Kapitan Paweł - Aleksander Dumas (ojciec) - ebook

Kapitan Paweł ebook

Aleksander Dumas ojciec

0,0

Opis

Romantyczne przygody dzielnych bohaterów, przebiegłych złoczyńców, desperackich bitew i prawdziwej miłości - ta epicka opowieść o przygodach i szaleństwach jest szczególnie polecana fanom twórczości Dumasa i stanowiłaby fantastyczny dodatek do każdej półki z książkami. „Kapitan Paweł” jest luźno oparty na wyczynach Johna Paula Jonesa, kapitana amerykańskiej marynarki wojennej podczas wojen w XVIII w.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 124

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

Aleksander Dumas (ojciec)

 

Kapitan Paweł

 

tłumaczył A. F.

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce: Josef Platzer (1751-1806), Phantastische Gefängnisarchitektur mit Figuren im Kostüm des 17. Jahrhunderts, signiert unten links: J. Plazer, licencja public domain, źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Josef_Platzer_Phantastische_Geängnisarchitektur.jpg

This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law, including all related and neighboring rights.

 

Tekst wg edycji:

Aleksander Dumas (ojciec)

Kapitan Paweł

Warszawa1842

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-819-8

 

 

TOM PIERWSZY

 

I.

 

Ku końcowi pięknego wieczoru miesiąca Października 1779 r. zgromadzili się na przylądku ziemi wchodzącym w morze, wszyscy ciekawi z małego miasteczka Port-Louis. Celem zajmującym ich uwagę i służącym za przedmiot rozmowy, była piękna fregata o 32 działach, na kotwicy od ośmiu dni stojąca; tak była piękną cała jéj powierzchność, iż zdawała się być pierwszy raz na morzu; przybiła tam pod banderą francuzką, która kołysana wiatrem, okazywała przy zachodzie słońca trzy jaśniejące blaskiem lilie. Najwięcéj zaostrzała ciekawość mieszkańców okoliczność, gdzie ten piękny okręt zbudowano. Obnażony nateraz ze wszystkich żagli przymocowanych do masztów, okazywał delikatność i moc budowy. Jedni sądzili, że jest dziełem marynarzy amerykańskich; lecz cały skład wielce go różnił od okrętów, tych zbuntowanych dzieci Anglii. Drudzy zwiedzeni flagą, chcieli dociec, w którym porcie Francyi był spuszczony; lecz wkrótce miłość własna narodu, ustąpić musiała temu omamieniu, gdyż napróżno szukano tych ciężkich okrytych rzeźbami galeryi, które zdobią wszystkie statki Oceanu i Śródziemnego morza, wychodzące z warsztatów Brestu lub Tulonu. Inni wiedząc że bandera służy czasem za maskę do pokrycia prawdziwéj twarzy, utrzymywali, że wieże i lwy Hiszpanii byłyby stosowniejszemi na banderze, jak trzy lilie Francyi; lecz tym odpowiadano, czy boki delikatne były podobne do kształtu fregat hiszpańskich? Nakoniec byli tacy, co uręczali, iż powstała pośród mgły Hollandyi. Od ośmiu dni to zjawisko zajmowało mieszkańców miasta Port Louis, a nikt nie mógł dociec prawdziwego jéj pochodzenia, gdyż ani jeden człowiek z załogi pod jakimkolwiek pozorem nie pokazał się na lądzie. Można nawet było sądzie, że jest niezamieszkaną, gdyby nie wartownik i officer od służby, wychylający czasami głowę z wewnątrz.

 Pośród tłumu próżniaków, odznaczał się młodzieniec przez szczególne obarczanie zapytaniami, znać, że mocno zajmował go ten okręt; po jego eleganckim ubiorze poznano mundur rakietników, która-to gwardya królewska bardzo rzadko opuszczała stolicę; w początku był dla tego tłumu przedmiotem-zajęcia, lecz to wkrótce minęło, gdy poznano w nim hrabiego d’Auray ostatniego potomka starożytnego domu Bretanii. Zamek zamieszkały przez jego familią położony był na brzegach odnogi Morbihan o sześć lub siedm mil od Port-Louis. Ta rodzina składała się z margrabiego d’Auray, starca obłąkanego, który od dwudziestu lat nie przestąpił progu swego zamku; z Margrabiny dWuray, kobiéty któréj surowość obyczajów i starożytność szlachectwa, mogły jedynie usprawiedliwić jéj arystokracyą; z młodéj siedmnastoletniéj Małgorzaty świeżéj i bladéj, jak kwiat którego nosi imie - margerytka, i z hrabiego Emanuela, którego w prowadziliśmy na scenę i około którego zgromadzili się wszyscy mieszkańcy, wiedzeni jak zawsze jakowymś pociągiem ku znakomitemu nazwisku, pięknemu mundurowi i obejściu się szlachetno-zuchwałemu możniejszych.

 Mimo największéj chęci tych, do których zwracał swą mowę, nie mogli go o niczem więcéj objaśnić, nad swe własne domniemania. Hrabia Emanuel już miał odejść, gdy ujrzał zbliżającą się łódkę kierowaną przez sześciu wioślarzy; szła w kierunku, gdzie byli zgromadzeni mieszkańcy, niosąc młodzieńca dwadzieścia dwa lat mieć mogącego, ubranego w mundur kadeta marynarki królewskiéj. Siedział, czyli raczéj leżał na skurze niedźwiedziéj, mając opartą rękę na sterze, podczas gdy jeden z majtków, dzięki woli swego przełożonego, stał nieczynny na brzegu. Od chwili, gdy ujrzano zbliżającą się łódkę, wszystkich spojrzenia zwróciły się na nią i nakoniec zatrzymała się blisko miejsca, gdzie stali zgromadzeni, o ośm lub dziesięć stóp od brzegu, i mimo największych wysileń wioślarzy niemogła daléj postąpić. W tenczas dwóch majtków weszło w wodę, a młody kadet machinalnie pozwolił wziąść się na ramiona i przenieść na ląd stały, tak ze ani kropla wody nie uszkodziła jego wykwintnego ubioru. Przybywszy rozkazał oddalić się od brzegu, okrążyć klin, i czekać na siebie przy twierdzy. Sam zatrzymał się chwilę, poprawił starannie włosy, i udał się nucąc piosnkę francuzką ku bastionowi, przeszedłszy furtkę, odebrał od straży winne uszanowanie.

 Chociaż, nie jest nic nadzwyczajnego w porcie morskim, widzieć oficera marynarki wchodzącego do fortecy, jednak zajęcie i domniemania widzów tak były wielkie, iż każdy sądził, że te odwiedziny miały styczność z przeznaczeniem fregaty. Skoro téż młody kadet wyszedł, tak został ściśniętym, że musiał użyć swego pręcika; wkrótce wszakże tego zaprzestał ujrzawszy hrabiego Emanuela, ktorego postać odznaczająca się i ubiór, wielce go różniły od innych. Udał się ku niemu w chwili, gdy tenże zbliżał się do niego. Dwaj oficerowie rzucili po sobie wzrokiem. który był dostatecznym, aby dać poznać jednego drugiemu. Pokłonili się nawzajem złą grzecznością, która znamionuje ludzi dobrze wychowanych i paniczów tegoczesnych.

 — Ach! kochany ziomku, gdyż sądzę że jesteś francuzem, zawołał młody kadet, nie mógłbyś mi powiedzieć, co mam w sobie tak osobliwego, abym przywabił całe miasto; lub czy marynarz na zachodzie jest taką nowością! Uczyń zadość prośbie mojéj, a będę się starał w podobnym razie odwdzięczyć.

 — Jestto rzeczą bardzo łatwą, odpowiedział hrabia, ta ciekawość niema nic w sobie obrażającego; jest ona kochany kolego (gdyż sądzę po twoich slifach, że zajmujesz te stopień co i ja) podzielaną przezemnie wraz z tymi godnymi Bretańczykami, chociaż mam daleko większe, powody dowiedzenia się téj zagadki, któréj chcą dociec teraz.

 — Jeżeli mogę być wczém użytecznym, z przyjemnością służę. Oddalmy się cokolwiek.

 — Chętnie. odpowiedział rakietnik; udajmy się na ten cypel ziemi, idąc dopoty dopóki tylko suchość gruntu nam dozwoli.

 Ci dwaj młodzieńcy, którzy się ujrzeli po raz pierwszy, szli trzymając się pod ręce jak dwaj przyjaciele młodości; przybywszy ku końcowi, hrabia Emanuel zatrzymał się, a wskazując ręką na okręt za pytał się.

 — Czy wiesz co to jest za okręt?

 Młody marynarz rzucił wzrokiem badawczym na hrabiego, potem zwracając go na okręt, zniechcenia odpowiedział.

 — Jest-to ładna fregata o 32 działach, stojąca na kotwicy, ze wszystkiemi żaglami rozpiętemi, gotowa na pierwszy znak swego dowódzcy wypłynąć.

 — Za pozwoleniem, odrzekł Emanuel z uśmiechem, nie o to się pytam. Mało mnie obchodzi ilość dział; lecz życzeniem mojém jest, dowiedzieć się o naród do którego należy; dokąd przeznaczona, i nazwisko jéj kapitana.

 — Co się tyczy jéj kraju sama go nam wskazuje; chybaby nas nikczemnie zwodziła. Czy nie widzisz pawilonu pływającego na jéj maszcie? pawilonu, zniszczonego przez usługi; lecz bez żadnéj zmazy. Co się tyczy przeznaczenia, to do Mexyku. — Emanuel z podziwieniem spojrzał na młodego kadeta. — Nakoniec względem jéj kapitana, to trochę trudniéj objaśnić. Ludzie rozmaicie o tem mówią; jedni, że jest w wieku mego stryja, hrabiego d’Esting, który, jak wiesz zapewne, został teraz Admirałem; nazywają go Pawłem, ale uręczam że sam nie wie prawdziwego swego nazwiska, dopóki mu jaki przypadek go nie odkryje.

 — Paweł?

 — Tak kapitan Paweł.

 — Co za Paweł?

 Paweł Opatrzności, Przymierza, stosownie do nazwiska okrętu; Czyliż nie mamy we Francyi młodych magnatów, którym, jeżeli ich imie familijne wydaje się zbyt krótkiem, przybierają nazwiska dóbr, które posiadają. Nateraz zdaje mi się, że nosi miano Paweł Indyjsk, i z tego chlubi się; gdyż zapewne nie oddałby swéj fregaty za najpiękniejsze dobra.

 — Lecz, odpowiedział Emanuel po chwili namysłu nad mieszaniną ironii i naiwności w mowie swego towarzysza, jaki jest jego charakter?

 — Jego charakter? oh! mój baronie, czy też hrabio... margrabio...

 — Hrabio, odrzekł Emanuel, kłaniając się.

 — A więc mój kochany hrabio, — jak chcesz, aby poznać charakter człowieka; rzecz tak trudną zgłębić, którą ukrywać możemy i przyznam ci się, że nie starałem dotąd nad tem zastanawiać się.

 — Ja się też o to nie pytałem, mój kochany... baronie... hrabio?..

 — Kadecie, odpowiedział marynarz, kłaniając się podobnież jak Emanuel.

 — Nie chciałem wiedzieć jego charakteru, chciałem tylko zapytać o dwie rzeczy: najprzód czy jest człowiekiem honoru.

 — Trzeba najpierwej zgłębić to słowo. Co rozumiesz hrabio przez honor?

 — Czy jest człowiekiem honoru, któremu można zaufać.

 — Honor, jest-to jak Bóg! każdy go sobie wyobraża inaczej. Egipcjanie czcili wołu; żydzi, cielca złotego; tak się też ma iz honrem; był honor Kamilla, Koriolana, Cyda, hrabi Juliana. Wyraź się lepiéj, abym mógł ci odpowiedzieć.

 — Oto czy możni zaufać słoWu jego.

 — Oh! jeżeli tylko o to, sądzę! że nigdy go nie nie złamał. Nawet nieprzyjaciele ufają słowu jego, a zatem to słowo wyjaśnione i pod tym względem jest on człowiekiem honoru, A teraz jakie jest drugie pytanie?

 — Chciałbym wiedzieć, czy byłby posłuszny rozkazom króla.

 — Jakiego. króla?

 — Prawdziwie zadziwiasz mnie!

 — Czem? Wszak mamy w Europie kilku królów: króla angielskiego, francuzkiego, którego bardzo szanuje i poważam....

 — A więc o tym chcę mówić. Czy sądzisz, aby kapitan Paweł był posłuszny jego rozkazom?

 — Kapitan Paweł będzie tak posłuszny, jak każdy inny zostający w służbie Najaśniejszego Pana.

 — Oto i jest wszystko co chciałem wiedzieć, odpowiedział rakietnik, którego niecierpliwiły odpowiedzie marynarza; teraz mam tylko prośbę do ciebie.

 — Służę panu hrabiemu.

 — Jakim sposobem mógłbym się dostać do tego okrętu?

 — Oto jest, rzekł młody marynarz, wskazując na-swoją łódkę.

 — Lecz ta łódka... jest twoją?

 — A więc udam się z panem.

 — To znasz kapitana Pawła?

 — Ja bynajmnieéj, lecz jako siostrzeniec Admirała znam z nazwiska wszystkich kapitanów; powtóre my marynarze mamy pewne znaki, po których poznajem się; możesz przeto przyjąć moje usługi.

 — Dziękuję, i przyjmuję jego ofiarę.

 — I zapomnisz nudów, którem ci sprawił. Co chcesz, mój hrabio! rzekł dając znak ręką, który majtkowie natychmiast zrozumieli, samotność Oceanu, czyni was wielomównemi.

 Emanuel rzucik wzrokiem niedowierzania na swego towarzysza. W pięć minut potem, dwaj młodzieńcy płynęli do nieznajomego okrętu.

 

II.

 

IM bardziej zbliżali się ku okrętowi, tem więcéj okazywała się piękność jego budowy, tak że młody hrabia d’Auray obojętny na podobne widoki, sam zaczął uwielbiać wykwintną kształtność jego. Na okręcie zawsze jednakowa panowała cichość; nasi młodzieńcy byli pogrążeni w dumaniu, z którego wyrwał ich głos pochodzący z okrętu.

 — Czego żądacie? zawołał strażnik fregaty.

 — Wejść na pokład okrętu, odpowiedział Emanuel. Podajcie nam linę.

 — Udajcie się na drugą stronę, a znajdziecie wschody.

 Wioślarze posłuszni temu poleceniu, okrążyli statek, i wkrótce ujrzeli się przy wejściu.

 — Oficer od służby przyjął ich uprzejmie przy wschodach prowadzących na pokład.

 — Panie, rzekł kadet, zwracając mowę do młodego oficera, przedstawiam ci mego przyjaciela hrabiego... za pozwoleniem, zapomniałem nazwiska.

 — Hrabia Emanuel d’Auray.

 — Przedstawiam więc mego przyjaciela hrabiego d’Auray, który życzy sobie widzieć się z kapitanem Pawiem, Czy jest u siebie?

 — Dopiero co powrócił, odpowiedział oficer.

 — A zatem pójdę go uwiadomić o pańskich odwiedzinach. Tymczasem pan Walter pokaże mu wnętrze fregaty. Jest-to rzeczą bardzą ciekawą dla oficera ze stałego lądu, tem bardziéj, że wątpię, abyś widział kiedy okręt podobny temu. Czy to nie jest czasem godzina wieczerzy!

 — Tak.

 — To będzie tem więcej zajmującem.

 — Lecz jestem dziś na służbie.

 — Wszak znajdziesz którego z kolegów, który cię na chwilę zastąpi. Starać się będę, aby kapitan jak najprędzéj mógł przyjąć hrabiego: do widzenia.

 Po tych słowach, młody kadet zniknął na wschodach: oficer pozostały przy Emanuela zaprowadził go do bateryj. Jak przewidział towarzysz podróży hrabiego, załoga była przy wieczerzy.

 Tu poraz pierwszy ujrzał hrabia podobny widok i mimo największéj niecierpliwości mówienia z kapitanem, zapomniał o tem na chwilę, aby mu się przypatrzyć.

 Pomiędzy działami znajdowały się stoliki i ławki, zawieszone na sznurach, na każdéj siedziało czterech ludzi, i pożywali swoją część, składającą się z kawałka wołowiny; na każdym stole stały dwa gąsiorki wina; co się, tyczy chleba, spożywali go do woli. Zresztą między dwustoma zebranemi, prawie głuche panowało milczenie.

 Chociaż nikt nie przemówił ani słowa, Emanuel poznał jednak wielką różnicę między temi ludźmi, z których każdy właściwą swemu narodowi nosił cechę. Przewodnik postrzegł jego zadziwienie, i odpowiedział nim tenże go zapytał.

 — Tak, rzekł akcentem amerykańskim, mamy tu ładne próbki różnych narodów z całego świata, a jeżeliby czasem potop uniósł dzieci Noego, jak uniósł dzieci Adama, pozostałoby nam nasienie każdego narodu.

 — Widzisz pan tych trzech, są to Galijczycy, których przyjęliśmy na przylądku Ortegal, a którzy nie pójdą pierwéj do bitwy, aż zmówią modlitwę do S. Jakóba; lecz którzy skończywszy ją, dadzą się posiekać na kawałki, a nie ustąpią placu. Dwaj inni są Holendrzy; na pierwszy rzut oka podobni, do dwóch kufli piwnych; ci ludzie na pierwsze uderzenie bębna, stoją na pogotowiu; rozpocznij z niemi rozmowę, mówić ci będą o swych przodkach; nadmienią, że pochodzą od tych sławnych miotlarzy morskich, którzy zamiast pawilonu wywieszali miotłę. Około tego stołu śmiejący się cicho, są Francuzi: na głównem miejscu siedzi naczelnik wybrany przez nich samych, Paryżanin, biegły we wszystkiem: zawsze wesół i szczęśliwy, śpiewa mustrując się i bijąc, umierając takie będzie śpiewał, jeżeli przypadkiem halstuch konopiany ścisnąwszy gardło, co łatwo może się przytrafić, gdy wpadnie w ręce John Bulla, nie pozwoli mu tego. Spojrzyj pan tu teraz, i przypatrz się tym kwadratowym głowom; są to rośliny nam nieznajome, nieprawdaż? sąto Amerykanie, urodzeni między morzem Hudson i odnogą Mexyku; jest między niemi ze czterech ślepych; pochodzi to ze sposobu bicia się. Chwytają bowiem przeciwnika za włosy i silnie w oko uderzają palcem; niektórzy z nich są bardzo zręczni i nigdy nie chybią celu; gdy przyjdzie do bitwy, rzucają noże, i tak idą w zapasy, oślepiając przeciwnika w jednéj chwili.

 — Lecz, rzekł Emanuel, który dotąd słuchał tego opowiadania z zajęciem, jakim sposobem wasz kapitan, może dowodzić tylu ludźmi z różnych narodów.

 — Naprzód nasz kapitan posiada wszystkie języki, powtóre podczas bitwy lub burzy, chociaż mówi językiem ojczystym, nadaje mu taką moc, że go każdy rozumie. Lecz oto się kajuta kapitańska otwiera, Zapewne nas oczekuje.

 Dziecię przybrane w ubiór kadeta zbliżyło się ku dwom oficerom, i zapytało Emanuela, czy się nazywa hrabią d’Auray: na potwierdzającą odpowiedź zaprosiło go do kajuty. Natenczas oficer towarzyszący mu, udał się zająć swe miéjsce na pokładzie; co do młodego hrabi, zbliżał się z uczuciem obawy i ciekawości: miał ujrzeć kapitana Pawła!

 Był-to człowiek zdający się mieć około piędziesięciu pięciu lat; nosił mundur marynarki królewskiéj, w całem znaczeniu tego wyrazu; frak niebieski z wyłogami ponsowemi, kamizelka i spodnie koloru różowego, pończochy, rękawki i żaboty. Włosy zwinięte i upudrowane, w tyle arcab związany wstążką, a kapelusz trojgraniasty i szpada, leżały na stole. W chwili, gdy wszedł Emanuel, siedział na lawecie od działa, lecz ujrzawszy go podniósł się.

 Młodzieniec uczuł bojazń na widok tego człowieka, w jego oczach zdawał się błyszczeć ogień przenikający do głębi serca tego, na którego rzucił spojrzenie. Ukłonili się nawzajem, a stary kapitan odezwał się w te słowa.

 — To z hrabią d’Auray mam zaszczyt mówić?

 — A ja z kapitanem Pawłem? zapytał Emanuel, i obadwa skłonili się sobie po raz drugi na znak potwierdzający.

 — Mogęż wiedzieć co za szczęśliwy przypadek, zapytał kapitan, zaszczycił mnie odwiedzinami potomka jednéj z najzacniejszych rodzin Bretanii?

 Emanuel jeszcze raz skłonił się i rzekł:

 — Kapitanie, mówiono mi że płyniesz ku odnodze Mexyku.

 — I prawdę powiedziano panu; myślę zawinąć do Nowego Orleanu.

 — To wybornie, kapitanie, mam mu oddać rozkaz.

 — Masz pan rozkaz, od kogo?

 — Od ministra marynarki.

 — Rozkaz do mnie adresowany, osobiście.

 — Nie, lecz do każdego kapitana, który płynie do Ameryki.

 — I o cóż to chodzi panie hrabio?

 — O przewiezienie więźnia do Cayenne.

 — I masz przy sobie rozkaz?

 — Oto jest, odpowiedział Emanuel, podając papier kapitanowi.

 Ten odebrawszy go, zbliżył się do okna i głośno przeczytał:

 „Minister marynarki, poleca wszystkim kapitanom, lub oficerom, dowodzącym statkami, którzy udawać się będą do Ameryki, przyjąć na okręt i odwieść do Cayenne, Lusiniana, skazanego na wygnanie; przez drogę skazany, ma ciągle pozostawać w swej kajucie i nie łączyć się z osadą okrętu.”

 — Czy rozkaz jest podług przepisów? zapytał Emanuel.

 — Zupełnie, odpowiedział kapitan.

 — Jesteś pan gotów wypełnić go?

 — Czyż nie jestem pod rozkazami ministra?

 — Więc można więźnia przysłać?

 — Gdy pan zechcesz; tylko, — aby to mogło być jak najspieszniéj, gdyż niedługo tu pozostaniem.

 — Będę się starał.

 — Czy już mi wszystko pan powiedziałeś?

 — Wszystko, winienem mu tylko podziękować.

 — Nie