Klan Kossaków - Marek Sołtysik - ebook + książka

Klan Kossaków ebook

Marek Sołtysik

5,0

Opis

Gawęda historyczna o trzech pokoleniach wielkiej krakowskiej rodziny malarzy: Juliusza, Wojciecha i Jerzego Kossaków, mających trwałe miejsce w polskiej kulturze. Kossakowie malowali powstania narodowe, epopeję napoleońską, walki I wojny światowej. Autor znakomicie oddaje atmosferę kolejnych epok, przytacza liczne anegdoty, zdradza tajemnice dynastii Kossaków, która swój patriotyzm i umiłowanie ojczyzny wyraża nie tylko pędzlem. Klan Kossaków znany był także dzięki znakomitym piórom wnuczek Juliusza: Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Magdalenie Samozwaniec oraz kolejnym pokoleniom – m.in. Simonie Kossak.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 230

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Text co­py­ri­ght © 2018 Ma­rek Soł­ty­sik © for Wy­daw­nic­two AR­KADY Sp. z o.o., War­szawa 2018
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana w ja­kiej­kol­wiek for­mie ani po­wie­lana gra­ficz­nie, elek­tro­nicz­nie czy me­cha­nicz­nie, w tym za po­mocą ko­pio­wa­nia, na­gry­wa­nia, ani prze­cho­wy­wana w in­for­ma­tycz­nej ba­zie da­nych bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy. Pro­simy o prze­strze­ga­nie praw twór­ców do ich wła­sno­ści in­te­lek­tu­al­nej i nie­udo­stęp­nia­nie tre­ści książki w sieci.
Re­dak­cja: Ka­rol Rudzki, Do­rota Ko­man
Ko­rekta: Zu­zanna Krzyw­dziń­ska
ISBN 978-83-213-5223-7
CIP – Bi­blio­teka Na­ro­dowa
Soł­ty­sik, Ma­rek
Klan Kos­sa­ków / Ma­rek Soł­ty­sik.
Wy­da­nie II zmie­nione. - [War­szawa] :
Wy­daw­nic­two Ar­kady, [2020]
Wy­da­nie II zmie­nione, War­szawa 2020. Sym­bol 5148/R
Wy­daw­nic­two AR­KADY Sp. z o.o. ul. Do­bra 28, 00-344 War­szawa tel. 22 444 86 50/51info@ar­kady.eu, www.ar­kady.euwww.fa­ce­book.com/Wy­daw­nic­two.Ar­kadywww.fa­ce­book.com/Wy­daw­nic­two.Le­Tra księ­gar­nia fir­mowa tel. 22 444 86 61, e-mail: ksie­gar­nia@ar­kady.eu
Wy­łączny dys­try­bu­tor: DO­BRA 28 Sp. z o.o. ul. Do­bra 28, 00-344 War­szawa tel. 22 444 86 94 e-mail: biuro@do­bra28.pl, www.do­bra28.pl księ­gar­nia wy­sył­kowa: www.ar­kady.info tel. 22 444 86 97
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wstęp

W la­tach sześć­dzie­sią­tych ubie­głego wieku w kra­kow­skich skle­pach z an­ty­kami można było prze­bie­rać w ob­ra­zach Je­rzego Kos­saka, zda­rzały się i płótna z pod­pi­sem Woj­cie­cha. Tra­fiały na ry­nek, zni­ka­jąc ze ścian miesz­czań­skich sa­lo­nów, bo lu­dzie, dla któ­rych dom bez ob­razu Kos­sa­ków nie za­słu­gi­wał na swe miano, zmu­szeni byli je sprze­da­wać, by żyć.

To był nie­do­bry czas dla Kos­sa­ków. W Mu­zeum Na­ro­do­wym w Kra­ko­wie eks­po­no­wano tylko jedną akwa­relę Ju­liu­sza. A o tym, żeby płótna Woj­cie­cha i Je­rzego wy­cią­gnąć z ma­ga­zy­nów, nie było mowy na­wet po po­li­tycz­nej od­wilży. Kry­tycy, już bez lęku pre­fe­ru­jąc abs­trak­cję, krzy­wili się na twór­czość Kos­sa­ków. Wtedy nie wy­pa­dało lu­bić re­ali­stów.

Lu­dzie z mo­jego oto­cze­nia znali oso­bi­ście Woj­cie­cha i Je­rzego. Ich re­la­cje, po­zba­wione stron­ni­czo­ści, uchro­niły mnie przed błę­dami od­ru­chów stad­nych. W 1967 roku trzy­ma­łem w ręku Wspo­mnie­nia Woj­cie­cha Kos­saka, z ilu­stra­cjami au­tora, w kra­kow­skim an­ty­kwa­ria­cie przy Sław­kow­skiej. Pół wieku wcze­śniej prze­ni­kliwy Ostap Or­twin po lek­tu­rze tych Wspo­mnień ogło­sił, że współ­twórca Pa­no­ramy Ra­cła­wic­kiej ma ta­lent pi­sar­ski. Po­twier­dzam. A i czy­tel­nicy po lek­tu­rze tej książki będą tego pewni.

O Kos­sa­kach, ze­pchnię­tych nie­gdyś na mar­gi­nes, trzeba pi­sać. Tu za­glą­damy do nich od kuchni. Już jako uczeń Li­ceum Sztuk Pla­stycz­nych pie­nią­dze za ma­lo­wa­nie szyl­dów za­mie­nia­łem na białe kruki: Prze­wod­nik: Kra­ków... Ka­rola Es­tre­ichera młod­szego, ka­len­da­rze kra­kow­skie Jó­zefa Cze­cha, Mały Rzym Ju­liu­sza Sta­ni­sława Har­buta, Domy kra­kow­skie Adama Chmiela, Słow­nik geo­gra­ficzny Kró­le­stwa Pol­skiego i in­nych Kra­jów Sło­wiań­skich – trzeba było prze­cież spraw­dzić, na czym Kos­sa­ko­wie spali, co i ile je­dli, skąd spro­wa­dzali farby, czego się oba­wiali, kto ich chro­nił, ile kosz­to­wał bi­let do te­atru... Około 2000 roku po­dzie­li­łem się tą wie­dzą z gło­śną re­ży­serką, ma­jącą w pla­nach sagę rodu Kos­sa­ków. X Muza, wia­domo, jest chi­me­ryczna – z se­rialu wy­szły nici. Ale po­zo­stały sterty ma­te­riału – w sam raz na książkę.

Ma­rek Soł­ty­sik

Przed­wio­śnie 2017

Wi­dok z góry

Jest rok 1861. War­szawa, piękne kwiet­niowe po­po­łu­dnie. Na za­rdze­wiały bal­ko­nik ka­mie­nicy w stylu ce­sar­stwa, sto­ją­cej na rogu Alej Je­ro­zo­lim­skich i No­wego Światu, wy­szli dwaj czte­ro­letni bra­cia bliź­niacy. Ro­dzi­ców nie było w domu; chłopcy, we­dług re­la­cji Woj­cie­cha, zo­stali sami. A może był w miesz­ka­niu cho­ciaż ktoś ze służby? „Rap­tem – wspo­mina Woj­ciech – od placu Trzech Krzyży do­szedł nas ja­kiś dziwny ha­łas; tę­tent koni po bruku i prze­cią­głe ja­kieś wrza­ski, skan­do­wane wy­strza­łami. (...) Pu­sty przed chwilą Nowy Świat pe­łen, aż het ku Wiej­skiej, ja­kichś dziw­nych jeźdź­ców”.

Da­lej na­stę­puje re­ali­styczny opis dzi­kiej, choć umun­du­ro­wa­nej, ko­zac­kiej sotni – ale wszystko to mamy na ob­ra­zie Wspo­mnie­nie z lat dzie­cin­nych Woj­cie­cha Kos­saka. Trzy­dzie­sto­jed­no­letni ar­ty­sta z roz­ma­chem i siłą su­ge­stii wy­ra­ził na płót­nie na­strój grozy i okrutną szarżę Ko­za­ków na bez­bron­nych prze­chod­niów... Po la­tach na­ma­lo­wał re­plikę tego dzieła.

Woj­ciech – po­stać naj­barw­niej­sza w ar­ty­stycz­nej dy­na­stii Kos­sa­ków – zna­lazł się w War­sza­wie, gdy miał trzy lata. Uro­dził się w Pa­ryżu 31 grud­nia 1856 roku kwa­drans przed pół­nocą. For­tuna mu sprzy­jała i tylko na chwilę od­wró­ciła od niego uśmiech­niętą twarz.

Bliź­nia­czy brat Woj­cie­cha, Ta­de­usz, przy­szedł na świat kil­ka­na­ście mi­nut póź­niej, już w roku na­stęp­nym, pod mniej szczę­śliwą gwiazdą. Kie­dyś tu do niego wró­cimy, ale na ra­zie prze­no­simy się na zie­mie pol­skie. I trudno nam do­ciec, od kiedy Kos­sa­ko­wie są już w War­sza­wie – od dwóch mie­sięcy czy dłu­żej?

Ju­liusz, głowa ro­dziny, tęgi ar­ty­sta ma­larz i wy­śmie­nity ilu­stra­tor, opu­ścił Pa­ryż z żoną i dziećmi, żeby w War­sza­wie ob­jąć sze­fo­stwo ar­ty­styczne zna­nego pe­rio­dyku, „Ty­go­dnika Ilu­stro­wa­nego”.

We­dług za­pi­sków ro­dzin­nych Kos­sa­ko­wie zna­leźli się w War­sza­wie 27 lu­tego 1861 roku, do­kład­nie w dniu, w któ­rym w war­szaw­skie bruki wsią­kała krew pię­ciu Po­la­ków po­le­głych od ro­syj­skich kul. Dra­mat i za­rze­wie po­wsta­nia stycz­nio­wego wy­szły im na spo­tka­nie.

Ale wie­dzieli, do­kąd przy­by­wają. Od ma­ni­fe­sta­cji przed ko­ścio­łem Kar­me­li­tów na Lesz­nie 27 li­sto­pada prze­szłego roku aż do tej chwili nie było dnia bez po­cho­dów wol­no­ścio­wych i pie­śni, po­tem – 2 marca 1861 roku – po­grzeb pię­ciu po­le­głych. 8 kwiet­nia znowu wielka ma­ni­fe­sta­cja i dwu­stu za­bi­tych. Oto mło­dego mał­żeń­stwa z ma­łymi dziećmi pierw­sze ze­tknię­cie z kra­jem...

Jest i inna wer­sja, pra­sowa. Ga­ze­tom we wszyst­kim nie warto wie­rzyć, jed­nak coś być mu­siało na rze­czy, skoro „Czas” cofa nas o cztery mie­siące, już 15 paź­dzier­nika in­for­mu­jąc o przy­by­ciu Kos­sa­ków do War­szawy. Zdaje się, że to na parę dni przy­je­chał wów­czas pan Ju­liusz sam, pod­pi­sał kon­trakt z „Ty­go­dni­kiem Ilu­stro­wa­nym”, a prasa, ży­jąca z no­wi­nek... wia­domo.

Od wspo­mnia­nego 8 kwiet­nia woj­sko już obo­zo­wało na uli­cach War­szawy, w ko­ścio­łach od­by­wały się na­bo­żeń­stwa aż do 16 paź­dzier­nika, kiedy to dwa dni po ogło­sze­niu stanu wo­jen­nego trzeba było za­my­kać ko­ścioły.

Ju­liusz Kos­sak. Fo­to­gra­fia au­tor­stwa Wa­le­rego Rze­wu­skiego, przy­ja­ciela ar­ty­sty, 1890 r.

Oko w oko z Grot­t­ge­rem

Było to w roku 1865 albo szó­stym. Tu w War­sza­wie, do pra­cowni mo­jego ojca (...) wszedł młody  p o w s t a n i e c, bo ta­kim go w mo­ich oczach dziecka, które ich tylu wi­działo, po­ją­łem. Smu­kły, żywy, z piękną głową o pro­filu dra­pież­nego ptaka, a pięk­nych, ła­god­nych oczach czar­nych, w burce i świtce po­wstań­czej wszedł jak wcie­le­nie mło­do­ści dziar­skiej i bit­nej”.

Już było po wszyst­kim – mi­nęły dwa lata od upadku po­wsta­nia. W pa­mięci zo­stały trupy, zsyłki, ko­biety w czar­nych suk­niach. Woj­ciech Kos­sak, który to wspo­mina jako męż­czy­zna doj­rzały, ty­tan pracy, a przy tym lew sa­lo­nowy, stary koń (zna­czy by­wa­lec eli­tar­nego klubu koń­skiego), sma­kosz i sy­ba­ryta, miał wtedy pięć albo sześć lat i nie mógł wie­dzieć, że Ar­tur Grot­t­ger (który umrze w roku 1867 jako trzy­dzie­sto­la­tek), zna­ko­mity ry­sow­nik, piewca po­wsta­nia stycz­nio­wego, tylko mo­ral­nie wspie­rał na­ro­dową epo­peję, a o bi­twę na­wet się nie otarł, już nie mó­wiąc o bel­gij­skim ka­ra­binku. Bo też broń słu­żyła mu je­dy­nie jako re­kwi­zyt do ry­so­wa­nia Wojny, Li­thu­anii i dwóch cy­klów War­szawa; sam so­bie rów­nież słu­żył za mo­del – i dla­tego do dziś nie­je­den utoż­sa­mia wi­ze­ru­nek po­wstańca z jego osobą.

Wy­daje się, że Grot­t­ger wpadł na chwilę do war­szaw­skiej pra­cowni Ju­liu­sza Kos­saka po de­fi­ni­tyw­nym opusz­cze­niu Wied­nia, gdzie po­zo­sta­wił całe pę­kate teki szki­ców, stu­diów i wy­koń­czo­nych ry­sun­ków... na spłaty dla wie­rzy­cieli. Zruj­no­wany fi­nan­sowo, z po­licz­kami w su­chot­ni­czym ża­rze, może przy­szedł, żeby usły­szeć ludz­kie słowo albo po pro­stu pro­sić przy­ja­ciela i swego pierw­szego na­uczy­ciela o ja­kąś po­życzkę. Przed nim był jesz­cze naj­wy­żej rok czyn­nego ży­cia, w tym ro­mans, jakże burz­liwy, z pięt­na­sto­let­nią Wandą Monné, ze­rwa­nie przez nią za­rę­czyn. I ko­niec. Śmierć w sa­na­to­rium w Amélie-les-Ba­ins.

Dy­gre­sja niech przy­pie­czę­tuje tra­gizm ży­wota wy­brańca muz: Grot­t­ger umie­rał nie na rę­kach uko­cha­nej, lecz Mar­ce­lego Kra­jew­skiego, przy­ja­ciela. Do­piero kiedy już było po wszyst­kim, skądś wy­ło­niła się Wanda Monné i za­jęła się spro­wa­dze­niem ciała ar­ty­sty na cmen­tarz Ły­cza­kow­ski we Lwo­wie. W ten spo­sób mo­gła czę­sto by­wać na gro­bie, ozdo­bio­nym rzeźbą Pa­rysa Fi­lip­piego – piewcy po­wsta­nia, nie­ba­wem sa­mo­bójcy – a choć ry­chło wy­szła za mąż za ma­la­rza Młod­nic­kiego, do końca dłu­giego ży­cia, oto­czona wnu­kami, „ro­biła” za wdowę po sław­nym Grot­t­ge­rze.

Ale te­raz wróćmy do wspo­mnień Woj­cie­cha Kos­saka: „bez­po­śred­nio po wej­ściu (...) zo­ba­czy­łem tego go­ścia w ra­mio­nach mo­jego ojca (...), tych dwóch ko­cha­nych lu­dzi. Jak fi­zycz­nie przed­sta­wiali obaj pyszne okazy na­szej rasy, tak i pol­skimi były ich serca. Taka ra­dość była w oczach mo­jego ojca, a ta­kie przy­wią­za­nie i głę­boka czu­łość w za­cho­wa­niu się po­wstańca, że to już wy­star­czyło, żeby ta wi­zyta utrwa­liła się w mo­jej pa­mięci na za­wsze”.

A więc chło­piec, który pod­pa­truje ojca ma­la­rza i sam pró­buje w ma­lo­wa­niu swych sił, na­gle wi­dzi Grot­t­gera, twórcę ta­kiego oto wstrzą­sa­ją­cego kar­tonu: „Ksiądz za­my­ka­jący drzwi ska­so­wa­nego przez Mo­skali ko­ścioła pol­skiego ma ton­surę oban­da­żo­waną, bo był ka­pe­la­nem w od­dziale albo Bo­saka [Hauke-Bo­saka], albo Kruka ja­kiego [Kruka He­iden­re­icha]. A ruch ręki ob­ra­ca­ją­cej ogrom­nym klu­czem ma tyle wście­kło­ści i mocy, jak gdyby go wkrę­cał w gar­dziel car­ską”, wspo­mina po la­tach. Czy to nie znak? Wska­zówka, jak swo­ich bo­ha­te­rów po­wi­nien ma­lo­wać? Już za kil­ka­na­ście lat po­wstaną Ra­szyn i Ol­szynka Gro­chow­ska, płótna, gdzie wi­dać siłę, ener­gię – i gdzie jest re­alizm po­łą­czony z ro­man­ty­zmem. To wszystko Woj­cie­chowi wsz­cze­pił Ar­tur Grot­t­ger – uj­rzany przez pry­zmat dzieł i w naj­bliż­szym miej­scu, w domu.

Trudno być pol­skim ma­la­rzem

Dziecko, wia­domo, od­biera wra­że­nia, ale nie zbiera in­for­ma­cji o przed­mio­cie za­in­te­re­so­wa­nia, a zwłasz­cza fa­scy­na­cji. A je­śli dziecko jest wraż­liwe, jego od­czu­cia po­tę­guje na­ra­sta­jąca siła wy­obra­żeń. I dziecko po la­tach, czyli Woj­ciech Kos­sak, doj­rzały męż­czy­zna, po­wie – to jego słowa – jak ma­larz o ma­la­rzu, pol­ski o pol­skim: „Grot­t­ger bę­dzie w sa­cro sanc­tum, gdzie kró­lo­wie du­cha pol­skiego, tam gdzie Mic­kie­wicz, Cho­pin, Sło­wacki (...) bo Grot­t­ger to sym­bol ener­gii na­rodu i mocy wo­bec ka­tów i gnę­bi­cieli. Nie skarży się z dy­mem po­ża­rów, nie błaga płacz­li­wie Pana Boga o zmi­ło­wa­nie. Jest bun­towsz­czy­kiem pię­ści wpraw­dzie bez­bron­nej, ale po­tęż­nej”.

To zna­czy, że pol­skość ma tu za­sad­ni­cze zna­cze­nie. On sam, Woj­ciech, w ide­ali­zo­wa­nym wi­ze­runku – po­dob­nie jak ide­ali­zo­wał Grot­t­gera – wi­dział, czy ra­czej wi­działby sie­bie ta­kim kró­lem-du­chem. Twórca Ol­szynki, Krwa­wej Nie­dzieli, a u zmierz­chu ży­cia So­wiń­skiego w oko­pach Woli, lek­kim ru­chem od­su­wał całe płachty re­pre­zen­ta­cyj­nych płó­cien, które ma­lo­wał dla ce­sa­rza nie­miec­kiego (że dla Fran­ciszka Jó­zefa to mniej­sza, bo całą ele­gancką świtę, oto­cze­nie kron­prinza, por­tre­to­wało i ob­słu­gi­wało kil­ka­na­ście świet­nych pol­skich pędzli, na czele z por­tre­ci­stą dwor­skim Ta­de­uszem Aj­du­kie­wi­czem – fuk­sem „urzę­du­ją­cym” w prze­ogrom­nej pra­cowni po wiel­kim Ma­kar­cie – i z Ar­tu­rem Grot­t­ge­rem, tak, tak...), żeby po­ka­zać się naj­pięk­niej i w pa­trio­tycz­nej po­zie.

Grot­t­ger, o trzy­na­ście lat młod­szy od Ju­liu­sza Kos­saka, był jego pierw­szym uczniem. Kto ich znał ze Lwowa, do­da­wał: uczniem uko­cha­nym.

Grot­t­ger, po­ko­nany przez cho­robę, spo­czął we Lwo­wie. Gdy trzy­dzie­ści dwa lata po uczniu, po dłu­gim do­brym ży­ciu, umarł we śnie Ju­liusz Kos­sak, wszy­scy w Kra­ko­wie mieli pew­ność, że ten sło­neczny czło­wiek i wielki ar­ty­sta spo­cznie na Skałce. Za­bal­sa­mo­wany i w po­dwój­nej me­ta­lo­wej trum­nie, cze­kał na eks­por­ta­cję w pra­cowni w Kos­sa­kówce. W końcu ja­kiś pre­zy­dent mia­sta, o któ­rym dziś nikt nie pa­mięta, po­sta­wił weto. W lu­towy dzień w końcu nie na Skałkę, lecz na Ra­ko­wice szedł kon­dukt przez Kra­ków, a la­tar­nie były po­za­sła­niane ki­rem na znak ża­łoby ca­łego mia­sta.

Woj­ciech Kos­sak po po­grze­bie wró­cił szybko do Ber­lina, gdzie miał ro­botę u ce­sa­rza.

Mie­siąc po śmierci ojca (na­zy­wa­nego w domu Pre­ziem, z ra­cji peł­nio­nej do­ży­wot­nio funk­cji pre­zesa Koła Ar­ty­styczno-Li­te­rac­kiego) pi­sał do żony, swo­jej „Ma­niuchny naj­droż­szej”: „Śnił mi się Pre­zio, czer­stwy i piękny, w świet­nym hu­mo­rze, za­raz Go się spy­ta­łem, czy ta for­ma­lina mu nie za­szko­dziła. Pre­zio drogi zro­bił taką minę nie­dbałą, jak po wy­pi­ciu nafty: – Do­sko­nale, nic nie czuję. – Po­tem długo mnie ści­skał i przy so­bie trzy­mał”.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Źró­dła ilu­stra­cji

Fo­to­gra­fie z pry­wat­nego ar­chi­wum Ra­fała Pod­razy: 9.