Kiedy nadchodzi wieczór - Agnieszka Lingas-Łoniewska - ebook
NOWOŚĆ

Kiedy nadchodzi wieczór ebook

Agnieszka Lingas-Łoniewska

4,1

32 osoby interesują się tą książką

Opis

„Kiedy nadchodzi wieczór” to antologia opowiadań napisanych przez bestsellerową autorkę. Agnieszka Lingas-Łoniewska przygotowała historie z każdego niemalże gatunku: jest tutaj romans, dramat, kryminał i thriller. Będziecie się wzruszać, irytować, zagryzać zęby z przerażenia i strachu. Krótkie historie umilą każdy wieczór, albo sprawią, że pozamykacie szczelnie wszystkie zamki.

 

W zbiorze znajdziecie dziesięć opowiadań i jeden wiersz. Ostatnie teksty są bardzo osobiste, napisane na podstawie własnych doświadczeń autorki.

 

Kubek ciepłej herbaty, koc, światło małej lampki i jesteście gotowi na przygodę!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 96

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (50 ocen)
28
4
15
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AScott

Nie oderwiesz się od lektury

Antologia idealna na jesienne wieczory 🍁❤️ Polecam!
20
Agatkabeatka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajne opowiadania , które już wcześniej miałam okazję poznać w zbiorze „Myśli moje swobodne”. Polecam gorąco
20
ewelajna111

Nie oderwiesz się od lektury

miło spędzić czas przy takich opowiadaniach
10
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Opowiadania idealne na jesienne wieczory!
10
kinga9600

Nie oderwiesz się od lektury

Ostatnie opowiadanie powoduje zadumę i zastanowienie się na naszym losem i losem naszych czworonożnych przyjaciół.
10

Popularność




Szukam swojej drogi.

Byłam bardzo zmęczona. Pracowałam w tej korporacji od dziesięciu lat. Czasami odnosiłam wrażenie, że o dziesięć lat za dużo. Praca zajmowała mi większą część czasu, nawet w weekendy myślałam o rozliczeniach, Excelu, tabelach przestawnych. Byłam analitykiem w dużym departamencie rozliczeń. Mało romantyczne, jak na osobę, która dziesięć razy oglądała Titanica i za każdym razem płakała. To, że siedziałam w cyferkach nie oznaczało, że nie byłam kobietą.

Chociaż czasami o tym zapominałam, bo w sumie byłam jedyną dziewczyną w dziale zdominowanym przez facetów. I stałam się dla nich chyba tak mało kobieca, że opowiadali przy mnie mało apetyczne kawały i zgodnie zapraszali na piwo lub setkę do pobliskiego pubu. Z jednej strony było to nawet miłe, zawsze dobrze dogadywałam się z płcią przeciwną, ale z drugiej…

Ostatnio widmo uciekającego, a właściwie przelewającego się przez palce czasu skutecznie przypominało mi, że niebawem skończę trzydzieści pięć lat, a jedyne co osiągnęłam, to stała praca, mieszkanie i pies. O czym zresztą nader niedyskretnie przypominała mi własna matka, która już dawno pogodziła się z tym, że wnuków to się raczej nie doczeka.

A teraz, oprócz wątpliwości natury osobistej, zaczęłam coraz częściej łapać się na tym, że mam dość korpo, białych kołnierzyków, zebrań kadry zarządzającej i wyjazdów integracyjnych. Od jakiegoś czasu zajęłam się pieczeniem. Piekłam najpierw dla przyjemności własnej, kolegów z pracy, koleżanki, a właściwie przyjaciółki, Renaty.

– Magda, to nie jest zwykłe ciasto. To dzieło sztuki! Masz dar w rękach, wykorzystaj to! – powiedziała kiedyś Renia, zajadając się moją truskawkową tartą.

Długo o tym myślałam. Zaczęło się od tego, że założyłam konto na jednym z portali społecznościowych i umieszczałam tam fotografie moich wypieków. O dziwo, liczba odwiedzających mój profil zaczęła rosnąć w lawinowym tempie i zaczęłam dostawać zapytania o ceny poszczególnych smakołyków, a także pierwsze zamówienia. Od tamtej pory minęło pół roku.

Zamówień zrealizowałam naprawdę sporo. Postanowiłam założyć bloga, wrzucałam tam moje przepisy, porady, wymieniałam doświadczenia. To było coś wspaniałego. Na co dzień walczyłam z cyferkami, wynikami, analizami, a wieczorami… uciekałam w mój własny słodki świat.

Pewnego razu odezwał się jakiś mężczyzna, który chciał zamówić tort na urodziny córki.

– Czy mogłaby pani zrobić tort ze zdjęciem twarzy córki? Mała kończy osiem lat, chciałbym, aby to była niespodzianka.

– Oczywiście. Takie torty także robię. Tylko potrzebuję fotografię pana córeczki – odparłam, wiedząc, że to wcale nie takie oryginalne. Ludzie czasami wpadali na gorsze pomysły, ale ja radziłam sobie w sumie z każdą inwencją twórczą potencjalnego klienta.

Umówiliśmy się na konkretny termin, podałam cenę, mężczyzna powiedział, że już wysyła przelew.

Pomyślałam, że w sumie mogłabym zająć się tylko tym. Że to byłoby wreszcie coś, co sprawiałoby mi radość i dawało możliwość rozwoju. Tak to postrzegałam.

I chyba prawdą jest, że jeśli się naprawdę o czymś marzy, to cały wszechświat zrobi wszystko, aby to nasze marzenie się spełniło. Bo jakoś po sześciu miesiącach działalności moich wypieków na rynku, pojawiła się zupełnie nieoczekiwana propozycja. Jedna z modnych kawiarni, usytuowanych w samym rynku, zaproponowała mi współpracę.

– Chcielibyśmy, aby piekła pani te swoje małe dzieła sztuki tylko dla nas. Będziemy także zbierać zamówienia od zainteresowanych klientów i przekazywać bezpośrednio do pani. Chcemy stworzyć wspólną markę, ale nie chcielibyśmy, aby piekła pani jeszcze dla kogoś innego.

W sumie było mi obojętne dla kogo będę piec, upatrywałam w tym szansę na ekspansję mojej małej firemki. Nadszedł też czas na pożegnanie się z korporacją, co naprawdę było dla mnie wspaniałe. Już dawno chciałam to zrobić, ale ciężko mi było pożegnać się ze stałą, comiesięczną pensją. Aż tu nagle okazało się, że poradzę sobie bez niej, bo moje wypieki zaczęły robić furorę.

Doszło do tego, że musiałam zatrudnić młodą dziewczynę do pomocy, chociażby do robienia zakupów. Któregoś dnia przyniosłam kolejny wypiek i zobaczyłam, że moja dotychczasowa współpracownica jest nie w sosie.

– Coś się stało? – Spytałam Beatę, właścicielkę kawiarni.

– Ech, wiedziałam, że z nim będą problemy. Naprzeciwko otworzyła się druga kawiarnia. I oferują dokładnie to samo co my. I obniżyli ceny. To nie fair.

– Daj spokój, przecież macie swoją stałą klientelę. Ludzie przyzwyczają się i do miejsca i do menu. A także do was. – Pocieszałam zmartwioną szefową lokalu.

– On też ma torty i wypieki artystyczne – Beata miała ponurą minę.

– On?

– No ten nowy najemca lokalu. I jeszcze w jaki bezczelny sposób się reklamuje „Artyzm w słodkiej postaci, najlepsze torty artystyczne po tej stronie rynku”.

– No faktycznie nie bardzo to hasło – skrzywiłam się. – Wyraźnie pije do mnie i do ciebie.

– Dokładnie.

– Chyba pójdę na kawę i ciastko. Zobaczę, czy ten artyzm faktycznie wypływa z ich wypieków – mruknęłam i postanowiłam nazajutrz odwiedzić kawiarnię po drugiej strony ulicy.

Usiadłam przy stoliku przy oknie, od razu pojawiła się przy mnie kelnerka. Podała menu, była miła i uśmiechnięta. Widziałam, że pilnie mnie obserwuje, czy jestem już gotowa do złożenia zamówienia. Zażyczyłam sobie tartę z jagodami i kawę. Lokal był przytulny, zadbany, urządzony ze smakiem i gustem. Szkoda tylko, że jego właściciel posuwał się do tanich zagrywek reklamowych, aby wygryźć konkurencję. Przypominało mi to działania niektórych menadżerów w korporacji, którzy byli mistrzami we wbijaniu szpileczek i tylko czekali na możliwość pokazania, że są górą.

Zwłaszcza w obecności szefa.

– Nie po to miałam zamiar uciec z krwiożerczej korpo, żeby trafić znowu na wyścig szczurów – wymamrotałam. W tym samym momencie dostrzegłam jakiś cień. Uniosłam głowę i dostrzegłam mężczyznę, który przypatrywał mi się z żywym zainteresowaniem. Wyglądał znajomo, ale nie mogłam sobie przypomnieć czy i gdzie go właściwie spotkałam.

– Zawsze rozmawia pani sama ze sobą? – Spytał, wpatrując się w mnie prawie granatowymi oczami. Po co facetowi takie oczy?!

– Lubię inteligentne rozmowy – odparłam z właściwym sobie refleksem.

– To niewątpliwy luksus mieć z kim porozmawiać – no okej, facet też był całkiem błyskotliwy. Ale nie przyszłam tutaj flirtować z modrookim przystojniakiem, tylko szpiegować co u konkurencji w trawie, a raczej w piekarniku piszczy.

– Dialog ostatnio zanika, zwłaszcza w epoce smsów i czatów, więc trzeba go pielęgnować – dostrzegłam idącą w moją stronę kelnerkę. – Pan wybaczy, właśnie mam zamiar konsumować.

– Mam nadzieję, że będzie pani smakowało. Pracowałem nad tą recepturą – dodał trochę złośliwie.

Zanim zareagowałam w jakiś inteligentny sposób, nadeszła kelnerka i postawiła przede mną smakowicie wyglądającą tartę i filiżankę z parującą kawą.

– Szefie, podać coś panu? – Zwróciła się do mojego towarzysza, a właściwie prześladowcy, który pokręcił przecząco głową.

– Dziękuję. Popilnuję naszej klientki, muszę się dowiedzieć, czy tarcie niczego nie brakuje.

Gdy kelnerka odeszła, spojrzałam na faceta mało przyjaznym wzrokiem.

– Już wiem, skąd pana znam. Zamawiał pan u mnie tort z podobizną córki, a potem tartę i babeczki.

– Musiałem zobaczyć co serwuje konkurencja – uśmiechnął się krzywo. – Muszę przyznać, że ciężko było dobrać tak składniki, aby uzyskać pożądany smak, ale w końcu dałem radę.

– To wredne. I bezczelne – byłam oburzona. Miałam ochotę wywalić talerzyk z tartą na głowę tego pewnego siebie złodzieja cudzych receptur.

– Nie, droga pani Magdo. To wolny rynek – błysnął uśmiechem i zostawił mnie sam na sam ze swoim wypiekiem. Ciężko było mi jeść ze zgrzytającymi zębami, więc nie dojadłam do końca, zapłaciłam i wyszłam, wściekle stukając obcasami.

– To cholerny złodziej przepisów! – Warknęłam, patrząc na Beatę, która bez słowa postawiła przede mną orzechowe cappuccino. Szybko opowiedziałam koleżance kto otworzył kawiarnię naprzeciwko i w jaki wredny i podstępny sposób sprawdzał moją recepturę.

– I co? Faktycznie to było takie smaczne?

– Niestety – westchnęłam. – Chyba nie jestem taka genialna, jak myślałam.

– Nie gadaj bzdur. A koleś nie potrafił wymyśleć coś własnego? To świadczy o tym, że nie ma swoich pomysłów. Nie przejmuj się. Jakoś sobie poradzimy.

Starałam się o tym nie myśleć, ale byłam bardzo wzburzona. I zawiedziona. Bo jak można było być takim… takim… kulinarnym szpiegiem?! A w dodatku facet był całkiem przystojny i miał ładny uśmiech i błysk w niebieskich oczach. A do tego był draniem. Świetny zestaw, zawsze miałam pecha do gnojków.

Wróciłam do domu, przebrałam się i pojechałam na pilates. Musiałam wymęczyć ciało, aby na chwilę wyłączyć umysł i po prostu odpocząć. Na ćwiczeniach wycisnęłam z siebie przysłowiowe siódme poty. Wiedziałam, że zmęczenie fizyczne sprawi, że nie będę miała czasu myśleć o pracy, ludziach i złodziejach pomysłów i receptur. Po zakończonej gimnastyce wzięłam szybki prysznic i pobiegłam w kierunku auta, bo właśnie zaczął lać deszcz, który sprawił, że widzialność była praktycznie zerowa. Mokra wsiadłam do samochodu, włożyłam kluczyk do stacyjki i… usłyszałam tylko głuche kliknięcie.

– Nieeeeee – potrząsnęłam głową i zaczęłam nerwowo próbować odpalić silnik. Jednak moje auto stwierdziło, że w taką pogodę nigdzie nie jeździ i chyba po prostu… rozładowało akumulator.

– Jasna cholera!

 

© Copyright by Agnieszka Lingas-Łoniewska, 2024

© Copyright by Wydawnictwo JakBook, 2024

 

Wydanie II

ISBN: 978-83-67685-76-4

 

Redakcja i korekta: Helena Kujawa

Skład: Monika Pirogowicz

Okładka: Maciej Sysio

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Fotografia na okładce:

Copyright © Adobe Stock_ Postproduction

 

Wydawnictwo JakBook

Ul. Lipowa 61, 55-020 Mnichowice

www.wydawnictwojakbook.pl