Karuzela pomyłek - Andrea Camilleri - ebook + książka

Karuzela pomyłek ebook

Andrea Camilleri

0,0
30,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tajemnicza, ironiczna, mroczna i genialna − nie sposób oderwać się od nowej opowieści o komisarzu Montalbano. Nieustający psychologiczny suspens otacza czytelnika niczym gęsta mgła, potwierdzając niezaprzeczalną przynależność Andrei Camilleriego do grona mistrzów czarnego kryminału.

W Vigacie nocne sceny zyskują szczególne piękno, jak z poezji Leopardiego. Na opustoszałej ulicy pewna trzydziestolatka zostaje porwana, odurzona chloroformem, po czym porzucona. To samo poprzedniego wieczora spotkało siostrzenicę Enza, właściciela ulubionej trattorii komisarza Salva Montablano. Kobiety są w podobnym wieki i pracują w filiach bankowych. Łączy je również to, że wyszły z tej przygody bez szwanku. Kilka dni później kolejna dziewczyna zostaje uprowadzona w identyczny sposób, ale tym razem zadano jej kilkadziesiąt płytkich ran. W tym samym czasie pożar, najwyraźniej wzniecony celowo, trawi część sklepu, którego właściciel wraz z narzeczoną znikają bez śladu.

Sytuacja na pozór pachnie mafią, ale Montalbano, mimo upływu czasu jak zwykle czujny i dociekliwy, nie daje się zwieść. Gdy wszystko zdaje się wskazywać na oczywiste wyjaśnienie, nieskazitelna logika prowadzi komisarza ku znacznie bardziej złożonej prawdzie – splątanej sieci perwersji, zdrad i zemsty. W tym bagnistym labiryncie zależności i odrzuconych uczuć, wśród ponurego niepokoju i galimatiasu mylnych tropów, kryje się głęboko ukryta prawda.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 226

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: La gio­stra de­gli scambi
Opieka re­dak­cyjna: MO­NIKA SZEW­CZYK
Opra­co­wa­nie re­dak­cyjne: ANNA SU­LI­GOW­SKA-PA­WE­ŁEK
Ko­rekta: JU­LIA MŁO­DZIŃ­SKA, EL­WIRA WY­SZYŃ­SKA
Pro­jekt okładki: TO­MASZ LEC
Co­py­ri­ght © 2015, Sel­le­rio Edi­tore, Pa­lermo For the Po­lish edi­tion Co­py­ri­ght © 2025, Noir sur Blanc, War­szawa
ISBN 978-83-8403-011-0
Ofi­cyna Li­te­racka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Fra­scati 18, 00-483 War­szawa
Za­mó­wie­nia pro­simy kie­ro­wać: – te­le­fo­nicz­nie: 800 42 10 40 (li­nia bez­płatna) – e-ma­ilem: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl – księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.noir.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
Zgod­nie z art. 4 Dy­rek­tywy 2019/790/UE oraz od­po­wied­nimi prze­pi­sami kra­jo­wymi, ni­niej­szym za­strze­gamy prawo do wy­łą­cze­nia z eks­plo­ata­cji tek­stów i da­nych (TDM) dla ce­lów in­nych niż ba­daw­cze, w od­nie­sie­niu do ma­te­ria­łów znaj­du­ją­cych się / w tej pu­bli­ka­cji/ na tym no­śniku/pliku. Wy­ko­rzy­sty­wa­nie tych ma­te­ria­łów w ra­mach dzia­łań TDM jest nie­do­zwo­lone.

Roz­dział pierw­szy

Mniej wię­cej o wpół do szó­stej nad ra­nem ja­kaś mu­cha, która od dłuż­szego czasu wy­da­wała się tru­chłem przy­le­pio­nym do szyby, otwo­rzyła na­gle skrzy­dła, wy­czy­ściła je, po­cie­ra­jąc o sie­bie, po­de­rwała się do lotu i po chwili wy­lą­do­wała na bla­cie szafki noc­nej.

Za­in­sta­lo­wała się na niej na ja­kiś czas, oce­nia­jąc sy­tu­ację, po czym wle­ciała z im­pe­tem do le­wego noz­drza Mon­tal­bana, który słodko so­bie spał.

Wciąż śpiąc, ko­mi­sarz po­czuł nie­przy­jemne swę­dze­nie w no­sie i żeby się go po­zbyć, wal­nął się dło­nią w twarz. Otu­ma­niony snem, nie był jed­nak w sta­nie oce­nić siły ude­rze­nia i w re­zul­ta­cie po­li­czek, który so­bie wy­mie­rzył, od­niósł po­dwójny efekt: obu­dził go i spo­wo­do­wał krwo­tok z nosa.

Ze­rwał się z łóżka, klnąc jak szewc, pod­czas gdy krew try­skała mu z noz­drzy ni­czym z fon­tanny, i po­biegł do kuchni. Otwo­rzył lo­dówkę, chwy­cił dwie kostki lodu, które we­tknął so­bie do nosa, po czym opadł na krze­sło z głową od­chy­loną do tyłu.

Po ja­kichś pię­ciu mi­nu­tach krew prze­stała pły­nąć.

Mon­tal­bano po­szedł do ła­zienki, ob­mył so­bie twarz, szyję i tors, po czym wró­cił do łóżka.

Le­d­wie za­mknął oczy, kiedy po­czuł ta­kie samo swę­dze­nie, jak wcze­śniej, ale tym ra­zem w pra­wym noz­drzu. Naj­wy­raź­niej mu­cha po­sta­no­wiła zmie­nić te­ren eks­plo­ra­cji.

Jak się po­zbyć tego cho­ler­stwa?

Po wcze­śniej­szym do­świad­cze­niu wal­nię­cie się w twarz nie wcho­dziło w grę.

Po­trzą­snął lekko głową. Mu­cha nie tylko się nie po­ru­szyła, ale także wla­zła jesz­cze głę­biej.

A może tak ją wy­stra­szyć?

– Aaaaaaaaaaa!

Wrza­snął tak gło­śno, że aż mu za­dzwo­niło w uszach, ale osią­gnął po­żą­dany wy­nik. Swę­dze­nie ustało.

Pra­wie już za­sy­piał, kiedy po­czuł, że mu­cha spa­ce­ruje mu po czole. Zde­spe­ro­wany, po­sta­no­wił wy­pró­bo­wać nową tak­tykę.

Po­chwy­cił rę­koma prze­ście­ra­dło i na­cią­gnął je so­bie na głowę, za­kry­wa­jąc ją kom­plet­nie. W ten spo­sób nie zo­sta­wił na­tręt­nej mu­sze ani mi­li­me­tra od­kry­tej skóry, cho­ciaż pod przy­kry­ciem bra­ko­wało mu po­wie­trza.

Zwy­cię­stwo oka­zało się krót­ko­trwałe.

Nie mi­nęła na­wet mi­nuta, a i tym ra­zem po­czuł mu­chę, spa­ce­ro­wała po jego dol­nej war­dze.

Ta cho­lerna franca naj­wy­raź­niej nie od­le­ciała, tylko scho­wała się pod prze­ście­ra­dłem.

Ko­mi­sa­rza ogar­nęło znie­chę­ce­nie. Nie miał szans na po­ko­na­nie prze­klę­tej mu­chy.

– Praw­dziwy męż­czy­zna umie przy­znać się do prze­gra­nej – po­wie­dział z re­zy­gna­cją, wsta­jąc z łóżka, by pójść do ła­zienki.

Kiedy wró­cił do sy­pialni, aby się ubrać, i wziął spodnie z krze­sła, zo­ba­czył ką­tem oka, że mu­cha usia­dła na szafce noc­nej.

Była w za­sięgu ręki i nie mógł z tego nie sko­rzy­stać.

Bły­ska­wicz­nie pod­niósł dłoń i wal­nął nią w blat, roz­płasz­cza­jąc mu­chę, która przy­le­piła mu się do skóry.

Po­szedł po­now­nie do ła­zienki, gdzie długo mył ręce, pod­śpie­wu­jąc pod no­sem, ucie­szony za­słu­żo­nym re­wan­żem.

Kiedy jed­nak wró­cił do sy­pialni sprę­ży­stym kro­kiem zwy­cięzcy, znie­ru­cho­miał.

Na po­duszce sie­działa mu­cha.

To zna­czy, że były dwie! Wo­bec tego, którą za­bił?

Winną czy nie­winną? A je­śli przy­pad­kiem za­bił tę nie­winną, czy mógł na­dejść dzień, w któ­rym ktoś mu ten błąd wy­po­mni?

– Co za głu­poty przy­cho­dzą ci do głowy? – za­dał so­bie py­ta­nie.

I za­czął się ubie­rać.

Wy­pił wielką fi­li­żankę kawy, skoń­czył się ubie­rać i otwo­rzyw­szy drzwi bal­ko­nowe, wy­szedł na we­randę.

Dzień za­po­wia­dał się piękny jak z pocz­tówki: zło­ci­sta plaża, nie­bie­skie mo­rze, błę­kitne niebo bez żad­nej chmurki. W od­dali wi­dać było na­wet ja­kąś ża­glówkę.

Mon­tal­bano ode­tchnął głę­boko, wcią­ga­jąc do płuc sło­nawe po­wie­trze, i po­czuł się jak nowo na­ro­dzony.

Po pra­wej stro­nie uj­rzał dwóch męż­czyzn, któ­rzy za­trzy­mali się nad sa­mym brze­giem mo­rza i roz­ma­wiali z oży­wie­niem. Naj­wy­raź­niej się kłó­cili. Mimo że ko­mi­sarz nie był w sta­nie roz­róż­nić słów z tak du­żej od­le­gło­ści, po­znał to po gwał­tow­nej i gniew­nej ge­sty­ku­la­cji roz­ma­wia­ją­cych.

Po­tem je­den z nich zro­bił ruch, któ­rego Mon­tal­bano w pierw­szej chwili nie zro­zu­miał: wy­cią­gnął pro­sto przed sie­bie prawą rękę, któ­rej za­war­tość roz­bły­sła w pro­mie­niu słońca.

Mu­siało to być ostrze noża i drugi męż­czy­zna za­blo­ko­wał cios obiema rę­kami, wy­mie­rza­jąc jed­no­cze­śnie kop­niaka w jaja prze­ciw­nika. Po­tem oba ciała splo­tły się ze sobą, stra­ciły rów­no­wagę, upa­dły na pia­sek, ale nie prze­sta­wały się sza­mo­tać, tur­la­jąc się po brzegu plaży.

Bez chwili za­sta­no­wie­nia ko­mi­sarz po­biegł w ich stronę. W miarę, jak się zbli­żał, za­czął roz­róż­niać głosy wal­czą­cych.

– Za­biję cię, ty skur­wy­synu!

– A ja ci wy­rwę serce!

Mon­tal­bano do­biegł do nich zdy­szany.

Je­den z męż­czyzn wziął górę nad prze­ciw­ni­kiem, trzy­mał go przy­szpi­lo­nego pod sobą, ko­la­nami przy­ci­skał jego roz­ło­żone ra­miona i sie­dział mu na brzu­chu, wa­ląc pię­ścią po twa­rzy.

Mon­tal­bano, nie wi­dząc lep­szego wyj­ścia, zwa­lił męż­czy­znę z prze­ciw­nika po­tęż­nym kop­nia­kiem w bok. Nie­zna­jomy, za­sko­czony nie­spo­dzie­wa­nym ata­kiem, upadł na pia­sek, krzy­cząc:

– Uwaga, on ma nóż!

Ko­mi­sarz od­wró­cił się gwał­tow­nie.

Rze­czy­wi­ście, drugi męż­czy­zna wła­śnie się pod­no­sił, ści­ska­jąc w pra­wej ręce nóż sprę­ży­nowy.

Mon­tal­bano po­peł­nił błąd, nie­bez­piecz­niej­szy z tych dwóch wal­czą­cych był fa­cet z no­żem. Ko­mi­sarz nie dał mu jed­nak czasu na ko­lejny atak. Kop­nia­kiem w twarz roz­ło­żył go po­now­nie na pia­sku. Nóż po­le­ciał gdzieś da­leko.

Drugi męż­czy­zna, który już zdą­żył wstać, sko­rzy­stał z oka­zji i rzu­cił się znowu z pię­ściami na swo­jego prze­ciw­nika.

Wszystko wró­ciło do punktu wyj­ścia.

Mon­tal­bano wo­bec tego schy­lił się, chwy­cił na­past­nika za ra­miona i spró­bo­wał go od­cią­gnąć do tyłu. Ale po­nie­waż tam­ten nie sta­wił żad­nego oporu, ko­mi­sarz stra­cił rów­no­wagę i wy­lą­do­wał na ple­cach na pia­sku, przy­gnie­ciony cię­ża­rem męż­czy­zny.

Fa­cet z no­żem na­tych­miast się na nich rzu­cił. Męż­czy­zna le­żący na ko­mi­sa­rzu sza­mo­tał się, usi­łu­jąc kop­nąć na­past­nika w jaja. Mon­tal­bano wa­lił go lewą pię­ścią, a prawą bro­nił się przed dru­gim ty­pem, który jedną ręką pró­bo­wał wy­dra­pać oczy jemu, a drugą swo­jemu prze­ciw­ni­kowi.

Wkrótce utwo­rzyli kulę z sze­ścioma ra­mio­nami i sze­ścioma no­gami, która to­czyła się po pia­sku, ko­piąc i wy­ma­chu­jąc pię­ściami, klnąc i wrzesz­cząc. Aż na­gle...

Aż na­gle ja­kiś wład­czy głos tuż obok za­ko­men­de­ro­wał:

– Nie ru­szać się albo strze­lam!

Wszy­scy trzej znie­ru­cho­mieli i po­pa­trzyli w górę.

Roz­kaz wy­dał star­szy ka­pral ka­ra­bi­nie­rów, który mie­rzył do nich z ka­ra­binu ma­szy­no­wego. Obok niego stał drugi ka­ra­bi­nier, który trzy­mał w ręce nóż sprę­ży­nowy. Naj­wy­raź­niej prze­jeż­dżali szosą wzdłuż plaży, za­uwa­żyli bójkę i po­sta­no­wili za­in­ter­we­nio­wać.

– Wsta­wać!

Wstali.

– Ru­szać się! – po­le­cił ka­ra­bi­nier, wska­zu­jąc głową dużą fur­go­netkę za­par­ko­waną na szo­sie, w któ­rej za kie­row­nicą sie­dział trzeci ka­ra­bi­nier.

Wy­ja­wić, że je­stem ko­mi­sa­rzem, czy nie wy­ja­wić? – Mon­tal­bano za­dał so­bie w du­chu ham­le­tyczne py­ta­nie, wę­dru­jąc z tam­tymi dwoma do fur­go­netki.

Do­szedł do wnio­sku, że le­piej wy­ja­śnić od razu nie­po­ro­zu­mie­nie.

– Chwi­leczkę. Je­stem... – i urwał.

Cała grupa za­trzy­mała się, mie­rząc go wzro­kiem.

Ko­mi­sarz za­mknął usta.

Wła­śnie so­bie uświa­do­mił, że zo­sta­wił port­fel z le­gi­ty­ma­cją w domu, w szu­fla­dzie szafki noc­nej.

– No więc jak, chcesz się nam przed­sta­wić? – spy­tał iro­nicz­nie ka­ra­bi­nier.

– Przed­sta­wię się wa­szemu po­rucz­ni­kowi – od­po­wie­dział Mon­tal­bano, ru­sza­jąc da­lej.

Na szczę­ście fur­go­netka miała za­sło­nięte tylne okna, ina­czej całe mia­sto zo­ba­czy­łoby ko­mi­sa­rza za­aresz­to­wa­nego przez ka­ra­bi­nie­rów i śmie­chom nie by­łoby końca.

Na po­ste­runku nie­zbyt de­li­kat­nie we­pchnięto ich do ob­szer­nego po­miesz­cze­nia, po czym je­den z ka­ra­bi­nie­rów za­siadł za któ­rymś ze znaj­du­ją­cych się w nim biu­rek.

Nie spie­szyło mu się, po­pra­wił ma­ry­narkę, wpa­trzył się z na­my­słem w dłu­go­pis, prze­czy­tał coś w biu­le­ty­nie, otwo­rzył szu­fladę, przej­rzał jej za­war­tość, za­mknął ją, po czym od­chrząk­nął i w końcu prze­mó­wił:

– Za­czniemy od cie­bie – wska­zał na Mon­tal­bana. – Daj mi swój do­wód.

Ko­mi­sarz po­czuł się nie­swojo, zda­wał so­bie sprawę, że sy­tu­acja zro­biła się nie­przy­jemna. Le­piej zmie­nić te­mat.

– Nie mam nic wspól­nego z bójką – oświad­czył sta­now­czo. – Wtrą­ci­łem się, żeby ich roz­dzie­lić. Ci dwaj, zresztą na­wet ich nie znam, mogą to po­świad­czyć.

I od­wró­cił się, żeby po­pa­trzyć na po­zo­sta­łych męż­czyzn, któ­rzy stali trzy kroki za nim, pil­no­wani przez ka­ra­bi­nie­rów.

Wtedy stało się coś dziw­nego.

– Ja wiem tylko, że kop­ną­łeś mnie w bok i jesz­cze mnie boli – oświad­czył pierw­szy.

– A mnie wal­ną­łeś w twarz – do­dał męż­czy­zna z no­żem.

Mon­tal­bano na­tych­miast zo­rien­to­wał się w sy­tu­acji. Ci dwaj skur­wy­syni go roz­po­znali, a te­raz mieli ubaw i spe­cjal­nie go wra­biali.

– Za­raz ci wy­biję z głowy ochotę do żar­tów – za­gro­ził ka­ra­bi­nier. – Da­waj ten do­ku­ment!

Nie było wyj­ścia, Mon­tal­bano mu­siał po­wie­dzieć prawdę.

– Nie mam go przy so­bie.

– Dla­czego?

– Zo­sta­wi­łem go w domu.

Star­szy ka­pral wstał od biurka.

– Wi­dzi pan, miesz­kam w willi tuż...

Funk­cjo­na­riusz sta­nął przed nim.

– ...przy plaży. Dzi­siaj rano...

Ka­ra­bi­nier chwy­cił go za klapy ma­ry­narki.

– Je­stem ko­mi­sa­rzem! – za­wo­łał Mon­tal­bano.

– A ja kar­dy­na­łem! – od­po­wie­dział ka­ra­bi­nier, po­trzą­sa­jąc ko­mi­sa­rzem tak gwał­tow­nie, że głowa o mało mu nie spa­dła z ra­mion jak doj­rzała gruszka.

– Co tu się dzieje? – spy­tał za­rzą­dza­jący po­ste­run­kiem po­rucz­nik ka­ra­bi­nie­rów, który wła­śnie wszedł do po­koju.

Za­nim ka­ra­bi­nier mu od­po­wie­dział, jesz­cze raz po­trzą­snął Mon­tal­ba­nem.

– Przy­ła­pa­łem tych trzech w trak­cie bójki. Je­den z nich miał nóż sprę­ży­nowy. A ten udaje, że jest...

– Po­dał swoje dane?

– Nie.

– Zo­staw go i przy­pro­wadź do mnie.

Star­szy ka­pral po­pa­trzył ze zdu­mie­niem na swo­jego zwierzch­nika.

– Ale prze­cież...

– To roz­kaz – prze­rwał mu ostro po­rucz­nik i wy­szedł z po­koju.

Mon­tal­bano po­gra­tu­lo­wał mu w du­chu. W taki spo­sób wszyst­kim za­osz­czę­dził wstydu, bo po­rucz­nik i ko­mi­sarz znali się jak łyse ko­nie.

Kiedy szli ko­ry­ta­rzem, zdez­o­rien­to­wany ka­ra­bi­nier spy­tał ci­cho:

– Pro­szę mi po­wie­dzieć prawdę, czy rze­czy­wi­ście jest pan ko­mi­sa­rzem?

– Ależ skąd! – uspo­koił go Mon­tal­bano.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej, po wy­ja­śnie­niu ca­łej sprawy i przy­ję­ciu prze­pro­sin ze strony po­rucz­nika, Mon­tal­bano opu­ścił po­ste­ru­nek ka­ra­bi­nie­rów.

Mu­siał ko­niecz­nie wró­cić do domu, żeby się prze­brać; w cza­sie bójki na plaży pia­sek wpadł mu na­wet pod bie­li­znę, poza tym miał po­miętą ko­szulę i bra­ko­wało mu dwóch gu­zi­ków u ma­ry­narki.

Naj­pro­ściej było pójść do ko­mi­sa­riatu, który znaj­do­wał się może pięt­na­ście mi­nut spa­cer­kiem stąd, i po­pro­sić o pod­wie­zie­nie.

Ko­mi­sarz ru­szył w drogę.

Po­nie­waż jed­nak bo­lało go lewe oko i prawe ucho, za­trzy­mał się przed ja­kąś wy­stawą skle­pową, żeby przej­rzeć się w szy­bie.

Wo­kół oka, które zo­stało po­czę­sto­wane po­tęż­nym cio­sem pię­ścią, za­częła się two­rzyć się nie­bie­ska opu­chli­zna, na­to­miast na uchu wi­dać było wy­raź­nie ślady dwóch zę­bów.

Gdy Ca­ta­rella uj­rzał ko­mi­sa­rza, wy­dał z sie­bie ryk, który nie przy­po­mi­nał ludz­kiego głosu, mógł ra­czej po­cho­dzić od zra­nio­nego zwie­rza. Za­raz po­tem za­sy­pał ko­mi­sa­rza gra­dem py­tań:

– Kto to był, pa­nie ko­mi­sa­rzu? Zbrojne na­pad­nię­cie? Na­pad­nię­cie gołą ręką? Za­sadzka? Ob­ra­bo­wa­nie? Kto to był, oj, oj? Sa­mo­cho­dów zde­rze­nie? Bomby wy­buch­nię­cie? Za­my­ślone pod­pa­le­nie?

– Uspo­kój się, Ca­tarè – prze­rwał mu ko­mi­sarz. – Prze­wró­ci­łem się po pro­stu. Coś no­wego?

– Nie, pa­nie ko­mi­sa­rzu. A wła­ści­wie tak, bo dzi­siej­szym ran­kiem je­den pan przy­szedł, co z pa­nem oso­bi­ście we wła­snej oso­bie roz­ma­wiać pra­gnął.

– Po­wie­dział, jak się na­zywa?

– Tak jest. Al­fredo Pi­truzzo.

Mon­tal­bano nie znał żad­nego Al­freda Pi­truzza.

– Jest Gallo?

– Tak.

– Po­wiedz mu, żeby mnie od­wiózł do Ma­ri­nelli. Po­cze­kam na niego na par­kingu.

Mon­tal­bano od razu za­uwa­żył, że na pla­cyku przed do­mem obok jego sa­mo­chodu stoi ja­kieś inne auto. Po­że­gnał się z Gal­lem i wy­siadł z sa­mo­chodu. Usły­szaw­szy ha­łas, go­spo­sia Ade­lina wy­bie­gła z kuchni, po­pa­trzyła na ko­mi­sa­rza i także za­częła la­men­to­wać:

– Matko prze­naj­święt­sza, a co się panu przy­da­rzyło? Co się stało? Boże drogi, co za ra­nek! Co za ra­nek nie­szczę­sny!

Mon­tal­bano ścierpł. Dla­czego Ade­lina użyła ta­kich słów? Z ja­kiego po­wodu ra­nek był nie­szczę­sny? Co się jesz­cze stało?

– Adelì, mo­żesz mi po­wie­dzieć, o co cho­dzi?

– Pa­nie ko­mi­sa­rzu, rano, kiedy przy­szłam, dom był pu­sty, opusz­czony, pana nie było, a drzwi na we­randę stały otwo­rem. Ja­kiś zło­czyńca mógł tu wejść i wszystko ukraść. Kiedy sprzą­ta­łam kuch­nię, usły­sza­łam, jak ktoś wcho­dzi do domu przez we­randę. Po­my­śla­łam, że to pan, i po­szłam spraw­dzić. Ale to nie był pan, tylko ja­kiś typ, który się roz­glą­dał. Od razu mi się wy­dało, że to zło­dziej. No więc chwy­ci­łam ciężką pa­tel­nię i za­kra­dłam się z po­wro­tem do po­koju. On do mnie był od­wró­cony ple­cami, tom go wal­nęła pa­tel­nią, aż miło, i upadł na zie­mię bez zmy­słów. Wtedy zwią­za­łam mu ręce i nogi sznu­rem, za­ło­ży­łam kne­bel i za­cią­gnę­łam go do schowka z mio­tłami.

– Je­steś pewna, że to był zło­dziej?

– A skąd mam wie­dzieć? Taki typ, co do cu­dzego domu wcho­dzi...

– Ale dla­czego po tym, jak go obez­wład­ni­łaś, nie za­dzwo­ni­łaś do ko­mi­sa­riatu?

– Naj­pierw mu­sia­łam przy­go­to­wać ma­ka­ron ‘nca­sciata.

Mon­tal­bano do­ce­nił tę od­po­wiedź i po­szedł otwo­rzyć drzwi do schowka. Męż­czy­zna od­zy­skał przy­tom­ność i wpa­try­wał się w nowo przy­by­łego z prze­ra­że­niem.

Ko­mi­sarz od razu do­szedł do prze­ko­na­nia, że ten ele­gancki i za­dbany sześć­dzie­się­cio­la­tek nie jest zło­dzie­jem. Po­mógł mu wstać, wy­jął kne­bel, a wtedy męż­czy­zna na­tych­miast za­czął krzy­czeć:

– Ra­tunku!

– Je­stem ko­mi­sarz Mon­tal­bano.

Męż­czy­zna jakby go nie usły­szał.

– Ra­tunku! – za­wo­łał jesz­cze gło­śniej.

Za­czął się cały trząść.

– Ra­tunku! Ra­tun­kuuu!

Nie zda­wał so­bie sprawy z tego, co krzy­czy, i nie było spo­sobu, aby go uci­szyć. Mon­tal­bano szybko pod­jął de­cy­zję i znowu go za­kne­blo­wał.

Ade­lina, usły­szaw­szy te wrza­ski, przy­bie­gła z kuchni i sta­nęła obok ko­mi­sa­rza.

Męż­czy­zna ze stra­chu tak wy­trzesz­czył oczy, że wy­da­wało się, że za­raz wy­sko­czą mu z or­bit. Wy­da­wał się zbyt wy­stra­szony, żeby mógł my­śleć ja­sno, roz­wią­za­nie go by­łoby błę­dem.

– Po­móż mi – po­wie­dział ko­mi­sarz do Ade­liny. – Ja go chwycę za ra­miona, a ty za stopy.

– Gdzie go za­nie­siemy?

– Po­sa­dzimy go na fo­telu przed te­le­wi­zo­rem.

Pod­czas gdy nie­śli nie­zna­jo­mego jak wo­rek, ko­mi­sarz wy­my­ślił wer­sję fak­tów, która mo­gła ura­to­wać sy­tu­ację. Kiedy męż­czy­zna zna­lazł się już na fo­telu, Mon­tal­bano spy­tał:

– Je­śli przy­niosę panu szklankę wody, czy obieca pan, że nie bę­dzie krzy­czeć?

Męż­czy­zna kiw­nął głową na znak zgody. Pod­czas gdy Mon­tal­bano zdej­mo­wał kne­bel, Ade­lina wró­ciła z wodą, którą na­stęp­nie pod­su­nęła nie­zna­jo­memu do ust, aby mógł ją wy­pić, łyk po łyku. Ko­mi­sarz nie za­ło­żył mu z po­wro­tem kne­bla.

Po kilku mi­nu­tach męż­czy­zna za­czął się uspo­ka­jać, już się nie trząsł. Mon­tal­bano wziął krze­sło i usiadł na­prze­ciw niego.

– Je­śli nie czuje się pan na si­łach, żeby mó­wić, pro­szę od­po­wia­dać ge­stami. Po­znaje mnie pan? Je­stem ko­mi­sarz Mon­tal­bano.

Męż­czy­zna ski­nął głową.

– Wo­bec tego, dla­czego pan przy­pusz­cza, że mógł­bym panu zro­bić krzywdę, skoro na­wet pana nie znam? W ja­kim celu?

Męż­czy­zna po­pa­trzył na niego nie­pew­nie.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

W wy­da­niu pa­pie­ro­wym do­stępne są na­stę­pu­jące książkiz cy­klu o ko­mi­sa­rzu Mon­tal­bano:

SKRZY­DŁA SFINKSA

2013

ŚLAD NA PIA­SKU

2013

POLE GARN­CA­RZA

2014

WIEK WĄT­PLI­WO­ŚCI

2015

ŚMIERĆ NA OTWAR­TYM MO­RZU

2016

TA­NIEC MEWY

2017

UŚMIECH AN­GE­LIKI

2020

ŚWIETLNE OSTRZE

2021

KSZTAŁT WODY

2007 / 2021

PIES Z TE­RA­KOTY

2022

GŁOSY NOCY

2022

ZŁO­DZIEJ KA­NA­PEK

2023

GNIAZDO ŻMIJ

2023

MO­RZE BŁOTA

2024

GŁOS SKRZY­PIEC

2024

PIERW­SZE ŚLEDZ­TWO MON­TAL­BANA

2024

MIE­SIĄC Z KO­MI­SA­RZEM MON­TAL­BANO

2025

PO­MA­RAŃCZKI KO­MI­SA­RZA MON­TAL­BANO

2025

Za­równo te, jak i po­zo­stałe ty­tuły z se­rii,do­stępne są w for­mie e-bo­oków na noir.pl