Klucz Anubisa - Anna Crevan - ebook

Klucz Anubisa ebook

Anna Crevan

3,5

Opis

Klucz Anubisa to przygodowo- historyczna powieść, w której fabuła współczesna przeplata się z starożytną historią. Książka zawiera elementy erotyczne i jest przeznaczona dla czytelnika powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 503

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (6 ocen)
2
1
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
K-KDorota16

Całkiem niezła

Zanadto przypomina "Kod Leonarda da Vinci ". Ciekawa fabuła, szkoda, że "kopiuj - wklej" ...
00

Popularność




Anna Crevan

Klucz Anubisa

© Anna Crevan, 2023

Klucz Anubisa to przygodowo- historyczna powieść, w której fabuła współczesna przeplata się z starożytną historią. Książka zawiera elementy erotyczne i jest przeznaczona dla czytelnika powyżej osiemnastego roku życia.

ISBN 978-83-8351-859-6

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Moim siostrom —

Halinie i Beacie

***

Przeszłość splatająca się z teraźniejszością,

niebezpieczna tajemnica i miłość,

która nie miała prawa się wydarzyć.

„Klucz Anubisa” to nie tylko niesamowicie

wciągająca wycieczka do starożytnego Egiptu, ale przede wszystkim intrygująca historia, od której nie sposób się oderwać!

Dominika — Recenzje na widelcu

www.recenzjenawidelcu.pl

Anna Crevan się nie ogranicza … Jej literackie podróże nie znają granic, dlatego nikogo nie powinien dziwić fakt, że w swojej najnowszej powieści zawędrowała wraz z głównymi bohaterami do Egiptu. Za pomocą „Klucza Anubisa” otwiera czytelnikom drzwi do zdumiewającego świata pełnego sprzeczności, w którym współczesność mierzy się ze starożytnością, barbarzyństwo konkuruje z mądrością, boskość przenika to, co ludzkie a miłość toczy zaciekłą walkę o przetrwanie. Ten świat, zasypywany bezlitośnie przez pustynny piasek, stanowi tło dla rozwiązania pewnej zagadki kryminalnej, której stawka jest … większa niż życie! Gotowi na emocjonującą podróż?

Sandra — Zdrowo Bookknięte

www.facebook.com/ZdrowoBooKKniete

“Klucz Anubisa”, to historia, która wciągnie Was, jak ruchome piaski i tylko od Was będzie zależało, czy uda się wyjść z tej podstępnej pułapki, czy na zawsze zostaniecie częścią pustyni i zagadką dla przyszłych odkrywców.

Iza — Iza w krainie słowa

www.facebook.com/IzawKrainieSlowa

PROLOG

Starożytny Egipt — 1500 lat p.n.e.

W niewielkim pomieszczeniu było ciemno. Dziewczyna zdjęła rzemykowe sandały i weszła do środka. Zbudowana z piaskowca świątynia w dzień przyjmowała ciepło słonecznego dnia, zaś chłód nocy powoli je odbierał, przez co teraz temperatura w środku była przyjemna. Ubrana jedynie w płócienną, kremową tunikę, która wdzięcznie opinała jej wydatny, ciężarnym brzuszek, szła powolnym krokiem ku ogromnemu posągowi bogini Izydy.

Bose stopy stawiała ostrożnie, starając się nie czynić żadnego hałasu. W prawej dłoni trzymała tabliczkę z piaskowca zapisaną szeregiem dziwnych znaków, w drugiej krzesiwo. Gdy dotarła pod posąg, zapaliła ogień. Od iskier zajął się olej w misie stojącej tuż przy nim. Płomień rozjaśnił wnętrze migocącym blaskiem. Zapachniało mirrą i kadzidłem. Kobieta z trudem uklękła przed boginią, modląc się cicho. Potem oparła dłoń na postumencie i wstała. Dzierżąc wciąż w jednej ręce tabliczkę, wolną ręką sięgnęła za dekolt. Zerwała szybkim pociągnięciem zwykły rzemień, na którym zawieszony był talizman. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, a jej oczy zaszły łzami. Nie zdążyła jednak się rozpłakać, bo nagły skurcz sparaliżował bólem wątłe ciało.

Upuściła tabliczkę, która spadając, pękła na dwie nierówne części. Talizman wysunął się z jej rąk, gdy upadła na kolana, powalona kolejnym skurczem. Wpadł pod ogromny, cokół na którym stał posąg bogini.

— O Izydo — szepnęła dziewczyna. — Pomóż mi!

Wiedziała bowiem, że właśnie nadszedł czas rozwiązania.

***

Boston, USA — współcześnie.

Paczka była mocno zaklejona i kilkakrotnie owinięta w szary, podniszczony długą podróżą papier. Przewiązana staromodnie szpagatem, na którym kilka supłów już się przecierało. Mnóstwo pieczątek i nabazgrany odręcznie adres, wskazywał, że paczka przyszła z Egiptu, a odbiorcą był profesor Aaron Might. Czekała sobie spokojnie na portierni Uniwersytetu Harvarda aż adresat ją odbierze. Zawartość tajemniczej paczki zaginęła jednak w dniu śmierci jej odbiorcy.

Profesor Might był wykładowcą egiptologii na Uniwersytecie w Cambridge. Do niedawna. Zmarł bowiem niespodziewanie. To była niezwykle dziwna śmierć. Zdrowy, wciąż w pełni sił, choć niemłody już mężczyzna, padł jak rażony prądem. Lekarze stwierdzili zawał serca. Nagły i rozległy. Nawet ratownicy z pogotowia, które przybyło na miejsce w zaledwie kilka chwil, rozkładali bezradnie ręce. Po półgodzinnej resuscytacji stwierdzono zgon. Wszyscy uczestnicy letnich kursów gapili się z okien, kiedy zamykano nad ciałem zamek czarnego, plastikowego worka. Artur Soler był tym, któremu przypadł niemiły obowiązek poinformowania Sary Might — córki profesora — o tym przykrym zdarzeniu. Najpierw udał się jednak do gabinetu swojego przyjaciela, mentora i nauczyciela w osobie zmarłego profesora. Gabinet znajdował się na poddaszu uczelni, na trzecim piętrze. Mansardowy sufit przytłaczał każdego, kto tam wchodził. Tak jak i zwykle Artura, choć nie miał problemu z klaustrofobią. Dobrze, że pokój posiadał dwa dość spore okna. Wpuszczały wiele światła. Srebrnoszare drobinki tańczyły w jego strumieniach, kiedy tylko Artur otworzył drzwi. Pomieszczenie było małe, ciasne i zagracone. Przy trzech ścianach stały półki z książkami, wysokie pod sam sufit. Pod czwartą — wolną ścianą — biurko. Ogromne, drewniane, pokryte łuszczącą się już politurą. Zapach kurzu i starych woluminów aż dusił. Czy ktoś tu w ogóle sprząta? Artur wiedział, że Aaron niezbyt często pozwalał sprzątaczkom buszować w jego królestwie. Panował tu rozgardiasz godny stajni Augiasza. I to zanim Herkules przekroczył jej próg. Arturowi czasami się zdawało, że czuć tu nawet końskim łajnem. Wyniszczony i mocno przedarty, pokryty sztruksowym obiciem w kolorze musztardy, fotel stał jak zawsze, nieco odsunięty od biurka. Starszy pan musiał chyba nagle wstać. Co było tego powodem? Być może brak poczucia czasu. Profesor Might od zawsze się spóźniał na wykłady. Tym razem zrobił to jednak po raz ostatni. Upadł tuż przed drzwiami sali wykładowej i w niecałą godzinę przeniósł się w zaświaty. Artur był zrozpaczony. Jak on to powie teraz Sarze? Straciła ojca! Została sama na świecie. Jej matka zmarła bowiem, gdy Sara miała kilka lat. Z podróży, jaką odbyła po Egipcie wraz ze swoim mężem, pasjonatem tego kraju, jego kultury i historii, przywiozła jedną, jedyną pamiątkę, której przywieźć nie miała. Śmiertelną chorobę. Ta — zbyt późno wykryta — wysłała ją na tamten świat zaledwie w kilka tygodni. Aaron bardzo to przeżył. Sara również. Mieli już tylko siebie wzajemnie. Na jakiś czas profesor zaprzestał swoich wypraw do Egiptu. Zajmował się córką. Robił kolejne specjalizacje i zdobywał prestiżowe tytuły. Zabrał się nawet za pisanie książki. Dopiero, kiedy Sara poszła do College’u, za namową swojego kolegi — Gusena Ahmeda Yamara — egiptologa pracującego na Harvardzie, udał się w długą podróż, wzdłuż doliny Nilu. Po powrocie, nie był już tym samym człowiekiem. Zmienił się nie do poznania.

Artur wrócił wtedy właśnie z Peru, gdzie szukał zaginionego statku Corteza. Galery, która według legendy, zatonęła pod ciężarem złota. Nigdy nikomu nie udało się jej odnaleźć. Nie udało się to nawet jemu. Jednak Artur Soler nie należał do osób łatwo rezygnujących ze swoich zamiarów. Widać galera Corteza musi jeszcze na niego zaczekać. Wyraźnie też zauważył zmiany w zachowaniu swojego byłego profesora, mentora i przyjaciela w jednej osobie. Nigdy jednak nie dociekał ich przyczyny. Nie śmiałby! Aaron był już wtedy sławnym i szanowanym wykładowcą. A także cenionym znawcą Egiptu. Co się tam wydarzyło podczas tej podróży, Soler nie umiał nawet zgadnąć. Teraz jednak Aaron był martwy, a Artur święcie przekonany, że to nie zawał go zabił. Serce miał jak dzwon.

Stojąc w środku tej rupieciarni, którą profesor nazywał swoim gabinetem, rozglądał się bezradnie. Nie wiedział, co robić. Coś musiało być przyczyną tego, że zdrowy mężczyzna padł jak długi i się nie podniósł. Na ogromnym biurku piętrzyły się stosy książek i papierów. Zakurzona szisza była do połowy zapełniona pleśniejącym już tytoniem. Jego wzrok padł na kosz stojący pod biurkiem. A raczej na coś, co z niego wystawało. Szary, pomięty papier. Taki, w jaki pakuje się paczki pocztowe. Artur nachylił się i pociągnął za jego brzeg. Kosz się wywrócił, ale Soler zupełnie to zignorował. Papier był dość mocno porozdzierany, jednak od razu zauważył masę pieczątek i znaczki z Egiptu. Adres — choć w tym miejscu akurat było przedarte — wskazywał, że odbiorcą był Aaron. Artur bezskutecznie szukał danych nadawcy. Albo ich nie było, albo ktoś — być może profesor — wydarł je wraz z kawałkiem opakowania. Ciekawe, co było w tej paczce? Nie mogła być wielka. Może to była książka lub coś podobnego kształtu? Szkatułka? A może zwykły karton. Tylko co w nim było? Artur nie mógł tego wiedzieć. Wyprostował pomięty papier i poskładał go w kostkę, a potem ruszył do wyjścia. Trzeba niestety powiadomić biedną Sarę, że nie ma już ojca.

***

Sara siedziała w opustoszałym salonie, na ogromnej, białej, skórzanej kanapie. Upał nieco już zelżał, bo pora była dość późna, a jednak sztuczna skóra lepiła jej się do pośladków. Koniec lata był wyjątkowo uciążliwy, nawet jak na Boston. Zmiany klimatu wszędzie dawały się we znaki. Ubrana tylko w kusą, satynową koszulkę z mokrymi jeszcze po kąpieli włosami, spoglądała w dal niewidzącym wzrokiem. W dłoni trzymała malutki, zrobiony z brązu anch. Podarunek od ojca. Przywiózł jej go z ostatniej egipskiej podróży. Ostatniej w jego życiu, czego nie mógł przecież wtedy wiedzieć. Po twarzy dziewczyny spłynęła samotna łza. Otarła ją zdziwiona kantem dłoni. Przecież już wypłakała wszystkie łzy!

Ojca pochowano tego ranka, z wszystkimi honorami na jakie zasłużył szanowany profesor tak znanej uczelni jak Harvard. Ogrom ludzi na pogrzebie nieco ją onieśmielił i przeraził. Dobrze, że Artur był blisko niej. Cały ten czas od zeszłego tygodnia, kiedy to się stało. To on przyszedł do niej z tą smutną nowiną. A potem długo tulił w swoich ramionach, aż przestała płakać. Gdy nalał jej koniaku, jednego z tych, których było w domu pełno nieco się uspokoiła. Spoglądała niewidzącym wzrokiem w pustą już szklankę. Ojciec zawsze dostawał alkohol od wdzięcznych studentów. Kiedy matka jeszcze żyła, lubił delektować się szklaneczką czegoś mocnego w jej towarzystwie. Siadali sobie oboje wieczorami w jego domowym gabinecie, który był jednocześnie biblioteką. Państwo Might mieli masę woluminów. W tym kilka białych kruków. A także sporą kolekcję dzieł na temat Egiptu. I to tylko po nich zostało. Kolekcja alkoholi i książek. I osierocona córka.

Kiedy Artur stwierdził, że Sara uspokoiła się nieco, przygotował jej kąpiel. Potem — mimo jej protestów — pomógł jej się rozebrać i wejść do wanny. Koczował pod drzwiami łazienki, dopóki z niej nie wyszła, ubrana w ciepły szlafrok i z wciąż z czerwonymi od płaczu oczyma. Gdy zasnęła wreszcie zmęczona, sam poszedł spać na kanapę i tak zastała go Sara rano.

Starym zwyczajem wstała, by przygotować się do pracy, zupełnie zapominając, że ma przecież wolne. Sara była z wykształcenia malarką, a z zamiłowania pasjonatką fotografiki. Artystyczna dusza dawała jej wiele wrażliwości. Na piękno, na świat, ale także na ludzką krzywdę. Dlatego nigdy nie zachwycała jej podróż do Afryki. Nie umiałaby przejść spokojnie obok dzieci żebrzących na ulicach Kairu. Obok krzywdy i niesprawiedliwości. Obok bólu. Matka by ją zrozumiała. Ojciec jednak potępiał. Wyśmiewał jej empatyczną naturę. Mimo to, bardzo ją kochał i rozpieszczał na sobie tylko znany sposób. Teraz jednak, gdy go zabrakło, odczuła bardzo wyraźnie swoją stratę. Zwłaszcza kiedy trumnę przykrył kopiec czarnej, zimnej ziemi.

Jeszcze dwie godziny temu dom tętnił życiem. Choć może to nie było dobrze powiedziane. Gro znajomych i przyjaciół — głównie ojca — kręciło się po salonie. Powspominało, co miało powspominać i rozeszło się do swoich spraw. Tylko Artur został. Po tygodniu spędzonym u Sary, zadomowił się już na dobre.

Jednak dziś jego widok, gdy wyszedł spod prysznica w kapciach i szlafroku ojca, jakoś wyjątkowo ją drażnił. To było oczywiście miłe i bardzo szarmanckie z jego strony, że był przy niej cały ten czas i się o nią troszczył. Jednak teraz chciała być już sama. Chciała przeżyć swój ból w samotności. Móc oddać się rozpaczy, bo do tej pory tylko raz porządnie się wypłakała. W dniu śmierci ojca. Od tamtego dnia Artur dbał o to, by nie rozpaczała za bardzo i nie zatracała się w smutku. Pogrzeb ojca był kroplą, która przepełniła czarę i ciosem w samo serce. Do tej pory Sara jakoś nie potrafiła uświadomić sobie do końca faktu, iż nie ma już taty. Jakby jej umysł sam bronił się przed tym wszystkim. Dziewczyna musiała dojść do ładu sama z sobą i tym, co przeżywała. Jednak do tego potrzebowała samotności. A nie obecności wiecznie ją irytującego gaduły.

— Jak się czujesz? — usłyszała zatroskany głos, przerywający jej rozmyślania.

— Całkiem dobrze… o dziwo!

Artur pokiwał głową. Nie przyznał się, że do herbatki, którą ją dziś rano poczęstował, dodał nieco kropli na uspokojenie. Bał się jak Sara zniesie ten przykry dzień. Była jednak spokojna i wyciszona, nawet mimo podania jej leków. Zresztą zwykle taka była i bez tych środków, jakie jej zaaplikował. Spokojna, wrażliwa, młoda kobieta, którą los doświadczył już tak srodze. Nie miała jeszcze trzydziestu lat, a już straciła oboje rodziców. I nie miała żadnej innej rodziny. Zrobiło mu się jej ogromnie żal.

Usiadł obok na kanapie, która skrzypnęła zabawnie pod jego ciężarem. Artur nie był osiłkiem, ale nie był też słabeuszem. Wysoki prawie na dwa metry, barczysty, umięśniony, swoje ważył. Uprawiał liczne sporty. W jego nietypowym zawodzie archeologa — amatora, poszukiwacza skarbów i awanturnika wyższego rzędu bardzo to było przydatne. Doskonała sprawność fizyczna nieraz ratowała mu życie i pomagała wyjść cało z niejednej opresji. Pływał doskonale, nurkował, uprawiał spinaczkę i surfing. Miał nawet licencję pilota i latał też na paralotni. Mimo iż miał dopiero trzydzieści siedem lat, umiał już tak wiele, przeżył już tak dużo, że wystarczyłoby na kilka żywotów.

Sarę znał prawie od dziecka. Dzieliło ich nie tylko te kilka lat różnicy wieku, ale i zupełnie inne temperamenty. On — chłopak z Brooklynu, wychowany na ulicy, nigdy nie zaznał domowego ciepła, jakie miała Sara na co dzień, nawet po śmierci matki. Nie dane mu było poznać Kiery Might. Gdy umarła, Sara miała zaledwie osiem lat. On poznał ją rok później, gdy jako osiemnastoletni chłopak przekroczył progi Harwardu. Jego wręcz genialne wyniki w nauce, oraz talent do języków obcych i nietypowe zainteresowania, otworzyły mu drzwi najlepszej uczelni w Stanach. Tam spotkał profesora Aarona Might’a. A także jego córkę. Śliczną błękitnooką Sarę, która — podobnie jak on — mimo młodego wieku, była inteligentna, wygadana i miła. On zaś rychło stał się oczkiem w głowie jej ojca. Był synem, którego Aaron nigdy nie miał, a zawsze pragnął. Młody, przystojny, ciekawy świata, ale i doświadczony trudami życia chłopak, szybko znalazł miejsce w sercu i domu Aarona. Artur stracił rodziców jeszcze wcześniej niż Sara. Miał zaledwie dwa latka. I to także ich połączyło. Teraz oboje byli sierotami.

— To mnie cieszy — uśmiechnął się do niej. — Może jednak zrobimy jakąś kolację? Ten szwedzki stół z cateringu nie zaspokoił apetytu nawet połowy tych ludzi, którzy tu dziś zawitali. A widziałem, że prawie nic nie zjadłaś.

Sara spojrzała na niego krótko. Czy on musi być taki spostrzegawczy? I opiekuńczy? Nic nie umknie jego uwadze?

— Nie mam ochoty na jedzenie… — A widząc jego karcący wzrok, dodała rozbawiona. — Nie bój się! Nie umrę z głodu dlatego, że nic nie jadałam cały dzień. I tak mam nadwagę. Jeden dzień postu dobrze mi zrobi.

Artur zmierzył ją z góry na dół.

— Co ty gadasz. Masz idealną figurę. Niejedna kobieta mogłaby ci jej pozazdrościć…

— Oj weź! Bo się zarumienię. Te tanie komplementy zostaw sobie na swoje podrywy.

Artur spochmurniał. Fakt, że nigdy jeszcze nie związał się z żadną kobietą na stałe. Miał ich sporo, a każdą na krótko. Nie wymagał też od nich wiele. Byleby zaspokoiły jego potrzeby, głownie te łóżkowe. Przyczyna tego stanu rzeczy tkwiła w nim głęboko skrywana i to od dawna. Odkąd zobaczył młodą i zadziorną dziewczynkę w holu uczelni, kłócąca się ze swoim ojcem o lata panowania królowej Hatszepsut. Mała, irytująca, przemądrzała! Co miało w głowie to dziecko? Nie wiedział. Dane mu było jednak przyglądać się jak dorastała i piękniała na jego oczach. Zmieniając się z dziecka w nastolatkę, a potem w piękną, młodą kobietę.

Teraz siedziała przy nim z nogami opartymi o stolik do kawy, a swoimi złośliwościami wyprowadzała go z równowagi. Co tylko jej się udawało, bo zazwyczaj był oazą opanowania i spokoju. Niewzruszoną skałą. Dziwne! Czy była taka tylko wobec niego? Artur nie dopuszczał myśli, że to zazdrość dyktowała jej takie zachowanie. Nigdy nie podejrzewałby Sarę choćby o cień podłości.

— No wiesz! — oburzył się teatralnie, tłumiąc urazę. — Zdaje się, że trzeba by cię rzucić na głęboką wodę, bo nie przywykłaś do męskiego towarzystwa.

— Taaaa — zakpiła wyraźnie. — Zdecydowanie wystarczy mi twoje. Oraz życie w cieniu ojca…

Tu zamilkła, a w oczach pojawiły się łzy.

— Dziecinko… — Artura coś ścisnęło za serce. Znowu!

Biedna mała!

— To nic… — Sara otarła łzy i uśmiechnęła się blado — po prostu jeszcze nie przywykłam. Muszę się nauczyć, że jestem całkiem sama.

Soler ujął jej dłoń, a potem pogłaskał po twarzy.

— Nie, nie jesteś. Wiesz przecież.

Sara uśmiechnęła się znów.

— Wiem… przepraszam cię, Arturze. Zawsze przy mnie jesteś. I byłeś…

— Taa… jasne. Pół życia spędziłem w różnych dziurach i podejrzanych miejscach w pogoni za niczym… a powinienem był…

— No co takiego?

— Nie, nic… — Artur się zmieszał. — Powinienem był siedzieć na tyłku, tu w Bostonie, gdzie moje miejsce.

Sara się roześmiała, pierwszy raz odkąd umarł jej ojciec.

— Nie byłbyś wtedy sobą.

— No fakt — zgodził się Artur. — Nie byłbym.

Milczeli chwilę, każde pogrążone we własnych myślach.

— Arti — odezwała się ona po długiej przerwie — byłeś naprawdę cudny przez te kilka dni. Nie wiem jakbym przetrwała to wszystko bez ciebie.

— Weź, nie przesadzaj…

— Nie przesadzam. Tylko…

— Tylko co?

— Jestem ci wdzięczna. Naprawdę! Jednak chciałabym dziś zostać sama. Nie wiem, czy mnie rozumiesz…

— Ależ rozumiem doskonale. Tylko nie jestem pewien, czy to aby dobry pomysł. Boję się o ciebie.

— Niepotrzebnie. Nic mi nie będzie. Serio! Może jeszcze nie pogodziłam się z tym, tak jak powinnam. Jednak na to muszę mieć więcej czasu. Dam sobie radę, naprawdę.

Artur potarł dłońmi skronie.

— Nie dlatego się boję, dziecinko…

Starożytny Egipt — 1500 lat p.n.e.

Dziewczyna klęczała na podłodze, z twarzą niemal przyklejoną do kamiennej posadzki. Drobne kamyczki uwierały ją w kolana. Nie śmiała podnieść głowy i spojrzeć w oczy stojącemu przy niej młodemu mężczyźnie. Znała go jednak. To był brat Faraona, liczący sobie około dwustu dwudziestu ośmiu księżycy, czyli lat dziewiętnaście, książę Egiptu. Czuła zapach olejków, jakim był namaszczony. Zaledwie dwa razy do tej pory udało jej się zobaczyć jego oblicze. Dwa razy, a już śnił się jej po nocach. Był piękny! Nazywano go Światłem Księżyca, lecz dla niej jaśniał niczym słońce. Nie mogła tak myśleć, bo to zakazane. Słońce to Ra — jej Bóg — Pan jej i Faraon. Saher Pren był jego młodszym bratem. A jednak…

— Kim jesteś? — przerwał jej rozmyślania.

Głos miał już mocny, głęboki i melodyjny. Powodował w niej dreszcze, nie tylko strachu.

— Wybacz mi panie… Jestem tu, by ci służyć. Przysłała mnie Wielka Królowa Nilu, cudowna Nebre-anch, żona naszego…

— Dość!

Nahalla zamilkła zdzwiona. Wymienianie tytułów było przecież wymagane, a pominięcie ich — surowo karane.

— Skoro przysłała cię moja bratowa, co mam z tobą zrobić?

— Co tylko zechcesz Światło Księżyca. Jestem tu, by być ci bezgranicznie posłuszną. — Z przejęcia zapomniała nazwać go panem.

Nahalla wciąż klęczała. Plecy ją bolały, więc podniosła nieco głowę. Jednak nadal nie miała odwagi, by spojrzeć. Widziała tylko jego stopy obleczone w sandały z rzemyków, zdobione hojnie złotem i drogocennymi kamieniami. Nagle stanął tuż przy niej.

— Spójrz na mnie!

Pokręciła głową. Nie odważy się. Nie wolno przecież patrzeć w oblicze księcia.

— Skoro masz być mi posłuszna, rozkazuję ci na mnie spojrzeć!

Nahalla podniosła się. Powoli i z wahaniem usiadła w kucki. Jednak jej wzrok skierowany był ku ziemi. Saher wyciągnął do niej rękę, dość mocno ujmując jej twarz. Zabolało.

— Patrz mi w oczy! — rozkazał.

Wreszcie z obawy przed oddaleniem lub nawet karą, dziewczyna podniosła wzrok. Jej serce zamarło. Z bliska był jeszcze piękniejszy niż sądziła. Śniada cera bez skazy, zmysłowe usta, prosty nos i oczy w kolorze nocnego nieba, okalane czarną obwódką. Pachniał cudnie olejkami z drzewa sandałowego i cedru. Jego skóra lśniła w promieniach zachodzącego właśnie słońca.

Mężczyzna zastygł w bezruchu, spoglądając na nią. Była bardzo młoda i niezwykle urodziwa. Nie spodziewał się, że aż tak! Nigdy jej nie spotkał wcześniej. Ani pośród pałacowych komnat czy korytarzy, ani nigdzie indziej. Jeśli przysłała ją Nebre-anch, musiała przecież przebywać w Pałacu. Przyglądał się jej uważnie. Umyta i uczesana jak wszystkie niewolnice, ubrana w białą, płócienną szatę, ale bosa. Żadnych ozdób, nawet kolczyków czy naszyjnika. Żadnego makijażu. Ogromne brązowe oczy o długich rzęsach wpatrzone w niego z błaganiem, w którym strach mieszał się z podziwem. Widział to wyraźnie.

— Jak cię zwą?

— Nahalla — zapytana znów uciekła wzrokiem.

Uśmiechnął się nieznacznie. Faktycznie przypominała mu kroplę wody. Świeżą i chłodną, a jednocześnie zaspakajającą wszelkie pragnienia. Czyż nie po to ją przysłano? Saher od razu odkrył zamiary Królowej Nilu. Jednak nie chciał w ten sposób korzystać z prezentu. Gdyby dziewczyna była coś warta, bratowa zatrzymałaby ją przy sobie. A może przysłała ją tu na przeszpiegi? Spojrzał w duże oczy, wpatrzone wciąż w jego oblicze. Nie było w nich nic poza oddaniem, podziwem i posłuszeństwem. Wyprostował się i puścił ją. Natychmiast opadła na posadzkę w ukłonie.

— Ile masz lat?

— Niedługo skończę dwieście osiem księżycy.

— Czyli siedemnaście… Jesteś zbyt stara na nałożnicę. Co ta Nebre-anch sobie myślała, przysyłając cię tu?

Z rozbawieniem spogląda jak wzdryga się, zlękniona. Mógł bez problemu odgadnąć jej myśli.

— Czemu milczysz? — Pochylił się znów nad nią. — Zapytałem o coś!

Dziewczyna jeszcze bardziej skłoniła się ku posadzce. Czego on od niej właściwie chce? Ma być jego nałożnicą? Zimny dreszcz, mimo upału, wstrząsnął jej ciałem. Nigdy dotąd nie miała jeszcze mężczyzny. Do tej pory służyła tylko w świątyni, a potem Królowej Nilu, która nagle stwierdziła, że podaruje ją szwagrowi. Kazała Nahalli spełniać wszystkie jego zachcianki. Jednak dziewczyna, wciąż naiwnie niewinna, nie mogła przypuszczać, że i te także. Mimo iż wielbiła go i podziwiała. Nie sądziła, że takie właśnie będzie jej przeznaczenie.

— Odpowiedz — nalegał, nieświadom jej myśli i lęków.

— Ja nie wiem… o panie mój. Przysłano mnie tu i kazano spełniać wszelkie twoje rozkazy.

— Wszelkie?

Czy jej się wydawało, czy z niej kpi.

— Tak Światło Księżyca.

— Czy pozwoliłem ci zwracać się do mnie w ten sposób?! Wstań!

Dziewczyna z wahaniem znów spełniła jego polecenie. Obszedł ją dookoła, dotykając jej włosów spiętych ciasno w warkocz, długich tak, że sięgały pośladków. Dotykał twarzy, muskając palcami usta. To wywołało w niej kolejny dreszcz, tym razem jednak nie ze strachu. Dotykał jej pośladków. Nahalla nie ruszała się, wbijając wzrok w podłogę. Nawet, kiedy znów stanął z nią twarzą w twarz. Powoli odwiązał rzemyk z jej bioder, zdecydowanie zdzierając z niej szatę, spiętą jedynie drewnianymi klamrami na ramionach. Materiał bezszelestnie opadł na marmurową posadzkę. Odruchowo zakryła się dłońmi, bo stała teraz całkiem naga. Jednak Saher odsunął jej ręce. Rumieniec zalał twarz Nahalli.

— Jesteś piękna, moja niewolnico — stwierdził mężczyzna zachrypniętym głosem. — Być może jednak cię zatrzymam. Przeszkolono cię w sztuce miłości?

Nahalla pokręciła przecząco głową.

— Ach nie?

Czy jej się zdawało, czy jego usta drgnęły w tłumionym

uśmiechu? Nadal stała naga.

— Nigdy panie.

— To czym się zajmowałaś?

— Od piątego roku życia służyłam w świątyni. Myłam posadzki, panie. Potem, kiedy miałam lat dziewięć, Nachbet Narmer zawołała mnie do siebie i kazała służyć w Pałacu.

Saher zasmucił się, słysząc imię matki. Bardzo ją kochał. Umarła rodząc jego siostrę, która również odeszła do krainy bogów, przeżywszy zaledwie kilka dni. Jednak nie pamiętał, by stojąca przed nim niewolnica była w służbie jego matki.

— Moja matka kazała ci służyć?

— Tak mój panie. Zajmowałam się czyszczeniem łaźni. Oraz przygotowaniem kąpieli.

— Doprawdy? A to ciekawe… Afrah! — krzyknął nagle.

Na te słowa niemal natychmiast stanęła przy nich niewiele starsza od Nahalli dziewczyna. Mogła mieć dwadzieścia lat, nie więcej. Ubrana była w błękitną togę i rzemykowe sandały oraz bransolety na ramionach, nadgarstkach i kostkach. Miała, podobnie jak Nahalla, ciemne oczy, a jej uroda była powalająca. Pachniała olejkami i świeżymi kwiatami lotosu i anemonu. Na szyi miała cudny wisior w kształcie znaku anch, wykonany — co zdziwiło Nahallę — ze złota. Czyżby nie była niewolnicą? Inaczej, nigdy by nie miała na sobie takiej biżuterii. A może to jego nałożnica? Dziewczyna posmutniała i z niechęcią wpatrywała się w młodą kobietę stojącą przed nimi.

— To jest Afrah. Od dziś będziesz jej służyć. Ona nauczy cię wszystkiego, co powinnaś umieć, nim dopuszczę cię do usługiwania mojemu majestatowi. Afrah jest tu już sześć lat. Zna mnie najlepiej ze wszystkich niewolnic służących w Pałacu.

Czy Nahalli się wydawało, czy kobieta lekko się uśmiechnęła. Książę kontynuował, nieświadom jej uczuć ani myśli.

— Afrah. To jest Nahalla. Została tu przysłana przez moją bratową. Zaopiekuj się nią i zadbaj, by niczego jej nie brakowało. Oddaję ją pod twoją pieczę. — To rzekłszy, Saher odszedł.

Nahalla stała nadal, naga i zaskoczona. Dopiero, kiedy Afrah podniosła z posadzki jej odzienie i troskliwie ją okryła, odżyła.

— Nie trzeba, ja sama…

W tym momencie dłonie odmówiły jej posłuszeństwa, a szata z powrotem opadła. Młoda dziewczyna załamana, rozpłakała się.

— Biedactwo — powiedziała dziwnie cicho i życzliwie Afrah. — Choć, zajmę się tobą. I nie płacz! Bo będziesz miała zapuchnięte oczy. Jak się pokażesz Światłu Księżyca w takim stanie?

Pomogła ponownie ubrać się Nahalli. Potem, objęła ją i zaprowadziła do tej części Pałacu, gdzie znajdowały się pomieszczenia dla służących Księcia.

Boston, USA — współcześnie.

Sara otworzyła usta ze zdumienia. Wciąż jeszcze nie docierało do niej, co właściwie powiedział Artur.

— Ale jak to zamordowany? Ojciec zmarł na serce! Dostał zawału tuż przed salą wykładową. Cała uczelnia przy tym była.

— A no właśnie. I to jest dziwne. Przecież wiesz tak samo dobrze jak ja, że twój ojciec był okazem zdrowia. Nie miał nawet nadciśnienia.

— Chyba, że coś przed nami ukrywał — stwierdziła Sara.

— Też tak pomyślałem. Jednak na pewno nie był to stan jego zdrowia. Raczej coś, co było związane z jego ostatnią podróżą do Egiptu.

— Tylko co?

Artur wzruszył ramionami.

— Pojęcia nie mam. Odpowiedź być może kryła się w tajemniczej przesyłce jaką otrzymał Aaron.

— O czym ty gadasz? Jakiej przesyłce? Ojciec nic…

Artur wstał, a po chwili wrócił z kawałkiem zmiętego papieru.

— Co to? — Sara wyciągnęła dłoń.

— To znalazłem w koszu na śmieci, w gabinecie twojego ojca, w dniu jego śmierci. Wiem na pewno, że on był odbiorcą i że to, co było zapakowane w ten papier przyszło aż z Egiptu. Tylko nie wiem, co to mogło być i gdzie się znajduje.

Sara przygładziła szary arkusz tam, gdzie było wypisane nazwisko ojca.

— A w gabinecie niczego nie znalazłeś?

— Nie szukałem. Nie było czasu. Poza tym byłem w szoku. No i musiałam przecież zawiadomić ciebie.

Sara zamyśliła się, skubiąc brzeg pomiętego papieru.

— Czy gabinet ojca został już opróżniony? — zapytał Soler.

Pokręciła głową.

— Nie! Dziekan zamknął go do czasu pogrzebu, czyli do dziś. Miałam powiadomić, kiedy przyjadę zabrać osobiste rzeczy taty, ale nie myślałam o tym jeszcze.

— To dobrze. Pójdziemy tam jutro… — a widząc łzy w oczach Sary, dodał skruszony — lub kiedy zechcesz. Jednak, jeśli ta paczka zawiera coś, co mogłoby mieć wpływ na śmierć Aarona…

Sara drgnęła i poderwała się.

— Paczka!! — krzyknęła.

Artur przyjrzał się jej zdziwiony, ale wybiegła z salonu, a po chwili wróciła dzierżąc w dłoni zapakowany w białą, bąbelkową kopertę przedmiot. Usiadła podając go Solerowi.

— To przyszło dwa dni temu. Zupełnie zapomniałam. Myślałam, że to kolejna książka dla mnie lub dla ojca. Ale spójrz na nadawcę!

Artur odwrócił kopertę. Nadawcą była Aisza Nur, a przesyłka przyszła z Kairu. Adresatem tym razem była Sara.

— To dziwne. Nie uważasz? Ojciec dostał paczkę z Egiptu. Ja także. Może nadawcą jest ta sama osoba?

— Tego nie wiem. — Artur oddał paczkę Sarze. — Adres nadawcy był wydarty. Być może to ta sama osoba. Aisza? Kto to jest? Kojarzysz kogoś takiego?

Sara ponownie pokręciła głową. Obracała trzymaną w dłoniach paczkę. Koc osunął się z jej kolan, ale nie było jej już zimno. Wręcz przeciwnie, aż nazbyt gorąco z emocji i natłoku sensacyjnych nowin.

W coś ty się wpakował tatku? — pomyślała chcąc rozerwać brzeg koperty. Artur powstrzymał ją nagłym ruchem dłoni.

— Zaczekaj!

Spojrzała na niego gniewnie.

— No co ty! Może ta przesyłka kryje tajemnicę, za jaką umarł mój ojciec?

— A co, jeśli zabije cię to tak, jak jego tamta?

— Serio myślisz, że zawartość przesyłki była przyczyną śmierci ojca?

Wzruszył ramionami.

— Nie mam pojęcia. Wiem jedno. Twój ojciec nigdy nie chorował na serce. Nie miał nawet zwykłego kataru. Był zdrowy jak byk. Może warto zachować choć minimum ostrożności?

— To co? Mam z tym iść na policję? Wyśmieją mnie. Lekarz ewidentnie stwierdził zgon z powodu rozległego zawału serca. Koniec! Amen! Poza tym, nawet jeśli mi uwierzą, nie wiem czy jestem gotowa na ekshumację i ten cały cyrk związany ze śledztwem. Ojciec umarł Arturze. I niech spoczywa w spokoju… — Sara rozpłakała się — przecież… — łkała — dopiero dziś go pochowałam! A to… to…

Machała mu paczką przed nosem, po czym zamilkła. W ciszy, jaka zapadła po tym wybuchu, słychać było tylko jej szloch.

— A do diabła z tym! — rzekł Artur.

Zabrał kopertę z rąk Sary i nim dziewczyna zaoponowała, otworzył ją. Wbrew oczekiwaniom koperta nie eksplodowała, czy też nie sypnęła jakąś nieznaną substancją czy gazem. Artur uspokoiwszy się nieco, rozerwał do końca papier i bąbelkową folię. W kopercie był sporej grubości zeszyt. Stary, pożółkły i podarty na rogach. Oraz druga mniejsza koperta, zawierająca prawdopodobnie list. Podał go Sarze razem z zeszytem.

— Co to? — zapytała głupio.

— Nie wiem. Na szczęście nie bomba, inaczej oboje byśmy już śpiewali w anielskim chórze. Otwórz — rzekł, widząc jej wahanie. — Wygląda na bezpieczny — dodał.

Odłożyła list na stolik i sięgnęła najpierw po zeszyt. Na okładce widniał rysunek. Wielka piramida, słońce, a w nim znak Anch. Ktoś narysował to odręcznie, chyba węglem do szkiców. Kontury piramidy były rozmazane, ale znak na widniejącym nad nią słońcu, wyraźny. Jakby wielokrotnie poprawiany różnymi przyborami do pisania, czy rysowania. Styl rysunku jak żywy przypominał Sarze jej własny. Potarła palcem wierzch zeszytu. Był szorstki i porowaty. Ślady kredy już mocno wtarły się w strukturę kartonu. Otworzyła go ostrożnie, wertując kartki. Zapisano go równym, pochyłym nieco pismem. Na kartkach widniały plamy po tuszu, atramencie, a nawet ołówku czy węglu. Jednak pismo było takie samo. Rozpoznała je od razu. Tak pisała jej matka. Zamrugała, tłumiąc kolejne łzy, co nie uszło uwadze Artura.

— Co jest?

Sara przetarła oczy.

— To… — powiedziała wzruszona — to pismo mojej mamy. To jej dziennik. Nie wiedziałam, że pisała dziennik…

— A skąd mogłabyś to wiedzieć? W dobie Internetu, blogów, fanpage, stron WWW i Fejsa, mało kto pisze dziś do zeszytu.

— To nie to! Moja mama była, jakby to ująć „nie netowa”. Nie lubiła komputerów, a z sieci korzystała, jak już naprawdę musiała. I szło jej to z ogromnym trudem. Zawsze wolała czerpać wiedzę z książek. Nawet telewizji nie lubiła oglądać.

Mówiąc to przerzucała kolejne kartki, żadnej jednak nie czytając. Nagle zamarła z dłonią na jednej ze stron.

— Dziwne!

— Co?

Artur przysunął się bliżej.

— Popatrz. O tu! — Wskazała mu jedną z kartek.

— Co mam wiedzieć? — zapytał zdziwiony.

Nie dostrzegł tam niczego ważnego. Szereg równo zapisanych linijek.

— Pismo — powiedziała Sara — już jest zupełnie inne!

— Inne? — Nadal nie wiedział do czego Sara zmierza.

— Tak! To nie jest już pismo mojej matki. To inny charakter. Pisała to już całkiem inna osoba.

Artur wziął zeszyt w dłoń. Mimo iż sprawiał wrażenie starego, był dość solidny i gruby. Zerknął na wskazane przez Sarę miejsce. Przewertował kilka stron w te i we wte. Faktycznie! Charakter pisma gdzieś w połowie zeszytu, znacznie się różnił od tego, który był przed nim.

— No, chyba masz rację — przejrzał go raz jeszcze.

Zamknął i obrócił parę razy w dłoni. Zajrzał na koniec i na początek. Potem otworzył na pierwszej lepszej stronie i zaczął czytać.

„Kair. Lipiec 1997 roku.

Upał jest tu nie do zniesienia…”

— Przestań — przerwała mu Sara

— No co? Wygląda to na dziennik twojej matki. Nie chcesz się dowiedzieć, o czym pisała?

— Chcę — powiedziała wzburzona. — Ale nie teraz i nie w taki sposób! Daj…

Wyciągnęła dłoń po dziennik, więc posłusznie go oddał.

— Poczytam potem. Muszę się na to odpowiednio przygotować psychicznie.

Artur skinął głową. W pełni ją rozumiał. Dopiero rano pochowała ojca, a tu matka woła do niej jakby zza grobu. To musiał być wstrząs.

— Poza tym — ciągnęła Sara — jeśli naprawdę dziennik pisały dwie osoby, kim była ta druga? To raczej nie jest pismo ojca. Znamy je oboje. Zresztą ojciec chyba nie wiedział o tym dzienniku. Bo jakby wiedział… — Sara zamilkła.

— To co? — Zdziwił się Artur.

— Nie wiem. — Dziewczyna zamknęła zeszyt. — Niczego już nie jestem pewna. Był dość zaborczy, jeśli chodziło o mamę.

Zapadła cisza w której słychać było tylko tykanie zegara. Wreszcie Artur odezwał się nieśmiało.

— Może w tym liście jest wytłumaczenie? — Wskazał kopertę na stole.

Sara ocknęła się z zadumy i sięgnęła po nią. Faktycznie zawierała zapisane dwie kartki formatu A4 wyrwane jakby naprędce z zeszytu. Pismo — co oboje spostrzegli od razu — było identyczne z tym, jakim zapisany był zeszyt w drugiej jego połowie.

— To nie pisała twoja matka. — Artur powiedział na głos to, co oboje pomyśleli.

— Masz rację — stwierdziła Sara i zaczęła czytać.

Starożytny Egipt — 1500 lat p.n.e.

Nahalla denerwowała się tak bardzo, że aż drżały jej kolana i dłonie. Po raz pierwszy bowiem miała wykonać makijaż swemu panu. Miała też służyć mu, kiedy będzie brał kąpiel. Na szczęście będą tam też inne niewolnice, bardziej od niej wprawione w tej sztuce. Nahalla słyszała, że nieraz służyły księciu w kąpieli i nie tylko. Tego bała się najbardziej. Jako Albari nigdy nawet jeszcze nie widziała nagiego mężczyzny. A cóż dopiero mówić o dotykaniu go. Fakt, że Światło Księżyca był boskim pomazańcem, bratem Wielkiego Faraona, księciem Egiptu, a na dodatek młodym, przystojnym mężczyzną, nie pozwalał jej na spokój. Wręcz przeciwnie! Gdyby nie to dziwne uczucie, jakie zawsze nawiedzało ją, gdy był blisko…

Ale nie! Własne ciało odmawiało jej posłuszeństwa i z ogromnym trudem udało się Nahalli zebrać w sobie. Jak miała wykonywać najprostsze nawet czynności, kiedy on był tak blisko? Westchnęła.

Chłód pałacowych łaźni był miłą odmianą od upału jaki panował na zewnątrz. Oddychało się tu znacznie lepiej. Zapach olejków do kąpieli i kadzideł mile drażnił zmysły, powodując nawet lekki stan odurzenia. Przynajmniej u wątłej, niskiej dziewczyny. Nahalla niewiele też zjadła tego dnia. Mimo, iż odkąd służyła w Pałacu nie głodowała, jak kiedyś. Często nie miała jednak czasu, by coś przegryźć. Wypiła tylko kilka łyków wielbłądziego mleka i pobiegła do swoich obowiązków.

Teraz, gdy słońce już wzeszło, gotowa by służyć swemu panu, stała posłusznie w ogromnej pałacowej łaźni wraz z kilkoma innymi niewolnicami. Te, nic sobie nie robiąc z obecności strażników, szeptały cicho, chichocząc. Strzępki rozmów docierały do niej. A to, o czym mówiły, powodowało u niej rumieńce wstydu. Czy ona także będzie musiała…?

Jej rozmyślania przerwał dźwięk ogromnego gongu, zwiastujący przybycie Sahera. Szepty niewolnic natychmiast ucichły. Nahalla, podobnie jak one, padła na kolana przyciskając czoło do posadzki. Czuła teraz lekko grzybiczny zapach wilgoci. Łaźnie królewskie, choć czyszczone kilka razy dziennie po każdej kąpieli, porastały kolonie glonów i pleśni. Zwłaszcza w szparach podłogi, załamaniach ścian i pod obrzeżami ogromnej, wpuszczonej w posadzkę, kamiennej wanny. W zasadzie nie była to wanna, lecz raczej sporej wielkości basen. Tak z trzy na cztery metry. Wyłożony białym marmurem, który przywieziono tu aż z odległego Swenett, leżącego na wschodnim brzegu Nilu, na samej południowej granicy. Ponoć w tej właśnie łaźni kąpać się miała wielka królowa Neferetiti. Wannę wypełniała już parująca, pachnąca olejkami, gorąca woda. Wszystkie akcesoria potrzebne do kąpieli stały przygotowane na owalnym, kamiennym stole. Nahalla, mimo obaw, była ogromnie ciekawa jak to wszystko będzie się odbywało. Kolejny gong obwieścił przybycie księcia. Niewolnice pochyliły się jeszcze niżej, o ile było to w ogóle możliwe. Nie mogły przecież spojrzeć mu w twarz. Jednak ona wiedziała, kiedy wszedł. Poczuła jego zapach, zanim jeszcze znów zobaczyła stopy obleczone w sandały. Znała już jego kroki, jego zapach i głos. Nawet zagniewane spojrzenie niezwykłych oczu, gdy łajał ją za coś, każąc patrzeć sobie w twarz. Robiła to na początku nieśmiało. Jednak z czasem coraz odważniej znosiła ten karcący wzrok. Wspomnienie zdziwienia w jego oczach wywołało krótki uśmiech na jej twarzy. Na szczęście nikt, a już na pewno Saher, nie mógł tego zobaczyć.

Zapach cedru i piżma się wzmógł.

— Wyjdźcie wszyscy! Zostaje tylko Afrah i Nahalla! — w głosie księcia było jak zawsze słychać władczy, nieznoszący sprzeciwu ton.

Ten sam, który dziewczyna znała już aż za dobrze. Jej serce zadrżało z trwogi. Dlaczego kazał wyjść wszystkim poza nią i Afrah?

Afrah była pierwszą kąpielową usługującą niegdyś samemu Faraonowi, a podarowaną jego bratu, gdy nie umiała już zaspokoić zachcianek Wielkiego Pomazańca Ra. Choć plotki głosiły, że to Nebre-anch, Wielka Królowa Nilu, chciała się pozbyć niewygodnej konkurentki. Gdyby nie fakt, że Faraon darzył Afrah dziwnym sentymentem, skończyłaby gorzej. Jednak była najdłużej służącą mu niewolnicą, dopóki nie wybrał sobie swej królowej. Ta zaś, mogła się pozbyć niechcianej konkurentki tylko w taki sposób. Jeśli Afrah nagle spotkałoby coś złego, Faraon od razu domyśliłby się kto maczał w tym palce. Tak oto kochanka jednego brata trafiła do drugiego. Co — szczerze — też nie cieszyło królowej, ale pozory musiały zostać zachowane. Ponoć to Afrah wtajemniczyła Sahera w arkana miłości. Była jego pierwszą nałożnicą i jedną z nielicznych kobiet, którym ufał. Być może nawet jedyną.

Saher umyślnie odprawił wszystkich, by Nahalla nie czuła się niezręcznie. To była jej pierwsza posługa przy kąpieli. Tylko Afrah mogła nauczyć dziewczynę jak ma postępować i co robić. Saher sam sobie dziwił się, iż tak bardzo obchodziły go jej uczucia. Uśmiechnął się na myśl o tym, iż będzie towarzyszyć mu dziś w kąpieli. Jego ciało ogarnęło przyjemne ciepło. Zawsze — odkąd ją zobaczył po raz pierwszy — czekał dotyku jej delikatnych dłoni. Rozkoszował się zdziwieniem i zażenowaniem jakie w niej wzbudzał. Widział to wyraźnie w tych dużych oczach, przepełnionych strachem i pokorą, a jednak skrawających gdzieś głęboko nikły płomyk buty i arogancji. A może dumy? Sam jeszcze tego nie wiedział. Młoda niewolnica była dla niego pasmem niekończących się zagadek, a on zamierzał odkryć je wszystkie.

Teraz, kiedy pozostali wyszli, rozkoszował się chwilę widokiem jej nagiej szyi i drżących ramion.

— Wstańcie obie!

Kobiety posłusznie wstały, ale ich wzrok wciąż był skierowany w dół.

— Afrah!

— Tak, mój panie?

— Nauczysz dziś Nahallę, krok po kroku jak przygotować kąpiel i jak ona się odbywa.

— Tak panie. — Kobieta skłoniła się niżej.

— A ty — zwrócił się do młodszej — będziesz bacznie jej słuchać. Tak, byś zapamiętała jak najwięcej. Bo od tej pory zawsze już będziesz mi towarzyszyć w łaźni. Rozumiesz mnie?

— Tak panie — Nahalla ledwo wyszeptała te słowa.

— Spójrz na mnie! — zażądał jak zawsze.

Bez ociągania i wahania podniosła wzrok. Mężczyzna ujął dłonią jej twarz.

— Zrozumiałaś?

— Tak, mój panie. Będzie jak zechcesz, mój panie.

— Dobrze. Afrah!

Czy mu się zdawało, czy przez oblicze starszej dziewczyny przebieg cień uśmiechu? Nie odważyła się jednak spojrzeć mu w oczy i dobrze. Znał jej spojrzenie od dawna. Zazwyczaj rozpalone pożądaniem, cierpliwe i kochające. Była mu wierna i posłuszna. Wiedziała, że służba Światłu Księżyca uratowała ją od niechybnej śmierci.

— Tak panie?

— Wiesz co robić… — odwrócił się do niej tyłem.

Afrah zaczęła zdejmować z księcia biżuterię, podczas gdy Nahalla przyglądała się temu ze zdziwieniem. Starsza niewolnica skinęła na nią. Z bijącym szybciej sercem podeszła do swego pana. On z obojętną miną pozwalał na to, co z nim robiono. Nahalla z wahaniem zaczęła zdejmować z muskularnych ramion złote bransolety. Palce jej drżały lekko, kiedy dotykała ciemnej, lśniącej od potu i olejków skóry. Jak on był zbudowany! Idealne, boskie ciało! Odkąd go zobaczyła po raz pierwszy, nieśmiała nawet marzyć o tym, by móc go dotknąć. A teraz jej dłonie przesuwały się po ręce, od ramienia w dół. Z drugiej strony Afrah robiła dokładnie to samo. Dziewczyny wymieniły spojrzenia. Ta, która była jego pierwszą i ta, która nie była jeszcze jego. Obie czuły to samo.

Nahalla była bardzo pojętną uczennicą. W mig zrozumiała, co ma robić. Sprawnie i szybko wykonywała wszystkie polecenia. I choć na niej obliczu kwitł coraz większy rumieniec, posłusznie pomagała rozebrać księcia. Kiedy wreszcie wszedł do kąpieli, całkiem już nagi, wbiła wzrok w posadzkę, czekając aż Saher usiądzie w ogromnej wannie. Afrah — ku jej zdziwieniu — zdjęła swą szatę i także całkiem naga weszła za swoim panem do wody. Nahalla stała jak słup soli. Dopiero karcące spojrzenie starszej koleżanki zmusiło ją do ruchu. Z ociąganiem zdjęła powoli swoją szatę. Nie powinna się wstydzić. On przecież widział już ją bez ubrania. Jednak teraz, kiedy nie spuszczał z niej wzroku, fale pożądania płynęły przez jej ciało, spowodowane samym tylko spojrzeniem pięknych oczu. I wtedy to poczuła! Być może wiedziała to już od tamtego pierwszego spotkania. Gdy tak stała przed nim całkiem naga wtedy, osaczona płonącym spojrzeniem Sahera, czuła jego intensywność. Wiedziała, że jej pragnął. To ją onieśmielało, ale podniosła wyżej głowę i odważnie spojrzała na niego. I już zrozumiała. Instynktem kobiety. Budzącym się powoli w jej dziewczęcym ciele pożądaniem. Wiedziała, że pragnie być jego, już na zawsze. Nie tylko mu służyć, ale być jego nałożnicą. Patrząc mu w oczy, powoli schodziła po marmurowych stopniach akwenu, zanurzając się w parującej wodzie. Ogarnęło ją przyjemne uczucie ciepła. Poddała mu się z ochotą. Jak miło! Błoga niemoc zawładnęła ciałem, a zapach olejków i kadzideł powoli otumaniał. Cieszyła ją myśl, że odtąd ma brać udział w tych rytuałach.

Afrah skinęła na nią dłonią, po czym ująwszy jej ramię, poprowadziła na skraj wanny. Leżały tam, na bambusowej tacy, przeróżne akcesoria. Olejki do kąpieli, białe, płócienne myjki. Gąbki z Morza Martwego, tak twarde, że bez trudu ścierały skórę aż do bólu. Specjalne miotełki do masażu i dzbany z mlekiem wielbłądzim. Oraz wiele innych rzeczy, co do których przeznaczenia nie była pewna. Dziewczyna podziwiała to wszystko. Afrah tłumaczyła jej co, do czego służy. Saher czekał, opierając głowę o kant marmurowej wanny. Oczy miał przymknięte i obie kobiety bezkarnie mogły na niego spoglądać, wymieniając uśmiechy. Nahalla zagapiła się w tą przystojną twarz, z lekkim nieco zarostem. Zmysłowe, pełne usta i długie czarne rzęsy. Ciemne włosy, splecione w całą masę warkoczy, poprzetykanych koralami i złotymi klamrami, opadały z tyłu na ramiona. Był idealny! Nahalla gotowa była uwierzyć w legendy, że jego ojcem był sam bóg Thot. Co wcale jej nie zdziwiło. Spuścizną po ojcu były u Sahera nie tylko piękne, księżycowe oczy, ale i niezwykła inteligencja. Saher przyszedł na świat, gdy jego ojciec Thot objawił swą tarczę na niebie w całej okazałości. Taki był rad z narodzin syna i wcale to nie było dziwne. Saher był niczym młody bóg. Przyćmić go mógł jedynie jego brat — Faraon — boski pomazaniec, wcielenie wszechmocnego Ra na ziemi. Jednak dziewczyna była szczęśliwa, że to Światłu Księżyca, a nie Faraonowi miała służyć. Zwłaszcza, gdy widziała go teraz, tak odprężonego i spokojnego.

Afrah wcisnęła w jej dłoń płócienną myjkę oraz olejek i pchnęła lekko ku mężczyźnie. Sama zaś usiadła za nim na obrzeżu wanny i zaczęła rozplatać jego włosy. Saher nadal nie otwierał oczu. Nahalla ponaglana gestami starszej koleżanki, zamoczyła miękki materiał w ciepłej wodzie, po czym z wahaniem ujęła jego rękę, delikatnie przyciskając go do ramienia księcia. Kiedy dotknęła jego skóry, przeszedł ją dreszcz. Pod opuszkami palców czuła ciepło ciała. Woń olejków mieszała się z zapachem mężczyzny. Mocniej i pewniej chwyciła jego rękę, sunąc teraz od ramienia ku łokciowi i niżej. Nie tylko myjką, ale i dłonią gładząc ciemną skórę. Czuła zarys mięśni tuż po pod nią. Ich muskulaturę i twardość. Kiedy palce dotknęły dłoni Saher westchnął. W popłochu chciała cofnąć rękę, ale jej nie pozwolił, splatając palce z jej palcami. Lekko szarpnął, tak, że straciła równowagę i musiała oprzeć się drugą dłonią o jego tors. W tym momencie otworzył oczy. Hipnotyzujące wręcz spojrzenie przeszyło ją na wskroś. Na chwilę straciła zdolność oddychania.

— Nie bój się mnie… — usłyszała zmysłowy szept.

W tej samej chwili Afrah skończyła rozczesywać włosy księcia i lekko wskoczyła do wody, tuż obok nich. Nahalla odsunęła się spłoszona. Książę się roześmiał, po czym ujął twarz Afrah i bez krępacji pocałował ją mocno w usta. Ta odwzajemniła pocałunek, nic sobie nie robiąc z obecności młodszej niewolnicy. Przez chwilę tych dwoje zapomniało się zupełnie. Książę mocniej przyciągnął Afrah, a ta wydała z siebie lekki jęk zadowolenia, kiedy poczuła bliskość jego ciała.

Nagle jednak Saher przerwał te pieszczoty i odsuwając Afrah, spojrzał wymownie na Nahallę.

— Nie bój się — powtórzył. — Nic się nie stanie, dopóki nie będziesz gotowa. Afrah wszystkiego cię nauczy. Prawda moja śliczna? — zwrócił się ku niewolnicy, która już sięgała po wazę z naparem z ziół, by umyć księciu włosy.

— Będzie jak zachcesz, mój panie.

— Dam ci znać… — powiedział rozbawiony — a tymczasem niech Nahalla umyje mi włosy, a ty mnie ogolisz.

Afrah skinęła znów na dziewczynę, która wciąż zdumiona tym, co właśnie zobaczyła, stała z boku, nie wiedząc co z sobą zrobić.

— Po kąpieli Nahalla pomaluje mnie. Bez twojej pomocy! Powinna już umieć to zrobić.

Afrah tylko skinęła głową i uśmiechnęła się do przerażonej dziewczyny, po czym podała jej wazę.

— Nie stój jak słup soli. Książę chce byś umyła mu włosy!

Nahalla po raz pierwszy poczuła do niej niechęć. Jednak posłusznie wykonała, co jej kazano. Podczas, gdy Afrah nakładała na policzki księcia pszczeli wosk. Ostre, specjalnie wypiłowane muszle służyły do zdejmowania zastygłego wosku z twarzy. Wycierała go do jednego z białych ręczników, po czym myła twarz księcia mlekiem i nakładała na nią kojący balsam z oliwy i kwiatów pomarańczy. Książę wstał, by Nahalla mogła spłukać ziołową mieszankę z jego włosów. Służył do tego specjalny dzban. Kiedy woda obywała mu głowę, dziewczyna lekko przeczesywała palcami czarne pukle, by wypłukać z nich pozostałości po ziołach. Saher czuł jej dotyk i przyjemne dreszcze, jakie wywoływał. Coraz mocniej działała na niego bliskość dziewczyny. Nawet pocałunek Afrah nie wywoła w nim takiego pożądania. Gdyby nie fakt, iż była „nietknięta” i nigdy nie miała jeszcze mężczyzny, nie zawahałby się ani chwili. Jednak nie chciał, by miała złe doświadczenia i wspomnienia z pierwszego zbliżenia z mężczyzną. Przyjemną była myśl, że to on nim będzie. Tego był pewien. I to wywołało uśmiech na jego pięknym obliczu. Choć wiedział, że przyjdzie mu jeszcze na to poczekać. Chciał jednak poczuć choćby smak jej ust.

— Afrah!

— Tak panie?

— Przynieś mi z komnaty najlepszą szatę. Tę z jedwabiu w kwiaty lotosu. Nahalla skończy mnie myć. — A widząc wahanie w oczach niewolnicy, dodał — Szybciej!

Afrah wyszła posłusznie z kąpieli i przywdziawszy na mokre ciało swoją szatę, oddaliła się z łaźni, ku komnatom księcia. Saher i Nahalla zostali całkiem sami.

Boston, USA — współcześnie.

„Droga Saro!

Mogę chyba tak napisać, choć wcale się nie znamy. Ja jednak znam Cię dobrze, a może inaczej — wiele o Tobie wiem! Głównie od Twego ojca, ale trochę też od Twojej matki. Nie dane było mi jednak poznać Cię osobiście — choć bardzo tego pragnęłam — zwłaszcza, iż po śmierci Twojej matki stałam się — chyba zaraz po Tobie — najbliższą Twemu ojcu osobą. Można by śmiało rzec, że jestem jakoby Twoją macochą, choć nie lubię tego słowa. A i nigdy z Aaronem nie zdecydowaliśmy się na sformalizowanie naszego związku…”

— Co?!!! — krzyknęli jednocześnie Artur i Sara.

— To chyba jakieś kpiny — stwierdził Soler.

Sara wzburzona wpatrywała się w plik kratek, jakby nie wierzyła w jego istnienie.

— I co? Co dalej?

Arti lekko trącił ją w ramię. Sara kontynuowała.

„Rozumiem, że to może być dla Ciebie, moja droga, strasznym szokiem. Podobnie jak mój list i dziennik Twojej matki. Jednak jakiś czas temu Aaron zadzwonił do mnie zaniepokojony. Nie wiedział, co ma zrobić, więc poprosił mnie o radę. Wyraźnie się czegoś obawiał. Nie chciał jednak Cię niepokoić — jak to nazwał — urojeniami starca. Niestety, połączenie zostało nagle przerwane i od tamtej pory — mimo usilnych starań — nie umiem się z nim skontaktować. Nie mam także ani Twojego numeru telefonu, ani nawet adresu mailowego. Aaron skutecznie utrudnił mi próby kontaktu z Tobą. Być może miał swoje powody, jednak teraz to nie istotne. Zdecydowałam się napisać do Ciebie i wysłać Ci ten zeszyt, ponieważ czuję, a nawet jestem przekonana, że mnie również coś grozi. Boje się o siebie i Aarona, ale przede wszystkim o Ciebie moja droga. Pewnie się zdziwisz, skąd te obawy. Otóż, dawno temu będąc w Egipcie Twoja matka i ja wpadłyśmy na trop pewnego sensacyjnego odkrycia. Miało to związek z zaginionym grobowcem nieznanego do tej pory w historii Egiptu młodego władcy, którego dzieje były owiane tajemnicą. Nikt do tej pory nie potrafił nawet udowodnić jego istnienia. Kiera podczas swego pobytu w Egipcie była na wykopaliskach niedaleko Tuna al-Dżabal. Tam bowiem znaleziono tabliczkę z hieroglifami, dość dziwnymi na tamte czasy. Nawet Twój ojciec — wezwany do analizy tego tekstu, nie potrafił go odczytać. Rodzice dostali wówczas przyzwolenie na pracę nad tym odkryciem. Jednakże z niewiadomych powodów tabliczka zaginęła. Aarona i Kierę odsunięto od sprawy i posądzono o kradzież. By nie wylądować w kairskim więzieniu, rodzice po cichu opuścili Egipt i przez pewien czas nie mogli tu wrócić. Niestety, Twoja matka — co wiesz i nad czym i ja ubolewam — zaraziła się dziwną odmianą malarii i umarła w kilka tygodni po powrocie do Stanów. To był dla Twego ojca ogromny cios. Już wtedy był mi bardzo bliski. Pracowałam wówczas jako asystentka dyrektora muzeum kairskiego i przyjaźniłam się z Twoją matką. Choć może to zbyt wielkie słowo. Ale na pewno darzyłyśmy się sympatią. Cała ta sprawa dotyczy i mnie, bo ja także, z ramienia Kairskiego Stowarzyszenia Historycznego zostałam wytypowana jako ekspert do zbadania tego artefaktu. Tabliczka zaginęła, a sprawa stanęła w miejscu. Jakiś czas potem — całkiem przypadkiem — trafiałam na dziennik Twoje matki. Przysłano mi go z kairskiego hotelu, gdzie rodzice spędzili ostatnią noc, tuż przed ucieczką do Stanów. Hotel zamykano z powodu plagi robactwa. Dziennik znalazł boy hotelowy, a że widział mnie z Twoimi rodzicami i skojarzył, bo byłam wówczas znaną osobą, postanowił oddać go właśnie mnie. Przyznam, że jego lektura — choć może nie miałam prawa go czytać — sporo wniosła do sprawy zaginionej tabliczki z Tuna al-Dżabal. Postanowiłam kontynuować misję Twojej matki, z jakim skutkiem, dowiesz się czytając zapiski. Zbędne jest tu jakiekolwiek tłumaczenie, dopóki się z nimi nie zapoznasz. Zdziwisz się pewnie, dlaczego nie dałam tego dziennika Twemu ojcu? Była to wola Kiery, która wyraźnie to zaznaczyła. Teraz jednak, kiedy sprawy mają się zupełnie inaczej, poczuwam się do obowiązku ujawnienie jego treści. Wolałam jednak byś to Ty najpierw się z nią zapoznała, a potem zdecydowała, co dalej. Nie wiem jakie były relacje miedzy Twoimi rodzicami. Wiedz jedno, ja nie stanęłam na drodze ich szczęścia ani związku. Dopiero po śmierci Kiery odważyłam się ujawnić moje uczucia do Aarona. A on je odwzajemnił. Ale o tym porozmawiaj z Twoim ojcem. Mam nadzieję, że nic mu nie jest i nadal cieszy się dobrym zdrowiem. Jeśli tak, poproś go, by odezwał się do mnie. Od jego wyjazdu z Kairu strasznie za nim tęsknię. Bardzo bym też chciała poznać Cię osobiście. Proszę Cię — przyjedź do Egiptu. Być może czas rozwiązać zagadkę, nad jaką pracowała Twoja matka. To może być wielkie odkrycie. Zabierz też swojego ojca. Martwi mnie brak kontaktu i niepokoją jego obawy, które i mi zaczęły się udzielać. Chyba popadam w jakąś paranoję. Tak czy siak, przyjedziecie oboje do Egiptu. Będę na Was czekać. Ojciec wie jak mnie znaleźć w Kairze. Jestem pewna, że się zaprzyjaźnimy. Całuje Cię i ściskam mocno.

Aisza Nur”

Sara zamilkła zszokowana. Artur też się nie odzywał przez chwilę.

— To było… to… dziwny list, nie uważasz?

— Dziwny? Jestem w szoku! Ojciec nigdy nic mi nie mówił o tej kobiecie.

— Mnie także nic nie mówił…

Sara zagapiła się w plik kartek.

— Co teraz?

— A bo ja wiem? — wzruszył ramionami Artur.

— „Zabierz też swojego ojca. Martwi mnie brak kontaktu i niepokoją jego obawy, które i mi zaczęły się udzielać.” — przeczytała ponownie Sara. — Ona chyba nie wie, że ojciec nie żyje. I jak ją mam powiadomić? Mam jechać do Kairu? Sama? Jak ją tam znajdę, skoro ojciec nie żyje? Ale może właśnie tam znajdę odpowiedź na nasze pytania.

— Nie sama, tylko ze mną jak już — wkurzył się Arti. — Nigdzie samej cię nie puszczę. Jednak proponuję najpierw zapoznać się z treścią tego zeszytu, a potem zdecydujemy co dalej, dobrze?

— My zdecydujemy?

— Owszem! My! Od tej pory nie spuszczę cię z oka ani na chwilę. Twój ojciec wpakował się w coś, co zaprowadziło go do grobu. Nie mam ochoty na powtórkę… — a widząc znów łzy w jej oczach, uderzył się w kolana i rzekł ze sztuczną radością — no! Ale na dziś to już damy sobie spokój, dziecinko. Czas spać. Ty do siebie, ja na kanapę. I nie licz na seks…

Sara spojrzała na niego jakoś dziwnie. Po czym lekko się zarumieniła. Wstała i poszła w stronę łazienki bez jednego słowa. Artur westchnął. Naszła go fala wspomnień. Tamta przygoda nie powinna była nigdy się wydarzyć, przynajmniej teraz nie byłoby tak trudno. Westchnął i poszedł zaparzyć Sarze melisę na uspokojenie, a dla pewności dodał do niej tabletki na sen. Tej nocy zamierzał czuwać nad nią, tak jak wcześniej.

Starożytny Egipt — 1500 lat p.n.e.

Albari, czyli nietknięte — tak wierni i kapłani nazywali służące w świątyni dziewczyny. Młode, zawsze ładne i obowiązkowo niewinne. Nahallę znaleziono w jej progu, gdy miała lat zaledwie cztery. Nie potrafiła powiedzieć skąd się tam znalazła. Nie umiała wiele mówić, nie pamiętała niczego, ani swoich rodziców, ani domu — nic — kompletna pustka. Przez niemal rok była pod opieką innych nietkniętych, które zajęły się nią niczym młodszą siostrzyczką. Żadna z nich nie skończyła piętnastego roku życia. Obsługiwały kapłanów, dbały o świątynię i jej obejście. Żyły w cieniu świątynnych murów. Sprzątały, prały i gotowały wielkim kapłanom i ich sługom. Służyły też bogini Izydzie, pani nieba i ziemi, i zaświatów, matce Horusa, opiekunce rodzin. Każda z Albari nosiła amulet w kształcie krzyża anch. To był też znak ich nietykalności seksualnej, ich niewinności.

Wymogi służby w świątyni były rygorystyczne! Tylko trzy dziewczyny mogły przebywać w towarzystwie wielkich kapłanów. Dlatego pierwszy rok swego pobytu w Świątyni Nahalla spędziła w ukryciu. Imię też nadały jej Albari. A ponieważ pierwsze słowa, jakie wypowiedziała do nich to była prośba o wodę, nazwały ją Kroplą Wody — Nahallah. Była — jak ona — również świeża i urocza. Tak więc przez długie tygodnie, które rychło przerodziły się w miesiące, Nahalla znała tylko ciemną lepiankę z gliny i krowiego łoju, jaka przylegała do murów świątynnych. Pachniało w niej — mimo wszystko — zawsze świeżym sianem i czystym płótnem, z którego nietknięte szyły swoje skromne szaty oraz potrzebne do świątynnych rytuałów obrusy, narzuty, ręczniki i myjki. Po drugiej stronie była świątynna spiżarnia, a za nią kuchnia. Mała Nahalla nigdy tam nie była. Jednak zapach przechowywanych w niej zapasów oraz przyrządzanych potraw nieraz spędzał sen z powiek wieczne głodnemu dziecku. Wprawdzie dziewczyny opiekował się nią dobrze, jednak wyżywienie dodatkowej osoby, mimo iż była tylko małą dziewczynką, stwarzało ogromny problem przy i tak skromnych wydzielanych racjach. Błędne było mniemanie, iż przy świątyni, kuchniach i na służbie kapłanów Albari niczego nie brakuje. Ich posiłki były rzadkie, a potrawy wydzielane i skrupulatnie wyliczane przez wiecznie pazernych i chciwych, nie tylko władzy i pieniędzy, kapłanów. Może tylko służba w Pałacu miała lepiej.

Dopiero, kiedy Nahalla skończyła piąty rok życia, choć sama nie miała pojęcia o swoim wieku, została dostrzeżona przez jednego ze strażników Najwyższego Kapłana. Dzień był wyjątkowo upalny i bardzo chciało jej się pić. Nagrzane od słońca i gorącego powietrza ściany niewielkiego pomieszczenia dusiły. Powietrze stało w miejscu tworząc złudzenie fatamorgany nad niedaleką pustynią. Mała, rozczochrana dziewczynka wyszła więc nieśmiało na próg. Do tej pory robiła to zazwyczaj tylko ciemną nocą, gdy wszyscy już spali i to przeważnie po to, by wyrzucić nieczystości, jakie gromadziły się w pękniętej urnie pod ścianą. Albari korzystały z przybytków przylegających do świątyni. Jednak ona — małe dziecko — zamknięte i chowane w strachu, nie miała innego wyjścia jak załatwiać swoje potrzeby do starego, glinianego naczynia. Co noc skrupulatnie wynosiła je daleko w pustynię, marnując i tak oszczędnie im racjonowaną tu wodę, by obmyć się choć trochę, a potem wypłukać urnę. Do rzeki było nazbyt daleko, zresztą mała dziewczynka bała się sama tam iść. Nietknięte też rzadko tam chodziły i korzystały z łaźni przyświątynnej, gdy kapłani mocno już spali, upojeni winem. Często późną nocą lub wczesnym rankiem, tuż przed świtem. A słońce wschodziło tu wcześnie, ogromne złociste i hojne. Ra obdarowywał swój kraj obficie i niestrudzenie. Jedynie noc przynosiła chłód i ukojenie.

Tego dnia, wyjątkowo nieznośnie upalnego, Nahalla wyszła na próg. Albari były właśnie w świątyni, gdzie służyły kapłanom przy posiłku. Spragnione do granic dziecko, nieświadome zagrożenia, postawiło swoje stopy w ciepłym piasku. Na podwórzu, tuż przy kuchni w cieniu znajdowała się studnia. Większość czasu wyschnięta, ale nad ranem na samym jej dnie pokazywała się czasem woda. Skraplała się tam nocna rosa i topniejący szron. W nocy bowiem temperatura na pustyni spadała czasami nawet do zera czy kilku stopni poniżej. Wczesnym rankiem można było zaczerpnąć tej chłodnej, choć mulastej cieczy, jednak mokrej i mimo wszystko orzeźwiającej. Albari czasami przynosiły jej wodę ze świątyni. Zazwyczaj jednak studnia, to było jej jedyne źródło dla małej Nahalli.

Dziewczynka zmrużyła oczy, bo mimo że przez otwory pod słomianą strzechą światło obficie wpadało do izby, niezwykła była do oślepiającego daru wielkiego Ra. Nagle, nim zrobiła krok w kierunku studni, drogę zagrodził jej potężny mężczyzna. Słońce przysłonił ogromny cień.

— Kim ty jesteś? — Usłyszała groźnych głos. — I co tu robisz?

Nahalla zamarła, przestraszona. Do tej pory widziała z daleka jak strażnicy pilnują świątyni i krzątają się koło obejścia. Albari zazwyczaj nie rozmawiały z nimi i unikały kontaktów do tych niezbędnych, kiedy strażnicy przekazywali rozkazy kapłanów. Mała dziewczynka bała się ich jak ognia, bo nietknięte nieraz straszyły ją opowieściami o tym, co ją czeka, kiedy strażnicy odkryją jej obecność. Była więc przerażona i sparaliżowana tym strachem. Ubrany jedynie w przepaskę na biodrach i naramienniki, cuchnący potem i olejkami, rosły mężczyzna budził w niej grozę. Nawet bez potężnego głosu i broni, jaką dzierżył w dłoni. Długa lanca, zakończona ostrym grotem złowieszczo błyszczała w promieniach słońca. Mężczyzna wyciągnął dłoń i szarpnął dzieckiem.

— No mów! Rozumiesz mnie?! Kim jesteś?! Skąd się tu wzięłaś?!!

Dziewczynka rozpłakała się dopiero, gdy poczuła ból w ramieniu. Płacz nieco zdezorientował strażnika, ale na krótko. Rzucił lance na piasek i zamachnął się, uderzając małą z całej siły. Szok spowodowany tym faktem sprawił, iż dziecko zachłysnęło się płaczem. Jednocześnie zza pleców mężczyzna usłyszał błagalny krzyk.

— Nie!!! Nie krzywdź jej, proszę!!

Była to Amila, jedna z Albari, najstarsza ze służebnych. Czcicielka Izydy i jej oddana wyznawczyni. Strażnik odwrócił się ku niej, ale nie puścił małej, która nadal wystraszona i w szoku, teraz płakała cicho, połykający łzy.

— Ty! Niewolnico! Kim jest to dziecko??!!

Gniew w oczach strażnika przerażał Amilę. Upadła na kolana i spuścił głowę nisko.

— Nie krzywdź jej! Ona jest niewinna — powtórzyła.

— To jedna z was?

Mężczyzna podniósł płaczącą Nahallę wysoko, przesuwającą w kierunku klęczącej dziewczyny.

— Nie panie — Amila nie odważyła się skłamać. — Znalazłam ją na progu świątyni. To bogini Izyda tu przywiodła, by stała się jedną z Albari.

— Czy kapłani o tym wiedzą?

Amila pokręciła głową.

— W takim razie dziecko musi umrzeć! Trzy tylko mogą być nietknięte w służbie Wielkiego Ra…

Strażnik jednak nie dokończył, bo nagle zza muru świątynnego wyszedł najwyższy z kapłanów. Widząc rozgrywającą się scenę przystaną nieco zdumiony, potem ruszył ku nim szybkim krokiem. Na jego widok mężczyzna cisnął dzieckiem o ziemię i upadł na kolana, nosem dotykając piaskowego podłoża. Tumany piasku wzbiły się w powietrze, a mała rozpłakała się ponownie, czując ból po zderzeniu z ziemią. Amila zerwała się i porwała ją w ramiona, próbując uciszyć.

— Kobieto — odezwał się kapłan. — Co tu się dzieje? Mów!

Dziewczyna, zaledwie piętnastoletnia, uklękła i z szacunkiem pochyliła głowę i powiedziała cicho.

— To panie jest Nahalla, dziecko znalezione rok temu w murach naszej świątyni. Była głodna i odwodniona. Wraz z Albari przygarnęłyśmy ją pod ten dach wierząc, że to sama bogini Izyda przysłała ją tu, by służyła. Dziewczynka była jednak zbyt mała, słaba i chora, by móc służyć. Dlatego postanowiłyśmy ukrywać ją tutaj.

— Wiesz przecież kapłanko Izydy, że tylko trzy z was mogą tu przebywać!

— Tak panie. Wiem. Jednak…

Amila zamilkła wystraszona, bo kapłan nakazując gestem milczenie, podszedł do niej, wciąż tulącej do siebie wystraszoną dziewczynkę. Był starym człowiekiem, zgarbionym i schorowanym. Lata spędzone w oparach świątynnych kadzideł i promieniach pustynnego słońca znacznie postarzały mu rysy i cerę. Ubrany był w powiewne, długie do samej ziemi szaty koloru pisaku i rzemykowe sandały. Włosy miał siwe, poskręcane w nienaturalne loki, zlepione brudem i specyfikami. Brwi zbyt długie, zakrywały już opadające powieki, a zmęczone oczy miały kolor mleka. Źrenice tak wyblakły od wpatrywania się w oblicze wielkiego Ra, że niemal zlewały się z białkiem oka i bladymi tęczówkami. Mogły budzić grozę w kimś, kto widział je po raz pierwszy. A już na pewno budziły ją w i tak wystraszonej małej dziewczynce. Nahalla przerażona do granic przestała płakać, wpatrując się w kapłana. Amila postawiła ją ostrożnie na piasku. Dziecko nie chciało puścić jej ramion.

— Dziecko musi umrzeć. Natychmiast — i kapłan skinął na strażnika, a ten sięgnął po małą.

Krzyk Amili, kiedy mężczyzna zabrał Nahallę zwabił pozostałe nietknięte, które właśnie skończyły sprzątać po posiłku. Przybiegły, a widząc co się dzieje, zamarły przerażone.

— Panie! Błagam… — Amila padła do stóp kapłana — oszczędź ją! Zrobię co zechcesz…

Kapłan gestem nakazał strażnikowi wstrzymać się.

— Musiałabyś oddać swe życie za nią!

— Nie! — krzyknęły pozostałe Albari, ale jedno spojrzenie kapłana rzuciło je na kolana. — Panie, prosimy, oszczędź ją. Oszczędź je obie.

Strażnik nadal trzymał małą Nahallę, a Kapłan skinął na Amilę.

— To jak służko Izydy, ty czy ona? Decyduj!

Boston, USA — współcześnie.

W pomieszczeniu panował mrok. Mężczyzna wszedł do środka. Po cichu zamknął za sobą drzwi, nie zapalając światła, by nie zostać zauważonym. W środku nocy światło nawet tu, w gabinecie na poddaszu, mogłoby zostać dostrzeżone przez nocnego portiera. Dlatego stał chwilę w tych egipskich — nomen omen — ciemnościach. Mansardowy sufit zawierał aż dwa spore okna, jednak były zasłonięte do połowy roletami. Noc była wyjątkowo ciemna. Masa chmur przysłaniała nieboskłon. Poza tym księżyc był w nowiu, więc jego światło nie mogło zdemaskować intruza i to mu było na rękę. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, wyjął z kieszeni malutką latarkę i zapalił ją. Sprawnie i szybko przeszukiwał niewielki gabinet. Widać było, że zna to pomieszczenie. Przeczesywał je sukcesywnie krok po kroku. Najpierw biurko, na którym wciąż piętrzyły się stosy książek i papierzysk. W szufladach nic nie było, w szafce pod blatem także nie. Nagle nastąpił na coś. Odruchowo skierował snop światła na podłogę. Zobaczył przewrócony kosz i śmieci walające się obok. Tym, na co nastąpił, było wieczne pióro, którego stalówka zachrzęściła i pękła pod ciężarem stopy. Kopnął ją pod biurko. Coś dziwnie stuknęło, a łoskot sprawił, że zamarł ze strachem. Ale to była tylko chwila. Cały budynek stał pusty, cichy i ciemny. Mężczyzna ruszył ku półkom z książkami. W cholerę tu tego! Jak ma coś znaleźć?! Omiótł snopem światła wysokie pod sufit, stare półki, pełne zakurzonych ksiąg i woluminów. Skrzywił się z niesmakiem, wspominając ile to razy grzebał w tym rozgardiaszu, by znaleźć cokolwiek. Nigdy mu się to nie udawało bez pomocy profesora. Nigdy! Dlatego też i teraz odpuścił. Nie! Zdecydowanie stary Might tu tego nie schował. Sam by potem tego nie znalazł. A cóż dopiero inni. Strumień światła skierował raz jeszcze w stronę biurka. Zanim podążyło jego spojrzenie. Stos woluminów i papierów budzi w nim wstręt i sprzeciw. U niego taki stan rzeczy nigdy nie miałby miejsca. Cenił sobie ład i porządek aż do perfekcji. Pieprzony pedant — mówili o nim — głównie za jego plecami. Nieznośne bachory! Nie cierpiał tej roboty. No, ale niebawem to się zmieni. Już niedługo! Tylko najpierw to znajdzie.

Podszedł ponownie do biurka i włożywszy latarkę między zęby, zaczął je przeszukiwać. Gdzie on to schował? Musi tu gdzieś być! Aaron nie zdążyłby raczej zabrać tego ze sobą nigdzie. Nie było opcji. Mężczyzna sprawdził to. Profesor odebrał przesyłkę z portierni, poszedł potem do siebie. Po dość długim czasie udał się na jego pierwszy tego dnia wykład. Nie dotarł tam jednak. Padł jak długi przed drzwiami sali i już nie wstał. Tak jak mężczyzna przypuszczał. Dlatego to musi gdzieś tu być! Tylko gdzie? Trzeba to znaleźć i zniszczyć, nim znajdzie to ktoś inny. Choćby ten durny przydupas Might’a — Artur Soler. Był nader upierdliwy. Dlatego wszelkie ślady muszą zniknąć jak najszybciej.

Mężczyzna wiedział już, że córka Aarona wraz z Solerem będą tu jutro rano, by opróżnić gabinet i zabrać rzeczy osobiste zmarłego profesora. Resztę zostawią uczelni. Być może uda mu się wziąć udział w przejęciu, a potem segregowaniu i katalogowaniu zbiorów profesora. Jednak szukanie tego przy świadkach nie wchodziło w rachubę. Dlatego teraz, przełamując swoją niechęć do brudu i kurzu, przeczesywał biurko krok po kroku. Nie dbał o to, by poukładać wszystko z powrotem tak jak było. Nie miał na to czasu. Zresztą Might znany był z bałaganiarstwa. Nikt nic nie pozna. Po kilku minutach przekładania tego bajzlu, doszedł do wniosku, że na biurku też niczego nie znajdzie. Więc gdzie? To musi tu być! Nagle znów spojrzał na przewrócony pod biurkiem kosz. Ukląkł przy nim. Wśród wielu śmieci, w większości rozsypanych, znalazł skrawki szarego papieru i sznurka. Jednak większość zniknęła. Pytanie tylko gdzie? I czy wraz z opakowaniem nie zniknęła zawartość paczki? O szlag! Mężczyzna wstał z kolan, uderzając głową w kant biurka. Zaklął siarczyście. Kiedy podniósł obolałą głowę, na której już wyrastał guz, a i z całą pewnością będzie siniak, zauważył głęboko pod blatem jeszcze jedną szufladę. Gdyby się nie schylił, to by jej nie widział. Jak chyba nikt, kto stał przy biurku wprost. Blat sięgał ud dorosłego faceta o słusznym wzroście. Mężczyzna do takich właśnie należał. Ukląkł ponownie i pociągnął za drewnianą rączkę. Szuflada była zamknięta, ale to nie stanowiło problemu. Wyjął z kieszeni składany scyzoryk i podważył malutki zamek. Ten pyknął cicho i szuflada dała się bez problemu otworzyć. Bingo!! W środku zobaczył to, czego szukał. Z saszetki przy pasie wyciągnął celofanową torebkę. Dobrze, że ubrał rękawiczki przychodząc tu. Nie tylko po to, by nie zostawiać odcisków palców. Teraz ten kawałek gumy ratował mu życie. Wyjął ów przedmiot z szuflady i chwilę mu się przyglądał. Idealna robota! Chyba nawet sam profesor nie zorientował się, że to falsyfikat. A nawet jeśli, nie zdążył już o tym nikomu powiedzieć.

Mężczyzna włożył ostrożnie przedmiot do foliowej torby i zamknął jej zapięcie. Torba syknęła cicho. Ostrożnie zdjął rękawiczki i wrzucił je do kolejnej, podobnej torby. Pod nimi na wszelki wypadek miał drugie, z cienkiej chirurgicznej gumki. Dobrze wiedział, że bezpośredni kontakt z tym diabelstwem może go wysłać na tamten świat szybciej niż profesora. Zamknął szufladę i wstał. Odruchowo otrzepał dłonie i zgasił latarkę. Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Po czym ruszył ciemnym korytarzem do wyjścia. Już nie potrzebował światła. Znał przecież uczelnię na pamięć.

***

Sara obudziła się wyjątkowo późno. Sama się sobie dziwiła. Zazwyczaj zrywała się przed świtem. Teraz leżała chwilę, zastanawiając się, co to za dzień i dlaczego zamiast wstać i iść do pracy, spała w najlepsze niemal do południa? Jednak, gdy tylko przyczyna tego stanu rzeczy dotarła do jej świadomości, ból i żal znów ścisnął serce. Ale nie płakała. Suchymi oczyma przyglądała się jak plamy słońca tańczą po ścianach i suficie, a dziwne cienie kładły się na meblach i sprzętach. Spojrzała za okno. Słońce przebijało się zza tabunu chmur.

Sypialnia była niewielka. Zresztą cały dom, w którym mieszkała od urodzenia był mały i skromny. Jej rodzice pochodzili z Bostonu. Tu się poznali i pokochali. Kupili ten dom tuż przed tym nim przyszła na świat. Mama była już w zaawansowanej ciąży. Sara pamiętała to z opowiadań i licznych zdjęć w rodzinnych albumach. Szczęśliwe to były czasy.

Już miała zapłakać, kiedy usiadła jak rażona prądem. Jasna kołdra zsunęła się z jej łóżka na drewnianą podłogę jak zawsze idealnie czystą. Porządek w domu utrzymywała Maria, emigrantka zatrudniona przez ojca, gdy matka umarła. Po śmierci profesora, przychodziła nadal dwa razy w tygodniu. Sara nie miała ani siły, ani powodu, by ją odprawić. Przez ostatnie zdarzenia i śmierć ojca nie miała nawet czasu na tak przyziemne sprawy jak zakupy czy sprzątanie. Dlatego Maria została, co było Sarze bardziej niż na rękę. Teraz siedziała doznając olśnienia. Albumy ze zdjęciami! Kilka z nich zawierało zdjęcia z podróży po Egipcie, jakie odbyli jej rodzice. Może na nich będzie owa tajemnicza Aisza? Nigdy na to nie zwracała uwagi. Zdjęcia z Egiptu obchodziły ją wtedy, jak i do tej pory, tyle co zeszłoroczny śnieg. Miała swoje zdanie na ten temat.

Być może czas odświeżyć wspomnienia z tamtych lat? Tylko, czy ma na to ochotę?

Wstała i poszła do łazienki przylegającej do jej pokoju. Może nie mam na to ochoty — myślała — ale na pewno mam powód. Teoria Artura — po wczorajszych odkryciach — zaczynała mieć w jej umyśle prawo bytu. Być może faktycznie ojca ktoś zamordował i ma to coś wspólnego z odkryciami, jakich dokonał wraz z matką w Egipcie? Musi poczytać zapiski mamy i rozważyć podróż do Egiptu. Na tą ostatnią nie miała zbytnio ochoty. Ale szanse, że tajemnicza Aisza przyjedzie do Bostonu były równe zeru. O ile jeszcze żyje. Mógł ją spotkać ten sam los co ojca. I to też dawało kolejny powód, by wybrać się za ocean. Trzeba by też faktycznie opróżnić gabinet Aarona. Być może tam znajdą odpowiedzi na nurtujące ich pytania. To już był jakiś plan. Z tym postanowieniem, dokonawszy porannej toalety, poszła na dół, by pogadać z Artim. Zastała go w kuchni. Kanapa w salonie była już zasłana, a on gwiżdżąc wesoło jakąś skoczną melodię, uwijał się przygotowując późny posiłek. Sam też musiał dopiero co wstać.

— Strasznie fałszujesz — powiedziała siadając za kuchennym stołem.

— Nie gorzej od ciebie — stwierdził i uśmiechnął się, stawiając przed nią parującą aromatyczną kawę w kubku.

— Jajka na bekonie?

— A chętnie. — Sara poczuła jak bardzo już jest głodna.

Faktycznie wczoraj niewiele zjadła, a apetyt miała zawsze spory. Tylko ostatnie wydarzenia wybiły ją z rutyny codzienności. Siedząc tak nad kubkiem kawy, zastanawiała się, czy aby kiedyś do tego wróci. Jej spokojne, do tej pory poukładane życie, przewróciło się do góry nogami w zaledwie kilka chwil. A zwłaszcza w tę straszną godzinę, kiedy to trwała akcja reanimacyjna. Nie było jej przy tym, a powinna być przy umierającym ojcu. Kto jednak mógł to przewidzieć? Zdrowy, wciąż pełen sił mężczyzna padł jak rażony prądem. To przypomniało jej teorię wysnutą przez Artura i to, o czym chciała z nim porozmawiać. Kiedy Soler usiadł przy niej i podsunął pachnący bekonem talerz pod sam nos z serdecznym „jedz”, zagaiła rozmowę.

— Arti?

— Co takiego, dziecinko? Długo dziś spałaś. Ale ja również. To chyba te wczorajsze sensacje. Nie umiałem zasnąć, rozmyślając o tym. Twoja matka, ojciec, tajemnicza Aisza i na dodatek ten dziennik. Przewracałem się z boku na bok niemal do samego rana.

— Arti — zrugała go nieco ostrzej. No co za gaduła! To była jedna z nielicznych jego wad i strasznie jej nie cierpiała, szczerze mówiąc.

— No co takiego?

— Rozmyślałam…

— Ty też?

Artur podrapał się po czuprynie. To dziwne. Dał jej takie leki, że powinna spać jak kamień.

— Arti!!!

— No co takiego? Mów…

Sara upiła łyk kawy, skąd inąd przepysznej. Co jak co, ale kawę Soler umiał robić niczym zawodowy barista. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby i takie umiejętności miał także. Ten facet umiał chyba wszystko. Nie umiał tylko kochać naprawdę. Kto jak kto, ale ona coś już o tym wiedziała. Westchnęła. Niepotrzebne jej teraz takie wspomnienia. Nie te! Odstawiła kubek. Soler wpatrywał się w nią wyczekująco.

— Może by warto obgadać jakiś plan działania, co? Co dalej z tym zrobimy? Warto by opróżnić gabinet ojca, przeczytać zapiski mamy. Przypomniało mi się także, że gdzieś w rodzinnych albumach musi być masa zdjęć z wypraw rodziców do Egiptu. Rozważam też podróż do Kairu. Choć to dla mnie niełatwe…

Artur milczał przetrawiając nie tylko śniadanie, ale i słowa Sary. Miała rację. W każdym zdaniu. On także był już zdecydowany na podróż do Egiptu. Nie tylko po to, by rozwiązać tajemnicę zagadkowej śmierci profesora, ale także — a może przede wszystkim — przekonać się, czy to, o czym pisała Aisza było prawdą. Zagadkowy władca, zaginiony grobowiec, tajemniczy artefakt — to pachniało kolejną wspaniałą przygodą. W Arturze — rasowym poszukiwaczu sensacji zawrzała awanturnicza krew. Nie chciał jednak na razie dzielić się z Sarą swoimi planami. Była jeszcze nazbyt wstrząśnięta nie tylko śmiercią ojca, ale towarzyszącymi jej okolicznościami i zdarzeniami, jakie spadły na nich jak grom. Podróż do Kairu nie była problemem. Był tam już wiele razy, niejednokrotnie na prośbę samego Aarona. Teraz popijając kawę doznał olśnienia. Jak retrospekcja żywo stanęła mu przed oczyma jego pierwsza wyprawa do Egiptu.

Córka kustosza Muzeum of Kair, piękna Fatima i dziwny przedmiot, nieznanego pochodzenia, jaki miał przemycić za jej pomocą do Stanów. Nie udało mu się. Dziewczyna zginęła, a on sam ledwo uszedł z życiem. I cudem wrócił do USA. Aaron był wściekły, że Artur tak go zwiódł. Nie ucieszył go nawet fakt, iż nastoletniemu chłopcu — jakim wtedy był-– udało się wyjść z tej awantury cało. I że to on — profesor Might naraził go na to wszystko. Jeszcze wtedy nie skojarzył, ale teraz… Teraz był niemal pewien. To, co wtedy miał przywieść Aaronowi z Egiptu musiało być tym samym przedmiotem, o którym pisała Aisza, a który być może przyszedł w tajemniczej paczce w dzień śmierci profesora. Tylko co to było? Czyżby tabliczka z hieroglifami, o której mowa była w liście?

Sara przygadała mu się uważnie, bo od kilku chwil milczał, co było — jak na niego — nader dziwne.

— Co ci chodzi po głowie, Soler? — zapytała wprost.

— Podróż do Egiptu, dziecinko. Ale najpierw trzeba zajrzeć do gabinetu twego ojca. Pójdę do dziekana, poproszę o pozwolenie i umówię nas na wizytę na uczelni. Po drodze może zrobić jakieś zakupy?

— Nie trzeba, Maria się tym zajmie. Powinna być lada chwila. Ale idź. Ja poczekam i w tym czasie poszperam w albumach ze zdjęciami.

— To dobry pomysł — uśmiechnął się.

W kilka chwil potem już go nie było.

Starożytny Egipt — 1500 lat p.n.e.

Nahalla nieco zlękniona spoglądała na księcia wyczekująco, cofając się odruchowo do tyłu. Jego uśmiech nie wróżył niczego dobrego. Czemu serce wali jej jak oszalałe? W uszach słyszała szum przyspieszonego tętna. Jednak to nie strach powodował te odczucia. Raczej płonące pożądaniem oczy Sahera. Mimo to, owszem, bała się, ale nie księcia. Raczej tego, co się z nią działo, kiedy tak zbliżał się do niej powoli. Cofnęła się jeszcze o krok. Nagle poczuła, że traci grunt pod nogami. Nahalla pośliznęła się, tracąc równowagę. Nim zorientowała się, co się dzieje, woda zakryła ją całkowicie. Płuca wypełnił piekący ból, gdy walczyła o oddech.

Saher wystraszył się, gdy dziewczyna zniknęła pod powierzchnią. Dwoma ruchami znalazł się przy niej i zanurkował. Basen był dość duży. Po chwili, trzymając ją na rękach, wynurzył się z akwenu. Nahalla krztusiła się wodą. Po chwili jednak złapała oddech i otworzyła oczy. Był tak blisko niej, że widziała krople wody spływające po jego twarzy i zwisające z rzęs. Dyszał lekko, bo choć dziewczyna nie była ciężka, wyciągniecie jej z wody wymagało jednak wysiłku. Zapatrzyła się w cudowne oczy Sahera. Zabrakło jej tchu. Zwłaszcza gdy pochylił się i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Wargi miał miękkie i ciepłe. A kiedy nie odpowiedziała, mocniej przycisnął je do jej ust i wsunął delikatnie język pomiędzy nie. Jego smak omamił ją i zniewolił. Jakby już nie była jego! Poczuła dziwne skurcze w brzuchu i dreszcze rozchodzące się po całym ciele. Zacisnęła dłonie na ramionach księcia i poddała się całkowicie temu obezwładniającemu uczuciu.

— Widzę, że mój podarunek ci się spodobał Światło Księżyca!

Saher odsunął się od dziewczyny. Na skraju basenu stała Wielka Królowa Nilu i z nieodgadnionym wyrazem twarzy przyglądała im się spod zmrużonych powiek. Była wysoka i szczupła. Makijaż miała idealny i mocny, tak, by zakrywał pierwsze oznaki starzenia. Nebre-anch dobiegała już trzydziestki, co w Egipcie było słusznym wiekiem jak na kobietę, nawet wysokiego rodu. Faraon, brat Sahera był — o dziwo — młodszy od swojej małżonki o dwa lata. Pochodziła ona z królewskiej rodziny i była dalszą kuzynką swego męża. Poślubiwszy starszego z braci, została królową Egiptu i nadano jej tytuł Wielkiej Królowej Nilu. Miała jednak skłonności ku młodszemu i tylko strach przed karą za zdradę — a tą była śmierć — trzymał ją w szachu. Co jednak nie powstrzymywało królowej przed nachodzeniem Sahera i narzucaniem mu się nagminnie. W czym skrzętnie wykorzystywała swoją pozycję.

Młody książę strasznie nie lubił swej bratowej. Była zimną, okrutną, bezwzględną osobą. Żądną władzy i bogactw, ślepo zapatrzoną w siebie, wciąż wierzącą — nie bez racji — że jest najpiękniejszą kobietą świata i żaden z mężczyzn nie ma prawa jej się oprzeć. Ubzdurała sobie uwieść młodego księcia i usilnie do tego dążyła. Zazdrosna była o Afrah, która będąc najpierw kochanką Faraona — trafiła do jego brata, z którego uczyniła mężczyznę. Nebre-anch żałowała ogromnie, iż to nie ona była pierwszą kobietą tego młodego jeszcze wtedy chłopca. Darzyła Afrah ogromną niechęcią, wręcz jej nienawidziła. Teraz jednak widząc Nahallę w ramionach Sahera z trudem opanowała zazdrość i wściekłość.

— Pewnie dlatego, że jest to twój podarunek.

Saher odsunął nieco dziewczynę od siebie i potem gestem oraz spojrzeniem nakazał jej wyjście z basenu. Nahalla posłusznie spełniła jego prośbę, sięgając po drodze po swoją szatę leżącą wciąż na posadzce. Afrah nadal nie wracała. Być może miała nie wrócić wcale, a wysłanie jej do komnat księcia było tylko pretekstem Sahera, by mógł zostać z Nahallą sam na sam. Nagłe pojawienie się królowej zniweczyło jego plany. Dlatego był zły.

— Nahalla! Podaj mi…

Nie zdążył dokończyć, bo Nebre-anch podała mu leżącą na kamiennej ławie togę. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, bratowa księcia pewnie leżałaby już trupem. Opasawszy się na biodrach, książę już miał nakazać niewolnicy wytarcie go, kiedy uprzedziła ją królowa.

— Pozwól Światło Księżyca, że ci pomogę. Bo, jak widać, mój podarunek niezbyt sobie radzi z obowiązkami, jakimi ją obciążono. Być może przyda się w czymś zupełnie innym?

Uśmieszek królowej ukrywał trawiącą ją zazdrość.

— Nahalla świetnie sobie radzi — stwierdził Saher, jednak widząc przerażone spojrzenie dziewczyny oraz karcący wzrok bratowej, zamilkł. Pan nie powinien chwalić swojej sługi czy niewolnicy. To nie przystoi, zwłaszcza księciu.

— Powinieneś się pospieszyć drogi Saharze. Audiencja zaczyna się już za kilka chwil. Jeśli się na niej nie pojawisz twój brat, a mój kochany małżonek, nasz wspaniały władca, będzie niezadowolony. Wiesz jak bardzo ceni sobie twoje rady i lubi mieć ciebie u swego boku. Po jego śmierci na pewno będziesz równie dobrze władał krajem. Z twoim intelektem…

Saher milczał. Królowa Nilu przymilała się księciu, susząc mu włosy białym płóciennym ręcznikiem. Nahalla nadal stała wbijając wzrok w posadzkę.

— A ty czego tak stoisz głupia? — zapytała ją królowa. — Rusz no się szybciej i podaj księciu jego szaty! Czas ucieka, a trzeba jeszcze wykonać makijaż.

Saher dał się ubrać Nahalli, której trzęsły się dłonie. Nie mógł jednak wykonać żadnego gestu w jej stronę. Dziewczyna posłusznie, ze schyloną głową udała się za nim i za królową do komnaty, gdzie przygotowywano Sahera do audiencji. Zazwyczaj towarzyszyła im cała świta służących i eunuchów, a przede wszystkim Afrah.

Pomieszczenie było niewielkie, przylegające do łaźni, z jakiej wyszli. Na kamiennej ławie leżały grube lwie skóry, a obok stała taca z akcesoriami do malowania. Nahalla już je znała. Afrah nie raz tłumaczyła jej do czego służą. Jednak do tej pory ani razu jeszcze nie malowała Sahera. Zawsze robiła to Afrah. Ona tylko się przyglądała. Teraz Afrah tu nie było, a Królowa Nilu strasznie ją onieśmielała. Saher też wydawał się dziwnie poddenerwowany. Nahalla stała wpatrzona w posadzkę. Przy Nebre-anch nie odważyła się inaczej. Choć przy Saharze już jej tak to nie krępowało. Wciąż drżała z obawy. Królowa Nilu przerażała ją do granic.

— Nahalla! — ponaglił ją książę.

Dziewczyna niepewna, co ma zrobić, zapatrzyła się w jego twarz, zlękniona.

— Przecież to jasne, że ona tego nie potrafi Saharze! Spójrz na nią — kpiła Nebre-anch — przerażona niczym młode pisklę ibisa.

Szczęka chłopaka zacisnęła się w gniewie. Naprawdę nie cierpiał swojej bratowej. Nie wiedział, co skłoniło ją by mu podarowała Nahallę, ale dziękował Ra i mądremu Tothowi za to. Co by się nie stało z tą dziewczyną, niewinną i świeżą jak kropla wody, gdyby została w służbie jego bratowej? Nebre-anch podeszła do Nahalli. Ta upadła na kolana. Saher z trudem powstrzymał odruch kazania jej wstać.

— Wstań niewolnico! — głos Królowej Nilu był jak spiż. — Daj mi to głupia dziewko!

Wyjęła z dłoni dziewczyny pędzelek służący do malowania. Nahalla niemal natychmiast znów dotknęła nosem posadzki. Gdzie jest Afrah? Przy niej nie bałaby się tak bardzo. Tylko starsza koleżanka umiała sobie radzić z humorami królowej. Była wszak jej rywalką i to długi czas. Nahalla nie raz słyszała tę historię. Dlatego Afrah tak kochała Sahera. Służba księciu uratowała ją od niechybnej śmierci. Teraz jednak, będąc sam na sam z groźną królową, dziewczyna nie śmiała nawet drgnąć.