Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Klimatyczny Kołobrzeg i historia, która udowadnia, że dobre dni jeszcze przed nami, a wszystko, co złe, można przezwyciężyć, zostawiając za sobą.
Aletta Różańska po śmierci swojego mentora przejmuje w spadku jego gabinet i otwiera własną praktykę. Oddana pracy i pacjentom psychoterapeutka prowadzi spokojne życie, zachodzi w nim jednak duża zmiana, gdy w drzwiach jej gabinetu pojawiają się dwie kobiety.
Julia wątpi we wszystko, zwłaszcza w siebie, przez chaos myśli nie panuje nad uczuciami. Martwi się, że dzieje się z nią coś niedobrego. Zastanawia się, czy miłość rani, czy jest lekarstwem na całe zło. Narzeczony oddala się od niej, związek przechodzi kryzys, a ona zgłasza się po pomoc.
Żywiołowa Eryka, z mężem i dwoma synami, czuje, że jej życie przypomina jazdę bez trzymanki. Nie jest w stanie zaakceptować zmian, nie radzi sobie z emocjami. Wybiera gabinet doktora Zakrzewskiego, ale na miejscu spotyka kobietę.
Gdy wydaje się, że wszystko zawodzi i nie możemy poradzić sobie ze sobą, najlepszym wyjściem jest zapisać się na terapię. Trzy kobiety, trzy pokolenia, które mierzą się ze swoimi problemami, a każda z innej perspektywy patrzy na świat. Czy mogą sobie wzajemnie pomóc?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 467
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 12 godz. 36 min
Lektor: Kim Grygierzec
Annie Stachowskiej za dobroć, którą ma w sobie.
Kochana, lataj!
„Ten, kto kocha, bezustannie daje”.
Olga Tokarczuk
1
Nie powinna była tego robić; to zakrawało na przekroczenie uprawnień, lecz czyż dobro pacjenta nie było ważniejsze?
Tonąc w szarościach budzącego się dnia, Aletta stanęła przed kamienicą. Nad Kołobrzegiem zawisły ciężkie chmury, wyczuwało się w powietrzu zapach morza i deszczu, który za chwilę zmoczy miasto. Podniosła głowę, jeszcze się wahając. Na tle zimowego nieba spostrzegła niepasujący ruchomy punkt. Miotany wiatrem, zbliżał się ku niej, z każdą chwilą potężniejąc. Czerwony balon w kształcie serca. Minął ją i poleciał dalej. Uświadomiła sobie, że dziś są walentynki.
„Miłość krąży wokół nas, jej magia kieruje naszym życiem”, pomyślała. „Czasem zalewa nas falą nieszczęść, a czasem szczęścia”. Aletta nieustannie ją badała, wciąż poszukując na nią wzoru.
Pchnęła ciężkie drzwi kamienicy, zostawiając za sobą wątpliwości. Wspięła się na najwyższe piętro i ostrożnie zapukała. Nic się nie wydarzyło, ale adres się zgadzał. Miała go od zaufanej osoby, wydawało się, że to najlepsza agencja w mieście, tylko ona mogła jej pomóc.
Nacisnęła niecierpliwie klamkę i weszła do mieszkania, jak się okazało, przerobionego na biuro. Przywitała się głośno i minęła ciemny korytarz. Drgnąwszy, cofnęła się o krok i zobaczyła przed sobą wysokiego mężczyznę; jego twarz ją przeraziła. Mrugnęła zdezorientowana, nie wiedząc, co myśleć. Nie tego się spodziewała.
– Słucham? – zapytał.
– Dzień dobry. Czy dobrze trafiłam? Do agencji detektywistycznej?
– Tak, dobrze. O czym świadczy szyld wiszący na kamienicy.
– Nie zauważyłam... – wymamrotała. – Jest za mało widoczny. – Popatrzyła niepewnie w jedno oko mężczyzny i tęczówkę w odcieniu szarości, wokół drugiego widoczny był obrzęk. Pół jego twarzy mocno napuchło, zniekształcając kontury. Bolało od samego patrzenia.
– Kto potrzebuje wsparcia, ten nas znajdzie – odparł sentencjonalnie mężczyzna, po czym przyjrzał się kobiecie: niewysokiej, kruchej, z szopą kręconych włosów okalających drobną twarz i sięgających brody. – Coś nie tak? – dodał z niepokojem. – Mam coś na twarzy? – Wiedział, że nie zrobił dobrego wrażenia swoim niecodziennym wyglądem. Nie powinien był w ogóle być dziś w biurze, miał się poddać rekonwalescencji po ostatniej sprawie, tak przykro odbijającej się na jego twarzy, ale nie mógł usiedzieć w domu. Dwóch pracowników jeszcze się nie pojawiło, załatwiali sprawy na mieście. Były walentynki. Przypuszczał, że cały świat tkwi w okowach miłości, spędzając ten dzień na przygotowaniach. Jak się okazało, nie wszyscy.
Aletta nie wiedziała, czy żartuje, czy nie, bo ostatnie słowa wypowiedział z zaskakującą powagą.
– Nie spodziewałam się takiego widoku – odrzekła. – Szukam prywatnego detektywa.
– Cóż, może na niego nie wyglądam, ale nim jestem.
Postanowiła mu nie sugerować, że w ogóle nie wygląda. Wzbudził jej ciekawość, tym bardziej że nie wytłumaczył ani oka, ani twarzy; ba! zupełnie to pominął.
– To się świetnie składa – powiedziała. – Potrzebuję wsparcia w delikatnej sprawie. – Mówiąc to, cały czas mu się przyglądała. Zastanawiała się, jak wygląda bez opuchlizny.
– W takim razie przejdźmy do mojego biura – rzekł.
Aletta ruszyła za mężczyzną, minęła rozległą przestrzeń z kilkoma biurkami i aneksem kuchennym. Nikogo innego tam nie było. Na biurkach piętrzyły się stosy papierów i teczek. Jej uwagę zwróciła korkowa tablica wisząca na ścianie. Mężczyzna przepuścił ją w drzwiach przodem.
– Przyszłam za wcześnie? – spytała.
– Dziś nie liczyliśmy na nawał klientów – odparł. – Święto miłości – pośpieszył z wyjaśnieniem, gdy się zorientował, że nie zrozumiała.
– Ach, tak. – Wszedłszy do biura, i tu się rozejrzała. Wnętrze wydawało się całkiem zwyczajne, bez żadnych ozdób, ot stół, a przy nim krzesła, w szeregu przy ścianie stały szafy. W zasięgu wzroku nie dostrzegła niczego osobistego. – Powinnam się była przedstawić – powiedziała. – Aletta Różańska, psychiatra i psychoterapeutka. – Kiedy wyciągnęła dłoń, zdała sobie sprawę, że się zawahał.
– Sebastian Wysocki. – Ujął jej rękę, skupiając się na oczach i próbując z nich coś wyczytać.
– Coś nie tak? Mam coś na twarzy? – zapytała bez ironii, gdy teraz i on się jej przyglądał. Schowała kosmyk ciemnych, kręconych włosów za ucho i usiadła na krześle, które wskazał.
– Nie, nic, wszystko w porządku, choć wiem, że wy w waszej profesji na każdego coś znajdziecie. – Zajął krzesło po przeciwnej stronie. Dostrzegł na jej szyi łańcuszek; kształt zawieszki go zaskoczył. Był to mały zegarek klasycznego typu, wskazywał prawidłową godzinę. Niewiele osób nosiło takie ozdoby, kobieta zaskakiwała też strojem. Ubrana w za duży o dwa rozmiary szary płaszcz, szerokie spodnie i adidasy na podwyższonej podeszwie, zdawała się ulotna; wrażenie to potęgowała cisza, z jaką stawiała kroki. Kruchość jej szyi podkreślał biały golf.
– Jakieś niemiłe doświadczenia? – zagaiła.
– O nie! – zaprotestował, znając dobrze ten ton. – Tutaj ja zadaję pytania. Więc z czym pani do mnie przychodzi? – zapytał, zmrużył powieki, przyglądając się wnikliwie jej postaci i próbując odgadnąć cel wizyty. Nie nosiła obrączki, co oczywiście nie dawało gwarancji, że nie ma męża. Oceniał, że była tuż po trzydziestce, do tego niezależna i aktywna zawodowo. Nie wyczuwał w niej zdenerwowania jak u większości osób, które przychodziły po pomoc do biura. Widział jednak wahanie.
Aletta poczuła się nieswojo, bo to zwykle z jej ust padało to pytanie.
– Rozumiem, że nasza rozmowa jest poufna – rzekła. – Zachowujecie dla siebie tajemnice swoich klientów.
– Oczywiście, chyba że dotyczy to czynu zabronionego. A dotyczy?
– Nie, skądże – odparła, żałując w duchu, że mało przekonująco. – Chodzi o mojego pacjenta.
– Pacjenta? – zainteresował się detektyw i odruchowo odchylił na krześle, jakby się chciał odsunąć. Kobieta wydawała się niegroźna, ale wiedział, że ze względu na wykonywany zawód ma styczność z najrozmaitszymi zagrożeniami i ludzkimi błędami. – Z tego, co wiem, to psychoterapeuci też mają w kodeksie zachowanie tajemnicy lekarskiej.
– Tak, ale ta sprawa jest wyjątkowa.
– Pacjent o tym wie? – W jego tonie pobrzmiewała podejrzliwość.
– Tak, współpracujemy.
Sebastian nieśpiesznie obserwował, jak drobnymi dłońmi chwyta pasmo włosów i okręca je w palcach. Mimo że tkwiła nieruchomo, to właśnie zdradzało jej zdenerwowanie. Bardziej odsłoniła twarz, wyraźniej teraz dostrzegł jej mały, prosty nos i kształtne usta.
– Więc o co chodzi?
– Poprosiłabym o zrozumienie i obiektywizm, to dla mnie bardzo ważne. – Wychwyciła jego drobny ruch głową na znak zgody, niewiele, ale musiało jej na razie wystarczyć. – Mój pacjent przejawia szereg zachowań dających podstawę do diagnozy zaburzenia paranoicznego, żywi podejrzenia wobec wszystkich dookoła, nawet własnej żony.
– Czasem to zdrowy objaw, w moim zawodzie niejednokrotnie się co do tego przekonałem.
– Kobieta wydaje mu się w pełni oddana, są małżeństwem od kilku lat. Bogdan jest sześćdziesięciolatkiem, ona jest kilka lat od niego młodsza. Można ich określić mianem ustabilizowanego małżeństwa. Ataki paranoiczne zaczęły się po jego wypadku, spadł ze schodów na klatce w ich bloku. Niczego z tego dnia, jak twierdzi, sobie nie przypomina, cierpi na zanik pamięci. Żona przerażona tym, jak się zachowuje, postanowiła zmienić otoczenie. Przyjechali do naszego miasta ze Szczecina. Zatrzymali się w ośrodku wczasowym, licząc na poprawę. Niestety, przeświadczenie, że ktoś go stale śledzi i czyha na jego życie, na tyle się nasiliło, że żona umieściła go na naszym oddziale psychiatrycznym.
– Czy nie ma na to leków?
– Nie pojmuje pan, ja mu wierzę. Bogdan się czuje zagrożony, bo ktoś wyrządził mu niezawinioną krzywdę i może ponownie to uczynić.
Na te słowa Sebastian osłupiał.
– Jasne... – wymamrotał. – Ile lat pracuje pani w tym zawodzie?
Nie tego się spodziewała. Sebastian Wysocki wprost zasugerował, by skonsultowała to z psychiatrami, nim on się podejmie zlecenia. Na nic się zdały jej zapewnienia o swojej wieloletniej pracy w zawodzie, o latach nauki, studiowania na psychiatrii i później na psychoterapii. Z zawodem miała do czynienia od najmłodszych lat, ustawicznie badała psychikę i zachowania, choć o tym akurat mu nie wspomniała, nie chcąc się znów narazić na sugestię, że to z nią jest coś nie tak. Kierowała się intuicją oraz nabytą przez lata wiedzą i doświadczeniem, a te zdobyła dzięki swemu mentorowi.
Doktor Zakrzewski był znanym psychiatrą i psychoterapeutą, jeszcze do niedawna ordynatorem oddziału w szpitalu, człowiekiem z wieloletnimi sukcesami w tej dziedzinie. Niestety odszedł niespodziewanie na zawał, pogrążając ją i otoczenie w smutku i żałobie. Nie mogła się pogodzić ze stratą nie tyle wybitnego specjalisty, ile wieloletniego przyjaciela, na którego zawsze mogła liczyć.
Doskwierała jej irytująca bezradność, nie mogła pojąć tak nieprofesjonalnego zachowania mężczyzny. Prośbę o jego wyszukanie wysłała do policjanta, który był niegdyś jej pacjentem, to on ją skierował do agencji Wysockiego. Napisała zwięźle w kilku zdaniach, co o nim myśli, i poprosiła o kogoś innego, kto będzie się kierował fachową wiedzą i zrozumieniem.
Minęła most, pod którym płynęła Parsęta. Ciemne wody rzeki burzyły się od wiatru wiejącego znad morza. W centrum miasta rozbrzmiewał zgiełk przejeżdżających aut; uwagę przykuwały witryny sklepów tonące w czerwieni baloników i ozdóbek w serca. Ten radosny klimat nie współgrał z szarą aurą dnia, a tym bardziej z samopoczuciem Aletty.
Przyśpieszyła kroku, czując, że zaraz lunie. Na niebie szarości obłoków przechodziły płynnie w ciemne, ołowiane, skłębione masy, nisko wiszące nad miastem. Dochodząc do starej części Starówki, poczuła pierwszą kroplę, która spadła jej na czoło i spłynęła po policzku. Następna uderzyła ją w głowę.
Aletta wbiegła na schody kawiarenki i wkrótce skryła się w jej cieple, delektując się zapachem świeżo pieczonego ciasta. Zamówiła kawę, patrząc, jak za oknami szaleje nawałnica. Wzięła napój na wynos, ale przez strugi deszczu przysiadła przy stoliku, czekając, aż minie ulewa. Chwyciła w dłonie zegarek zawieszony na łańcuszku i sprawdziła, ile czasu jej zostało do spotkania z klientką. Nie denerwowała się sesją; na każdym spotkaniu czuła się z pacjentem jak ryba w wodzie; stresowała się raczej miejscem, w którym się miała odbyć.
Spostrzegłszy, że gwałtowny deszcz ustał, Aletta opuściła kawiarenkę z kubkiem ciepłej kawy w ręce. W powietrzu unosiły się pędzone wiatrem zbłąkane krople. Miała raptem kilka minut na dotarcie do ulicy Granicznej, do gabinetu, który po śmierci mentora przeszedł na jej własność.
Mokra od deszczu wspięła się po trzech schodach i po chwili otworzyła kluczem drzwi gabinetu psychoterapeutycznego. Nad nimi wciąż wisiał szyld z danymi jej mentora. Odwróciła wzrok, nie chcąc się tym teraz zajmować. Wyczuła lawendę, która miała koić zmysły, resztki olejku stojącego w szklanym naczyniu na ladzie małej recepcji. Na korytarzu otoczyła ją cisza przetykana szeptem dużego zegara, jego wahadło miarowo kołysało się na boki. To też nie było przypadkowe: siedzący na krzesłach klienci, oczekujący na sesję z psychoterapeutą, mogli poddawać się jego miłemu uwodzeniu, a przy okazji wyciszać wraz z każdą odmierzaną przez niego sekundą.
Nie była w gabinecie od śmierci jego właściciela. Doktor Bogusz Zakrzewski – Bo, jak go nazywała – odszedł bez słowa pożegnania, ot, jednego dnia rozmawiała z nim jak zawsze podczas przerwy na kawę na oddziale szpitala, a drugiego już go nie było. Nie przyszedł do pracy ani się nie pokazał w miejscach dobrze im znanych. Śmierć miała wobec niego inne plany. Aletta wciąż to przeżywała. Wiedziała, jak wyglądają kolejne etapy żałoby, poddała się jej z wiarą, że później będzie lepiej, pozwalając sobie na płacz, rozterki i wspomnienia. Nie mogła nic uczynić poza zaakceptowaniem straty, poza pogodzeniem się z nieuniknionym, tyle tylko, że nawet na to wciąż nie potrafiła się zdobyć.
Żałobnicy na pogrzebie Bo – w większości jego byli pacjenci – to do niej podchodzili złożyć kondolencje. Wiedzieli, jak mocna łączyła ich więź. Jego rodzina – dwóch młodszych braci z żonami i dziećmi w podobnym wieku – traktowała ją chłodno, tak zresztą jak Bogusza, którego bliscy uważali za dziwaka, zwłaszcza że nie ożenił się, a swoje życie i czas poświęcił pacjentom.
Również na cmentarzu konsekwentnie ją ignorowali. Ona też do nich nie podeszła, czując niechęć, która przybrała na sile przy odczytywaniu testamentu. Okazało się, że Bo przepisał na nią wszystko, co posiadał, łącznie z oszczędnościami na koncie, z gabinetem na parterze w kamienicy i mieszkaniem mieszczącym się na najwyższym piętrze tego samego budynku.
W pokoiku socjalnym wytarła włosy w ręcznik. Spędziła tu tak wiele godzin, że znała na pamięć układ pomieszczeń i każdy kąt. Od zawsze czuła się tu bezpiecznie, jak u siebie, brakowało wszakże najważniejszego: jej mentora. Znała go od dzieciństwa.
Wiele razy zastanawiała się nad tym, dlaczego jej zostawił wszystko, co posiadał. Przecież dobrze wiedział, jak zareagują jego młodsi bracia. Po wyjściu od notariusza od razu jej zapowiedzieli, że tak tego nie zostawią i rodzina odzyska majątek po ich bracie.
Upiła łyk kawy, szukając mimo woli wewnętrznej siły, by wejść do gabinetu. Pchnęła lekko drzwi i stanęła w progu. Dopadły ją natychmiast dawne obrazy, gdy przesiadywali tu z mentorem wiele godzin, omawiając najróżniejsze przypadki i konsultując się w rozmaitych sprawach. Był jej ostoją, wyrocznią, niewyczerpanym źródłem wiedzy, choć z czasem się to zmieniło, to on się radził jej. Sądziła z początku, że ją sprawdzał, ale wielokrotnie ją zapewniał, że go przegoniła, że miała do zawodu nie tylko powołanie, ale i wiedzę. Teraz bardzo pragnęła w to wierzyć.
Usilnie ją namawiał do otwarcia własnego gabinetu, do przejęcia inicjatywy i stworzenia swojego miejsca, a tym samym ugruntowania własnej pozycji. Odmawiała, sądząc, że nie jest jeszcze na to gotowa, że przyjdzie jeszcze odpowiedni czas. Działała na tak wielu różnych polach, miała etat na oddziale psychiatrycznym w szpitalu, udzielała się w grupach superwizyjnych, przyjmowała w poradni. Nazywała się wolnym strzelcem, uważała, że wciąż zdobywa wiedzę i że własny gabinet niepotrzebnie zakotwiczy ją w miejscu; z pewnością dążyła do tego, taki miała cel, ale kiedyś, nie teraz. Śmierć mentora zmusiła ją do zmiany planów, w końcu jego spuścizna do czegoś zobowiązywała.
Dziś Aletta rozpoczynała własną praktykę. Oto zaczynał się dla niej nowy etap życia, niestety wkraczała w niego bez swego przyjaciela.
Cofnęła się na korytarz, usłyszawszy dźwięk otwieranych drzwi. Zobaczyła w progu jakiegoś młodego mężczyznę. Wyczytała z jego twarzy zdenerwowanie.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – rzuciła na powitanie, gdy pochylił głowę, nie mówiąc słowa.
– Dzień dobry.
– Pan na sesję?
Aletta znała pacjentów mentora, ale tego chłopaka nie rozpoznawała. Zastanawiała się, czy aby nie przyjdzie do niej któryś z jego pacjentów, wiele przypadków i ich drogę leczenia znała, wiedziała jednak, że nić, która łączy terapeutę z pacjentem, jest wyjątkowa, że nie sposób ich ot tak przejąć. Z każdym z osobna musiała wypracować własne porozumienie, zasługując na zaufanie.
– Może innym razem – burknął niegrzecznie mężczyzna, po czym odwrócił się i wyszedł.
Aletta podeszła do drzwi i spojrzała przez szybę za nieznajomym. Z jego zachowania mogła wywnioskować, że dokądś się śpieszył, aczkolwiek najbardziej nurtowało ją pytanie, jakiej potrzebował pomocy.
Odepchnęła od siebie tę myśl, wiedząc, że musi się przygotować. Za kilka minut miała przyjść klientka.
Zapatrzyła się w morze, nic sobie nie robiąc z deszczu, który bił miarowo w jej rozłożony parasol. Potrzebowała chwili na oddech, gwałtownego szumu fal, który zagłuszyłby dudniące myśli i uporczywe zwątpienie.
Julia rozejrzała się, spoglądając w stronę Kamiennego Szańca, budynku położonego tuż przy plaży; odwróciła głowę w przeciwną stronę, po lewej dostrzegając oddaloną latarnię morską i molo wybiegające daleko w morze. Skupiła się jednak na miejscu, w którym była, stała przy Morskim Oku, porzuconym drewnianym budynku w kształcie litery L podsypanym przez tony piasku. Odpowiadały za nie zimowe wichury i fale wdzierające się na brzeg. Roztaczało się przed nią morze, zastępując jej drogę jak w prawdziwym życiu, gdzie czuła, że doszła do momentu, w którym już nie mogła posuwać się naprzód. Ugrzęzła w miejscu, całkiem tak jak w nadmorskim, wilgotnym piasku, zastanawiając się, w którą stronę skierować kroki, co wybrać, by uwolnić się od niepokoju, który ją trawił od środka.
Deszcz uderzał w taflę wody. Na brzegu przysiadły mewy, nie reagując, gdy podpływała ku nim fala i zalewała ich płetwiaste stopy. Stały nieruchomo, ze spokojem, nie wykazując najmniejszego zainteresowania otoczeniem. Przez chwilę im tego zazdrościła, ona nie potrafiła się wyzwolić od szarpiących nią emocji, od negatywnych myśli niszczących jej każdy dzień. Zamęt w głowie odbijał się na jej związku i życiu, nie dawała już sobie z tym rady. Wiedziona impulsem, w niezgodzie na ból, zgłosiła się na oddział psychiatryczny w szpitalu i poprosiła o szybką pomoc, ale przede wszystkim o zapewnienie, że nie jest z nią aż tak źle.
Kobieta, z którą się wtedy wdała w rozmowę, miała kręcone włosy, była drobna i niewysoka. Uwagę zwracało spojrzenie jej ciemnych, bystrych oczu; biła z nich jakaś nieokreślona nadzieja. Ton jej głosu również koił, od razu czuło się przy niej lepiej. Ich spotkanie miało się za chwilę zacząć i Julia się zastanawiała, czy to na pewno dobry krok.
Opuściła plażę i skierowała się w stronę miasta. Minąwszy plątaninę uliczek, zatrzymała się w końcu przed kamienicą z adresu i odczytała szyld. Przemknęło jej przez głowę, jak doszło do tego, że nie umiała zapanować nad sobą ani samodzielnie odzyskać równowagi. Tych i innych pytań kłębiło się w niej mnóstwo, na żadne nie znajdowała dobrej odpowiedzi – i dlatego tu przyszła, szukając pomocy.
Weszła do nagrzanego wnętrza, z lubością odgradzając się od chłodu z zewnątrz. Z parasola spływały kaskady kropel. Wsunęła go w stojak, z pedanterią skupiając się na poszczególnych czynnościach. Ściany pomieszczenia pokrywała ciemna tapeta we wzorki; dopatrzyła się na niej kwiatów. W rogu stał wysoki zegar, obok lampa, która rzucała wprawdzie słabe światło, ale rozpraszała mrok idący z zewnątrz od szarości ołowianego nieba.
Powiesiła kurtkę na wieszaku i nie wiedząc, co dalej począć, czy usiąść i poczekać, czy ruszyć na poszukiwania terapeutki, obróciła kilka razy bransoletką na nadgarstku. Usłyszała dobiegające skądś szuranie, skierowała się w jego stronę. Przemierzyła korytarz i minąwszy po drodze drzwi do zamkniętych pokoi, podeszła do uchylonych, skąd niósł się hałas.
Jej oczom ukazała się kobieta, ta sama, którą spotkała na oddziale; przesuwała akurat mebel, jej twarz zakrywały włosy. Julia nie wiedziała, jak się zachować, nie tego się spodziewała.
– A, jest pani! Dzień dobry. – Aletta uśmiechnęła się, prostując. – Chciałam, by tu było bardziej pospolicie. Mój mentor Bo miał swoje odwieczne przyzwyczajenia, myślę, że nie zmienił tu nic od momentu pierwszej sesji z klientem. – Rozejrzała się po ciężkim, mrocznym wnętrzu, z regałami wypełnionymi książkami po sufit i ciemną tapetą na ścianach. W gabinecie na honorowym miejscu stało szerokie biurko, opodal dwa fotele ze stoliczkiem i kozetką. Bliżej, w centrum pokoju, posadowiono wygodny welurowy szezlong w kolorze ciemnej szarości; to z nim właśnie mocowała się Aletta, próbując go przesunąć. Gabinet przypominał osobowość mentora – stateczny, bezpieczny i skryty w cieniu. – Przyzwyczaiłam się do tego wystroju, ale czas się tu chyba zatrzymał. Nie sądzi pani?
– Jakbym cofnęła się do lat dziewięćdziesiątych – przyznała Julia z lekkim uśmiechem. Napięcie wyraźnie ją opuściło. Nie miała pojęcia, czemu się tak stresowała, przecież przyszła tu z własnej woli. Wydawało jej się, że jest kobietą pewną siebie, że potrafi zarządzać ludźmi, skąd więc to zawirowanie, dlaczego od dłuższego czasu rozsypywała się na drobne kawałki, z coraz większym trudem zbierając się w całość?
– Właśnie. Kozetka dawno już odeszła do lamusa, choć mentor Bo uważał, że ma być szablonowo. Ludzie, którzy przychodzili tu na sesje, mieli swoje wyobrażenie, a on nie chciał ich zawieść. Uważał, że spełnienie wizji klienta wywoła w nim spokój i doda mu pewności siebie.
– Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Oczekiwałam raczej białych ścian, sterylności i minimalizmu. – Julia powiodła wzrokiem po drobiazgach, takich jak gramofon stojący na niskim stoliczku, fikuśna lampka ustawiona na blacie biurka i ciemne kotary, tłumiące blask i tak już szarego dnia.
– Wolałaby pani porozmawiać w jasnym gabinecie?
– Nie, nie! Wtedy poczułabym się jak więzień na przesłuchaniu, zanadto wystawiona na światło. Podejście pani mentora bardziej mnie przekonuje. Chyba niewiele bym tu zmieniła. – Młoda kobieta zaobserwowała u siebie kolejną rzecz: wydanie opinii na jakiś temat sprawiało jej kłopot, kiedyś z łatwością mówiła to, co myśli i czuje, teraz się obawiała, jak to zostanie odebrane, bała się krytyki.
– W takim razie zapraszam. Fotel, kozetka, cokolwiek pani wybiera i jak będzie wygodnie.
To powiedziawszy, uśmiechnęła się i wyciągnęła do kobiety dłoń. Poznały się na oddziale, tam spotkały się po raz pierwszy, wiedziała jednak, że gdy do głosu dochodzą silne emocje, wiele rzeczy umyka.
– Aletta Różańska, psychoterapeutka – dodała.
– Julia Ochota. Pacjentka? Tak się powinnam określać?
– Klientka brzmi nowocześniej. Trochę żartowałam z tą kozetką, aczkolwiek jakby pani wolała... – Aletta bacznie obserwowała Julię wahającą się, gdzie usiąść. Oceniała, jak reaguje i jak zachowuje się w błahej rozmowie, wtedy właśnie najwięcej zdradzamy o sobie i co najważniejsze, zapominamy o samokontroli. – Przepraszam, że zaczynamy naszą znajomość od urządzania wnętrz, ale mój mentor Bo, tak mi bliski, odszedł niespodziewanie, zostawiając mi w spadku ten gabinet. Próbuję się w nim odnaleźć bez niego, choć to trudne. Wydaje mi się wciąż, jakby wyszedł na chwilę. Pomyślałam o zmianach, bo zawsze powtarzał, że jesteśmy inni i powinniśmy to manifestować, by zaznaczyć swą obecność. Upierał się, że to wolność dana nam wraz z życiem.
– Wyrazy współczucia. Prawdę mówiąc, tego właśnie potrzebowałam, niezobowiązującej rozmowy chociażby o kozetce. – Po czym usadowiła się na niej i popatrzyła w okno z szarą firaną, która nawet w słoneczny dzień musiała hamować promienie słońca. – Jest tylko ryzyko, że zasnę.
– A jednak fotel. Kawy? Herbaty? A może wody?
– Woda wystarczy. Czyli to już? – Niepokój Julii na nowo się wzmógł. Usiadła w fotelu, czując, jak napinają się jej mięśnie.
– Już? A... sesja. Nie, jeszcze chwileczkę. – Aletta wyszła po szklanki i wodę, które znajdowały się w recepcji. Mentor zatrudniał do pomocy zaufaną panią Irenkę, emerytkę, która przychodziła tu na godziny; dbała o kwiaty, odbierała telefony i parzyła kawę, często też przynosiła ciasto własnej roboty. Wraz z jego śmiercią odeszła na dobre, tłumacząc się koniecznością zadbania o zdrowie.
– Jak mam się do pani zwracać? – Julia upiła łyk wody, zwilżając suche usta.
– Jak pani chce. To pani powinna się tu czuć komfortowo. Może być po imieniu. – Przejście na „ty” z pacjentem jest zabronione. Nie powinno się przekraczać granicy pacjent–terapeuta, ale Aletta wolała nagiąć zasady dla szybszego pozyskania zaufania i przejścia do rozwiązania problemu. To ją najbardziej w tym zawodzie fascynowało.
– W takim razie poproszę po imieniu. Od dziecka na nie reaguję, więc niech tak zostanie. – Uśmiechnęła się, ale zaraz przygasła.
– Masz poczucie humoru, to świetnie, Julio.
– Wypada, by terapeuta był na „ty” z klientem?
– Ach, to zależy od nas. I tylko od nas. Wyobraź sobie, Julio, że weszłaś do bańki, takiego swojego prywatnego sanktuarium, i że ja w nim tylko tymczasowo goszczę. Nic z niej nie wychodzi ani też do niej nie wchodzi. To będzie nasza własna próżnia czasowa, będziesz się znajdować w niej wyłącznie ty i twoje emocje – pozwolisz im dojść do głosu – oraz intuicja, której wysłuchasz. Niczego więcej na razie nie potrzebujesz.
– Brzmi dobrze. – Julia mrugnęła parę razy, czując wzbierające pod powiekami łzy.
– Chciałabym, żebyś się tu poczuła bezpiecznie. Będziemy pracować nad kruchą materią: nad twoją wrażliwością. Ale najpierw musimy się lepiej poznać. Zaczynamy!
– Jak ci minął dzień, Julio? – zagadnęła Aletta, zaczynając rozmowę od standardowego pytania. Obrzuciła kobietę uważnym spojrzeniem. Klientka miała blond włosy sięgające ramion i dyskretny makijaż. Ubrana była w białą koszulę i ciemne schludne spodnie. „Pierwsze wrażenie się liczy”, pomyślała Aletta. Od razu naszkicowała w głowie jej rys psychologiczny, chcąc dotrzeć do tego, co wewnątrz. W Julii wyczuwało się opanowanie i dystans. Kiedy spotkały się pierwszy raz na oddziale, była totalnie rozbita i wycieńczona.
– Dobrze, choć wypatruję wiosny – szepnęła z nostalgią.
– Odpowiedziałaś odruchowo. Z twoimi odczuciami niewiele ma to wspólnego. – Aletta spostrzegła, że zaskoczyła kobietę. – Chcę cię, Julio, lepiej poznać i stąd moje pytanie. Początkowo nasze spotkania potraktujemy jak konsultacje, dobrze? Ustalimy, co się dzieje i nad czym trzeba będzie popracować.
– Oczywiście, to brzmi sensownie. – Speszyła się, przez chwilę milcząc. – Pracuję w pizzerii, temat pogody jest uniwersalny. – Wzruszyła ramionami. – Faktycznie, tak to mogło zabrzmieć.
– Czym się dokładnie zajmujesz?
– Wszystkim. Księgowością, zakupami, kelnerowaniem, sprzątaniem. Zawsze jest coś do zrobienia. Na początku, zanim znaleźliśmy z narzeczonym pracowników do kuchni, i tam pomagałam. Stworzyliśmy pizzerię od podstaw, sama malowałam ściany i ją urządzałam. – Uśmiechnęła się do wspomnień.
– Lubisz to?
Dziewczyna się zawahała.
– Tak, sporo się dzieje, wokół wciąż jest mnóstwo ludzi, każdy dzień jest inny.
– To było twoim celem? Prowadzenie restauracji?
– Nie, skąd. To marzenie mojego narzeczonego. Pomogłam mu w jego realizacji, ja miałam inne plany, ale gdy postanowiliśmy być razem, wszystko się zmieniło.
– Dużo o nim mówisz, dlatego zapytam, czym on się zajmuje. Dobrze zrozumiałam, że prowadzicie razem restaurację?
– On nią zarządza.
Aletta oczekiwała szczegółów, jakiegoś wyraźniejszego podziału obowiązków, ale niczego takiego się nie doczekała.
– Spotkałyśmy się na oddziale, nasza rozmowa trwała krótko, dlatego cieszę się, że przyszłaś.
– Dla mnie była ogromnie ważna. Bardzo mi pomogłaś w tamtej chwili. Dziękuję. – Julia zacisnęła powieki, chcąc powstrzymać napływające łzy. Przypomniała sobie tamto zagubienie. Stanął jej przed oczami obraz siebie, tego, jak żałośnie musiała wtedy wyglądać. Dzięki Aletcie mogła odetchnąć z ulgą, zyskać pewność, że nie jest z nią aż tak źle, jak uważała.
– Mam nadzieję, że pomogę bardziej. Ile trwa ten stan niepokoju, Julio? Jak myślisz, kiedy się zaczął?
– Nie mam pojęcia. Zawsze byłam spokojna, opanowana, zrównoważona, a teraz targa mną nieustająca huśtawka emocji. Czasem miewam lepsze dni, czasem gorsze, i nie wiem, od czego to zależy. Rano jestem w świetnym humorze, po południu wpadam w przygnębienie, a wieczorem zalewam się łzami. Mój narzeczony kiepsko to znosi. Czy to jest depresja?
– Nie śpieszmy się z diagnozą. Tym bardziej że za szybko dziś przylepiamy tę łatkę; za często krąży ona w naszym świecie. – Aletta uśmiechnęła się z troską. – Czy kiedykolwiek poddałaś się terapii?
– Nigdy, zawsze byłam zdrowa.
– A teraz się tak nie czujesz?
– Właśnie to sobie uświadomiłam, że kiedyś było zdecydowanie lepiej, byłam spokojna, radosna, nie wiem... kilka lat temu? Trudno mi wskazać datę, może to wina tego, że poświęciłam się pracy, obowiązkom, że nie mam już tyle siły.
– Na pewno do tego dojdziemy. To będzie jeden z naszych punktów. Sama o tym zdecydowałaś? Żeby poprosić o pomoc?
– Nikt mi tego nie zasugerował. To była moja decyzja. – Julia popatrzyła na swoje dłonie, niespokojnie splatając palce. – Ale robię to dla Damiana, dla naszego związku, bo mój niestabilny stan wpływa na nasze relacje.
– Długo jesteście ze sobą?
– Pięć lat. Damian jest starszy ode mnie dwa lata. Mieszkamy ze sobą i planujemy ślub, teraz jednak mamy na głowie ważniejsze rzeczy niż wydatki na wesele i wspólne mieszkanie. Damian marzy o otwarciu prestiżowej restauracji przy samym brzegu morza. To jest na razie nasz cel.
– A co jest ważne dla ciebie?
– Czasami sama już nie wiem, czego chcę.
– Spróbujemy poszukać odpowiedzi i na to pytanie – zapewniła Aletta uspokajająco, wyczuwając nerwowość klientki.
– Może, kiedy wyzdrowieję, odpowiedź sama do mnie przyjdzie.
– Nie myśl o sobie jak o chorej, to zdecydowanie za szybko.
– Kiedy można to stwierdzić?
– Nie ja to zrobię, Julio, tylko ty, ja ci w tym tylko pomogę. Razem zobaczymy, co ci w duszy gra, która struna fałszuje. Po naszej pierwszej rozmowie wykluczyłam poważne zaburzenia, nie zagrażasz ani sobie, ani innym. To się dzieje w tobie i musimy to odkryć.
Julia rozluźniła się i zaczęła o sobie opowiadać. O rodzinie, o jej rodzinnym domu w Gryficach, o rodzeństwie. Rozsiadła się w wygodnym fotelu, a słowa same popłynęły jej z ust. Z tą chwilą przestała się dystansować, uwierzyła w bańkę, w której poczuła się bezpieczna.
Słuchając jej, Aletta kiwała głową, zadawała kolejne pytania, czasem się uśmiechała, bo Julia zmieniała się, mówiąc o różnych osobach i miejscach. Mimika, podobnie jak wzrok, natychmiast zdradzała jej emocje i odczucia. Nie pilnowała się, nie dbała o efekt, jaki wywiera jej opowieść; była jak otwarta księga i to właśnie zaczynało Alettę martwić. „Serce na dłoni” brzmi szlachetnie, nie każdy ma jednak wobec nas pokojowe zamiary.
– Chciałam zamieszkać w Kołobrzegu, to tu planowałam zacząć swą dorosłą przygodę. Trudno mnie było zatrzymać, gdy coś postanowiłam. Studiowałam turystykę, znalazłam pracę w recepcji w ośrodku wczasowym. Miałam odważne plany, apetyt na zdobywanie coraz wyższych stanowisk. Po prostu chciałam.
– Co się zmieniło od tamtego czasu?
– Życie zweryfikowało moje plany. – Julia umilkła, jej entuzjazm przygasł. – Poznałam moją miłość, Damiana. To był przypadek, lecz od początku rozumieliśmy się bez słów.
Aletta wyczytała z oczu Julii szczere uczucie, a z jej słów oddanie. Popatrzyła na zegarek stojący między książkami, mało widoczny za plecami klientów. Mentor Bo zawsze poświęcał każdemu klientowi godzinę na rozmowę, ona też nie chciała jej zanadto przedłużać, zamęczać pacjenta. Z psychoterapeutą i pacjentem musiało być jak z pierwszą randką – musiała się pojawić ochota na kolejną.
Czas się skurczył, ale Julia ją zafascynowała. To była od zawsze jej słabość – pragnienie odkrycia tego, co szwankuje w drugim człowieku, co jest powodem do niepokoju i zmartwień. Poszukiwania odbywały się tylko w labiryncie myśli pacjenta, co wydawało się tym większym wyzwaniem. Stało za tym założenie, że nasze emocje i uczucia są jak jedwabna nić, która przez toczące się wokół życie z łatwością wpada w drgania, wywołując czasami efekt tsunami – efekt, nad którym nie potrafimy sami zapanować. Wymaga czasu, by go wyciszyć, by przestał poruszać naszym światem.
– Zawsze mówią, że jak już opowiadać o sobie historię, to trzeba zacząć od początku. Opowiedz mi: jak się poznaliście? – „Jeszcze jedno pytanie i koniec”, obiecywała sobie Aletta. Wybrała już trzy drogi, trzy odpowiedzi, którymi będą podążać, by się przekonać, która leży najbliżej prawdy i z czym tak naprawdę zmaga się Julia. Jedno było pewne: czuła się w jej towarzystwie dobrze, a intuicja nigdy jej nie zawodziła.
– Była wtedy wiosna, piękna wiosna nad morzem.
– Julka, musisz iść się z nim spotkać, przetrzymać go, bo ja się trochę spóźnię.
– Malwina, na pewno chcesz to zrobić? Jesteś tego pewna? – Julka o mało nie wypuściła telefonu z rąk, słysząc prośbę przyjaciółki. Razem wynajmowały mieszkanie, bo obie pochodziły z odległych miast. Poznały się na pierwszych zajęciach, na których usiadły obok siebie, to było porozumienie od pierwszego słowa.
– Już czas. Jestem pełna nadziei, wiem, że randkowanie przez internet stwarza ryzyko, ale poznałam go, wiem, co to za człowiek. Nasze długie rozmowy przez telefon wiele mi o nim powiedziały. Czas na przejście na wyższy poziom i spotkanie na żywo, w końcu muszę go zobaczyć.
– Nie chciałabym, żebyś się rozczarowała.
– Ja też, ale kurczę, nie słyszę dzwonków alarmowych, tylko potrzebę, by posunąć się dalej.
Julia poczuła zaraźliwy optymizm przyjaciółki. Jeśli tak ma wyglądać miłość, to też chciała ją poczuć, doświadczyć, jak to jest oddać się drugiej osobie, komuś, kto staje się dla nas całym światem, otrzymując w zamian wsparcie i czułość. Tak jawiło się jej prawdziwe uczucie.
– On też chce się spotkać?
– Tylko czekał, aż to zaproponuję. Czuję, że jesteśmy sobie pisani. Idź do kawiarni, Julka, i przytrzymaj go dla mnie. Niech mi czasem nie zwieje.
– Skoro tego chcesz, zrobię wszystko, co w mojej mocy. Podziwiam cię, że przejęłaś inicjatywę.
– Chodzi ci o to, że zdecydowałam się wejść na grupę dla singli w Kołobrzegu? Ty sama powinnaś to zrobić. Po mojej randce ze szczęśliwym zakończeniem wrzucę na grupę rekomendację.
– Może pójdę za twoim przykładem?
– Zuch dziewczyna.
Julia popatrzyła na zachód słońca, wiosenny spektakl natury, który ozdabiał świat mocą kolorów jarzących się na powierzchni pofałdowanego morza. Popatrzyłaby dłużej, chłonąc widok tarczy zanurzającej się w falach, ale zobowiązała się spełnić prośbę przyjaciółki.
Pchnęła drzwi restauracji położonej tuż przy nadmorskim deptaku. Zapach jedzenia rozbudził jej apetyt, przez cały dzień niewiele zjadła. Zajęcia i praca w recepcji pochłaniały jej cały czas, wierzyła jednak, że cele są do osiągnięcia. Miała skryte marzenia i siłę do ich spełnienia.
Malwina nie miała zdjęcia swojego tajemniczego wybrańca, była to randka w ciemno. Julia zajęła wolny stolik przy oknie i zamówiła wodę, zerkając na zegarek. Denerwowała się, choć to nie ona była tą, która czekała na miłość swego życia. Urodzona optymistka, miała wewnętrzne przekonanie, że gdzieś tam czeka na nią coś dobrego, co w odpowiednim momencie przyniesie jej szczęście.
Obserwowała przez okno deptak, turyści mieszali się z mieszkańcami, a większość kierowała się w stronę mola, nie chcąc przegapić wieczornego widowiska. Poczuła na sobie czyjś wzrok i odwróciła się, gdy koło jej stolika zatrzymał się mężczyzna.
– Dobry wieczór – przywitał się. – Czeka pani na kogoś?
Julia nie zdołała ukryć zaskoczenia, nieznajomy zrobił na niej wrażenie.
– Tak – wydusiła, przypominając sobie, po co tu jest i kogo ma przed oczami. – Czekam.
– Na Tomasza?
– To pan? – spytała z dziwnym żalem.
– Żałuję, że nie. Nie spodziewałem się tak pięknej kobiety. Mój przyjaciel był zachwycony waszymi rozmowami, przestrzegałem go, ale nie chciał mnie słuchać. Widzę, że miał rację. Jestem Damian, Tomek się spóźni, a ja miałem zatrzymać kobietę jego życia. Malwina, tak?
– Właściwie jestem tu z tego samego powodu, co ty, Damianie. Julia, przyjaciółka Malwiny.
Oboje zaśmiali się, nie odrywając od siebie wzroku.
– Może zanim do nas dołączą, moglibyśmy się poznać bliżej, piękna Julio.
– Czemu nie. – Czekały na nią notatki na zaliczenie, ale zupełnie o nich zapomniała.
Wkrótce dołączyli do nich Malwina i Tomasz, zapanowała radosna atmosfera. Gdy Damian zaprosił Julię na spacer brzegiem morza, zgodziła się bez wahania. Wywiązała się rozmowa. Ona opowiadała mu o sobie, on dopytywał i cierpliwie słuchał. Pierwszy raz poczuła się adorowana i zauważona. Nie odsunęła się, gdy pochylił się do jej ust, skracając dystans. Odniosła wrażenie, jakby ją całą pochłonął, zamknął w ramionach, kryjąc przed światem. Szeptał jej do ucha miłe słowa, które przebijały się przez szum morza w tle. Zapamiętała tę chwilę, każdy szczegół wrył się w jej pamięć. Ten moment zaważył na całym jej życiu, na zawsze je zmieniając.
2
Julia wracała do domu uliczkami lśniącego od wilgoci miasta. Zapadał zmierzch, zbliżał się wieczór. Spotkanie z Alettą ją wyciszyło, przejście na „ty” przesunęło granice jej otwartości, co zwłaszcza później wprawiło ją w przyjemny nastrój, gdy zatopiła się we wspomnieniach.
Powrót do przeszłości – do ich pierwszego spotkania z Damianem – mógł ją doprowadzić do momentu, gdy ich relacja zaczynała się zmieniać i psuć, a ona sama stawać się kimś innym. Kiedyś rozpierała ją ambicja zdobywania świata i mimo że nie wiedziała jeszcze, do czego zmierza, miała siłę, by to odkryć, i moc, która ją napędzała.
Od gabinetu Aletty do ulicy Okopowej, gdzie mieszkała z Damianem, miała kilka kroków. Nieśpiesznie idąc z powrotem, nie zwracała uwagi na gwar miasta. Zatopiła się w myślach, tym razem wyciszonych, tchnących optymizmem. Upewniła się, że decyzja o spotkaniu się z terapeutką była tym, czego najbardziej w tej chwili potrzebowała.
Weszła do mieszkania, słysząc cicho grającą muzykę. Na stole w salonie stał bukiet czerwonych róż. Uśmiechnęła się i zanurzyła nos w ich ślicznych główkach. Odwróciła się, gdy w progu ukazał się Damian. Obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem. Drgnęła na widok jego przystojnej twarzy i hipnotyzujących oczu. Znów ją ku sobie przyciągał. Zapragnęła bliskości.
– Jest moja Julka – rzekł. – Wszystkiego najlepszego w dniu walentynek.
– Wszystkiego dobrego, kochanie. – Stając na palcach stóp, pocałowała go w usta. Wyjęła z torby białe pudełko obwiązane czerwoną wstążką. – Też mam coś dla ciebie.
– Nie musiałaś, ty jesteś moją Walentynką.
– A ty moją. Otwieraj.
– Pudełko czekoladek. Wiesz, co lubię.
– Szwajcarska czekolada, specjalnie zamówiona. Abyś pamiętał, że ze mną twoje życie zawsze jest słodkie.
– I z tobą jest. – Damian wyjął czekoladkę i spróbował. – Gdzie byłaś?
– Na spacerze, nad morzem. – Wahała się, czy popsuć tę wyjątkową chwilę. O spontanicznej wizycie na oddziale w szpitalu słowem mu nie wspomniała. Pokłócili się ostro tego dnia, a ich nieporozumienia, niekiedy o błahe rzeczy, coraz bardziej ją męczyły. Pragnęła, by znów było im dobrze, tak jak dawniej, ale mimo starań wciąż jakoś nie wychodziło. Problem upatrywała w sobie.
– Tak długo? – spytał tonem zdziwienia. – Ejże, Julia, coś przede mną ukrywasz, widzę to dobrze. Przecież mnie możesz wszystko powiedzieć.
Zabrała bukiet i zaniosła go do kuchni, rozglądając się za ładniejszym wazonem. Wiedziała, że aby rozwiązać problem, powinno się o nim otwarcie pogadać.
– Spotkałam się z psychoterapeutką. – Odwróciła się dopiero po tym, jak jej słowa na dobre wybrzmiały. Nie chciała oglądać jego pierwszego odruchu, obawiając się tego, co o niej pomyśli. Sama nie miała o sobie dobrego zdania.
– Mówisz poważnie? Zaskoczyłaś mnie. Kiedy postanowiłaś, że to zrobisz? I dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
– Nie wiedziałam, czy faktycznie dojdzie do spotkania.
Damian przytulił dziewczynę, widząc łzy w jej oczach.
– Myślę, że to niepotrzebne, masz po prostu gorszy czas w życiu, ale to minie. Poradzimy sobie. Wcale nie potrzebujesz psychoterapeuty. Pewnie też sporo kosztuje.
– Nie jest tak drogo, jak ci się wydaje. – Uśmiechnęła się i odetchnęła z ulgą, bo właśnie to chciała usłyszeć. Lubiła, gdy dobrze się między nimi układało. – Muszę wyjaśnić, co się ze mną dzieje. Sama nie dam rady, próbowałam, ale nie wychodzi. Za bardzo jestem niespokojna i drażliwa, sam mi to wypominasz. – Bolały ją jego uwagi, ale musiała spojrzeć prawdzie w oczy, jeśli chcieli poznać przyczynę ich problemów.
– Niepotrzebnie się tak wszystkim przejmujesz. W niektórych sprawach musisz sobie odpuścić. Za bardzo się napędzasz, a wtedy przestaje być miło. – Popatrzył jej w oczy. – Z nas dwojga to ja jestem stroną uspokajającą, tylko że musisz mi czasem pomóc.
– Dlatego tam poszłam. Muszę się dowiedzieć, od czego się to wszystko zaczęło, w którym momencie się zmieniłam. To mnie wykańcza, Damian.
– To opowiadaj: jak było?
Julia uśmiechnęła się, z ulgą przyjmując jego pozytywne nastawienie do jej decyzji.
– To dopiero pierwsze spotkanie. Aletta chce mnie lepiej poznać. Tak, mówimy sobie po imieniu. Wydaje się bardzo sympatyczna.
– Jak każdy świrusolog. – Damian się zaśmiał, lecz gdy zobaczył uraz w oczach Julii, niechętnie spoważniał. – Nie patrz tak na mnie, tylko żartowałem, chciałem rozładować sytuację. To jej praca, więc musi być miła, w końcu na tobie zarabia.
– Zobaczymy. – Julia zmieszała się, jej zapał przygasł. Ogarnęła ją niepewność. Nie chciała wyjść na naiwną. – Spróbuję i zobaczymy, czy te sesje coś dobrego przyniosą. Dziś wyszłam od niej spokojna. Opowiedziałam jej o naszym pierwszym spotkaniu.
– Mówiłaś jej o nas? – spytał zaskoczony.
– To, jak się poznaliśmy, cały jej wywiad skupia się na mnie.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Julka, mamy siebie, czy ja ci nie wystarczę?
– Oczywiście, że mi wystarczysz, ale ostatnio nie jest między nami dobrze. – Poczuła znużenie.
– To nie moja wina. Gdybyś tylko mnie posłuchała, byłoby dobrze.
– Damian...
– W porządku, nic nie mówię. – Gdy usłyszał jej twardy ton, uniósł obie ręce w obronnym geście. – Mogę podejść? Nie ugryziesz? – Zbliżył się i przytulił do siebie dziewczynę.
Julia wstawiła róże do wazonu. Hamowała swój gniew, gdy Damian po raz kolejny roztrząsał jej decyzję, wątpiąc w jej słuszność. Nie miała dawnej cierpliwości. Odetchnęła głębiej dla uspokojenia. Nie żałowała, że mu się przyznała, nie lubiła mieć przed nim tajemnic, był dla niej najbliższą osobą, jedyną, jaką miała i jakiej ufała.
Odegnała smutek, chcąc spędzić miły walentynkowy wieczór. Przewidziała dla ukochanego nie tylko pudełko czekoladek. Przygotowała też pieczeń, która czekała w lodówce; wystarczyło wstawić ją do piekarnika. Do tego pieczone ziemniaki i surówka. Obiady zazwyczaj jadali w ich pizzerii, tym razem jednak chciała, by było wyjątkowo.
– Damian, ty wychodzisz...?! – Zobaczyła, że wkłada płaszcz i poprawia ciemne włosy.
– Zapomniałaś o restauracji? Dziś przecież czerwone szaleństwo.
– Ustaliłam zmiany z kelnerkami, obie powinny sobie poradzić.
– Kochanie, to jest mój lokal i moja odpowiedzialność. A dziś zapowiada się kocioł, przynajmniej ty masz wolne, doceń to.
– Mogę pomóc, tylko że mówiłeś, żebym wzięła wolne.
– Nic takiego nie mówiłem, Julka. Nieważne – dodał bezradnie. – Zobaczę, jak wygląda sytuacja, i wrócę najszybciej, jak się da. No co tak na mnie patrzysz? Czy się nie staram? Co znowu zrobiłem źle?
– Nic, przepraszam... Ja tylko... – urwała, widząc, że znowu to zrobiła: wprowadza niezdrową atmosferę.
– Może faktycznie dobrze, że wybrałaś się do psychiatry.
– Poszłam do psychoterapeutki – wyszeptała z urazą, gdy za Damianem zamknęły się drzwi. Niedługo potem zaniosła się płaczem. Żałowała, że spokój tak szybko z niej wyparował, dawno już nie czuła takiej lekkości.
Potoczyła wzrokiem po mieszkaniu, jej spojrzenie zatrzymało się na czerwonych różach. Wolała spędzić wieczór z Damianem, powspominać ich wspólne początki, które ponownie ożyły w jej pamięci. Odtworzyć tamte dni, kiedy oboje czuli się szczęśliwi. Nikogo innego poza sobą nie potrzebowali, nawet Malwiny, z którą z czasem kontakt i tak się urwał.
Wiedziała, że zbliża się fala smutku, po której rozpadnie się na tysiąc kawałków, i że to odchoruje, wpadając w przygnębienie, uczucie wycieńczenia i niechęć do życia. Nie mogła ani nie chciała na to pozwolić, musiała się za wszelką cenę wyrwać z tych czterech ścian. Nawet zapach róż wydawał się duszący. Chwyciła kurtkę i szybkim krokiem wyszła z mieszkania. Pierwszą myślą było jak najprędzej dołączyć do Damiana i zająć się pracą. Obawiała się tylko tego, jak na nią spojrzy, gdy ponownie wspomni o swoim niepokoju.
Na ulicy owionął ją wiatr, na czoło spadła pierwsza kropla. Nadciągała kolejna nawałnica. Potrzebowała parasola, którego nie wzięła. Przypomniała sobie, gdzie go zostawiła. Nagle ponownie zapragnęła znaleźć się w tej bańce, w której poczuła się tak bezpiecznie.
Aletta podeszła do gramofonu i włączyła płytę, którą w nim zastała. Mentor Bo na koniec dnia po ostatniej sesji lubił słuchać muzyki, była dlań jak reset po przytłaczających zwierzeniach pacjentów. Kiedy wchodziła do gabinetu i słyszała w korytarzu utwory z dawnych lat, wiedziała, że Bo jest sam. Zazwyczaj siadała obok w fotelu i w milczeniu wsłuchiwała się wraz z nim w tekst.
Gabinet wypełnił piękny głos Anny German, którą Bo uwielbiał, i utwór Jesteś moją miłością. Zagłębiwszy się w fotelu, zasłuchała się w słowa. Wyobraziła sobie, że mentor jest znów obok niej. Uśmiechnęła się do tej wizji, mając w tej jednej ulotnej, nierealnej chwili swego przyjaciela znów blisko siebie. Nieomal na wyciągnięcie ręki.
Gdy utwór się skończył, uniosła powieki. Mentor trzymał tu mnóstwo płyt. Przechowywał je w wysłużonych kartonowych pudłach. Znając jego zamiłowanie do dawnych piosenek, Aletta nieraz szperała na giełdzie staroci, wypatrując co lepszych kawałków. Stragany w letnie dni rozstawiały się przy Skwerze Pionierów.
Przebiegła w myślach dzień, jak zawsze pracowity. Pomijając nieudaną poranną sprawę z detektywem, resztę dnia spędziła owocnie. Pierwszą klientką była Julia, kobieta dwudziestokilkuletnia, która wciąż zaprzątała jej umysł. Następna była matka, której córkę przyjęto na oddział psychiatryczny. Nastolatka miała silną depresję, a rodzicielka czuła bezradność, nie mogąc pomóc swemu ukochanemu dziecku.
Potem Aletta zjadła na mieście szybki obiad i zaczęła przyjmować klientów w przychodni.
Zaczął się kolejny utwór: Kochaj mnie taką, jaką jestem. Spostrzegłszy parę trzymającą się za ręce, podeszła do okna. Kobieta miała w dłoni różę i uśmiechała się promiennie do mężczyzny. Psychoterapeutka ponownie wróciła myślami do Julii i jej pierwszego spotkania z ukochanym. Po wysłuchaniu opowieści dziewczyny miała do niej wiele pytań, ale ich czas się skończył. Pragnęła, by Julia wyszła ze spokojem w duszy. Udało jej się, co uznała za swe małe zwycięstwo. Udowodniła tej młodej kobiecie, że były w jej życiu momenty szczęścia, że ten trudny stan, który ją teraz wyniszcza, nie trwał od zawsze i jest szansa go pokonać.
Para przeszła przez ulicę i po chwili zniknęła jej z oczu. Wkrótce pojawiła się kolejna. W ten jeden dzień w roku miłość zdawała się krążyć wszędzie, a przecież miłość to choroba psychiczna, której się nie leczyło. Według WHO stanowiła zaburzenie psychiczne, mające nawet swój numer F63.9, z dużym podobieństwem do uzależnienia. Antyczni lekarze mieli na nią prosty sposób – najlepszą metodą wyleczenia było zdobycie wybranej osoby.
Mentor Bo mawiał, że to zdolność, na co Aletta odpowiadała, że w takim razie nie ma do niej talentu. Nie wiedziała, co u niej szwankuje, bo o jej zatraceniu w tym zaburzeniu nie było nigdy mowy. Badała dogłębnie psychikę nie tylko pacjentów, lecz także własną, o swoich relacjach i krótkotrwałych związkach mogłaby napisać obszerną pracę doktorską. Wiedziała, co było powodem jej rozstań czy porzuceń. Może jej znajomość mechanizmów psychiki i gry innych już na starcie ją wykluczało?
Wyszła na korytarz, odczuwając boleśnie brak nie tylko mentora, ale i pani Irenki. Ta pogodna kobieta miała swoje twarde zasady, które każdemu usiłowała wpoić, takie jak picie kawy w filiżance ze spodeczkiem. Mentor Bo wiecznie je porzucał w różnych miejscach, a Irenka chodziła za nim i je zbierała, mimo to zawsze podawała mu komplet.
W szybie w drzwiach ukazała się twarz starszego mężczyzny. Aletta od razu go rozpoznała.
– Dzień dobry, panie Andrzeju. Miło pana widzieć.
– Zastępujesz go? Nie nadajesz się, nikt go nie zastąpi! – Mężczyzna gwałtownie zaniósł się płaczem, przecierając łzy.
– Panie Andrzeju, nawet nie mam takiego zamiaru. Też za nim tęsknię. Siedziałam w jego gabinecie i czekałam, aż pojawi się w drzwiach.
Starszy pan z miejsca się uspokoił, już jej nie atakując.
– Czy coś mi zostawił? – zapytał.
Aletta nie przejęła się jego zachowaniem, wiedząc, czym było spowodowane. Pokręciła głową, bo słowa wydawały się nazbyt drastyczne, gesty czasem lepiej się sprawdzały.
– Rozumiem – odrzekł mężczyzna.
– Mnie też nic nie zostawił. Ot tak, po prostu, odszedł bez pożegnania. Pewnie spogląda teraz na nas z góry i zastanawia się, jak sobie bez niego radzimy.
– Pewnie tak. – Mężczyzna pokiwał głową. – To przecież nasz stary, przebiegły Bo.
Aletta znała Andrzeja i jego zaburzenie psychiczne, nieraz omawiała jego przypadek z mentorem. Zaburzenie eksplozywne przerywane, polegające na nieproporcjonalnych wybuchach gniewu i impulsywnej agresji, do których dochodziło przy stosunkowo błahych wydarzeniach. Jego terapia ciągnęła się przez lata, granica pacjent–terapeuta wielokrotnie się po drodze zacierała. Mentor traktował pacjentów jak bliskich krewnych, a tych, z którymi był najdłużej, nawet jak najbliższą rodzinę.
– Panie Andrzeju, wie pan, że współpracowałam z Bo, że był nie tylko moim mentorem, ale i przyjacielem. Jestem pewna, że nie musiał panu nic zostawiać, bo wiedział, że dobrze pan sobie poradzi bez niego. Ma pan siłę zmierzyć się ze swoimi emocjami.
– Mam, ale Bo był i moim przyjacielem. Gdy ja otworzyłem się przed nim, on otworzył się przede mną. Ufaliśmy sobie nawzajem.
– Może chciałby pan coś po nim zachować? – Kiedy Aletta skierowała się do gabinetu, mężczyzna podążył za nią.
– Naprawdę mógłbym? – Andrzej podszedł do regału z książkami i nie rozglądając się, wybrał jedną pozycję z lekko przetartym grzbietem i wysłużonymi rogami. Przytrzymał w dłoniach jak cenną relikwię.
– Ptasi śpiew Sebastiana Faulksa – przeczytała na głos Aletta.
– Ta historia pozwoliła mi wiele poczuć i zrozumieć. Kiedy Bo dał mi ją do przeczytania, w pierwszej chwili rzuciłem ją w kąt, dopiero po czasie po nią sięgnąłem. Tak mnie podszedł. Dobrze mnie odczytał ten nasz Bo. – Rozejrzał się po gabinecie. – Może czasami tu zajdę i sprawdzę, jak sobie pani radzi? – dodał z uśmiechem.
– Czyli Bo coś mi jednak zostawił, mojego anioła stróża. – Aletta odpowiedziała na uśmiech, nawiązując z Andrzejem nić porozumienia. Mentor Bo był ich łącznikiem i bardzo się z tego cieszyła.
Drgnęła, słysząc dochodzący z korytarza kobiecy głos.
– Halo?! Czynne jeszcze? Potrzebuję pomocy.
Aletta przyjrzała się uważnie kobiecie, która weszła do gabinetu. Około czterdziestoletnia, elegancka, zadbana i ładna. Widziała ją pierwszy raz, to nie była pacjentka mentora. W jej spojrzeniu odczytała pewność siebie.
Pan Andrzej schował książkę i pożegnał się lekkim kiwnięciem głową, zostawiając ją samą w towarzystwie nieznajomej.
– Pani jest uczennicą psychoterapeuty? – Nowo przybyła zmierzyła podejrzliwym spojrzeniem ubranie młodszej od siebie kobiety: jasne buty sportowe, spodnie i opinający drobną sylwetkę golf. Jej uwagę jednak przyciągnęły kręcone włosy.
– Nie, to ja jestem psychoterapeutką.
– Nad drzwiami wisi szyld informujący, że przyjmuje tu doktor Zakrzewski.
– To mój wieloletni mentor, niestety odszedł niedawno. Zostawił mi ten gabinet w spadku.
– Teraz pani tu przyjmuje? – Kobieta wykonała taki gest, jakby chciała wyjść, ale nie ruszyła się z miejsca. – Jakie ma pani doświadczenie?
– Psychiatra i psychoterapeutka z wieloletnim stażem w różnych placówkach zdrowia, w tym na oddziale psychiatrycznym. Jeśli potrzebuje pani pomocy, możemy...
– ...tak, wiem, jaka jest procedura, i chcę ją zdecydowanie skrócić. Gdzie jest gabinet? – Kobieta ruszyła korytarzem, na jego końcu znalazła to, czego szukała. Rozejrzała się po gabinecie. – Trochę staroświecki klimat – rzuciła, krzywiąc nos.
Aletta nie okazała zaskoczenia i podążyła za kobietą.
– Planuję wprowadzić kosmetyczne zmiany, na razie jednak chcę zostawić taki klimat, jaki tu stworzył mentor Bo.
– Nad swoim wizerunkiem też pani popracuje?
– Mój wizerunek jest praktyczny i dobrze się z nim czuję.
– Szarzyzna nigdy nie była w modzie – wytknęła kobieta i podeszła do gramofonu. – Anna German, hm, to ciekawe.
Aletta uniosła igłę, wyłączając muzykę. Zapadła cisza, którą wypełniło bębnienie deszczu o szyby.
– Może zaczniemy jednak od procedury i przedstawienia się, Aletta Różańska.
– Eryka Raczyńska, kobieta, powiedzmy, czterdzieści plus, z mężem i dwójką nastoletnich synów. To nie jest moja pierwsza terapia. Przez ostatnie lata odbyłam kilka z różnymi terapeutami, psychologami i coachami. Zdarzył się psychiatra, by przepisać mi leki.
– Rozumiem, że nie jest pani zadowolona z efektów.
– Cóż, owszem. Delikatnie mówiąc. Mój stan jest dość zmienny, obecnie jest gorzej, niż było.
Założeniem Aletty było indywidualne podejście do każdego pacjenta, najważniejsze to to, by w ogóle do nich dotrzeć, zyskać ich zaufanie i pomóc w rozwiązaniu problemu.
– Co więc się takiego dzieje?
– Co się dzieje?! A to, że jestem wkurwiona na to wszystko, co dookoła, na to, co mnie spotyka, na to, co otacza. Mąż miernota. Dzieci nie doceniają tego, co dla nich robię. Sama też nie mam o sobie najlepszego zdania; nie mam się czym poszczycić, a młoda już nie jestem.
– Ogólne niezadowolenie z życia.
– Wkurwienie na wszystko, marazm, bezsens życia. Męczę się każdego dnia, i to jeszcze zanim wstanę z łóżka.
– Mąż miernota, powiedziała pani. Dlaczego?
– Bo z faktami się nie dyskutuje!
Z tej powodzi słów Aletta wyczytała niedostępność kobiety. Zdała sobie sprawę, że nagromadziły się w niej złe emocje, które domagały się ujścia.
– To może przyniosę wody? – zagaiła nieoczekiwanie.
– A nie ma pani czegoś mocniejszego?
Aletta z uśmiechem zignorowała pytanie.
– Za chwilę wrócę. – Dała klientce czas, by po demonstracji gniewu zaczerpnęła oddech i rozluźniła się, nie stresując się jej towarzystwem. Po wybuchu przychodzi zwykle spadek napięcia, odpuszczenie, czasem przejawia się w małomówności, a czasem w płaczu.
Kiedy wróciła do gabinetu, osłupiała, bo nie tego się spodziewała. Eryka stała oto przy biurku i nalewała sobie w najlepsze do kryształowej szklanki ulubiony koniak mentora, ten, który trzymał w szafce zabytkowego biurka. Aletta rzadko go pijała, mentor częstował nim tylko przy specjalnych okazjach. Na jej widok kobieta podniosła szklankę, wznosząc toast.
– Dziękuję, znalazłam wreszcie to, czego potrzebowałam.
– Zaraz, chwileczkę, proszę pani...
– Jeszcze nie jestem twoją pacjentką, moja droga Aletto. Pomińmy to panowanie i przejdźmy na „ty”, zwłaszcza że powinnyśmy się lepiej poznać, by się móc zrozumieć. Muszę mieć pewność, że mogę ci zaufać, że się dla mnie nadajesz. Jak widzisz, ciężko nade mną zapanować. Napijesz się ze mną?
– Woda mi wystarczy. – Aletta napiła się z kubka, który ze sobą przyniosła.
– Już mi się podobasz. Żadnych gwałtownych ruchów, żadnych ocen, tylko spokój – zachwalała zachowanie terapeutki, oceniając ją wnikliwym okiem.
– Jestem tu, by pomóc, daleko mi do oceniania.
– To też mi się podoba.
– Są jednak pewne granice.
– Nie zaczynaj. – Eryka skrzywiła się i ze szklanką w dłoni usiadła w fotelu. Już chciała zacząć swą przemowę, gdy naraz przerwał jej kobiecy głos dobiegający z korytarza.
– Dobry wieczór, Aletto! Przepraszam, jesteś tam?
Wołana poczuła, że traci kontrolę nad sytuacją. Znała ten głos. W głowie zapisała jej się myśl, że musi jak najprędzej zatrudnić sekretarkę. Wyszła na korytarz.
– Julio, czy coś się stało? – zatroskała się nagle, widząc smutny wzrok dziewczyny, przygarbioną sylwetkę i mokre od deszczu włosy i twarz.
– Zapomniałam parasola i chciałam... – Widząc za plecami Aletty nieznajomą, Julia speszyła się i zamilkła. – Przepraszam, chyba przeszkadzam.
– Skądże, jestem Eryka, zapraszamy do gabinetu, będzie większa zabawa. Jesteś pacjentką Aletty?
– Aletta woli mówić „klientka”. I tak, jestem, a pani?
– Jaka pani? Eryka. – Objęła młodą kobietę ramieniem.
Wydarzenia zaczęły następować dość szybko i Aletta poczuła, że traci grunt pod nogami.
– Drogie panie...
– Julia napije się ze mną, Aletto. Nie zmienisz zdania i nie przyłączysz się do nas?
– To nie jest najlepszy pomysł. Sugeruję...
– Gdy wszystko zawodzi, trzeba się znieczulić. – Eryka szczodrze nalała Julii, widząc, że kobieta w jej stanie tego właśnie najbardziej potrzebuje. – Pij, na zdrowie. Jesteś zadowolona z naszej Aletty? Zawsze mówią, by sprawdzić opinie innych – dodała, zauważywszy zaskoczony wzrok terapeutki.
– Mieliśmy pierwszą sesję, jak najbardziej jestem zadowolona – odezwała się Julia. – Aletta bardzo mi pomogła, przez chwilę poczułam się tak dobrze jak dawniej.
– Ach, czyli nowicjuszka, a ja jestem weteranką. Przerobiłam już mnóstwo wspomagaczy, ale wciąż jestem na etapie poszukiwania idealnej osoby, która pomoże mi zrozumieć ten świat!
– Eryko, możemy spotkać się na sesji... – podjęła Aletta.
– Aletto, powiedz: jak się czujesz? – przerwała jej po raz kolejny Eryka. – Pamiętaj o szczerości, w końcu taka powinna być więź między terapeutą a pacjentką czy klientką, skoro tak wolisz. – Stanęła przed nią, wnikliwie patrząc jej w oczy.
– Czuję, że nie panuję nad sytuacją – odrzekła Aletta. – Za dużo się dzieje. – Odniosła wrażenie, że jest poddawana testowi. Nauczona wszakże, by nie tłumić swoich uczuć, ale je wyrażać, nie odczuwała dyskomfortu.
– To teraz wiesz, jak ja się czuję każdego dnia. Dokładnie tak, jak ty w tej chwili. – Eryka podała jej szklankę ze złocistym trunkiem i stuknęła się z nią swoją. – Zdrowie!
Aletta już miała ją zapewnić, że będzie w stanie jej pomóc, gdy naraz przerwał jej znajomy męski głos. Odwróciła się i spostrzegła w drzwiach gabinetu mężczyznę z pokiereszowaną twarzą.
– Przeszkadzam? – spytał Sebastian Wysocki, wyraźnie zaskoczony tym, co zobaczył. Nie spodziewał się ujrzeć terapeutki Różańskiej ze szklanicą alkoholu, urządzającej libację w gabinecie terapeutycznym.
– Co się panu stało? – wtrąciła Julia z troską.
– A ja jestem ciekawa, jak ten drugi wygląda. – Eryka bez wzruszenia ponownie zwilżyła usta alkoholem, bawiąc się coraz lepiej.
– Drugi trafił do szpitala, a ja dobrze rokuję na przyszłość, dziękuję – wyjaśnił Wysocki. – Czy możemy porozmawiać, pani Różańska?
– Nie spodziewałam się pana. – Aletta odstawiła szklankę, rozdarta między pragnieniem porozmawiania z detektywem Wysockim a potrzebą zostania z kobietami.
– Przeszkadzam w imprezie?
– To żadna impreza.
– Raczej wieczorek zapoznawczy – wtrąciła Eryka z uśmiechem. Chwyciła szklankę Aletty i podstawiła mężczyźnie. – Napije się pan z nami?
– Trudno odmówić pięknej kobiecie. Czy to spotkanie terapeutów? – zapytał, po czym upił i zdziwił się mocą trunku, a zwłaszcza jego wyborem.
– My jesteśmy pacjentkami, a Aletta naszą guru – wyjaśniła Eryka.
– To nie jest tak, jak może wygląda – zastrzegła Aletta.
– Pani Różańska ma nietypowe metody, nie doceniałem. – Sebastian uśmiechnąłby się, gdyby nie to, że wiedział, jaki ból by to wywołało. Jego twarz pozostała niewzruszona.
– Rozpija pani swoje pacjentki? Stosuje pani dość ciekawą terapię.
– Jak pan może to sugerować?! – oburzyła się Aletta, zapraszając jednocześnie Wysockiego do pomieszczenia obok, w którym ustawiono stół z krzesłami i kilka regałów z fachową literaturą. Mentor Bo organizował tu spotkania superwizyjne, zazwyczaj grupowe. Ze znajomymi psychologami i psychiatrami omawiali trudne przypadki i podejście do pacjenta, wszystko to, co pomagało psychoterapeucie w postawieniu właściwej diagnozy, łącznie z ochroną samego terapeuty w sytuacji przeniesienia. Aletta w wielu z nich uczestniczyła. Ponownie dotkliwie odczuła brak swojego mentora.
– Stwierdzam tylko to, co widziałem – rzucił pokojowo.
Sebastian przysiadł na blacie stołu, przyglądając się kobiecie. Teraz, gdy była bez płaszcza, mógł lepiej ocenić jej filigranową figurę, choć to kręcone pukle okalające jej twarz przyciągnęły jego uwagę.
Aletta przechadzała się niespokojnie przy oknie, epatując zdenerwowaniem.
– Wydarzenia potoczyły się dość szybko i tylko jedna z tych kobiet jest moją klientką, co do drugiej zobaczymy. – Spojrzała w kierunku drzwi, obawiając się tego, co dzieje się teraz w gabinecie i do czego Eryka namawia Julię. – Po co pan przyszedł?
– Potrzebuje pani mojej pomocy – przypomniał.
– Której nie chciał mi pan udzielić.
– Przyznaję, że w pierwszej chwili zareagowałem dość niechętnie.
– Zasugerował pan, że to ze mną jest coś nie tak, i to niezbyt taktownie.
– Przyzna pani jednak, że to nietypowa sytuacja, pacjent z paranoją, któremu pani wierzy. Każdy na moim miejscu miałby obiekcje.
Aletta popatrzyła na detektywa z podejrzliwością.
– A zatem zmienił pan zdanie i teraz chce mi już pomóc. Co pana tak raptem przekonało?
– Raczej kto – sprostował, nie zamierzając tego ukrywać. Każdą sprawę stawiał jasno, nie przepadał za niedomówieniami.
– Rozumiem. A zatem mamy wspólnego znajomego.
– Którego pani poprosiła o pomoc, a ja mu wiszę przysługę. To dość wartościowa dla mnie znajomość i nie chciałbym jej przez taką błahostkę stracić.
– Czyli został pan zmuszony.
– Powiedzmy, że kolega przekonał mnie, że nie jest pani... Nie udzieliły się pani schorzenia pacjentów – dokończył, starając się, by zabrzmiało to dyplomatycznie.
– Ach, tak. Czyli że nie jestem tak niestabilna, jak moi pacjenci. Ulżyło mi, że zmienił pan o mnie zdanie. – Nie lubiła, gdy ludzie kierowali się stereotypami, które z prawdziwym życiem niewiele miały wspólnego. Gdy tymczasem każdy przypadek jest wyjątkowy, bo każdy człowiek jest inny. – Wie pan, że wszyscy mamy wady, drobne ułomności, dziwne nawyki, natręctwa i uzależnienia. Nie szarżowałabym ze słowem „zdrowy”.
– O tym wspomniałem przy naszym pierwszym spotkaniu. Na każdego, wy, lekarze od głowy, znajdziecie jakąś diagnozę.
– Dlatego tak boi się pan ze mną przebywać i nie chciał się pan zgodzić na współpracę? – Uśmiechnęła się, splatając ręce na piersiach. Ludzie na ogół, słysząc, czym się zajmuje, spinali się tak, jakby miała od razu stawiać diagnozę i mówić, co z nimi jest nie w porządku.
– Mogę przypuszczać, do czego jest pani zdolna. Ludzie z pani wiedzą znają przeróżne sztuczki manipulacji.
– Czyli przechodził pan już terapię?
– Chce pani zdobyć kolejnego pacjenta? Bardziej potrzebowałbym koniaku.
Aletta usiadła na krześle, patrząc na Wysockiego z rosnącą ciekawością.
– Klienci przychodzą do mnie z własnej, nieprzymuszonej woli. Nasza współpraca opiera się na wzajemnym zaufaniu.
– Jeśli mamy współpracować, to tylko na polu zawodowym, pani Różańska. To pani będzie moją klientką, a nie ja pani. Taka zasada na początek naszych dobrych relacji.
– Oczywiście. Dobro mojego klienta jest dla mnie najważniejsze. – Aletta postanowiła skupić się na tym, na czym zależało jej najbardziej. Usłyszała głośno nastawioną muzykę z gramofonu i głos Haliny Frąckowiak w utworze Ucieczka.
Pośpiesznie opuściła pokój i weszła do gabinetu. Eryka zaciągnęła Julię do tańca i obie kołysały się teraz rytmicznie pośrodku grubego dywanu.
– Nie będę więcej zabierał pani czasu i przeszkadzał w imprezie. – Sebastian pochylił się, zatrzymując za terapeutką.
– To nie powinno się zdarzyć.
– Niech mi pani nie mówi, że coś jest w stanie panią zaskoczyć w zachowaniu człowieka. – Podał jej wizytówkę. – To mój numer. Proszę o kontakt, spotkamy się i omówimy dokładnie pani sprawę. Miłych walentynek, aż żałuję, że nie jestem zaproszony.
Aletta patrzyła, jak odchodzi, po czym wróciła do gabinetu. Nie zapanowała nad klientkami. Ciekawe, co by mentor Bo zrobił w takiej sytuacji. Przemknęło jej przez myśl, że mógłby do nich dołączyć.
Podeszła do gramofonu i wyłączyła muzykę.