ni­gdy się nie myli w swo­ich dia­gno­zach i prze­czu­ciu. Ba­wiło go to, choć jak na ra­zie nie zna­lazł do­wodu, że tak nie jest. – Na czym sta­nęło?

– Czeka mnie spo­tka­nie przed­są­dowe.

– Będą ne­go­cjo­wać?

– Bar­dziej gro­zić.

– Idzie pani z mamą?

Po­znał jej matkę, wpa­dli na sie­bie, gdy od­wie­dziła ga­bi­net córki. Wik­to­ria Ró­żań­ska wy­da­wała się osobą nie­zwy­kle opie­kuń­czą, jak anioł pie­czo­ło­wi­cie czu­wała nad córką.

– Skąd, za bar­dzo to prze­żywa. Po­ra­dzę so­bie, mam też po­moc praw­nika.

Uśmiech­nęła się na samą myśl o przy­stoj­nym obrońcy.

Se­ba­stian do­strzegł na­głą prze­mianę ko­biety.

– Prze­szła już z nim pani na ty?

Nie­raz wspo­mi­nał jej o prze­strze­ga­niu gra­nic, zwłasz­cza mię­dzy klien­tem a zle­ce­nio­biorcą, które ona jako psy­cho­te­ra­peutka cza­sem ła­mała, mię­dzy in­nymi z tego po­wodu po­ja­wiła się w jego agen­cji de­tek­ty­wi­stycz­nej, da­jąc mu zle­ce­nie.

– Jesz­cze nie, ale ktoś mi mó­wił, że nie po­winno się prze­kra­czać gra­nicy na polu za­wo­do­wym – wy­tknęła.

– Po­słu­cha go pani?

– Bę­dzie ciężko.

Usły­szała jego śmiech. Może nie­kiedy i ła­mała za­sady, za­le­cane pro­ce­dury, ale kie­ro­wało nią do­bro pa­cjenta bę­dące dla niej naj­wyż­szym pra­wem. Sta­rała się zro­bić wszystko, by po­móc i po­zy­skać jego za­ufa­nie, cza­sem de­cy­du­jące w pro­ce­sie le­cze­nia.

– Pań­ska sprawa łą­czy się z moim za­wo­dem? – za­py­tała tchnięta prze­czu­ciem.

Se­ba­stian mil­czał, scho­dząc z dra­biny. Zło­żył ją i wtedy się ode­zwał:

– Po­trze­buję kon­sul­ta­cji – za­czął de­li­kat­nie. – Spraw­dze­nia... czy ktoś le­czył się psy­chia­trycz­nie.

Alettę aż za­mu­ro­wało.

– My­śli pan, że zdra­dzę ta­jem­nicę le­kar­ską?! – Nie mo­gła wprost w to uwie­rzyć.

– Raz już to pani zro­biła.

– Nie je­stem za­in­te­re­so­wana współ­pracą z pa­nem – rzu­ciła ka­te­go­rycz­nie.

– Szyld pre­zen­tuje się ład­nie. Do­da­tek fio­letu robi ro­botę.

– Wiem, bo sama go wy­bra­łam. Po­ku­sił się pan o dość marną ma­ni­pu­la­cję.

Za­brała mu na­rzę­dzia i się­gnęła po dra­binę, ale on ją przy­trzy­mał. Spoj­rzała na niego groź­nie.

– Le­piej niech pan po­wie, że żar­tuje. Prima apri­lis był pierw­szego, dziś mamy pięt­na­sty, ale mo­gło się panu po­my­lić.

– Do­brze, to może sama kon­sul­ta­cja... i kawa?

Otwo­rzyła drzwi, po­dejrz­li­wie mu się przy­glą­da­jąc.

– Dra­binę trzy­mam w po­miesz­cze­niu so­cjal­nym.

Zgo­dziła się przez cie­ka­wość, mu­siała do­wie­dzieć się, co to za sprawa. Nie za­mie­rzała zła­mać prawa, chcąc tym bar­dziej udo­wod­nić Wy­soc­kiemu, że po­trafi prze­strze­gać prze­pi­sów. Jego za­do­wo­le­nie od­czy­tała jako myśl o wy­gra­nej, ale nie za­mie­rzała wy­pro­wa­dzać go z tego myl­nego wra­że­nia.

– Za­sta­na­wiam się, czy wolę pana trzy­ma­ją­cego dy­stans, czy na­tręt­nie mi­łego?

– Jaki wer­dykt?

– Żadna z tych opcji mi nie od­po­wiada.

***

Aletta za­mknęła szklane drzwi ga­bi­netu, przez które wni­kały pro­mie­nie słońca. Za­trzy­mała ataki mor­skiego wia­tru, z ulgą przyj­mu­jąc cie­pło wnę­trza wie­ko­wej ka­mie­nicy.

W miesz­ka­niu, cał­ko­wi­cie prze­ro­bio­nym na po­trzeby ga­bi­netu psy­cho­te­ra­peu­tycz­nego dok­tora Za­krzew­skiego, rzu­cały się w oczy re­fleksy mi­nio­nego czasu. W nie­wiel­kim ko­ry­ta­rzu zna­la­zło się miej­sce na ladę re­cep­cyjną, na któ­rej stał szklany fla­ko­nik z olej­kiem, roz­ta­cza­jąc le­ciutki za­pach róż. W rogu wy­soki ze­gar wy­bi­jał pełne go­dziny, prze­ty­ka­jąc ci­szę szep­tem wa­ha­dła. Usta­wiono wie­szak i kilka krze­seł dla klien­tów. Aletta pla­no­wała drobne zmiany. Nie za­mie­rzała po­zby­wać się wszyst­kiego, a tym bar­dziej bu­rzyć aury, którą men­tor wpro­wa­dził w te mury, kli­matu spo­koju i po­czu­cia bez­piecz­nego schro­nie­nia. Pra­gnęła utrzy­mać to, co jej prze­ka­zał i czego na­uczył.

Mi­nęła ko­ry­tarz i kilka drzwi pro­wa­dzą­cych do mniej­szych po­miesz­czeń, po czym we­szła do naj­więk­szego, na końcu holu, bę­dą­cego cen­trum wy­da­rzeń każ­dego dnia – do ga­bi­netu, który prze­jęła w spadku po swoim na­uczy­cielu.

Zry­wa­jąc ciemne za­słony, za­pro­siła do wnę­trza świa­tło – de­li­katne jak we­lon fi­rany nie po­wstrzy­my­wały bla­sku dnia, spra­wia­jąc, że ga­bi­net na­brał no­wego wy­razu. Wcze­śniej, zgod­nie z wi­zją men­tora, skry­wał się w mroku wraz ze swymi ta­jem­ni­cami. Aletta czuła, że musi to zmie­nić, zwró­cić się ku bla­skowi, tak jak klienci szu­ka­jący u niej po­mocy. Cza­sem na wła­sne ży­cze­nie ży­jemy w cie­niu ogra­ni­czeń, traum czy stra­chu, lecz żeby wy­zbyć się wszyst­kiego, co za­lega i jest złe, trzeba od­wa­żyć się wyjść do świa­tła, po­ka­zu­jąc mu się w ca­łej oka­za­ło­ści ze swo­imi wa­dami i za­le­tami, wszyst­kim tym, co mamy do za­ofe­ro­wa­nia światu i co mu­simy na­uczyć się w so­bie ak­cep­to­wać.

– Zro­biło się ja­śniej – oce­nił Se­ba­stian po­zby­cie się za­słon peł­nych ku­rzu.

Od­wró­ciła się do męż­czy­zny, bu­dząc z za­my­śle­nia. Cie­kawa była, jaką przyj­mie tak­tykę. Jego po­stę­po­wa­nie mo­gło jej wiele o nim po­wie­dzieć, a nie za­mie­rzała z tej szansy re­zy­gno­wać.

– Zro­bię nam kawę i po­roz­ma­wiamy. Za­pra­szam na... gdzie­kol­wiek bę­dzie panu wy­god­nie.

Se­ba­stian po­dejrz­li­wie po­pa­trzył na an­tyczną ko­zetkę po­krytą we­lu­rem.

– Przy­po­mi­nam, że nie je­stem pani pa­cjen­tem.

– Tym ra­zem za­sady się zmie­niły, pa­nie Wy­socki. Będą obo­wią­zy­wały moje. Te­raz to pan po­trze­buje po­mocy.

– Kon­sul­ta­cji.

– Jak zwał, tak zwał. Chce pan sko­rzy­stać z mo­jej wie­dzy i usły­szeć moją opi­nię?

Se­ba­stian po­pa­trzył na drobną ko­bietę, wi­dział, że była z sie­bie cał­kiem rada, i nie chciał jej psuć tej drob­nej przy­jem­no­ści od­wetu, zwłasz­cza gdy tak się do niego uśmie­chała.

– Obym tego nie ża­ło­wał.

– Tym ra­zem ja za­daję py­ta­nia, a pan od­po­wiada. Wza­jemna szcze­rość na­dal obo­wią­zuje i naj­waż­niej­sze: żad­nego pod­wa­ża­nia mo­ich kom­pe­ten­cji.

– Słowo har­ce­rza.

– Był pan nim?

– Tego nie po­wie­dzia­łem.

Wes­tchnęła wy­mow­nie na ten jego opór przed mó­wie­niem o so­bie. Po­szła przy­go­to­wać dla nich kawę. Nie za­py­tała, jaką pija, bo przy­naj­mniej to już o nim wie­działa. Wie­kowy eks­pres stał w kuchni, która jed­no­cze­śnie była po­miesz­cze­niem so­cjal­nym. Men­tor miał do za­pa­rza­nia na­po­jów re­cep­cjo­nistkę, star­szą pa­nią Irenkę, jed­nak ta ode­szła z pracy po jego śmierci.

Aletta wró­ciła do ga­bi­netu z pa­ru­ją­cymi fi­li­żan­kami, przy­ła­pu­jąc Wy­soc­kiego na roz­glą­da­niu się po sta­ro­świec­kim i za­gra­co­nym przed­mio­tami wnę­trzu. Ściany bez okien zo­stały za­sta­wione re­ga­łami peł­nymi ksią­żek, oprócz ko­zetki i fo­teli nie­zbęd­nych do se­sji zna­la­zło się miej­sce dla an­tycz­nego sze­ro­kiego biurka i sto­liczka z gra­mo­fo­nem, z któ­rego dok­tor pusz­czał od czasu do czasu na­stro­jowe me­lo­die z daw­nych lat.

– Nie wie pan, co wy­brać: ko­zetkę czy fo­tel? Men­tor lu­bił upew­niać klien­tów w ich wy­obra­że­niu o te­ra­pii. Cza­sem ro­bił psy­cho­ana­lizy, ale wo­lał roz­mowę twa­rzą w twarz.

– A pani?

– Do­sto­so­wuję się, byle po­móc. Za­zwy­czaj ze­stra­jam się z fa­lami pa­cjen­tów.

– Czy to bez­pieczne?

– Każdy z nas coś ry­zy­kuje, pan też cza­sem ob­rywa – przy­po­mniała mu, wra­ca­jąc do ich pierw­szego spo­tka­nia.

– Prze­czu­wa­łem, że im bar­dziej mnie pani po­zna, tym bar­dziej bę­dzie z tej wie­dzy ko­rzy­stać.

– Wcze­śniej pan po­znał mnie. Czy to ta­kie straszne po­ka­zać, ja­kim czło­wie­kiem je­ste­śmy?

– Od dziecka na­uczony je­stem, by tego nie ro­bić, bo może przy­nieść sku­tek od­wrotny do za­mie­rzo­nego. – Se­ba­stian, nie chcąc, by pa­dło ko­lejne py­ta­nie, szybko zmie­nił te­mat. – Zgło­siła się do mnie klientka, jej sprawa jest dość skom­pli­ko­wana.

– Dużo płaci czy za­in­try­go­wała pana, że zgo­dził się pan przy­jąć jej zle­ce­nie?

Wy­czuła jego wa­ha­nie. Na­piła się kawy, nie od­ry­wa­jąc od niego wzroku. Twarz męż­czy­zny po­zo­stała bez wy­razu, nie wy­świe­tliła się żadna emo­cja.

– Je­stem po to, by po­ma­gać, i z tego żyję. Płaci też do­brze, więc trudno było od­mó­wić.

– Do­brze się pan z tym czuje?

– Pani Aletto, czy mo­żemy nie zba­czać z te­matu, wiem, co pani robi. Ro­zu­miem, że to od pani sil­niej­sze, ale pro­szę się po­wstrzy­mać.

– Za­wsze chcę, by klient w moim ga­bi­ne­cie czuł się bez­piecz­nie.

W du­chu przy­znała mu ra­cję, nie mo­gła się po­wstrzy­mać.

– Czy to od­wet za pierw­sze na­sze spo­tka­nie?

– Nie je­stem pa­mię­tliwa. – Nie po­wstrzy­mała uśmie­chu. – Do­brze, co to za sprawa, bo przy­znam się, że je­stem już bar­dzo cie­kawa.

– Ko­bieta ma wąt­pli­wo­ści co do śmierci swo­jej matki. Tak jak pani, kie­ruje się in­tu­icją, która pod­po­wiada jej, że wiele się nie zga­dza.

– Je­stem w sta­nie ją zro­zu­mieć.

– Do­my­śla­łem się, że tym zy­ska w pani oczach. Więc... ofi­cjal­nie jej matka ode­szła na za­wał serca, choć Amanda Dmow­ska uważa, że oj­ciec z jej młod­szym bra­tem przy­śpie­szyli jej śmierć z czy­sto ego­istycz­nych po­wo­dów.

– Matka zo­sta­wiła po so­bie spa­dek?

– Zo­sta­wiła, ale nie­wiele, mimo że ma­ją­tek Dmow­skich jest o wiele za­sob­niej­szy. Dmow­ski pro­wa­dzi firmę han­dlową, a syn pra­cuje u jego boku, ma ją z cza­sem prze­jąć. Amanda wy­brała inną drogę, zo­stała tłu­ma­czem przy­się­głym kilku ję­zy­ków. Po śmierci matki oka­zało się, że jej ro­dzice mieli roz­dziel­ność ma­jąt­kową. Firma, duży dom i kilka nie­ru­cho­mo­ści na­leżą do ojca. Mam ze­brać ma­te­riał na jej ojca i brata. Do­wody, które przed są­dem będą miały istotną war­tość.

– Cho­dzi o pie­nią­dze, dla­tego to pod­waża? A pan przy­jął jej zle­ce­nie z uwagi na zysk?

Aletta nie oskar­żała, tylko chciała to gło­śno roz­wa­żyć. Cza­sem od­po­wie­dzi ra­ziły w oczy, a cza­sem za­śle­piały i trzeba było od­kryć znacz­nie wię­cej.

– To fak­tycz­nie pierw­sze się rzuca, że Dmow­ska chce wy­cią­gnąć kasę i po­suwa się do nie­czy­stych za­grań, ale gdy opo­wie­działa opo­wia­dać o swoim ojcu, za­czą­łem się wa­hać. Wik­tor Dmow­ski, we­dług jej słów, jest ty­ra­nem i ogra­ni­czał matkę we wszyst­kim, a jej brat, Ja­rek Dmow­ski, by mieć jego przy­chyl­ność i nie pod­pa­dać jego twar­dej ręce, jak to okre­śliła, go­dził się na to i za­wsze trzy­mał stronę ojca.

– Czyli jej matka żyła w związku tok­sycz­nym i prze­mo­co­wym?

– Tak to przed­sta­wiła Amanda Dmow­ska pod­czas pierw­szego na­szego spo­tka­nia. Na ko­lej­nym za­mie­rzam do­py­tać o szcze­góły. Opo­wia­dała, że jej matka nie za­słu­gi­wała na ta­kie ży­cie i mimo jej prób wpły­nię­cia na nią na­dal trwała w tej re­la­cji. Nie chce tego zo­sta­wić, bo czuję, że jest jej to winna.

– Gdzie pan wi­dzi moje za­da­nie?

Se­ba­stian do­pił kawę. Wie­dział, że ja­kim­kol­wiek to­nem to wy­po­wie, bę­dzie cho­dzić i tak o to samo.

– Dmow­ska wspo­mniała, że jej oj­ciec le­czył się psy­chia­trycz­nie z po­wodu agre­sji. Brał leki na re­ceptę.

– Czyli li­czy pan, że ja, jako per­so­nel szpi­tala, zaj­rzę do akt pa­cjenta, szu­ka­jąc da­nych Dmow­skiego, i po­dam panu do­wody na tacy? Wie pan do­brze, że nie mogę i tego nie zro­bię.

– Nie mu­szę wie­dzieć, co jest w pa­pie­rach, tylko czy rze­czy­wi­ście jej oj­ciec się le­czył.

– Słowo tak lub nie też bę­dzie zła­ma­niem przeze mnie prawa.

– Czy ta roz­mowa nie może zo­stać mię­dzy nami?

– Pa­nie Wy­socki, do­brze pan wie, że je­śli sprawa trafi przed sąd i moje na­zwi­sko zo­sta­nie wspo­mniane, może to wyjść i spo­wo­duje nie­miłe dla mnie kon­se­kwen­cje. Czy te­raz to ja stoję na straży za­sad, któ­rych na­leży prze­strze­gać, a pan, by osią­gnąć cel, a w tym wy­padku wie­dzę, chce je obejść?

– Wspo­mnia­łem, że sprawa jest skom­pli­ko­wana.

– To tylko pod­kre­śla, że każdy zła­mie za­sady, by osią­gnąć swój cel, na­wet pan de­tek­tyw Wy­socki.

Se­ba­stian uśmiech­nął się, nie mo­gąc za­prze­czyć.

– To jak po­zy­skać do­wody w tak de­li­kat­nej ma­te­rii? Po­mi­ja­jąc roz­mowę z moją klientką i zbie­ra­nie do­wo­dów prze­ciw jej ojcu, czy można udo­wod­nić, że ktoś jest za­bu­rzony czy chory?

– Strona wzywa bie­głego.

– Róż­nie bywa z tymi opi­niami. Sta­ram się za­zwy­czaj, by moi klienci mieli nie­pod­wa­żalne do­wody. Nie ma zna­cze­nia, czy cho­dzi o mor­der­stwo, czy zdradę. Wik­tor Dmow­ski mógł po­peł­nić zbrod­nię i po­kaźną go­tówką za­tu­szo­wać śmierć żony. Moim za­da­niem jest zna­leźć na to do­wody wia­ry­godne dla sądu.

– Na po­waż­nie roz­waża pan mor­der­stwo i zła­ma­nie prawa?

– Czy nie usta­li­li­śmy już, że za­zwy­czaj każdy z nas stara się zro­bić wszystko, by osią­gnąć swój cel?

***

Za­trzy­mała się przy gra­mo­fo­nie i prze­glą­dała płyty, któ­rych men­tor Bo uwiel­biał słu­chać. Po­sia­dał dużą ko­lek­cję, na­wet sama po­ma­gała mu ją wzbo­ga­cić. Let­nią porą na Gieł­dzie Sta­roci przy Skwe­rze Pio­nie­rów za­wsze uda­wało jej się coś dla niego zna­leźć.

Dok­tor Bo­gusz Za­krzew­ski mie­wał swoje sła­bo­ści i ce­le­bra­cje. Po ca­łym dniu roz­mowy z pa­cjen­tami, czy to w szpi­talu, gdzie peł­nił funk­cję or­dy­na­tora, czy we wła­snym ga­bi­ne­cie, pod wie­czór włą­czał jedną z płyt wi­ny­lo­wych. Me­lo­die za­pew­niały mu chwilę od­de­chu po cięż­kich se­sjach. Aletta za­mie­rzała kon­ty­nu­ować ów mu­zyczny od­po­czy­nek, zwa­żyw­szy, że nie­raz sia­dała obok i wtedy ra­zem z men­to­rem w mil­cze­niu wsłu­chi­wali się w ulotne słowa pełne tre­ści. Dziś mo­gła przy­mknąć po­wieki i przy­naj­mniej uda­wać, że men­tor sie­dzi w fo­telu, że jesz­cze nie od­szedł i chwilę przy niej jest.

Na­sta­wiła Annę Ger­man, jej utwory naj­czę­ściej wy­peł­niały ga­bi­net i nio­sły się po ca­łym ko­ry­ta­rzu, do­cie­ra­jąc do re­cep­cji. Wy­brała Na­szą mi­łość – utwór, do któ­rego men­tor naj­chęt­niej wra­cał.

Pio­senki o smut­nej mi­ło­ści były tym, czego słu­chał naj­czę­ściej. Me­lan­cho­lijny, czy­sty i mocny głos ko­biety po­ru­szał naj­czul­sze struny, przy­wo­łu­jąc uśpione wspo­mnie­nia. Do­wo­dem były łzy w jego oczach, które nie­raz uda­wało jej się do­strzec. Ni­gdy nie po­wie­dział jej, co było przy­czyną, że był sam, nie za­ło­żył ro­dziny, na­wet od­su­nął się od bli­skich, na wła­sne ży­cze­nie sta­jąc się czarną owcą.

Zo­sta­wił jej ga­bi­net, ale też miesz­ka­nie na naj­wyż­szym pię­trze ka­mie­nicy z całą za­war­to­ścią wie­ko­wych przed­mio­tów. Młodsi bra­cia Za­krzew­scy, mimo że kon­takt mieli z nim ogra­ni­czony, po­sta­no­wili ode­brać to, co na­le­żało do ich star­szego brata, nie go­dząc się na­wet z jego ostat­nią wolą.

Alettę cze­kał pro­ces o pod­wa­że­nie te­sta­mentu, ale naj­bar­dziej mę­czyło ją py­ta­nie o prze­szłość men­tora, któ­rej ni­gdy przed nią nie od­sło­nił.

Po­de­szła do an­tycz­nego biurka i wy­su­nęła szu­fladę, wy­cią­gnęła ze­ga­rek z de­wizką, który był dla men­tora jak ta­li­zman. We­wnątrz niego od­kryła gra­wer z in­for­ma­cją, że przed­miot był pre­zen­tem od Anieli. Imię nic jej nie mó­wiło, a wy­da­wało się, że po­znała wszyst­kie osoby z oto­cze­nia dok­tora. Pla­no­wała od­kryć jego prze­szłość i od­szu­kać liczne pod­po­wie­dzi, które wy­ja­śnią, dla­czego po­sta­no­wił być sam, cał­ko­wi­cie po­świę­ca­jąc się pracy.

Praw­nik, któ­rego wy­na­jęła, za­pew­nił, że jest stroną wy­graną. Te­sta­ment spi­sany u no­ta­riu­sza speł­niał wszel­kie wy­mogi prawne, bę­dąc trud­nym do pod­wa­że­nia, nie wie­działa jed­nak, do czego po­suną się Za­krzew­scy, by po­sta­wić na swoim. Tym bar­dziej że nie na­le­żała do ro­dziny, a po­są­dze­nie jej o nie­czy­ste za­gra­nia było naj­lep­szą me­todą.

Odło­żyła ze­ga­rek, za­su­wa­jąc szu­fladę, i pal­cami chwy­ciła za swój za­wie­szony na szyi. Po­znali się z men­to­rem, gdy była dziec­kiem z pro­ble­mami, które on po­mógł jej roz­wią­zać, od tam­tej pory po­sta­no­wiła, że bę­dzie taka jak on, a no­sze­nie ze­garka było pew­nym po­do­bień­stwem, któ­rym skła­dała mu hołd.

Wy­brzmiały ostat­nie nuty pio­senki, po któ­rej po­pły­nęły słowa ko­lej­nej. Nie ża­łuj, śpie­wała Anna Ger­man. Aletta wzięła te słowa do sie­bie i nie ża­ło­wała. Od­kąd po­sta­no­wiła otwo­rzyć wła­sną prak­tykę, jej ży­cie przy­śpie­szyło. Do­szły do tego jej upór i de­ter­mi­na­cja, by jak naj­le­piej po­móc pa­cjen­tom, cza­sem prze­kra­cza­jąc za­ry­so­wane gra­nice. Jed­nak to spo­wo­do­wało, że po­znała de­tek­tywa Wy­soc­kiego, który po­mógł jej w de­li­kat­nej spra­wie, mimo że po pierw­szym spo­tka­niu zu­peł­nie jej nie uwie­rzył.

Uśmiech­nęła się na myśl o zmien­no­ści losu, gdy te­raz to on przy­szedł pro­sić ją o po­moc. Zgo­dziła się pod­jąć jego zle­ce­nia, po­ma­ga­jąc mu w spra­wie Amandy Dmow­skiej. Za­mie­rzała po­dejść do no­wego wy­zwa­nia tak, jak do swo­ich pa­cjen­tów, z za­cię­ciem i pro­fe­sjo­na­li­zmem, chcąc wy­wią­zać się z za­da­nia.

Nic bar­dziej jej nie mo­ty­wo­wało jak spraw­dze­nie swo­jej wie­dzy i umie­jęt­no­ści i od­kry­cie pro­blemu ukry­wa­ją­cego się w ludz­kiej psy­chice. Poza tym nie mo­gła od­mó­wić, skoro jej zle­ce­nie wy­ko­nał wzo­rowo, i w pe­wien spo­sób po­sta­no­wiła się od­wdzię­czyć.

Zer­k­nęła na ze­ga­rek, ocze­ku­jąc se­sji z wy­jąt­kową klientką. Wy­szła na ko­ry­tarz, mar­twiąc się nie­obec­no­ścią re­cep­cjo­nistki, którą za­trud­niła. Po wy­sta­wie­niu ogło­sze­nia zja­wiła się tylko ona, a Aletta pil­nie po­trze­bo­wała ko­goś, kto w cza­sie trwa­ją­cej se­sji za­trosz­czy się o in­nych pa­cjen­tów. Ko­bieta, jak wi­dać, nie po­tra­fiła zja­wić się na okre­śloną go­dzinę. Już wcze­śniej miała co do niej złe prze­czu­cia i co­raz bar­dziej się w nich upew­niała.

W tym mo­men­cie po­czuła po­dmuch, który wdarł się do środka, a z nim po­ja­wiła się jej nowa re­cep­cjo­nistka. Lu­cyna Ci­sza trza­snęła drzwiami, ro­biąc ha­łas spo­tę­go­wany stu­ko­tem jej wy­so­kich ob­ca­sów od­bi­ja­ją­cym się echem od par­kietu. Przy­nio­sła ze sobą wy­pchaną re­kla­mówkę i torbę, po czym po­śpiesz­nie za­częła je wy­pa­ko­wy­wać, two­rząc na bla­cie re­cep­cji nie­ład.

– Pani Lu­cyno, spóź­niła się pani.

Aletta po­pa­trzyła na doj­rzałą ko­bietę z blond wło­sami zwią­za­nymi w kitkę. Jej strój był ko­lo­rowy, a ze­staw ja­skra­wych barw ra­ził w oczy.

– Pani dok­torko, tylko kilka mi­nut. Coś pani taka nad­gor­liwa. Jesz­cze ni­kogo nie ma.

– Miała pani przyjść wcze­śniej i po­móc mi przy wie­sza­niu szyldu – do­dała Aletta, wi­dząc w oczach ko­biety za­sko­cze­nie.

– Prze­cież wisi.

– Mu­sia­łam po­ra­dzić so­bie sama.

– No i świet­nie so­bie dok­torka po­ra­dziła. – Lu­cyna za­ma­szy­ście wzru­szyła ra­mio­nami.

– Nie­ważne. Pani Lu­cyno, okre­śli­łam pani za­sady, ja­kie pa­nują w moim ga­bi­ne­cie, i czego wy­ma­gam.

– Toż to nic trud­nego, kawka, cza­sem po­za­mia­tać, prze­trzeć kurz, przy­jąć pa­cjenta.

– Klienta, pro­szę to za­pa­mię­tać. Pro­si­łam też o bar­dziej sto­no­wany strój.

– To stary łach, już się sprał. Chwy­ci­łam to, co pierw­sze wi­siało w sza­fie. Za­wsze tak ro­bię, bo jak za­cznę się za­sta­na­wiać, to cały dzień zleci. Tak jest o wiele szyb­ciej i ide­al­nie wy­glą­dam. Prawda?

– Pani Lu­cyno, pro­si­łam o spo­kojne ko­lory, na przy­kład biel, sza­rość, czerń.

– Ja­kie to ma zna­cze­nie? Oży­wię tro­chę to mar­twe wnę­trze – obu­rzyła się na kry­tykę. Z pewną nie­chę­cią przyj­rzała się dok­tor Ró­żań­skiej, jej sza­remu gol­fowi, ciem­nym spodniom i te­ni­sów­kom. Lu­cyna nie mo­gła zro­zu­mieć, jak ko­bieta na po­zio­mie i niby wy­kształ­cona może nie mieć za grosz gu­stu i na wła­sne ży­cze­nie wta­piać się w tło.

– Pro­si­ła­bym jed­nak nie. Od­głos pani szpi­lek nie­sie się po ca­łym ga­bi­ne­cie.

– Ju­tro przy­niosę kap­cie. Ko­bieta jed­nak naj­sek­sow­niej wy­gląda w szpil­kach!

– Pani Lu­cyno, za­czy­nam wąt­pić, czy na­sza współ­praca ma szansę się spraw­dzić.

– Po co te groźby!

– To nie groźba, tylko gło­śno wy­ra­żam swoje obawy – wy­tłu­ma­czyła ze spo­ko­jem za­sko­czona, że jej słowa zo­stały ode­brane ina­czej. Aletta ża­ło­wała, że nie zgło­sił się ktoś taki jak pani Irena, ko­bieta, która przez wiele lat pra­co­wała dla jej men­tora.

– Pro­szę mnie nie skre­ślać. Jesz­cze nie wie dok­torka, co po­tra­fię.

Aletta co­raz bar­dziej upew­niała się, że ra­czej nie chce się o tym prze­ko­nać.

– Pro­szę po­stę­po­wać grzecz­nie i z umiar­ko­wa­niem pod­cho­dzić do klien­tów.

– A co ja o tym nie wiem?! Wiele lat prze­pra­co­wa­łam na re­cep­cji w przy­chodni. Z ludźmi umiem so­bie ra­dzić – za­pew­niła z wyż­szo­ścią. – To może ja ka­wusi dok­torce zro­bię?

– Pro­si­łam, żeby mó­wiła mi pani po imie­niu. – Wo­lała już sły­szeć swoje imię niż to dzi­waczne zdrob­nie­nie, któ­rego Lu­cyna uparła się uży­wać.

– Ab­so­lut­nie to nie wy­pada.

Aletta miała dość roz­mowy z ko­bietą, po­sta­no­wiła więc w ci­szy i sa­mot­no­ści ga­bi­netu przy­go­to­wać się do se­sji. Za­trzy­mała się jed­nak w jego progu, sły­sząc od­głos otwie­ra­nych drzwi, znie­ru­cho­miała, nad­słu­chu­jąc.

Nowy po­dmuch wia­tru wtar­gnął do ga­bi­netu, a wraz z nim ko­bieta, któ­rej wy­gląd i po­stawa zdra­dzały do­bry gust oraz pew­ność sie­bie. Brą­zowe włosy miała mod­nie uło­żone, de­li­katny ma­ki­jaż pod­kre­ślał jej urodę. Wi­dząc nową twarz za re­cep­cją, za­wa­hała się, ale tylko przez uła­mek se­kundy.

– Dzień do­bry. Jest Aletta? – Eryka Ra­czyń­ska zmie­rzyła nową pra­cow­nicę wni­kli­wym wzro­kiem.

– Pani dok­torka jest już – po­uczyła Lu­cyna z wyż­szo­ścią. – Była pani umó­wiona?

Eryka nie mo­gła się nie uśmiech­nąć.

– Droga pani, ja nie mu­szę się uma­wiać.

– To się jesz­cze okaże.

– Pani Lu­cyno! – Aletta po­sta­no­wiła wkro­czyć. – Co pani mó­wi­łam?

– Ka­zała mi pani pil­no­wać po­rządku, to pil­nuję. – Lu­cyna z upo­rem stała przy swoim, nie ma­jąc so­bie nic do za­rzu­ce­nia.

– Pro­szę być miłą i grzeczną. Nie są­dzi­łam, że mu­szę o tym wspo­mi­nać. – Aletta uśmiech­nęła się do Eryki z za­wsty­dze­niem. Bez słowa ra­zem prze­szły do ga­bi­netu.

– Wi­dzę, że tra­fił ci się pro­dukt z Pe­erelu w kla­sycz­nym wy­da­niu. – Eryka we­szła do ga­bi­netu mocno uba­wiona. – Aletto, po­zna­łam cię na tyle, by wie­dzieć, że lu­bisz wy­zwa­nia, ale to jest chyba po­wy­żej two­ich kom­pe­ten­cji. Be­ton ata­kuje się uda­rową, gdzie ty ze swoją sub­telną wkrę­tarką?

– Za­czy­nam po­woli ża­ło­wać swo­jej de­cy­zji, ale po­trze­buję ko­goś na re­cep­cji, a tylko Lu­cyna się zgło­siła. Da­łam jej szansę, więc zo­ba­czymy – uspo­ka­jała zwłasz­cza sie­bie. Za­mil­kła, sły­sząc gło­śną mu­zykę pły­nącą z ko­ry­ta­rza. Nie mo­gła w to uwie­rzyć.

– Pani Lu­cyno, pro­szę wy­łą­czyć ra­dio!

***

Przez uchy­lone okno do ga­bi­netu wpły­nął po­wiew ostrego wia­tru. Aletta od­cięła mu do­stęp do wnę­trza i usia­dła w fo­telu, pa­trząc na Erykę Ra­czyń­ską. Po­ja­wiła się u niej w ga­bi­ne­cie przez przy­pa­dek, chcąc spo­tkać się z dok­to­rem Za­krzew­skim. Zo­stała jed­nak jej klientką, ale też nie­ba­wem kimś bliż­szym.

Po­zna­wały się pry­wat­nie, nie zwa­ża­jąc na wy­ma­ganą gra­nicę mię­dzy pa­cjen­tem a te­ra­peutą. Aletta wie­działa, co było tego po­wo­dem, jej pustka, którą od­czu­wała po stra­cie men­tora. Do­pro­wa­dziło to do ich za­ży­ło­ści, uwa­żała jed­nak, że po­trafi to od­dzie­lać i na­dal grać swoją rolę, zwłasz­cza te­ra­peutki.

– Eryko, na­pi­jesz się kawy?

– Le­piej nie. Lu­cyna może mi do niej coś do­rzu­cić.

– Eryko, żar­tu­jesz?! To dam ci wody – za­pro­po­no­wała, nie wie­dząc już sama, czego się spo­dzie­wać po Lu­cy­nie. – Skupmy się na to­bie. Mia­łaś czas oswoić się z moją dia­gnozą, wi­dzę, że przy­ję­łaś ją do wia­do­mo­ści.

– Je­stem jesz­cze na eta­pie przyj­mo­wa­nia jej do wia­do­mo­ści – po­pra­wiła ją Eryka i na­piła się wody. Pa­mię­tała mo­ment, gdy te­ra­peutka po­wie­działa jej, z czym się mie­rzy i co jest po­wo­dem jej nie­po­koju. W pierw­szej chwili ją to roz­ba­wiło, na­stęp­nie zmar­twiło, a póź­niej na­stą­piła se­ria dra­stycz­nych zmian. – Po­wie­dzia­łam tylko Ju­lii, Je­rzemu na­wet nie pró­bo­wa­łam, z tru­dem prze­cho­dzi mi to przez gar­dło. Zresztą na­sze po­sie­dze­nia za­koń­czyły się przez moją wy­pro­wadzkę, a ra­czej ucieczkę z domu. Po­rzu­ci­łam dzieci i męża. Jak bar­dzo źle to brzmi?

– Wszystko za­leży od głęb­szego tła. Mąż przez zdradę znisz­czył wa­sze mał­żeń­stwo, a na­sto­letni sy­no­wie nie po­winni być za­kład­ni­kami w wa­szych co­dzien­nych wo­jen­kach.

– Do­kład­nie, sy­tu­acja dla nas wszyst­kich była... chu­jowa, mimo że sta­bilna. Kto by po­my­ślał, że do­pad­nie mnie kry­zys wieku śred­niego?! Nie tego się spo­dzie­wa­łam. De­pre­sja, za­ła­ma­nie ner­wowe, dwu­bie­gu­no­wość, ow­szem, ale nie to. To ta­kie po­spo­lite, a ja nie je­stem po­spo­lita!

Aletta uśmiech­nęła się ze zro­zu­mie­niem.

– Prze­czu­wa­łam, że cię roz­cza­ruję.

– Na pewno to mi do­lega?

– Eryko, wszel­kie prze­słanki na to wska­zują. Kry­zys wieku śred­niego do­ty­czy nie tylko męż­czyzn, ale i ko­biet. Bli­sko czter­dziestki, w twoim przy­padku po niej, przy­cho­dzi etap pod­su­mo­wań, to, co nam się w ży­ciu udało, a co nie­ko­niecz­nie. U ko­biet prze­ja­wia się to w sfe­rze emo­cjo­nal­nej, in­tym­nej, ro­śnie wtedy pre­sja na za­cho­wa­nie mło­dego wy­glądu, za­pisy do chi­rur­gów pla­stycz­nych.

– By­łam na tym eta­pie, odro­binę po­mo­gło, ale to jak walka z wia­tra­kami. Z gra­wi­ta­cją nikt nie wy­grał.

– Po­ko­chasz swoje zmarszczki, zwłasz­cza przy uśmie­chu, do­dają ci uroku – za­pew­niła.

– Wy­ma­gasz nie­moż­li­wego.

Aletta spo­waż­niała, prze­cho­dząc do me­ri­tum.

– Obu­dziła się w to­bie po­trzeba nad­ro­bie­nia za­le­gło­ści, szept z tyłu głowy, żeby jesz­cze za­wal­czyć, po­ka­zać, że coś zna­czysz, po­tra­fisz, że nie wszystko stra­cone i uda się coś osią­gnąć. U cie­bie zde­rzyło się to z po­czu­ciem braku sensu dba­nia o dom i dzieci, które wy­ro­sły i już nie po­trze­bują nad­mier­nej tro­ski, tylko uwagi na in­nym po­zio­mie. To wszystko, czemu do­tąd po­świę­ca­łaś czas, uzna­łaś za przedaw­nione i bez­war­to­ściowe. Mąż sam przez zdradę wy­pi­sał się z two­jej li­sty prio­ry­te­tów. Spró­bo­wa­łaś wró­cić na za­wo­dowe tory, ale twój zryw szybko opadł. Do­cho­dzą jesz­cze ob­jawy ni­skiego sa­mo­po­czu­cia, ob­ni­że­nie na­stroju, na­pady zło­ści, roz­draż­nie­nie.

– Wkur­wie­nie.

– O tym wspo­mnia­łaś przy pierw­szej wi­zy­cie. To też wy­nik zmian hor­mo­nal­nych.

– Jak wspo­mnisz jesz­cze o me­no­pau­zie, wstanę i wyjdę.

– To wszystko ide­al­nie ob­ra­zuje twój stan, a ra­czej kry­zys.

– Wszystko ja­sne, to mój chuj­ko­waty mąż mnie za­ra­ził. On pierw­szy za­cho­ro­wał, pod­no­sząc swoje marne ego zdradą z na­szą ma­sa­żystką z ośrodka.

– Jego zdrada i twoje lęki mo­gły być tego przy­czyną. Ma­razm, w któ­rym utknę­łaś, trwał w naj­lep­sze, tylko się po­głę­bia­jąc. Od­gry­wa­łaś coś, co prze­stało być twoją bez­pieczną me­lo­dią. Dawny tryb ży­cia prze­stał być twoim. Tłu­mi­łaś emo­cje, które w końcu po­trze­bo­wały uj­ścia. To nie cho­roba, a pe­wien etap. U męż­czyzn może się to ob­ja­wiać w inny spo­sób.

– Całe spek­trum mia­łam za­pre­zen­to­wane w prak­tyce u sie­bie w domu, teo­rię więc mo­żemy po­mi­nąć.

– Ro­zu­miem. Za­le­ci­łam ci, byś się uwol­niła, zro­biła coś, co na nowo roz­bu­dzi twoją we­wnętrzną pa­sję. – Aletta cze­kała na ten mo­ment, na skutki już wpro­wa­dzo­nych de­cy­zji. – Opo­wiedz, co się dzieje od chwili za­bra­nia wa­li­zek i wy­pro­wadzki z domu. Po­rzu­ce­nia tego, co cię przy­tła­czało.

Eryka po­de­szła do okna i w mil­cze­niu za­pa­trzyła się na skrzy­żo­wa­nie i prze­jeż­dża­jące tam­tędy sa­mo­chody. Świat się zmie­niał, od­ra­dzał z zi­mo­wego snu, ona też tego pra­gnęła.

– Miesz­ka­nie w por­cie było do­brą lo­katą. Stwier­dzi­łam, że przez taką lo­ka­li­za­cję po­win­nam pod­nieść stawki za wy­na­jem w se­zo­nie.

– Eryko, nie zby­waj mnie. Za­miesz­ka­łaś sama, po tak dłu­gim cza­sie nie ma już obok męża, na­sto­lat­ków, obo­wiąz­ków. Po­wiedz, jak to na cie­bie wpływa?

– Jest ci­cho i spo­koj­nie. Na po­czątku było dziw­nie, od dawna sy­piam sama, więc to nie no­wość, tylko... – wes­tchnęła i wró­ciła na fo­tel – pierw­szej nocy nie mo­głam za­snąć. W na­szym domu wy­pa­try­wa­łam brza­sku, nie mo­gąc spać, cze­ka­łam, aż zrobi się ja­sno, li­cząc, że po­jawi się słońce. Te­raz z okien mam wi­dok na port, prace za­czy­nają się wcze­śnie, więc wsłu­chuję się w echo nio­są­cych się od­gło­sów. Za­snę­łam, gdy słońce wze­szło, i spa­łam cały dzień. Nie ru­szy­łam się z domu przez czter­dzie­ści osiem go­dzin. Znik­nę­łam nie tylko dla ro­dziny, ale i dla świata.

– Co spra­wiło, że wy­szłaś?

– Głód. – Eryka uśmiech­nęła się. – W chuj zgłod­nia­łam.

Aletta za­śmiała się, bo do­strze­gła, że wraca Eryka, która po­tra­fiła za­kląć, z do­sad­no­ścią po­ka­zu­jąc swoje od­czu­cia, ale też za­ra­zić wła­sną po­zy­tywną ener­gią.

– Nie od­pusz­czę ci, po­wiedz, co za­lega na dnie?

– Co mam ci po­wie­dzieć... Po­szłam do sklepu, grzecz­nie usta­wi­łam się w ko­lejce przy ka­sie. – Eryka wy­czuła na­cisk spoj­rze­nia Aletty. – Ob­ser­wo­wa­łam lu­dzi, nie­któ­rzy się uśmie­chali. Pa­trzy­łam na tęt­niące do­okoła ży­cie, na piękne mia­sto, w któ­rym miesz­kam, i po­sta­no­wi­łam do niego wró­cić. Nie uśmie­chaj się, nie go­dzę się ze sta­ro­ścią i z tym, że czas mi uciekł i kilka lat zu­peł­nie zmar­no­wa­łam.

– Wiele stra­ci­łaś, ale nie zmar­no­wa­łaś, Eryko. Masz dwóch na­sto­let­nich sy­nów, może nie ma­cie do­brego kon­taktu, ale nad tym można po­pra­co­wać. Twoje mał­żeń­stwo do­padł kry­zys, coś się skoń­czyło, mimo że się sta­ra­łaś dać temu nie­jedną szansę. Czas na cie­bie, Eryko, tylko ty i twoje po­trzeby, czas na de­cy­zje tylko dla cie­bie wła­ściwe.

– Nie wiem, ja­kie one są. Na ra­zie dzia­łam po omacku.

– Nie na wszystko od razu znaj­dziemy od­po­wiedź. Po­jawi się w swoim cza­sie. Po­zna­łam już twoją nie­cier­pli­wość, ale nie na­ci­skaj. Ko­lejną noc prze­spa­łaś całą?

– Na­wet śmie­ciarka mnie nie obu­dziła. Żyję te­raz jakby w in­nej rze­czy­wi­sto­ści. Jesz­cze nie wiem, czy ją lu­bię.

– Czego ci bra­kuje?

– Wspo­mnia­ła­bym o za­glą­da­niu przed snem do po­ko­jów sy­nów, ale i to z cza­sem się skoń­czyło. Roz­cza­ro­wa­łam ich, na pewno te­raz, po mo­jej ucieczce, też nie mają o mnie do­brego zda­nia. Nie od­bie­rają ode mnie po­łą­czeń. Wiem, wszystko w swoim cza­sie. – Urwała, gdy w jej oczach po­ja­wiły się łzy. – Bra­kuje mi kawy z Je­rzym. Wy­my­ka­łam się do niego rano, prze­cho­dzi­łam przez płot i pi­łam naj­lep­szą kawę na świe­cie, cza­sem uroz­ma­iconą dym­kiem z pa­pie­rosa, mimo że oboje rzu­ci­li­śmy. Bra­kuje mi na­szego ry­tu­ału roz­po­czy­na­nia dnia.

– Chęt­nie bym go po­znała.

– To przy­ja­ciel, wy­zna­łam mu nie­je­den se­kret.

– Co z tym zro­bisz?

– Jak to co, za­pro­szę go i spró­buję wy­cią­gnąć od niego jego tajną re­ceptę na naj­lep­szą kawę. W końcu otwie­ram ka­fe­te­rię.

– Cie­szysz się? – Py­ta­nie było for­mal­no­ścią, bo w oczach Eryki za­iskrzyła ra­dość. Od­po­wie­działa w swoim stylu, nie zo­sta­wia­jąc miej­sca na nie­do­mó­wie­nia.

– W chuj bar­dzo.

***

Wy­szła na nad­mor­ski dep­tak, wiatr za­plą­tał się w jej włosy. Za­pach bo­gaty w mor­skie nuty przy­wiał też nutki wio­senne. Eryka wy­sta­wiła twarz do słońca, przez chwilę de­lek­tu­jąc się jego piesz­czotą. Co­raz wię­cej było sło­necz­nych dni, wcza­so­wi­cze i miesz­kańcy czę­ściej wy­bie­rali się na spa­cer, wy­peł­nia­jąc sze­ro­kie nad­mor­skie pro­me­nady. Wła­śnie przy jed­nej z nich zde­cy­do­wała się ku­pić nie­wy­soki bu­dy­nek i prze­ro­bić go na ka­fe­te­rię, która za dnia za­ofe­ruje przy­tulne miej­sce do spo­tkań przy ka­wie, a wie­czo­rem do więk­szej za­bawy przy wi­nie.

Prze­cho­dził obec­nie re­mont, a plan był pro­sty, miało być uro­kli­wie i ka­me­ral­nie, tym bar­dziej że z tyłu bu­dynku nie­mal do­ty­kały go ko­nary roz­ro­słych drzew nad­mor­skiego parku.

Gdy Eryka go wy­pa­trzyła, spra­wiał smutne wra­że­nie, wcze­śniej mie­ścił się w nim sklep. Drzwi był za­bite de­skami, po­ma­zana na­pi­sami szara ele­wa­cja znie­chę­cała, ona jed­nak nie po­trze­bo­wała wiele czasu na de­cy­zję. Ne­go­cja­cje do­ty­czące ob­ni­że­nia ceny oka­zały się ko­rzystne, więc już po ty­go­dniu od za­kupu za­częła dzia­łać.

Zo­sta­wało wiele spraw do za­ła­twie­nia i przy­pil­no­wa­nia, by roz­po­cząć dzia­łal­ność z pierw­szym dniem maja. U jej boku już nie było męża, z któ­rym przez wiele lat pra­co­wała na polu biz­ne­so­wym, jed­nak ży­cie nie zno­siło pustki i na jej dro­dze po­ja­wiła się młoda, nieco po­nad dwu­dzie­sto­let­nia ko­bieta, któ­rej za­pro­po­no­wała pracę. Z ła­two­ścią zna­la­zły wspólny ję­zyk i po­łą­czyły swoje losy. Ju­lia była anio­łem, miała wię­cej spo­koju i opa­no­wa­nia od niej, po­tra­fiła samą obec­no­ścią ją wy­ci­szyć. Znała się na rze­czy, wcze­śniej otwo­rzyła i pro­wa­dziła piz­ze­rię swo­jego by­łego na­rze­czo­nego. Obie były na eta­pie zmian i tym bar­dziej mo­gły so­bie po­móc. Efekt tego eks­pe­ry­mentu za­czy­nał wręcz za­ska­ki­wać re­zul­ta­tami.

Z dep­taka we­szła na sze­ro­kie be­to­nowe schody i po chwili do wnę­trza nowo po­wsta­łej ka­fe­te­rii. Przy­wi­tała się z ekipą bu­dow­laną, za­raz też po­ja­wiła się Ju­lia, nowa me­ne­dżerka i bli­ska jej osoba. Do ich po­zna­nia w pe­wien spo­sób przy­czy­niła się Aletta, bo wła­śnie u niej w ga­bi­ne­cie pierw­szy raz się spo­tkały.

– Eryko, jak się czu­jesz. Jak se­sja?

– Aletta jak za­wsze w for­mie. Za­wie­siła szyld, de­tek­tyw Wy­socki jej po­mógł. Naj­lep­szym jed­nak hi­tem jest nowa re­cep­cjo­nistka. Świet­nie za­cho­wana i nie­zdarta men­tal­ność Pe­erelu.

– Aletta po­trze­buje ko­goś, kto bę­dzie jej po­ma­gał, nie może prze­ry­wać se­sji. Poza tym z każ­dego po­trafi wy­cią­gnąć to, co ma do­brego, może i z tej pe­ere­lówki.

– Nie z Lu­cyny. Pro­dukt ukształ­to­wany w słusz­nie mi­nio­nym ustroju. Zresztą sama zo­ba­czysz i się ze mną zgo­dzisz. Nie mów, że nie ostrze­ga­łam.

– Czy te­raz mo­żemy przejść do cie­bie? – Ju­lia jesz­cze do nie­dawna czuła się za­gu­biona, nie­szczę­śliwa i pełna winy, dziś już w ni­czym nie przy­po­mi­nała tam­tej zra­nio­nej i bez sił ko­biety. Wal­czyła o spo­kój i z każ­dym dniem sta­wała się sil­niej­sza.

– Aletta dała mi za­da­nia do prze­tra­wie­nia i czas na po­go­dze­nie się z moim kry­zy­sem wieku śred­niego.

– Masz gdzie spo­żyt­ko­wać ener­gię. Jest dużo pracy, więc pod­wi­jamy rę­kawy i dzia­łamy.

– Mam od­dać się pa­sji i speł­niać ma­rze­nia, tak w du­żym skró­cie – do­po­wie­działa Eryka, czu­jąc jed­nak liczne wąt­pli­wo­ści i obawy.

– Ro­zej­rzyj się, je­steś na do­brej dro­dze.

– Tylko że mój we­wnętrzny hej­ter, na pewno ten od kry­zysu, cały czas na­daje: Eryka, kurwa, je­steś stara, z czym do lu­dzi?!

– Prze­cież nie zno­sisz, gdy ktoś na cie­bie na­kłada ogra­ni­cze­nia. Po­wiedz hej­te­rowi, żeby spa­dał.

– To jest po­mysł. Wiesz, że na­pady zło­ści i wkur­wie­nia to ob­jawy kry­zysu, więc mam uspra­wie­dli­wie­nie.

– Mnie to nie prze­ko­nuje.

– Mam ci po­ka­zać wy­pis od le­ka­rza?

– Je­steś moją sze­fową, więc jak chcesz, to ci przy­taknę, ale moje zda­nie znasz.

Za­śmiała się, gdy Eryka wy­mow­nie prze­wró­ciła oczami. Ju­lia czuła, jak nie­sie ją we­wnętrzna ra­dość, ta­kie mo­menty po­ja­wiały się co­raz czę­ściej. Po­wstrzy­mała wzru­sze­nie, wie­dząc, jak wiele się zmie­niło, jak wraca do rów­no­wagi po tym, co ją przed­tem ra­niło i nisz­czyło każ­dego dnia, a wszystko pod sztan­da­rem mi­ło­ści i od­da­nia.

– Jesz­cze nie masz mnie dość? Nie ża­łu­jesz, że przy­ję­łaś moją ofertę pracy?

– To naj­lep­sza de­cy­zja w moim ży­ciu. Ko­lejna po tej, gdy od­wa­ży­łam się i zgło­si­łam po po­moc do Aletty. Zaj­mijmy się tym, co tu i te­raz. To miej­sce bę­dzie piękne, po­sta­ramy się o to.

Eryka po­dą­żyła za spoj­rze­niem Ju­lii, ro­zej­rzała się po sza­rych ścia­nach, które za chwilę na­biorą ko­loru mo­dra­ko­wego i błę­kitu, by zgrały się z nad­mor­ską aurą i kli­ma­tem nie­da­leko po­ło­żo­nych plaż. Ide­al­nie po­łą­czą się z zie­lo­nymi li­śćmi palm, bia­łymi sto­licz­kami i krze­słami. Na ścia­nach za­wi­sną liczne ob­razy z mor­skim tłem, atry­buty, które się z nim utoż­sa­miają. Do wy­ko­rzy­sta­nia będą miały sze­ro­kie ta­rasy, ale też te­ren parku gra­ni­czący z dep­ta­kiem, na któ­rym znaj­dzie się miej­sce na le­żaki. Roz­ło­ży­stość drzew nad­mor­skiego skweru po­kry­wała część te­renu cie­niem, co w upalne dni po­zwoli na od­po­czy­nek od słońca.

– Pra­gnę po­czuć tu prze­pych tęt­nią­cego ży­cia, ener­gię mnó­stwa lu­dzi, usły­szeć mu­zykę, która ze śmie­chem po­nie­sie się w dal.

– Po­my­śla­łam o drew­nia­nej bu­jawce, uroz­ma­ice­niu dla krze­seł i le­ża­ków.

– Zga­dzam się. – Eryka ob­ser­wo­wała, jak zmiany do­ko­ny­wały się na jej oczach, już nie trwała w ma­ra­zmie, tylko dzia­łała i czuła się po­trzebna, a tego pra­gnęła naj­bar­dziej. – Za dnia bę­dziemy się tu spo­ty­kać, a wie­czo­rem ba­wić, śmiać, na­wet przez łzy.

– Niech to będą łzy ra­do­ści.

Eryka usta­liła z Ju­lią i sze­fem bu­dowy naj­pil­niej­sze sprawy i wy­szła, zo­sta­wia­jąc swoje nowe dzieło w bez­piecz­nych rę­kach. Wsia­dła do sa­mo­chodu z za­mia­rem za­ku­pie­nia kilku rze­czy do miesz­ka­nia. Na po­trzeby wy­naj­mu­ją­cych je wcze­śniej wcza­so­wi­czów wy­star­czało, ale jej wy­da­wało się te­raz zbyt pu­ste. Bra­ko­wało kli­matu domu, zwłasz­cza cie­płego wy­stroju, drob­nych, cie­szą­cych oczy bi­be­lo­tów. Pu­ste miesz­ka­nie bez ta­kich dro­bia­zgów wska­zy­wało na brak oso­bo­wo­ści i pod­krę­cało sa­mot­ność.

Przy­po­mniała so­bie mo­ment, gdy za­de­cy­do­wała o na­głej wy­pro­wadzce. Za­pa­ko­wała dwie wa­lizki w po­śpie­chu, jakby bała się, że się roz­my­śli, a wła­ści­wie stchó­rzy. Do głosu do­cho­dziło po­czu­cie obo­wiązku wro­słe w fun­da­menty ich domu, który z Ada­mem stwo­rzyli od pod­staw. Osta­tecz­nie za­głu­szył je zew upra­gnio­nej wol­no­ści, pew­nego wy­zwo­le­nia, by już nie czuć się zbędną i nie na swoim miej­scu w wy­ku­tej przez lata co­dzien­no­ści, ale tą od­ważną, która zrywa z tym, co ją rani, i po­rzuca rolę, jaka już do niej nie pa­so­wała.

Zo­sta­wiła męża, który wcze­śniej zro­bił po­dob­nie, od­cho­dząc do ko­chanki. Mimo że po cza­sie wró­cił, ni­czego to nie zmie­niło, roz­pad ich mał­żeń­stwa po­stę­po­wał i mimo jej na­dziei, walki o po­prawę nie udało się go po­wstrzy­mać. Te­raz role się od­wró­ciły, tylko że ona ode­szła, by od­na­leźć sie­bie, ko­bietę, którą kie­dyś była i która po­tra­fi­łaby na nowo po­ko­chać. Tej mi­ło­ści jej bra­ko­wało, na­wet do sa­mej sie­bie.

Zo­sta­wiła też sy­nów, któ­rzy do tej pory się do niej nie ode­zwali, pró­bo­wała ich nie na­ci­skać, nie chcąc od­czuć tym więk­szego ich roz­cza­ro­wa­nia. Dała im od sie­bie od­po­cząć, li­cząc, że z cza­sem jej wy­ba­czą. Ulgę znaj­do­wała w tym, że byli z oj­cem, bez­pieczni, ni­czego nie mo­gło im za­brak­nąć.

Wy­cią­gnęła te­le­fon i pod wpły­wem im­pulsu wy­brała nu­mer. Uśmiech­nęła się, gdy usły­szała do­brze znany mę­ski głos.

– Pra­cu­jesz czy ściem­niasz?

– Eryko?! Jed­nak przy­wró­ci­łaś mnie do grona zna­jo­mych.

– Je­rzy, Je­rzyku, cie­bie bym ni­gdy nie mo­gła skre­ślić. Po­zby­wa­jąc się cie­bie, po­zby­ła­bym się naj­lep­szego smaku kawy na świe­cie. Ta­kiej jak ty nie robi nikt.

– Jesz­cze tro­chę zo­stało, wpad­niesz?

Eryka mi­mo­wol­nie się skrzy­wiła. Je­rzy Bo­gu­sław­ski był jej przy­ja­cie­lem, ale i są­sia­dem. Ra­zem wy­pi­jali po­ranną kawę, gdy wpra­szała się do niego, prze­cho­dząc przez płot dzie­lący ich po­se­sje. Przez ostat­nie zmiany stra­ciła przy­jemny czas ich ce­le­bra­cji.

– Nie chcę się zbli­żać w oko­licę swo­jego domu, je­stem per­sona non grata. Na ra­zie nie za­nosi się, by ten sta­tus uległ zmia­nie. Poza tym od wielu lat opi­ja­łam cię z kawy, te­raz ja cię za­pra­szam.

– Tak pod­stę­pem chcesz mnie za­pro­sić na randkę?

– Ko­biety czter­dzie­ści plus mu­szą po­su­wać się do nie­czy­stych za­grań, by uwieść faj­nego fa­ceta.

Usły­szała jego śmiech i ucie­szyła się, że w ich re­la­cji nic się nie zmie­niło.

– Faj­nego, mó­wisz, do­brze się za­po­wiada. Gdzie się spo­tkamy?

Eryka za­sko­czyła Je­rzego wy­bo­rem miej­sca, jed­nak miała swój tajny plan. Ura­do­wana ich spo­tka­niem za­kupy odło­żyła na póź­niej.

***

Wschod­nia plaża ata­ko­wana była przez wiatr, dro­biny pia­sku zmia­tało z wy­so­kich, po­ro­śnię­tymi tra­wami wydm wprost na dep­tak i ścieżkę ro­we­rową. Za­wie­ru­chę ła­go­dził blask słońca, który od­cie­niem złota ocie­plał oto­cze­nie.

Eryka zna­la­zła miej­sce par­kin­gowe i pro­me­nadą do­szła do wy­so­kiego ośrodka wy­po­czyn­ko­wego, któ­rego okna wpa­try­wały się w mo­rze i da­leko za ho­ry­zont. We­szła do bu­dynku, wpa­da­jąc w gwar ku­ra­cju­szy gosz­czą­cych w jego sze­ro­kich pro­gach. Wje­chała windą na naj­wyż­sze pię­tro, chcąc do­stać się do ka­wiarni miesz­czą­cej się na jego szczy­cie. Za­jęła sto­lik pod sa­mym oknem, z góry po­dzi­wia­jąc nad­mor­ski kra­jo­braz w naj­lep­szym wy­da­niu. Po pra­wej stro­nie wie­żowca pysz­niła się gę­sta zie­leń eko­parku wschod­niego, a po le­wej – za­bu­do­wa­nia in­nych ho­teli w le­śnej gę­stwi­nie nad­mor­skiego parku.

Za­pa­trzona w białe rzeźby chmur i bez­kres nieba nie za­uwa­żyła, gdy przy jej sto­liku zja­wił się Je­rzy.

– Dzień do­bry, Eryko.

Ob­jął ko­bietę, która ze­rwała się z krze­sła, przy­tu­la­jąc go na przy­wi­ta­nie. Znali się od kilku lat, po­wie­rzyli so­bie wiele ta­jem­nic, ale po raz pierw­szy spo­tkali się w ka­wiarni.

– Je­rzy, dzię­kuję, że zna­la­złeś czas.

– Wiesz, że dla waż­nych osób za­wsze go znajdę.

– Czy wspo­mnia­łam, że tak samo jak uwiel­biam twoją kawę, tak i cie­bie? – kom­ple­men­to­wała.

– Kilka razy, więc zde­cy­do­wa­nie za rzadko.

Eryce po­pra­wił się hu­mor, a chwi­lowa no­stal­gia za tym, co było, od­le­ciała. Je­rzego po­znała, gdy za­miesz­kał w ich wil­lo­wej dziel­nicy mia­sta wraz z córką, po tym gdy jego żona zgi­nęła w wy­padku. Po­sta­no­wił za­cząć wszystko od nowa, dla córki i sie­bie, w zmia­nie upa­tru­jąc spo­sobu na wyj­ście z ża­łoby.

– Dla­czego aku­rat tu? Czuję, że to nie przy­pa­dek.

Je­rzy ro­zej­rzał się po re­stau­ra­cji, któ­rej bar znaj­do­wał się po­środku na za­mon­to­wa­nej ru­cho­mej plat­for­mie, usta­wione na niej sto­liki z każdą chwilą zmie­niały swoje po­ło­że­nie.

– Do­brze kom­bi­nu­jesz. – Uśmiech­nęła się, upew­nia­jąc się, że do­brze ją zna. – Otwie­ram ka­fe­te­rię, więc przy­szłam po­dej­rzeć, co u kon­ku­ren­cji.

Chwy­ciła kartę dań, do­cie­kli­wie przy­glą­da­jąc się każ­dej po­zy­cji.

– Prze­szpiegi.

– Ty bę­dziesz moim alibi. Od­wdzię­czę ci się za każdy dzba­nek kawy, jaki ci wy­pi­łam. Choć ta­kiej jak ty nie robi nikt.

– Mam swoje tajne skład­niki.

– Chcia­ła­bym je po­znać.

– Nie­ła­two zdra­dzam swoje ta­jem­nice.

– Czyli będę mu­siała cię jesz­cze upić.

Je­rzy ro­ze­śmiał się, a gdy po­de­szła kel­nerka, chciał zło­żyć za­mó­wie­nie, wie­dząc, jaką kawę Eryka lubi naj­bar­dziej, jed­nak ona go ubie­gła.

– Ja po­pro­szę espresso lungo, a mój to­wa­rzysz bul­let­proof cof­fee. Do tego do­bre cia­sto nie­spo­dzianka z gałką lo­dów wa­ni­lio­wych.

– Eks­pe­ry­men­tu­jemy? Faj­nie, tylko dla­czego mnie za­mó­wi­łaś ku­lo­od­porną kawę?

– Mój or­ga­nizm mógłby tego nie prze­żyć, twój się tylko otrzą­śnie. Spraw­dzimy, jak sma­kuje na­sze za­mó­wie­nie, i za­sta­no­wię się, czy po­winno się zna­leźć w moim menu. Trzeba wyjść z utar­tych przy­zwy­cza­jeń, to też za­le­ce­nie mo­jej te­ra­peutki.

Je­rzy przyj­rzał się po­cią­ga­ją­cej twa­rzy Eryki. Znał ją na pa­mięć, drobne zmarszczki w ką­ci­kach oczu, gdy się uśmie­chała, każdy ruch warg, unie­sie­nia brwi zdra­dzały mu jej emo­cje, ale to z oczu wy­czy­ty­wał naj­wię­cej.

– Za­sko­czy­łaś mnie swoją na­głą wy­pro­wadzką. Gdy zo­ba­czy­łem cię z wa­liz­kami... Wiem, że tego po­trze­bo­wa­łaś, i to od dawna.

– Wie­dzia­łam, że mnie zro­zu­miesz. Po­trze­bo­wa­łam wy­łą­cze­nia ze świata, chwili tylko dla sie­bie i, co naj­waż­niej­sze, zro­bi­łam to na trzeźwo – za­żar­to­wała, chcąc spły­cić bu­dzące się na­tych­miast trudne emo­cje.

– Je­stem dumny. Bez pa­pie­rosa?

– W sa­mot­no­ści nie sma­kuje do­brze. Za­trzy­ma­łam się w miesz­ka­niu w por­cie. Mam są­siadki na po­zio­mie ą i ę.

– Ta­kie lu­bisz naj­bar­dziej.

– Wkur­wiać. Za­po­mnia­łeś do­dać. – Wie­działa, że przez grzecz­ność nie po­wie­dział tego, co jej nie po­wstrzy­my­wało. – Czuję, że są­siedzka przy­jaźń się ra­czej nie roz­wi­nie i jesz­cze doj­dzie do ko­li­zji.

Je­rzy do­brze wie­dział, co kryło się za prze­lot­nym uśmie­chem i żar­tami Eryki, tym bar­dziej że w jej oczach od­bi­jał się smu­tek. Gdy tak rzu­cała iro­niczne uwagi, we­wnątrz prze­ży­wała roz­pacz, w taki spo­sób pró­bu­jąc ją ukryć.

– To etap przej­ściowy. Zre­se­tu­jesz się, zaj­miesz ka­fe­te­rią, w końcu na­stąpi prze­łom i olśnie­nie.

– Do­wiem się, do­kąd zmie­rzam i po co. Za­wsze by­łeś opty­mi­stą i to mi się w to­bie po­doba.

– Nie zmie­niajmy smutku w prze­wle­kły stan. Gdzieś to wy­czy­ta­łem.

Eryka roz­luź­niła się po­krze­piona jego sło­wami. Spró­bo­wała swo­jej kawy, póź­niej się z Je­rzym za­mie­nili. Mo­dy­fi­ka­cja espresso przy­pa­dła jej do gu­stu, tak jak kawa z ma­słem i ole­jem, która miała do­star­czyć moc­nego za­strzyku ener­gii. Dzie­lili się wra­że­niami na ulu­biony te­mat.

– Po­wiesz mi w końcu czy bę­dziesz na­dal tak krą­żyć?

Eryka po­pa­trzyła na jego ciemne włosy prze­ty­kane srebr­nymi nit­kami. Ob­ci­nał się krótko, tak jak i go­lił twarz, nie lu­bił za­ro­stu. Znała jego na­wyki. Była pewna, że może mu za­ufać, że jej nie osą­dzi, nie skry­ty­kuje na­wet spoj­rze­niem. Za­wsze jed­nak trudno było przy­znać się do sła­bo­ści, choćby i przy­ja­cie­lowi.

– Nie by­łam go­towa na taką dia­gnozę. Oka­zało się, że nie je­stem lep­sza od mo­jego męża. Za­ra­ził mnie... Mam kry­zys wieku śred­niego.

Ręka Je­rzego za­wi­sła z fi­li­żanką w po­wie­trzu. Od­sta­wił ją, za­pa­trzony w zie­lone oczy są­siadki.

– Na to bym nie wpadł, ale coś w tym jest.

– Na­wet sporo. Gdy Aletta mi to po­wie­działa, po­sta­no­wi­łam spier­da­lać bez wa­ha­nia, bez od­wra­ca­nia się za sie­bie. Po­czu­łam, że albo te­raz, albo ni­gdy. Ma to jed­nak swoje kon­se­kwen­cje. Mia­łam pu­ścić się liny i po­szy­bo­wać, choć czuję, że na ra­zie spa­dam, a ra­czej pi­kuję.

– U two­ich sy­nów wszystko w po­rządku – za­pew­nił, od­ga­du­jąc po­wód jej smutku.

– Nie od­bie­rają ode mnie te­le­fonu. Na­gra­łam im się po tym, gdy ode­szłam, by wie­dzieli, gdzie je­stem, gdzie mogą mnie zna­leźć. Wspo­mnia­łam o ka­fe­te­rii, ale też nic. Do tej pory ża­den nie od­dzwo­nił.

Za­pa­trzyła się w szybę i w ośle­pia­jące słońce, chcąc bo­daj na chwilę znik­nąć, gdy świat sta­nie się nie­wy­raźny.

– Po­trze­bują czasu, tak jak ty. Za długo w tym trwa­li­ście. Wszy­scy po­win­ni­ście zde­cy­do­wać, czego chce­cie. Twój mąż też – po­wie­dział, ma­jąc wła­sne prze­my­śle­nia na jego te­mat. Po­znał Erykę, wie­dział, jaką wraż­liwą i tro­skliwą jest ko­bietą. Cza­sem nie­któ­rzy nie do­ce­niali tego, co mieli tuż obok. – Ra­dzą so­bie. Mar­cin zaj­muje się Fi­li­pem. Roz­ma­wia­li­śmy chwilę i po­wie­dział, że ogar­nia rze­czy­wi­stość. Wie­dzą, że jakby co, są­siad po­może.

Uśmiech­nęła się przez łzy.

– To do­brze. Dzię­kuję ci, Je­rzy. – Po­ło­żyła dłoń na jego ręce, lekko ją ści­ska­jąc z wdzięcz­no­ścią. – Wiem, że to już nie dzieci, tylko młode chło­paki. Nie do­strze­ga­łam tego, wy­rę­cza­łam ich w wielu spra­wach. Po­peł­ni­łam mnó­stwo błę­dów i tak mało po­pra­wi­łam.

– Dość ka­ja­nia. Po pro­stu po­twier­dziło się, że Eryka Ra­czyń­ska nie jest ide­alna, jak my wszy­scy.

– Jest sza­lona i wła­śnie do­stała na­kaz, by się temu pod­dać.

– Niech za­tem Opatrz­ność ma nas w swo­jej opiece.

Opu­ścili re­stau­ra­cję, wpa­da­jąc w po­wiewy wia­tru. Je­rzy nie dał jesz­cze uciec Eryce, chwy­cił jej dłoń i tak ra­zem skie­ro­wali się w stronę plaży. Sta­nęli na be­to­no­wym molo, do­cho­dząc do jego końca i opie­ra­jąc się o me­ta­lowe ba­rierki. Tu na­tura od­zy­ski­wała do­mi­nu­jący głos, z solą wy­czu­walną na ustach, z za­pa­chem mo­rza i wi­do­kiem, który nie był dzie­łem czło­wieka, tylko sił wyż­szych. Na­pę­dzane wia­trem fale ude­rzały w kon­struk­cję mola, z upo­rem, jakby chcąc, by ule­gło pod ich na­po­rem. Kro­ple opa­dały na sza­rość be­tonu, który mimo ataku trwał nie­ru­chomo.

– Nie mo­gło za­brak­nąć naj­waż­niej­szego.

Je­rzy wy­cią­gnął paczkę pa­pie­ro­sów. Za­pa­lił jed­nego i po­dał Eryce, jego dym od razu zo­stał po­chwy­cony dłońmi wia­tru i roz­wiany w ni­cość. Ich wspólny ce­re­mo­niał dnia się wy­peł­nił.

Z za­do­wo­le­niem ob­ser­wo­wał Erykę, jak z lu­bo­ścią za­cią­gała się dy­mem i z ulgą go wy­pusz­czała w świat. Spo­dzie­wał się jej uśmie­chu i w końcu się do­cze­kał, tego na­tu­ral­nego, świad­czą­cego o we­wnętrz­nej ra­do­ści.

– Za­wsze można na cie­bie li­czyć. Mam pa­lić sama?

– Masz ra­cję. Ja­goda nas tu nie przy­ła­pie.

Za­pa­lił i tak samo jak ona de­lek­to­wał się za­ka­za­nym owo­cem, na który po­zwa­lał so­bie tylko przy wy­jąt­ko­wych oka­zjach.

– Co u Ja­gody?

– Do­ra­sta, a Irek to miły chło­pak, tyle że chce mi ją za­brać.

– To nie Irek, tylko ży­cie ją wzywa. Nie bądź na­do­pie­kuń­czym oj­cem. Mu­sisz się oswoić z tym, że nie­długo wy­je­dzie na stu­dia. Szuka ci jesz­cze uko­cha­nej?

– Na ra­zie dała so­bie spo­kój. Na szczę­ście za­jęta jest przy­go­to­wa­niem do ma­tury. Czeka mnie bal. Jej rocz­nik po­sta­no­wił po eg­za­mi­nach zor­ga­ni­zo­wać za­bawę, są co do tego zde­ter­mi­no­wani.

– Niech się ba­wią. Jak przyj­dzie do­ro­słość, o za­ba­wie bę­dzie można po­ma­rzyć. – Eryka ode­tchnęła z lek­ko­ścią, koń­cząc pa­pie­rosa.

Nie była szczę­śliwa, ale naj­waż­niej­sze, że nie czuła już na­ci­sku ocze­ki­wań, które na sie­bie na­ło­żyła, nie gra­jąc już w sztuce okre­śla­nej jako dom i co­dzien­ność. Za­pa­trzyła się w ho­ry­zont, do­strze­ga­jąc ciemne chmury pły­nące z in­nych krań­ców świata, w po­wie­trzu wy­czu­wało się nad­cią­ga­jącą bu­rzę.

– To mó­wisz, są­siadko, że za­mie­rzasz la­tać?

– Tak, Je­rzyku, tylko naj­pierw mu­szę przy­po­mnieć so­bie, gdzie wpier­do­li­łam skrzy­dła.

2

Drgnęła, gdy drzwi za­mknęły się z hu­kiem. Ju­lia pod­nio­sła wzrok znad no­tesu, spraw­dza­jąc, co się stało. To wiatr wy­wo­łał prze­ciąg. Zwa­biona po­de­szła do okna i od­chy­liła drzwi ta­rasu, do­strze­ga­jąc na nie­bie co­raz wię­cej gę­stych chmur. Blask słońca top­niał w oczach.

Wró­ciła do wnę­trza ka­fe­te­rii prze­go­niona przez chłodny po­wiew. Na­stę­po­wały gwał­towne zmiany po­gody, do­kład­nie tak jak w ży­ciu.

Ju­lia czuła w so­bie nie­po­kój, choć zu­peł­nie inny niż ten, który zbu­rzył jej świat. Pra­gnęła nad nim za­pa­no­wać, ale emo­cje nie dały się pro­gra­mo­wać, były jak fale mo­rza ste­ro­wane przez ze­wnętrzne siły, mo­gły wy­wo­ły­wać w nas sztorm, nisz­cząc na­dzieję, mo­gły też ukoić, za­pew­nia­jąc po­trzebę spo­koju i wy­ci­sze­nia.

Aletta prze­strze­gała ją przed wszyst­kimi eta­pami, które były przed nią i któ­rym mu­siała po­zwo­lić dojść do głosu. Nie dało się prze­sko­czyć z jed­nej rze­czy­wi­sto­ści w drugą bez zna­le­zie­nia od­po­wie­dzi na wiele py­tań, które były źró­dłem lęku.

W jej ży­ciu do­ko­nały się zmiany, była jak wieża, która roz­pa­dła się w pył, bu­do­wana przez kilka lat na sła­bych fun­da­men­tach. Za­czy­nała od nowa, to był jej po­czą­tek po tym, gdy jej na­rze­czony ją zdra­dził. Nie to jed­nak bo­lało naj­bar­dziej, tylko to, jak źle ją trak­to­wał.

Oka­zało się, że była nie­świa­domą ofiarą nar­cyza, czło­wieka z za­bu­rze­niem oso­bo­wo­ści, który na in­nych, zwłasz­cza na bli­skich w sub­telny spo­sób wy­ła­do­wy­wał swoje fru­stra­cje i kom­pleksy. Umniej­szał jej każ­dego dnia, nisz­cząc w niej spo­kój i po­czu­cie wła­snej war­to­ści. Ży­cie z nim przy­po­mi­nało ka­ru­zelę na­stro­jów, chaos, z któ­rym w pew­nym mo­men­cie Ju­lia już nie po­tra­fiła so­bie po­ra­dzić, przyj­mu­jąc winę tylko na sie­bie.

Prze­moc psy­chiczna, ja­kiej była pod­da­wana, od­biła piętno na jej psy­chice, po­trzeba było czasu, by mo­gła na nowo od­zy­skać wiarę, w pełni przej­mu­jąc kon­trolę nad wła­snym ży­ciem.

Za­czerp­nęła od­de­chu, nie chcąc się na nowo za­pę­tlać w tych bez­na­dziej­nych roz­wa­ża­niach, bez końca py­ta­jąc, gdzie po­peł­niła błąd i jak mo­gła na to po­zwo­lić. W końcu od sie­bie da­wała tylko mi­łość, na­wet po­świę­ciła wła­sne ma­rze­nia, w za­mian otrzy­mu­jąc ma­ni­pu­la­cję i kry­tykę.

Z nie­spo­koj­nych my­śli wy­biła ją ekipa bu­dow­lana. Mu­siała z ro­bot­ni­kami omó­wić etapy dal­szych prac.

Do­stała pro­po­zy­cję pracy od Eryki jako me­ne­dżerka jej ka­fe­te­rii. W pierw­szym mo­men­cie od­mó­wiła, ale gdy jej ży­cie zu­peł­nie się roz­sy­pało, oka­zało się to szansą od losu.

Miała wy­ma­gane do­świad­cze­nie, przez kilka lat pra­co­wała jako sze­fowa piz­ze­rii u swo­jego by­łego na­rze­czo­nego. To ona wpa­dła na ten po­mysł i ją stwo­rzyła, ale on i jego nar­cyzm za­gar­nął wszyst­kie za­sługi, nie da­jąc jej na­wet grama wdzięcz­no­ści.

Ekipa bu­dow­lana ro­ze­szła się do swo­ich prac, a ona po­chy­liła się nad no­te­sem, do­pi­su­jąc ko­lejne rze­czy do za­ła­twie­nia. Ką­tem oka zo­ba­czyła ruch przy drzwiach. Po­ja­wił się w nich męż­czy­zna. Znała go, zwłasz­cza jego spo­kojne oczy, ale obu­dził się w niej ci­chy głos pe­łen wąt­pli­wo­ści i szep­tał, do­py­tu­jąc, czy na pewno.

– Woj­tek. – Uśmiech­nęła się mi­mo­wol­nie.

Pierw­szy raz wpa­dli na sie­bie w ulew­nym desz­czu. Dwoje nie­zna­jo­mych z róż­nych rze­czy­wi­sto­ści, któ­rzy nie mieli się wię­cej spo­tkać, jed­nak los zde­cy­do­wał ina­czej. Oka­zało się, że był pry­wat­nym de­tek­ty­wem, a ona miała dla niego zle­ce­nie.

– Cześć, Ju­lio. Mia­łem chwilę, by­łem w po­bliżu... Wy­rwiesz się na kawę?

– Oczy­wi­ście, i ja sta­wiam.

Woj­tek nie za­pro­te­sto­wał, wy­czuł, że po­trze­bo­wała nie­za­leż­no­ści; po­zba­wiona jej przez długi czas, za­częła tym bar­dziej stać na jej straży. Przyj­rzał się Ju­lii, jej ja­snym wło­som, pięk­nej i de­li­kat­nej twa­rzy. Wie­dział, przez co prze­szła, i zda­wał so­bie sprawę, że to jesz­cze nie jest za­go­jone.

– To ja po­sta­wię de­ser. Nie­da­leko mają rurki z kre­mem.

– Rurki z kre­mem – roz­ma­rzyła się Ju­lia. – U nas też ich nie może za­brak­nąć.

– Wtedy będę czę­stym go­ściem.

– O to wła­śnie cho­dzi.

Po­że­gnała się z ekipą i na­rzu­ciła kurtkę, na ze­wnątrz wło­żyła ręce do kie­szeni. Słońce już cał­kiem scho­wało się za zwa­łami sza­rych chmur, w po­wie­trzu pach­niało desz­czem.