Kartki z kalendarza - Stanisław Smoleński - ebook + książka

Kartki z kalendarza ebook

Stanisław Smoleński

0,0

Opis

Kartki z kalendarza” Stanisława Smoleńskiego to zbiór wierszy powstałych w wyniku przemyśleń i obserwacji autora z kilku ostatnich lat. Znajdujemy w nich wielką różnorodność, od opisów przyrody, poprzez refleksje o życiu, szereg wierszy okazjonalnych, aforyzmów, do bardzo dowcipnych, pełnych swady wierszyków z przymrużeniem oka. W wielu z nich przejawia się miłość, nostalgia, a nawet akcenty polityki. Wiek i doświadczenie autora spotkały się z młodzieńczym optymizmem, stąd wiersze są lekkie, niewydumane, adresowane zarówno do młodych, jak i starszych odbiorców, a nawet dzieci. W końcowej bardzo osobistej części autor opisał swój ból i rozpacz związaną z utratą ukochanego syna.

W zamyśle autora celem tych wierszy jest pokazanie codzienności życia, stąd skojarzenie, że każdy przeżyty dzień to wyrwana kartka z kalendarza. Dodatkową wartością jest wyciąganie wniosków z określonych zdarzeń i sytuacji. W bogactwie treści każdy znajdzie coś, co go rozbawi lub zmusi do refleksji czy zadumy. Życie zdaniem autora to różnorodność, przybierająca różne odcienie i barwy od różowych do czarnych, a problem polega na tym czy potrafimy się w nim odnaleźć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 125

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Stanisław Smoleński

"Kartki z kalendarza"

Copyright © by Stanisław Smoleński, 2015

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, sp. z o.o. 2015

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji

nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana

w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Jacek Antoniewski

Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok, sp. z o.o.

Ilustracje: © tonyjyothis; Martin Konz; Photocreo Bednarek -- Fotolia.com

ISBN: 978-83-7900-259-7

Wydawnictwo Psychoskok, sp. z o.o.

ul. Chopina 9, pok. 23, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 665 955 131

Wiersze liryczne

Wiosna

Jak nie kochać cię Wiosno?

Gdy przyroda do życia się budzi

W ciepłych promykach słońca i uśmiechach ludzi

Lubię te wczesne, pachnące poranki

Za oknem radosne ptaszków kwilenie

Pierwszych listeczków na wietrze drżenie

Tą niekończącą się opowieść lasu,

Którą wiatr szepcze w koronie sosny

Niosąc ze sobą powiew Pani Wiosny

Wiosenna zieleń jest tak czysta, jedyna

Uderza swoją świeżością niczym kielich wina

I tylko przydrożna brzoza wciąż biała

Czyżby się wiosny bała?

Posrebrzyła kwieciem sady, łąki w kwiaty ubrała

Śliwa w swej niewinności od kwiatów tak biała,

Że aż z zazdrości jabłoń spąsowiała

W palecie leśnej zieleni zawilec srebrem połyska

Kaczeńce nade wodą tworzą kwiatów kobierce

Zerwałem sasankę i trzymam ją w ręce

Jak cię Wiosno zatrzymać? Nie odchodź jeszcze!

Jesień

Jeszcze niedawno złotem lśniły zboża łany

Dziś znikło z kłosów słońce, grunt już zaorany

Zewsząd rozbrzmiewał gwar dzieci wesoły,

By z plaż i placów zabaw przenieść się do szkoły

Pożegnały łąki bociany, odleciały w kluczach żurawie

Już świerszcz nie śpiewa w wysuszonej trawie

Drzewa sposobią się do zimy, gubiąc kolorowe liście,

Wiewiórki zakopują w nich orzeszki i buczyny kiście

Jarzębina ubrała się strojnie w czerwone korale

I tylko las sosnowy nie zmienił się wcale

Sady oddały jesieni swego bogactwa owoce

Coraz krótsze stały się dni, coraz zimniejsze już noce

W taki czas nostalgia człowieka nachodzi żałosna

Tak nam szkoda lata, kiedyż znowu przyjdzie wiosna?

To, co było ciepłe, radosne, już się nam skończyło

I tylko tych lat niepotrzebnie znowu nam przybyło

Jesienny sztorm

To śpiące dotąd morze, łagodne, leniwe, uderzyło nagle z całą

swoją siłą

Gwałtowny wiatr zbudził demony, co w otchłaniach głębin się

kryją

Na rozkaz Neptuna ożyły nagle śpiące duchy morza

Wiatr przygnał deszcz gwałtowny, otworzył przestworza

Wysoka fala pochłonęła plaże, zmyła letnich dni wspomnienia

Przypomniała, że przy siłach natury nie mamy nic do

powiedzenia

Morze zmieniło swój koloryt, z błękitu, zieleni na barwę

szaro-siwą

Morska bryza, co na szczytach morskich fal wyrosła, groźnie

błyska białą grzywą

Wiatr wyrwał z korzeniami stojącą opodal stuletnią rozłożystą sosnę

Fale powyrywały drzewa na klifowym brzegu wyrosłe

Odkryły przysypane piaskiem stare budowle i wraki

Zatrzymały w portach małe rybackie kutry, zamarły morskie szlaki

Wiatr wtłoczył falę do rzeki, nie chcąc jej wód, które ląd składa

morzu w podzięce

Może to srogi gniew Neptuna? Nie trujcie już morza więcej!

Stojąc na brzegu rozmyślam o Kaliguli, który w bezsilnej złości

kazał chłostać morze

Patrząc na ogrom zniszczeń, chciałbym dziś zrobić to samo,

wiedząc, że nic to przecież nie pomoże

Historia kołem się toczy, jedno zabiera, drugie odkrywa

Taka już jest kolej rzeczy, tak już w życiu bywa

Ten pokaz sił natury uczy nas pokory

Czy z tej lekcji wyciągniemy właściwe wnioski?

Nie byłbym tego taki skory

Przedsmak zimy

W mrokach zimnych nocy, oparach poranka

Skończyło się babie lato, ciepłej jesieni sielanka

Z drzew opadły już ostatnie kolorowe liście

I tylko wiatr w ogołoconych konarach przeraźliwie świszcze

Zabrał piękno jesieni, rozniósł ją po polach

Nastał czas ponury, świat w szarych kolorach

Smutkiem las wieje, ustały ptaków trele

Powodów do zachwytów nie pozostało zbyt wiele

Jesienne barwy lasu poszarzałe już i smutne

Jedynie drzewa świerku zielonością wciąż butne

Dąb zrzucił owoce, obnażając swe konary mocne,

W których wiją gniazda puchacze i inne ptaki nocne

Osika nie wiedzieć czemu, całkiem pobielała

Na myśl o zimie, drży ze strachu cała

Pola białym przyprószone szronem, niczym głowa starca

Będą trwać skulone, by doczekać marca

W łanie oziminy strach na wróble stoi

Ze zmiany pogody figle sobie stroi

Zwierzyna z lasu coraz śmielej wychodzi na pole

Chcąc karmić się tym, co pozostało po zielonym stole

Na skraju lasu trawa w kopy zebrana

Będzie żywić leśne bractwo liśćmi pachnącego siana

Na opustoszałe lasy, na uśpione pola, mrok szybko zapada

W ciemnościach długich nocy, zima powoli się skrada

Mieleńska zima

Zima nad morzem nastraja nostalgią

Za latem, które jeszcze niedawno tu było

Za plażą, za życiem, co wokół tętniło

Ta wszechobecna plaża, tłumy przewijające się jak w transie

Przypomina teraz teatr, opuszczony po odbytym seansie

Nawet fala, która wzburzona o brzeg biła

Teraz spokojna, leniwa, w poczuciu, że swoje zadanie spełniła

Morze i horyzont w szarej mgiełce gdzieś ze sobą się styka

Lazurowy błękit nieba lustrzaną zieleń wody przenika

Zimą morze zazdrośnie strzeże swoich głębin skarby

Jesienne sztormy zabrały muszelki, część plaży wydarły

Pamięć o lecie gdzieś w kątach się kryje, w zamkniętych stoiskach

wymarłych ulicach

Zima nad morzem nieśmiało okazuje swoje oblicze

Ośnieżone falochrony niczym gałka lodów na patyku

Na nich rozkrzyczanych, głodnych mew bez liku

Dumne łabędzie, które zapomniały odlecieć na zimę

Wysiadują na brzegu, prosząc o chleba kruszynę

Rozgniewane mewy kradną wrzucone do wody okruszki

Cieszą wzrok nieliczne, kolorowo upierzone kaczuszki

Dziwna to zima, gdy widzisz kąpiących się ludzi

Dreszcz przenika na ich widok, lecz i zazdrość budzi

Gdy jak morsy na brzeg wychodzą z kąpieli

Gdy wokół śniegu tyle, gdy wszystko już w bieli

Ich determinację zrozumieć potrafię

Utrwalę ten widok, robiąc fotografię

Lecz gdzie prawdziwa zima?

Podobno prawdziwych zim nad morzem już nie ma

Zima w Zakopanem

Zakopane swym rozmachem, natłokiem powala

Swym pięknym klimatem, urokiem gór zniewala

Te tłumy oczekujące wyjazdu na szczyty

Szusujący narciarze, turystów zachwyty

Straganiarki zachwalające oscypki, rękawice i kierpce

Zagubieni turyści w amoku zakupów rozterce

Wesoły gwar dziewcząt, strojnych, roześmianych

Opalających się śmiałków na mrozie rozebranych

Rozbiegane dzieci, rzucające śnieżkami

Wytrawni turyści, chodzący sobie tylko znanymi trasami

Pomykające saneczki, z wesołym dzwoneczkiem wpiętym

w uprząż konia

By z zatłoczonych ulic wyrwać się na Błonia

Krupówki pełne tłumów wiecznie oblegane

Piękne kobiety, elegancko ubrane

Nie być tu zimą, to brak bon tonu

Trzeba mieć się czym pochwalić po powrocie do domu

Niezliczone knajpki, czynne tu do rana

Dzieciarnia krzykliwa, młodzież zabiegana

I tylko górale już nie tacy sami

Wypasione samochody, zamiast małych sani

Wszędobylskie komórki, gdzie te parzenice?

Gdzie te góralki strojne w korale, kolorowe spódnice?

Dzisiaj Zakopane to już metropolia

Cichego uzdrowiska przebrzmiała symfonia

Zima ze wspomnień

Pamiętam zimę w górach, gdym był jeszcze młody

Te mroźne poranki, dni pełne słońca, pogody

Górskie smreki ubrane w białego puchu czapy

W przepychu złotego poranka czułem się szczęśliwy, bogaty

Górskie powietrze tak czyste, że aż dech zapiera

Czujesz, że życie jakby mniej doskwiera

Odbite echo niesie się w doliny w krystalicznej toni

Poranna cisza tak czysta, że aż w uszach dzwoni

Szczyty gór skryte w chmurach, dumnie sięgające nieba

Cóż do tego opisu dodać, czego jeszcze trzeba?

Dzika przyroda gór uzmysławia, jaki człowiek jest mały

Nas dawno nie będzie, one będą trwały

Przedwiośnie

W ciepłych promieniach słońca

Rosa zakwitła w gałązkach lśniąca

Kropelki wody dźwięcznie kapiące

Białe przebiśniegi pośród śniegu śpiące

Coraz cieńsza śniegu puszystego pierzyna

Wstaje ze snu długiego zbudzona dziewczyna

Radosne za oknem ptaszków kwilenie

Ciepłego wiatru od morza tchnienie

To idzie Wiosna

Przyszło przebudzenie

Jesień życia

Nostalgia za latem, co jeszcze niedawno w nas było

Za życiem, co jakby powoli się nam kończyło

Jesienne strugi deszczu, głuche wiatru wycie

Proza codzienności, beznamiętne życie

Jakież teraz postawić sobie życia cele, gdy słońce coraz słabiej

grzeje

Gdy dzień coraz krótszy, gdy wiatr w oczy wieje

Gdy każdy dzień jedynie wspomnieniami żyje

Skryte chwile szczęścia w pamięci swej kryje

Żyć warto, gdy cel życia jest prosty

Na ideałach młodzieńczych wyrosły

Lecz gdy dojdziemy do życia jesieni

Wiemy, że ten świat już się nam na lepsze nie zmieni

Szukamy sensu swego bytu, dalszego istnienia

Rozpamiętując chwile szczęścia, smutku, zapomnienia

Ważne by mieć poczucie, że życie przeżyłem godnie

Że danego mi od Boga życia nie rozmieniłem na drobne

Mieć poczucie, że coś na trwale pozostanie po mnie

Że jest ktoś, kto nie pozwoli, by zapomniano o mnie

Wiem, że gdy odpłacam miłością za miłość

Wspomnienia o mnie w ludzkich sercach ożyją

Tylko bądź

Bądź mi wiosną, lasem, łąką,

Ciepłem lata, róży płatkiem,

Złotem jesieni, co w liściach pod stopami szeleści,

Mokrą bryzą, piaskiem plaży,

Senną marą, spełnieniem mych marzeń

Bądź mi gwiazdką ciemną nocą,

Tchnieniem wiatru, co włosy Twe pieści

Mokrą falą, co o brzeg uderza i wraca,

Nadzieją, co w mym sercu iskierkę rozpala

Czekam, aż przyjdziesz i weźmiesz w swe ręce me dłonie,

Spojrzysz mi w oczy i znajdziesz w nich wszystko

Tylko bądź!

Czy warto kochać?

Gdy lata nam srebrzą skronie

Gdy coraz mniej sprawne są nasze dłonie

Myśli się kłębią, pamięć coraz głębiej w nasze serca sięga

Czy życie przeżyliśmy godnie, czy spełniona przed Bogiem

składana przysięga?

Wracają wspomnienia, przeżyta młodość, skrywane marzenia

Dorosłe życie, wir pracy, trud bycia, tworzenia

Refleksja po latach przychodzi niezmienna

Czy warto żyć dla życia, czy żyć miłością samą?

Czy kochać samemu, czy tylko być kochaną?

Czy jest recepta na życie, które chciałabyś przeżyć od nowa?

Jest na to odpowiedz prosta, gotowa

Miłość za miłość, serce za serce

Ten sekret odkryć potrafisz? Żyj po raz drugi,

Do serc ludzi trafisz

Idąc drogą przeznaczenia

Zawieszeni w niebycie

Stąpamy po kruchych liściach wspomnień

Opatuleni przeszłości kirem zapomnienia

W oparach myśli ulotnych, śnie złotym

Z nadzieją, co ostatnia umiera

Drogą wiary, losu przeznaczenia

Czując u boku bliskość duszy bratniej

Idziemy zapatrzeni w siebie

W przyszłość nieznaną

Leżąc wśród przyjaciół

Podziwiam przyrodę, zgłębiam botanikę

Wiem, że w swoim zamiarze słuszną obrałem taktykę

Poznaję poszczególne rośliny, kwiatuszki

Czuję się jak na przyjęciu u czarodziejki wróżki

Tu kozieradka na mnie spoziera

A tam przylaszczka spod krzaków wyziera

Ta wysoka trawa to przecież tymotka

A te białe kwiatuszki, to polna stokrotka

Z koniczyny białej jakaś różowa główka wystaje zdradziecka

Tak, poznaję tę roślinkę... to koniczyna szwedzka

Ta trawa obok to dactylis glomerata

Zapomniałem polską nazwę do kata

Tam fiołki polne i bratki wysadzane często na domowe rabatki

Łan zboża kraszą maki, chabry, bławatki

Pobliski stawek okalają kaczeńce

Z tych kwiatków dziewczęta wyplatają kolorowe wieńce

Trzcina na stawie miarowo kołysze się na wietrze

Lilia wystawia kwiat z wody, jakby łapała powietrze

Na jednej niewielkiej łące

Zaprzyjaźnionych ze mną roślin są przecież tysiące

Znając ich nazwy, a nawet rodzinę

Zrozumieć łatwo mych działań poznawczych przyczynę

Wiem, że mam tu przyjaciół wielu

Leżąc na łące, czuję się jak na czarownym roślin weselu

Quo vadis, Domine?

Dokąd idziesz, Panie?

Winni jesteśmy odpowiedzieć sobie na tak zadane pytanie

Czym się w życiu nie zagubił czasem?

Czy to, co robię, jest moich młodzieńczych idei wyrazem?

Zagubieni w labiryncie szarej codzienności

Zatracamy właściwy sens życia, idąc ku nicości

Czymże są te nasze przyziemne sprawy?

Troska o dzień jutrzejszy, o niedostatek obawy

Gdy życie umyka nam niepostrzeżenie

Rozmyślamy, czy spełniliśmy choć jedno młodzieńcze marzenie

Gdy życie nam uwiera, prowadząc na rozstajne drogi

Gdy stawiasz sobie coraz wyższe progi

Pamiętaj, że jest tylko jedna właściwa droga

Ta, która prowadzi do Boga

Bez powrotu

Coraz częściej do czasów szczęśliwych się zwracam

Pamięcią do lat spędzonych na łonie rodziny powracam

Do domu rodzinnego, do tych lat dziecięcych, beztroskich

Do tych przeżyć i marzeń, które na tym gruncie wyrosły

Nasz dom rodzinny, gdzie wszystko się zaczęło

Gdzie w miłości i szczęściu tak dobrze się żyło

W swej dziecięcej pamięci zachowałem wszystko

Ponieważ zmuszono nas, byśmy opuścili nasze rodowe siedlisko

Wspominam sad za domem, którego wokół białe brzozy strzegą

Budynki z drewna i kamienia, kryte w części strzechą

Łany zbóż, wśród których sterty zeszłorocznych plonów

przyczajone siedzą

Ile wysiłku i potu w nie włożono, nigdy nie powiedzą

Staw przy domu, w którym wiecznie ptactwo się pławiło

Codzienne życie co wokół tętniło

Pamiętam kamienną studnię, ze skrzypiącym żurawiem

I naszą rozbrykaną gromadkę w wesołej zabawie

Lubiłem latem boso wybiegać na łąki i pola

By poczuć jak ciepła i pachnąca zaorana rola

Nazwy pól dziwne, tajemne, kaplica, rupie, żal, czajki

Po latach wiem, że nazwy te nie wzięły się z bajki

Była na nich przed laty wieś, która cała wymarła

Z przekazów ludzkich pamięć o niej do nas dotarła

Żal to część cmentarza, co był tu przed wiekami

To prochy naszych przodków, co żyli tu przed nami

Czajki to rzadkie ptaki, które tutaj goszczą

Wśród licznych krzewów na miedzach gniazda sobie moszczą

Kaplicą nazywano miejsce, gdzie wędrowcy umęczeni drogą

Odpoczynku szukali, racząc się przepływająca rowem wodą

Historii tej wsi strzeże pochylony krzyż stojący przy drodze

Ile modlitw, próśb tu składano, domyślać się możesz...

Na miedzach szerokich, które wiosną słodka poziomka porasta

Stuletnia dzika grusza, wśród kamieni wyrasta

Chociaż owoc z niej marny, zwykła ulęgałka

Nie oddałbym jej teraz dla tortu kawałka

Do dziś czuję zapach świeżo skoszonego siana

Gdyśmy z domu na łąki wybiegali z rana

Do źródełka na łące, które wśród kamieni biło

Wśród jaskrów, kaczeńców, polne ptactwo wodą się chłodziło

Dzwoni w uszach śpiew kobiet wracających z pola, unoszący się

do nieba

Czuję z dala wonny zapach świeżo pieczonego chleba

Na pewno mama piecze dla nas bochen puszystego ciasta

Może tata coś przywiezie, wracając końmi z miasta

Świeże masło z maselnicy, kiżanką u nas zwaną

Mleko prosto od krowy, polane na kaszę jaglaną

Te jedzenie proste, swojskie, jakże zdrowe

Lepsze jak te smakołyki sztuczne, miastowe

Wieczorem wszyscy zasiądą wokół stołu

By być przez chwilę razem, po dniu pełnym znoju

Jeszcze tylko wspólnie odmawiane wieczorne pacierze

By za dzień pracowity dzięki Bogu złożyć w ofierze

Czy zobaczę jeszcze to wszystko przed oczyma duszy mojej?

Byłem tam onegdaj -- tam... nic już nie ma

Młodym ku rozwadze

Kto dzisiaj z młodych poezję rozumie?

Kto ją czyta, jakiś cytat z niej powiedzieć umie?

Zwłaszcza poezję pełną patriotyzmu, heroizmu, chwały

Prochy ojców, bohaterowie, kamienie na szaniec, ideały

W dzisiejszej Europie słowo Ojczyzna niewiele już znaczy

Europę chcemy poznawać, a nie się w niej różnić, żyć każdy

inaczej

W dobie Internetu czytanie poezji to po prostu czysta strata

Lepiej film obejrzeć, w którym miłość, krew, przemoc z sobą się

przeplata

Podziw dla piękna, przyrody, lecz jaki sens z jej opisu wynika?

Piękny kwiatek przecież zwiędnie, wrzuć go do śmietnika!

Nie rozumieją patosu, zapału, jaki z romantyzmu bije

Kto dziś wierzy w miłość platoniczną, nie dla niej przecież się żyje

Dziwni byli ci wielcy poeci, ciężko ich poezję zrozumieć

Trudno się w nią zagłębić, zbyt wiele rzeczy trzeba znać i umieć

"Pan Tadeusz" -- tak, to gdzieś widziałem

Z gazetą jako dodatek na DVD dostałem

Nie rozumiem, po co ten Mickiewicz wyjeżdża z tą Litwą

Co on tam robił i czemu pisze moja Ojczyzno

A już zupełną zakałą dla wielu są "Dziady"

Duchów i zjaw zawiłe tyrady

Słowacki rozpoznawany głównie po kołnierzu u koszuli białej, coś

o liliach pisał

Chyba "Lil a Weneda", tyle tych wierszy przecież napisał

Zupełnie niezrozumiałe są wywody Kordiana

Sny, wizje, jakaś fatamorgana

Krasiński z tą "Nieboską Komedią" to już całkiem przesadził

Diabły, piekło, niebo, kto by sobie z tym wszystkim poradził?

Żeby zrozumieć poezję, trzeba mieć wrażliwość i duszę otwartą

Czasami nad pięknym opisem przyrody zadumać się warto

Mieć wiedzę o epoce, znać czyjeś uczucia, pragnienia

A najważniejsze zrozumieć, co autor miał do powiedzenia

Kto z poezji czerpać umie

Temu łatwiej żyć, bo o wiele więcej z tego przesłania zrozumie

O tempora! O mores!

Wiek dwudziesty pierwszy, to nowa, lecz czy na pewno lepsza era?

Czas elektroniki, telewizji, komórki, komputera

Po minionym wieku została nostalgia, wspomnienia

Lata młodości, gorące głowy, wzniosłe marzenia

Czy miłość też była inna, inaczej rozumiana?

Gdzie dzisiaj płomienne listy, skrywane wyznania?

Platoniczna miłość, bilecik z bukiecikiem fiołków wysłany

Spacer w blasku księżyca, wiersz dla ukochanej

Teraz sms-y a w nich: nara, pozdro, siema

Ten sam młodzieńczy polot, lecz uroku w nich nie ma

Dyskoteka, techno, piwo, fatalne maniery

W dobrym tonie jest łamać przyzwoitości bariery

Zanikł romantyzm, bo ważniejsze jest ciało niż dusza

Więź międzyludzka nikogo dziś nie wzrusza

Gdzie tamte prywatki, randki, czułe słówka

Teraz liczy się kasa, szpan, samochód, najnowsza komórka

Powtórzę więc za Cyceronem, o tempora! o mores! Inny dziś cel

życia, jego styl, a nawet amory

Każda więc epoka ma swoje prawa

Ten nowoczesny styl życia smutkiem starszego człowieka napawa

Rozmyślania w kwiaciarni

Kocham kwiaty, za ich piękno, zapach i urodę

Za