Kobieta w deszczu - Dorota Milli - ebook + audiobook + książka

Kobieta w deszczu ebook i audiobook

Dorota Milli

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Klimatyczny Kołobrzeg i historia, która udowadnia, że dobre dni jeszcze przed nami, a wszystko, co złe, można przezwyciężyć, zostawiając za sobą.
Aletta Różańska po śmierci swojego mentora przejmuje w spadku jego gabinet i otwiera własną praktykę. Oddana pracy i pacjentom psychoterapeutka prowadzi spokojne życie, zachodzi w nim jednak duża zmiana, gdy w drzwiach jej gabinetu pojawiają się dwie kobiety.
Julia wątpi we wszystko, zwłaszcza w siebie, przez chaos myśli nie panuje nad uczuciami. Martwi się, że dzieje się z nią coś niedobrego. Zastanawia się, czy miłość rani, czy jest lekarstwem na całe zło. Narzeczony oddala się od niej, związek przechodzi kryzys, a ona zgłasza się po pomoc.
Żywiołowa Eryka, z mężem i dwoma synami, czuje, że jej życie przypomina jazdę bez trzymanki. Nie jest w stanie zaakceptować zmian, nie radzi sobie z emocjami. Wybiera gabinet doktora Zakrzewskiego, ale na miejscu spotyka kobietę.
Gdy wydaje się, że wszystko zawodzi i nie możemy poradzić sobie ze sobą, najlepszym wyjściem jest zapisać się na terapię. Trzy kobiety, trzy pokolenia, które mierzą się ze swoimi problemami, a każda z innej perspektywy patrzy na świat. Czy mogą sobie wzajemnie pomóc?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 467

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 36 min

Lektor: Kim Grygierzec

Oceny
4,6 (113 oceny)
78
25
8
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
coolturka

Nie oderwiesz się od lektury

Q: Czy kiedykolwiek miejsce akcji zafascynowało Was tak bardzo, że postanowiliście tam wyruszyć? Ja miałam tak kilkukrotnie, a jedynym z tych miejsc było Dźwirzyno opisane w jedynej z powieści Doroty Milli, określanej jako nadmorska pisarka powieści dla kobiet. Tym razem autorka zabiera nas do Kołobrzegu, który już odrobinę znam, leży bowiem o rzut beretem od Dźwirzyna właśnie. Niezaprzeczalnie "Kobieta w deszczu" jest powieścią o kobietach, ale czytać ją może każdy niezależnie od płci. Aletta to oddana swej pracy i pacjentom psychoterapeutka. Dzięki prowadzonej praktyce poznaje Julię i Erykę, z którymi połączy ją niezwykła więź. Powieść emanuje ciepłem i koi, napisana została lekkim językiem z dużą dozą humoru. Autorka nie unika trudniejszych tematów, takich jak toksyczne związki, czy depresja. Zdrowie psychiczne i psychoterapia to w naszym kraju wciąż tematy wstydliwe, tym bardziej należy je odczarować i częściej o nich mówić. Możliwość bliższego przyjrzenia się pracy psychotera...
20
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
00
Agnieszka7407

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
martha44

Dobrze spędzony czas

Mądra, wzruszająca
00
Oliwiamilena25

Nie oderwiesz się od lektury

super książka, uwielbiam książki tej autorki
00

Popularność




Co­py­ri­ght © by Do­rota Milli 2023 Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2023
Wy­dawca: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­cja: EW­DO­KIA CY­DEJKO
Ko­rekta: JO­LANTA KU­CHAR­SKA, ANNA SKÓRA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: MA­CIEJ SZY­MA­NO­WICZ
Zdję­cia na okładce: ko­bieta – Geo­r­gi­je­vic/iStock; plaża – Xsan­dra/iStock
Skład i ła­ma­nie: Ma­ciej Szy­ma­no­wicz
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67510-84-4
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.plfa­ce­book.com/wy­daw­nic­two­lunain­sta­gram.com/wy­daw­nic­two­luna
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

An­nie Sta­chow­skiej za do­broć, którą ma w so­bie.

Ko­chana, la­taj!

„Ten, kto ko­cha, bez­u­stan­nie daje”.

Olga To­kar­czuk

1

Nie po­winna była tego ro­bić; to za­kra­wało na prze­kro­cze­nie upraw­nień, lecz czyż do­bro pa­cjenta nie było waż­niej­sze?

To­nąc w sza­ro­ściach bu­dzą­cego się dnia, Aletta sta­nęła przed ka­mie­nicą. Nad Ko­ło­brze­giem za­wi­sły cięż­kie chmury, wy­czu­wało się w po­wie­trzu za­pach mo­rza i desz­czu, który za chwilę zmo­czy mia­sto. Pod­nio­sła głowę, jesz­cze się wa­ha­jąc. Na tle zi­mo­wego nieba spo­strze­gła nie­pa­su­jący ru­chomy punkt. Mio­tany wia­trem, zbli­żał się ku niej, z każdą chwilą po­tęż­nie­jąc. Czer­wony ba­lon w kształ­cie serca. Mi­nął ją i po­le­ciał da­lej. Uświa­do­miła so­bie, że dziś są wa­len­tynki.

„Mi­łość krąży wo­kół nas, jej ma­gia kie­ruje na­szym ży­ciem”, po­my­ślała. „Cza­sem za­lewa nas falą nie­szczęść, a cza­sem szczę­ścia”. Aletta nie­ustan­nie ją ba­dała, wciąż po­szu­ku­jąc na nią wzoru.

Pchnęła cięż­kie drzwi ka­mie­nicy, zo­sta­wia­jąc za sobą wąt­pli­wo­ści. Wspięła się na naj­wyż­sze pię­tro i ostroż­nie za­pu­kała. Nic się nie wy­da­rzyło, ale ad­res się zga­dzał. Miała go od za­ufa­nej osoby, wy­da­wało się, że to naj­lep­sza agen­cja w mie­ście, tylko ona mo­gła jej po­móc.

Na­ci­snęła nie­cier­pli­wie klamkę i we­szła do miesz­ka­nia, jak się oka­zało, prze­ro­bio­nego na biuro. Przy­wi­tała się gło­śno i mi­nęła ciemny ko­ry­tarz. Drgnąw­szy, cof­nęła się o krok i zo­ba­czyła przed sobą wy­so­kiego męż­czy­znę; jego twarz ją prze­ra­ziła. Mru­gnęła zdez­o­rien­to­wana, nie wie­dząc, co my­śleć. Nie tego się spo­dzie­wała.

– Słu­cham? – za­py­tał.

– Dzień do­bry. Czy do­brze tra­fi­łam? Do agen­cji de­tek­ty­wi­stycz­nej?

– Tak, do­brze. O czym świad­czy szyld wi­szący na ka­mie­nicy.

– Nie za­uwa­ży­łam... – wy­mam­ro­tała. – Jest za mało wi­doczny. – Po­pa­trzyła nie­pew­nie w jedno oko męż­czy­zny i tę­czówkę w od­cie­niu sza­ro­ści, wo­kół dru­giego wi­doczny był obrzęk. Pół jego twa­rzy mocno na­pu­chło, znie­kształ­ca­jąc kon­tury. Bo­lało od sa­mego pa­trze­nia.

– Kto po­trze­buje wspar­cia, ten nas znaj­dzie – od­parł sen­ten­cjo­nal­nie męż­czy­zna, po czym przyj­rzał się ko­bie­cie: nie­wy­so­kiej, kru­chej, z szopą krę­co­nych wło­sów oka­la­ją­cych drobną twarz i się­ga­ją­cych brody. – Coś nie tak? – do­dał z nie­po­ko­jem. – Mam coś na twa­rzy? – Wie­dział, że nie zro­bił do­brego wra­że­nia swoim nie­co­dzien­nym wy­glą­dem. Nie po­wi­nien był w ogóle być dziś w biu­rze, miał się pod­dać re­kon­wa­le­scen­cji po ostat­niej spra­wie, tak przy­kro od­bi­ja­ją­cej się na jego twa­rzy, ale nie mógł usie­dzieć w domu. Dwóch pra­cow­ni­ków jesz­cze się nie po­ja­wiło, za­ła­twiali sprawy na mie­ście. Były wa­len­tynki. Przy­pusz­czał, że cały świat tkwi w oko­wach mi­ło­ści, spę­dza­jąc ten dzień na przy­go­to­wa­niach. Jak się oka­zało, nie wszy­scy.

Aletta nie wie­działa, czy żar­tuje, czy nie, bo ostat­nie słowa wy­po­wie­dział z za­ska­ku­jącą po­wagą.

– Nie spo­dzie­wa­łam się ta­kiego wi­doku – od­rze­kła. – Szu­kam pry­wat­nego de­tek­tywa.

– Cóż, może na niego nie wy­glą­dam, ale nim je­stem.

Po­sta­no­wiła mu nie su­ge­ro­wać, że w ogóle nie wy­gląda. Wzbu­dził jej cie­ka­wość, tym bar­dziej że nie wy­tłu­ma­czył ani oka, ani twa­rzy; ba! zu­peł­nie to po­mi­nął.

– To się świet­nie składa – po­wie­działa. – Po­trze­buję wspar­cia w de­li­kat­nej spra­wie. – Mó­wiąc to, cały czas mu się przy­glą­dała. Za­sta­na­wiała się, jak wy­gląda bez opu­chli­zny.

– W ta­kim ra­zie przejdźmy do mo­jego biura – rzekł.

Aletta ru­szyła za męż­czy­zną, mi­nęła roz­le­głą prze­strzeń z kil­koma biur­kami i anek­sem ku­chen­nym. Ni­kogo in­nego tam nie było. Na biur­kach pię­trzyły się stosy pa­pie­rów i te­czek. Jej uwagę zwró­ciła kor­kowa ta­blica wi­sząca na ścia­nie. Męż­czy­zna prze­pu­ścił ją w drzwiach przo­dem.

– Przy­szłam za wcze­śnie? – spy­tała.

– Dziś nie li­czy­li­śmy na na­wał klien­tów – od­parł. – Święto mi­ło­ści – po­śpie­szył z wy­ja­śnie­niem, gdy się zo­rien­to­wał, że nie zro­zu­miała.

– Ach, tak. – Wszedł­szy do biura, i tu się ro­zej­rzała. Wnę­trze wy­da­wało się cał­kiem zwy­czajne, bez żad­nych ozdób, ot stół, a przy nim krze­sła, w sze­regu przy ścia­nie stały szafy. W za­sięgu wzroku nie do­strze­gła ni­czego oso­bi­stego. – Po­win­nam się była przed­sta­wić – po­wie­działa. – Aletta Ró­żań­ska, psy­chia­tra i psy­cho­te­ra­peutka. – Kiedy wy­cią­gnęła dłoń, zdała so­bie sprawę, że się za­wa­hał.

– Se­ba­stian Wy­socki. – Ujął jej rękę, sku­pia­jąc się na oczach i pró­bu­jąc z nich coś wy­czy­tać.

– Coś nie tak? Mam coś na twa­rzy? – za­py­tała bez iro­nii, gdy te­raz i on się jej przy­glą­dał. Scho­wała ko­smyk ciem­nych, krę­co­nych wło­sów za ucho i usia­dła na krze­śle, które wska­zał.

– Nie, nic, wszystko w po­rządku, choć wiem, że wy w wa­szej pro­fe­sji na każ­dego coś znaj­dzie­cie. – Za­jął krze­sło po prze­ciw­nej stro­nie. Do­strzegł na jej szyi łań­cu­szek; kształt za­wieszki go za­sko­czył. Był to mały ze­ga­rek kla­sycz­nego typu, wska­zy­wał pra­wi­dłową go­dzinę. Nie­wiele osób no­siło ta­kie ozdoby, ko­bieta za­ska­ki­wała też stro­jem. Ubrana w za duży o dwa roz­miary szary płaszcz, sze­ro­kie spodnie i adi­dasy na pod­wyż­szo­nej po­de­szwie, zda­wała się ulotna; wra­że­nie to po­tę­go­wała ci­sza, z jaką sta­wiała kroki. Kru­chość jej szyi pod­kre­ślał biały golf.

– Ja­kieś nie­miłe do­świad­cze­nia? – za­ga­iła.

– O nie! – za­pro­te­sto­wał, zna­jąc do­brze ten ton. – Tu­taj ja za­daję py­ta­nia. Więc z czym pani do mnie przy­cho­dzi? – za­py­tał, zmru­żył po­wieki, przy­glą­da­jąc się wni­kli­wie jej po­staci i pró­bu­jąc od­gad­nąć cel wi­zyty. Nie no­siła ob­rączki, co oczy­wi­ście nie da­wało gwa­ran­cji, że nie ma męża. Oce­niał, że była tuż po trzy­dzie­stce, do tego nie­za­leżna i ak­tywna za­wo­dowo. Nie wy­czu­wał w niej zde­ner­wo­wa­nia jak u więk­szo­ści osób, które przy­cho­dziły po po­moc do biura. Wi­dział jed­nak wa­ha­nie.

Aletta po­czuła się nie­swojo, bo to zwy­kle z jej ust pa­dało to py­ta­nie.

– Ro­zu­miem, że na­sza roz­mowa jest po­ufna – rze­kła. – Za­cho­wu­je­cie dla sie­bie ta­jem­nice swo­ich klien­tów.

– Oczy­wi­ście, chyba że do­ty­czy to czynu za­bro­nio­nego. A do­ty­czy?

– Nie, skądże – od­parła, ża­łu­jąc w du­chu, że mało prze­ko­nu­jąco. – Cho­dzi o mo­jego pa­cjenta.

– Pa­cjenta? – za­in­te­re­so­wał się de­tek­tyw i od­ru­chowo od­chy­lił na krze­śle, jakby się chciał od­su­nąć. Ko­bieta wy­da­wała się nie­groźna, ale wie­dział, że ze względu na wy­ko­ny­wany za­wód ma stycz­ność z naj­roz­ma­it­szymi za­gro­że­niami i ludz­kimi błę­dami. – Z tego, co wiem, to psy­cho­te­ra­peuci też mają w ko­dek­sie za­cho­wa­nie ta­jem­nicy le­kar­skiej.

– Tak, ale ta sprawa jest wy­jąt­kowa.

– Pa­cjent o tym wie? – W jego to­nie po­brzmie­wała po­dejrz­li­wość.

– Tak, współ­pra­cu­jemy.

Se­ba­stian nie­śpiesz­nie ob­ser­wo­wał, jak drob­nymi dłońmi chwyta pa­smo wło­sów i okręca je w pal­cach. Mimo że tkwiła nie­ru­chomo, to wła­śnie zdra­dzało jej zde­ner­wo­wa­nie. Bar­dziej od­sło­niła twarz, wy­raź­niej te­raz do­strzegł jej mały, pro­sty nos i kształtne usta.

– Więc o co cho­dzi?

– Po­pro­si­ła­bym o zro­zu­mie­nie i obiek­ty­wizm, to dla mnie bar­dzo ważne. – Wy­chwy­ciła jego drobny ruch głową na znak zgody, nie­wiele, ale mu­siało jej na ra­zie wy­star­czyć. – Mój pa­cjent prze­ja­wia sze­reg za­cho­wań da­ją­cych pod­stawę do dia­gnozy za­bu­rze­nia pa­ra­no­icz­nego, żywi po­dej­rze­nia wo­bec wszyst­kich do­okoła, na­wet wła­snej żony.

– Cza­sem to zdrowy ob­jaw, w moim za­wo­dzie nie­jed­no­krot­nie się co do tego prze­ko­na­łem.

– Ko­bieta wy­daje mu się w pełni od­dana, są mał­żeń­stwem od kilku lat. Bog­dan jest sześć­dzie­się­cio­lat­kiem, ona jest kilka lat od niego młod­sza. Można ich okre­ślić mia­nem usta­bi­li­zo­wa­nego mał­żeń­stwa. Ataki pa­ra­no­iczne za­częły się po jego wy­padku, spadł ze scho­dów na klatce w ich bloku. Ni­czego z tego dnia, jak twier­dzi, so­bie nie przy­po­mina, cierpi na za­nik pa­mięci. Żona prze­ra­żona tym, jak się za­cho­wuje, po­sta­no­wiła zmie­nić oto­cze­nie. Przy­je­chali do na­szego mia­sta ze Szcze­cina. Za­trzy­mali się w ośrodku wcza­so­wym, li­cząc na po­prawę. Nie­stety, prze­świad­cze­nie, że ktoś go stale śle­dzi i czyha na jego ży­cie, na tyle się na­si­liło, że żona umie­ściła go na na­szym od­dziale psy­chia­trycz­nym.

– Czy nie ma na to le­ków?

– Nie poj­muje pan, ja mu wie­rzę. Bog­dan się czuje za­gro­żony, bo ktoś wy­rzą­dził mu nie­za­wi­nioną krzywdę i może po­now­nie to uczy­nić.

Na te słowa Se­ba­stian osłu­piał.

– Ja­sne... – wy­mam­ro­tał. – Ile lat pra­cuje pani w tym za­wo­dzie?

***

Nie tego się spo­dzie­wała. Se­ba­stian Wy­socki wprost za­su­ge­ro­wał, by skon­sul­to­wała to z psy­chia­trami, nim on się po­dej­mie zle­ce­nia. Na nic się zdały jej za­pew­nie­nia o swo­jej wie­lo­let­niej pracy w za­wo­dzie, o la­tach na­uki, stu­dio­wa­nia na psy­chia­trii i póź­niej na psy­cho­te­ra­pii. Z za­wo­dem miała do czy­nie­nia od naj­młod­szych lat, usta­wicz­nie ba­dała psy­chikę i za­cho­wa­nia, choć o tym aku­rat mu nie wspo­mniała, nie chcąc się znów na­ra­zić na su­ge­stię, że to z nią jest coś nie tak. Kie­ro­wała się in­tu­icją oraz na­bytą przez lata wie­dzą i do­świad­cze­niem, a te zdo­była dzięki swemu men­to­rowi.

Dok­tor Za­krzew­ski był zna­nym psy­chia­trą i psy­cho­te­ra­peutą, jesz­cze do nie­dawna or­dy­na­to­rem od­działu w szpi­talu, czło­wie­kiem z wie­lo­let­nimi suk­ce­sami w tej dzie­dzi­nie. Nie­stety od­szedł nie­spo­dzie­wa­nie na za­wał, po­grą­ża­jąc ją i oto­cze­nie w smutku i ża­ło­bie. Nie mo­gła się po­go­dzić ze stratą nie tyle wy­bit­nego spe­cja­li­sty, ile wie­lo­let­niego przy­ja­ciela, na któ­rego za­wsze mo­gła li­czyć.

Do­skwie­rała jej iry­tu­jąca bez­rad­ność, nie mo­gła po­jąć tak nie­pro­fe­sjo­nal­nego za­cho­wa­nia męż­czy­zny. Prośbę o jego wy­szu­ka­nie wy­słała do po­li­cjanta, który był nie­gdyś jej pa­cjen­tem, to on ją skie­ro­wał do agen­cji Wy­soc­kiego. Na­pi­sała zwięźle w kilku zda­niach, co o nim my­śli, i po­pro­siła o ko­goś in­nego, kto bę­dzie się kie­ro­wał fa­chową wie­dzą i zro­zu­mie­niem.

Mi­nęła most, pod któ­rym pły­nęła Par­sęta. Ciemne wody rzeki bu­rzyły się od wia­tru wie­ją­cego znad mo­rza. W cen­trum mia­sta roz­brzmie­wał zgiełk prze­jeż­dża­ją­cych aut; uwagę przy­ku­wały wi­tryny skle­pów to­nące w czer­wieni ba­lo­ni­ków i ozdó­bek w serca. Ten ra­do­sny kli­mat nie współ­grał z szarą aurą dnia, a tym bar­dziej z sa­mo­po­czu­ciem Aletty.

Przy­śpie­szyła kroku, czu­jąc, że za­raz lu­nie. Na nie­bie sza­ro­ści ob­ło­ków prze­cho­dziły płyn­nie w ciemne, oło­wiane, skłę­bione masy, ni­sko wi­szące nad mia­stem. Do­cho­dząc do sta­rej czę­ści Sta­rówki, po­czuła pierw­szą kro­plę, która spa­dła jej na czoło i spły­nęła po po­liczku. Na­stępna ude­rzyła ją w głowę.

Aletta wbie­gła na schody ka­wia­renki i wkrótce skryła się w jej cie­ple, de­lek­tu­jąc się za­pa­chem świeżo pie­czo­nego cia­sta. Za­mó­wiła kawę, pa­trząc, jak za oknami sza­leje na­wał­nica. Wzięła na­pój na wy­nos, ale przez strugi desz­czu przy­sia­dła przy sto­liku, cze­ka­jąc, aż mi­nie ulewa. Chwy­ciła w dło­nie ze­ga­rek za­wie­szony na łań­cuszku i spraw­dziła, ile czasu jej zo­stało do spo­tka­nia z klientką. Nie de­ner­wo­wała się se­sją; na każ­dym spo­tka­niu czuła się z pa­cjen­tem jak ryba w wo­dzie; stre­so­wała się ra­czej miej­scem, w któ­rym się miała od­być.

Spo­strze­gł­szy, że gwał­towny deszcz ustał, Aletta opu­ściła ka­wia­renkę z kub­kiem cie­płej kawy w ręce. W po­wie­trzu uno­siły się pę­dzone wia­trem zbłą­kane kro­ple. Miała rap­tem kilka mi­nut na do­tar­cie do ulicy Gra­nicz­nej, do ga­bi­netu, który po śmierci men­tora prze­szedł na jej wła­sność.

Mo­kra od desz­czu wspięła się po trzech scho­dach i po chwili otwo­rzyła klu­czem drzwi ga­bi­netu psy­cho­te­ra­peu­tycz­nego. Nad nimi wciąż wi­siał szyld z da­nymi jej men­tora. Od­wró­ciła wzrok, nie chcąc się tym te­raz zaj­mo­wać. Wy­czuła la­wendę, która miała koić zmy­sły, resztki olejku sto­ją­cego w szkla­nym na­czy­niu na la­dzie ma­łej re­cep­cji. Na ko­ry­ta­rzu oto­czyła ją ci­sza prze­ty­kana szep­tem du­żego ze­gara, jego wa­ha­dło mia­rowo ko­ły­sało się na boki. To też nie było przy­pad­kowe: sie­dzący na krze­słach klienci, ocze­ku­jący na se­sję z psy­cho­te­ra­peutą, mo­gli pod­da­wać się jego mi­łemu uwo­dze­niu, a przy oka­zji wy­ci­szać wraz z każdą od­mie­rzaną przez niego se­kundą.

Nie była w ga­bi­ne­cie od śmierci jego wła­ści­ciela. Dok­tor Bo­gusz Za­krzew­ski – Bo, jak go na­zy­wała – od­szedł bez słowa po­że­gna­nia, ot, jed­nego dnia roz­ma­wiała z nim jak za­wsze pod­czas prze­rwy na kawę na od­dziale szpi­tala, a dru­giego już go nie było. Nie przy­szedł do pracy ani się nie po­ka­zał w miej­scach do­brze im zna­nych. Śmierć miała wo­bec niego inne plany. Aletta wciąż to prze­ży­wała. Wie­działa, jak wy­glą­dają ko­lejne etapy ża­łoby, pod­dała się jej z wiarą, że póź­niej bę­dzie le­piej, po­zwa­la­jąc so­bie na płacz, roz­terki i wspo­mnie­nia. Nie mo­gła nic uczy­nić poza za­ak­cep­to­wa­niem straty, poza po­go­dze­niem się z nie­unik­nio­nym, tyle tylko, że na­wet na to wciąż nie po­tra­fiła się zdo­być.

Ża­łob­nicy na po­grze­bie Bo – w więk­szo­ści jego byli pa­cjenci – to do niej pod­cho­dzili zło­żyć kon­do­len­cje. Wie­dzieli, jak mocna łą­czyła ich więź. Jego ro­dzina – dwóch młod­szych braci z żo­nami i dziećmi w po­dob­nym wieku – trak­to­wała ją chłodno, tak zresztą jak Bo­gu­sza, któ­rego bli­scy uwa­żali za dzi­waka, zwłasz­cza że nie oże­nił się, a swoje ży­cie i czas po­świę­cił pa­cjen­tom.

Rów­nież na cmen­ta­rzu kon­se­kwent­nie ją igno­ro­wali. Ona też do nich nie po­de­szła, czu­jąc nie­chęć, która przy­brała na sile przy od­czy­ty­wa­niu te­sta­mentu. Oka­zało się, że Bo prze­pi­sał na nią wszystko, co po­sia­dał, łącz­nie z oszczęd­no­ściami na kon­cie, z ga­bi­ne­tem na par­te­rze w ka­mie­nicy i miesz­ka­niem miesz­czą­cym się na naj­wyż­szym pię­trze tego sa­mego bu­dynku.

W po­ko­iku so­cjal­nym wy­tarła włosy w ręcz­nik. Spę­dziła tu tak wiele go­dzin, że znała na pa­mięć układ po­miesz­czeń i każdy kąt. Od za­wsze czuła się tu bez­piecz­nie, jak u sie­bie, bra­ko­wało wszakże naj­waż­niej­szego: jej men­tora. Znała go od dzie­ciń­stwa.

Wiele razy za­sta­na­wiała się nad tym, dla­czego jej zo­sta­wił wszystko, co po­sia­dał. Prze­cież do­brze wie­dział, jak za­re­agują jego młodsi bra­cia. Po wyj­ściu od no­ta­riu­sza od razu jej za­po­wie­dzieli, że tak tego nie zo­sta­wią i ro­dzina od­zy­ska ma­ją­tek po ich bra­cie.

Upiła łyk kawy, szu­ka­jąc mimo woli we­wnętrz­nej siły, by wejść do ga­bi­netu. Pchnęła lekko drzwi i sta­nęła w progu. Do­pa­dły ją na­tych­miast dawne ob­razy, gdy prze­sia­dy­wali tu z men­to­rem wiele go­dzin, oma­wia­jąc naj­róż­niej­sze przy­padki i kon­sul­tu­jąc się w roz­ma­itych spra­wach. Był jej ostoją, wy­rocz­nią, nie­wy­czer­pa­nym źró­dłem wie­dzy, choć z cza­sem się to zmie­niło, to on się ra­dził jej. Są­dziła z po­czątku, że ją spraw­dzał, ale wie­lo­krot­nie ją za­pew­niał, że go prze­go­niła, że miała do za­wodu nie tylko po­wo­ła­nie, ale i wie­dzę. Te­raz bar­dzo pra­gnęła w to wie­rzyć.

Usil­nie ją na­ma­wiał do otwar­cia wła­snego ga­bi­netu, do prze­ję­cia ini­cja­tywy i stwo­rze­nia swo­jego miej­sca, a tym sa­mym ugrun­to­wa­nia wła­snej po­zy­cji. Od­ma­wiała, są­dząc, że nie jest jesz­cze na to go­towa, że przyj­dzie jesz­cze od­po­wiedni czas. Dzia­łała na tak wielu róż­nych po­lach, miała etat na od­dziale psy­chia­trycz­nym w szpi­talu, udzie­lała się w gru­pach su­per­wi­zyj­nych, przyj­mo­wała w po­radni. Na­zy­wała się wol­nym strzel­cem, uwa­żała, że wciąż zdo­bywa wie­dzę i że wła­sny ga­bi­net nie­po­trzeb­nie za­ko­twi­czy ją w miej­scu; z pew­no­ścią dą­żyła do tego, taki miała cel, ale kie­dyś, nie te­raz. Śmierć men­tora zmu­siła ją do zmiany pla­nów, w końcu jego spu­ści­zna do cze­goś zo­bo­wią­zy­wała.

Dziś Aletta roz­po­czy­nała wła­sną prak­tykę. Oto za­czy­nał się dla niej nowy etap ży­cia, nie­stety wkra­czała w niego bez swego przy­ja­ciela.

Cof­nęła się na ko­ry­tarz, usły­szaw­szy dźwięk otwie­ra­nych drzwi. Zo­ba­czyła w progu ja­kie­goś mło­dego męż­czy­znę. Wy­czy­tała z jego twa­rzy zde­ner­wo­wa­nie.

– Dzień do­bry, w czym mogę po­móc? – rzu­ciła na po­wi­ta­nie, gdy po­chy­lił głowę, nie mó­wiąc słowa.

– Dzień do­bry.

– Pan na se­sję?

Aletta znała pa­cjen­tów men­tora, ale tego chło­paka nie roz­po­zna­wała. Za­sta­na­wiała się, czy aby nie przyj­dzie do niej któ­ryś z jego pa­cjen­tów, wiele przy­pad­ków i ich drogę le­cze­nia znała, wie­działa jed­nak, że nić, która łą­czy te­ra­peutę z pa­cjen­tem, jest wy­jąt­kowa, że nie spo­sób ich ot tak prze­jąć. Z każ­dym z osobna mu­siała wy­pra­co­wać wła­sne po­ro­zu­mie­nie, za­słu­gu­jąc na za­ufa­nie.

– Może in­nym ra­zem – burk­nął nie­grzecz­nie męż­czy­zna, po czym od­wró­cił się i wy­szedł.

Aletta po­de­szła do drzwi i spoj­rzała przez szybę za nie­zna­jo­mym. Z jego za­cho­wa­nia mo­gła wy­wnio­sko­wać, że do­kądś się śpie­szył, acz­kol­wiek naj­bar­dziej nur­to­wało ją py­ta­nie, ja­kiej po­trze­bo­wał po­mocy.

Ode­pchnęła od sie­bie tę myśl, wie­dząc, że musi się przy­go­to­wać. Za kilka mi­nut miała przyjść klientka.

***

Za­pa­trzyła się w mo­rze, nic so­bie nie ro­biąc z desz­czu, który bił mia­rowo w jej roz­ło­żony pa­ra­sol. Po­trze­bo­wała chwili na od­dech, gwał­tow­nego szumu fal, który za­głu­szyłby dud­niące my­śli i upo­rczywe zwąt­pie­nie.

Ju­lia ro­zej­rzała się, spo­glą­da­jąc w stronę Ka­mien­nego Szańca, bu­dynku po­ło­żo­nego tuż przy plaży; od­wró­ciła głowę w prze­ciwną stronę, po le­wej do­strze­ga­jąc od­da­loną la­tar­nię mor­ską i molo wy­bie­ga­jące da­leko w mo­rze. Sku­piła się jed­nak na miej­scu, w któ­rym była, stała przy Mor­skim Oku, po­rzu­co­nym drew­nia­nym bu­dynku w kształ­cie li­tery L pod­sy­pa­nym przez tony pia­sku. Od­po­wia­dały za nie zi­mowe wi­chury i fale wdzie­ra­jące się na brzeg. Roz­ta­czało się przed nią mo­rze, za­stę­pu­jąc jej drogę jak w praw­dzi­wym ży­ciu, gdzie czuła, że do­szła do mo­mentu, w któ­rym już nie mo­gła po­su­wać się na­przód. Ugrzę­zła w miej­scu, cał­kiem tak jak w nad­mor­skim, wil­got­nym pia­sku, za­sta­na­wia­jąc się, w którą stronę skie­ro­wać kroki, co wy­brać, by uwol­nić się od nie­po­koju, który ją tra­wił od środka.

Deszcz ude­rzał w ta­flę wody. Na brzegu przy­sia­dły mewy, nie re­agu­jąc, gdy pod­pły­wała ku nim fala i za­le­wała ich płe­twia­ste stopy. Stały nie­ru­chomo, ze spo­ko­jem, nie wy­ka­zu­jąc naj­mniej­szego za­in­te­re­so­wa­nia oto­cze­niem. Przez chwilę im tego za­zdro­ściła, ona nie po­tra­fiła się wy­zwo­lić od szar­pią­cych nią emo­cji, od ne­ga­tyw­nych my­śli nisz­czą­cych jej każdy dzień. Za­męt w gło­wie od­bi­jał się na jej związku i ży­ciu, nie da­wała już so­bie z tym rady. Wie­dziona im­pul­sem, w nie­zgo­dzie na ból, zgło­siła się na od­dział psy­chia­tryczny w szpi­talu i po­pro­siła o szybką po­moc, ale przede wszyst­kim o za­pew­nie­nie, że nie jest z nią aż tak źle.

Ko­bieta, z którą się wtedy wdała w roz­mowę, miała krę­cone włosy, była drobna i nie­wy­soka. Uwagę zwra­cało spoj­rze­nie jej ciem­nych, by­strych oczu; biła z nich ja­kaś nie­okre­ślona na­dzieja. Ton jej głosu rów­nież koił, od razu czuło się przy niej le­piej. Ich spo­tka­nie miało się za chwilę za­cząć i Ju­lia się za­sta­na­wiała, czy to na pewno do­bry krok.

Opu­ściła plażę i skie­ro­wała się w stronę mia­sta. Mi­nąw­szy plą­ta­ninę uli­czek, za­trzy­mała się w końcu przed ka­mie­nicą z ad­resu i od­czy­tała szyld. Prze­mknęło jej przez głowę, jak do­szło do tego, że nie umiała za­pa­no­wać nad sobą ani sa­mo­dziel­nie od­zy­skać rów­no­wagi. Tych i in­nych py­tań kłę­biło się w niej mnó­stwo, na żadne nie znaj­do­wała do­brej od­po­wie­dzi – i dla­tego tu przy­szła, szu­ka­jąc po­mocy.

We­szła do na­grza­nego wnę­trza, z lu­bo­ścią od­gra­dza­jąc się od chłodu z ze­wnątrz. Z pa­ra­sola spły­wały ka­skady kro­pel. Wsu­nęła go w sto­jak, z pe­dan­te­rią sku­pia­jąc się na po­szcze­gól­nych czyn­no­ściach. Ściany po­miesz­cze­nia po­kry­wała ciemna ta­peta we wzorki; do­pa­trzyła się na niej kwia­tów. W rogu stał wy­soki ze­gar, obok lampa, która rzu­cała wpraw­dzie słabe świa­tło, ale roz­pra­szała mrok idący z ze­wnątrz od sza­ro­ści oło­wia­nego nieba.

Po­wie­siła kurtkę na wie­szaku i nie wie­dząc, co da­lej po­cząć, czy usiąść i po­cze­kać, czy ru­szyć na po­szu­ki­wa­nia te­ra­peutki, ob­ró­ciła kilka razy bran­so­letką na nad­garstku. Usły­szała do­bie­ga­jące skądś szu­ra­nie, skie­ro­wała się w jego stronę. Prze­mie­rzyła ko­ry­tarz i mi­nąw­szy po dro­dze drzwi do za­mknię­tych po­koi, po­de­szła do uchy­lo­nych, skąd niósł się ha­łas.

Jej oczom uka­zała się ko­bieta, ta sama, którą spo­tkała na od­dziale; prze­su­wała aku­rat me­bel, jej twarz za­kry­wały włosy. Ju­lia nie wie­działa, jak się za­cho­wać, nie tego się spo­dzie­wała.

– A, jest pani! Dzień do­bry. – Aletta uśmiech­nęła się, pro­stu­jąc. – Chcia­łam, by tu było bar­dziej po­spo­li­cie. Mój men­tor Bo miał swoje od­wieczne przy­zwy­cza­je­nia, my­ślę, że nie zmie­nił tu nic od mo­mentu pierw­szej se­sji z klien­tem. – Ro­zej­rzała się po cięż­kim, mrocz­nym wnę­trzu, z re­ga­łami wy­peł­nio­nymi książ­kami po su­fit i ciemną ta­petą na ścia­nach. W ga­bi­ne­cie na ho­no­ro­wym miej­scu stało sze­ro­kie biurko, opo­dal dwa fo­tele ze sto­licz­kiem i ko­zetką. Bli­żej, w cen­trum po­koju, po­sa­do­wiono wy­godny we­lu­rowy szez­long w ko­lo­rze ciem­nej sza­ro­ści; to z nim wła­śnie mo­co­wała się Aletta, pró­bu­jąc go prze­su­nąć. Ga­bi­net przy­po­mi­nał oso­bo­wość men­tora – sta­teczny, bez­pieczny i skryty w cie­niu. – Przy­zwy­cza­iłam się do tego wy­stroju, ale czas się tu chyba za­trzy­mał. Nie są­dzi pani?

– Jak­bym cof­nęła się do lat dzie­więć­dzie­sią­tych – przy­znała Ju­lia z lek­kim uśmie­chem. Na­pię­cie wy­raź­nie ją opu­ściło. Nie miała po­ję­cia, czemu się tak stre­so­wała, prze­cież przy­szła tu z wła­snej woli. Wy­da­wało jej się, że jest ko­bietą pewną sie­bie, że po­trafi za­rzą­dzać ludźmi, skąd więc to za­wi­ro­wa­nie, dla­czego od dłuż­szego czasu roz­sy­py­wała się na drobne ka­wałki, z co­raz więk­szym tru­dem zbie­ra­jąc się w ca­łość?

– Wła­śnie. Ko­zetka dawno już ode­szła do la­musa, choć men­tor Bo uwa­żał, że ma być sza­blo­nowo. Lu­dzie, któ­rzy przy­cho­dzili tu na se­sje, mieli swoje wy­obra­że­nie, a on nie chciał ich za­wieść. Uwa­żał, że speł­nie­nie wi­zji klienta wy­woła w nim spo­kój i doda mu pew­no­ści sie­bie.

– Nie wie­dzia­łam, czego się spo­dzie­wać. Ocze­ki­wa­łam ra­czej bia­łych ścian, ste­ryl­no­ści i mi­ni­ma­li­zmu. – Ju­lia po­wio­dła wzro­kiem po dro­bia­zgach, ta­kich jak gra­mo­fon sto­jący na ni­skim sto­liczku, fi­ku­śna lampka usta­wiona na bla­cie biurka i ciemne ko­tary, tłu­miące blask i tak już sza­rego dnia.

– Wo­la­łaby pani po­roz­ma­wiać w ja­snym ga­bi­ne­cie?

– Nie, nie! Wtedy po­czu­ła­bym się jak wię­zień na prze­słu­cha­niu, za­nadto wy­sta­wiona na świa­tło. Po­dej­ście pani men­tora bar­dziej mnie prze­ko­nuje. Chyba nie­wiele bym tu zmie­niła. – Młoda ko­bieta za­ob­ser­wo­wała u sie­bie ko­lejną rzecz: wy­da­nie opi­nii na ja­kiś te­mat spra­wiało jej kło­pot, kie­dyś z ła­two­ścią mó­wiła to, co my­śli i czuje, te­raz się oba­wiała, jak to zo­sta­nie ode­brane, bała się kry­tyki.

– W ta­kim ra­zie za­pra­szam. Fo­tel, ko­zetka, co­kol­wiek pani wy­biera i jak bę­dzie wy­god­nie.

To po­wie­dziaw­szy, uśmiech­nęła się i wy­cią­gnęła do ko­biety dłoń. Po­znały się na od­dziale, tam spo­tkały się po raz pierw­szy, wie­działa jed­nak, że gdy do głosu do­cho­dzą silne emo­cje, wiele rze­czy umyka.

– Aletta Ró­żań­ska, psy­cho­te­ra­peutka – do­dała.

– Ju­lia Ochota. Pa­cjentka? Tak się po­win­nam okre­ślać?

– Klientka brzmi no­wo­cze­śniej. Tro­chę żar­to­wa­łam z tą ko­zetką, acz­kol­wiek jakby pani wo­lała... – Aletta bacz­nie ob­ser­wo­wała Ju­lię wa­ha­jącą się, gdzie usiąść. Oce­niała, jak re­aguje i jak za­cho­wuje się w bła­hej roz­mo­wie, wtedy wła­śnie naj­wię­cej zdra­dzamy o so­bie i co naj­waż­niej­sze, za­po­mi­namy o sa­mo­kon­troli. – Prze­pra­szam, że za­czy­namy na­szą zna­jo­mość od urzą­dza­nia wnętrz, ale mój men­tor Bo, tak mi bli­ski, od­szedł nie­spo­dzie­wa­nie, zo­sta­wia­jąc mi w spadku ten ga­bi­net. Pró­buję się w nim od­na­leźć bez niego, choć to trudne. Wy­daje mi się wciąż, jakby wy­szedł na chwilę. Po­my­śla­łam o zmia­nach, bo za­wsze po­wta­rzał, że je­ste­śmy inni i po­win­ni­śmy to ma­ni­fe­sto­wać, by za­zna­czyć swą obec­ność. Upie­rał się, że to wol­ność dana nam wraz z ży­ciem.

– Wy­razy współ­czu­cia. Prawdę mó­wiąc, tego wła­śnie po­trze­bo­wa­łam, nie­zo­bo­wią­zu­ją­cej roz­mowy cho­ciażby o ko­zetce. – Po czym usa­do­wiła się na niej i po­pa­trzyła w okno z szarą fi­raną, która na­wet w sło­neczny dzień mu­siała ha­mo­wać pro­mie­nie słońca. – Jest tylko ry­zyko, że za­snę.

– A jed­nak fo­tel. Kawy? Her­baty? A może wody?

– Woda wy­star­czy. Czyli to już? – Nie­po­kój Ju­lii na nowo się wzmógł. Usia­dła w fo­telu, czu­jąc, jak na­pi­nają się jej mię­śnie.

– Już? A... se­sja. Nie, jesz­cze chwi­leczkę. – Aletta wy­szła po szklanki i wodę, które znaj­do­wały się w re­cep­cji. Men­tor za­trud­niał do po­mocy za­ufaną pa­nią Irenkę, eme­rytkę, która przy­cho­dziła tu na go­dziny; dbała o kwiaty, od­bie­rała te­le­fony i pa­rzyła kawę, czę­sto też przy­no­siła cia­sto wła­snej ro­boty. Wraz z jego śmier­cią ode­szła na do­bre, tłu­ma­cząc się ko­niecz­no­ścią za­dba­nia o zdro­wie.

– Jak mam się do pani zwra­cać? – Ju­lia upiła łyk wody, zwil­ża­jąc su­che usta.

– Jak pani chce. To pani po­winna się tu czuć kom­for­towo. Może być po imie­niu. – Przej­ście na „ty” z pa­cjen­tem jest za­bro­nione. Nie po­winno się prze­kra­czać gra­nicy pa­cjent–te­ra­peuta, ale Aletta wo­lała na­giąć za­sady dla szyb­szego po­zy­ska­nia za­ufa­nia i przej­ścia do roz­wią­za­nia pro­blemu. To ją naj­bar­dziej w tym za­wo­dzie fa­scy­no­wało.

– W ta­kim ra­zie po­pro­szę po imie­niu. Od dziecka na nie re­aguję, więc niech tak zo­sta­nie. – Uśmiech­nęła się, ale za­raz przy­ga­sła.

– Masz po­czu­cie hu­moru, to świet­nie, Ju­lio.

– Wy­pada, by te­ra­peuta był na „ty” z klien­tem?

– Ach, to za­leży od nas. I tylko od nas. Wy­obraź so­bie, Ju­lio, że we­szłaś do bańki, ta­kiego swo­jego pry­wat­nego sank­tu­arium, i że ja w nim tylko tym­cza­sowo gosz­czę. Nic z niej nie wy­cho­dzi ani też do niej nie wcho­dzi. To bę­dzie na­sza wła­sna próż­nia cza­sowa, bę­dziesz się znaj­do­wać w niej wy­łącz­nie ty i twoje emo­cje – po­zwo­lisz im dojść do głosu – oraz in­tu­icja, któ­rej wy­słu­chasz. Ni­czego wię­cej na ra­zie nie po­trze­bu­jesz.

– Brzmi do­brze. – Ju­lia mru­gnęła parę razy, czu­jąc wzbie­ra­jące pod po­wie­kami łzy.

– Chcia­ła­bym, że­byś się tu po­czuła bez­piecz­nie. Bę­dziemy pra­co­wać nad kru­chą ma­te­rią: nad twoją wraż­li­wo­ścią. Ale naj­pierw mu­simy się le­piej po­znać. Za­czy­namy!

***

– Jak ci mi­nął dzień, Ju­lio? – za­gad­nęła Aletta, za­czy­na­jąc roz­mowę od stan­dar­do­wego py­ta­nia. Ob­rzu­ciła ko­bietę uważ­nym spoj­rze­niem. Klientka miała blond włosy się­ga­jące ra­mion i dys­kretny ma­ki­jaż. Ubrana była w białą ko­szulę i ciemne schludne spodnie. „Pierw­sze wra­że­nie się li­czy”, po­my­ślała Aletta. Od razu na­szki­co­wała w gło­wie jej rys psy­cho­lo­giczny, chcąc do­trzeć do tego, co we­wnątrz. W Ju­lii wy­czu­wało się opa­no­wa­nie i dy­stans. Kiedy spo­tkały się pierw­szy raz na od­dziale, była to­tal­nie roz­bita i wy­cień­czona.

– Do­brze, choć wy­pa­truję wio­sny – szep­nęła z no­stal­gią.

– Od­po­wie­dzia­łaś od­ru­chowo. Z two­imi od­czu­ciami nie­wiele ma to wspól­nego. – Aletta spo­strze­gła, że za­sko­czyła ko­bietę. – Chcę cię, Ju­lio, le­piej po­znać i stąd moje py­ta­nie. Po­cząt­kowo na­sze spo­tka­nia po­trak­tu­jemy jak kon­sul­ta­cje, do­brze? Usta­limy, co się dzieje i nad czym trzeba bę­dzie po­pra­co­wać.

– Oczy­wi­ście, to brzmi sen­sow­nie. – Spe­szyła się, przez chwilę mil­cząc. – Pra­cuję w piz­ze­rii, te­mat po­gody jest uni­wer­salny. – Wzru­szyła ra­mio­nami. – Fak­tycz­nie, tak to mo­gło za­brzmieć.

– Czym się do­kład­nie zaj­mu­jesz?

– Wszyst­kim. Księ­go­wo­ścią, za­ku­pami, kel­ne­ro­wa­niem, sprzą­ta­niem. Za­wsze jest coś do zro­bie­nia. Na po­czątku, za­nim zna­leź­li­śmy z na­rze­czo­nym pra­cow­ni­ków do kuchni, i tam po­ma­ga­łam. Stwo­rzy­li­śmy piz­ze­rię od pod­staw, sama ma­lo­wa­łam ściany i ją urzą­dza­łam. – Uśmiech­nęła się do wspo­mnień.

– Lu­bisz to?

Dziew­czyna się za­wa­hała.

– Tak, sporo się dzieje, wo­kół wciąż jest mnó­stwo lu­dzi, każdy dzień jest inny.

– To było twoim ce­lem? Pro­wa­dze­nie re­stau­ra­cji?

– Nie, skąd. To ma­rze­nie mo­jego na­rze­czo­nego. Po­mo­głam mu w jego re­ali­za­cji, ja mia­łam inne plany, ale gdy po­sta­no­wi­li­śmy być ra­zem, wszystko się zmie­niło.

– Dużo o nim mó­wisz, dla­tego za­py­tam, czym on się zaj­muje. Do­brze zro­zu­mia­łam, że pro­wa­dzi­cie ra­zem re­stau­ra­cję?

– On nią za­rzą­dza.

Aletta ocze­ki­wała szcze­gó­łów, ja­kie­goś wy­raź­niej­szego po­działu obo­wiąz­ków, ale ni­czego ta­kiego się nie do­cze­kała.

– Spo­tka­ły­śmy się na od­dziale, na­sza roz­mowa trwała krótko, dla­tego cie­szę się, że przy­szłaś.

– Dla mnie była ogrom­nie ważna. Bar­dzo mi po­mo­głaś w tam­tej chwili. Dzię­kuję. – Ju­lia za­ci­snęła po­wieki, chcąc po­wstrzy­mać na­pły­wa­jące łzy. Przy­po­mniała so­bie tamto za­gu­bie­nie. Sta­nął jej przed oczami ob­raz sie­bie, tego, jak ża­ło­śnie mu­siała wtedy wy­glą­dać. Dzięki Alet­cie mo­gła ode­tchnąć z ulgą, zy­skać pew­ność, że nie jest z nią aż tak źle, jak uwa­żała.

– Mam na­dzieję, że po­mogę bar­dziej. Ile trwa ten stan nie­po­koju, Ju­lio? Jak my­ślisz, kiedy się za­czął?

– Nie mam po­ję­cia. Za­wsze by­łam spo­kojna, opa­no­wana, zrów­no­wa­żona, a te­raz targa mną nie­usta­jąca huś­tawka emo­cji. Cza­sem mie­wam lep­sze dni, cza­sem gor­sze, i nie wiem, od czego to za­leży. Rano je­stem w świet­nym hu­mo­rze, po po­łu­dniu wpa­dam w przy­gnę­bie­nie, a wie­czo­rem za­le­wam się łzami. Mój na­rze­czony kiep­sko to znosi. Czy to jest de­pre­sja?

– Nie śpieszmy się z dia­gnozą. Tym bar­dziej że za szybko dziś przy­le­piamy tę łatkę; za czę­sto krąży ona w na­szym świe­cie. – Aletta uśmiech­nęła się z tro­ską. – Czy kie­dy­kol­wiek pod­da­łaś się te­ra­pii?

– Ni­gdy, za­wsze by­łam zdrowa.

– A te­raz się tak nie czu­jesz?

– Wła­śnie to so­bie uświa­do­mi­łam, że kie­dyś było zde­cy­do­wa­nie le­piej, by­łam spo­kojna, ra­do­sna, nie wiem... kilka lat temu? Trudno mi wska­zać datę, może to wina tego, że po­świę­ci­łam się pracy, obo­wiąz­kom, że nie mam już tyle siły.

– Na pewno do tego doj­dziemy. To bę­dzie je­den z na­szych punk­tów. Sama o tym zde­cy­do­wa­łaś? Żeby po­pro­sić o po­moc?

– Nikt mi tego nie za­su­ge­ro­wał. To była moja de­cy­zja. – Ju­lia po­pa­trzyła na swoje dło­nie, nie­spo­koj­nie spla­ta­jąc palce. – Ale ro­bię to dla Da­miana, dla na­szego związku, bo mój nie­sta­bilny stan wpływa na na­sze re­la­cje.

– Długo je­ste­ście ze sobą?

– Pięć lat. Da­mian jest star­szy ode mnie dwa lata. Miesz­kamy ze sobą i pla­nu­jemy ślub, te­raz jed­nak mamy na gło­wie waż­niej­sze rze­czy niż wy­datki na we­sele i wspólne miesz­ka­nie. Da­mian ma­rzy o otwar­ciu pre­sti­żo­wej re­stau­ra­cji przy sa­mym brzegu mo­rza. To jest na ra­zie nasz cel.

– A co jest ważne dla cie­bie?

– Cza­sami sama już nie wiem, czego chcę.

– Spró­bu­jemy po­szu­kać od­po­wie­dzi i na to py­ta­nie – za­pew­niła Aletta uspo­ka­ja­jąco, wy­czu­wa­jąc ner­wo­wość klientki.

– Może, kiedy wy­zdro­wieję, od­po­wiedź sama do mnie przyj­dzie.

– Nie myśl o so­bie jak o cho­rej, to zde­cy­do­wa­nie za szybko.

– Kiedy można to stwier­dzić?

– Nie ja to zro­bię, Ju­lio, tylko ty, ja ci w tym tylko po­mogę. Ra­zem zo­ba­czymy, co ci w du­szy gra, która struna fał­szuje. Po na­szej pierw­szej roz­mo­wie wy­klu­czy­łam po­ważne za­bu­rze­nia, nie za­gra­żasz ani so­bie, ani in­nym. To się dzieje w to­bie i mu­simy to od­kryć.

Ju­lia roz­luź­niła się i za­częła o so­bie opo­wia­dać. O ro­dzi­nie, o jej ro­dzin­nym domu w Gry­fi­cach, o ro­dzeń­stwie. Roz­sia­dła się w wy­god­nym fo­telu, a słowa same po­pły­nęły jej z ust. Z tą chwilą prze­stała się dy­stan­so­wać, uwie­rzyła w bańkę, w któ­rej po­czuła się bez­pieczna.

Słu­cha­jąc jej, Aletta ki­wała głową, za­da­wała ko­lejne py­ta­nia, cza­sem się uśmie­chała, bo Ju­lia zmie­niała się, mó­wiąc o róż­nych oso­bach i miej­scach. Mi­mika, po­dob­nie jak wzrok, na­tych­miast zdra­dzała jej emo­cje i od­czu­cia. Nie pil­no­wała się, nie dbała o efekt, jaki wy­wiera jej opo­wieść; była jak otwarta księga i to wła­śnie za­czy­nało Alettę mar­twić. „Serce na dłoni” brzmi szla­chet­nie, nie każdy ma jed­nak wo­bec nas po­ko­jowe za­miary.

– Chcia­łam za­miesz­kać w Ko­ło­brzegu, to tu pla­no­wa­łam za­cząć swą do­ro­słą przy­godę. Trudno mnie było za­trzy­mać, gdy coś po­sta­no­wi­łam. Stu­dio­wa­łam tu­ry­stykę, zna­la­złam pracę w re­cep­cji w ośrodku wcza­so­wym. Mia­łam od­ważne plany, ape­tyt na zdo­by­wa­nie co­raz wyż­szych sta­no­wisk. Po pro­stu chcia­łam.

– Co się zmie­niło od tam­tego czasu?

– Ży­cie zwe­ry­fi­ko­wało moje plany. – Ju­lia umil­kła, jej en­tu­zjazm przy­gasł. – Po­zna­łam moją mi­łość, Da­miana. To był przy­pa­dek, lecz od po­czątku ro­zu­mie­li­śmy się bez słów.

Aletta wy­czy­tała z oczu Ju­lii szczere uczu­cie, a z jej słów od­da­nie. Po­pa­trzyła na ze­ga­rek sto­jący mię­dzy książ­kami, mało wi­doczny za ple­cami klien­tów. Men­tor Bo za­wsze po­świę­cał każ­demu klien­towi go­dzinę na roz­mowę, ona też nie chciała jej za­nadto prze­dłu­żać, za­mę­czać pa­cjenta. Z psy­cho­te­ra­peutą i pa­cjen­tem mu­siało być jak z pierw­szą randką – mu­siała się po­ja­wić ochota na ko­lejną.

Czas się skur­czył, ale Ju­lia ją za­fa­scy­no­wała. To była od za­wsze jej sła­bość – pra­gnie­nie od­kry­cia tego, co szwan­kuje w dru­gim czło­wieku, co jest po­wo­dem do nie­po­koju i zmar­twień. Po­szu­ki­wa­nia od­by­wały się tylko w la­bi­ryn­cie my­śli pa­cjenta, co wy­da­wało się tym więk­szym wy­zwa­niem. Stało za tym za­ło­że­nie, że na­sze emo­cje i uczu­cia są jak je­dwabna nić, która przez to­czące się wo­kół ży­cie z ła­two­ścią wpada w drga­nia, wy­wo­łu­jąc cza­sami efekt tsu­nami – efekt, nad któ­rym nie po­tra­fimy sami za­pa­no­wać. Wy­maga czasu, by go wy­ci­szyć, by prze­stał po­ru­szać na­szym świa­tem.

– Za­wsze mó­wią, że jak już opo­wia­dać o so­bie hi­sto­rię, to trzeba za­cząć od po­czątku. Opo­wiedz mi: jak się po­zna­li­ście? – „Jesz­cze jedno py­ta­nie i ko­niec”, obie­cy­wała so­bie Aletta. Wy­brała już trzy drogi, trzy od­po­wie­dzi, któ­rymi będą po­dą­żać, by się prze­ko­nać, która leży naj­bli­żej prawdy i z czym tak na­prawdę zmaga się Ju­lia. Jedno było pewne: czuła się w jej to­wa­rzy­stwie do­brze, a in­tu­icja ni­gdy jej nie za­wo­dziła.

– Była wtedy wio­sna, piękna wio­sna nad mo­rzem.

***

– Julka, mu­sisz iść się z nim spo­tkać, prze­trzy­mać go, bo ja się tro­chę spóź­nię.

– Mal­wina, na pewno chcesz to zro­bić? Je­steś tego pewna? – Julka o mało nie wy­pu­ściła te­le­fonu z rąk, sły­sząc prośbę przy­ja­ciółki. Ra­zem wy­naj­mo­wały miesz­ka­nie, bo obie po­cho­dziły z od­le­głych miast. Po­znały się na pierw­szych za­ję­ciach, na któ­rych usia­dły obok sie­bie, to było po­ro­zu­mie­nie od pierw­szego słowa.

– Już czas. Je­stem pełna na­dziei, wiem, że rand­ko­wa­nie przez in­ter­net stwa­rza ry­zyko, ale po­zna­łam go, wiem, co to za czło­wiek. Na­sze dłu­gie roz­mowy przez te­le­fon wiele mi o nim po­wie­działy. Czas na przej­ście na wyż­szy po­ziom i spo­tka­nie na żywo, w końcu mu­szę go zo­ba­czyć.

– Nie chcia­ła­bym, że­byś się roz­cza­ro­wała.

– Ja też, ale kurczę, nie sły­szę dzwon­ków alar­mo­wych, tylko po­trzebę, by po­su­nąć się da­lej.

Ju­lia po­czuła za­raź­liwy opty­mizm przy­ja­ciółki. Je­śli tak ma wy­glądać mi­łość, to też chciała ją po­czuć, do­świad­czyć, jak to jest od­dać się dru­giej oso­bie, ko­muś, kto staje się dla nas ca­łym świa­tem, otrzy­mu­jąc w za­mian wspar­cie i czu­łość. Tak ja­wiło się jej praw­dziwe uczu­cie.

– On też chce się spo­tkać?

– Tylko cze­kał, aż to za­pro­po­nuję. Czuję, że je­ste­śmy so­bie pi­sani. Idź do ka­wiarni, Julka, i przy­trzy­maj go dla mnie. Niech mi cza­sem nie zwieje.

– Skoro tego chcesz, zro­bię wszystko, co w mo­jej mocy. Po­dzi­wiam cię, że prze­ję­łaś ini­cja­tywę.

– Cho­dzi ci o to, że zde­cy­do­wa­łam się wejść na grupę dla sin­gli w Ko­ło­brzegu? Ty sama po­win­naś to zro­bić. Po mo­jej randce ze szczę­śli­wym za­koń­cze­niem wrzucę na grupę re­ko­men­da­cję.

– Może pójdę za twoim przy­kła­dem?

– Zuch dziew­czyna.

Ju­lia po­pa­trzyła na za­chód słońca, wio­senny spek­takl na­tury, który ozda­biał świat mocą ko­lo­rów ja­rzą­cych się na po­wierzchni po­fał­do­wa­nego mo­rza. Po­pa­trzy­łaby dłu­żej, chło­nąc wi­dok tar­czy za­nu­rza­ją­cej się w fa­lach, ale zo­bo­wią­zała się speł­nić prośbę przy­ja­ciółki.

Pchnęła drzwi re­stau­ra­cji po­ło­żo­nej tuż przy nad­mor­skim dep­taku. Za­pach je­dze­nia roz­bu­dził jej ape­tyt, przez cały dzień nie­wiele zja­dła. Za­ję­cia i praca w re­cep­cji po­chła­niały jej cały czas, wie­rzyła jed­nak, że cele są do osią­gnię­cia. Miała skryte ma­rze­nia i siłę do ich speł­nie­nia.

Mal­wina nie miała zdję­cia swo­jego ta­jem­ni­czego wy­brańca, była to randka w ciemno. Ju­lia za­jęła wolny sto­lik przy oknie i za­mó­wiła wodę, zer­ka­jąc na ze­ga­rek. De­ner­wo­wała się, choć to nie ona była tą, która cze­kała na mi­łość swego ży­cia. Uro­dzona opty­mistka, miała we­wnętrzne prze­ko­na­nie, że gdzieś tam czeka na nią coś do­brego, co w od­po­wied­nim mo­men­cie przy­nie­sie jej szczę­ście.

Ob­ser­wo­wała przez okno dep­tak, tu­ry­ści mie­szali się z miesz­kań­cami, a więk­szość kie­ro­wała się w stronę mola, nie chcąc prze­ga­pić wie­czor­nego wi­do­wi­ska. Po­czuła na so­bie czyjś wzrok i od­wró­ciła się, gdy koło jej sto­lika za­trzy­mał się męż­czy­zna.

– Do­bry wie­czór – przy­wi­tał się. – Czeka pani na ko­goś?

Ju­lia nie zdo­łała ukryć za­sko­cze­nia, nie­zna­jomy zro­bił na niej wra­że­nie.

– Tak – wy­du­siła, przy­po­mi­na­jąc so­bie, po co tu jest i kogo ma przed oczami. – Cze­kam.

– Na To­ma­sza?

– To pan? – spy­tała z dziw­nym ża­lem.

– Ża­łuję, że nie. Nie spo­dzie­wa­łem się tak pięk­nej ko­biety. Mój przy­ja­ciel był za­chwy­cony wa­szymi roz­mo­wami, prze­strze­ga­łem go, ale nie chciał mnie słu­chać. Wi­dzę, że miał ra­cję. Je­stem Da­mian, To­mek się spóźni, a ja mia­łem za­trzy­mać ko­bietę jego ży­cia. Mal­wina, tak?

– Wła­ści­wie je­stem tu z tego sa­mego po­wodu, co ty, Da­mia­nie. Ju­lia, przy­ja­ciółka Mal­winy.

Oboje za­śmiali się, nie od­ry­wa­jąc od sie­bie wzroku.

– Może za­nim do nas do­łą­czą, mo­gli­by­śmy się po­znać bli­żej, piękna Ju­lio.

– Czemu nie. – Cze­kały na nią no­tatki na za­li­cze­nie, ale zu­peł­nie o nich za­po­mniała.

Wkrótce do­łą­czyli do nich Mal­wina i To­masz, za­pa­no­wała ra­do­sna at­mos­fera. Gdy Da­mian za­pro­sił Ju­lię na spa­cer brze­giem mo­rza, zgo­dziła się bez wa­ha­nia. Wy­wią­zała się roz­mowa. Ona opo­wia­dała mu o so­bie, on do­py­ty­wał i cier­pli­wie słu­chał. Pierw­szy raz po­czuła się ad­o­ro­wana i za­uwa­żona. Nie od­su­nęła się, gdy po­chy­lił się do jej ust, skra­ca­jąc dy­stans. Od­nio­sła wra­że­nie, jakby ją całą po­chło­nął, za­mknął w ra­mio­nach, kry­jąc przed świa­tem. Szep­tał jej do ucha miłe słowa, które prze­bi­jały się przez szum mo­rza w tle. Za­pa­mię­tała tę chwilę, każdy szcze­gół wrył się w jej pa­mięć. Ten mo­ment za­wa­żył na ca­łym jej ży­ciu, na za­wsze je zmie­nia­jąc.

2

Julia wra­cała do domu ulicz­kami lśnią­cego od wil­goci mia­sta. Za­pa­dał zmierzch, zbli­żał się wie­czór. Spo­tka­nie z Alettą ją wy­ci­szyło, przej­ście na „ty” prze­su­nęło gra­nice jej otwar­to­ści, co zwłasz­cza póź­niej wpra­wiło ją w przy­jemny na­strój, gdy za­to­piła się we wspo­mnie­niach.

Po­wrót do prze­szło­ści – do ich pierw­szego spo­tka­nia z Da­mia­nem – mógł ją do­pro­wa­dzić do mo­mentu, gdy ich re­la­cja za­czy­nała się zmie­niać i psuć, a ona sama sta­wać się kimś in­nym. Kie­dyś roz­pie­rała ją am­bi­cja zdo­by­wa­nia świata i mimo że nie wie­działa jesz­cze, do czego zmie­rza, miała siłę, by to od­kryć, i moc, która ją na­pę­dzała.

Od ga­bi­netu Aletty do ulicy Oko­po­wej, gdzie miesz­kała z Da­mia­nem, miała kilka kro­ków. Nie­śpiesz­nie idąc z po­wro­tem, nie zwra­cała uwagi na gwar mia­sta. Za­to­piła się w my­ślach, tym ra­zem wy­ci­szo­nych, tchną­cych opty­mi­zmem. Upew­niła się, że de­cy­zja o spo­tka­niu się z te­ra­peutką była tym, czego naj­bar­dziej w tej chwili po­trze­bo­wała.

We­szła do miesz­ka­nia, sły­sząc ci­cho gra­jącą mu­zykę. Na stole w sa­lo­nie stał bu­kiet czer­wo­nych róż. Uśmiech­nęła się i za­nu­rzyła nos w ich ślicz­nych głów­kach. Od­wró­ciła się, gdy w progu uka­zał się Da­mian. Ob­rzu­cił ją prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem. Drgnęła na wi­dok jego przy­stoj­nej twa­rzy i hip­no­ty­zu­ją­cych oczu. Znów ją ku so­bie przy­cią­gał. Za­pra­gnęła bli­sko­ści.

– Jest moja Julka – rzekł. – Wszyst­kiego naj­lep­szego w dniu wa­len­ty­nek.

– Wszyst­kiego do­brego, ko­cha­nie. – Sta­jąc na pal­cach stóp, po­ca­ło­wała go w usta. Wy­jęła z torby białe pu­dełko ob­wią­zane czer­woną wstążką. – Też mam coś dla cie­bie.

– Nie mu­sia­łaś, ty je­steś moją Wa­len­tynką.

– A ty moją. Otwie­raj.

– Pu­dełko cze­ko­la­dek. Wiesz, co lu­bię.

– Szwaj­car­ska cze­ko­lada, spe­cjal­nie za­mó­wiona. Abyś pa­mię­tał, że ze mną twoje ży­cie za­wsze jest słod­kie.

– I z tobą jest. – Da­mian wy­jął cze­ko­ladkę i spró­bo­wał. – Gdzie by­łaś?

– Na spa­ce­rze, nad mo­rzem. – Wa­hała się, czy po­psuć tę wy­jąt­kową chwilę. O spon­ta­nicz­nej wi­zy­cie na od­dziale w szpi­talu sło­wem mu nie wspo­mniała. Po­kłó­cili się ostro tego dnia, a ich nie­po­ro­zu­mie­nia, nie­kiedy o błahe rze­czy, co­raz bar­dziej ją mę­czyły. Pra­gnęła, by znów było im do­brze, tak jak daw­niej, ale mimo sta­rań wciąż ja­koś nie wy­cho­dziło. Pro­blem upa­try­wała w so­bie.

– Tak długo? – spy­tał to­nem zdzi­wie­nia. – Ejże, Ju­lia, coś przede mną ukry­wasz, wi­dzę to do­brze. Prze­cież mnie mo­żesz wszystko po­wie­dzieć.

Za­brała bu­kiet i za­nio­sła go do kuchni, roz­glą­da­jąc się za ład­niej­szym wa­zo­nem. Wie­działa, że aby roz­wią­zać pro­blem, po­winno się o nim otwar­cie po­ga­dać.

– Spo­tka­łam się z psy­cho­te­ra­peutką. – Od­wró­ciła się do­piero po tym, jak jej słowa na do­bre wy­brzmiały. Nie chciała oglą­dać jego pierw­szego od­ru­chu, oba­wia­jąc się tego, co o niej po­my­śli. Sama nie miała o so­bie do­brego zda­nia.

– Mó­wisz po­waż­nie? Za­sko­czy­łaś mnie. Kiedy po­sta­no­wi­łaś, że to zro­bisz? I dla­czego nic mi nie po­wie­dzia­łaś?

– Nie wie­dzia­łam, czy fak­tycz­nie doj­dzie do spo­tka­nia.

Da­mian przy­tu­lił dziew­czynę, wi­dząc łzy w jej oczach.

– My­ślę, że to nie­po­trzebne, masz po pro­stu gor­szy czas w ży­ciu, ale to mi­nie. Po­ra­dzimy so­bie. Wcale nie po­trze­bu­jesz psy­cho­te­ra­peuty. Pew­nie też sporo kosz­tuje.

– Nie jest tak drogo, jak ci się wy­daje. – Uśmiech­nęła się i ode­tchnęła z ulgą, bo wła­śnie to chciała usły­szeć. Lu­biła, gdy do­brze się mię­dzy nimi ukła­dało. – Mu­szę wy­ja­śnić, co się ze mną dzieje. Sama nie dam rady, pró­bo­wa­łam, ale nie wy­cho­dzi. Za bar­dzo je­stem nie­spo­kojna i draż­liwa, sam mi to wy­po­mi­nasz. – Bo­lały ją jego uwagi, ale mu­siała spoj­rzeć praw­dzie w oczy, je­śli chcieli po­znać przy­czynę ich pro­ble­mów.

– Nie­po­trzeb­nie się tak wszyst­kim przej­mu­jesz. W nie­któ­rych spra­wach mu­sisz so­bie od­pu­ścić. Za bar­dzo się na­pę­dzasz, a wtedy prze­staje być miło. – Po­pa­trzył jej w oczy. – Z nas dwojga to ja je­stem stroną uspo­ka­ja­jącą, tylko że mu­sisz mi cza­sem po­móc.

– Dla­tego tam po­szłam. Mu­szę się do­wie­dzieć, od czego się to wszystko za­częło, w któ­rym mo­men­cie się zmie­ni­łam. To mnie wy­kań­cza, Da­mian.

– To opo­wia­daj: jak było?

Ju­lia uśmiech­nęła się, z ulgą przyj­mu­jąc jego po­zy­tywne na­sta­wie­nie do jej de­cy­zji.

– To do­piero pierw­sze spo­tka­nie. Aletta chce mnie le­piej po­znać. Tak, mó­wimy so­bie po imie­niu. Wy­daje się bar­dzo sym­pa­tyczna.

– Jak każdy świ­ru­so­log. – Da­mian się za­śmiał, lecz gdy zo­ba­czył uraz w oczach Ju­lii, nie­chęt­nie spo­waż­niał. – Nie patrz tak na mnie, tylko żar­to­wa­łem, chcia­łem roz­ła­do­wać sy­tu­ację. To jej praca, więc musi być miła, w końcu na to­bie za­ra­bia.

– Zo­ba­czymy. – Ju­lia zmie­szała się, jej za­pał przy­gasł. Ogar­nęła ją nie­pew­ność. Nie chciała wyjść na na­iwną. – Spró­buję i zo­ba­czymy, czy te se­sje coś do­brego przy­niosą. Dziś wy­szłam od niej spo­kojna. Opo­wie­dzia­łam jej o na­szym pierw­szym spo­tka­niu.

– Mó­wi­łaś jej o nas? – spy­tał za­sko­czony.

– To, jak się po­zna­li­śmy, cały jej wy­wiad sku­pia się na mnie.

– Nie wiem, czy to do­bry po­mysł. Julka, mamy sie­bie, czy ja ci nie wy­star­czę?

– Oczy­wi­ście, że mi wy­star­czysz, ale ostat­nio nie jest mię­dzy nami do­brze. – Po­czuła znu­że­nie.

– To nie moja wina. Gdy­byś tylko mnie po­słu­chała, by­łoby do­brze.

– Da­mian...

– W po­rządku, nic nie mó­wię. – Gdy usły­szał jej twardy ton, uniósł obie ręce w obron­nym ge­ście. – Mogę po­dejść? Nie ugry­ziesz? – Zbli­żył się i przy­tu­lił do sie­bie dziew­czynę.

Ju­lia wsta­wiła róże do wa­zonu. Ha­mo­wała swój gniew, gdy Da­mian po raz ko­lejny roz­trzą­sał jej de­cy­zję, wąt­piąc w jej słusz­ność. Nie miała daw­nej cier­pli­wo­ści. Ode­tchnęła głę­biej dla uspo­ko­je­nia. Nie ża­ło­wała, że mu się przy­znała, nie lu­biła mieć przed nim ta­jem­nic, był dla niej naj­bliż­szą osobą, je­dyną, jaką miała i ja­kiej ufała.

Ode­gnała smu­tek, chcąc spę­dzić miły wa­len­tyn­kowy wie­czór. Prze­wi­działa dla uko­cha­nego nie tylko pu­dełko cze­ko­la­dek. Przy­go­to­wała też pie­czeń, która cze­kała w lo­dówce; wy­star­czyło wsta­wić ją do pie­kar­nika. Do tego pie­czone ziem­niaki i su­rówka. Obiady za­zwy­czaj ja­dali w ich piz­ze­rii, tym ra­zem jed­nak chciała, by było wy­jąt­kowo.

– Da­mian, ty wy­cho­dzisz...?! – Zo­ba­czyła, że wkłada płaszcz i po­pra­wia ciemne włosy.

– Za­po­mnia­łaś o re­stau­ra­cji? Dziś prze­cież czer­wone sza­leń­stwo.

– Usta­li­łam zmiany z kel­ner­kami, obie po­winny so­bie po­ra­dzić.

– Ko­cha­nie, to jest mój lo­kal i moja od­po­wie­dzial­ność. A dziś za­po­wiada się ko­cioł, przy­naj­mniej ty masz wolne, do­ceń to.

– Mogę po­móc, tylko że mó­wi­łeś, że­bym wzięła wolne.

– Nic ta­kiego nie mó­wi­łem, Julka. Nie­ważne – do­dał bez­rad­nie. – Zo­ba­czę, jak wy­gląda sy­tu­acja, i wrócę naj­szyb­ciej, jak się da. No co tak na mnie pa­trzysz? Czy się nie sta­ram? Co znowu zro­bi­łem źle?

– Nic, prze­pra­szam... Ja tylko... – urwała, wi­dząc, że znowu to zro­biła: wpro­wa­dza nie­zdrową at­mos­ferę.

– Może fak­tycz­nie do­brze, że wy­bra­łaś się do psy­chia­try.

– Po­szłam do psy­cho­te­ra­peutki – wy­szep­tała z urazą, gdy za Da­mia­nem za­mknęły się drzwi. Nie­długo po­tem za­nio­sła się pła­czem. Ża­ło­wała, że spo­kój tak szybko z niej wy­pa­ro­wał, dawno już nie czuła ta­kiej lek­ko­ści.

Po­to­czyła wzro­kiem po miesz­ka­niu, jej spoj­rze­nie za­trzy­mało się na czer­wo­nych ró­żach. Wo­lała spę­dzić wie­czór z Da­mia­nem, po­wspo­mi­nać ich wspólne po­czątki, które po­now­nie ożyły w jej pa­mięci. Od­two­rzyć tamte dni, kiedy oboje czuli się szczę­śliwi. Ni­kogo in­nego poza sobą nie po­trze­bo­wali, na­wet Mal­winy, z którą z cza­sem kon­takt i tak się urwał.

Wie­działa, że zbliża się fala smutku, po któ­rej roz­pad­nie się na ty­siąc ka­wał­ków, i że to od­cho­ruje, wpa­da­jąc w przy­gnę­bie­nie, uczu­cie wy­cień­cze­nia i nie­chęć do ży­cia. Nie mo­gła ani nie chciała na to po­zwo­lić, mu­siała się za wszelką cenę wy­rwać z tych czte­rech ścian. Na­wet za­pach róż wy­da­wał się du­szący. Chwy­ciła kurtkę i szyb­kim kro­kiem wy­szła z miesz­ka­nia. Pierw­szą my­ślą było jak naj­prę­dzej do­łą­czyć do Da­miana i za­jąć się pracą. Oba­wiała się tylko tego, jak na nią spoj­rzy, gdy po­now­nie wspo­mni o swoim nie­po­koju.

Na ulicy owio­nął ją wiatr, na czoło spa­dła pierw­sza kro­pla. Nad­cią­gała ko­lejna na­wał­nica. Po­trze­bo­wała pa­ra­sola, któ­rego nie wzięła. Przy­po­mniała so­bie, gdzie go zo­sta­wiła. Na­gle po­now­nie za­pra­gnęła zna­leźć się w tej bańce, w któ­rej po­czuła się tak bez­piecz­nie.

***

Aletta po­de­szła do gra­mo­fonu i włą­czyła płytę, którą w nim za­stała. Men­tor Bo na ko­niec dnia po ostat­niej se­sji lu­bił słu­chać mu­zyki, była dlań jak re­set po przy­tła­cza­ją­cych zwie­rze­niach pa­cjen­tów. Kiedy wcho­dziła do ga­bi­netu i sły­szała w ko­ry­ta­rzu utwory z daw­nych lat, wie­działa, że Bo jest sam. Za­zwy­czaj sia­dała obok w fo­telu i w mil­cze­niu wsłu­chi­wała się wraz z nim w tekst.

Ga­bi­net wy­peł­nił piękny głos Anny Ger­man, którą Bo uwiel­biał, i utwór Je­steś moją mi­ło­ścią. Za­głę­biw­szy się w fo­telu, za­słu­chała się w słowa. Wy­obra­ziła so­bie, że men­tor jest znów obok niej. Uśmiech­nęła się do tej wi­zji, ma­jąc w tej jed­nej ulot­nej, nie­re­al­nej chwili swego przy­ja­ciela znów bli­sko sie­bie. Nie­omal na wy­cią­gnię­cie ręki.

Gdy utwór się skoń­czył, unio­sła po­wieki. Men­tor trzy­mał tu mnó­stwo płyt. Prze­cho­wy­wał je w wy­słu­żo­nych kar­to­no­wych pu­dłach. Zna­jąc jego za­mi­ło­wa­nie do daw­nych pio­se­nek, Aletta nie­raz szpe­rała na gieł­dzie sta­roci, wy­pa­tru­jąc co lep­szych ka­wał­ków. Stra­gany w let­nie dni roz­sta­wiały się przy Skwe­rze Pio­nie­rów.

Prze­bie­gła w my­ślach dzień, jak za­wsze pra­co­wity. Po­mi­ja­jąc nie­udaną po­ranną sprawę z de­tek­ty­wem, resztę dnia spę­dziła owoc­nie. Pierw­szą klientką była Ju­lia, ko­bieta dwu­dzie­sto­kil­ku­let­nia, która wciąż za­przą­tała jej umysł. Na­stępna była matka, któ­rej córkę przy­jęto na od­dział psy­chia­tryczny. Na­sto­latka miała silną de­pre­sję, a ro­dzi­cielka czuła bez­rad­ność, nie mo­gąc po­móc swemu uko­cha­nemu dziecku.

Po­tem Aletta zja­dła na mie­ście szybki obiad i za­częła przyj­mo­wać klien­tów w przy­chodni.

Za­czął się ko­lejny utwór: Ko­chaj mnie taką, jaką je­stem. Spo­strze­gł­szy parę trzy­ma­jącą się za ręce, po­de­szła do okna. Ko­bieta miała w dłoni różę i uśmie­chała się pro­mien­nie do męż­czy­zny. Psy­cho­te­ra­peutka po­now­nie wró­ciła my­ślami do Ju­lii i jej pierw­szego spo­tka­nia z uko­cha­nym. Po wy­słu­cha­niu opo­wie­ści dziew­czyny miała do niej wiele py­tań, ale ich czas się skoń­czył. Pra­gnęła, by Ju­lia wy­szła ze spo­ko­jem w du­szy. Udało jej się, co uznała za swe małe zwy­cię­stwo. Udo­wod­niła tej mło­dej ko­bie­cie, że były w jej ży­ciu mo­menty szczę­ścia, że ten trudny stan, który ją te­raz wy­nisz­cza, nie trwał od za­wsze i jest szansa go po­ko­nać.

Para prze­szła przez ulicę i po chwili znik­nęła jej z oczu. Wkrótce po­ja­wiła się ko­lejna. W ten je­den dzień w roku mi­łość zda­wała się krą­żyć wszę­dzie, a prze­cież mi­łość to cho­roba psy­chiczna, któ­rej się nie le­czyło. We­dług WHO sta­no­wiła za­bu­rze­nie psy­chiczne, ma­jące na­wet swój nu­mer F63.9, z du­żym po­do­bień­stwem do uza­leż­nie­nia. An­tyczni le­ka­rze mieli na nią pro­sty spo­sób – naj­lep­szą me­todą wy­le­cze­nia było zdo­by­cie wy­bra­nej osoby.

Men­tor Bo ma­wiał, że to zdol­ność, na co Aletta od­po­wia­dała, że w ta­kim ra­zie nie ma do niej ta­lentu. Nie wie­działa, co u niej szwan­kuje, bo o jej za­tra­ce­niu w tym za­bu­rze­niu nie było ni­gdy mowy. Ba­dała do­głęb­nie psy­chikę nie tylko pa­cjen­tów, lecz także wła­sną, o swo­ich re­la­cjach i krót­ko­trwa­łych związ­kach mo­głaby na­pi­sać ob­szerną pracę dok­tor­ską. Wie­działa, co było po­wo­dem jej roz­stań czy po­rzu­ceń. Może jej zna­jo­mość me­cha­ni­zmów psy­chiki i gry in­nych już na star­cie ją wy­klu­czało?

Wy­szła na ko­ry­tarz, od­czu­wa­jąc bo­le­śnie brak nie tylko men­tora, ale i pani Irenki. Ta po­godna ko­bieta miała swoje twarde za­sady, które każ­demu usi­ło­wała wpoić, ta­kie jak pi­cie kawy w fi­li­żance ze spodecz­kiem. Men­tor Bo wiecz­nie je po­rzu­cał w róż­nych miej­scach, a Irenka cho­dziła za nim i je zbie­rała, mimo to za­wsze po­da­wała mu kom­plet.

W szy­bie w drzwiach uka­zała się twarz star­szego męż­czy­zny. Aletta od razu go roz­po­znała.

– Dzień do­bry, pa­nie An­drzeju. Miło pana wi­dzieć.

– Za­stę­pu­jesz go? Nie na­da­jesz się, nikt go nie za­stąpi! – Męż­czy­zna gwał­tow­nie za­niósł się pła­czem, prze­cie­ra­jąc łzy.

– Pa­nie An­drzeju, na­wet nie mam ta­kiego za­miaru. Też za nim tę­sk­nię. Sie­dzia­łam w jego ga­bi­ne­cie i cze­ka­łam, aż po­jawi się w drzwiach.

Star­szy pan z miej­sca się uspo­koił, już jej nie ata­ku­jąc.

– Czy coś mi zo­sta­wił? – za­py­tał.

Aletta nie prze­jęła się jego za­cho­wa­niem, wie­dząc, czym było spo­wo­do­wane. Po­krę­ciła głową, bo słowa wy­da­wały się na­zbyt dra­styczne, ge­sty cza­sem le­piej się spraw­dzały.

– Ro­zu­miem – od­rzekł męż­czy­zna.

– Mnie też nic nie zo­sta­wił. Ot tak, po pro­stu, od­szedł bez po­że­gna­nia. Pew­nie spo­gląda te­raz na nas z góry i za­sta­na­wia się, jak so­bie bez niego ra­dzimy.

– Pew­nie tak. – Męż­czy­zna po­ki­wał głową. – To prze­cież nasz stary, prze­bie­gły Bo.

Aletta znała An­drzeja i jego za­bu­rze­nie psy­chiczne, nie­raz oma­wiała jego przy­pa­dek z men­to­rem. Za­bu­rze­nie eks­plo­zywne prze­ry­wane, po­le­ga­jące na nie­pro­por­cjo­nal­nych wy­bu­chach gniewu i im­pul­syw­nej agre­sji, do któ­rych do­cho­dziło przy sto­sun­kowo bła­hych wy­da­rze­niach. Jego te­ra­pia cią­gnęła się przez lata, gra­nica pa­cjent–te­ra­peuta wie­lo­krot­nie się po dro­dze za­cie­rała. Men­tor trak­to­wał pa­cjen­tów jak bli­skich krew­nych, a tych, z któ­rymi był naj­dłu­żej, na­wet jak naj­bliż­szą ro­dzinę.

– Pa­nie An­drzeju, wie pan, że współ­pra­co­wa­łam z Bo, że był nie tylko moim men­to­rem, ale i przy­ja­cie­lem. Je­stem pewna, że nie mu­siał panu nic zo­sta­wiać, bo wie­dział, że do­brze pan so­bie po­ra­dzi bez niego. Ma pan siłę zmie­rzyć się ze swo­imi emo­cjami.

– Mam, ale Bo był i moim przy­ja­cie­lem. Gdy ja otwo­rzy­łem się przed nim, on otwo­rzył się przede mną. Ufa­li­śmy so­bie na­wza­jem.

– Może chciałby pan coś po nim za­cho­wać? – Kiedy Aletta skie­ro­wała się do ga­bi­netu, męż­czy­zna po­dą­żył za nią.

– Na­prawdę mógł­bym? – An­drzej pod­szedł do re­gału z książ­kami i nie roz­glą­da­jąc się, wy­brał jedną po­zy­cję z lekko prze­tar­tym grzbie­tem i wy­słu­żo­nymi ro­gami. Przy­trzy­mał w dło­niach jak cenną re­li­kwię.

– Ptasi śpiew Se­ba­stiana Faulksa – prze­czy­tała na głos Aletta.

– Ta hi­sto­ria po­zwo­liła mi wiele po­czuć i zro­zu­mieć. Kiedy Bo dał mi ją do prze­czy­ta­nia, w pierw­szej chwili rzu­ci­łem ją w kąt, do­piero po cza­sie po nią się­gną­łem. Tak mnie pod­szedł. Do­brze mnie od­czy­tał ten nasz Bo. – Ro­zej­rzał się po ga­bi­ne­cie. – Może cza­sami tu zajdę i spraw­dzę, jak so­bie pani ra­dzi? – do­dał z uśmie­chem.

– Czyli Bo coś mi jed­nak zo­sta­wił, mo­jego anioła stróża. – Aletta od­po­wie­działa na uśmiech, na­wią­zu­jąc z An­drze­jem nić po­ro­zu­mie­nia. Men­tor Bo był ich łącz­ni­kiem i bar­dzo się z tego cie­szyła.

Drgnęła, sły­sząc do­cho­dzący z ko­ry­ta­rza ko­biecy głos.

– Halo?! Czynne jesz­cze? Po­trze­buję po­mocy.

***

Aletta przyj­rzała się uważ­nie ko­bie­cie, która we­szła do ga­bi­netu. Około czter­dzie­sto­let­nia, ele­gancka, za­dbana i ładna. Wi­działa ją pierw­szy raz, to nie była pa­cjentka men­tora. W jej spoj­rze­niu od­czy­tała pew­ność sie­bie.

Pan An­drzej scho­wał książkę i po­że­gnał się lek­kim kiw­nię­ciem głową, zo­sta­wia­jąc ją samą w to­wa­rzy­stwie nie­zna­jo­mej.

– Pani jest uczen­nicą psy­cho­te­ra­peuty? – Nowo przy­była zmie­rzyła po­dejrz­li­wym spoj­rze­niem ubra­nie młod­szej od sie­bie ko­biety: ja­sne buty spor­towe, spodnie i opi­na­jący drobną syl­wetkę golf. Jej uwagę jed­nak przy­cią­gnęły krę­cone włosy.

– Nie, to ja je­stem psy­cho­te­ra­peutką.

– Nad drzwiami wisi szyld in­for­mu­jący, że przyj­muje tu dok­tor Za­krzew­ski.

– To mój wie­lo­letni men­tor, nie­stety od­szedł nie­dawno. Zo­sta­wił mi ten ga­bi­net w spadku.

– Te­raz pani tu przyj­muje? – Ko­bieta wy­ko­nała taki gest, jakby chciała wyjść, ale nie ru­szyła się z miej­sca. – Ja­kie ma pani do­świad­cze­nie?

– Psy­chia­tra i psy­cho­te­ra­peutka z wie­lo­let­nim sta­żem w róż­nych pla­ców­kach zdro­wia, w tym na od­dziale psy­chia­trycz­nym. Je­śli po­trze­buje pani po­mocy, mo­żemy...

– ...tak, wiem, jaka jest pro­ce­dura, i chcę ją zde­cy­do­wa­nie skró­cić. Gdzie jest ga­bi­net? – Ko­bieta ru­szyła ko­ry­ta­rzem, na jego końcu zna­la­zła to, czego szu­kała. Ro­zej­rzała się po ga­bi­ne­cie. – Tro­chę sta­ro­świecki kli­mat – rzu­ciła, krzy­wiąc nos.

Aletta nie oka­zała za­sko­cze­nia i po­dą­żyła za ko­bietą.

– Pla­nuję wpro­wa­dzić ko­sme­tyczne zmiany, na ra­zie jed­nak chcę zo­sta­wić taki kli­mat, jaki tu stwo­rzył men­tor Bo.

– Nad swoim wi­ze­run­kiem też pani po­pra­cuje?

– Mój wi­ze­ru­nek jest prak­tyczny i do­brze się z nim czuję.

– Sza­rzy­zna ni­gdy nie była w mo­dzie – wy­tknęła ko­bieta i po­de­szła do gra­mo­fonu. – Anna Ger­man, hm, to cie­kawe.

Aletta unio­sła igłę, wy­łą­cza­jąc mu­zykę. Za­pa­dła ci­sza, którą wy­peł­niło bęb­nie­nie desz­czu o szyby.

– Może za­czniemy jed­nak od pro­ce­dury i przed­sta­wie­nia się, Aletta Ró­żań­ska.

– Eryka Ra­czyń­ska, ko­bieta, po­wiedzmy, czter­dzie­ści plus, z mę­żem i dwójką na­sto­let­nich sy­nów. To nie jest moja pierw­sza te­ra­pia. Przez ostat­nie lata od­by­łam kilka z róż­nymi te­ra­peu­tami, psy­cho­lo­gami i co­achami. Zda­rzył się psy­chia­tra, by prze­pi­sać mi leki.

– Ro­zu­miem, że nie jest pani za­do­wo­lona z efek­tów.

– Cóż, ow­szem. De­li­kat­nie mó­wiąc. Mój stan jest dość zmienny, obec­nie jest go­rzej, niż było.

Za­ło­że­niem Aletty było in­dy­wi­du­alne po­dej­ście do każ­dego pa­cjenta, naj­waż­niej­sze to to, by w ogóle do nich do­trzeć, zy­skać ich za­ufa­nie i po­móc w roz­wią­za­niu pro­blemu.

– Co więc się ta­kiego dzieje?

– Co się dzieje?! A to, że je­stem wkur­wiona na to wszystko, co do­okoła, na to, co mnie spo­tyka, na to, co ota­cza. Mąż mier­nota. Dzieci nie do­ce­niają tego, co dla nich ro­bię. Sama też nie mam o so­bie naj­lep­szego zda­nia; nie mam się czym po­szczy­cić, a młoda już nie je­stem.

– Ogólne nie­za­do­wo­le­nie z ży­cia.

– Wkur­wie­nie na wszystko, ma­razm, bez­sens ży­cia. Mę­czę się każ­dego dnia, i to jesz­cze za­nim wstanę z łóżka.

– Mąż mier­nota, po­wie­działa pani. Dla­czego?

– Bo z fak­tami się nie dys­ku­tuje!

Z tej po­wo­dzi słów Aletta wy­czy­tała nie­do­stęp­ność ko­biety. Zdała so­bie sprawę, że na­gro­ma­dziły się w niej złe emo­cje, które do­ma­gały się uj­ścia.

– To może przy­niosę wody? – za­ga­iła nie­ocze­ki­wa­nie.

– A nie ma pani cze­goś moc­niej­szego?

Aletta z uśmie­chem zi­gno­ro­wała py­ta­nie.

– Za chwilę wrócę. – Dała klientce czas, by po de­mon­stra­cji gniewu za­czerp­nęła od­dech i roz­luź­niła się, nie stre­su­jąc się jej to­wa­rzy­stwem. Po wy­bu­chu przy­cho­dzi zwy­kle spa­dek na­pię­cia, od­pusz­cze­nie, cza­sem prze­ja­wia się w ma­ło­mów­no­ści, a cza­sem w pła­czu.

Kiedy wró­ciła do ga­bi­netu, osłu­piała, bo nie tego się spo­dzie­wała. Eryka stała oto przy biurku i na­le­wała so­bie w naj­lep­sze do krysz­ta­ło­wej szklanki ulu­biony ko­niak men­tora, ten, który trzy­mał w szafce za­byt­ko­wego biurka. Aletta rzadko go pi­jała, men­tor czę­sto­wał nim tylko przy spe­cjal­nych oka­zjach. Na jej wi­dok ko­bieta pod­nio­sła szklankę, wzno­sząc to­ast.

– Dzię­kuję, zna­la­złam wresz­cie to, czego po­trze­bo­wa­łam.

– Za­raz, chwi­leczkę, pro­szę pani...

– Jesz­cze nie je­stem twoją pa­cjentką, moja droga Aletto. Po­mińmy to pa­no­wa­nie i przejdźmy na „ty”, zwłasz­cza że po­win­ny­śmy się le­piej po­znać, by się móc zro­zu­mieć. Mu­szę mieć pew­ność, że mogę ci za­ufać, że się dla mnie na­da­jesz. Jak wi­dzisz, ciężko nade mną za­pa­no­wać. Na­pi­jesz się ze mną?

– Woda mi wy­star­czy. – Aletta na­piła się z kubka, który ze sobą przy­nio­sła.

– Już mi się po­do­basz. Żad­nych gwał­tow­nych ru­chów, żad­nych ocen, tylko spo­kój – za­chwa­lała za­cho­wa­nie te­ra­peutki, oce­nia­jąc ją wni­kli­wym okiem.

– Je­stem tu, by po­móc, da­leko mi do oce­nia­nia.

– To też mi się po­doba.

– Są jed­nak pewne gra­nice.

– Nie za­czy­naj. – Eryka skrzy­wiła się i ze szklanką w dłoni usia­dła w fo­telu. Już chciała za­cząć swą prze­mowę, gdy na­raz prze­rwał jej ko­biecy głos do­bie­ga­jący z ko­ry­ta­rza.

– Do­bry wie­czór, Aletto! Prze­pra­szam, je­steś tam?

Wo­łana po­czuła, że traci kon­trolę nad sy­tu­acją. Znała ten głos. W gło­wie za­pi­sała jej się myśl, że musi jak naj­prę­dzej za­trud­nić se­kre­tarkę. Wy­szła na ko­ry­tarz.

– Ju­lio, czy coś się stało? – za­tro­skała się na­gle, wi­dząc smutny wzrok dziew­czyny, przy­gar­bioną syl­wetkę i mo­kre od desz­czu włosy i twarz.

– Za­po­mnia­łam pa­ra­sola i chcia­łam... – Wi­dząc za ple­cami Aletty nie­zna­jomą, Ju­lia spe­szyła się i za­mil­kła. – Prze­pra­szam, chyba prze­szka­dzam.

– Skądże, je­stem Eryka, za­pra­szamy do ga­bi­netu, bę­dzie więk­sza za­bawa. Je­steś pa­cjentką Aletty?

– Aletta woli mó­wić „klientka”. I tak, je­stem, a pani?

– Jaka pani? Eryka. – Ob­jęła młodą ko­bietę ra­mie­niem.

Wy­da­rze­nia za­częły na­stę­po­wać dość szybko i Aletta po­czuła, że traci grunt pod no­gami.

– Dro­gie pa­nie...

– Ju­lia na­pije się ze mną, Aletto. Nie zmie­nisz zda­nia i nie przy­łą­czysz się do nas?

– To nie jest naj­lep­szy po­mysł. Su­ge­ruję...

– Gdy wszystko za­wo­dzi, trzeba się znie­czu­lić. – Eryka szczo­drze na­lała Ju­lii, wi­dząc, że ko­bieta w jej sta­nie tego wła­śnie naj­bar­dziej po­trze­buje. – Pij, na zdro­wie. Je­steś za­do­wo­lona z na­szej Aletty? Za­wsze mó­wią, by spraw­dzić opi­nie in­nych – do­dała, za­uwa­żyw­szy za­sko­czony wzrok te­ra­peutki.

– Mie­li­śmy pierw­szą se­sję, jak naj­bar­dziej je­stem za­do­wo­lona – ode­zwała się Ju­lia. – Aletta bar­dzo mi po­mo­gła, przez chwilę po­czu­łam się tak do­brze jak daw­niej.

– Ach, czyli no­wi­cjuszka, a ja je­stem we­te­ranką. Prze­ro­bi­łam już mnó­stwo wspo­ma­ga­czy, ale wciąż je­stem na eta­pie po­szu­ki­wa­nia ide­al­nej osoby, która po­może mi zro­zu­mieć ten świat!

– Eryko, mo­żemy spo­tkać się na se­sji... – pod­jęła Aletta.

– Aletto, po­wiedz: jak się czu­jesz? – prze­rwała jej po raz ko­lejny Eryka. – Pa­mię­taj o szcze­ro­ści, w końcu taka po­winna być więź mię­dzy te­ra­peutą a pa­cjentką czy klientką, skoro tak wo­lisz. – Sta­nęła przed nią, wni­kli­wie pa­trząc jej w oczy.

– Czuję, że nie pa­nuję nad sy­tu­acją – od­rze­kła Aletta. – Za dużo się dzieje. – Od­nio­sła wra­że­nie, że jest pod­da­wana te­stowi. Na­uczona wszakże, by nie tłu­mić swo­ich uczuć, ale je wy­ra­żać, nie od­czu­wała dys­kom­fortu.

– To te­raz wiesz, jak ja się czuję każ­dego dnia. Do­kład­nie tak, jak ty w tej chwili. – Eryka po­dała jej szklankę ze zło­ci­stym trun­kiem i stuk­nęła się z nią swoją. – Zdro­wie!

Aletta już miała ją za­pew­nić, że bę­dzie w sta­nie jej po­móc, gdy na­raz prze­rwał jej zna­jomy mę­ski głos. Od­wró­ciła się i spo­strze­gła w drzwiach ga­bi­netu męż­czy­znę z po­kie­re­szo­waną twa­rzą.

– Prze­szka­dzam? – spy­tał Se­ba­stian Wy­socki, wy­raź­nie za­sko­czony tym, co zo­ba­czył. Nie spo­dzie­wał się uj­rzeć te­ra­peutki Ró­żań­skiej ze szkla­nicą al­ko­holu, urzą­dza­ją­cej li­ba­cję w ga­bi­ne­cie te­ra­peu­tycz­nym.

– Co się panu stało? – wtrą­ciła Ju­lia z tro­ską.

– A ja je­stem cie­kawa, jak ten drugi wy­gląda. – Eryka bez wzru­sze­nia po­now­nie zwil­żyła usta al­ko­ho­lem, ba­wiąc się co­raz le­piej.

– Drugi tra­fił do szpi­tala, a ja do­brze ro­kuję na przy­szłość, dzię­kuję – wy­ja­śnił Wy­socki. – Czy mo­żemy po­roz­ma­wiać, pani Ró­żań­ska?

– Nie spo­dzie­wa­łam się pana. – Aletta od­sta­wiła szklankę, roz­darta mię­dzy pra­gnie­niem po­roz­ma­wia­nia z de­tek­ty­wem Wy­soc­kim a po­trzebą zo­sta­nia z ko­bie­tami.

– Prze­szka­dzam w im­pre­zie?

– To żadna im­preza.

– Ra­czej wie­czo­rek za­po­znaw­czy – wtrą­ciła Eryka z uśmie­chem. Chwy­ciła szklankę Aletty i pod­sta­wiła męż­czyź­nie. – Na­pije się pan z nami?

– Trudno od­mó­wić pięk­nej ko­bie­cie. Czy to spo­tka­nie te­ra­peu­tów? – za­py­tał, po czym upił i zdzi­wił się mocą trunku, a zwłasz­cza jego wy­bo­rem.

– My je­ste­śmy pa­cjent­kami, a Aletta na­szą guru – wy­ja­śniła Eryka.

– To nie jest tak, jak może wy­gląda – za­strze­gła Aletta.

– Pani Ró­żań­ska ma nie­ty­powe me­tody, nie do­ce­nia­łem. – Se­ba­stian uśmiech­nąłby się, gdyby nie to, że wie­dział, jaki ból by to wy­wo­łało. Jego twarz po­zo­stała nie­wzru­szona.

***

– Roz­pija pani swoje pa­cjentki? Sto­suje pani dość cie­kawą te­ra­pię.

– Jak pan może to su­ge­ro­wać?! – obu­rzyła się Aletta, za­pra­sza­jąc jed­no­cze­śnie Wy­soc­kiego do po­miesz­cze­nia obok, w któ­rym usta­wiono stół z krze­słami i kilka re­ga­łów z fa­chową li­te­ra­turą. Men­tor Bo or­ga­ni­zo­wał tu spo­tka­nia su­per­wi­zyjne, za­zwy­czaj gru­powe. Ze zna­jo­mymi psy­cho­lo­gami i psy­chia­trami oma­wiali trudne przy­padki i po­dej­ście do pa­cjenta, wszystko to, co po­ma­gało psy­cho­te­ra­peu­cie w po­sta­wie­niu wła­ści­wej dia­gnozy, łącz­nie z ochroną sa­mego te­ra­peuty w sy­tu­acji prze­nie­sie­nia. Aletta w wielu z nich uczest­ni­czyła. Po­now­nie do­tkli­wie od­czuła brak swo­jego men­tora.

– Stwier­dzam tylko to, co wi­dzia­łem – rzu­cił po­ko­jowo.

Se­ba­stian przy­siadł na bla­cie stołu, przy­glą­da­jąc się ko­bie­cie. Te­raz, gdy była bez płasz­cza, mógł le­piej oce­nić jej fi­li­gra­nową fi­gurę, choć to krę­cone pu­kle oka­la­jące jej twarz przy­cią­gnęły jego uwagę.

Aletta prze­cha­dzała się nie­spo­koj­nie przy oknie, epa­tu­jąc zde­ner­wo­wa­niem.

– Wy­da­rze­nia po­to­czyły się dość szybko i tylko jedna z tych ko­biet jest moją klientką, co do dru­giej zo­ba­czymy. – Spoj­rzała w kie­runku drzwi, oba­wia­jąc się tego, co dzieje się te­raz w ga­bi­ne­cie i do czego Eryka na­ma­wia Ju­lię. – Po co pan przy­szedł?

– Po­trze­buje pani mo­jej po­mocy – przy­po­mniał.

– Któ­rej nie chciał mi pan udzie­lić.

– Przy­znaję, że w pierw­szej chwili za­re­ago­wa­łem dość nie­chęt­nie.

– Za­su­ge­ro­wał pan, że to ze mną jest coś nie tak, i to nie­zbyt tak­tow­nie.

– Przy­zna pani jed­nak, że to nie­ty­powa sy­tu­acja, pa­cjent z pa­ra­noją, któ­remu pani wie­rzy. Każdy na moim miej­scu miałby obiek­cje.

Aletta po­pa­trzyła na de­tek­tywa z po­dejrz­li­wo­ścią.

– A za­tem zmie­nił pan zda­nie i te­raz chce mi już po­móc. Co pana tak rap­tem prze­ko­nało?

– Ra­czej kto – spro­sto­wał, nie za­mie­rza­jąc tego ukry­wać. Każdą sprawę sta­wiał ja­sno, nie prze­pa­dał za nie­do­mó­wie­niami.

– Ro­zu­miem. A za­tem mamy wspól­nego zna­jo­mego.

– Któ­rego pani po­pro­siła o po­moc, a ja mu wi­szę przy­sługę. To dość war­to­ściowa dla mnie zna­jo­mość i nie chciał­bym jej przez taką bła­hostkę stra­cić.

– Czyli zo­stał pan zmu­szony.

– Po­wiedzmy, że ko­lega prze­ko­nał mnie, że nie jest pani... Nie udzie­liły się pani scho­rze­nia pa­cjen­tów – do­koń­czył, sta­ra­jąc się, by za­brzmiało to dy­plo­ma­tycz­nie.

– Ach, tak. Czyli że nie je­stem tak nie­sta­bilna, jak moi pa­cjenci. Ulżyło mi, że zmie­nił pan o mnie zda­nie. – Nie lu­biła, gdy lu­dzie kie­ro­wali się ste­reo­ty­pami, które z praw­dzi­wym ży­ciem nie­wiele miały wspól­nego. Gdy tym­cza­sem każdy przy­pa­dek jest wy­jąt­kowy, bo każdy czło­wiek jest inny. – Wie pan, że wszy­scy mamy wady, drobne ułom­no­ści, dziwne na­wyki, na­tręc­twa i uza­leż­nie­nia. Nie szar­żo­wa­ła­bym ze sło­wem „zdrowy”.

– O tym wspo­mnia­łem przy na­szym pierw­szym spo­tka­niu. Na każ­dego, wy, le­ka­rze od głowy, znaj­dzie­cie ja­kąś dia­gnozę.

– Dla­tego tak boi się pan ze mną prze­by­wać i nie chciał się pan zgo­dzić na współ­pracę? – Uśmiech­nęła się, spla­ta­jąc ręce na pier­siach. Lu­dzie na ogół, sły­sząc, czym się zaj­muje, spi­nali się tak, jakby miała od razu sta­wiać dia­gnozę i mó­wić, co z nimi jest nie w po­rządku.

– Mogę przy­pusz­czać, do czego jest pani zdolna. Lu­dzie z pani wie­dzą znają prze­różne sztuczki ma­ni­pu­la­cji.

– Czyli prze­cho­dził pan już te­ra­pię?

– Chce pani zdo­być ko­lej­nego pa­cjenta? Bar­dziej po­trze­bo­wał­bym ko­niaku.

Aletta usia­dła na krze­śle, pa­trząc na Wy­soc­kiego z ro­snącą cie­ka­wo­ścią.

– Klienci przy­cho­dzą do mnie z wła­snej, nie­przy­mu­szo­nej woli. Na­sza współ­praca opiera się na wza­jem­nym za­ufa­niu.

– Je­śli mamy współ­pra­co­wać, to tylko na polu za­wo­do­wym, pani Ró­żań­ska. To pani bę­dzie moją klientką, a nie ja pani. Taka za­sada na po­czą­tek na­szych do­brych re­la­cji.

– Oczy­wi­ście. Do­bro mo­jego klienta jest dla mnie naj­waż­niej­sze. – Aletta po­sta­no­wiła sku­pić się na tym, na czym za­le­żało jej naj­bar­dziej. Usły­szała gło­śno na­sta­wioną mu­zykę z gra­mo­fonu i głos Ha­liny Frąc­ko­wiak w utwo­rze Ucieczka.

Po­śpiesz­nie opu­ściła po­kój i we­szła do ga­bi­netu. Eryka za­cią­gnęła Ju­lię do tańca i obie ko­ły­sały się te­raz ryt­micz­nie po­środku gru­bego dy­wanu.

– Nie będę wię­cej za­bie­rał pani czasu i prze­szka­dzał w im­pre­zie. – Se­ba­stian po­chy­lił się, za­trzy­mu­jąc za te­ra­peutką.

– To nie po­winno się zda­rzyć.

– Niech mi pani nie mówi, że coś jest w sta­nie pa­nią za­sko­czyć w za­cho­wa­niu czło­wieka. – Po­dał jej wi­zy­tówkę. – To mój nu­mer. Pro­szę o kon­takt, spo­tkamy się i omó­wimy do­kład­nie pani sprawę. Mi­łych wa­len­ty­nek, aż ża­łuję, że nie je­stem za­pro­szony.

Aletta pa­trzyła, jak od­cho­dzi, po czym wró­ciła do ga­bi­netu. Nie za­pa­no­wała nad klient­kami. Cie­kawe, co by men­tor Bo zro­bił w ta­kiej sy­tu­acji. Prze­mknęło jej przez myśl, że mógłby do nich do­łą­czyć.

Po­de­szła do gra­mo­fonu i wy­łą­czyła mu­zykę.