Karol i Camilla - Iwona Kienzler - ebook + audiobook

Karol i Camilla ebook i audiobook

Kienzler Iwona

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Romans księcia Karola i Camilli to jeden z najbardziej skandalicznych związków miłosnych w dziejach monarchii brytyjskiej. Nic nie jest tu takie, jak by się z pozoru mogło wydawać: książę Karol nie był podłym mężem zdradzającym piękną żonę, Diana nie miała anielskiego charakteru, a Camilla nie była tą najgorszą, ale kobietą, która dawała Karolowi to, czego najbardziej potrzebował – bezwarunkową miłość.

Poznajmy historię gorącego uczucia łączącego Karola, nowego króla Zjednoczonego Królestwa, i Camillę. Tych dwoje zniosło ostracyzm poddanych Elżbiety II i niejedną burzę. Ich historia jest żywym dowodem na to, że prawdziwa miłość przetrwa wszystko. Ta przetrwała i trwa nadal, bo królewska para pomimo upływu lat nadal sprawia wrażenie bezgranicznie zakochanej.

Kim zatem była „ta trzecia" w małżeństwie Diany i Karola?

Dlaczego Camillę nazywano „najbardziej znienawidzoną kobietą na Wyspach Brytyjskich"?

Ile kosztowała ją walka o miłość Karola?

O tym wszystkim dowiecie się z najnowszej książki Iwony Kienzler, bestsellerowej autorki biografii historycznych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 438

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 31 min

Lektor: Iwona Kienzler

Oceny
3,9 (14 ocen)
5
5
1
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DorotaMagdalena

Z braku laku…

Typowa "produkcja" tej autorki.
00

Popularność



Kolekcje



© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2022

Konsultacja: Sylwia Łapka-Gołębiowska

Redaktor prowadząca: Ewa Kubiak

Redakcja: Ewa Popielarz

Korekta: Katarzyna Smardzewska

Skład: Igor Nowaczyk

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz

Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska

Zdjęcia na okładce i źródła ilustracji: Wikimedia Commons;

Adeltron (CC 2.0), s. 6; Allan Warren (CC 3.0), s. 10; Carfax2 (CC 3.0), s. 94;

John MacIntyre (CC 2.0), s. 160; crop 3 (CC 3.0), s. 238

Zdjęcie autorki: © Maciej Zienkiewicz Photography

Producenci wydawniczy: Anna Laskowska, Magdalena Wójcik,

Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2022

ISBN: 978-83-67388-48-1 (EPUB); 978-83-67388-49-8 (MOBI)

Lira Publishing Sp. z o.o.

al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Związki Karola były burzliwe,

wybory życiowe nieszczęśliwe.

Bywały również relacje miłe,

chociaż na ogół dosyć zawiłe.

Diana dwóch synów mu powiła,

kobietą życia była Camilla.

Miłość jednak w końcu wygrała,

to Milla u jego boku się ostała.

Trudno być wiecznym tronu następcą,

lecz to Parki losu nicią kręcą.

Pytacie, czy będzie królem dobrym,

na pewno z powodu wieku mądrym.

Karol w końcu osiądzie na tronie,

koronę króla włoży na skronie,

kobietę życia mając u boku,

a dla syna – koronę na widoku.

Para królewska, Karol i Camilla

Wstęp

Wszyscy lubimy historie o miłości, zwłaszcza te ze szczęśliwym zakończeniem, podobnie jak baśnie o pięknych i dobrych księżniczkach, które po wielu perypetiach poślubiają w końcu ukochanego księcia, by dzielić z nim długie, pełne miłości i szczęścia życie. Tymczasem dzieje związku księcia Walii Karola, następcy brytyjskiego tronu, i Camilli Parker Bowles przypominają raczej baśń na opak, bo książęca ukochana nie była nigdy bajkową księżniczką, trudno ją też uznać za piękność czy chodzący wzór cnót. Co więcej, zdaniem mediów i opinii publicznej bardziej przypominała wredną, złą czarownicę, która przyleciała na miotle, by skutecznie zburzyć małżeńskie szczęście Karola i Diany, królowej ludzkich serc. Gdyby żyła przed wiekami, zapewne oskarżono by ją o konszachty z diabłem i wykorzystanie czarnej magii do zdobycia serca księcia.

Wielu po dziś dzień zastanawia się, jak to jest możliwe, żeby taka nieatrakcyjna kobieta wygrała rywalizację o względy mężczyzny z prawdziwą pięknością o figurze modelki i anielskim sercu, jaką w oczach opinii publicznej była nieżyjąca księżna Diana. Do negatywnego wizerunku aktualnej księżnej Kornwalii przyczyniła się zresztą sama lady Di, zdradzając mediom kulisy swego nieudanego małżeństwa, w którym – jak się wyraziła w trakcie słynnego wywiadu dla BBC w 1994 roku – panował tłok właśnie ze względu na obecność pani Parker Bowles, wieloletniej kochanki Karola. Diana nie miała żadnych oporów, by flirtować z dziennikarzami, wylewając swoje żale na niewiernego męża i jego konkubinę oraz obwiniając ich oboje za swoje nieudane małżeństwo. A przecież nie trzeba być specjalistą, żeby przyglądając się bliżej burzliwej historii pierwszego mariażu księcia Walii, orzec, iż związek ten był od początku skazany na niepowodzenie. Los, a w zasadzie dworska etykieta i konwenanse sprawiły bowiem, że na ślubnym kobiercu stanęło dwoje nieznajomych, którzy nawet nie mieli szansy, żeby się dobrze poznać przed ślubem, i których więcej dzieliło, niż łączyło. W efekcie doszło do prawdziwej małżeńskiej katastrofy i nie zapobiegły temu ani iście bajeczna ceremonia zawarcia małżeństwa, ani skrupulatnie przestrzegane przez Dianę ślubne rytuały, ani nawet powszechne uwielbienie książęcej pary przez ludzi na całym świecie. Podczas gdy zdecydowana większość mężczyzn zazdrościła księciu Walii pięknej, młodej, pełnej życia i mającej nienaganne wyczucie stylu żony, on sam dosłownie dusił się w tym związku, tęskniąc do mniej urodziwej, starszej i będącej na bakier z elegancją Camilli. Nieszczęścia dopełniła tragiczna śmierć księżnej Diany, przez całe życie poszukującej tylko jednego – miłości, która nie była jej dana.

Pod tym względem los był znacznie łaskawszy dla jej niewiernego małżonka, ale i jemu nie było łatwo, bo uczucie między nim a przyszłą księżną Kornwalii też musiało znieść niejedną trudną próbę. Jak się okazuje, Camilla wprawdzie bez problemu zdobyła serce Karola, ale niejako przez przypadek, chcąc wzbudzić zazdrość swego ówczesnego partnera, Andrew Parker Bowlesa. Los bywa jednak przewrotny, bo wprawdzie faktycznie cel osiągnęła i jej wartość w oczach Bowlesa wzrosła, ale to nie on, lecz książę okazał się miłością jej życia, zresztą w pełni odwzajemnioną. Natomiast Karol znalazł w Camilli nieprzebrane pokłady uczucia oraz bezwarunkową akceptację, których szczędzono mu w domu rodzinnym. Wychowywany przez sztab opiekunek i nianiek, z dala od wiecznie nieobecnej, pochłoniętej obowiązkami głowy państwa matki i nieustannie strofowany przez wymagającego ojca, który sam nie miał w domu dobrych wzorców, książę wyrósł na wrażliwego i sfrustrowanego młodego mężczyznę. Nawiasem mówiąc, jego sytuacja jest nadal nie do pozazdroszczenia, bo chociaż mawia o sobie, iż jest tylko zwyczajnym człowiekiem na niezwykłym stanowisku, to przecież jego dorastaniu, młodości oraz perypetiom uczuciowym i małżeńskim towarzyszy nieustanne zainteresowanie mediów i opinii publicznej.

Karol i Diana nie byli pierwszymi, którzy męczyli się w nieudanym małżeństwie, ale opinia publiczna chciała wierzyć w baśń zapoczątkowaną ich ślubem w londyńskiej katedrze św. Pawła, dlatego wieści o rozpadzie ich związku przyjęto z niedowierzaniem i niekłamanym smutkiem. I niemal od razu zaczęto szukać winnych, znajdując ich w osobach niewiernego księcia i jego podstarzałej, a w dodatku zamężnej kochanki, przez zazdrosną Dianę nazywanej rottweilerem. Pikanterii całej sprawie dodawał fakt, że nad grzesznym uczuciem łączącym tę parę unosił się cień prababci Camilli, Alice Keppel, bodaj najsłynniejszej kochanki prapradziadka księcia Walii, Edwarda VI.

Bez wątpienia losy romansu księcia Karola i pani Parker Bowles to nie tylko niezwykła historia miłosna, ale także jeden z najbardziej skandalicznych związków miłosnych w dziejach monarchii brytyjskiej. I nikt nie jest tu taki, jak by się z pozoru mogło wydawać: Karol nie był wcale podłym mężem zdradzającym piękną żonę, Diana nie była aniołem w ludzkiej skórze i też miała niejedno za uszami, a Camilla w niczym nie przypominała złej czarownicy, zdolnej do najgorszych niegodziwości. Nawet jej wizerunek brzydkiej, zaniedbanej i niechlujnie ubranej kobiety, uparcie lansowany przez media, był jedynie wynikiem manipulacji dziennikarzy.

Poznajmy zatem burzliwe dzieje uczucia łączącego Karola księcia Walii i Camillę – uczucia, które przetrwało ostracyzm poddanych Elżbiety II i niejedną burzę. Wbrew pozorom historia ta jest żywym dowodem na słuszność z pozoru trywialnego twierdzenia, że prawdziwa miłość przezwycięży wszystko. Ta przetrwała i trwa nadal, bo książęca para, pomimo upływu lat, nadal sprawia wrażenie bezgranicznie zakochanej.

Książę Karol w 1979 roku

ROZDZIAŁ 1
Był sobie książę...
Ukochana księżniczka

„Jest wspaniała – orzekł znany francuski projektant Christian Dior, komentując wizytę następczyni tronu Wielkiej Brytanii księżniczki Elżbiety, która wraz z niedawno poślubionym mężem, księciem Filipem, w maju 1948 roku odwiedziła Paryż. – Nigdy nie zgadłbym z jej zdjęć, że potrafi tak pięknie się ubierać i nosić z taką dystynkcją”[1]. Trzeba przyznać, iż dwudziestodwuletnia Lilibet, jak nazywali przyszłą monarchinię najbliżsi, zrobiła nad Sekwaną prawdziwą furorę, budząc zachwyt nie tylko cytowanego projektanta, ale wszystkich Francuzów – narodu słynącego z niechęci do monarchii. Była to pierwsza oficjalna wizyta najstarszej córki króla Jerzego VI, która przybyła do Paryża, by otworzyć wystawę pt. Osiem wieków brytyjskiego życia w paryskim muzeum mody mieszczącym się w Palais Galliera. Zatrudniony na stanowisku osobistego sekretarza księżniczki Jock Colville, któremu powierzono przygotowania do podróży następczyni tronu oraz jej męża, mógł odetchnąć z ulgą: wizyta, będąca zarazem chrztem bojowym przyszłej królowej, mającym ją przygotować do przyszłych obowiązków, okazała się niesamowitym sukcesem. Młodą, ładną córkę Jerzego VI witały w Paryżu wiwatujące na jej cześć tłumy, a brytyjski ambasador odnotował z niemałą satysfakcją, że nawet niechętne monarchii komunistyczne gazety zamieszczały nader obszerne relacje z pobytu Elżbiety i jej małżonka. A co ważniejsze, wszystkie te artykuły miały wyłącznie pozytywny wydźwięk.

Dla samej księżniczki było to jednak niemałe wyzwanie, bowiem kiedy wybrała się do Paryża, była już w czwartym miesiącu ciąży i dokuczały jej poranne mdłości. Poczucie obowiązku nie pozwalało jej jednak na użalanie się nad sobą, dlatego dzielnie reprezentowała brytyjską monarchię, wspierana przez męża, w którym była bezgranicznie zakochana już od trzynastego roku życia. Po powrocie do domu poczuła się znacznie lepiej i pomimo odmiennego stanu nie tylko wypełniała swoje powinności następczyni tronu, ale także prowadziła ożywione życie towarzyskie. Wraz z mężem brylowała na różnego rodzaju balach i przyjęciach, spotykała się z przyjaciółmi w najmodniejszych ówcześnie londyńskich restauracjach oraz oglądała wyścigi konne w Epsom i Ascot. Zmieniło się to dopiero z początkiem czerwca, kiedy wydano oficjalny komunikat głoszący, iż Jej Królewska Wysokość księżniczka Elżbieta zmuszona jest odwołać wszystkie swoje zobowiązania na następne sześć miesięcy. „Królewska obyczajowość zakazywała używania słowa «ciąża» – tłumaczy biograf rodziny królewskiej Anthony Holden. – Trzeba było czytać między wierszami, domyślić się, że spodziewa się dziecka. W owych czasach lekarze mówili o ciąży jako o «odmiennym stanie», a o porodzie jako o «rozwiązaniu»”[2].

Jak się okazało, poddani Jerzego VI doskonale odczytali treść komunikatu, ciesząc się z perspektywy pojawienia się nowego członka rodziny królewskiej. I wszyscy, na czele z ówczesnym premierem Winstonem Churchillem, mieli nadzieję, że ich ukochana księżniczka powije syna. Tymczasem zarówno dziadek, jak i ojciec mającego przyjść na świat dziecka spodziewali się narodzin dziewczynki. Wszak Jerzy VI doczekał się tylko dwóch córek, a i w rodzinie księcia Filipa jako pierwsze rodziły się dziewczynki – on sam miał aż cztery starsze siostry. Przyszła mama przygotowywała się do rozwiązania bardzo starannie, upierając się przy porodzie w wybranym przez nią apartamencie, w otoczeniu, które znała i w którym czuła się bezpiecznie. Salę porodową zorganizowano zatem w pokoju tuż pod sypialnią Elżbiety, na drugim piętrze pałacu Buckingham, gdzie miała rodzić otoczona opieką położnych oraz czterech lekarzy. Zanim doszło do rozwiązania, parlament z inicjatywy Jerzego VI zdążył zlikwidować zupełnie bezsensowny i bezużyteczny obyczaj nakazujący obecność ministra spraw wewnętrznych przy narodzinach członka rodziny królewskiej. Ów dziwny nakaz, który wszedł w życie w XVII stuleciu, za panowania Jakuba II Stuarta, wbrew pozorom miał całkiem racjonalne uzasadnienie. Kiedy 10 czerwca 1688 roku, po latach oczekiwania druga żona władcy, Maria z Modeny, powiła zdrowego chłopca – Jakuba Franciszka Edwarda, pojawiły się plotki, iż królewski potomek urodził się martwy i został podmieniony na dziecko niewiadomego pochodzenia, wniesione do pałacu w specjalnym naczyniu zwanym szkandelą, służącym do podgrzewania pościeli. Trudno się dziwić owym pogłoskom, skoro monarcha z pierwszą małżonką doczekał się dwóch córek, a wszystkie poprzednie ciąże królowej Marii kończyły się poronieniem lub narodzinami martwego dziecka. Wprawdzie plotce usiłowano ukręcić łeb za pomocą oficjalnego ogłoszenia, iż noworodek jest biologicznym synem swoich rodziców, ale poddani wiedzieli swoje. Ta niewygodna dla monarchii sytuacja legła u podstaw uchwalenia prawa, zgodnie z którym urzędnik państwowy musiał być obecny przy narodzinach królewskiego potomka, by zaświadczyć przed rządem, że królowa sama powiła dziecko, jak również poinformować gabinet o płci noworodka.

Co ciekawe, kiedy Lilibet przyszła na świat 21 kwietnia 1926 roku, w domu jej rodziców także był obecny przedstawiciel rządu – ówczesny minister spraw wewnętrznych w rządzie Stanleya Baldwina, sir William Joynson-Hicks. Polityk wprawdzie nie był świadkiem samego cudu narodzin, bowiem księżniczka Elżbieta przyszła na świat za pomocą cesarskiego cięcia, ale do pokoju położnicy został wprowadzony tuż po zabiegu. Wówczas lekarz poinformował go o przebiegu wydarzeń, prezentując świeżo narodzoną dziewczynkę, a minister z czystym sumieniem mógł powiadomić o wszystkim kolegów z rządu i powrócić do swoich zwyczajowych obowiązków.

Ojciec nowo narodzonej dziewczynki, Albert Fryderyk Artur Jerzy, przez najbliższych zwany po prostu Bertiem, nie był panującym monarchą ani nawet następcą tronu, lecz tylko księciem Yorku – taki tytuł bowiem zwyczajowo jest nadawany młodszemu synowi króla Wielkiej Brytanii – i zajmował drugie miejsce w sukcesji. Jego starszy brat, książę Walii Edward, nie miał żony i ku niekłamanej rozpaczy jego ojca, panującego wówczas króla Jerzego V, jak również całej rzeszy poddanych, niespecjalnie się palił do zmiany stanu cywilnego. Kochany i podziwiany przez lud, był niewątpliwie pierwszym celebrytą w historii Windsorów, doskonale dogadującym się zarówno z mediami, jak i zwyczajnymi ludźmi. Następca tronu był niezbyt wysokim, szczupłym mężczyzną o ujmującej powierzchowności, kochał modę oraz bezpruderyjne damy, niekoniecznie stanu wolnego. W dodatku nie stronił od suto zakrapianych imprez, upijając się do nieprzytomności, a obowiązki publiczne i oficjalne, które musiał wypełniać z racji swojej pozycji, śmiertelnie go nudziły. O tym wiedziała jednak tylko jego rodzina, dwór oraz politycy z kręgów rządowych, gdyż Edward bezbłędnie grał rolę następcy tronu, pielęgnując image wymarzonego kandydata na przyszłego monarchę. Był też powszechnie podziwiany za nienaganną elegancję i wyczucie stylu, a dziś zapewne okrzyknięto by go ikoną męskiej mody. Wszystko to jednak nie wystarczyło, by zadowolić jego ojca, który z utęsknieniem czekał, aż jego najstarszy potomek wreszcie się wyszumi i znajdzie cnotliwą pannę legitymującą się odpowiednim pochodzeniem, z którą się ożeni i która obdarzy go synem. Ale na to się nie zanosiło.

Wprawdzie król doczekał się dwójki wnuków, którymi obdarzyła go jego ukochana córka, księżniczka Maria, ale obaj zajmowali dość odległe miejsce w linii sukcesyjnej, natomiast księżniczka Elżbieta, jako córka księcia Yorku, drugiego pod względem starszeństwa syna Jerzego V, już w dniu swoich urodzin zajęła wysokie, trzecie miejsce w kolejce do tronu, zaraz po swoim, wciąż bezdzietnym, stryju Davidzie oraz po ojcu. I właśnie dlatego świadkiem jej przyjścia na świat musiał być członek rządu, któremu powierzono zaszczytną misję dopilnowania, aby potomkini króla nie została przypadkiem podmieniona na inne dziecko.

Dziewczynka chowała się zdrowo i z czasem zupełnie zawojowała swojego królewskiego dziadka, który dosłownie nie widział świata poza małą Lilibet, jak ją nazywali najbliżsi. Co więcej, dostrzegał w niej materiał na przyszłą królową. Rozczarowany postępowaniem swego najstarszego syna, pozwolił sobie na zaskakujące stwierdzenie: „Modlę się, by mój najstarszy syn nigdy się nie ożenił i nie miał dzieci i aby nic nie stanęło na drodze do tronu Bertiego i Lilibet”[3]. Jego modlitwy zostały wysłuchane, w czym niemały udział miała pewna przebojowa Amerykanka o dyskusyjnej urodzie – Wallis Simpson. Ta dwukrotna rozwódka, w dodatku nielegitymująca się arystokratycznym pochodzeniem, kompletnie zawróciła w głowie Davidowi. O małżeństwie nie mogło być mowy, ale skandaliczny romans tych dwojga był publiczną tajemnicą. Kiedy po śmierci króla Jerzego V jego najstarszy syn objął tron, przyjmując imię Edwarda VIII, nosił się z zamiarem jej poślubienia, co spotkało się z ostrym sprzeciwem nie tylko Kościoła, ale i rządu, o krewnych króla nie wspominając. Zakochany monarcha wybrał jednak życie u boku ukochanej kobiety, decydując się na abdykację. W efekcie, tak jak życzył sobie za życia jego ojciec, korona spoczęła na skroniach ojca Lilibet, księcia Alberta, który panował jako Jerzy VI.

Zarówno sam król, jak i jego żona oraz dwójka dzieci – bo oprócz Elżbiety monarsza para doczekała się także młodszej córki Małgorzaty – budzili wielkie zainteresowanie i sympatię poddanych. Te uczucia przybrały na sile w czasach II wojny światowej, kiedy monarcha wraz z żoną stanowczo odmówił wyjazdu z bombardowanego Londynu i wysłania swoich córek do bezpiecznej Kanady. Dzielił więc ze swoimi poddanymi niebezpieczeństwa i trudy wojennego życia. Jerzy VI nie tylko nie izolował się od mieszkańców swojej ojczyzny, ale także często odwiedzał zbombardowane dzielnice Londynu, dodając otuchy cierpiącym. Sam pałac Buckingham był bombardowany aż dziewięć razy, przy czym jedna ze zrzuconych przez Luftwaffe bomb zniszczyła kaplicę pałacową. Grozy sytuacji dopełniał fakt, że para królewska znajdowała się wówczas w apartamencie odległym o około 70 metrów od miejsca, w którym spadła bomba. Jedyną reakcją królowej Elżbiety, małżonki monarchy, było stwierdzenie: „Cieszę się, że nas zbombardowano. Dzięki temu mogę spojrzeć w oczy mieszkańcom East Endu”[4]. Za sprawą ówczesnego premiera Winstona Churchilla informacja o ataku na pałac, podobnie jak o reakcji żony Jerzego, znalazły się na pierwszych stronach brytyjskich gazet. Sympatia wobec rodziny królewskiej sięgnęła wówczas zenitu, zwłaszcza że prasa publikowała także zdjęcia królewskich córek kopiących wraz z innymi ochotnikami w Windsorze okopy i transzeje. Idąc za ciosem, para królewska starała się odwiedzać wszystkie angielskie miasta bombardowane przez Luftwaffe, jak chociażby Coventry, do którego Elżbieta i Jerzy przyjechali w grudniu 1940 roku. „Nagle poczuliśmy, że jeśli jest tutaj król, to wszystko będzie dobrze i reszta Anglii stoi za nami”[5] – powiedziała dziennikarzom mieszkanka Coventry, poproszona o komentarz do wizyty królewskiej pary w jej mieście.

Wszystkie wyjazdy monarchy i spotkania ze znękanymi wojną poddanymi były oczywiście starannie dokumentowane przez prasę, co okazało się świetnym zabiegiem PR-owym – Jerzy i jego żona zyskali w ten sposób bezgraniczną miłość mieszkańców królestwa. Owa miłość rozciągała się także na ich dzieci, a przede wszystkim na księżniczkę Lilibet, będącą przecież następczynią tronu. Ówczesna brytyjska prasa z nabożną czcią informowała swoich czytelników o wszystkim, co dotyczyło Elżbiety. Uczucie, jakim Brytyjczycy darzą jego najstarszą córkę, nie umknęło uwadze samego króla, który zaniepokojony pisał do swojej matki, królowej Marii: „niemal obawiam się tego, że ludzie ją tak bardzo kochają. Przypuszczam, że to dobrze, i mam nadzieję, że okaże się tego warta, biedne maleństwo”[6]. Owo „biedne maleństwo” bardzo szybko zrozumiało, jak wielka odpowiedzialność na niej ciąży, dlatego księżniczka starała się udowodnić, iż zasługuje na miłość i szacunek poddanych swojego ojca. Już 3 października 1940 roku wygłosiła swoje pierwsze przemówienie radiowe, adresowane do dzieci ewakuowanych z Londynu, w którym podnosiła je na duchu, namawiając do pielęgnowania odwagi. Kiedy skończyła szesnaście lat, ojciec mianował ją honorowym pułkownikiem Grenadierów Gwardii (Grenadier Guards) – do jej zadań należała odtąd inspekcja pałacowych oddziałów. Pomimo młodego wieku Elżbieta podchodziła do swoich nowych obowiązków z zaangażowaniem i sumiennością. W 1944 roku osiemnastoletnia Lilibet, pokonawszy opór swoich rodziców, czynnie zaangażowała się w obronę ojczyzny i wstąpiła do wojskowej służby kobiecej. Służyła w Women’s Auxiliary Territorial Service, zarejestrowana jako młodszy oficer Elżbieta Aleksandra Windsor, i została skierowana do Aldershot, gdzie odbyła szkolenie w Mechanical Transport Training Centre (Centrum Szkolenia Transportu Mechanicznego). Wkrótce okazało się, że młoda dziewczyna, która od dziecka była zapaloną amazonką, z końmi mechanicznymi radzi sobie równie dobrze jak z żywymi. Wówczas nauczyła się nie tylko prowadzić samochód i motocykl, ale także naprawiać pojazdy, w tym ciężarówki. Doskonale radziła sobie ze zmianą koła i wymianą świec zapłonowych.

Kiedy 8 maja 1945 roku podczas obchodów Dnia Zwycięstwa następczyni tronu pojawiła się na balkonie pałacu Buckingham w mundurze swojej jednostki, zgromadzeni na ulicy londyńczycy zareagowali hucznymi owacjami, a uwielbienie dla księżniczki sięgnęło zenitu. Nic zatem dziwnego, że ogłoszenie jej zaręczyn w dniu 9 lipca 1947 roku wywołało wielkie poruszenie, tym bardziej że narzeczony, książę Filip z duńskiej dynastii Schleswig-Holstein-Sonderburg-Glücksburg, w skrócie określanej mianem Glücksburgów, budził kontrowersje. Wprawdzie był przystojny, inteligentny i dobrze wykształcony, miał arystokratyczne korzenie, a nawet wywodził się z rodziny królewskiej, bo jego dziadek ze strony ojca – Jerzy I – w latach 1863–1913 był królem Grecji, a przodkowie i krewni księcia władali Danią i Norwegią, ale pozostawał przy tym biedny jak mysz kościelna. W dodatku wprawdzie on sam w czasie II wojny światowej przykładnie służył w Royal Navy, ale jego starsze siostry wyszły za wysokich rangą oficerów III Rzeszy, co z pewnością nie budziło sympatii wśród poddanych jego przyszłego teścia. Król, świadomy potencjalnych kłopotów, jakie mógłby ściągnąć na jego bliskich i całą monarchię ślub następczyni tronu z człowiekiem, którego rodzina była powiązana z władzami hitlerowskich Niemiec, nie kwapił się do wydania córki za Filipa. Kandydatem na zięcia nie była też zachwycona królowa Elżbieta, zresztą do końca życia nazywała go pogardliwie „Hunem”. Jerzy VI usiłował wyperswadować córce ów niekorzystny jego zdaniem mariaż, ale zakochana Elżbieta nie dała się przekonać. Do zmiany zdania nie skłoniła jej też podróż do Afryki Południowej, w którą zabrał ją w 1947 roku jej królewski ojciec.

Przyszła królowa najwyraźniej należała do kobiet, które kochają jeden raz w życiu i dla których jest to od razu miłość do grobowej deski. Lilibet zakochała się w przystojnym, starszym od niej o pięć lat Filipie jako trzynastolatka, kiedy wraz z rodzicami wizytowała Akademię Marynarki w Dartmouth, a czas pokazał, że nie było to banalne zauroczenie, jakim zazwyczaj ulegają nastoletnie dziewczęta. Będąc pod wrażeniem uporu i determinacji księżniczki, Bertie w końcu skapitulował i zaakceptował wybór córki. W lutym 1947 roku przyszły mąż następczyni tronu zrzekł się greckiego obywatelstwa i stał się poddanym Jerzego VI, przeszedł również konwersję na anglikanizm, spełniając w ten sposób podstawowe warunki zezwalające na małżeństwo z członkinią brytyjskiej rodziny królewskiej. Ale to nie wszystkie wyrzeczenia, jakim poddał się Filip. Młody człowiek, za namową swojego wuja i opiekuna, lorda Mountbattena, przyjął jego nazwisko, czyli angielski odpowiednik nazwiska jego matki – Battenberg.

Ponieważ pojawiły się plotki, jakoby grecki książę zmienił nazwisko i przyjął obywatelstwo brytyjskie wyłącznie ze względu na planowany ślub z przyszłą królową, na polecenie pałacu prasa przywołała jego rodowód oraz wojenne zasługi. „Osoby niezwiązane z marynarką czytające o tym, że książę Filip grecki stara się o naturalizację, mogą nie rozpoznać pod tym tytułem wnuka bardzo zasłużonego brytyjskiego admirała i siostrzeńca drugiego... Gdyby nie nienormalna sytuacja spowodowana wojną, już dawno zostałby obywatelem brytyjskim po zrobieniu dyplomu w Dartmouth w 1939 roku i formalnym wstąpieniu do marynarki”[7] – zapewniał „The Times”.

Początkowo ślub Elżbiety i Filipa, zaplanowany na 20 listopada 1947 roku, miał mieć charakter prywatnej ceremonii w kaplicy św. Jerzego w Windsorze, gdyż zniszczony wojną kraj miał inne wydatki niż finansowanie wystawnej ślubnej ceremonii królewskiej córki, z czego Jerzy doskonale zdawał sobie sprawę. Ostatecznie jednak zdecydowano się uczynić ze ślubu następczyni tronu wydarzenie rangi państwowej, głównie ze względu na spodziewaną poprawę nastrojów społecznych. Samą ceremonię zorganizowano w opactwie westminsterskim, jednej z trzech najważniejszych świątyń Kościoła anglikańskiego, miejscu pochówku nie tylko królów, ale także wielu wybitnych osób z historii Anglii, na czele z Isaakiem Newtonem i Karolem Darwinem. Tam też koronowani byli władcy Anglii, włącznie z Jerzym VI i jego małżonką Elżbietą Bowes-Lyon. Ze względu na trudną sytuację ekonomiczną rząd i parlament wywierały jednak nacisk na pałac, by ograniczyć wydatki na uroczystość, a przede wszystkim – kupować wyłącznie produkty brytyjskie. Wprawdzie zdecydowana większość ówczesnych polityków była przeciwna hucznej ceremonii, ale ostatecznie ślubowi następczyni tronu nadano rangę święta państwowego, co okazało się doskonałym pomysłem. Rację miał Winston Churchill, nazywając uroczystość „rozbłyskiem koloru na szarej, nudnej drodze, którą mamy do pokonania”[8]. Poddani Jerzego VI byli naprawdę spragnieni chociażby namiastki normalności, jakiegoś symbolicznego znaku, że ciężkie czasy wkrótce odejdą w przeszłość. Tym bardziej że była okazja do świętowania, wszak ślub Elżbiety to pierwsze od 84 lat zawarcie małżeństwa przez następcę tronu (w tym przypadku – następczynię), czyli od 1863 roku, kiedy to żenił się najstarszy syn królowej Wiktorii, Edward.

Wybranek następczyni tronu niejako w prezencie ślubnym od swego królewskiego teścia nie tylko otrzymał tytuł Jego Królewskiej Wysokości, ale także został mianowany księciem Edynburga, hrabią Marioneth oraz baronem Greenwich. Czas pokazał, że wielkie wydarzenie, jakim była owa ceremonia zawarcia małżeństwa, spełniło pokładane w nim nadzieje. Wszystko odbyło się bez wpadek i zgrzytów, a głodni wieści z tego niezwykłego wydarzenia poddani Jerzego VI nie mogli narzekać na brak informacji. Czołowe tytuły prasowe zamieszczały obszerne relacje, zaś sam ślub był filmowany i pokazywany przez raczkującą wówczas telewizję (to pierwsza w historii królewska ceremonia ślubna transmitowana przez owo medium), a także transmitowany przez radio i to aż do czterdziestu czterech krajów. Uwiecznione wydarzenie mieli okazję oglądać również Amerykanie, bowiem taśmę z filmem jeszcze tego samego dnia wysłano samolotem za ocean. Filmową relację z uroczystości pokazywano też w zajętym przez aliantów Berlinie, a kino, w którym ją wyświetlano, miało komplet przez siedem dni w tygodniu.

Prasa i poddani z uwagą śledzili poczynania młodej pary, która po ślubie i krótkiej podróży miała zamieszkać w wyremontowanej dla nich i urządzonej zgodnie z gustem Elżbiety rezydencji Clarence House, czteropiętrowym budynku nieopodal pałacu św. Jakuba i niedaleko rezydencji królewskiej. W ten sposób świeżo upieczona mężatka Lilibet stawała się pierwszoplanową postacią w rodzinie królewskiej, zwłaszcza że utożsamiało się z nią młode pokolenie. Poddani Jerzego VI w następczyni tronu i jej małżonku widzieli parę młodych, urodziwych, uśmiechniętych ludzi, jakby żywcem wyjętych z żurnala i zawsze doskonale ubranych. W oczach zdecydowanej większości zwyczajnych, zmęczonych powojenną rzeczywistością, przeciętnych ludzi oboje byli zatem symbolem lepszej, szczęśliwszej i dostatniej przyszłości, jaka – jak wierzono – miała czekać Brytyjczyków.

Radość przy huku salw, czyli narodziny małego księcia

Księżniczka Elżbieta swoje pierwsze dziecko, syna, wydała na świat 14 listopada 1948 roku o godzinie 21.14. Na wieść o narodzinach małego księcia policjanci pełniący wartę przed pałacem zaczęli wrzeszczeć na całe gardło, by obwieścić ten fakt mieszkańcom Londynu. Zabił dwutonowy sewastopolski dzwon w zamku Windsor, który podobnie jak wawelski dzwon Zygmunta odzywa się jedynie w wyjątkowych przypadkach, podkreślając wagę jakiegoś wydarzenia dla państwa i narodu. Pojawienie się na świecie przyszłego księcia Walii i potencjalnego króla uświetniły także salwy armatnie oddane przez brytyjskie okręty wojenne stacjonujące w różnych miejscach ziemskiego globu, jak również specjalnie podświetlone fontanny na Trafalgar Square. Król wpadł w istną ekstazę, a jego sekretarz prasowy, komandor Richard Coville, na wieść o narodzinach męskiego potomka księżniczki zakrzyknął w euforii: „Wiedziałem, że to zrobi! Nigdy by nas nie zawiodła!”[9]. Nie wszystkie komentarze członków rodziny królewskiej, dworzan i pracowników dworu nadawały się jednak do opublikowania w prasie czy cytowania w audycjach radiowych i telewizyjnych. Jeden z oficjalnych lekarzy rodziny królewskiej, sir John Weir, powiedział osobistemu sekretarzowi królowej Elżbiety, żony ówczesnego króla, że „nigdy jeszcze nie uradował go tak widok męskiego członka”[10]...

Uczucie euforii i radości udzieliło się także wciąż liczącemu się na arenie politycznej byłemu premierowi Winstonowi Churchillowi, który wygłosił z tej okazji przemówienie. Powiedział wówczas: „Pradawna monarchia oddaje nieocenione usługi naszemu krajowi, całemu Imperium Brytyjskiemu oraz Wspólnocie Narodów. Ponad odpływami i przypływami partyjnych waśni, wzlotami i upadkami ministerstw oraz osobistości monarchia brytyjska od niepamiętnych czasów, w spokoju i najlepiej jak można w zakresie swoich obowiązków, zawiaduje bogactwem narodu ocalonym z przeszłości i chwałą wpisaną w kroniki kraju. Nasze myśli podążają do matki i ojca, a także, szczególnie dzisiaj, do małego księcia, który właśnie przyszedł na świat pełen walk i burz”[11]. Do grona zachwyconych poddanych dołączył także ówczesny szef rządu Clement Attlee, aczkolwiek jego mowa utrzymana była w znacznie mniej euforycznym tonie. Premier mówił o głębokiej radości, jaką dla małżonków i dziadków stanowiły narodziny księcia; dodawał, iż rodzina królewska „swoim przykładem w prywatnym życiu, a także gorliwością, z jaką wypełnia obowiązki publiczne, daje wielu ludziom siłę i poczucie spokoju w dzisiejszych czasach stresu i niepewności”[12]. Narodziny malca wywołały też entuzjazm mieszkańców Szkocji, którzy uznali chłopca za najbardziej „szkockiego następcę tronu” od czasów Karola I Stuarta. A wszystko dlatego, że w żyłach noworodka za sprawą jego babci ze strony matki płynęła spora domieszka szkockiej krwi. Wieści o powiększeniu się rodziny królewskiej dotarły z prędkością błyskawicy nie tylko do najdalszych krańców Imperium Brytyjskiego i do wszystkich krajów Wspólnoty, ale także do Stanów Zjednoczonych, gdzie wzbudziły niemal tak wielką sensację i zainteresowanie, jak w ojczyźnie świeżo upieczonej mamy, księżniczki Elżbiety. Amerykańskie rozgłośnie radiowe przerywały swoje programy, by podać słuchaczom tę radosną informację, która znalazła miejsce na pierwszych stronach tamtejszych gazet.

Poddani Jerzego VI wkrótce dowiedzieli się z oficjalnego komunikatu wydanego przez Pałac, że „Jej Królewska Wysokość i jej syn czują się dobrze”, a noworodek waży 7 funtów i 6 uncji, czyli około 3,5 kilograma. W lakonicznym komunikacie nie wspomniano natomiast, że pierwszy poród dwudziestojednoletniej następczyni tronu nie należał do łatwych i nie obyło się bez cesarskiego cięcia. W owych czasach przecież nawet nie rozmawiano o tak intymnych i niezbyt eleganckich kwestiach jak komplikacje porodowe czy karmienie piersią. Ojcowie oczekujący na narodziny dzieci także nie byli dopuszczani do rodzących żon, a Filip nie stanowił w tym względzie wyjątku. Książę nie czekał jednak na narodziny pierworodnego, niecierpliwie krążąc po jednym z pokojów pałacu – kiedy jego małżonka cierpiała bóle porodowe, on razem ze swoim sekretarzem grał w squasha. Gdy tylko doniesiono mu o narodzinach synka, bezzwłocznie uczcił to wydarzenie, wychylając lampkę szampana. Do żony udał się nieco później, kiedy Elżbieta wybudziła się już z narkozy, i wręczył jej wspaniały bukiet czerwonych róż. Po latach królowa, wspominając tę chwilę, mówiła, że twarz jej męża była ostatnią, jaką zobaczyła przed narkozą, i pierwszą, jaką ujrzała po obudzeniu. Uściskawszy żonę, Filip udał się do pokoju, w którym na swojego tatę czekał wykąpany i ubrany w nowy kaftanik synek. Noworodek nie zrobił chyba na świeżo upieczonym tacie zbyt dobrego wrażenia, skoro książę orzekł, iż malec wygląda jak pudding śliwkowy...

Zgodnie z wielowiekową tradycją tuż przed północą małego księcia przeniesiono do sali balowej w celu zaprezentowania go dworzanom. Jeden z nich tak wspominał ową doniosłą chwilę: „Zaledwie plastelinowa główka wystawała z kokonu, podczas gdy piastunka Rowe stała dumnie na straży przy zwykłej małej kołysce, całej wyłożonej na biało (...). Biedny maluch dwie i pół godziny po przyjściu na świat znalazł się oko w oko z obcymi – którzy jednak spoglądali nań z wielką czułością i dobrze mu życzyli”[13]. Zanim dworzanie mogli zobaczyć małego Karola, nad jego łóżeczkiem zebrali się najbliżsi krewni, na czele z królewskim dziadkiem i królową Elżbietą. Nie mogło też zabraknąć jego prababci, królowej Marii, która przyprowadziła ze sobą swojego najmłodszego brata, Aleksandra Cambridge, hrabiego Athlone, z małżonką Alicją, księżniczką Albany, notabene najdłużej żyjącą wnuczką królowej Wiktorii.

Pomimo wyczerpania bólami porodowymi i wykonanym zabiegiem świeżo upieczonej mamy nie opuszczało poczucie humoru. Do swojej kuzynki Mary Cambridge pisała, odnosząc się do zamieszania panującego wokół niej i wydanego na świat dziecka: „Nie wiedziałam, że można być tak zajętym w łóżku – bez przerwy coś się dzieje!”[14].

Syn następczyni tronu otrzymał imiona Karol Filip Artur Jerzy (ang. Charles Philip Arthur George), ale wybór pierwszego z nich w większości poddanych Jerzego VI budził raczej złowrogie skojarzenia. Dwa imiona uważane są za pechowe dla monarchii brytyjskiej: Jan oraz właśnie Karol. Pierwsze uznano za nieszczęśliwe za sprawą władcy doskonale znanego z kart powieści i filmów o Robin Hoodzie – Jana bez Ziemi. I rzeczywiście: synowie angielskich władców noszący to feralne imię zdecydowanie przedwcześnie opuszczali ziemski padół. Imię Karol także budziło niezbyt miłe konotacje: wcześniej nosili je dwaj władcy z dynastii Stuartów, z których pierwszy, Karol I Stuart, w 1649 roku został obalony przez rewolucję, po czym jego egzystencję zakończył katowski topór. Jego syn i imiennik, Karol II, wprawdzie w 1660 roku odzyskał koronę, ale jego panowanie trudno uznać za szczęśliwe. Kiedy zasiadał na tronie, Londyn nawiedziły epidemia dżumy, za której przyczyną życie straciło siedemdziesiąt tysięcy mieszkańców stolicy, a potem pożar, w trakcie którego spłonęło aż dwie trzecie miasta. Wprawdzie gazety nic nie pisały na temat złowrogich skojarzeń związanych z imieniem Karol, ale przeciętni zjadacze chleba bali się o przyszłość nowo narodzonego księcia. Wielu uważało, że kiedy tylko zasiądzie na tronie, powinien bezzwłocznie je zmienić, najlepiej na znacznie szczęśliwsze dla korony imię Jerzy. Ale kwilący w kołysce malec miał jeszcze długą drogę do tronu. Jak się miało okazać – rekordowo długą.

Dywagacje na temat, zdaniem wielu, źle wybranego imienia synka następczyni tronu niezbyt długo zaprzątały głowy poddanych Jerzego VI, bo narodziny Karola wprawiły wszystkich w podniosły nastrój, pozwalający z nadzieją patrzeć w przyszłość. A czasy były naprawdę ciężkie, bo udręczone niedawno zakończoną wojną państwo z trudem łapało oddech. Na domiar złego kapryśna zima 1947 roku na trzy miesiące dosłownie sparaliżowała życie na Wyspach, pogarszając i tak już niewesołą sytuację. Liczba bezrobotnych przekroczyła dwa miliony, zdecydowana większość mieszkańców kraju cierpiała nędzę, a żywność była racjonowana. Wartość funta spadała na łeb na szyję, co skutkowało drastycznym ograniczeniem importu, dotknęło także przemysł wydawniczy i prasowy, bowiem papier uzyskiwano z drewna kupowanego poza granicami państwa. Z kolei niedobory papieru spowodowały, że gazety miały objętość zaledwie czterech stron. Zachęcano nawet do oszczędności w paleniu papierosów, propagując bałamutne hasło: „Palcie papierosy do samego końca. To może być korzystne dla waszego zdrowia”. Chcąc jakoś uzupełnić niedobory wołowiny i wieprzowiny na rynku, Ministerstwo Żywności zdecydowało się zastąpić je mięsem wielorybów i ryb, rozpowszechniając przy tej okazji przepisy na pastę rybną, mającą zastąpić wędlinę na kanapkach. Ze względu na zatrzymanie pracy kilku elektrowni większość miast na Wyspach z nastaniem mroku spowijały ciemności. W wyniku działań wojennych, głównie bombardowań niemieckiego lotnictwa, wiele domów i budynków zostało zburzonych lub zniszczonych w stopniu uniemożliwiających ich wykorzystanie do celów mieszkalnych, a powojenny kryzys nie pozwalał na remont czy odbudowę, o wznoszeniu nowych nie wspominając. Londyński korespondent amerykańskiego „New York Timesa” w jednej ze swoich relacji zauważył nawet, iż Wielka Brytania jest teraz upadłym mocarstwem o wspaniałych obyczajach i wszechobecnej biedzie. Narodziny małego księcia były zatem promyczkiem radości, niosącym zmęczonej kryzysem i biedą Wielkiej Brytanii nadzieję na lepszą przyszłość.

Mały Karol sypiał w tej samej pościeli i łóżeczku, w których przed laty spała jego mama, bawił się tą samą srebrną grzechotką i wożony był na spacery dokładnie w tym samym wózku, w którym mała Lilibet była zabierana na przechadzki w okresie niemowlęcym. Elżbieta, której – jak sama mówiła – wręcz trudno uwierzyć, że ma własne dziecko, była swoim synkiem zachwycona. W liście do Mabel Smith, swej dawnej nauczycielki muzyki, pisała, iż jego dłonie „są raczej szerokie, ale wytworne, o długich palcach – całkiem niepodobne do moich, a zupełnie różne od rąk jego ojca. Ciekawe, kim będzie”[15]. Natomiast babcia cioteczna Karola, siostra królowej Elżbiety, odnotowała, że malec „nie mógłby wyglądać bardziej anielsko. Ma złote włosy i piękną cerę, a także zdumiewająco delikatne rysy, jak na tak maleńkie dziecko”[16].

Pomimo miłości, jaką przyszła monarchini obdarzała swojego pierworodnego, bardzo szybko od opieki nad dzieckiem odciągnęły ją obowiązki następczyni tronu, których przybywało dosłownie z dnia na dzień w związku z systematycznie pogarszającym się stanem zdrowia jej ojca.

„Nie ty, mój drogi”, czyli dziwaczne dzieciństwo Karola

Jedna z biografek księcia Karola określiła jego dzieciństwo trafnym mianem „dziwacznego”. Z pewnością ten okres życia wnuka Jerzego VI różnił się drastycznie od dzieciństwa większości jego poddanych. Ile dzieci mogłoby się poszczycić aż ośmiorgiem rodziców chrzestnych? Bo właśnie tylu trzymało do chrztu syna Elżbiety II. Tego niewątpliwego zaszczytu dostąpili: dziadek malca Jerzy VI; prababka ze strony matki Maria (nosząca wówczas tytuł królowej-matki Zjednoczonego Królestwa); siostra matki Karola, księżniczka Małgorzata; król Norwegii; książę Jerzy, czyli stryjeczny dziadek księcia; markiza-wdowa Milford Haven, będąca zarazem prababką chłopca ze strony ojca; kuzynka Filipa lady Brabourne oraz wujek Lilibet, brat jej matki – David Bowes-Lyon. Wspomniana przez biografkę dziwaczność polegała chociażby na tym, że każdy etap wychowania i życia Karola był dokładnie planowany, i to nie tylko przez rodziców, ale i polityków – w końcu miał on kiedyś zasiąść na tronie. „Nikt nie rozumie, jak trudno jest przyjmować własne życie stale planowane przez innych. To straszne czuć się zaprogramowanym”[17] – wyznał dorosły już Karol w jednym z wywiadów. Jeszcze gorszy był brak matczynej miłości. Elżbieta miała bardzo mało czasu dla pierworodnego, chociaż przez pierwsze dwa miesiące matka i syn prawie się nie rozstawali – ze względu na to, że księżniczka karmiła piersią, Karol spędzał całe dnie tuż obok niej, w garderobie przylegającej do matczynej sypialni. Niestety kiedy chłopczyk skończył zaledwie dwa miesiące, Elżbieta zachorowała na odrę i lekarze zalecili odseparowanie synka od chorej. Malec trafił wówczas pod opiekę wykwalifikowanych nianiek, a swoją mamę widywał zaledwie dwa razy dziennie: o dziewiątej rano, kiedy był zanoszony, a później przyprowadzany do jej apartamentów, oraz wieczorem, przed spaniem. Elżbieta nie uczestniczyła w jego porannej ani wieczornej toalecie. Oboje żyli praktycznie oddzielnie, a ciepło i miłość, niezbędne każdemu dziecku, dawała Karolowi niania Helen Lightbody, nazywana przez niego Naną, która spała w nim w jednym pokoju i pocieszała go, gdy w nocy budził się z płaczem. Mamy nie było też przy nim, kiedy skończył rok, trudno się zatem dziwić, że pierwszym słowem, jakie książę wypowiedział, nie było jak w przypadku innych dzieci „mama”, ale „nana” – niania.

Pochodząca z Edynburga Helen opiekowała się Karolem, a potem jego młodszą siostrą do 1956 roku, kiedy niespodziewanie została zwolniona przez królową, aczkolwiek do końca życia otrzymywała emeryturę wypłacaną z kasy monarchini. Ponoć poszło o... pudding. Jak się okazuje, Lightbody miała określone poglądy dotyczące diety swoich podopiecznych, dlatego zadręczała pałacową kuchnię nie tyle prośbami, ile nakazami zmiany składu przygotowywanych dla małego księcia potraw, a często zdarzało się nawet, że odsyłała przygotowane wcześniej dania. Pewnego dnia w 1956 roku królowa osobiście poprosiła kucharza o zrobienie puddingu, który wyjątkowo smakował Karolowi, i wprawdzie jej życzeniu stało się zadość, ale mały książę nie dostał swojego smakołyku, bowiem niania odesłała deser do kuchni. Co więcej, wykreśliła danie z menu swojego podopiecznego ze względu na zbyt wysoką zawartość cukru. Tego było stanowczo za wiele – Elżbieta uznała, że wie lepiej, co jest dobre dla jej dzieci, i bezzwłocznie zwolniła Lightbody. Mówi się, że wyszło to jej synowi na dobre, bo Helen była ponoć bardzo surową opiekunką, a Karol miał odczuwać przed nią paniczny strach. Wydaje się jednak, że jest w tym sporo przesady, skoro książę utrzymywał kontakty ze swoją nianią aż do jej śmierci w 1987 roku i zapraszał ją na wszystkie ważne uroczystości w swoim życiu. Nianię Lightbody zastąpiła Mabel Anderson, mająca znacznie bardziej liberalne poglądy na kwestie wychowania królewskich dzieci. Karol pokochał ją całym sercem. Mabel była jedyną osobą, której pozwalał dotykać, a nawet naprawiać swoją ukochaną przytulankę – pluszowego misia. Co ciekawe, misiek towarzyszył księciu nawet, kiedy ten dorósł. Ponoć zabawka stoi zawsze na stoliku nocnym Karola, a kiedy przypadkiem zapomni ją zabrać z którejś ze swoich licznych rezydencji, gdy przenosi się do innej, jego szofer musi mu ją zawsze bezzwłocznie dostarczyć. Ukochana niania Karola, Mabel, swoją emeryturę spędziła w specjalnie przygotowanym dla niej apartamencie zamku Windsor, który jej niegdysiejszy wychowanek, ku konsternacji reszty rodziny, nakazał urządzić zgodnie z gustem starszej pani.

W 1951 roku, ze względu na awans księcia Filipa na pierwszego oficera i zastępcę dowódcy HMS Chequers, admiralskiego okrętu Pierwszej Flotylli Niszczycieli Floty Śródziemnomorskiej, książęca para wyjechała na Maltę, gdzie znajdowała się baza jednostki, na którą zaokrętowano męża następczyni tronu. Z pewnością był to fantastyczny okres w małżeństwie Elżbiety, która po raz pierwszy i – jak się później okazało – ostatni miała okazję przekonać się, jak żyje większość poddanych jej ojca. Co więcej, wiodła żywot „zwyczajnej” żony oficera, z dala od obowiązków związanych z jej pozycją w królewskiej rodzinie: Lilibet mogła do woli wylegiwać się na plaży, pływać w morzu, a wraz z mężem chadzać na wystawne przyjęcia i rauty. Wówczas też po raz pierwszy odwiedziła salon fryzjerski; wcześniej fryzjer zawsze przychodził czesać ją do pałacu... Książęca para mieszkała w zbudowanej z bloków piaskowca willi Guardamangia, znanej też jako Casa Medina, na przedmieściu Pietà. Z jej okien roztaczał się wspaniały widok na morze, a Lilibet z wielką przyjemnością urządziła zaciszny ogród na tyłach domostwa, gdzie uwielbiała spędzać czas.

Niestety, jej jedyny syn nie uczestniczył w tym „zwyczajnym”, szczęśliwym rodzinnym życiu, bowiem matka pozostawiła go w Anglii pod opieką jego królewskich dziadków oraz niań. Ani Jerzy, ani Elżbieta nie narzekali na obarczenie ich tym obowiązkiem. Wręcz przeciwnie – byli z tego bardzo zadowoleni. Obecność małego chłopca wniosła wiele radości zwłaszcza w życie schorowanego Jerzego. „Karol jest tak słodki, gdy drepcze wokół pokoju – relacjonował król swojej córce. – Będziemy szczęśliwi, mając go przy sobie w Sandringham. Jest pięćdziesiątym pokoleniem, które tu żyje, i mam nadzieję, że pokocha to miejsce”[18]. Babcia Elżbieta dosłownie oszalała na punkcie wnuka. Obdarzyła go tak wielką miłością, że nie starczyło jej już dla pozostałych pięciorga wnucząt, których się doczekała. Autorka jej biografii – lady Campbell – twierdzi jednak, iż miało to na małego księcia bardzo zły wpływ: „Już jako małe dziecko Karol obdarzył babkę trwałym i głębokim uczuciem, a jego przywiązanie do Elżbiety rzutowało niekorzystnie na relacje z rodzicami, zwłaszcza z ojcem – pisze w biografii królowej. – Babka starała się uczynić z młodego księcia osobę równie afektowaną, pretensjonalną i przewrażliwioną jak ona sama, wiedząc, że jeśli uda jej się wywrzeć na chłopca wpływ, z jednej strony wytworzy się między nimi niezwykle silna więź, z drugiej zaś Karol będzie oddalał się od rodziców”[19]. Z kolei młodszej córce królewskiej pary, Małgorzacie, serdeczne relacje łączące jej matkę z najstarszym wnukiem przywoływały na myśl jej własne dzieciństwo, gdyż – przynajmniej jej zdaniem – matka poświęcała znacznie więcej czasu Lilibet, przyszłej królowej. „Snobizm w najczystszej postaci. Jedynym wnukiem, który się liczył, był przyszły monarcha”[20] – utyskiwała księżniczka.

Wydaje się jednak, że sporo w tym przesady, gdyż Elżbieta wcale nie chciała ukształtować Karola na swój obraz i podobieństwo, a silna więź wytworzyła się między nimi, kiedy malec przebywał pod jej opieką. Obecność dziecka była dla niej promyczkiem szczęścia, bo na co dzień musiała mierzyć się z coraz bardziej postępującą chorobą męża. Pierwsze poważne symptomy pogarszającego się zdrowia monarchy pojawiły się latem 1948 roku, podczas pobytu królewskiej pary w Szkocji. Kiedy Jerzy wspinał się na górę Artura, odczuł niepokojące drętwienie lewej nogi. Przez następne kilka tygodni uskarżał się na bóle w tej kończynie, które nie ustąpiły po powrocie do Londynu w październiku. Diagnoza nie była pomyślna: królewscy lekarze stwierdzili u monarchy chorobę Bürgera – odcinkowe, wieloogniskowe zapalenie małych i średnich naczyń krwionośnych o postępującym przebiegu, diagnozowane w większości u mężczyzn nałogowo palących papierosy. Choroba prowadzi do niedotleniania i zgorzeli tkanek, a w konsekwencji – do amputacji chorej kończyny. A Bertie był nałogowym palaczem. Obawiano się najgorszego, ale na szczęście jeden z najlepszych specjalistów brytyjskich, prof. James Learmonth, przeprowadził u króla sympatektomię lędźwiową, zabieg polegający na przecięciu nerwów odpowiedzialnych za kurczenie się naczyń krwionośnych, dzięki czemu udało się uratować nogę. Problemy zdrowotne odbiły się na usposobieniu z natury łagodnego i spokojnego Bertiego, który teraz przeobraził się w drażliwego i łatwo wpadającego w gniew człowieka. Nierzadko bywało, że gdy tylko przeczytał w gazecie jakąś wiadomość, o której nie został wcześniej poinformowany przez premiera, wpadał w furię, a jedyną osobą mogącą go wówczas uspokoić była jego młodsza córka, księżniczka Małgorzata. Obserwując jednak zachowanie królewskiej małżonki, można było odnieść wrażenie, iż zaklina rzeczywistość i nie przyjmuje do wiadomości faktu, że stan zdrowia Jerzego coraz bardziej się pogarsza. Wprawdzie opiekowała się nim bardzo troskliwie, ale nie chciała z nikim rozmawiać na temat jego dolegliwości. Co więcej, wymagała tego samego od służby i królewskich doradców, wobec czego na dworze udawano, że wszystko jest w najlepszym porządku.

Jej ukochany wnuczek Karol w miarę upływu lat robił się zresztą bardzo podobny do swego dziadka ze strony matki – wprawdzie nie miał takiej wady wymowy jak jąkający się od dziecka Bertie, ale podobnie jak on długo borykał się z wrodzoną nieśmiałością. Obu mężczyzn łączyła też podobna wrażliwość, co bez wątpienia dostrzegała babcia Elżbieta.

Latem 1950 roku następczyni tronu wraz ze swoim mężem na krótko wróciła do Anglii; wyłącznie po to, by urodzić tam swoje kolejne dziecko: Annę Elżbietę Alicję Luizę (ang. Anne Elizabeth Alice Louise), którą powiła 15 sierpnia 1950 roku. Księżniczka nie urodziła się jednak w pałacu Buckingham, ale w odnowionej rezydencji Clarence House, natomiast jej ojciec znacznie bardziej ucieszył się z tych narodzin niż w przypadku Karola. Nie porównał córeczki do żadnej potrawy, powtarzał za to wszystkim dookoła, iż Anna jest najsłodszą dziewczynką na świecie. Wkrótce jednak musiał rozstać się z rodziną ze względu na konieczność powrotu na Maltę. Elżbieta wyjechała niedługo po drugich urodzinach Karola, by dołączyć do męża na święta Bożego Narodzenia, które jej syn i córka spędzili razem z dziadkami w Sandringham. Były to jednak ostatnie chwile beztroskiego życia przyszłej królowej – latem następnego roku Filip musiał opuścić Maltę, bowiem jego małżonka objęła lwią część obowiązków należących wcześniej do jej schorowanego ojca. Książę był wyraźnie rozgoryczony takim obrotem sprawy – wszak gdyby nie był mężem następczyni tronu, mógłby bez przeszkód kontynuować karierę w marynarce wojennej, gdzie zresztą świetnie się realizował jako oficer. Wprawdzie oświadczając się Elżbiecie, zdawał sobie sprawę, że kiedy tylko korona królewska spocznie na skroniach jego ukochanej, on sam stanie się postacią drugoplanową, zawsze kilka kroków za monarchinią, ale był przekonany, że zanim do tego dojdzie, upłynie sporo lat. I miał ku temu podstawy – kiedy brał ślub z następczynią tronu, jej ojciec miał przecież niespełna pięćdziesiąt dwa lata, był zatem mężczyzną w sile wieku i nie myślał o abdykacji. Poza tym, przyglądając się jego przodkom, można było mieć uzasadnione nadzieje, iż dożyje sędziwego wieku: ojciec Bertiego Jerzy V zmarł jako siedemdziesięciolatek, natomiast dziadek przeżył sześćdziesiąt dziewięć lat, a żyłby znacznie dłużej, gdyby nie zignorował zaleceń lekarskich i, chory na zapalenie oskrzeli, nie nadzorował w Sandrigham prac w ogrodzie, w dodatku przy wyjątkowo złej aurze. Prababka ojca Lilibet, królowa Wiktoria, dożyła z kolei słusznego wieku osiemdziesięciu lat, zapisując się jako najdłużej zasiadający na tronie władca Wielkiej Brytanii, a rekord ten uda się pobić dopiero jej praprawnuczce, Elżbiecie. Trudno się zatem dziwić, że Filip spodziewał się, iż zdąży nacieszyć się swobodą i życiem oficera, zanim jego żona zasiądzie na tronie. Tymczasem złośliwy los szykował im obojgu przykrą niespodziankę.

Wprawdzie wspomniana wcześniej sympatektomia lędźwiowa zakończyła się sukcesem, a wdzięczny monarcha przyznał Learmonthowi tytuł szlachecki, ale wkrótce Jerzy VI zaczął uskarżać się na inne dolegliwości. Największy niepokój budził męczący i niedający się załagodzić żadnymi medykamentami suchy kaszel. Lekarze zlecili wykonanie zdjęcia rentgenowskiego, które wykazało zaciemnienie na lewym płucu, zdiagnozowane jako zapalenie opłucnej. Królowi zapisano penicylinę i zalecono odpoczynek, a co za tym idzie – wycofanie się na jakiś czas z obowiązków państwowych, w których miała go zastąpić najstarsza córka, księżniczka Elżbieta. Następczyni tronu bez szemrania podjęła się tego niełatwego zadania, a jej mąż, rad nierad, zrezygnował ze służby w Royal Navy, odwieszając na zawsze oficerski mundur do szafy. Oboje pożegnali się też ze szczęśliwym życiem na Malcie, a Lilibet musiała stawić czoła nowej sytuacji, co przyszło jej znacznie łatwiej niż Filipowi, wszak była do tego przygotowywana przez większość życia.

W czerwcu 1951 roku Elżbieta reprezentowała swojego bardzo już niedomagającego ojca na czerwcowej paradzie Trooping the Colour, jak nazywa się obchody urodzin aktualnie panującego monarchy. Wówczas po raz pierwszy w życiu odebrała salut w imieniu panującego króla. Odziana w szkarłatno-złotą kurtę Grenadierów Gwardii, z trikornem[21], ozdobionym piórem rybołowa, dosiadała kasztanowego konia policyjnego. W lewej dłoni trzymała lejce i szpicrutę, prawą natomiast salutowała. Zarówno postronni obserwatorzy i dziennikarze relacjonujący uroczystość, jak i zgromadzeni w oknie pałacu Buckingham krewni podziwiali opanowanie oraz pewność siebie przyszłej monarchini. Jej najstarszy syn, nieświadomy powagi sytuacji, siedział na parapecie podtrzymywany przez wuja – Louisa Mountbattena, zwanego przez bliskich Dickiem – i przy tej okazji uczył się salutować.

Mountbatten, brytyjski polityk, admirał floty, który zapisał się w historii jako ostatni wicekról i przedostatni gubernator generalny Indii, był spokrewniony zarówno z księżniczką Elżbietą, jak i z jej mężem. Był prawnukiem królowej Wiktorii i rodzonym bratem matki księcia Filipa Alicji Battenberg, podczas gdy następczyni tronu była praprawnuczką monarchini. Wbrew pozorom rodzeństwo nosiło to samo nazwisko: jak już wspomniano, Mountbatten jest zanglicyzowaną wersją niemieckiego nazwiska Battenberg, przyjętą przez Battenbergów na fali antyniemieckich nastrojów w czasie I wojny światowej. W tym samym czasie zasiadający na tronie Jerzy V, tak naprawdę będący członkiem niemieckiego rodu Sachsen-Coburg-Gotha, w skrócie zwanego po prostu Koburgami, zdecydował się na zmianę miana dynastii na Windsor – od zamku znajdującego się pod Londynem.

Urodzony w 1900 roku lord Louis Mountbatten był nie tylko wujem Filipa, ale także jego wieloletnim opiekunem. Tak się bowiem złożyło, że najmłodszy syn greckiego księcia nie miał łatwego dzieciństwa: jako niemowlę zmuszony do emigracji, początkowo wraz z rodzicami zamieszkał w Paryżu, ale wraz z rozpadem ich małżeństwa stracił bezpieczną przystań. Jego matka, podejrzewana o chorobę psychiczną, trafiła do zakładu zamkniętego, ojciec zajmował się uwodzeniem kobiet w ilościach hurtowych, a starsze siostry wyszły za mąż i założyły własne rodziny. Nieszczęsny Filip tułał się od jednych krewnych do drugich, a przez większość czasu przebywał w szkołach z internatem. Jak zauważyła spokrewniona z nim królowa Jugosławii Aleksandra, chłopak był „jak psiak wiecznie szukający koszyka do spania, bo nigdy w życiu nie doczekał się własnego. Jak collie, który odpowiada na każdy przyjazny gest, merdając ogonem”[22]. Sporą dawkę rodzinnego ciepła znalazł w domach swoich dwóch wujów – braci matki – George’a i Louisa Mountbattenów, u których często spędzał wakacje i święta. Jednak w oczach różnej maści moralistów z pewnością żaden z nich nie zyskałby uznania jako opiekun małoletniego krewnego. Obaj byli biseksualistami, aczkolwiek założyli rodziny i doczekali się dzieci. George dosłownie wydał fortunę na osobliwą kolekcję pornografii, wśród której nie brakowało zdjęć członków wysokich rodów czy ich służby w trakcie perwersyjnych orgii. Arystokrata miał też dość pokaźny zbiór wszelkiego rodzaju afrodyzjaków, wibratorów oraz atrybutów sado-maso, których nie powstydziłby się żaden współczesny sex shop. Po śmierci George’a ową osobliwą kolekcję odziedziczył jego syn David, a ponieważ nie podzielał ojcowskich fascynacji, cały zbiór przekazał do British Museum. W tej szacownej placówce co roku odwiedzanej przez miliony osób próżno jednak szukać chociażby jednego z owych osobliwych eksponatów, o zdjęciach nie wspominając – całość została oddana królowej Elżbiecie, na której polecenie wszystko ukryto w archiwach znajdujących się ponoć w podziemiach zamku Windsor. Trudno się dziwić takiej decyzji, skoro – jak twierdzą wtajemniczeni – wśród fotografii znalazły się też takie, za których posiadanie nawet współcześnie można by trafić za kratki... Dickie wprawdzie nie podzielał kolekcjonerskiej pasji brata (a przynajmniej nic o tym nie wiadomo), ale też trudno go uznać za wzór cnót moralnych. Podobnie jak jego starszy o osiem lat brat, był biseksualistą, aczkolwiek swoje seksualne upodobania trzymał w tajemnicy. Przyszło mu to tym łatwiej, że poślubiona przez niego piękna i zmysłowa, a zarazem bajecznie bogata Edwina Ashley, z którą ożenił się w 1923 roku, miała identyczne preferencje. Para doczekała się dwóch córek, Patricii i Pameli, ale utrzymywała dość luźny związek, który sam Louis opisał w następujący sposób: „Edwina i ja spędziliśmy lata naszego małżeństwa, wskakując innym ludziom do łóżka”[23]. I wbrew pozorom nie są to wyssane z palca bzdury, bowiem na ekscesy Mountbattenów istnieją tzw. twarde dowody w postaci dokumentów i doniesień zbieranych przez 30 lat przez agentów FBI, określających Dickiego i jego małżonkę jako „osoby o ekstremalnie wątpliwej moralności”. Wynika z nich, że lord Mountbatten bywał nader często w ekskluzywnym klubie gejowskim, mieszczącym się niedaleko marokańskiego Rabatu. Co więcej, miał gustować w młodziutkich chłopcach, był też stałym klientem niejakiego Anthonego Daly’ego, homoseksualisty, świadczącego usługi dżentelmenom z najwyższych kręgów brytyjskiej socjety. Jak wspomina Daly, fetyszem lorda były wojskowe mundury oraz... chłopcy w szkolnych mundurkach. Wszystkie te rewelacje ujrzały światło dzienne stosunkowo niedawno, za sprawą historyka i biografa Andrew Lowniego, który w 2019 roku wydał kontrowersyjną książkę The Mountbattens. Their Lives & Loves (Mountbattenowie. Ich życie i miłości). Z kolei Edwina słynęła nie tylko z romansów ze znanymi czarnoskórymi artystami, pianistą Hutchem i śpiewakiem Paulem Robesonem, ale także z trwającego trzynaście lat pozamałżeńskiego związku z Jawaharlalem Nehru, premierem Indii w latach 1947–1964. Przy czym złośliwi mawiali, że pani Mountbatten sypiała z indyjskim politykiem regularnie, natomiast jej mąż – okazjonalnie...

Jak można się domyślić, Dickie nie afiszował się zbytnio ze swoimi preferencjami, grając na co dzień wiernego męża i przykładnego ojca, zresztą był bardzo lubiany w rodzinie królewskiej. Jedyną osobą, która odnosiła się do niego z wyraźną rezerwą, była żona Jerzego VI. Elżbieta uważała Mountbattena za zwykłego karierowicza, bezczelnie grzejącego się w blasku dworu jej córki. Mimo owych babcinych zastrzeżeń Dickie bywał na dworze regularnie, a z czasem zaprzyjaźnił się bardzo z najstarszym synem Lilibet – Karolem. Odgrywał zresztą znaczącą rolę, stał się wręcz dla księcia Walii „honorowym dziadkiem”. Ale to miało dopiero nadejść, bowiem Mountbatten zyskał tę pozycję w życiu Karola, kiedy chłopak zaczął wchodzić w wiek dojrzewania. Wcześniej widywał się z synem Elżbiety okazjonalnie, ucząc go co najwyżej salutowania matce jadącej na koniu.

Kolejnym obowiązkiem, który spadł na barki Elżbiety i jej męża, była podróż do Kanady i USA, dokąd przyszła królowa udała się oczywiście w zastępstwie schorowanego Jerzego VI. W zamiarach władcy wyjazd do Kanady miał być pierwszym etapem zaplanowanej wcześniej podróży po krajach Wspólnoty, ale jego doradcy zaproponowali, aby ze względu na stan zdrowia monarchy wysłać tam następczynię tronu wraz z mężem. Jednak ani sama Lilibet, ani jej małżonek zbytnio się do tego nie palili, zwłaszcza że w międzyczasie okazało się, iż ojciec księżniczki jest chory znacznie poważniej, niż sądzono. Badanie rentgenowskie powtórzono 16 września i okazało się wówczas, iż wspomniane zaciemnienie to nie stan zapalny, ale guz nowotworowy. Na domiar złego nowotwór zaatakował nie tylko lewe płuco, ale również część krtani, dlatego opiekujący się królem lekarze zdecydowali się poddać go natychmiastowej operacji. Dwudziestego trzeciego września 1951 roku w specjalnie do tego celu zaadaptowanej sali pałacu Buckingham przeprowadzono bardzo skomplikowany i niebezpieczny zabieg, polegający na usunięciu zaatakowanego przez nowotwór lewego płuca i części krtani. Istniały uzasadnione obawy, że w efekcie głos króla ulegnie zmianie, a nawet że straci go zupełnie. Przerażona Lilibet proponowała nawet, by zrezygnować z zaplanowanego na 25 września wyjazdu do Kanady. Król jednak nawet nie chciał o tym słyszeć, zresztą zabieg się udał, a rokowania były pomyślne, wobec czego książęca para zdecydowała się jednak wyjechać.

Pobyt w Kanadzie okazał się niekłamanym sukcesem przyszłej królowej, podobnie jak wizyta w Stanach Zjednoczonych, w której trakcie Elżbieta wraz z mężem odwiedziła prezydenta Trumana w Waszyngtonie. Następczyni tronu doskonale realizowała się w roli narzuconej jej przez życie i Koronę, chociaż wiązało się to z niemałymi wyrzeczeniami – wszak Lilibet rozstawała się nie tylko ze schorowanym ojcem, niepewna, czy po powrocie zastanie go żywego, ale także z dwójką swoich dzieci, które pozostawiła pod opieką nianiek i dziadków. Z pewnością towarzystwo wnuków wpłynęło kojąco na Jerzego w trakcie rekonwalescencji. Z tych czasów zachowała się piękna fotografia przedstawiająca Bertiego i małego Karola: wycieńczony już przez chorobę król, siedząc w fotelu, z czułością spogląda na bawiącego się u jego stóp wnuczka. Chwila, w której zrobiono to zdjęcie, zachowała się do dziś w pamięci księcia Walii jako jedyne osobiste wspomnienie o dziadku, którego wkrótce stracił.

Mały książę czekał na peronie dworca na rodziców wracających z pierwszej oficjalnej podróży, ale Lilibet nie zachowała się bynajmniej jak stęskniona matka. Najpierw podeszła do królowej i pocałowała ją w oba policzki, a z synem, którego nie widziała przez miesiąc, przywitała się znacznie mniej wylewnie, całując go jedynie w czoło. Książę Filip był jeszcze bardziej powściągliwy, dotknął bowiem małego księcia w ramię, wskazując mu miejsce, gdzie na wszystkich czekały limuzyny. „Brytyjska przypuszczalna następczyni tronu na pierwszym miejscu stawia obowiązek. Matczyna miłość musi zaczekać do zacisza Clarence House”[24] – informował widzów kroniki filmowej lektor, komentując oschłe zachowanie Elżbiety wobec pierworodnego. Karol i Anna nie mieli zbyt wiele czasu, by nacieszyć się obecnością rodziców. Już w styczniu 1952 roku Lilibet i Filip z polecenia króla wyruszyli ponownie w podróż, tym razem po krajach Wspólnoty Narodów, pozostawiwszy dzieci po raz kolejny pod opieką dziadków. Babcia Elżbieta regularnie pisała do córki, informując ją o wszystkim, co dotyczyło Karola i Anny. Relacjonowała, iż mała księżniczka jest „taka ładniutka, schludna i bardzo kobieca (...). Wszyscy bardzo ich kochają, a oni radują nas bardziej, niż jestem w stanie wyrazić”[25]. Królowa starała się też informować wnuki o przebiegu podróży ich rodziców, a Karol zaznaczał na globusie stojącym w jego pokoju wszystkie miejsca pobytu książęcej pary. „Jest niebywale uczuciowy i kocha Ciebie i Filipa nadzwyczaj czule”[26] – pisała w liście do córki. I pewnie tak było, ale na odwzajemnienie owych uczuć malec nie miał co liczyć, gdyż nawał obowiązków, które spływały na następczynię tronu, skutecznie odciągał ją od opieki nad dziećmi. I tak miało być już zawsze, w przypadku Elżbiety bowiem matka przegrywała najpierw z następczynią tronu, a potem z monarchinią.

W styczniu 1952 roku wydawało się jednak, iż stan zdrowia króla poprawił się na tyle, że wkrótce będzie mógł on wrócić do swoich obowiązków, odciążając najstarszą córkę. W Filipie odżyły wówczas nadzieje na powrót do służby w marynarce, a Lilibet, żegnając się z ojcem na płycie lotniska Heathrow, z którego miała odlecieć w podróż po krajach Wspólnoty, nawet nie przypuszczała, że widzi go ostatni raz w życiu. To, co umknęło uwadze najbliższej rodziny, dostrzegali jednak inni. Jeden z polityków towarzyszących królewskiej parze był dosłownie przerażony stanem Jerzego VI: „Byłem zszokowany wyglądem króla. Doskonale wiedziałem, jak wygląda, ale był bardzo zmieniony i spięty. Król wszedł na dach, aby pomachać im na pożegnanie. Ogarnął mnie niepokój, że oto po raz ostatni widzi swoją córkę i że on sam też to czuje”[27]. Były to prorocze słowa, bo Jerzy VI zmarł 6 lutego 1952 roku, a smutna wiadomość o zgonie dotarła do jego córki, kiedy podróżowała po Kenii. Tuż przed jej otrzymaniem Lilibet skończyła pisać list do swego ukochanego ojca, ale nie dane jej było go wysłać. Na tragiczną wiadomość, którą przekazał jej książę Filip, zareagowała tak, jak przystało na monarchinię – ze spokojem i godnością, nie roniąc ani jednej łzy. Były to jednak tylko pozory: Elżbietę od małego uczono trudnej sztuki skrywania uczuć i nieokazywania publicznie emocji, z czym przez całe życie radziła sobie nadzwyczaj dobrze. Potem odmówiła uroczystego obchodzenia pierwszego dnia objęcia przez nią tronu, właśnie ze względu na smutne wspomnienie zmarłego ojca.

W przeciwieństwie do opanowanej Lilibet Filip robił wrażenie zdruzgotanego, i zapewne tak było. Książę był zrozpaczony nie tyle śmiercią teścia, którego bardzo szanował, ile świadomością faktu, że odtąd życie jego żony, a co za tym idzie – także jego oraz ich wspólnych dzieci – zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni. Mąż królowej zwyczajnie bał się, że nowa sytuacja może go przerosnąć.

Tymczasem w kraju pogrążona w żałobie królowa-wdowa, bojąc się o córkę, poważyła się na czyn niemający precedensu w historii monarchii brytyjskiej – wygłosiła przemowę do rodaków, prosząc, by zapewnili młodej Elżbiecie „wsparcie i miłość na tym ważnym i samotnym stanowisku, do jakiego została powołana”[28]. W liście do swojej teściowej, królowej Marii, wyznała natomiast: „Nie potrafię wprost myśleć o Lilibet niosącej takie brzemię w tak młodym wieku”[29]. Obawy te okazały się jednak zupełnie bezpodstawne: Elżbieta nadspodziewanie dobrze poradziła sobie z nowymi obowiązkami, do których wypełniania przystąpiła bezzwłocznie po powrocie do Wielkiej Brytanii. Korona królewska jednak nie od razu spoczęła na jej skroniach, bo wprawdzie Elżbieta została tytularną władczynią w dniu śmierci Jerzego VI, ale jednak, zgodnie z tradycją, smutne wydarzenie, jakim jest zgon monarchy, od radosnego, jakim z kolei jest koronacja jego następcy, musi dzielić odpowiednio długi okres. W przypadku matki Karola było to szesnaście miesięcy – ceremonię koronacji wyznaczono bowiem na 2 czerwca 1953 roku. Lilibet miała wystarczająco dużo czasu, żeby się dobrze przygotować do tej niezmiernie ważnej zarówno dla niej samej, jak i dla wszystkich poddanych uroczystości. Wprawdzie nie przewidziano żadnych oficjalnych prób, ale przyszła królowa nader poważnie podeszła do sprawy i sama ćwiczyła każdy gest i element, nawet w godzinach nocnych. Przy okazji przyzwyczajała się też do noszenia korony św. Edwarda, która miała spocząć na jej głowie w trakcie koronacji. A było to niełatwe zadanie, gdyż wykonane z litego złota insygnium, ozdobione tysiącami szlachetnych kamieni nie bez przyczyny uważane za najcenniejszy przedmiot w kolekcji skarbca monarchii – waży 1,28 kilograma i jest dość wysokie. Elżbieta miała zatem niemały kłopot, by udźwignąć je na swojej delikatnej główce. Aby się do tego przyzwyczaić, wypożyczyła koronę ze skarbca i nosiła ją w swoich apartamentach. Kolejnym problemem były szaty koronacyjne: królowa miała wystąpić na ceremonii w sukni wyhaftowanej symbolami Wspólnoty Narodów, uszytej z jedwabiu i ozdobionej skórkami gronostajów, na którą narzucono pelerynę mierzącą aż pięć metrów długości, niesioną w trakcie uroczystości przez siedem dam dworu. Aby poradzić sobie z tym zadaniem, Elżbieta godzinami chodziła po pałacu z doczepionymi do ramion kilkoma prześcieradłami. Jej syn i córka obserwowali te poczynania, a Karol zapamiętał to dokładniej niż właściwą ceremonię. Jak mówił w jednym z wywiadów: „pamiętam mamę, akurat nas wtedy kąpano, kiedy zakładała tę koronę. To było całkiem zabawne. Muszę przyznać, że to miłe wspomnienie”[30].

W końcu nadszedł ów wielki dzień i Elżbieta wsiadła do złotej karety, ciągniętej przez osiem koni, by pojechać do Opactwa Westminsterskiego, gdzie miała zostać koronowana. Jej córka Anna została w domu, uznano bowiem, że jest zbyt mała na tak poważną i długą uroczystość, ale Karol oglądał wszystko z galerii w towarzystwie babci Elżbiety i siostry królowej, księżniczki Małgorzaty. Mały książę wydawał się zaintrygowany uroczystością, zwłaszcza że niemal bez przerwy ciągnął babcię za rękaw, domagając się od niej wyjaśnień. Po latach, już jako dorosły człowiek, nie mógł sobie przypomnieć, co właściwie go wówczas tak bardzo zaintrygowało. Zapamiętał za to przepiękną muzykę oraz fakt, że fryzjer krótko obciął mu włosy i posmarował je „jakimś przerażającym mazidłem”. Świadomość powagi chwili z pewnością miały za to matka i siostra koronowanej monarchini. Jak wspominała jedna z dam dworu, księżniczka Małgorzata dosłownie nie odrywała wzroku od spokojnej twarzy swojej starszej siostry, a pod koniec uroczystości płakała. „Straciłam ojca i straciłam siostrę – mówiła. – Odtąd będzie bardzo zajęta. Nasze życie ulegnie zmianie”[31]. Było to trafne spostrzeżenie. Wspomniana przez księżniczkę zmiana najbardziej jednak dotknęła dzieci Elżbiety – ich zapracowana i obciążona królewskimi obowiązkami matka miała teraz dla nich znacznie mniej czasu niż jako następczyni tronu.

W dodatku Karol, który po śmierci swojego królewskiego dziadka niejako automatycznie otrzymał tytuł księcia Kornwalii, od wieków przynależny najstarszemu synowi władcy Anglii, jak również tytuły hrabiego Carrick, barona Renfrew, lorda Wysp oraz Wielkiego Stewarda Szkocji, jako następca tronu znalazł się teraz w centrum zainteresowania zarówno polityków, jak i opinii publicznej. Jego dzieciństwo stało się jeszcze bardziej dziwaczne niż wcześniej, tym bardziej że książę Filip postawił sobie za punkt honoru, by wychować pierworodnego na człowieka godnego korony. Zdawał sobie sprawę, iż Karolowi przyjdzie panować w czasach, kiedy instytucja monarchii stanie się w zasadzie przeżytkiem. Problem polegał jednak na tym, że wybrał do tego celu dość kontrowersyjne metody, zupełnie nienadające się dla tak wrażliwego, introwertycznego dziecka, jakim był jego najstarszy potomek. Jak zauważa jedna z dam dworu królowej, mąż Elżbiety wyznawał pogląd, że dla jego dzieci najlepszą metodą nauki będzie „konieczność samodzielnego radzenia sobie w życiu. Niemal od początku popuszczano im cugli. Nawet kiedy byli dziećmi, Karol i Anna mieli ogromną swobodę i nigdy, w żadnej sprawie nie mogli liczyć na pomoc rodziców. Wcześnie każdemu z nich zorganizowano odrębne biuro, sekretarzy, własny rozkład zajęć. Królowa i książę Filip zdawali się nie interesować tymi sprawami i na ogół nie mieli pojęcia, co robią ich dzieci (...). Ta przedwczesna niezależność sprawiła, że [Windsorowie] bardziej przypominali klub niż rodzinę. Nie mieli ze sobą wiele wspólnego i nie przywykli do rozmów w gronie najbliższych, z wyjątkiem kwestii wręcz trywialnych”[32]