Kłopoty w raju - Robyn Carr - ebook + książka

Kłopoty w raju ebook

Carr Robyn

4,3

Opis

Kalifornijskie miasteczko Virgin River leży u podnóża gór, w cieniu strzelistych sekwoi. Życzliwi mieszkańcy, spokojne życie i piękna przyroda sprawiają, że ci, którzy przyjechali tu na chwilę, chcąc zapomnieć o złym losie, zostają jednak na zawsze. Czy wystarczy uciec od przeszłości, by rozpocząć nowe życie?
John Midleton po pełnej ryzyka służbie w marines marzy o spokojnym życiu. Osiedla się w maleńkim Virgin River i podejmuje pracę w barze byłego dowódcy i przyjaciela. Pewnego wieczoru do pustego już baru wchodzi posiniaczona kobieta z dzieckiem na ręku. To Paige Lassiter, która uciekła z Los Angeles przed mężem psychopatą. John proponuje jej, by na kilka dni zatrzymała się w Virgin River.
Paige zamieszkuje w pokoju gościnnym, pomaga w kuchni, pracuje jako kelnerka. Początkowo nieufna, powoli odzyskuje wiarę w ludzi i zaprzyjaźnia się z mieszkańcami miasteczka. Za ich namową wszczyna postępowanie rozwodowe oraz walkę o wyłączną opiekę nad synkiem. Wie, że zarówno John, jak i cała społeczność Virgin River będą ją wspierać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (58 ocen)
32
14
10
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KiraneG

Całkiem niezła

Nie odbiega jakościowo od pierwszej i następnej części, jest ok.
10
magdala36

Dobrze spędzony czas

Historia miłej dziewczyny, która dokonała złego wyboru. I wreszcie zdobyła się na odwagę, zabrała dziecko i odeszła od przemocowego męża. Po drodze zabłądziła i trafiła do miasteczka Virgin River. Cudownego miejsca gdzie trwa zielona, woda przejrzysta, powietrze czyste a ludzie dobrzy. Tam spotka swojego rycerza w osobie byłego żołnierza marines, znajdzie przyjaciół i miejsce, w którym poczuje się jak w domu. Taki american dream i bohaterka "dziewczyna z sąsiedztwa", która nie myśli, że może być atrakcyjna (małżeństwo podkopało poczucie własnej wartości). Inne kobiety, które się pojawiają w książce też są fajne, dla odmiany silne osobowości, które uciekły z dużych miast i odnalazły się w Virgin River. Prosta, przewidywalna, fabuła. Nic wyszukanego, ale ma w sobie takiego optymistycznego ducha. Powieść można określić jednym słowem, sympatyczna! Jak się zorientowałam to jedna z części większego cyklu, ale można ją czytać jako samodzielną pozycję.
10
pistacjowawajss

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna
00
JolaJakubek
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

👍😊. POLECAM. Bardzo polecam miłośnikom,którzy lubią książki opisujące życie ludzi w małych miasteczkach , gdzie wszyscy się znają i w większości są sobie życzliwi , a na dodatek dzielą się życzliwością i dobrocią z osobami ,którzy przyjeżdżają aby znaleźć wewnętrzny spokój bo życie ich sponiewieralio.
00

Popularność




ROZDZIAŁ PIERWSZY

O szyby bębnił deszcz, zacinał w podmuchach wrześniowego wiatru. Dopiero wpół do ósmej, a na dworze ciemno. Proboszcz przetarł szynkwas. O tej porze nikt już nie przyjdzie. Godzina kolacji minęła, ludzie woleli siedzieć w domach w taką pogodę. Wędkarze i amatorzy biwaków schronili się w szczelnie zamkniętych namiotach. Trwał sezon polowań na niedźwiedzie i jelenie, ale mało prawdopodobne, żeby któremuś z myśliwych chciało się zajrzeć na drinka. Jack, właściciel baru, wiedząc, że nie będzie tego dnia ruchu, zaszył się z żoną w leśnej chacie. Siedemnastoletni Rick, który pomagał w prowadzeniu interesu, poszedł już do domu. Proboszcz czekał tylko, aż dogaśnie ogień na kominku, i będzie mógł zamykać.

Nalał sobie szklaneczkę whisky, usiadł koło kominka, wyciągnął wygodnie nogi. Był samotnikiem i lubił takie wieczory. Głucho, pusto…

Ale niedługo cieszył się spokojem, bo oto ktoś mocował się chwilę z targanymi wiatrem drzwiami, a po chwili w progu stanęła młoda kobieta z dzieckiem w ramionach. Na głowie miała czapeczkę bejsbolową, z ramienia zwisała ciężka torba, patchwork własnej roboty. Proboszcz zerwał się z krzesła, po czym wykonali dziwny taniec, bo zaskoczeni jednocześnie cofnęli się o krok. Kobieta miała prawo się wystraszyć, bo Proboszcz był rosły, mierzył sporo ponad przeciętną miarę, potężny przy tym, szeroki w barach. Miał wygoloną glacę, czarne krzaczaste brwi i kolczyk w uchu. Trzeba więcej?

Ona zaś była ładna, miła dla oka, tyle że szpecił ją siniak na policzku i rozcięta dolna warga.

– Ja… Przepraszam… Neon „Otwarte” jeszcze się świeci…

– Proszę do środka. Myślałem, że nikt już nie przyjdzie.

– Pan zamyka? – Nerwowo spojrzała na dziecko. Przysypiający w jej ramionach chłopczyk mógł mieć trzy, może cztery lata.

– Nieważne. – Zaprosił ją gestem. – Proszę usiąść przy ogniu. Ogrzeje się pani i wysuszy.

– Dziękuję – odparła tak jakoś ciepło, ujmująco, a potem podeszła do stołu i zobaczyła stojący na blacie drink. – Pan tu siedzi…

– Nie szkodzi. Zapraszam. Nalałem sobie szklaneczkę przed snem, ale nie ma pośpiechu. Zwykle nie zamykamy tak wcześnie, ale dzisiaj tak leje…

– Chciał pan już iść do domu?

Proboszcz uśmiechnął się.

– Mieszkam na miejscu, to duża wygoda. Godzina ta czy tamta, to bez znaczenia. Nigdzie się nie śpieszę.

– Jeśli jest pan pewny…

– Oczywiście. Przy lepszej pogodzie zamykamy najwcześniej o dziewiątej, często znacznie później.

Usiadła na krześle twarzą do ognia, zsunęła torbę z ramienia i przygarnęła chłopca.

Proboszcz zniknął i wrócił po chwili z dwoma poduszkami i pledem, które rozłożył na stole.

– Proszę położyć małego, jest na pewno ciężki.

Spojrzała na niego tak, jakby miała zaraz się rozpłakać. Bał się płaczących kobiet, nie znosił tego. Nigdy nie wiedział, jak w takiej sytuacji postąpić. Jack radził sobie znacznie lepiej. Był rycerski, w każdej sytuacji umiał zachować się wobec dam. Proboszcz czuł się przy nich skrępowany, chyba że znajomość była zażyła, dobrze ugruntowana przez koleje losu. Tak naprawdę jednak nie miał doświadczenia. Pomijając wszystko inne, mógł odstraszyć samym wyglądem. Tymczasem patrząc na niego, nikt by się nie domyślił, jaki jest nieśmiały.

– Dziękuję. – Ułożyła dziecko na stole, a chłopczyk zwinął się w kłębek i włożył kciuk do buzi.

Proboszcz stał obok bezradnie z pledem w rękach, a że kobieta nie wykonała żadnego ruchu, więc w końcu sam opatulił chłopca.

Nieznajoma usiadła i rozejrzała się. Na widok zawieszonej nad drzwiami głowy jelenia z imponującym porożem drgnęła. Na przeciwnej ścianie dostrzegła skórę niedźwiedzia, a nad barem ogromnego jesiotra.

– To jakaś chata myśliwska czy co? – zapytała.

– Nie, ale przyjeżdża tu sporo myśliwych i wędkarzy. Mój wspólnik zastrzelił niedźwiedzia w obronie własnej, ale jesiotra to już, wiadomo, złowił na wędkę. Sam też trochę łowię. Kucharzę tutaj i co złapiemy, idzie na stół.

– Ryby, jelenie…

– Owszem. Napije się pani czegoś?

– Przede wszystkim niech mi pan powie, gdzie jestem.

– W Virgin River. Jak pani tu dotarła?

– Szukałam jakiegoś hotelu i zjechałam z autostrady. Mój synek ma chyba gorączkę.

Raczej nie ma szans na znalezienie noclegu w okolicy, pomyślał Proboszcz. Ona jest w kłopocie, to oczywiste.

– Mam zupę – zaproponował. – Ale może najpierw napije się pani brandy na rozgrzewkę.

– Chętnie.

Nalał do kieliszka i poszedł do kuchni, gdzie podgrzał zupę w mikrofalówce. Ukroił też kawałek chleba własnego wypieku, a potem zaniósł nieznajomej.

Wyglądała młodziutko, ale musiała mieć około trzydziestki.

– Dzięki. – Z wdzięcznością przyjęła poczęstunek i zabrała się do jedzenia. Musiała być głodna, bo pochłaniała zupę i chleb w błyskawicznym tempie.

– Może jeszcze? – zapytał, gdy skończyła.

– Nie, nie, już dość. Wypiję brandy i powinnam już jechać.

– W pobliżu nie znajdzie pani hotelu, ale może pani tu zostać, przenocuję panią. – Gdy zrobiła wielkie oczy, dodał z uśmiechem: – Niech się pani mnie nie boi. Wiem, że wyglądam groźnie.

– Nie musi pan. Jestem samochodem…

– Jezu, nie będzie pani przecież spała w aucie, tym bardziej że mały nie czuje się najlepiej.

– Sama nie wiem.

– Naprawdę nie musi się pani mnie bać, tylko tak wyglądam. Niech pani tu zostanie, zamiast szukać jakiegoś hotelu w tę pogodę i błądzić po górskich drogach. Nie mam nic na przeziębienie dla chłopca, ale mam dla ani pokój.

Nim skończył mówić, zaczęła płakać. Gdy Proboszcz dotknął jej dłoni, drgnęła nerwowo.

– Proszę nie płakać. Może mógłbym jakoś pani pomóc?

– Nie, nie może pan.

– Kto wie. – Poklepał ją po dłoni.

Podniosła głowę i otarła łzy.

– Przepraszam, jestem zmęczona. A ten siniak… Gdy układałam małego w samochodzie, uderzyłam się o drzwi.

– Wygląda dość paskudnie.

– Wszystko będzie w porządku – zapewniła.

– Jak się pani nazywa? – Gdy milczała, nie naciskał, tylko dodał życzliwie: – Spokojnie, ja pani mogłem w ogóle nie widzieć, gdyby ktoś o panią pytał. – Zdumiała się, widział to po jej twarzy, nadal jednak nie powiedziała ani słowa. – Przepraszam, nie powinienem tego mówić, ale mam wrażenie, że pani ucieka i szuka schronienia. – Wstał, zamknął drzwi i usiadł na powrót koło niej. – Proszę się uspokoić, tutaj nikt pani nie zrobi krzywdy. Proponuję, żeby zaczęła mnie pani traktować jak przyjaciela. A ten, kto to pani zrobił… Myślę o siniaku…

– Kiedy naprawdę uderzyłam się o drzwi samochodu. – Zaśmiała się cicho, ale nie potrafiła spojrzeć mu w oczy, tylko uniosła kieliszek drżącą dłonią.

– Mały potrzebuje lekarza. Po drugiej stronie ulicy jest doktor. Mogę iść po niego albo was tam zaprowadzić.

– Chris jest tylko przeziębiony, po prostu muszę uważać na niego.

– Może potrzebuje jakichś leków…

– Nie, myślę, że wszystko będzie w porządku.

– Mój przyjaciel, właściciel tego baru… Jego żona jest pielęgniarką. Może wolałaby pani, żeby w tej sytuacji zajęła się wami kobieta.

– W tej sytuacji? – Na jej twarzy odmalowała się panika.

– No, drzwi samochodu i w ogóle.

– Nie trzeba. Mam za sobą długi dzień, to wszystko.

– A jakże. A tutaj drogi paskudne, jeździ się okropnie.

– To prawda – przyznała cicho. – Nie wiem nawet, gdzie jestem.

– W Virgin River – powtórzył Proboszcz. – To mała osada, ale ludzie tu dobrzy, pomocni, uczynni. – Uśmiechnęła się nieśmiało, ale wciąż nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Ponowił więc pytanie: – Jak ma pani na imię? – Przygryzła wargę, pokręciła głową, łzy napłynęły jej do oczu, a on powiedział: – Dobrze już, spokojnie.

– Paige – szepnęła i łza spłynęła jej po policzku. – Paige – powtórzyła cicho.

– Ładne imię. Tutaj może pani spokojnie mówić, nie ma się czego bać.

– A pan jak ma na imię?

– Dostałem na chrzcie John. John Middleton, ale wszyscy nazywają mnie Proboszczem. Tylko matka mówiła do mnie John.

– A ojciec?

– Ojciec wołał na mnie mały. – I powtórzył z naciskiem: – Mały.

– Więc skąd ten Proboszcz?

– A bo ja wiem? – mruknął trochę zażenowany. – No dobra, wiem. To taka ksywka z marines. Chłopaki uznały, że jestem taki więcej niby porządny.

– A jest pan?

– Gdzie tam, tyle że nigdy nie przeklinam i chodzę do kościoła. Moja matka była bardzo pobożna, tak się wychowałem. Rozumie pani, księża, zakonnice. Inni chłopcy nie chodzili do kościoła, nie pamiętam, żeby któryś poszedł. Jak popijali i zaczynali oglądać się za dziewczynami, to trzymałem się z boku. A ja… – Uśmiechnął się. – Jakoś nigdy nie potrafiłem uganiać się za kobietami. I pić też nie lubiłem.

– Ale ma pan bar.

– To bar Jacka. Porządny facet, potrafi dbać o ludzi. Ot, na koniec dnia wypiję sobie jednego, ale to wszystko. Kaca z tego nie będzie.

– Jak mam pana nazywać? John czy Proboszcz?

– Jak pani chce.

– John. Dobrze?

– Może być. Wszystko jedno. Nawet mi się podoba. Dawno nikt się tak do mnie nie zwracał.

Na moment umknęła wzrokiem, zaraz jednak podniosła oczy.

– Dziękuję, John, że mnie przyjąłeś.

– Nic wielkiego, naprawdę. Zwykle mamy otwarte dłużej. – Wskazał na chłopca. – Na pewno zgłodnieje, więc…

– Nakarmiłam go w drodze – wpadła mu w słowo.

– Nad kuchnią jest pokój, możecie tam spać. W kuchni też proszę się czuć jak u siebie. Zostawię pozapalane światła. W lodówce jest mleko i sok pomarańczowy. Znajdzie pani płatki, chleb, masło orzechowe, jest jeszcze zupa.

– To bardzo miłe z pana strony, ale…

– Paige – przeszedł na ty – musisz odpocząć. Mały jest przeziębiony. Zostańcie tutaj. Pogoda paskudna, więc nigdzie nie pojedziesz.

– Ile?

Roześmiał się mimo woli.

– Przepraszam, nie chciałem się śmiać, ale to żaden hotel. Ot, po prostu pokój, w którym mieszkałem przez dwa lata. Kiedy Jack i Mel się pobrali, przeniosłem się do mieszkanka na zapleczu. Rano zapachnie ci kawą i bekonem, ale pokoik jest spory, do tego z łazienką. Przenocujecie tam. – Wzruszył ramionami. – Trzeba pomagać bliźnim. Jasne?

– To wspaniałomyślne z twojej strony.

– Pokój stoi pusty, dla mnie żadna fatyga. Chętnie pomogę – powtórzył i odchrząknął. – Masz jakiś bagaż? Przynieść ci go?

– Walizkę na tylnym siedzeniu.

– Przyniosę, a ty skończ brandy. Jak chcesz, możesz sobie jeszcze nalać. Na twoim miejscu wypiłbym więcej po jeździe górskimi drogami w deszczu. Bierz kieliszek, pokażę ci pokój. Mam wziąć małego?

Podniosła się i wyprostowała ramiona, jakby chciała uwolnić się od zmęczenia po długiej jeździe.

– Jeśli możesz.

– Jasne. I nie musisz się obawiać. Twój pokój nie łączy się z moim mieszkaniem. Zamkniesz drzwi na klucz i położysz się spokojnie spać. – Wziął Chrisa równie delikatnie, co nieporadnie, a maluch oparł mu głowę na ramieniu. Proboszcz nie miał żadnego doświadczenia w opiece nad dzieciakami, ale poczuł się miło. Pogłaskał chłopca po plecach i rzucił: – No to chodźmy.

Gdy zaprowadził Paige na górę i otworzył drzwi, zaczął się sumitować:

– Przepraszam, trochę tu zabałaganione, ale pościel czysta.

– Wszystko w porządku, wyjadę raniutko.

– Nie musisz, lepiej zostań kilka dni, jeśli chcesz. Jak powiedziałem, nie wynajmuję pokoju, po prostu stoi pusty, a dziecko musi wyzdrowieć. – Położył małego na łóżku. Niechętnie się z nim rozstawał, bo kontakt z ciepłym ciałkiem był miły, a nawet wzruszający. Pogłaskał jeszcze jasne włoski. Śliczny dzieciak, pomyślał. – Daj mi kluczyki, przyniosę ci walizkę. – Gdy wyjęła kluczyki z wielkiej patchworkowej torby, pochwycił je i powiedział: – Wracam za chwilę, a ty się rozgość.

Zszedł na dół do małej hondy. Z trudem wcisnął się za kierownicę, po czym przeprowadził samochodzik na tyły baru i ustawił obok swojej furgonetki, żeby nikt nie mógł go widzieć. To tak na wszelki wypadek, gdyby Paige ktoś poszukiwał. Nie znał żadnych konkretów, ale wiedział, że czegoś się bała, a on nie chciał, żeby się bała.

Gdy wrócił na górę, siedziała na brzegu łóżka przy synku. Postawił walizkę na podłodze, odłożył kluczyki na stolik i już chciał odejść, lecz zawahał się w progu, na co Paige wstała.

– Przestawiłem samochód – powiedział. – Teraz jest na podwórzu za barem obok mojej furgonetki. Nie będzie go widać z ulicy. Nie martw się, kiedy rano nie zobaczysz go z okna. Możesz się zamknąć na klucz, ale zaręczam cię, że to spokojne, bezpieczne miejsce. Nawet nie zawsze zamykam drzwi baru na noc, ale dzisiaj zamknąłem, żebyś czuła się pewniej. Paige, naprawdę nie musisz się denerwować. Jestem w porządku, inaczej Jack nie zostawiłby knajpki pod moją opieką. A teraz kładź się spać.

– Dziękuję – odparła ledwie słyszalnie.

Zamknął drzwi. Słyszał, jak Paige zamyka zasuwę, czyli chroni się. Odkąd zamieszkał w Virgin River, nie pomyślał, po co komu zasuwki.

Stał pod drzwiami jeszcze chwilę. Był pewien, że ktoś, mąż albo partner, bo któżby inny, musiał ją pobić, a ona zabrała dziecko i uciekła. Takie rzeczy ciągle się zdarzają, wiedział o tym doskonale. Nie rozumiał, co to za frajda dla faceta bić kobietę. Po prostu coś takiego nie trafiało do niego. Ładna dziewczyna. Facet powinien traktować ją uczciwie, opiekować się nią, dbać, by nic złego jej nie spotkało.

Zszedł na dół i zgasił światła w barze, ale w kuchni zostawił, na wypadek gdyby Paige czegoś chciała. Przeszedł do mieszkania i uświadomił sobie, że w łazience na górze nie ma ręczników. Wziął dwa i ruszył z powrotem na górę.

Drzwi zastał uchylone, więc może Paige zeszła do kuchni. Na stoliku zobaczył szklankę z sokiem pomarańczowym. Zrobiło mu się miło, bo to oznaczało, że zadbała o siebie. Ale nie, nie zeszła na dół, tylko siedziała przy toaletce. Zdjęła bluzę i oglądała plecy całe w siniakach. Siniaki na ramionach, na rękach…

– Jezu – szepnął i wycofał się szybko.

Był przerażony. Kto jest aż takim zwierzęciem, żeby drugiemu człowiekowi zrobić coś takiego? Owszem, był zaprawionym w walkach żołnierzem, ale nawet w boju nigdy nikogo tak by nie skrzywdził.

Instynkt podpowiedział mu, że powinien czym prędzej zapomnieć, co widział. Ta kobieta bała się wszystkich i wszystkiego, bała się też jego. Ale co się dziwić, przecież została skatowana. Nie, nie skatowana. Ona była systematycznie katowana, bo siniaki były i świeże, i dawniejsze, co poznał po barwie. Nie znał jej, była obca dla niego, ale zabiłby drania, który jej to zrobił. Ile miesięcy to trwało? Pięć, jedenaście?

Ona nie może się dowiedzieć, że on wie. Odetchnął głęboko, próbował się opanować, po czym zapukał lekko.

– Tak? – usłyszał.

– Przyniosłem ręczniki.

– Moment.

– Poczekam.

Drzwi otworzyła w bluzie, a jakże.

– Zapomniałem, że w łazience nic nie ma, a potrzebujesz ręczników. Dobranoc, nie zawracam ci już głowy.

– Dziękuję, John.

– Nie ma za co. Śpij dobrze, Paige.

Cichutko przysunęła toaletkę do drzwi. Miała nadzieję, że John tego nie usłyszał, chociaż pokój był nad kuchnią. Gdyby jednak ten człowiek chciał zrobić krzywdę jej albo Chrisowi, już mógłby to uczynić. Zamknięte drzwi i blokada w postaci toaletki na pewno by go nie powstrzymały.

Chciała się wykąpać, zanurzyć w wannie, ale czuła się zbyt osłabiona. Prysznica też nie chciała używać, bo szum wody mógłby zagłuszyć obracanie klamką czy wołanie Chrisa. Umyła się tylko pod kranem i zmieniła ubranie. Nie gasząc światła w łazience, położyła się do łóżka, ale nie przykryła się kołdrą. Wiedziała, że nie zaśnie, jednak trochę się uspokoiła. Leżała i patrzyła w sufit. Deski stropu tworzyły idealne V. Pomyślała, że trzeci raz w życiu wpatruje się w taki sufit.

Taki sam był w domu rodzinnym, niewielkim, ledwie z dwoma sypialniami, starym i skromnym. Rodzice zamieszkali tam, dzielnica cicha, spokojna. Kiedy? Przed dwudziestu laty. A ona miała dziewięć, gdy dostała swój pokoik na poddaszu. Stały w nim pod ścianą kartony z różnymi domowymi rzeczami, ale to był jej pokój i chroniła się tam, kiedy tylko mogła. Słyszała ze swojego łóżka kłótnie rodziców. Ojciec umarł, kiedy miała jedenaście lat, wtedy jej starszy brat, Bud, zaczął wykłócać się z matką.

Ojciec nigdy nie uderzył ani jej, ani matki, a Bud co najwyżej czasami dał jej w ramię, popchnął, niemniej obaj potrafili wrzeszczeć tak głośno, że szyby omal nie trzaskały. Poniżenia, uwłaczania, obelgi, cały katalog najgorszych słów. Cóż, przemoc pozostaje przemocą, to tylko kwestia nasilenia.

Potem był kolejny strop, gdy uczyła się w szkole dla przyszłych kosmetyczek i fryzjerek, do której poszła po skończeniu liceum. Wynajęła z dwiema koleżankami pół bliźniaka i znowu zajmowała sypialnię na poddaszu. Gdy się tam wprowadziła, kończyła dwudziesty pierwszy rok życia, a sypialnia miała, jak to na poddaszu, skośne ściany, więc trzeba było uważać, żeby się nie uderzyć w głowę.

Łzy napłynęły jej do oczu. Dwa lata przeżyte z Pat i Jeannie to był najszczęśliwszy okres w jej życiu. Do bólu tęskniła za tymi czasami. Nie miały pieniędzy, ledwie starczało na czynsz, jedzenie i ubranie, ale były szczęśliwe jak w niebie. Nie mogły sobie pozwalać na wychodzenie do knajpek, kupowały więc popcorn, tanie wino i urządzały przyjęcia w domu. Plotkowały o kobietach, które obsługiwały, czesały oraz upiększały, a także rozmawiały o chłopakach i o seksie. I jakże często skręcały się ze śmiechu.

A potem w jej życiu pojawił się Wes, sześć lat od niej starszy biznesmen, któremu dobrze się wiodło. Teraz miała tyle lat, ile on wtedy, czyli dwadzieścia dziewięć. Wydawał się taki dojrzały i obyty w świecie. Przychodził przez kilka miesięcy do zakładu fryzjerskiego, wreszcie zaprosił ją na kolację do tak wytwornej restauracji, że pracujące tam hostessy były lepiej ubrane niż ona. Jeździł pontiakiem Grand Prix ze skórzanymi fotelami i przydymionymi szybami. Lubił szybką jazdę, co się jej podobało. Potrafił wymyślać innym kierowcom, ale w jej oczach oznaczało to tylko tyle, że czuje się silny i władczy.

Miał dom, nie dzielił go z nikim, handlował, musiał wkładać mnóstwo energii w pracę. Co wieczór gdzieś szli. Wes wyjmował portfel i mówił:

– Kup sobie coś, chcę, żebyś była zadowolona, to dla mnie najważniejsza rzecz na świecie.

Kiedyś dostała od niego dwieście dolarów, i była to dla niej prawdziwa fortuna.

Pat i Jeannie nie lubiły go, ale nic dziwnego, bo nie był dla nich miły. Traktował je obojętnie, zbywał jednym słowem, jakby były powietrzem. A dziewczyny próbowały ją ostrzec, ale nie słuchała ich i nawet nie pamięta dokładnie, co mówiły o Wesie.

Po raz pierwszy uderzył ją, zanim się pobrali. Była jednak szalona, bo i tak za niego wyszła. Siedzieli w tym jego supersamochodzie i sprzeczali się. On uważał, że powinna mieszkać z matką, a nie wynajmować pół domku w nie najlepszej dzielnicy z dwiema lesbami. Zrobiło się paskudnie, nagadała mu strasznie, a on:

– Mieszkaj z matką, a nie w burdelu.

– A niby kim według ciebie jestem, żebyś mi mówił, że mieszkam w burdelu?

– Jak ty się odzywasz. Co to za język?

– A jak ty możesz nazywać moje najlepsze przyjaciółki lesbami i dziwkami? I jeszcze masz pretensje do mojego języka!

– Myślę tylko o twoim bezpieczeństwie. Powiedziałaś, że któregoś dnia chciałabyś wyjść za mnie. Przygotuj się na to.

– Żyję, jak chcę, lubię to życie, a ty nie będziesz mi mówił, co mam robić. I nie wyjdę za kogoś, kto tak się wyraża o moich przyjaciółkach.

I tak to poszło, a nawet jeszcze gorzej, bo chyba wyzwała go od dupków i kutasów, ale ledwie to pamięta. On ją nazwał suką. Dali sobie równo do wiwatu.

Zdzielił ją w twarz, a potem popłakał się jak dzieciak. Że nie wie, co go naszło, bo nikogo wcześniej tak nie kochał. Przesadził, poniosło go, wstydzi się. Przecież co noc chciałby trzymać ją w ramionach, być z nią zawsze. Nie może jej stracić. Przeprasza za to, co powiedział o jej przyjaciółkach, był zazdrosny, bo jest wobec nich taka lojalna. Po prostu nie było i nie ma w jego życiu nikogo takiego jak ona. Mówił, że świata poza nią nie widzi, zwariował na jej punkcie, nikt nigdy przed nią, tylko ona. Bez niej nie widzi żadnej przyszłości, będzie zerem. Uwierzyła.

Już więcej mu nie wymyślała.

Nic nie powiedziała Pat i Jeannie, bo bała się ich dezaprobaty. Po kilku dniach po policzku i awanturze doszła do siebie. Po miesiącu zapomniała, co się stało, znowu zaczęła mu ufać… no, może prawie. Był przystojny, seksowny i podniecający, a także pewny siebie, zadziorny. Trzeba być takim, żeby osiągnąć sukces. A ona nie lubiła ciemięgów.

Namawiał, prosił, nalegał:

– Paige, nie chcę czekać. Pobierzmy się, kiedy tylko będziesz gotowa. Twoje przyjaciółki, Pat i Jeannie, zostaną druhnami, a ty nie będziesz już musiała pracować.

Nogi jej puchły. Sześć dni w tygodniu strzyc i czesać to ciężka praca, chociaż ją lubiła. O ile milej byłoby pracować cztery dni po sześć godzin, ale to nieziszczalne marzenie. Ledwie wiązała koniec z końcem, a matka miała dwie prace, od kiedy umarł ojciec. Bała się, że skończy jak mama, samotna kobieta, która zaharowuje się na śmierć. Dziewczyny zamówiły suknię z satyny, a ona powiedziała „tak”.

Po raz kolejny pobił ją w czasie miesiąca miodowego.

Przez następnych sześć lat próbowała wszystkiego: terapii, pomocy policji, ucieczek. Nawet ciąża i narodziny Chrisa go nie przystopowały. Coś brał, co go nakręcało, choć nie wiedziała co. Kokaina? Sterydy? Zaklinał się, że nic takiego. Ale przecież mnóstwo ludzi, którzy robią karierę, zażywa amfetaminę. Kokainiści chudną, a Wes był dobrze zbudowany i dumny ze swojej sylwetki. Jednak koka i sterydy mogły rozregulować psychikę, tak myślała. Widziała przecież, co się z nim dzieje. On po prostu szalał.

Wreszcie znalazła pomoc. Opiekunka ze schroniska dla ofiar przemocy zaproponowała, żeby zmieniła nazwisko i uciekła. To jedyne wyjście dla kobiet w beznadziejnej sytuacji.

Jakie miała inne możliwości? Musiała ratować siebie i Chrisa, jeśli nie chciała zginąć. To była podziemna pomoc dla takich osób jak ona. To był tajemny adres w Spokane.

Zbierała grosze odłożone z zakupów i pakowała się do ucieczki. Żeby nie być bitą, nie żyć w strachu przed śmiercią. Umknąć, zanim będzie za późno. A znowu ją pobił. Udało się jej zebrać pięćset dolarów.

Teraz leżała, wpatrując się w podobny do poprzednich sufit.

Wiedziała, że nie zaśnie. Przez ostatnich sześć lat prawie nie sypiała.

Nad ranem usłyszała, jak ktoś rąbie drewno. Usiadła w pościeli i poczuła zapach kawy, lecz jednak zasnęła, nawet o tym nie wiedząc. Christopher też zasnął. A toaletka blokowała drzwi.

ROZDZIAŁ DRUGI

Proboszcz prawie całą noc spędził przy komputerze. Ta maszyna jakby dla niego została stworzona. Uwielbiał wyszukiwać informacje w sieci. Chciał mieć wszystkie przepisy z internetu, ale Jacka niespecjalnie to interesowało. Proboszcz był jednak cierpliwy.

Próbował zasnąć, ale nie mógł, wstawał wiele razy w nocy i wyglądał przez okno, czy mała honda stoi na podwórku. W końcu o piątej, czyli bladym świtem, zszedł do kuchni i zaparzył kawę. Z góry nie dochodziły żadne odgłosy. Przestało padać, ale niebo zasnuwały ciężkie chmury, w powietrzu czuło się zimno. Chciał wyładować złość, ale to Jack uwielbiał rąbać drwa. I niech tak zostanie.

Niebywale zadowolony z siebie Jack pojawił się w barze o wpół do siódmej. Najszczęśliwszy facet w Virgin River, od kiedy się ożenił, wiecznie uśmiechnięty od ucha do ucha.

– Nieźle popadało – stwierdził odkrywczo.

Proboszcz podniósł kubek z kawą.

– Słuchaj, ja…

Jack zrzucił kurtkę, powiesił ją przy drzwiach i rzucił wesoło:

– Nalałeś do zupy?

– Na górze jest kobieta.

– Kobieta… hm… kobieta? – Totalnie go zatkało i zdruzgotało elokwencję.

W życiu Proboszcza nie pojawiały się kobiety. Nie szukał ich, nie flirtował, nic z tych rzeczy. Jack nie wiedział, jak tak można, ale to był właśnie cały Proboszcz. Kiedy chłopcy z marines szli na dziewczynki, on trzymał się na dystans, dlatego nazywali go Wielkim Eunuchem.

– Wiesz, przyjechała wczoraj wieczorem. W deszcz, w zawieruchę. Z dzieckiem. – Zrobił niepewny gest. – Ten mały jest chory, pewnie przeziębiony. Zaproponowałem jej swój dawny pokój, bo co miałem zrobić.

– Miło z twojej strony. – Jack podniósł kubek z kawą. – Nie ukradła nam sreber?

Proboszcz wykrzywił się. W barze nie mieli żadnych sreber, wiadoma rzecz. Ewentualnie mogła zwędzić gotówkę, ale dobrze ją chowali na noc. Albo alkohol, co mało prawdopodobne w przypadku kobiety z dzieckiem. Tak czy inaczej, w ogóle o tym nie pomyślał.

– Myślę, że ona ma kłopoty. Och, na pewno je ma, jakby przed kimś, może przed czymś uciekała. Stawiałbym, że przed kimś.

– Słucham? – Jack stracił ochotę do żarcików.

Proboszcz spojrzał mu w oczy.

– Ta kobieta na bank potrzebuje pomocy – stwierdził z przekonaniem. – Jest cała w siniakach.

– Kurczę.

– Mel będzie u Doka?

– Jasne.

– Trzeba obejrzeć małego, upewnić się, jak z nim. A ta kobieta, to znaczy Paige mówi, że z nią wszystko w porządku… Lepiej, żeby Mel ją też obejrzała, nie? No, wolałbym.

– Aha. – Jack upił kawy. – I co dalej?

– Ona ucieknie, boi się czegoś. – I powtórzył: – Niech Mel ją zobaczy.

– Dobry pomysł.

– Nie wiem tylko, jak do niej przemówić. Może ty, Jack…

– Nie, ty musisz z nią porozmawiać. Przecież nawet nie widziałem jej na oczy. Pomaleńku, nie wystrasz jej.

– Już jest wystraszona, dlatego jestem pewien, że ma kłopoty. I żeby dzieciak się nie wystraszył.

O wpół do ósmej Proboszcz przygotował tacę ze śniadaniem, czyli płatki owsiane, grzanki, kawa, mleko i sok pomarańczowy. Poszedł na górę, lekko zapukał, i drzwi natychmiast się otworzyły. Paige była już po prysznicu, w dżinsach i koszuli. I ten siniak… Proboszcz udał, że go nie widzi. Spojrzał w jej zielone oczy, zerknął na wilgotne włosy.

– Dzień dobry – powiedział cichym głosem, zupełnie jak Jack.

– Cześć – odparła. – Wcześnie wstałeś.

– Zawsze wcześnie wstaję.

– Mamo – odezwał się mały, który siedział na środku łóżka.

Proboszcz wszedł do środka, postawił tacę na toaletce i skinął głową Chrisowi. Chciał być miły, ale nie bardzo wiedział, czy mu się to udaje.

– Hej, maluchu, zjesz coś? Masz ochotę na śniadanie?

Chłopiec wzruszył ramionami, ale oczka utkwił w Proboszczu.

– On wstydzi się mężczyzn – szepnęła Paige.

– To jest nas dwóch, bo ja nie najlepiej radzę sobie z dzieciakami. – Spróbował się uśmiechnąć do chłopca.

Mały wycelował w niego palec, mówiąc przy tym:

– Ligoliłeś się.

– Możesz dotknąć. – Rozbawiony Proboszcz podszedł do łóżka i nachylił łysą głowę, a gdy Chris wyciągnął rękę, roześmiał się. – Fajne, nie? – Gdy mały skinął głową, Proboszcz spojrzał na Paige i powiedział: – Żona mojego kumpla, Melinda, jest pielęgniarką. Będzie u doktora w gabinecie. Powinniście tam pójść, niech obejrzą chłopaka, może trzeba dać mu jakieś leki?

– Mówisz, że jest pielęgniarką?

– Aha. Pielęgniarką i położną. Odbiera dzieci i w ogóle.

– Ale ja nie mam za dużo pieniędzy – stropiła się Paige.

Proboszcz znowu się zaśmiał.

– Wiesz, w Virgin River o takie rzeczy się nie martwimy. Trzeba sobie pomagać.

– Myślisz…

– Tak. Zejdź na dół. Mel niedługo będzie w gabinecie, ale spokojnie, tu ludzie tak nie chorują i kolejki raczej się nie spodziewaj. To mała osada.

– Masz przeze mnie same kłopoty, to takie…

– Żadne kłopoty, po prostu zostań na kilka dni.

– Powinnam jechać.

– Dokąd? Nawet nie powiedziałaś, dokąd chciałabyś jechać.

– Dokądś. Do przyjaciółki… Mam przyjaciółkę…

– Poczeka – orzekł autorytatywnie.

Christopher siedział na łóżku, a Paige usiłowała zamaskować podkładem siniak. Troszkę już zjaśniał, ale i tak był widoczny. Natomiast z rozciętą wargą nic nie dało się zrobić.

Christopher dotknął jej ust i powiedział cicho:

– Mamusię boli.

Ostatnie pobicie. Właściwie nie pamiętała, jak się zaczęło, i to było najbardziej wstrząsające. Poszło o porozrzucane w bawialni zabawki Christophera? Garnitur Wesa nie wrócił z pralni? Kolacja do niczego? Nie, nie, coś powiedziała nie tak o tych zabawkach:

– Wes, Jezu, to jego zabawki. Rozrzuca je, jak się bawi. Daj mi chwilę, posprzątam. – I znowu policzek, znowu uderzenie. A ona: – Nie bądź podły, zaraz to zrobię.

Jak mogła nie wiedzieć, że Wes właśnie tak zareaguje? A powinna, bo zawsze tak reagował. Ale nie wiedziała. Były całe miesiące bez przemocy, ale gdy przemoc nadchodziła, widziała to w jego oczach, kiedy wracał z biura: „Uderzę, uderzę i jeszcze raz cię uderzę”. Nie wiadomo dlaczego. A kiedy próbowała uciekać, było za późno.

Pewnego dnia młoda pracownica przedszkola aż się zatchnęła na jej widok, ale powstrzymała się od komentarza i powiedziała tylko:

– Pan Lassiter dzwonił, żeby go powiadomić, kiedy pani przyjdzie odebrać Christophera.

– Debbie, proszę cię, nie tym razem. Po prostu zapomnij o tej prośbie…

– Pani Lassiter, wiem, nie powinnam pytać… ale co się stało? Może zawiadomić policję?

– Debbie, proszę, nie. – Paige zaśmiała się głucho. Właśnie wyniosła się z domu z pięciuset dolarami i jedną walizką.

Teraz wpatrywała się w sufit. Tak, była śmiertelnie przerażona, ale bezpieczna. Chyba… na moment… Niczego nie dotykała, bo Wes nie znosił, kiedy dotykała jego rzeczy, chyba że chodziło o pranie. Popatrzyła na zajętego jedzeniem Christophera. Pokój był dość przestronny. Na podłodze leżały hantle na podłodze, których Proboszcz nie uprzątnął.

Spojrzała na regał z książkami i uznała, że to trochę dziwne pozycje: biografia Napoleona, samoloty z czasów drugiej wojny, średniowieczne armie. I okupacja hitlerowska. Książki były stare, wypatrzyła tylko trochę nowych. Żadnej literatury pięknej, jedynie polityczna i militarna. Być może były to książki ojca bądź stryja Johna, bo on sam nie wyglądał na mola książkowego. Choć na pewno korzystał z hantli.

Zjadła śniadanie, poczekała, aż Chris dokończy swoje, zarzuciła torbę na ramię i zeszła na dół.

– Idziemy do Doka – powiedział Proboszcz na jej widok.

Melinda siedziała na schodkach domu Doka i popijała poranną kawę.

– Masz pacjentkę oraz pacjenta, oboje od Proboszcza – oznajmił Jack.

– Tak?

– Jakaś kobieta z dzieckiem pojawiła się wczoraj wieczorem w barze i została na noc. Mały chyba gorączkuje. Proboszcz jest pewny, że ona ma kłopoty.

– Jakie kłopoty?

– Nie mam pojęcia, nawet jej nie widziałem. Nocowała w dawnym pokoju Proboszcza.

Proboszcz właśnie wyszedł z baru z kobietą i dzieckiem, mówiąc coś do niej cicho. Był pochylony i wyraźnie przejęty. Niezwykłe, bo z natury był milkliwy, a nawet mrukiem można by go nazwać. Przez pierwsze miesiące pobytu w Virgin powiedział do Mel może z dziesięć słów. Teraz było inaczej, oswoiła go, ale długo się dziczył. A oto proszę, zajął się jakąś nieznajomą.

Podniosła się, gdy podeszli. Kobieta miała siniak na policzku, który próbowała zamaskować podkładem, a także rozciętą wargę. Objawił się więc problem, o którym mówił Proboszcz.

Mel drgnęła, ale szybko się opanowała i powiedziała z uśmiechem:

– Hej, jestem Mel Sheridan.

– Paige. – Obejrzała się nerwowo.

– W porządku, Paige – uspokoił ją Proboszcz. – Z Mel jesteś bezpieczna. Ona potrafi dochować tajemnicy. Niektórzy mogliby nawet powiedzieć, że aż do przesady.

Rozbawił tym Mel, która dodała:

– To gabinet lekarski, więc obowiązują nas zasady etyki medycznej. Sprawy dotyczące pacjentów to ich poufne sprawy i ściśle tego przestrzegamy, bez żadnych wyjątków. – Wyciągnęła dłoń. – Miło cię poznać, Paige.

Paige spojrzała na Proboszcza.

– Dziękuję, John – powiedziała cicho.

– John? – zdziwiła się Mel. – Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś cię tak nazywał. To miłe. – Uśmiechnęła się. – Chodź ze mną, Paige.

Weszły do domu. W recepcji przy komputerze siedział Dok. Podniósł głowę, skinął na powitanie i wrócił do pracy.

– To doktor Mullins – przedstawiła go Mel, po czym wprowadziła Paige do gabinetu zabiegowego. – Jestem pielęgniarką i położną. Obejrzę twojego synka, jeśli chcesz. Rozumiem, że gorączkuje?

– Tak.

– No to zobaczmy, co się dzieje. – Nachyliła się nad małym i zapytała, czy był już kiedyś u doktora. Położyła go na leżance, pokazała termometr i zapytała, czy wie, co to jest. Mały dotknął ucha, a ona się zaśmiała. – Prawdziwy ekspert z ciebie. – Wzięła stetoskop. – Osłucham cię, dobrze? Spróbuję cię nie łaskotać, co może być trudne, bo łaskotki są fajne.

Mały zachichotał na te słowa, a ona zaczęła go badać. Zajrzała do gardła, do uszu.

– Jest przeziębiony, ale to nic poważnego. Dawałaś mu coś?

– Wczoraj dostał tylenol dla dzieci.

– To dobrze. Mały jest w dobrym stanie, ma tylko lekko zaczerwienione gardło. Nie masz czym się martwić, ale gdyby stan się pogorszył…

– Mogę go wziąć w drogę? Chciałabym już jechać.

– Nie wiem. – Mel wzruszyła ramionami. – Może chciałabyś pogadać? Jestem tutaj, żeby pomagać. – Pracowała wiele lat na izbie przyjęć w wielkomiejskim szpitalu i napatrzyła się na ofiary przemocy. Siniak na twarzy, rozcięta warga, i to, że Paige chciała ruszać w dalszą drogę… Wszystko to znała aż za dobrze.

Paige podniosła wzrok.

– Jestem w ciąży – wyznała cicho.

– W ciąży, pobita. No tak. O małego się nie martw – zapewniła ją Mel i uśmiechnęła się do Chrisa. – Lubisz książeczki do kolorowania? Mam ich mnóstwo. I kredki. – Gdy chłopczyk nieśmiało kiwnął głową, dodała: – Zostawię go pod opieką doktora i zajmę się tobą, Paige. Przygotuj się do badania.

– Chris… jest nieśmiały wobec mężczyzn.

– Wszystko będzie w porządku. Dok potrafi się obchodzić z dziećmi. Mały usiądzie w kuchni i będzie sobie rysował.

– Skoro tak mówisz…

– Nie martw się, Paige.

Mel zaprowadziła Chrisa do kuchni, dała mu książeczki i kredki, przy okazji zrobiła sobie kolejną kawę, poprosiła Doka, żeby miał oko na małego, po czym wróciła do pacjentki. Musiała wypełnić kartę, ale najpierw wolała obejrzeć Paige, zamiast peszyć ją papierkową robotą.

Mel też spodziewała się dziecka i niedobrze robiło się jej na myśl, że ktoś mógł podnieść rękę na ciężarną. Nie mieściło się jej w głowie, że jakiś mężczyzna może żyć spokojnie po zrobieniu czegoś takiego.

Z małym aparatem cyfrowym w kieszeni, kartą do wypełnienia, stetoskopem na szyi i kawą w dłoni wróciła do gabinetu. Odstawiła kubek i położyła kartę na biurku.

– Zbadam ci najpierw ciśnienie. – Wzięła aparat i zamarła. Na ramieniu zobaczyła wielki krwiak. Paige cała była posiniaczona, plecy, uda, ramiona… – Mój Boże…

Paige ukryła twarz w dłoniach. Najgorszy jest ten wstyd, że pozwoliła coś takiego sobie zrobić. Mel dobrze to znała z praktyki w wielkim mieście.

– Zostałaś zgwałcona? – zapytała cicho.

Paige pokręciła głową, niepohamowane łzy popłynęły po policzkach.

– Nie.

– Kto ci to zrobił? – Znów to kręcenie głową, i milczenie, milczenie. – Już dobrze – powiedziała ciepło Mel. – Tu jesteś bezpieczna.

– Mój mąż – szepnęła Paige.

– I uciekłaś od niego?

– Tak.

– Połóż się. Ostrożnie, pomalutku… W porządku? Siniaki, całe ciało w siniakach. – Gdy dotknęła jej podbrzusza, Paige drgnęła, na twarzy pojawił się grymas. – Boli? – Mel obróciła ją delikatnie na leżance. Pośladki też były w siniakach, uda, plecy. – Czy zauważyłaś krew w moczu?

– Nie… Nie wiem.

– Muszę wziąć próbkę moczu, ale jeśli ma być czysty, mogę to zrobić tylko cewnikiem, zgoda? Upewnimy się.

– O Boże. To konieczne?

– Tak. Robiłaś może ultrasonografię?

– Nie. W ogóle nie byłam u lekarza po zajściu w ciążę.

Typowy symptom, pomyślała Mel. Ofiary przemocy nie dbają ani o siebie, ani o swoją ciążę. Boją się, niepewne dnia ani godziny zatracają podstawowe odruchy, nie myślą o przyszłości, byle przetrwać do następnego ranka. Tak kurczy się ich świat.

Paige przygryzła wargę i wpatrywała się w sufit, a Mel dalej ją badała.

– Podnieś się. Usiądź, proszę. Powoli. Pomogę ci. – Osłuchała ją, zajrzała do uszu, obejrzała głowę, szukając ran. – Kości masz całe, tak się przynajmniej wydaje, ale dobrze by było zrobić prześwietlenie i sprawdzić, jak jest z twoimi żebrami. Biorąc pod uwagę, że jesteś w ciąży… Cóż, szczerze mówiąc, powinnaś iść do szpitala.

– Nie, tylko nie szpital. Nie mogę zostawiać żadnych śladów, że byłam tu czy tam.

– Rozumiem, ale sama widzisz, że jest kiepsko. Plamisz?

– Trochę, nie bardzo.

– Połóż się raz jeszcze i zsuń. Postaram się być tak delikatna, jak to tylko możliwe. – Założyła rękawiczki. – Sprawdzimy, jak wygląda macica. Jeśli coś cię zaboli czy będzie nieprzyjemnie, natychmiast mów. – Włożyła palec do szyjki, drugą dłonią obmacywała podbrzusze. – Wiesz który to tydzień?

– Ósmy minął.

– Zrobimy test ciążowy, żeby sprawdzić, jak jest z płodem. Powinnaś też koniecznie zrobić USG. Jak na osiem tygodni macica wydaje się w normie. Mamy aparaturę w pobliskich miasteczkach, korzystamy z niej w miarę potrzeby. Ale po kolei… – Popatrzyła na nią ciepło. – Wiele przeszłaś, wiem. – Zdjęła rękawiczki i podała Paige dłoń. – Usiądź, proszę. Ile masz lat?

– Dwadzieścia dziewięć.

– Rozumiem, że w twojej sytuacji trudno szukać pomocy, ale zastanawiam się, czy nie powinnaś jednak udać się na policję.

– Zrobiłam to – odparła cicho. – Policja, schroniska, terapia. – Zaśmiała się. – Jak widzisz, bez większego skutku. Terapeutkę mój mąż w pięć minut przekonał do siebie.

– Rozumiem.

– On mnie zabije któregoś dnia… wkrótce.

– Groził ci?

– O tak, groził. Groził…

– Jak trafiłaś do Virgin River?

– Zgubiłam drogę. Zjechałam z autostrady, szukałam noclegu, byłam głodna i pogubiłam się. Chciałam zawracać, ale wjechałam tutaj i zobaczyłam bar.

Mel westchnęła. Oto twarda rzeczywistość. Trudno ofiarom przemocy walczyć o swoje, tak jak ściganej zwierzynie. Należy w takich przypadkach natychmiast wzywać policję, oddawać sprawę do sądu, ale oprawca wychodzi prędzej czy później z więzienia. Drapieżnik na wolności, więc znów pojawia się strach, zagrożenie życia. Bo oprawca może zabić. Tak właśnie się dzieje. Ciągle.

– Paige, zanim tutaj przyjechałam, pracowałam w szpitalu w Los Angeles na nagłych przypadkach, i wciąż miałam do czynienia z takimi sytuacjami jak twoja. Musimy znaleźć dla ciebie pomoc.

– Chciałam uciec – powiedziała z desperacją, nad którą nie potrafiła zapanować. – Zgubiłam drogę, Chris się źle poczuł, a ja byłam tak obolała, że ledwie mogłam prowadzić. – Zabrzmiało to tak, jakby się tłumaczyła, usprawiedliwiała, żebrała o zrozumienie.

Mel znała to doskonale. Lęk, obniżone poczucie wartości, kompleks winy.

– Dokąd zamierzasz wyjechać? – zapytała.

– Do przyjaciółki, której on nie zna. – Paige zwiesiła głowę. – Nawet nie wie o jej istnieniu.

– Zostań tu kilka dni, dojdź do siebie, zanim…

– Nie mogę! – spanikowała. – Nie mam czasu. Muszę dotrzeć na miejsce. On zgłosi zaraz policji, że zaginęłam. Znajdą mnie po samochodzie.

– Tu jesteś bezpieczna. Nic ci nie grozi. Nawet ja nie widziałam twojego auta, pewnie stoi na podwórzu, więc nikt go nie wypatrzy. Naprawdę odpocznij, nabierz sił. Potem zmienisz tablice rejestracyjne i ruszysz w drogę. Jeśli nie będziesz się śpieszyła, nie przekroczysz prędkości, nie spowodujesz wypadku, to żaden patrol policyjny cię nie zatrzyma. A tutaj jesteś bezpieczna, uwierz mi.

– Sugerujesz – zdumiała się Paige – że mam ukraść tablice rejestracyjne?

– Naprawdę tak powiedziałam? – Mel uśmiechnęła się. – Widocznie miałam rację.

– Mówisz, jakbyś wiedziała…

– Wiesz, przez pewien czas pracowałam w schronisku. To było ciężkie doświadczenie, wręcz mordercze, i prawie mnie wykończyło, ale również nauczyło kilku rzeczy. Dlatego dam ci pewną radę: niczego nie rób w pośpiechu, bo to zły doradca. Zatrzymaj się tu na trochę, wydobrzej. Nie ruszaj w drogę pobita i obolała. Mały też powinien wydobrzeć. Działaj z rozwagą. Gdziekolwiek chcesz dojechać, dotrzesz tam za kilka dni czy tygodni. Na razie jest z tobą marnie.

– A jeśli on mnie tu znajdzie?

– Niby jak? Mało prawdopodobne. I niezbyt dla niego bezpieczne.

– On ma broń, chociaż trzyma ją pod kluczem.

– Pistolet?

– Tak.

Mel, która nienawidziła broni, ale była żoną weterana marines, odetchnęła z ulgą. Zwykły pistolet, też coś. W Virgin River trzeba się bardziej postarać.

– Nasi mężczyźni też mają broń. Potrafią jednym strzałem powalić niedźwiedzia, zabić człowieka w obronie własnej czy w obronie kogoś, kto tego potrzebuje. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałabym zrobić ci kilka zdjęć.

– Nie!

– Pozwól. Mogą być ci potrzebne. Powinnaś mieć dowody, ślad tego, co się stało. Zrobisz z nimi, co będziesz chciała. Nie pytam cię o nazwisko, nie pytam, skąd przyjechałaś. W karcie choroby jest tylko imię, ale zdjęcia powinny być. Jeśli zostaniesz tu kilka dni, zabiorę cię do Grace Valley, gdzie zrobisz badanie USG. Sprawdzimy, jak ma się dziecko. Zostań, upewnij się, że obrażenia nie są poważniejsze, niż wynika z dzisiejszego badania. Dopóki Proboszcz się tobą opiekuje, nic ci nie grozi.

– John powiedział, że mogę zostać, ale on jest…

– Jaki? – Mel się zachmurzyła.

– Trochę straszny. – Paige niespodziewanie parsknęła śmiechem.

– Tak, bardzo straszny. Kiedy zobaczyłam go pierwszy raz, po prostu wbiło mnie w ziemię. Ale to najlepszy przyjaciel mojego męża od ponad piętnastu lat i jego wspólnik od dwóch. Jest łagodny jak owieczka. – Uśmiechnęła się. – Trzeba tylko się z nim oswoić. Ma wielkie serce. Sam jest wielki i serce ma wielkie.

– Sama nie wiem…

– Możesz zatrzymać się w naszym domu – zaproponowała Mel – albo zostać tutaj, w szpitaliku. Na górze jest salka z dwoma łóżkami, ale uważam, że cały czas mając przy sobie Proboszcza, będziesz bezpieczniejsza niż pod opieką moją czy Doka. Po prostu bezpieczna, rozumiesz? A teraz zrobię ci zdjęcia.

Odchylała szpitalną koszulę, którą Paige włożyła do badania, i fotografowała siniaki na ramionach, nogach, klatce piersiowej. Na koniec zrobiła ujęcie twarzy Paige, która na ten moment zamknęła oczy.

– To dokumentacja do karty, bez nazwiska – uspokoiła ją. – A teraz połóż się i zdrzemnij.

– A co z Christopherem?

– Zajmiemy się nim, ja, mój mąż, doktor, Proboszcz. On też powinien się przespać, ma podkrążone oczy, widziałam. Dziewczyno, nawet nie wiesz, jakie miałaś szczęście, że trafiłaś do Virgin River. Nie ma tu sklepów i zaawansowanych technologii, ale są serca.

– Nie chcę was obciążać swoimi problemami.

Mel dotknęła jej dłoni.

– Nie ty pierwsza. Ale to jest Virgin River.

ROZDZIAŁ TRZECI

Jack podał śniadanie jednemu ze stałych bywalców i popijał za barem kawę, kiedy weszła Paige z Christopherem. Zatrzymała się niepewnie, a on powiedział z uśmiechem:

– Proboszcz jest w kuchni.

Przeszła obok niego ze spuszczonym wzrokiem. Jack odczekał chwilę, nalał kawy Harvowi i poszedł do Proboszcza, który wyjmował szklanki ze zmywarki.

– Jeśli ci nie przeszkadza, niech Paige zostanie kilka dni. Mały jest przeziębiony.

– Ona ma poważne problemy? – zapytał Jack, a gdy Proboszcz tylko wzruszył ramionami i odstawił umyte szkło, dodał: – Nie znasz jej. Nie wiesz, kto jej to zrobił.

– Nie pytam kto, by nie być wścibski, ale bardzo bym chciał spotkać na swej drodze tego kogoś. Jezu…

– Jeśli chcesz, żeby została, niech zostanie. Ja tylko mówię…

– To twój bar – wpadł mu w słowo Proboszcz.

– Tak to czujesz? Że to mój bar?

– Nie. Nie chcę tylko, żeby Paige poczuła się niezręcznie.

– Nie dam jej tego odczuć. Nie chrzań. Wiesz, że traktuję cię jak wspólnika. To także twój bar. I twój pokój.

– W porządku. – Proboszcz przeniósł wymyte szklanki za ladę.

Jack ruszył za nim.

– Zostawiam cię, chciałbym wyjść, dobrze?

– Jasne.

– Wrócę niebawem.

Jack poszedł do domu Doka. Nie było w przychodni pacjentów, Dok siedział przy komputerze w recepcji, Mel stała obok niego, trzymając mu dłoń na ramieniu. Podniosła wzrok na widok Jacka i skinęła głową, by wszedł za kontuar recepcyjny. Zła i zasępiona znów utkwiła wzrok w monitorze komputera.

Nigdy dotąd nie wtajemniczała Jacka w sprawy medyczne, chociaż mogła mu w pełni zaufać i dzielić się z nim sprawami przychodni. Jednak Mel z wielką powagą traktowała etykę zawodową, w tym tajemnicę lekarską.

Na ekranie widać było przeładowane z cyfrowego aparatu zdjęcia skatowanej Paige w różnych ujęciach. Wyglądało to okropnie, gdyby ktoś zrobił coś takiego Mel, Jack od razu zabiłby drania.

– Dobry Boże – szepnął. Proboszcz nie mógł chyba wiedzieć, że ta kobieta tak wygląda, jeden siniec na twarzy to nic w porównaniu z całą resztą.

Mel spojrzała na męża, na jego zaciętą twarz, zwężone oczy i pulsującą żyłę na skroni.

– To musi zostać między nami – powiedziała.

– Oczywiście.

– Rozumiesz, dlaczego oglądasz z nami te zdjęcia, choć nie masz do tego prawa?

– Tak. Ona jest w barze. Proboszcz chce, żeby została.

– Zaproponowałam, że może zatrzymać się u nas, ale pewnie woli w barze. Zaręczyłam, że nie musi bać się Proboszcza. Trzeba jej pomóc, bo to bydlę ją zabije.

– Jasne. Proboszcz chyba nie wie, jak strasznie została skatowana.

– Być może, ale ty powinieneś wiedzieć, dopóki jest pod twoim dachem.

– Pod naszym dachem. – Mel i dziecko to był cały jego świat. Nigdy, przenigdy nie podniósłby na nią ręki, nie mieściło mu się to w głowie. – Wiesz coś o Paige? Nie chciałbym, żeby Proboszcz przywiązał się do niej czy cierpiał z jej powodu.

Mel wzruszyła ramionami.

– Nie wiem nawet, skąd przyjechała, ale nie sądzę, żebyśmy musieli się martwić akurat o Proboszcza.

– On się nią bardzo przejął.

– I bardzo dobrze. Ktoś powinien się nią przejąć, zatroszczyć, a Proboszcz jest dorosły i na pewno sobie poradzić.

– Przed chwilą z nim rozmawiałem.

Mel oparła się o męża, a on ją objął.

– Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałam, a widziałam naprawdę sporo. To wyjątkowo niebezpieczny sukinsyn.

– Nie chcę, żebyś się zamartwiała.

– To moja praca.

– Wiem, ale to okropna sytuacja.

– Dlatego muszę wykonywać tę pracę z oddaniem.

Proboszcz był zaskoczony, że Paige po badaniu i rozmowie z Mel zdecydowała się zostać na kilka dni. Przecież była zdeterminowana, żeby czym prędzej wyjechać. Poszła z Christopherem na górę i jakby ich nie było. Nie zeszli na lunch, ale pomyślał, że przeziębiony malec śpi, a również jego zmaltretowanej matce należał się odpoczynek.

Po południu, kiedy w barze nic się nie działo, przygotowywał dania na kolację. Komponował je sam, ale dzisiaj sięgnął po książkę kucharską z przepisami Marthy Stewart. Cenił je i lubił, chociaż jak na ich bar były zbyt wymyślne. W ogóle lubił starą, tradycyjną kuchnię, taką jak Julii Child czy Berty Cocker. Dzisiaj nikt tak już nie gotuje, ludzie wolą lekkie potrawy, bo każdy się zamartwia o poziom cholesterolu.

Szukał przepisu na ciasteczka.

Miał kiepskie pojęcie o dzieciach, ale pamiętał doskonale ciastka, które piekła jego matka. Czułe wspomnienia. Matka była drobniutka i cicha, zarazem łagodna i zasadnicza, przy tym nieśmiała. Coś z tej nieśmiałości wziął po niej. Ojciec umarł wcześnie. Nie był duży, raczej przeciętny, a tu raptem Proboszcz, takie wielkie chłopisko. Ważył sporo ponad cztery kilogramy, kiedy się urodził, a w siódmej klasie mierzył już prawie metr osiemdziesiąt.

Niewiele było w kuchni produktów na ciastka, ale miał mąkę, cukier, masło zwykłe i orzechowe, czyli podstawowe składniki, z których coś powinno dać się zrobić. Coś, czyli delikatne i słodkie ciastka.

Zaczął przygotowywać ciasto, lepił brązowe kulki i myślał o matce, jak razem chodzili na nabożeństwa. Ona krucha, w sukni zapiętej pod szyję, szpakowate włosy związane w węzeł na karku. I on obok, piętnastolatek, który zajmował podwójne miejsce w ławce. Delikatnie spłaszczał kulki ciasta widelcem i śmiał się, wspominając, jak matka uczyła go prowadzić samochód. Właśnie wtedy, przy tej jednej okazji, zdarzało się jej stracić panowanie nad sobą i podnieść głos. Miał wielkie stopy, więc z całych sił naciskał gaz, sprzęgło, hamulec. Niemal to słyszał:

– Jezus Maria, Józefie Święty, delikatniej, John! Powoli, z wyczuciem. Powinnam wysyłać cię na lekcje baletu, zamiast pozwalać kopać piłkę!

Aż dziw, że nie przypłaciła tych wspólnych jazd zawałem.

Trochę później zmarła jednak na atak serca, latem, kiedy Proboszcz przechodził do ostatniej klasy szkoły średniej. Nigdy nie skarżyła się na serce, nie wiadomo jednak, czy nie była chora, bo nie chodziła do lekarza.

Przygotowywał drugą blachę ciastek, kiedy ze schodów wyjrzał blond łepek.

– Hej, spałeś? – Gdy mały skinął głową, Proboszcz dodał: – Lepiej się czujesz?

Christopher ponownie przytaknął, a Proboszcz przesunął świeżo upieczone ciastko na skraj blatu. Chłopczyk zbliżył się powoli, minęła kolejna chwila, zanim rączka się wyciągnęła. Nie wziął ciastka, dotknął je tylko i nieśmiało spojrzał na Proboszcza.

– Spróbuj, powiesz mi, czy dobre. – Gdy Chris ugryzł ciastko, Proboszcz spytał z uśmiechem: – To jak, dobre?

Kolejne kiwnięcie łepkiem.

Proboszcz podsunął mu szklankę mleka. Mały jadł ostrożnie, skubał ciastko powolutku, tak że w tym czasie następna blacha była gotowa. Po drugiej stronie blatu stał taboret. Chris chciał się wspiąć, ale miał przytulankę w rączce i nie bardzo mógł sobie poradzić, więc Proboszcz musiał mu pomóc. Obszedł blat i podsadził Chrisa, po czym wrócił na swoją stronę i podsunął małemu kolejne ciastko.

– Uważaj, jeszcze gorące. Napij się mleka. – Zaczął lepić następne ciastka, smarował je masłem orzechowym i kładł na blasze. – Co to za jegomość? – zapytał, wskazując przytulankę.

– Miś – poinformował Chris i wyciągnął rączkę po ciastko.

– Uważaj, ciepłe – ostrzegł ponownie malca. – Po prostu Miś? Tak go nazywasz? – Kolejne przytaknięcie. – Ale on chyba nie ma jednej nogi. – I znowu skinięcie. – Cóż, raczej go nie boli, ale dwie nogi nie zaszkodzą, jak chce się iść na długi spacer.

Mały zaśmiał się.

– On nie chodzi. Ja chodzę.

– Nie chodzi, co? Ale z dwoma nogami wyglądałby przystojnie, nie sądzisz? – Proboszcz uniósł brwi.

– Hm – mruknął Chris z namysłem, ugryzł ciastko i szybko je wypluł.

– A widzisz, mówiłem, że gorące. – Sięgnął po papierowy ręcznik i wytarł blat. – Trzeba zaczekać minutkę. Popij mleka.

Proboszcz, Chris i Miś bez jednej łapy milczeli w komitywie. Proboszcz skończył układać ostatnie ciastka na blasze, jeszcze je formował widelcem w prawo, w lewo, w doskonałe wzorki.

– Co robisz? – zapytał Chris.

– Widzisz, ciastka. Najpierw trzeba zarobić ciasto, potem ulepić kulki, a na koniec ładnie uformować widelcem. I do piekarnika. – Zerknął na Chrisa spod krzaczastych brwi. – Założę się, że sam mógłbyś takie zrobić. Pomału, ze staraniem.

– Mógłbym.

– No to chodź tutaj. Zobaczymy.

– Aha. – Chris odłożył Misia, zsunął się ze stołka i podszedł do Proboszcza, który posadził go na blacie, włożył widelec do ręki i pokazał, jak formować ciastka, jak naciskać.

Nie od razu poszło mu dobrze, więc musiał mu pokazać ponownie, jak sobie radzić, i tym razem mały już całkiem zgrabnie zrobił ciastka, które powędrowały do piekarnika.

– John, ile ich będzie?

– Ile tylko chcesz, mój pomocniku. – Proboszcz uśmiechnął się.

– Fajnie.

Paige budziła się powoli. Zasnęła tak mocno, że zaśliniła poduszkę. Wytarła usta nie do końca jeszcze rozbudzona i rozejrzała się, gdzie jest Christopher, ale synka nie było. Usiadła na łóżku zbyt gwałtownie i ból w całym ciele się odezwał. Podniosła się, rozejrzała. Śladu małego. Zeszła na dół i przystanęła u podnóża schodów jak wryta.

Chris siedział na blacie i razem z Johnem lepił ciastka. Założyła ręce na piersi i przyglądała się. John usłyszał, że zeszła, uśmiechnął się i trącił lekko małego, by mu zwrócić uwagę, że mama go obserwuje.

Chris odwrócił głowę i oznajmił:

– Robimy ciasteczka.

– Widzę.

– John mówi, że Miś potrzebuje nogi…

– Jakoś sobie daje radę bez niej…

– Żeby ładnie wyglądał – wyjaśnił Chris.

To niezbity fakt, że Miś prezentował się szkaradnie, ale Chris promieniał. Po raz pierwszy od dawna widziała synka w tak pogodnym nastroju.

Kiedy Rick pojawił się po szkole w pracy, zastał Proboszcza samego w kuchni, gdzie szykował kolację. Siedemnastoletni Rick niemal nie odstępował Jacka, od kiedy ten pojawił się w miasteczku. Proboszcz zjechał wkrótce potem i zaczęli stanowić trio. Rick mieszkał z babcią, bo jego rodzice od dawna nie żyli, i dwaj przyjaciele przyjęli chłopaka do baru, uczyli polować i wędkować, pomogli mu kupić pierwszą strzelbę. Czasami potrafił być nieznośny, taki strasznie rozgadany, ale rozumieli, że to jeszcze dzieciak, pryszczaty i piegowaty, trochę nadpobudliwy. Ale już wydoroślał, wyrósł, zmężniał i trochę się wyciszył, jakby uczył się trudnej sztuki zadumy i refleksji.

– Rick, są nowiny – przywitał go Proboszcz. – Musisz wiedzieć, co się dzieje.

– A co się dzieje?

– W moim dawnym pokoju zatrzymała się kobieta z dzieckiem, zaopiekowałem się nimi. Mały jest trochę chory, zostaną tu jakiś czas. Może… – Przerwał na moment. – Ona ma siniak na policzku i rozciętą wargę. Wpadła w kłopoty, uciekła z domu. Nic nikomu nie mów, bo ktoś może jej szukać. Ma na imię Paige, chłopiec Christopher, ale nikomu żadnych imion. Zostaną tutaj, dopóki oboje nie wydobrzeją.

– Rany, Proboszcz, co ty wyprawiasz?

– Już ci mówiłem, opiekuję się nimi.

Proboszcz miał trzydzieści dwa lata i żadnego doświadczenia z dziećmi. Własnych mieć nie planował, nigdy nie był w poważnym związku z kobietą. Jego życie to były polowania, wędkowanie, prowadzenie baru z Jackiem i regularne spotkania z przyjaciółmi z marines, którzy co jakiś czas zjeżdżali do Virgin River. Wielkich zmian nie przewidywał. Kiedy Jack się zakochał i ożenił, nie zmartwiło go to ani trochę, bo uważał, że Mel jest świetną kobietą, ale w jego życiu nic nie drgnęło choćby o milimetr. I dobrze. Lubił Virgin River, nie czuł się tutaj samotny.

Ale raptem wszystko stało się na odwyrtkę, tak z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę.

Chris, gdy tylko udało mu się przechytrzyć mamę, rano zbiegał na dół w piżamie. Lubił jeść śniadanie w kuchni, przyglądał się, jak Proboszcz kroi warzywa, trze ser, ubija jajka na omlety. Potem razem sprzątali, i oczywiście Chris musiał mieć swoją miotłę. Trzeba go było podnosić, żeby mógł dotknąć wiszącej na ścianie skóry niedźwiedzia i łba jelenia. Od Mel dostali książeczki do kolorowania z przychodni Doka, więc chłopczyk miał zajęcie, kiedy Proboszcz przygotowywał lunch albo kolację. Piekli razem ciastka suto, w nadmiarze, więcej, niż dało się przejeść, chociaż trudno powiedzieć, by było to barowe jedzenie. Paige zaczęła pomagać w kuchni, myła naczynia zapewne po to, by być bliżej syna, który całe dnie trzymał się Proboszcza, ale też by jakoś odwdzięczyć się za utrzymanie. Była naprawdę pomocna, a Proboszcz bardzo polubił jej towarzystwo.

Musiała dojść do siebie. Początkowo krępowało ją, że synek jest bez przerwy z Johnem, ale szybko się uspokoiła, bo Chris był szczęśliwy. Czwartego dnia zostawiła go na wiele godzin samego z Johnem i gdzieś pojechała z Mel. Proboszcz nie zastanawiał się, gdzie i po co, w ogóle o to nie pytał. Ale czuł się pochlebiony, że mu zaufała i zostawiła dziecko pod jego opieką.

Wykorzystał też czas dla siebie. Wszedł do internetu, by poszukać informacji na temat prawa obowiązującego w Kalifornii oraz przemocy domowej. Czytał wieczorami i w nocy, żeby zrozumieć położenie Paige, bicie, ucieczkę. Nie miało znaczenia, czy maltretował ją mąż, czy przyjaciel, tak czy inaczej było to potwornie niebezpieczne. Przeczytał, że może być oskarżona o porwanie własnego dziecka, które odseparowała od ojca, chociaż był oprawcą.

A także o tym, że sprawca pobić dopiero za trzecim razem może trafić do więzienia, ponieważ dwa pierwsze zgłaszane przypadki przemocy traktowano jako wykroczenia, dopiero kolejny stawał się przestępstwem.

Czytał też o aspektach psychologicznych. Ofiara jest wciągana w syndrom przemocy, manipulowana, zastraszana, wreszcie staje wobec zagrożenia życia. Maltretowane kobiety, jeśli próbowały walczyć albo uciekały przed swoim katem, często ginęły.

Kiedy Chris zasnął, a Paige pojechała gdzieś z Mel, podzwonił do przyjaciół z marines, a konkretnie do tych, którzy regularnie przyjeżdżali do Virgin River, żeby powędrować, zapolować, pograć w pokera. Mike Valenzuela pracował w policji w Los Angeles, był sierżantem, zajmował się gangami, szkoda, że nie przemocą domową. Ale i tak opowiedział mu o sytuacji Paige.

– Nie wie, że widziałem. Drzwi były uchylone i zobaczyłem w lustrze, jak jest skatowana. Chryste! Cud, że przeżyła. Ta kobieta ucieka, żeby się ratować. Jest tu z trzyletnim synkiem. Czy ten drań może wnieść sprawę o porwanie dziecka i ściągnąć ją na powrót do domu?

– Może, ale jeśli są dowody, że już się nad nią znęcał, że to raczej nic nie wskóra, natomiast ona może dostać wyłączną opiekę nad dzieckiem, a on zakaz zbliżania się do niej. Ona nie tylko powinna wystąpić o rozwód, ale zrobić wszystko, co tylko możliwe, by zapewnić sobie bezpieczeństwo.

– Jasne, ale żeby to przeprowadzić, w ogóle uregulować swoje sprawy, musi do niego wrócić na jakiś czas. – W jego głosie zabrzmiała desperacja.

– Nie musi wracać sama, Proboszcz. Jak bardzo się w to zaangażowałeś?

– To nie tak, jak myślisz. Po prostu chciałbym pomóc. Ten jej mały jest świetny. Jeśli rzeczywiście zdołałbym jakoś jej pomóc, miałbym poczucie, że zrobiłem coś sensownego. Chociaż raz.

Mike zaśmiał się.

– Proboszcz, byłem z tobą w Iraku i widziałem, z jakim oddaniem służyłeś. Codziennie odwalałeś kawał porządnej roboty. Na litość boską, skąd tyle wiesz o przemocy domowej?

– Mam komputer. Myślisz, że tylko Jack ma kompa?

– Nie myślę.

– Nie wiem tylko, kim ona jest, ile ten facet ma na sumieniu i czy może tu przyjechać. Wiem tylko, że ona jeździ na kalifornijskich numerach.

– Proboszcz, nie mogę tego zrobić.

– Nie jesteś ciekaw? W końcu chodzi o przestępstwo, za chwilę coś może się wydarzyć. Po prostu sprawdź mi to, Mike.

– Może lepiej nie wiedzieć?

– Mike, to ważne.

– Może i tak.

Proboszcz miał nadzieję, że do niczego złego nie dojdzie. Oby.

– Dzięki – powiedział. – Pośpiesz się, stary.

Paige pojechała z Mel do Grace Valley, gdzie doktor John Stone zrobił jej USG. Zobaczyła bijące serce w czymś, co na pewno nie przypominało jeszcze dziecka. Poczuła nadzieję. Zdążyła uciec. Ledwie zdążyła. W ostatniej chwili.

Ciąża przyszła przypadkiem, bo Wes nie chciał mieć dzieci. Nie chciał już Christophera. Interesowały go wyłącznie kariera, dobra materialne, stan posiadania. Żonę traktował jak swoją własność. Najważniejszą własność. Być może właśnie wiadomość o ciąży wywołała ostatni atak agresji. Bała się przyznać, powiedziała mu zaledwie kilka dni temu. Skoro nie chciał, dlaczego sprawił jej tyle cierpienia? Nie prościej było zaproponować aborcję?

Skąd więc ta ulga, że płód nie obumarł, skoro każde dotknięcie Wesa napełniało ją odrazą? Mimo to poczuła ulgę. A synek był tym najlepszym, co przydarzyło się jej w życiu, tej jednej wielkiej wartkiej rzeki pomyłek.

Mel zapytała, czy Wes ją zgwałcił. Nie, nie zgwałcił, ale tylko dlatego, że nie miała odwagi powiedzieć mu „nie”.

Po powrocie do Virgin River zastała Chrisa w kuchni z Johnem, który zagniatał ciasto na chleb i zaśmiewał się.

Taka zwykła scena. Kiedy Wes chodził zestresowany i przepracowany, kiedy myślał o wydatkach, obciążeniach finansowych, o ich stylu życia, mówiła mu, że można żyć prościej. Pewnie, że nie chciała biedy, nie chciała zaharowywać się na śmierć, ale byłaby szczęśliwsza w mniejszym domu z zadowolonym mężem. Na krótko przed urodzeniem Chrisa Wes kupił duży dom w strzeżonym osiedlu w ekskluzywnej dzielnicy Los Angeles. Nie potrzebowali takiej rezydencji. Zarzynała go. I ją.

A teraz dziecko przesądziło sprawę. Powinna pojechać do Spokane i ukryć się tam. Ale po pierwszej nocy spędzonej w barze nie czuła już potrzeby, by barykadować drzwi toaletką, więc da sobie jeszcze dobę, odpocznie trochę i wyjedzie nocą. Już nie padało, drogi staną się bardziej przejezdne, a w nocy będzie się jechało lepiej ze śpiącym Chrisem.

Rozległo się pukanie do drzwi. Nie musiała pytać kto, bo była jedna odpowiedź. Na progu stanął John. Potężny facet zdenerwowany i speszony jak nastolatek, powinien się jeszcze zaczerwienić.

– Zamknąłem już i pomyślałem, że warto wypić drinka przed snem. Zeszłabyś na dół na chwilę?

– Na szklaneczkę?

– Na co masz ochotę. – Zajrzał w głąb sypialni. – Mały śpi?

– Zasnął, jak tylko go położyłam, choć strasznie się objadł ciastkami.

– Chyba rzeczywiście przesadziłem. Przepraszam.

– Nie martw się. Uwielbia je robić, a jak już robi, to je. Ma zabawę. To czasami ważniejsze niż zdrowe odżywianie.

– Jeśli powiesz, skończymy z tym, ale rzeczywiście go to bawi. Najbardziej mu smakują prosto z pieca, jeszcze gorące. Nie chce czekać.

– Wiem. – Uśmiechnęła się. – Masz… herbatę?

– Jasne. Oprócz wędkarzy i myśliwych naszymi klientkami są starsze panie… – Przerwał wystraszony tym, co właśnie chlapnął. – Nie chciałem powiedzieć nic złego…

– Starsza pani chętnie napije się herbaty – odparła z uśmieszkiem, bo nagle poczuła się taka jak przed laty, swobodna, a nawet wesoła.

– Oczywiście… – Pierwszy ruszył na dół, był tak speszony, że niemal uciekał.

Poszedł do kuchni, a Paige usiadła obok kominka, przy stoliku, na którym stał drink Proboszcza. Przyniósł herbatę i zapytał:

– Jak minął dzień z Mel?

– W porządku. Chris nie sprawił ci zbyt wiele kłopotu?

– Skądże, nieźle się dogadujemy. – Uśmiechnął się. – To fajny, żywy dzieciak, wszystkiego jest ciekaw. Co to za łyżeczka? A ta taca? Dopytuje się o każdy drobiazg. Ma zacięcie naukowca. A już drożdże zupełnie go zafascynowały.

Ojca o nic nie mógł pytać, bo Wes nie miał cierpliwości, żeby mu odpowiadać.

– Masz rodzinę, John?

– Nie. Jestem jedynakiem, a rodzice już nie żyją. Późno mnie mieli. Sądzili, że nie dochowają się dzieci, byłem dla nich zaskoczeniem. Wielkim zaskoczeniem. Ojciec zmarł w wypadku na budowie, kiedy miałem sześć lat, a matka jak miałem siedemnaście, na rok, zanim skończyłem szkołę.

– Przykro mi.

– Dzięki za wyrazy współczucia, ale miałem dobre życie.

– Jak sobie poradziłeś, kiedy mama umarła? Może zamieszkałeś u jakiejś ciotki?

– Nie miałem ciotek, ale przygarnął mnie mój trener piłki nożnej. Dobrze mi było u niego. Miał miłą żonę, fajne dzieciaki. Porządny facet, naprawdę się mną opiekował. Pisywaliśmy do siebie, teraz mejlujemy.

– Na co umarła twoja matka?

– Atak serca. – Zamilkł na moment, a potem dodał z lekkim uśmiechem: – Nie uwierzysz, ale umarła podczas spowiedzi. Strasznie przeżyłem jej śmierć. Byłbym gotów uwierzyć, że wyznała jakąś straszną tajemnicę, ale ksiądz mnie uspokoił. Znałem go dobrze, służyłem u niego do mszy. Mama pracowała jako sekretarka w parafii. Jak to powiedzieć? Była bardzo związana z Kościołem, religijna, oddana wspólnocie. Ksiądz Damien twierdził, że jej spowiedzi były tak nudne, że przysypiał. Myślał, że w czasie tej ostatniej oboje przysnęli, a ona już nie żyła. – Proboszcz uniósł brwi. – Matka była dobrą kobietą. Pracowała dla Kościoła, dla wspólnoty i kapłanów, byłaby wspaniałą zakonnicą. I była szczęśliwa, chociaż w jej życiu niewiele się działo. Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, że w oczach innych ludzi wydawała się osobą nudną i bez cienia luzu, taką sztywniaczką.

– Musi ci jej bardzo brakować – powiedziała Paige, popijając herbatę. Nie pamiętała, kiedy ostatnio prowadziła taką rozmowę. Nieśpieszną, spokojną, bez lęku, przy kominku.

– Brakuje. To głupio zabrzmi, bo nie jestem już dzieckiem, ale czasami wyobrażam sobie, że nadal mieszka w naszym małym domku, a ja pakuję manatki i jadę do niej.

– To wcale nie brzmi głupio.

– Paige, a ty tęsknisz za kimś?

Nie spodziewała się takiego pytania. Znieruchomiała z uniesioną filiżanką. Na pewno nie tęskniła za ojcem, porywczym awanturnikiem. I nie za matką, która nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wychowała ją na ofiarę. Nie za Budem, jej bratem, podłym draniem, który nie pomógł jej w najtrudniejszych momentach.

– Miałam dwie serdeczne przyjaciółki. Mieszkałyśmy razem, ale straciłyśmy kontakt. Czasami mi ich brakuje.

– Nie wiesz, co się z nimi dzieje?

– Wyszły za mąż, przeprowadziły się, to wszystko, co wiem. Próbowałam do nich pisać, ale listy wracały. – Nie chciały podtrzymywać kontaktu. Wiedziały, że u niej źle się dzieje, nie znosiły Wesa, a Wes ich. Na początku próbowały pomagać, ale je odstraszył, a może nawet zastraszył, lecz pewnie by nie odpuściły, gdyby ona chciała przyjąć ich pomoc. Ale nie chciała, zbyt się wstydziła. To je zniechęciło, ni w ząb tego nie pojmowały. „Wolisz tak? To chore, nienormalne!”. I poszły w swoje światy, byle dalej od tego zła i brudu, które ich przyjaciółka, miła i dobra Paige, zaakceptowała. A je odtrąciła. Co mogły zrobić w tej sytuacji? Zamknąć za sobą drzwi, nic więcej. – Jak się zaprzyjaźniłeś z Jackiem? – spytała, by zmienić temat, ale też z ciekawości.

– W marines.

– Razem trafiliście do wojska?

– Nie. – Proboszcz zaśmiał się. – Jack jest starszy ode mnie o osiem lat, chociaż ja od dzieciaka zawsze wyglądałem ponad swój wiek, a Jack młodziej. Był moim sierżantem w czasie Pustynnej Burzy.

Jakby znów się tam znalazł, jakby to było wczoraj. Zmienia koło w ciężarówce, opona pęka z hukiem, odrzuca go na dwa metry, nie może się podnieść. On, taki silny i potężny, a nie może się ruszyć. Musiał na moment stracić świadomość, bo pojawiła się przy nim matka.

– Wstawaj, John – mówi. – Wstawaj.

Jest w jednej z tych swoich sukien w turecki wzór, zapiętej pod szyję, z przyprószonymi siwizną włosami związanymi w węzeł.

A on nie może się ruszyć i krzyczy:

– Mamo! – I płacze.

Nachyla się nad nim Jack i pyta:

– Boli?

– To moja matka – mówi Proboszcz. – Chcę do mamy. Tęsknię za nią.

– Zabierzemy cię do niej. Oddychaj głęboko.

– Ona nie żyje. Umarła.