30,00 zł
Tajemnicza, ironiczna, mroczna i genialna − nie sposób oderwać się od nowej opowieści o komisarzu Montalbano. Nieustający psychologiczny suspens otacza czytelnika niczym gęsta mgła, potwierdzając niezaprzeczalną przynależność Andrei Camilleriego do grona mistrzów czarnego kryminału.
W Vigacie nocne sceny zyskują szczególne piękno, jak z poezji Leopardiego. Na opustoszałej ulicy pewna trzydziestolatka zostaje porwana, odurzona chloroformem, po czym porzucona. To samo poprzedniego wieczora spotkało siostrzenicę Enza, właściciela ulubionej trattorii komisarza Salva Montablano. Kobiety są w podobnym wieki i pracują w filiach bankowych. Łączy je również to, że wyszły z tej przygody bez szwanku. Kilka dni później kolejna dziewczyna zostaje uprowadzona w identyczny sposób, ale tym razem zadano jej kilkadziesiąt płytkich ran. W tym samym czasie pożar, najwyraźniej wzniecony celowo, trawi część sklepu, którego właściciel wraz z narzeczoną znikają bez śladu.
Sytuacja na pozór pachnie mafią, ale Montalbano, mimo upływu czasu jak zwykle czujny i dociekliwy, nie daje się zwieść. Gdy wszystko zdaje się wskazywać na oczywiste wyjaśnienie, nieskazitelna logika prowadzi komisarza ku znacznie bardziej złożonej prawdzie – splątanej sieci perwersji, zdrad i zemsty. W tym bagnistym labiryncie zależności i odrzuconych uczuć, wśród ponurego niepokoju i galimatiasu mylnych tropów, kryje się głęboko ukryta prawda.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 226
Rozdział pierwszy
Mniej więcej o wpół do szóstej nad ranem jakaś mucha, która od dłuższego czasu wydawała się truchłem przylepionym do szyby, otworzyła nagle skrzydła, wyczyściła je, pocierając o siebie, poderwała się do lotu i po chwili wylądowała na blacie szafki nocnej.
Zainstalowała się na niej na jakiś czas, oceniając sytuację, po czym wleciała z impetem do lewego nozdrza Montalbana, który słodko sobie spał.
Wciąż śpiąc, komisarz poczuł nieprzyjemne swędzenie w nosie i żeby się go pozbyć, walnął się dłonią w twarz. Otumaniony snem, nie był jednak w stanie ocenić siły uderzenia i w rezultacie policzek, który sobie wymierzył, odniósł podwójny efekt: obudził go i spowodował krwotok z nosa.
Zerwał się z łóżka, klnąc jak szewc, podczas gdy krew tryskała mu z nozdrzy niczym z fontanny, i pobiegł do kuchni. Otworzył lodówkę, chwycił dwie kostki lodu, które wetknął sobie do nosa, po czym opadł na krzesło z głową odchyloną do tyłu.
Po jakichś pięciu minutach krew przestała płynąć.
Montalbano poszedł do łazienki, obmył sobie twarz, szyję i tors, po czym wrócił do łóżka.
Ledwie zamknął oczy, kiedy poczuł takie samo swędzenie, jak wcześniej, ale tym razem w prawym nozdrzu. Najwyraźniej mucha postanowiła zmienić teren eksploracji.
Jak się pozbyć tego cholerstwa?
Po wcześniejszym doświadczeniu walnięcie się w twarz nie wchodziło w grę.
Potrząsnął lekko głową. Mucha nie tylko się nie poruszyła, ale także wlazła jeszcze głębiej.
A może tak ją wystraszyć?
– Aaaaaaaaaaa!
Wrzasnął tak głośno, że aż mu zadzwoniło w uszach, ale osiągnął pożądany wynik. Swędzenie ustało.
Prawie już zasypiał, kiedy poczuł, że mucha spaceruje mu po czole. Zdesperowany, postanowił wypróbować nową taktykę.
Pochwycił rękoma prześcieradło i naciągnął je sobie na głowę, zakrywając ją kompletnie. W ten sposób nie zostawił natrętnej musze ani milimetra odkrytej skóry, chociaż pod przykryciem brakowało mu powietrza.
Zwycięstwo okazało się krótkotrwałe.
Nie minęła nawet minuta, a i tym razem poczuł muchę, spacerowała po jego dolnej wardze.
Ta cholerna franca najwyraźniej nie odleciała, tylko schowała się pod prześcieradłem.
Komisarza ogarnęło zniechęcenie. Nie miał szans na pokonanie przeklętej muchy.
– Prawdziwy mężczyzna umie przyznać się do przegranej – powiedział z rezygnacją, wstając z łóżka, by pójść do łazienki.
Kiedy wrócił do sypialni, aby się ubrać, i wziął spodnie z krzesła, zobaczył kątem oka, że mucha usiadła na szafce nocnej.
Była w zasięgu ręki i nie mógł z tego nie skorzystać.
Błyskawicznie podniósł dłoń i walnął nią w blat, rozpłaszczając muchę, która przylepiła mu się do skóry.
Poszedł ponownie do łazienki, gdzie długo mył ręce, podśpiewując pod nosem, ucieszony zasłużonym rewanżem.
Kiedy jednak wrócił do sypialni sprężystym krokiem zwycięzcy, znieruchomiał.
Na poduszce siedziała mucha.
To znaczy, że były dwie! Wobec tego, którą zabił?
Winną czy niewinną? A jeśli przypadkiem zabił tę niewinną, czy mógł nadejść dzień, w którym ktoś mu ten błąd wypomni?
– Co za głupoty przychodzą ci do głowy? – zadał sobie pytanie.
I zaczął się ubierać.
Wypił wielką filiżankę kawy, skończył się ubierać i otworzywszy drzwi balkonowe, wyszedł na werandę.
Dzień zapowiadał się piękny jak z pocztówki: złocista plaża, niebieskie morze, błękitne niebo bez żadnej chmurki. W oddali widać było nawet jakąś żaglówkę.
Montalbano odetchnął głęboko, wciągając do płuc słonawe powietrze, i poczuł się jak nowo narodzony.
Po prawej stronie ujrzał dwóch mężczyzn, którzy zatrzymali się nad samym brzegiem morza i rozmawiali z ożywieniem. Najwyraźniej się kłócili. Mimo że komisarz nie był w stanie rozróżnić słów z tak dużej odległości, poznał to po gwałtownej i gniewnej gestykulacji rozmawiających.
Potem jeden z nich zrobił ruch, którego Montalbano w pierwszej chwili nie zrozumiał: wyciągnął prosto przed siebie prawą rękę, której zawartość rozbłysła w promieniu słońca.
Musiało to być ostrze noża i drugi mężczyzna zablokował cios obiema rękami, wymierzając jednocześnie kopniaka w jaja przeciwnika. Potem oba ciała splotły się ze sobą, straciły równowagę, upadły na piasek, ale nie przestawały się szamotać, turlając się po brzegu plaży.
Bez chwili zastanowienia komisarz pobiegł w ich stronę. W miarę, jak się zbliżał, zaczął rozróżniać głosy walczących.
– Zabiję cię, ty skurwysynu!
– A ja ci wyrwę serce!
Montalbano dobiegł do nich zdyszany.
Jeden z mężczyzn wziął górę nad przeciwnikiem, trzymał go przyszpilonego pod sobą, kolanami przyciskał jego rozłożone ramiona i siedział mu na brzuchu, waląc pięścią po twarzy.
Montalbano, nie widząc lepszego wyjścia, zwalił mężczyznę z przeciwnika potężnym kopniakiem w bok. Nieznajomy, zaskoczony niespodziewanym atakiem, upadł na piasek, krzycząc:
– Uwaga, on ma nóż!
Komisarz odwrócił się gwałtownie.
Rzeczywiście, drugi mężczyzna właśnie się podnosił, ściskając w prawej ręce nóż sprężynowy.
Montalbano popełnił błąd, niebezpieczniejszy z tych dwóch walczących był facet z nożem. Komisarz nie dał mu jednak czasu na kolejny atak. Kopniakiem w twarz rozłożył go ponownie na piasku. Nóż poleciał gdzieś daleko.
Drugi mężczyzna, który już zdążył wstać, skorzystał z okazji i rzucił się znowu z pięściami na swojego przeciwnika.
Wszystko wróciło do punktu wyjścia.
Montalbano wobec tego schylił się, chwycił napastnika za ramiona i spróbował go odciągnąć do tyłu. Ale ponieważ tamten nie stawił żadnego oporu, komisarz stracił równowagę i wylądował na plecach na piasku, przygnieciony ciężarem mężczyzny.
Facet z nożem natychmiast się na nich rzucił. Mężczyzna leżący na komisarzu szamotał się, usiłując kopnąć napastnika w jaja. Montalbano walił go lewą pięścią, a prawą bronił się przed drugim typem, który jedną ręką próbował wydrapać oczy jemu, a drugą swojemu przeciwnikowi.
Wkrótce utworzyli kulę z sześcioma ramionami i sześcioma nogami, która toczyła się po piasku, kopiąc i wymachując pięściami, klnąc i wrzeszcząc. Aż nagle...
Aż nagle jakiś władczy głos tuż obok zakomenderował:
– Nie ruszać się albo strzelam!
Wszyscy trzej znieruchomieli i popatrzyli w górę.
Rozkaz wydał starszy kapral karabinierów, który mierzył do nich z karabinu maszynowego. Obok niego stał drugi karabinier, który trzymał w ręce nóż sprężynowy. Najwyraźniej przejeżdżali szosą wzdłuż plaży, zauważyli bójkę i postanowili zainterweniować.
– Wstawać!
Wstali.
– Ruszać się! – polecił karabinier, wskazując głową dużą furgonetkę zaparkowaną na szosie, w której za kierownicą siedział trzeci karabinier.
Wyjawić, że jestem komisarzem, czy nie wyjawić? – Montalbano zadał sobie w duchu hamletyczne pytanie, wędrując z tamtymi dwoma do furgonetki.
Doszedł do wniosku, że lepiej wyjaśnić od razu nieporozumienie.
– Chwileczkę. Jestem... – i urwał.
Cała grupa zatrzymała się, mierząc go wzrokiem.
Komisarz zamknął usta.
Właśnie sobie uświadomił, że zostawił portfel z legitymacją w domu, w szufladzie szafki nocnej.
– No więc jak, chcesz się nam przedstawić? – spytał ironicznie karabinier.
– Przedstawię się waszemu porucznikowi – odpowiedział Montalbano, ruszając dalej.
Na szczęście furgonetka miała zasłonięte tylne okna, inaczej całe miasto zobaczyłoby komisarza zaaresztowanego przez karabinierów i śmiechom nie byłoby końca.
Na posterunku niezbyt delikatnie wepchnięto ich do obszernego pomieszczenia, po czym jeden z karabinierów zasiadł za którymś ze znajdujących się w nim biurek.
Nie spieszyło mu się, poprawił marynarkę, wpatrzył się z namysłem w długopis, przeczytał coś w biuletynie, otworzył szufladę, przejrzał jej zawartość, zamknął ją, po czym odchrząknął i w końcu przemówił:
– Zaczniemy od ciebie – wskazał na Montalbana. – Daj mi swój dowód.
Komisarz poczuł się nieswojo, zdawał sobie sprawę, że sytuacja zrobiła się nieprzyjemna. Lepiej zmienić temat.
– Nie mam nic wspólnego z bójką – oświadczył stanowczo. – Wtrąciłem się, żeby ich rozdzielić. Ci dwaj, zresztą nawet ich nie znam, mogą to poświadczyć.
I odwrócił się, żeby popatrzyć na pozostałych mężczyzn, którzy stali trzy kroki za nim, pilnowani przez karabinierów.
Wtedy stało się coś dziwnego.
– Ja wiem tylko, że kopnąłeś mnie w bok i jeszcze mnie boli – oświadczył pierwszy.
– A mnie walnąłeś w twarz – dodał mężczyzna z nożem.
Montalbano natychmiast zorientował się w sytuacji. Ci dwaj skurwysyni go rozpoznali, a teraz mieli ubaw i specjalnie go wrabiali.
– Zaraz ci wybiję z głowy ochotę do żartów – zagroził karabinier. – Dawaj ten dokument!
Nie było wyjścia, Montalbano musiał powiedzieć prawdę.
– Nie mam go przy sobie.
– Dlaczego?
– Zostawiłem go w domu.
Starszy kapral wstał od biurka.
– Widzi pan, mieszkam w willi tuż...
Funkcjonariusz stanął przed nim.
– ...przy plaży. Dzisiaj rano...
Karabinier chwycił go za klapy marynarki.
– Jestem komisarzem! – zawołał Montalbano.
– A ja kardynałem! – odpowiedział karabinier, potrząsając komisarzem tak gwałtownie, że głowa o mało mu nie spadła z ramion jak dojrzała gruszka.
– Co tu się dzieje? – spytał zarządzający posterunkiem porucznik karabinierów, który właśnie wszedł do pokoju.
Zanim karabinier mu odpowiedział, jeszcze raz potrząsnął Montalbanem.
– Przyłapałem tych trzech w trakcie bójki. Jeden z nich miał nóż sprężynowy. A ten udaje, że jest...
– Podał swoje dane?
– Nie.
– Zostaw go i przyprowadź do mnie.
Starszy kapral popatrzył ze zdumieniem na swojego zwierzchnika.
– Ale przecież...
– To rozkaz – przerwał mu ostro porucznik i wyszedł z pokoju.
Montalbano pogratulował mu w duchu. W taki sposób wszystkim zaoszczędził wstydu, bo porucznik i komisarz znali się jak łyse konie.
Kiedy szli korytarzem, zdezorientowany karabinier spytał cicho:
– Proszę mi powiedzieć prawdę, czy rzeczywiście jest pan komisarzem?
– Ależ skąd! – uspokoił go Montalbano.
Dziesięć minut później, po wyjaśnieniu całej sprawy i przyjęciu przeprosin ze strony porucznika, Montalbano opuścił posterunek karabinierów.
Musiał koniecznie wrócić do domu, żeby się przebrać; w czasie bójki na plaży piasek wpadł mu nawet pod bieliznę, poza tym miał pomiętą koszulę i brakowało mu dwóch guzików u marynarki.
Najprościej było pójść do komisariatu, który znajdował się może piętnaście minut spacerkiem stąd, i poprosić o podwiezienie.
Komisarz ruszył w drogę.
Ponieważ jednak bolało go lewe oko i prawe ucho, zatrzymał się przed jakąś wystawą sklepową, żeby przejrzeć się w szybie.
Wokół oka, które zostało poczęstowane potężnym ciosem pięścią, zaczęła się tworzyć się niebieska opuchlizna, natomiast na uchu widać było wyraźnie ślady dwóch zębów.
Gdy Catarella ujrzał komisarza, wydał z siebie ryk, który nie przypominał ludzkiego głosu, mógł raczej pochodzić od zranionego zwierza. Zaraz potem zasypał komisarza gradem pytań:
– Kto to był, panie komisarzu? Zbrojne napadnięcie? Napadnięcie gołą ręką? Zasadzka? Obrabowanie? Kto to był, oj, oj? Samochodów zderzenie? Bomby wybuchnięcie? Zamyślone podpalenie?
– Uspokój się, Catarè – przerwał mu komisarz. – Przewróciłem się po prostu. Coś nowego?
– Nie, panie komisarzu. A właściwie tak, bo dzisiejszym rankiem jeden pan przyszedł, co z panem osobiście we własnej osobie rozmawiać pragnął.
– Powiedział, jak się nazywa?
– Tak jest. Alfredo Pitruzzo.
Montalbano nie znał żadnego Alfreda Pitruzza.
– Jest Gallo?
– Tak.
– Powiedz mu, żeby mnie odwiózł do Marinelli. Poczekam na niego na parkingu.
Montalbano od razu zauważył, że na placyku przed domem obok jego samochodu stoi jakieś inne auto. Pożegnał się z Gallem i wysiadł z samochodu. Usłyszawszy hałas, gosposia Adelina wybiegła z kuchni, popatrzyła na komisarza i także zaczęła lamentować:
– Matko przenajświętsza, a co się panu przydarzyło? Co się stało? Boże drogi, co za ranek! Co za ranek nieszczęsny!
Montalbano ścierpł. Dlaczego Adelina użyła takich słów? Z jakiego powodu ranek był nieszczęsny? Co się jeszcze stało?
– Adelì, możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
– Panie komisarzu, rano, kiedy przyszłam, dom był pusty, opuszczony, pana nie było, a drzwi na werandę stały otworem. Jakiś złoczyńca mógł tu wejść i wszystko ukraść. Kiedy sprzątałam kuchnię, usłyszałam, jak ktoś wchodzi do domu przez werandę. Pomyślałam, że to pan, i poszłam sprawdzić. Ale to nie był pan, tylko jakiś typ, który się rozglądał. Od razu mi się wydało, że to złodziej. No więc chwyciłam ciężką patelnię i zakradłam się z powrotem do pokoju. On do mnie był odwrócony plecami, tom go walnęła patelnią, aż miło, i upadł na ziemię bez zmysłów. Wtedy związałam mu ręce i nogi sznurem, założyłam knebel i zaciągnęłam go do schowka z miotłami.
– Jesteś pewna, że to był złodziej?
– A skąd mam wiedzieć? Taki typ, co do cudzego domu wchodzi...
– Ale dlaczego po tym, jak go obezwładniłaś, nie zadzwoniłaś do komisariatu?
– Najpierw musiałam przygotować makaron ‘ncasciata.
Montalbano docenił tę odpowiedź i poszedł otworzyć drzwi do schowka. Mężczyzna odzyskał przytomność i wpatrywał się w nowo przybyłego z przerażeniem.
Komisarz od razu doszedł do przekonania, że ten elegancki i zadbany sześćdziesięciolatek nie jest złodziejem. Pomógł mu wstać, wyjął knebel, a wtedy mężczyzna natychmiast zaczął krzyczeć:
– Ratunku!
– Jestem komisarz Montalbano.
Mężczyzna jakby go nie usłyszał.
– Ratunku! – zawołał jeszcze głośniej.
Zaczął się cały trząść.
– Ratunku! Ratunkuuu!
Nie zdawał sobie sprawy z tego, co krzyczy, i nie było sposobu, aby go uciszyć. Montalbano szybko podjął decyzję i znowu go zakneblował.
Adelina, usłyszawszy te wrzaski, przybiegła z kuchni i stanęła obok komisarza.
Mężczyzna ze strachu tak wytrzeszczył oczy, że wydawało się, że zaraz wyskoczą mu z orbit. Wydawał się zbyt wystraszony, żeby mógł myśleć jasno, rozwiązanie go byłoby błędem.
– Pomóż mi – powiedział komisarz do Adeliny. – Ja go chwycę za ramiona, a ty za stopy.
– Gdzie go zaniesiemy?
– Posadzimy go na fotelu przed telewizorem.
Podczas gdy nieśli nieznajomego jak worek, komisarz wymyślił wersję faktów, która mogła uratować sytuację. Kiedy mężczyzna znalazł się już na fotelu, Montalbano spytał:
– Jeśli przyniosę panu szklankę wody, czy obieca pan, że nie będzie krzyczeć?
Mężczyzna kiwnął głową na znak zgody. Podczas gdy Montalbano zdejmował knebel, Adelina wróciła z wodą, którą następnie podsunęła nieznajomemu do ust, aby mógł ją wypić, łyk po łyku. Komisarz nie założył mu z powrotem knebla.
Po kilku minutach mężczyzna zaczął się uspokajać, już się nie trząsł. Montalbano wziął krzesło i usiadł naprzeciw niego.
– Jeśli nie czuje się pan na siłach, żeby mówić, proszę odpowiadać gestami. Poznaje mnie pan? Jestem komisarz Montalbano.
Mężczyzna skinął głową.
– Wobec tego, dlaczego pan przypuszcza, że mógłbym panu zrobić krzywdę, skoro nawet pana nie znam? W jakim celu?
Mężczyzna popatrzył na niego niepewnie.
W wydaniu papierowym dostępne są następujące książkiz cyklu o komisarzu Montalbano:
SKRZYDŁA SFINKSA
2013
ŚLAD NA PIASKU
2013
POLE GARNCARZA
2014
WIEK WĄTPLIWOŚCI
2015
ŚMIERĆ NA OTWARTYM MORZU
2016
TANIEC MEWY
2017
UŚMIECH ANGELIKI
2020
ŚWIETLNE OSTRZE
2021
KSZTAŁT WODY
2007 / 2021
PIES Z TERAKOTY
2022
GŁOSY NOCY
2022
ZŁODZIEJ KANAPEK
2023
GNIAZDO ŻMIJ
2023
MORZE BŁOTA
2024
GŁOS SKRZYPIEC
2024
PIERWSZE ŚLEDZTWO MONTALBANA
2024
MIESIĄC Z KOMISARZEM MONTALBANO
2025
POMARAŃCZKI KOMISARZA MONTALBANO
2025
Zarówno te, jak i pozostałe tytuły z serii,dostępne są w formie e-booków na noir.pl